JacLe - To prawda, że nie pisałeś wprost o samoistnym rozmagnesowaniu się magnesu hamującego (zgadzam się w ciemno i nawet nie będę próbował szukać w Twoich wypowiedziach, zwłaszcza że nic takiego sobie nie przypominam), za to inni przed Tobą pisali i to sporo. Ale 10 maja używając cytatu z wypowiedzi erci ("Dziwne jest to, że nie psuja się magnesy w innych urządzeniach - natomiast psują się "same" w licznikach...") udzieliłeś odpowiedzi pod tytułem "Demagnetisation of Permanent Magnets in Electrical Machines" i przytoczyłeś fragmenty z prac Ruoho, Sobczyka oraz Sowy i Wiatra. To jak według Ciebie należy interpretować Twoją odpowiedź? Bo według mnie tylko w ten sposób, że nie zgadzasz się z tym co napisał erci i według Ciebie rozmagnesowywanie się magnesu w liczniku nie jest niczym dziwnym, o czym mają świadczyć przytoczone fragmenty tekstów. A erci z całą pewnością miał na myśli samoistne rozmagnesowywanie, bo zaledwie dwa dni wcześniej kwestionował ideę mikropęknięć przedstawioną przez ZEanty, i w tym kontekście jakakolwiek inna interpretacja Twojej odpowiedzi nie jest możliwa, więc mi tu nie wyjeżdżaj z jakimiś prośbami o czytanie ze zrozumieniem i analizowanie, bo to tylko rozpaczliwe wykręty.
Dalej twierdzisz, że mało rzetelnie skomentowałem Twoją odpowiedź bo ponoć pisałeś, że "nie tylko w licznikach jest problem z utratą właściwości magnetycznych magnesu". A właśnie że nie, w poście z 10 maja (bo o ten post chodzi) wcale tak nie pisałeś tylko zacytowałeś wyżej wymieniony fragment z wypowiedzi erci i od razu (bez słowa) rzuciłeś hasło "Demagnetisation of Permanent Magnets in Electrical Machines" i przytoczyłeś fragmenty trzech prac. I kto jest tutaj nierzetelny?
Jakby tego było mało to jeszcze usiłujesz mnie dla efektu pouczać, że "licznik elektromagnetyczny też można zaliczyć do silników elektrycznych" tak jakbym tego nie wiedział. A przecież w mojej odpowiedzi z 12 maja, odnosząc się do przypadków maszyn z dwóch pierwszych przytoczonych przez Ciebie prac, napisałem, że "W odróżnieniu od maszyn, których dotyczą wskazane przez Ciebie prace, licznik jest urządzeniem bardzo małej mocy", czyli jednak maszyną, tylko że taką "gdzie sprawność jest bez znaczenia a istotna jest przede wszystkim dokładność". Te fragmenty w cudzysłowach przytoczyłem dosłownie z mojej odpowiedzi (można sprawdzić) i jeżeli mimo to usiłujesz mnie pouczać, że licznik jest także silnikiem, to świadczy to albo o złej woli z Twojej strony albo o braku zrozumienia przy czytaniu, o który tak chętnie mnie posądzasz. Nie dlatego erci i ja kwestionowaliśmy przydatność przytoczonych przez Ciebie prac, że licznik indukcyjny nie jest maszyną (silnikiem), tylko dlatego, że jest on maszyną bardzo małej mocy specjalnej konstrukcji, gdzie z zasady magnes hamujący nie wchodzi w interakcje z cewkami "napędowymi" i w związku z tym pole rozproszone cewek nie jest w stanie mu zaszkodzić. Wyjaśniłem to bardziej szczegółowo w mojej odpowiedzi z 12 maja i z tym polemizuj jeśli chcesz merytorycznej dyskusji.
