mówi, że dwie cząstki mogą być splątane jednocześnie w dwóch różnych galaktykach (podkreślam JEDNOCZEŚNIE), a więc prędkość rozchodzenia się informacji jest jednak nieskończona.
Czy on mówi to, co jest po "a więc"? Bo właśnie tu jest błąd...
Nie wiem jaki ty widzisz błąd logiczny z jednoczesnością splątania i nieskończonością szybkości informacji.
Zacznijmy od tego, że jednoczesność odnosi się do zdarzeń, nie do stanów - a już szczególnie splątanych. Stany są jakimiś odcinkami trajektorii w czasoprzestrzeni, stany splątane są odcinkami o wspólnym początku. Można sobie wybrać na każdym z tych odcinków jakiś punkt i powiedzieć, że te punkty są jednoczesne, bo tak pokazuje system zegarów naszego układu odniesienia (a system zegarów innego układu odniesienia może pokazać inaczej i wskazać, że dla jednego z tych punktów na drugiej trajektorii jednoczesnym będzie inny, niż w naszym układzie odniesienia).
A druga sprawa jest taka, że jakakolwiek informacja zawarta w stanie splątanym została wygenerowana, gdy on powstawał - czyli w punkcie początkowym obu trajektorii. Następnie powędrowała do dwóch odbiorców, z których każdy może ją odczytać. I jeśli zastosują taki sam sposób odczytywania, to okaże się, że odczytane informacje są zgodne - niezależnie od tego, który sposób odczytywania (to może być np. pomiar polaryzacji fotonu i można wybrać: prawo-/lewoskrętny, albo pionowa/pozioma) wybiorą (bo mogą użyć tylko jednego, odczyt niszczy stan splątany); jeśli zastosują różne sposoby, to wyniki będą niezależne od siebie. Nie da się (dla stanu splątanego) przewidzieć, jakie te wyniki będą, nie da się wymusić takiego, albo innego wyniku, i w ten sposób "nadać" sygnału, który by się dało odczytać z drugiego stanu splątanego z tej samej pary. Natomiast można się skontaktować z nadawcą w inny sposób, ustalić jaki pomiar wykonano, i jaką informację oznacza który wynik - jeśli wykonano ten sam pomiar dla obu stanów z pary, to obie strony mają jeden bit wspólnej informacji, której wprost nie przekazali, i której nikt poza nimi nie odczytał. Powtórzaja to parę tysięcy razy i zbiorą tyle tych bitów, że mogą z nich zrobić klucz do szyfru, który znają tylko oni.
Następnie powędrowała do dwóch odbiorców, z których każdy może ją odczytać.
No i to właśnie bzdura. Po co ty bierzesz udział w tej dyskusji, jeśli nawet nie oglądasz filmików, które tu umieszczam.. gadał dziad do obrazu, a obraz ani razu.
Na razie nie mam czasu na oglądanie filmików - zresztą preferuję takie, o których recenzenci piszą, że są warte oglądania - nie chcę "łykać" byle śmiecia.
Jeśli na filmiku jest coś sensownego, to chyba można to wyrazić słowami? Na ogół słowami daje się wyrażać precyzyjniej, niż obrazem na filmiku.
Na razie nie mam czasu na oglądanie filmików - zresztą preferuję takie, o których recenzenci piszą, że są warte oglądania - nie chcę "łykać" byle śmiecia.
No widzisz, to jest właśnie problem z Tobą i wszystko, co dalej powiem do Ciebie jest już bez jakiejkolwiek złośliwości w stosunku do Ciebie, bo już chyba rozumiem skąd to wszystko u Ciebie i szczerze przyznam, że miałem z tym wielokrotnie do czynienia - przestałem się więc na coś takiego obrażać. To nie ma sensu.
Widzisz... Ty, jak wiele innych osób, a może nawet bardziej, z tego co piszesz, to wynika, że nawet bardziej, masz potężną wiedzę. Wiedza ta jednak pochodzi z książek, zwłaszcza uznanych autorytetów. Lubisz czytać i z tego, co zdołałem zaobserwować, lubisz czytać trudne rzeczy i je rozumiesz. To fajnie. Ktoś takie jest cenny. Jest jednak pewne "ale", albo nawet kilka takich "ale".
Bo, jak tu przyznałeś, nie będziesz zapoznawał się ze "śmieciami". No i tu jest właśnie problem. Problem, który Ci naświetlę - ale nie dlatego, żeby powiedzieć, że Ty be, a moje podejście cacy - tak w ogóle nie jest. Kompletnie nie.. Po prostu nasze podejście różni się z konkretnych przyczyn i trzeba je wyjaśnić, abyśmy nie stanęli w miejscu, bo ja nie palę za sobą mostów - nawet jeśli się sprzeczam i sprawa jest czasem na ostrzu noża.
Owszem - wiesz. Czytasz, ale to co do tej pory zostało napisane i uznane przez wybitne autorytety. No i tu jest właśnie cały szkopuł. Zacznę od przykładu.
Jest na przykład taka książka jak "Pole" Lynne McTaggart, w którym na przykład poważni naukowcy, z tytułami zaintrygowali się pewnym faktem - choć tam, w tej książce ten wniosek nie pada, to jakoś pokrywa się to z intuicją o mechanice kwantowej - na poziomie naszych wielkości, przez obserwację możemy zmieniać rozkład zdarzeń losowych. Czyli sto razy rzucasz monetą, ale zakładasz, że wypadnie reszka, no to statystycznie ta reszka wypadnie nie 50, ale 53 razy. Albo robiono badania na chorych, gdzie zlecono różne praktyki religijne, albo bioenergoterapię i okazało się, że w praktyce wszystkie te praktyki wykazały się pewną drobną skutecznością (wszystkie w równym stopniu) i były trochę lepsze, niż gdyby tych praktyk nie było.
