Już nie mam siły czytać tych zabobonów o Wielkim Bracie i "co bydzie jak szczeli". Zwłaszcza ze strony osoby otwarcie przyznającej się do związków z automatyką.
Przede wszystkim, nieprawda, że "ino roz". W przeciwieństwie do kopalni, tu nie ma dynamitu. Rolety zamkniętę? No i chrust, trzeba zapalić świeczkę i zadzwonić po elektryka. Może "szczyloć" co tydzień, i poza irytacją żony, nic wielkiego się nie stanie.
Żadne CO ani inne "O" się nie wydobędzie. Piec ma swoje przepisy, swoją instalację, i swoją automatykę (ojej, piec ma automatykę!!), w których grzebać NIE WOLNO. Sterownik może mu jedynie powiedzieć za pomocą sterowania nadrzędnego, czy ma grać i na jaką nutę. Sterownik może sobie odstawić stójkę z przewieszką - a piec ma to gdzieś, zwariować się nie da i krzywdy sobie zrobić nie pozwoli. Ale to koledze automatykowi winno być wiadome.
Sterownik nie tylko w warunkach nieprzemysłowych, ale całkowicie przemysłowych nie ma prawa paść. Jako taki jest projektowany, i jako taki sprzedawany za niemałe pieniądze.
Wago w swoich kartach katalogowych nie podaje parametru MTBF (Mean Time Between Failures, średni czas między awariami), trzeba by ich podpytać. Znalazłem jednak w sieci stary dokument "0_MTBF30grad_2005-08-01.pdf", wyglądający na pochodzący z Wago. Dokument ten posługuje się niestosowaną już, zbyt optymistyczną metodą szacowania MTBF, jakąś jednak miarą liczbową niezawodności może być.
Otóż według niego na awarię sterownika 750-841 trzeba poczekać .. 170 lat. Oczywiście, po dołożeniu modułów IO, zasilacza, i przy surowszej metodzie szacowania, ta niezawodność będzie znacznie mniejsza. Wydaje się jednak rozsądnym założenie, że czas do awarii systemu będzie liczony raczej w pokoleniach niż w latach.
Najbardziej będą się sypać przekaźniki. Ale ich styki będą się upalać i spawać co najwyżej tak samo jak ręczne hebelki, więc tu nie ma żadnej różnicy. Co najwyżej, bo człowiek czasami niepewnie nadusi albo walnie za mocno i hebelek sypnie ogniem. Sterownikowi ręka nie drży przy wystawianiu sygnału.
A więc, ze strachu że może raz za mojego życia dom na kilka dni stanie się niemy, ciemny i zimny, mam użerać się dwa razy dziennie ze sznurkami kilkunastu rolet? Zasuwać wieczorem i sprawdzać, gdzie wredne bachory znowu zostawiły światło? Ciekaw jestem, jakie jest prawdopodobieństwo skręcenia karku przez 30 lat biegania po schodach ..
Ryzyko w przypadku awarii jest żadne. Można mówić co najwyżej o niewygodach. Dom, który zwariował - nie zaszkodzi nam, bo nie ma czym. Rzeczy, które mogą stwarzać zagrożenie - piec, brama, farelka - mają swoje przepisy i swoje zabezpieczenia, niezależnie czy są sterowane z ręki czy z automatyki domowej.
Dom sam z siebie może dać żarówką po oczach, albo gniewnie zabulgotać kaloryferem.
Nie to co np. winda, motocykl, samolot. Tam są mechanizmy, które mogą zabić (choć też mają swoje przepisy i swoje zabezpieczenia). Nie wiem, jak kolega odważa się korzystać z takich urządzeń.
Co do klasycznego wyposażenia złodzieja, czyli latarki - nie trzeba awarii sterowania domem; wystarczy, że zabraknie prądu w klasycznym domu z roletami (bunkier, ciemno jak w d..). Katastrofa, guzy i przekleństwa. I stawiam wypłatę, że braki zasilania, choć rzadkie - to będą jednak znacznie częstsze niż awarie sterownika.
Koszt poniesiony nie był duży i sprowadził się do zakupu sterownika i kilku dodatkowych kilometrów kabla. Elektryk wziął tyle samo, co za instalację klasyczną. Wątkotwórca pisał o tym na jednej z pierwszych stron.
Systemów o takiej złożoności nie buduje się przy pomocy tablicy stanów. Sterowniki PLC programuje się za pomocą specjalizowanego narzędzia - CoDeSys - w jednym z dostępnych w nim "podjęzyków". W tym przypadku użyto FBD (Function Block Diagram), czyli graficzne układanie klocków funkcyjnych i łączenie ich wejść i wyjść. Wątkotwórca pisał o tym na samym początku.
Kolega wybaczy dozę sarkazmu, ale dla osób, które jako tako śledzą wątek, męczące są ciągle te same pytania o rzeczy, które były wyjaśnione na samym początku rozmowy (koszt, użyte metody), i ponowne zgłaszanie zastrzeżeń, które zgłaszano tu już wielokrotnie (zagrożenie buntem robotów). O tym wszystkim można się było dowiedzieć zadawszy sobie nieco trudu i czytając cały wątek. Troszkę nieuprzejmie tak wpadać na koniec z odgrzewanym kotletem ;P.
Podłączanie czujnika tlenku węgla do wentylatora to niebezpieczna zabawa. Kolega śpi w błogim (i złudnym) poczuciu bezpieczeństwa, a któregoś razu czadu będzie więcej niż wiatrak wydoli albo nie będzie prądu i się kolega nie obudzi albo przynajmniej dobrze podtruje.
Nie może być tak, że troszkę CO to jeszcze OK, a jak więcej, to włączamy wentylator. Czadu nie ma prawa być w ogóle. Jak jest, to trzeba naprawić komin.
Czujnik ma być podłączony do jebitnej, bateryjnej syreny. Jak zadziała, to trza uciekać, a nie cudować z wentylatorkiem.