Napisanie spójnej, logicznej i wyczerpującej odpowiedzi zajmuje sporo czasu, warto jednak ten czas poświęcić jeśli w ten sposób można rozstrzygnąć czy zakończyć spór. Wydawało mi się, że pisząc mój całkiem długi post z 12 maja udało mi się ten cel osiągnąć, jednak Twoja odpowiedź, zmusiła mnie do ponownego zabrania głosu. Niestety na takim forum jak to pozostawienie jakichkolwiek zarzutów, nawet niepoważnych, bez odpowiedzi robi niedobre wrażenie, zupełnie tak jakby dało się zapędzić w kozi róg. W związku z tym muszę się też odnieść do ostatniej części Twojej odpowiedzi, w której potępiłeś moją "dezawuację" pracy Sowy i Wiatra, a do której według Ciebie nie mam wystarczających kompetencji. Będzie mnie to kosztowało trochę dodatkowego wysiłku, no ale skoro już nie mam wyjścia to przynajmniej pohulam sobie. Ale najpierw parę słów wstępu.
Otóż mogę przeczytać powieść i ją skrytykować wcale nie będąc pisarzem. Mogę na przykład zarzucić autorowi, że intryga była kiepska, postacie mało prawdziwe, zdarzenia zupełnie nieprawdopodobne, albo że książka po prostu była nudna i z trudem dotrwałem do końca. Oczywiście w beletrystyce taka ocena to często rzecz gustu, na ogół jednak czytelnicy zgadzają się, że np. ostatnia książka jakiegoś pisarza jest słabsza od poprzedniej albo że zakończenie jakiejś powieści pozostawia pewien niedosyt i mogło być lepsze. Nie trzeba do tego jakichś specjalnych kompetencji, w końcu książki pisane są dla ludzi. A dla kogo była napisana praca Sowy i Wiatra? Czy na konferencje naukowe przyjeżdżają tylko i wyłącznie naukowcy z wyższymi stopniami naukowymi czy może przede wszystkim zwykli inżynierowie, w tym także tacy, którzy nie zamierzają wygłaszać referatów a tylko chcą posłuchać i może zadać jakieś pytania? Skoro więc jestem inżynierem to czuję się jak najbardziej kompetentny to krytykowania i co więcej nie odmawiam tego prawa także tym, którzy niekoniecznie ukończyli studia ale mają wystarczającą wiedzę, nieważne w jaki sposób zdobytą. Jeżeli ktoś mówi do rzeczy to jest wart wysłuchania niezależnie od tego czy ma tytuł i publikacje na koncie czy nie. Natomiast jeżeli ktoś robi z byle czego wielką naukę, to nie warto na niego tracić czasu choćby nie wiem jak był utytułowany. Piszę tak bo odniosłem wrażenie, nie jestem do końca pewny czy słuszne, że jesteś zbulwersowany tym, że ośmieliłem się wyśmiać pracę profesora i nazwać ją "śmieciową".
Ja już od dawna nie ulegam magii tytułów naukowych, bo niejednokrotnie przekonałem się, że często nie idą one w parze z rzeczywistymi osiągnięciami czy nawet ze zwykłą inteligencją. Bywa też i tak, że ktoś, kto w przeszłości był bardzo zdolny, na starość najnormalniej w świecie głupieje i tylko "odcina kupony od sławy" blokując przy tym miejsce młodszym i zdolniejszym. Takie przypadki wcale nie są odosobnione, w Polsce są wręcz normą, co było opisywane w krytycznych artykułach o stanie nauki polskiej, które pojawiały się w prasie i w internecie na przestrzeni ostatnich kilku lat. Pisano między innymi o niskich pozycjach polskich uczelni w rankingach międzynarodowych, stetryczałych profesorach okupujących katedry, wiecznych adiunktach "nie do ruszenia", braku osiągnięć naukowych i nadprodukcji publikacji bez większego znaczenia, bo nie mogących się pochwalić dużą liczbą cytowań w innych pracach. Otwarcie pisano, że w większości przypadków młodzi zdolni absolwenci nie widzą szansy zrobienia kariery naukowej w Polsce, więc albo starają się wyjechać na stypendium zagraniczne albo po prostu odchodzą z uczelni. Przyznam, że fala tych artykułów przyniosła mi pewną ulgę, bo poczułem się rozgrzeszony z moich wcześniejszych podejrzeń, że naukowcy wcale nie są tak wspaniali jak mi się jeszcze na studiach wydawało. To oczywiście nie oznacza, że automatycznie zakwestionowałam kwalifikacje Sowy i Wiatra, oznacza tylko tyle, że podszedłem do lektury ich pracy nie mając żadnych kompleksów.