Oczywiście byłby to ważny wniosek dla nauki - obserwacja coś zmienia, a więc rzeczywistość kwantowa w pewien drobny sposób wpływa na poziom "naszych wielkości". Te badania robili poważni naukowcy, z tytułami i osiągnięciami, ale niestety nauka nie może sobie pozwolić na coś takiego i za takie badania tych naukowców wykluczono z grona "poważnych naukowców" . Czasem mówi się o tym, że są poważni naukowcy, którzy w ten sposób zbaczają z tej "poważnej" ścieżki. Poniekąd badania były i są bez zarzutu.
Problem w tym, że Nauka nie może sobie pozwolić na przykład na to, aby jakiś Patiomkin, który ma ambicje przestawić wszystkie zegary w mieście, albo jakiś aspagnito z wypierdówka drobnego robił rewolucję w całej nauce - choć sam do końca nie potrafi się wysłowić - ludzie żyją z nauki, mają swoje kariery i to niestety z pewnej perspektywy przemysł na zasadzie korporacji - musi być ciągłość i muszą być uznane standardy - muszą być dogmaty, muszą być niepodważalne autorytety. Jeśli te autorytety bredzą i my to wiemy, to to nic nie może zmienić - to oni mają Noble, tytuły profesorskie i to oni mogą powiedzieć np. "tak jak czarna dziura powstała, tak i się rozpadnie"... i nic nie można powiedzieć... póki się nie będzie większym autorytetem, a i w tej sprawie cała ta neurotyczna maszyna zwana nauką ma swoją odpowiedź.
Na przykład...
Poczytaj Sir Rogera Penrose'a, Jordana Petersona albo obejrzyj filmik innego wykładowcy:
Dowiesz się na przykład, że młodym naukowcom nie wolno pisać przełomowych prac. Nie i koniec. Mają pisać to, co się im każe, a jak będą staży i znużeni, to mają studentów uczyć. Od "przełomowych prac" są jednostki, którym się na to pozwala. Raz na jakiś czas taka praca powstaje i niestety niszczy karierę młodemu naukowcowi (albo starszemu).
Stąd, według Petera Laustera ("Odwaga bycia sobą"), jednego z czołowych niemieckich nowożytnych psychologów nauka zafałszowana jest "reakcjami upozorowanymi", które zafałszowują niemal większość badań na całym świecie - coś udowodniono, ale to się tylko zgadza na papierze, a w rzeczywistości to bzdura.
https://en.wikipedia.org/wiki/Reaction_formation Stąd nauka ma pewne niepodważalne dogmaty, które najczęściej są prawdziwe tylko dla świata nauki i wraz z nową rewolucyjną teorią, przed którą nauka zawsze będzie się bronić (bo to przemysł) dogmaty te ulegają zmianie. Myślę, że to jest odpowiedź na problemy z naszymi sporami.
Ty jesteś obryty z całej dotychczasowej wiedzy, nie powiem - wiesz. Jednak z mojej perspektywy to nie wystarczy np. do tego, aby nawet być wizjonerem i dokonać czegoś przełomowego. Z mojego punktu widzenia - mi wystarczy podać jakąś wizję nowej technologii i konkret, do którego inni dobudują resztę teorii.
Kwestia jest taka, że mój czas jest ograniczony - nie mogę poznawać wszystkiego, bo nie zdążę. Muszę wybierać. A z filmami jest taka sprawa, że to, ile się z filmu dowiem, zależy od tego, czy będę mieć jakąś wskazówkę, na co zwrócić uwagę, albo na jakie pytanie szukać w tym filmie odpowiedzi. Parę razy już pisałem o problemach z percepcją filmów - każdy widzi co innego, ktoś twierdzi, że coś tam widzi, a ja akurat tego nie widzę, mimo usiłowań, by to znaleźć, za to widzę to, co ten ktoś przegapił. To w dużo mniejszym stopniu dotyczy słowa pisanego, bo czytając mogę decydować, na co akurat zwrócić uwagę, a jeśli coś przeoczę, to cofnąć się o parę linijek, przeczytać jeszcze raz, i poznać dokładnie.
aspagnito wrote:
wraz z nową rewolucyjną teorią, przed którą nauka zawsze będzie się bronić (bo to przemysł)
Tam, gdzie ja pracuję, szuka się tego, co byłoby nowe, i nauka nie jest podobna do przemysłu. Swoją drogą, u nas pracuje człowiek, który zakwestionował jedną z tez Einsteina - taką, że nie mogą powstawać fale grawitacyjne. A niedawno wykryto te fale (był za to Nobel) i przez to potwierdzono, że to on miał rację, a nie Einstein.
Nie wiem, co chcesz uważać za rewolucyjną teorię: teoria przede wszystkim ma w przejrzysty sposób opisywać to, co jest wynikiem doświadczenia. To nie ma być wizja.
Na filmie z #1048 (15 Paź 2021 14:10) jest jasno powiedziane od 10:52), że ludzie byli pewni,że to narusza STW, ale że tak nie jest, i dalej, że "jak uważnie to przemyślisz, to odkryjesz, że nie można przez splątanie przesłać informacji" (You somehow when you think about this carefully, you can't quite send information, but the collapse is instantenous in quantum mechanics. Somehow, Bob and Alica cannot communicate information by sharing this entangled pair, but it's an interesting thing why it cannot happen.), dalej mówi o nierównościach Bella.
Ale ten wykładowca coś pomieszał (i za bardzo nie można mu mieć tego za złe, jakkolwiek warto wiedzieć, co pomieszał): sam stan splątany i jego właściwości są opisywane przez teorię kwantów, ale ten kolaps do niej nie należy, jest elementem jej interpretacji (interpretacja kopanhaska; w innej interpretacji może go nie być, albo może być inny) i nie odpowiada fizycznej rzeczywistości - to tylko taki twór myślowy, żeby jakoś tę teorię sobie wytłumaczyć (inne interpretacje wyglądają na bardziej "zwariowane", więc na ogół o nich się nie uczy).
Co do samego kolapsu: pamiętam z jakiejś konferencji naukowej (może była na 100-lecie STW, więc już dobre kilkanaście lat temu, a może nieco później, ale na pewno przed 100-leciem OTW), że był wykład o problemach z określeniem, kiedy właściwie on ma zachodzić.
W każdym razie: w teorii kwantów i jej interpretacjach trzeba szczególnie uważać, by interpretacji nie mylić z rzeczywistością. I zadawać sobie pytanie: czy to, co mam w teorii, da się przetłumaczyć na wynik pomiaru? Jeśli nie, to nie należy uważać tego za element rzeczywistości.
A według jakich zasad gry? Bo w nauce dąży się do tego, by zajmować się rzeczywistością, nie wizją. Choć teoria strun, to raczej wizja... ładna, ale to, co ją wyróżnia, nie tłumaczy się na rzeczywistość.
Wizja wymaga wizualizacji i eksplikacji. Wiele teorii naukowcy podali, ale rzeczy, które są niepodważalne i trwałe są dziełem wizjonerów. Nie naukowców.
Dodano po 45 [minuty]:
Sztandarowy przykład to MBTI. Naukowcy bardzo by chcieli, aby to była bajka, a nie jest. Dziesiątą planetę układu słonecznego w 2003 roku też nie odkrył naukowiec, a więc naukowcy, w sumie z zazdrości wykluczyli z układu słonecznego i Plutona, a nie nazwali tej planety Xena, tak jak chciał odkrywca, tylko zmyślili inną bzdurną nazwę, której tak naprawdę nikt nie pamięta.
Nie obraź się na to, co Ci napiszę, ale doczytaj do końca.
Każdego dnia w moim życiu jest czas na pracę, relaks, rozrywkę, modlitwę i relacje interpersonalne. Bez tego nawet bym się ubrać nie umiał, a mam i gust i styl i klasę. Dawno temu też byłem "nos w książkach" i ojciec dobrze mi powiedział, że nikt mnie nie lubi. Zacząłem chodzić na siłownię i dyskoteki. Na studiach byłem jedną z najbardziej towarzyskich osób. Nawet to, że potrafię eksplikować sztukę, czy mam konkretne wnioski z tego, co obejrzę, wynika z tego, że się tym kiedyś bardzo interesowałem i tak mi zostało.
Nie wyobrażam sobie, abym miał jakąś konkretną tezę, twierdził, że wiem lepiej od Einsteina, a czekał iż ktoś inny potwierdzi, że mam rację. Nie miałbym jej.
rzeczy, które są niepodważalne i trwałe są dziełem wizjonerów. Nie naukowców.
To chyba w ten sposób matematyków nie uważasz za naukowców, a za wizjonerów (ciekawe, jak oni uważają) - ich twierdzenia są niepodważalne i trwałe...
aspagnito wrote:
Nie wyobrażam sobie, abym miał jakąś konkretną tezę, twierdził, że wiem lepiej od Einsteina, a czekał iż ktoś inny potwierdzi, że mam rację. Nie miałbym jej.
A to (z falami grawitacyjnymi) była długa historia... Ich wykrycie było arcydziełem. Opracowanie podstaw teoretycznych też. Jedno i drugie, to była ogromna praca wielu ludzi.
A to (z falami grawitacyjnymi) była długa historia... Ich wykrycie było arcydziełem. Opracowanie podstaw teoretycznych też. Jedno i drugie, to była ogromna praca wielu ludzi.
Nie przeczę. Przeważnie nie opowiadam o rzeczach, które udało mi się osiągnąć, gdyż byłoby to ogromnym osłabieniem mojej wiarygodności.
Nazwa "Internet" została podana poraz pierwszy przez właśnie pewnego wizjonera w artykule prasowym w latach 70'ych. Jednak jako taka jest tylko historyczna, bo to nie dlatego Internet tak się nazywa.
Kiedyś programowałem. Miałem 386sx i 386dx (zmieniłem płytę) i bawiłem się w turbo Pascalu w liceum. Zrobiłem sobie pierwszego kosmicznego rtsa, ale że gra mogła mieć max 300 kilobajtów po skompilowaniu, nie była dokończona. Modne wtedy było podłączanie kablem szeregowym komputera do drugiego komputera, a więc się rozmarzyłem i pomyślałem, że ta gra dawałaby możliwość gry z sąsiadem, całym blokiem, a potem całym światem.
Cały dzień myślałem o tej koncepcji. Gra nazwy nie miała, była czymś w stylu dune, ale w przestrzeni kosmicznej. Jednak tą nową koncepcję trzeba było jakoś nazwać. Znałem słowo web, ale nie net, ale po głowie chodziło mi słowo internat, bo taki był w moim wygwizdówku. Chodziło i o to, że gdyby to był Internet, słowo to miałoby wydźwięk międzynarodowy (international). Sprawdziłem w słowniku słowo net i bingo!
Na drugi dzień opowiedziałem wszystko swojemu kumplowi, a ten poleciał do informatyka. Ja na polskim roztoczyłem wizję, że kiedyś będą wszystkie komputery na świecie spięte w sieć, będzie można pisać komuś wiadomości pocztowe, że będzie przesyłanie tekstu i obrazu. Koledzy ze szkoły śmiali się że mnie i mówili, że nigdy tak nie będzie, ale Profesor od polskiego poleciał do informatyka i ten mu powiedział, że to możliwe.
Traf chciał, że był u nas pewien pasjonat informatyki, który po szkole przychodził do pracowni informatycznej. Internet polegał wtedy na wysyłaniu wiadomości typu SMS i tak się nie nazywał. Facet dowiedział się wszystkiego od informatyka, powiedział, że oni są na takim etapie, że wiedzą, iż to technologia przyszłości, ale nie wiedzą co dalej. Pociągnął mnie za język, a ja dodałem jeszcze przesyłanie filmów, że w Internecie będzie "wolność wyboru", na przykład Internet nazwałem "książką", a w niej będą "strony" i że będzie na danej stronie można zaznaczyć na którą stronę chce się przerzucić, albo będzie można skorzystać ze spisu treści i tak jak książki mają nazwę, tak w Internecie te "książki" będą miały nazwę.