Przede wszystkim od razu zorientowałem się, że praca ta traktuje głównie o zagrożeniach błyskawicami i zabezpieczaniu przed nimi i to w sposób bardzo ogólnikowy, a tytułowe liczniki energii elektrycznej są do tego tylko pretekstem. Nie opisano w niej w jaki sposób licznik ulega uszkodzeniu, nic w ogóle nie wspomniano o magnesie. Dlatego napisałem, że praca jest nie na temat, że jest czymś w rodzaju bajeczki, jakie prof. Wiatr może zapewne opowiadać tysiącami biorąc pod uwagę jego specjalność. Mogłeś ją sobie spokojnie darować, bo nie wnosi absolutnie niczego do tematu oskarżeń o NPE. Skoro już ją jednak za Twoją sprawą w całości przeczytałem to i w całości ją skrytykowałem, zwłaszcza że było za co. Błąd, który nazwałeś "gramatycznym" wytykając mi małostkowość, przytoczyłem tylko jako przykład, bo jest łatwy do pokazania, a tam jest dużo więcej błędów. Bardzo często tekst jest trudny do zrozumienia, bo oprócz zwykłych błędów ortograficznych występują też błędne szyki zdań. W jednym zdaniu złożonym brakuje podmiotu, przez co jest niezrozumiałe i trzeba się domyślać o co chodzi, w innych często brakuje spójników i przyimków lub są one niewłaściwie użyte. W rezultacie całość czyta się z trudem i nic nie przesadziłem pisząc o kulawej angielszczyźnie. Pisałem też o trzech wzorach wstawionych na siłę (zapewne dla lepszego wrażenia). Dwa ostatnie wydają mi się wzorami empirycznymi, za to pierwszy jest ścisły. Oto on:
Liczba uderzeń pioruna przypadających na powierzchnię rocznie wynosi:
N = A • Ng • 10E-6
gdzie: A - powierzchnia efektywna [m²], Ng - liczba błyskawic na km² rocznie w okolicy
No i faktycznie, skoro z obserwacji przyrody wynika, że w danej okolicy na kilometr kwadratowy przypada średnio Ng piorunów rocznie, to na dany obszar przypada ilość proporcjonalna do jego powierzchni A, czyli A razy Ng. Jednak ponieważ powierzchnię A wyraziliśmy w metrach kwadratowych, to trzeba to jeszcze pomnożyć przez dziesięć do minus szóstej, bo w 1 km² = 1000000 m². Widocznie jeszcze nie jest ze mną tak źle, skoro potrafiłem nie tylko zrozumieć ale i wyprowadzić ten wzór, tylko nie jestem pewien, czy on w ogóle powinien się znaleźć w tej pracy, czy przypadkiem nie został tam wstawiony na siłę w roli wypełniacza.
Z kolei w objaśnieniach do trzeciego wzoru podano, że wartości Ng, H, L i U są takie jak w poprzednich wzorach, zapewne żeby zaoszczędzić na pisaninie. Problem w tym, że nie można w nich znaleźć ani L ani żadnych objaśnień dla tego symbolu, w związku z tym z trzeciego wzoru nie da się skorzystać, bo nie wiadomo co w to miejsce wstawić i w jakich jednostkach. Ale to i tak nie ma większego znaczenia, bo w dalszej części referatu nie znalazłem nawet śladu żeby ten wzór był do czegoś wykorzystywany tylko zwykłą paplaninę, która w końcowej części prowadzi do nieuchronnych w takich sytuacjach wniosków, że należy oszacować ryzyko wystąpienia błyskawic oraz przepięć w miejscach instalacji liczników oraz że do ochrony należy stosować warystory, iskierniki oraz odgromniki gazowane. Tyle to można było się domyślić i bez czytania tej pracy. JacLe, czy dalej uważasz tę pracę za coś wartościowego? A może nadal uważasz mnie za zazdrośnika, który tylko krytykuje, bo sam niczego nie napisał? Bo w tym akurat masz rację, takiej pracy nie napisałem i chyba nigdy bym nie napisał. Wstydziłbym się.
Jednak to, że niczego nie napisałem, nie oznacza jeszcze, że brak mi jakichkolwiek zdolności. Po prostu pracowałem w przemyśle i robiąc projekty czy konstrukcje nie miałem czasu na takie rzeczy, a nawet gdybym chciał coś opublikować to nie miałbym jak się upewnić, że moja zamierzona publikacja nie byłaby wtórna, co mnie zawsze powstrzymywało. Sytuacja osób pracujących na uczelniach jest pod tym względem bez porównania lepsza, bo nie dość że na bieżąco śledzą postęp w periodykach to jeszcze im się za to płaci i daje czas, żeby od czasu do czasu coś skrobnęli. Pieniądze może nie są duże, ale za to obciążenie obowiązkami nie jest zbyt wielkie i zawsze coś tam na boku dorobią: a to jakiś projekt czy opracowanie, a to jakaś ekspertyza, udział w programie badawczym albo wystąpienie w roli biegłego w sądzie (tak tak, te wszystkie "ałtorytety", także te z TV, nie biorą się znikąd). A przy okazji jeszcze coś napiszą i powiększą swój dorobek. Same korzyści.
Korzyści te najlepiej widać w notce biograficznej prof. Sowy, którą niebacznie wkleiłeś w odpowiedzi na moją bezczelną "dezawuację" jego pracy. Teraz to wykorzystamy. Na pierwszy rzut oka 16 monografii i podręczników oraz ponad 500 artykułów i referatów rzeczywiście robi kolosalne wrażenie. Ale ja już taki jestem, że lubię wziąć kalkulator do ręki, może dlatego, że jestem tym cholernym inżynierem. Z daty urodzenia wynika, że w chwili obecnej pan profesor ma 61 lat, tak więc jeśli dyplom uzyskał w mając lat 22 lub 23 to jego aktywność zawodowa trwa już 38 lub 39 lat (zakładam, że jednak nie był cudownym dzieckiem, bo w notce biograficznej z pewnością by to zaznaczono). Pal diabli monografie i podręczniki, samych artykułów i referatów jest ponad 500, więc podzielmy 500 przez 38, wychodzi średnio 13 rocznie. To jest cholernie dużo, to jest jeden artykuł lub referat dokładnie co 4 tygodnie! Produkcja iście taśmowa i to non-stop przez 38 lat, nawet w wakacje! Jak myślisz, JacLe, jaka jest jakość tych artykułów pod względem merytorycznym czy innowacyjności? Bo według mnie są one prawie co do jednego tak samo dobre jak ten, który "zdezawuowałem", czyli byle jakie lub inaczej mówiąc "śmieciowe". Przykro mi.
No to sobie pohulałem za wszystkie czasy chociaż zajęło mi to kilka godzin i pod koniec było już całkiem męczące. Ale nie oszczędzałem się i szedłem na całość, bo tak się akurat składa, że jest to mój setny post na Elektrodzie, taki mały jubileusz. Doprawdy nie wiem czy będzie następny.