Facet powiedział, że to nie będzie takie proste do zrobienia, więc na szybko powiedziałem mu, że powinien być specjalny język, który komputery by sobie przekazywały na zasadzie turbo Pascala, a każdy komputer miałby po swojej stronie coś w rodzaju kompilatora.
Widzę tego gościa raz na pięć lat w sklepie koło mnie. Za każdym razem grobowa cisza i poważne miny, ale w głębi ducha oboje jesteśmy tak poruszeni, że niemal płakać się chce. Obaj mamy tak samo na imię, a to rzadkie imię i oboje pochodzimy z tego samego wygwizdówka.
Dodano po 1 [godziny] 30 [minuty]:
Zrozum, że w nauce nie ma niczego pewnego. Jest nawet w matematyce udowodnione to, że tak jak się tworzy matematykę, tak ona wygląda. Problem to układy złożone. Gdy dodajemy 2+2, zawsze wychodzi 4, ale gdy ilości jest tak dużo jak np. w kodzie DNA, to "ilość po marksistowski przechodzi w jakość" i mamy do czynienia z układem złożonym - już nie wartościami kwantyfikowalnymi, ale niekwantyfikowalnymi i do tych drugich możemy przykładać już niemal tylko kryteria jakościowe - i na przykład synergia (chemia, biologia, genetyka, farmacja i inne) oznacza, że czasem to "2" + "2" daje więcej, niż "4".
W nauce nic nie jest absolutnie pewne. Co najwyżej bardzo wysoce prawdopodobne, albo "ustalone ponad wszelką wątpliwość", ale zawsze w nauce jest był i będzie margines niepewności, bo to też odpowiada za rozwój nauki.
Pewności absolutnej możesz szukać tylko w religii. Tam jest tylko z tym problem - ile nauk jesteś w stanie przyjąć, z tych, które do wiary przedstawiają autorytety.
Te dwa światy są kompletnie różne. Nauka wymaga dowodów, a cud takim dowodem nie jest, bo nauka musiałaby być wtedy "studium przypadku", a nią nie jest. Stąd utarło się mówić, że "cud jest pretekstem Boga do pozostania incognito". Nauka i religia są jednak nie do końca do pogodzenia. Brak pewnego pomostu, o którym napiszę.
To tak jak do kasyna wchodzi facet. Ma plan roztrzaskać ruletkę. Wyliczył sobie, że czy postawi, na czarne, czy czerwone, za każdym razem będzie podwajał stawkę, a więc zgarnie fortunę. Tyle, że kasyno, które zawsze musi być trochę do przodu zna takich magików i opracowano "pola zielone".
Widzisz... Te czarne i czerwone to religia i nauka. Zielone to wizjonerzy. Jest ich mało, a przeważnie nic nie mają przeciw religii. Nie liczę oczywiście futurologów jak Lem. Idea jest taka "wizjonerzy nie startują do konkursów" i to w praktyce wystarczy. Stąd konklawe nigdy nie była i nigdy nie będzie konkursem. Po prostu "konkurs na wizjonera" można wsadzić między kabaretowe żarty.
Dodano po 6 [godziny] 11 [minuty]:
No dobrze. Mówisz, że z tymi neutrinami to była wrzawa, ale spaliły się wtyki. Tak? To dlaczego tak przełomowe i znaczące badania, jeśli były rozbieżności w wynikach, nie były potwierdzone przez powiedzmy sto odrębnych i niezależnych podmiotów... Bo dokładnie o to mi chodziło.
Dodano po 2 [godziny] 27 [minuty]:
Pytałeś jednak o mój stosunek do matematyki - matematyka to żartobliwie to ujmując "język demonów", a z samej matematyki, jak zapewne wiesz, nie ma nagrody Nobla. Mówi się, że żonę Alfreda Nobla uwiódł matematyk i to dlatego. Nie jest to jednak prawdą. Nobel się nigdy nie ożenił i nie pozostawił potomstwa. Był ku temu konkretny powód.
Pewna dziewczyna zakochała się w pewnym monarsze. Ten drugi był komuś przeznaczony, a więc dziewczyna ta została odesłana pod opiekę Nobla, aby nie narobić problemów. Nobel się nią "opiekował" przez kilka dni i dozgonnie się w niej zakochał (najprawdopodobniej utrzymało się to tak do końca jego dni), ale dziewczyna ta od niego uciekła i starała się wrócić do obiektu swoich westchnień. Potem została masonką i miała pewien teoretyczny konflikt z Noblem. Chodziło o to, że jedna strona była za powszechnym dostępem broni nuklearnej dla wszystkich państw, a druga strona postulowała absolutny zakaz takiej powszechności...
Posłuchaj. Dziś postaram się tu opisać to, co mam w kwestii tej teleportacji. Tu przedstawiam filmik z krótkim opisem teorii teleportacji kwantowej danych.
Intuicja podpowiada mi, że jakieś zwiększenie (pod pewnymi warunkami) - chodzi o jakiś "zespół" Sfer Blocha - to jak ich więcej obserwujemy, pod pewnymi warunkami (i to przedstawia najprawdopodobniej "schemat kosmitów"), to zwiększamy prawdopodobieństwo (do granic pewności), że uzyskamy pożądany wynik - obserwujemy naszą sferę Blocha w środku, a ona staje się identyczna z tą, z którą jest splątana - czyli załóżmy my mamy urządzenie w punkcie A, a obiekt który "badamy" jest w punkcie B - potrafimy dokładnie więc A ustawić do niemal dowolnego B (ograniczenia techniczne) i przesyłać dane z szybkością nieskończoną z A do B i na odwrót.
Zaraz spróbuję opisać to, co mam do tej pory, może ktoś coś podpowie - nie mam ambicji pisać na ten temat książki - wiedza taka powinna być ogólnodostępna dla wszystkich i być dziełem wspólnego wysiłku wielu osób na całym świecie.
Dodano po 53 [minuty]:
Załóżmy, że jest powód, dla którego obserwujemy tylko 3 wymiary przestrzenne. Załóżmy, że reszta dowodów jest broczeniem po omacku.
Tutaj przedstawiam tekst, który kiedyś napisałem:
Bum! No i w sumie to by było na tyle… Większość książek popularnonaukowych, których tematem w jakimś przynajmniej stopniu jest fizyka, zaczyna się od Teorii Wielkiego Wybuchu, którą tutaj „pieszczotliwie” nazywać będziemy „Teorią Wielkiego Niewypału”. Nadmienię tylko, że teoria ta zakłada, iż wszechświat wziął swój początek z praktycznie niczego w jednej wielkiej eksplozji i od tamtej pory wciąż się rozszerza. Jest to teoria uznana za obowiązujący dogmat naukowy i dziś twierdzenie, że tak w rzeczywistości nie było, a nie było, dla wielu zakrawa o absurd. My wykażemy, że rzeczywistość ma się zgoła inaczej od tego, co nam sugeruje mainstream.
Rzekomo przed wielkim wybuchem nie było niczego. Rzekomo nie można używać nawet takiej konstrukcji jak „przed wielkim wybuchem”, gdyż nie było wtedy ani czasu, ani przestrzeni. To, co było, było „osobliwością”, która w momencie, gdy zaistniała, spowodowała tą niewyobrażalnie wielką eksplozję. Już na samym wstępie pojawia się wiele teoretycznych problemów, które wskazują na wadliwość tej teorii.
Przede wszystkim zacznijmy od czegoś żartobliwego, choć pewnie nie wszystkim do śmiechu. We wszystkich wizualizacjach wszechogarniającej nicości, która jest poza wielkim wybuchem – ukazywana jest trójwymiarowa przestrzeń o kolorze czarnym. Zawsze jednak zastanawiało mnie dlaczegóż by niby nicość miała mieć kolor czarny, a nie czerwony, czy pistacjowy? Jedynym wyjaśnieniem jest chyba to, że jak zgaśnie światło, to jest ciemno, a że wybuch ten musiał być jasny (choć na początku fotony według tej teorii nie istniały), to nicość jest w jakimś stopniu tożsama z ciemnością.
Otwartym pytaniem pozostaje fakt, że jak coś wybucha, to potrzebuje reagenta. Innymi słowy na przykład wodór, czy też większość substancji chemicznych nie wybuchłaby, gdyby nie było tlenu. Cokolwiek wybucha, wybucha nie bez przyczyny – wybucha dlatego, że wchodzi w bardzo dynamiczną reakcję z czymś innym. Czyżby więc osobliwość miała taki problem, że będąc „czymś”, wchodziła w superdynamiczną reakcję z nicością? Bo co? Bo te dwie „rzeczy” tak się gryzą? Problem w tym, że ta osobliwość wzięła się z niczego.
Tego oczywiście logicznie wytłumaczyć się nie da. Stąd fizycy dwoją się i troją, aby jakimiś gimnastykami wyjaśnić, że tak naprawdę, to nic nie było, ale było, tyle że to, co było (osobliwość), to jednak nie było. Na przykład wzięło się skądś, gdzie było prawie niczym. Tyle logiki wyższego rzędu w tej kwestii, ale zdaje się, iż wybitny fizyk i matematyk Sir Roger Penrose, dobry przyjaciel śp. Hawkinga dostał już za takie rozumowanie kilka nagród.
Kolejnym problemem jest inne, bardziej wymyślne zagadnienie, którego już tak do końca na logikę wytłumaczyć się nie da, gdyż podważa ono wszystko co wiemy o elementach logiki. No bo to jest tak… jeśli był wielki wybuch i on wybuchł w niczym, czyli w tym niczym również nie mogło być obserwatora (nie ma tam ani przestrzeni, ani czasu), to skąd wiemy, że wszechświat się rozszerza? Może na samym początku trudno sobie uzmysłowić zasadność tego argumentu, jednak problem jest i problem ten jest bardzo żywy. My, obserwując jakąś eksplozję, stoimy na zewnątrz i jesteśmy w stanie stwierdzić, że spowodowała ona rozprzestrzenianie się samej siebie, ale jesteśmy to w stanie stwierdzić tylko dlatego, iż jesteśmy na zewnątrz tej eksplozji i jesteśmy częścią rzeczywistości, w której jest przestrzeń i czas. Otóż na zewnątrz wielkiego wybuchu, jest nicość. Tak ją sobie pieszczotliwie nazwaliśmy, ale „nicość” to przynajmniej słowo, a tam nie ma nic (to cytat z filmu „Niekończąca się opowieść”).
Poza wielkim wybuchem nie ma rzeczywistości, nie ma czasu, nie ma przestrzeni, nie może więc tam też być obserwatora. Gdyby nawet był, a nie było tam czasu, ni przestrzeni – nie widziałby żadnej zmiany zachodzącej w wielkim wybuchu, ani tej czasowej, ani tej przestrzennej. To, że wyobrażamy sobie, iż jednak jest inaczej wynika tylko z tego, iż ignorujemy rzekomy fakt, iż poza wielkim wybuchem nie ma czasu, a brak przestrzeni zastępujemy logicznie przez ciemność.
Tak więc nawet jeśli coś się w tym wielkim wybuchu zmieniło, to zmieniło się tylko dla tych, którzy w tym wielkim wybuchu byli – w środku. Wielki wybuch nie rozprzestrzeniał się więc „ogarniając coraz to większe połacie nicości”, ale był Wielkim Podziałem (uznaję ten fakt również za absurdalny, ale idźmy dalej).
W rzeczywistości proszę to sobie wyobrazić jako jeden wielki tort – osobliwość byłaby takim tortem. Pojęcie podziału tortu obowiązuje w marketingu i jest dość ciekawą tutaj aluzją. Gdyby w torcie była petarda – tort wybuchłby i obserwowalibyśmy to tylko dlatego, że jesteśmy na zewnątrz. Ale w nicości nie ma „na zewnątrz”. Nie ma nic. Nie możemy obserwować niczego z zewnątrz, możemy być tylko w środku. Jeśli ten tort byłby osobliwością, która rozpoczęła wielki wybuch, to po eksplozji petardy, aby z tortu wyjawiły się fotony, elektrony, atomy, a potem galaktyki, tort ten musiałby się coraz to, coraz to, coraz to bardziej dzielić, tworząc coraz to bardziej skomplikowane struktury. Zresztą jeśli na zewnątrz jest nicość, to nie ma znaczenia, czy się powiększamy (bo niby w stosunku do czego), czy dzielimy (przynajmniej dzielić się możemy w stosunku do całego tortu). Tak, czy siak – tutaj tak naprawdę możemy się tylko dzielić. Sama idea osobliwości wybuchającej w wielkim wybuchu może i jest dla niektórych atrakcyjna, ale ma wiele wad, a zresztą są dowody na to, iż teoria ta jest nieprawdziwa. O tym jednak zaraz.
No właśnie – dowody. Jeśli jest dogmat o Big Gangu typu Wham Bam Thank You Ma’am, to muszą być jakieś dowody? Chyba to logiczne? Otóż teorię tą opracował pewien ksiądz. Zgadzała mu się z wizją „Na początku było słowo”. Również jestem chrześcijaninem, a dokładnie katolikiem, ale dla mnie próżno szukać dowodów na istnienie Boga, a przełożenia świata nauki na świat religii to kompletne nieporozumienie. Mówi się nawet „przypadek jest wymówką dla Boga do pozostania incognito”. Nawet jeśli zdarza się coś czego nie potrafimy, albo czego kompletnie nie da się wytłumaczyć na zasadzie logiki, to są to jednostkowe przypadki, a nauka nie zajmuje się „studium przypadku”. Jedną z zasad metody naukowej jest powtarzalność, a nawet gdyby przeprowadzić jakieś badania, to metoda naukowa wymuszałaby, aby były one potwierdzeniem wcześniejszych badań. W nauce wszystko jest co najwyżej „w najwyższym stopniu prawdopodobne” – zupełnej pewności możemy szukać tylko w wierze. Stąd światy te są kompletnie różne od siebie. Tyle dygresji.
Ksiądz, który opracował teorię Big Bangu od razu przedstawił ją Einsteinowi. Ten go wyśmiał i upłynęło trochę wody w rzece, zanim teoria ta przeszła do mainstreamu. Dowody? Otóż w latach 50. grupa naukowców odkryła pewien radiowy szum. Szum, którego według nich nie powinno być tam, gdzie był – a dochodził z zewsząd. Fakt, że wytłumaczenia nie było był nie do zaakceptowania, a więc usilnie wytłumaczenia szukano. Sytuacja wydawała się irracjonalna, a mimo iż o wszechświecie wciąż wiemy bardzo mało i ten szum może być niemal wszystkim, przyszyto ten szum do teorii księdza, którego wyśmiał Einstein. Oczywiście (według mojej wiedzy) nikt już więcej wytłumaczeń dla tego szumu nie znalazł, bo pewnie nawet nikt tych wytłumaczeń już nie szukał. Nazwano go „promieniowaniem tła” i stwierdzono, że jest pozostałością po wielkim wybuchu. To jeden „dowód”. Szyty, ale przyznaję – brak komukolwiek wiedzy, aby podać lepsze wytłumaczenie, a więc zostawiam ten problem.
Drugie wytłumaczenie to już „rodzynek”. Tu się trochę popastwię. Otóż według teorii o rozszerzającym się wszechświecie – on wciąż się rozszerza. Rzekomym efektem tego rozszerzania jest „ucieczka galaktyk”, czyli taki efekt, że galaktyki po Wielkim Wybuchu wciąż mają tyle pędu, że się wzajemnie oddalają od siebie. Oczywiście statystycznie, go na przykład galaktyka Andromedy się do nas przybliża i za jakieś 5 miliardów lat zderzy się z Drogą Mleczną (naszą galaktyką). Skąd to wiemy? Otóż prostą obserwacją widzimy to, że docierające do nas światło z coraz bardziej oddalonych od nas galaktyk jest coraz bardziej przesunięte ku czerwieni. Tłumaczy się to tak, że galaktyki te zachowują się jak karetka na sygnale, która nas mija, a dźwięk sygnału staje się dłuższy i niższy. Jest to efekt Dopplera – światło czerwone jest po prostu dłuższe, a więc według tego toku rozumowania oddalone od nas galaktyki, które od nas „uciekają”, uciekają o wiele bardziej, gdy są bardziej oddalone, a więc światło od nich będzie dłuższe. Nieprawdaż?
Tyle że jest pewien problem. Nie ma na razie takiej technologii, aby sprawdzić, czy efekt Dopplera zachodzi dla światła. Einstein stwierdził na przykład, że w zależnościach relatywistycznych obserwator praktycznie nie ma żadnych uprawnień (odwrotnie jest w zależnościach kwantowych – tam niemal wszystko zależy od obserwatora). A więc według Einsteina jeśli foton biegnie w jedną stronę, to czy my poruszamy się w tą samą stronę, czy też w stronę przeciwną – ten sam foton oddala się od nas z prędkością ok. 300 tys. km/s. Jakimże więc cudem światło nagle miałoby się stawać czerwieńsze od uciekających od nas galaktyk? W momencie oderwania od gwiazdy foton musiałby chyba znać miejsce w którym się rozpadnie (w naszym oku) i się wydłużyć. Nieprawdaż? Nie – foton ma tę właściwość, że „odrywając” się od gwiazdy ma długość zależną tylko od jego energii i porusza się ze stałą prędkością nie rozróżniając tego, że pochodzi od „bardziej rozpędzonych galaktyk”. Nawet gdyby galaktyki rzeczywiście „uciekały”, skutek nie byłby taki, że fotony byłyby dłuższe. Efekt Dopplera dla światła nie istnieje i nigdy nie potwierdzono tego fenomenu doświadczalnie. To jedno.
Drugie to fakt, że foton dłuższy, to foton o mniejszej energii. Innymi słowy foton mniej energetyczny to foton „przesunięty ku czerwieni”. Było wiele spekulacji co do tego, że być może fotony się jakoś po drodze rozpadają – wytracają energię – co jest logiczne – dlaczego miałyby niby być wieczne? O fotonach nie wiemy nic. Mówi się tylko, że to „kwanty promieniowania”, co ładnie brzmi, ale bardziej określenie to przypomina stwierdzenie z jakiejś komedii Barei, typu „to jest chyba jakiś blockhouse!”. Fotony więc z galaktyk dalszych wytracałyby energię, przez co stawałyby się dłuższe i „przesunięte ku czerwieni”? Nieprawdaż? Chyba logiczne… Otóż mimo iż o fotonach nie wiemy praktycznie nic, a mam tu na myśli to, jak są zbudowane, to na początku XX wieku „genialny” rosyjski matematyk – Bronsztajn „udowodnił” (podkreślam – NA PAPIERZE!), że fotony się nie rozpadają… To znaczy obliczył, że rozpad połowiczny fotonu to jakieś zdaje się 10^96 lat (czyli 1 i 96 zer – liczba astronomiczna). Jak tego dokonał? Pewnie tak jak wszyscy studenci drugiego roku fizyki – licząc „lagranżjany”, ale zostawiam ten problem.
No i tu też pojawia się pewien problem „na logikę”. Bo gdy obserwujemy niebo – a możemy je obserwować po każdej stronie – to w zależności od czułości obserwatoriów widzimy jakieś 23-25 miliardów lat świetlnych promienia wszechświata (liczba ta się zmienia, więc proszę mi wybaczyć nieścisłość z „najnowszymi” doniesieniami). Z każdej strony widzimy takie samo przesunięcie ku czerwieni. To znaczy jeśli patrzymy w lewo, w prawo, górę, dół, tył, przód, etc. etc. - to galaktyki oddalone tyle samo od nas mają światło tak samo przesunięte ku czerwieni. Jedyny logiczny wniosek? Ziemia leży w centrum wszechświata – BA! Cała ta książka jest o tym, że to dokładnie mój pępek leży w centrum świata, wszechświata i okolic! Oczywiście to żart.
Tyle że problem pozostaje. Jak się go teraz tłumaczy? Pomijając fakt, że według Bronsztajna światło się nie rozpada i pomijając tezę, że być może przesunięcie ku czerwieni jest efektem rozpadu fotonu (jego wydłużania się wraz z wytracaniem energii) twierdzi się dziś, że te 23-25 miliardów lat promienia wszechświata to wszechświat „obserwowalny”, a właściwy jest znacznie większy… ale Big Bang niby i tak i tak był…
Owszem. Mógłbym to wszystko mimo wszystko „łyknąć” niczym młody pelikan. Pozostaje jednak pewien bardzo, ale to bardzo istotny szczegół. W latach dziewięćdziesiątych pewien bardzo odważny naukowiec, Halton Arp, który mimo braku finansowania swych badań zbadał światło docierające do nas z kwazarów i ponad wszelką wątpliwość dowiódł, że „przesunięcie ku czerwieni nie może być efektem ucieczki galaktyk”. Słyszałeś o tym Drogi Czytelniku? Zapewne nie. Środowisko naukowe bardzo szybko zareagowało na te doniesienia. Zabroniono temu rzetelnemu i poważanemu naukowcowi publikacji czegokolwiek w USA, a w Europie zdołał własnym sumptem opublikować jakieś 200 książek, których i tak nie udało mu się sprzedać. Zrujnowano mu życie i karierę, a on zdołał tylko nagrać kilka filmików na YouTube. Jeśli nawet znajdziesz te filmiki i będziesz je chciał wykorzystać we własnych materiałach – YouTube poda ci serię bzdurnych powodów dlaczego tego akurat nie możesz zrobić.
Dlaczego tak się stało? Dogmat einsteinowski jest tak potężny, że niestety wielu woli próbować za grube pieniądze dowodzić jakieś irracjonalne bzdury, głównie na papierze, ale mieć zapewnione finansowanie. Zaprzeczenie mainstreamowi, to niestety zaprzeczenie temu finansowaniu i niestety przyznanie, że większość nagród Nobla z fizyki nadaje się do „tarcia chrzanu”. Niestety nikt na to nie pozwoli. Podam Ci Drogi Czytelniku jeszcze kilka takich przykładów w tej książce i nawet jeśli się nie zgadzasz z taką narracją – proszę czytaj dalej przynajmniej z ciekawości.
**********************************
Jeśli chodzi o te trzy wymiary, o których wspomniałem – może tak być, że „więcej” wymiarów przestrzennych jest tylko „broczeniem po omacku” i pewną wizją naukowców tylko i wyłącznie o pewnym wyobrażeniu rzeczywistości – nauka zawsze jest, była i będzie tylko pewnym naszym wyobrażeniem. Z nauką jest jednak tak, że jest to tylko wyobrażenie najczęściej bardzo adekwatne.
Załóżmy, że reprezentacja fizyczna przestrzeni, ruchu i materii zależna jest od praw matematyki. Podstawowe trzy wymiary: długość, szerokość i wysokość nie wystarczają do zdefiniowania przestrzeni, ale służą do jej opisu.
Wprowadźmy teraz do naszych rozważań kryptowymiar-kryptowektor (nazywać go na potrzeby tej publikacji będziemy „X”. Nie jest on ani wymiarem, ani wektorem, choć czasami jego opis może być tak upraszczany. X funkcjonuje w trzech abstrakcyjnych wymiarach i jest fizycznie reprezentowany. „Próbuje być ortogonalny” (ortogonalność jest podobna do prostopadłości) do trzech podstawowych wymiarów i w infintezymalnej (maksymalnie krótkiej) jednostce czasu przeskakuje maksymalną ilość razy w różne, kryptochaotyczne pozycje, aby wyrazić swoją ortogonalność w czasie. Tworzy więc „chmurę O”, która to chmura O jest reprezentacją tendencji X do istnienia jako kryptowymiar-kryptowektor ortogonalny do podstawowych trzech wymiarów. (Chodzi tu o budowę sfery Blocha i wektor reprezentujący prawdopodobieństwo w sferze Blocha – sferę Bocha powinniśmy oznaczać jako ʘ – i takiego też symbolu najprawdopodobniej w przedstawionym schemacie używają kosmici).
Oczywiście X może być reprezentowany dłuższym, bądź krótszym wektorem.
Jako dłuższy, ze względu na ograniczenia prędkości światła c, przeskakuje wolniej. Jako krótszy, przeskakuje szybciej. Chmury O mogą się więc różnić rozmiarami.
Z tej racji, że różnica potencjałów jest potencjałem, zlokalizowane obok siebie dwie chmury O powiększają się, gdy znacznie różnią się potencjałami, a pomniejszają się, gdy ich potencjały są mniej więcej równe.
Podstawowy model „ikonka czasu” (np. YouTube) reprezentowany jest przez okrąg wielu chmur O, które przeważnie zbliżone do siebie potencjałem ulegają zmniejszeniu, jak we wcześniej omawianym ciągu piłokształtnym. Ostra różnica występuje na styku ostrego czoła ciągu piłokształtnego i końcu ciągu piłokształtnego, które w tym przypadku stykają się zamykając cały ciąg piłokształtny w okrąg. Na tym jednak styku następuje wyraźne przesunięcie i chmura O, która była najmniejsza, ze względu na powiększanie się pod wpływem różnicy, staje się największa. Reszta chmur O w tym momencie ulega zmniejszeniu. Całość przypomina falę, która powstaje pod wpływem mieszania łyżeczką herbaty, a cały efekt często przedstawiany jest właśnie jako „ikonka czasu” w internetowym videostreamingu. „Ikonka czasu” wykazuje się „ruchem pozornym”... („Teoria Didi” od „The Differing Dimensions Theory”. (z tą herbatą chodzi o to, że gdy mieszamy łyżeczką cukier w szklance – cukier przybliża się do środka i tak kiedyś – gdy nie było jeszcze teorii fal grawitacyjnych – próbowano opisać – bezskutecznie – grawitację – zainteresowanym dopowiem).
Aby przejść do dalszych rozważań należy zauważyć, że duża chmura O ma większy moment bezwładności od małej chmury O. Jeśli ustawimy ciąg piłokształtny chmur O w spiralę, która stanowi jedną część podwójnej helisy fotonu, to zakładamy, że foton porusza się w kierunku rosnącego potencjału chmur O. Na końcu fotonu, czyli tam gdzie znajduje się najmniejsza z chmur O, ostatnia chmura O odrywa się od tej spirali i podąża wraz z wcześniej oderwanymi chmurami O drugą częścią podwójnej helisy, drugą spiralą, na początek fotonu. Tam też następuje drastyczne powiększenie tej chmury O, a superpozycja momentów bezwładności wszystkich chmur O (a zwłaszcza pierwszej chmury O, która drastycznie się powiększa) w podwójnej helisie fotonu decyduje o jego ruchu. Oto model fotonu.
Przechodząc przez szparę dyfrakcyjną drastyczne powiększanie się chmury O na początku fotonu zależne jest od statycznego pola materii użytej do wytworzenia szpary. Pole to również wyraża się przebiegiem piłokształtnym.
Dyfrakcja jest jednym ze zjawisk, na którym można sprawdzić model fotonu.
Na podstawie wcześniej wspomnianych rozważań istnieje możliwość poruszania się z szybkością przekraczającą prędkość światła, czyli odpowiednio skwantowaną szybkością warp (warp speed ≥ c). Dzieje się tak dlatego, że malejący cyklicznie potencjał energetyczny materii w ruchu pozornym warp sprawia, iż przestaje ona być reprezentowana fizycznie na pewnych odcinkach przestrzeni, na których odbywa się skok kwantowy. Po tym skoku materia ponownie jest reprezentowana fizycznie, a podczas tego skoku znajduje się w buforze hiperprzestrzeni. (0001020304050607080901000)
Eter lokalny, którego pojmowanie zaczęli zgłębiać już pitagorejczycy (a nad którym rozpisywał się Maxwell), jest pojęciem abstrakcyjnym i może równie dobrze opisywać z wielkiej perspektywy nawet gwiazdy, a co dopiero kwarki (dziś eter udowodniono i nazwano „kondensatem pola Higgsa – znamy „budowę” pojedynczych „cząstek” tego kondensatu). Jeśli więc foton, który jest reprezentowany fizycznie przez zamkniętą podwójną helisę, czyli ma swoją długość i pędzi np. w kierunku Ziemi, to wpadając w „podmuch” eteru lokalnego przeciwny do kierunku ruchu Ziemi, a potem w eter lokalny Ziemi, zmienia kierunek lotu (ustawia się „pod kątem”, choć tor wciąż pozostaje prostą. Stąd na doświadczeniu Michaelsona-Morleya nie wyszło oczywiście (wyszedł paradoks, którego „jedynym” wytłumaczeniem był brak eteru), że eter jest przenikliwy, a rzekomo to, że eter jest lokalny wykluczono przez obserwację aberracji światła docierającego do nas z gwiazd – jednak na podstawie tego, co opisałem nie powinno być żadnej aberracji – światło, będące i falą i molekułą dalej biegnie po prostej i ulega pomijalnemu spowolnieniu – 300.000 km/s jest przekątną, a 30 km/s bokiem prostokąta – drugi bok jest prędkością światła wchodzącego w eter lokalny Ziemi – po linii, jak dotychczas prostej).
Energia to po prostu abstrakcyjne pojęcie służące do opisu przebiegu procesów. To duże, ale dość trafne uproszczenie dla tego, co dzieje się wokół nas. Jeżeli mówimy o czymś, lub o kimś, że ma duży potencjał energetyczny, to przeważnie nie zastanawiamy się co za tym stoi, a jedynie
energia jest uproszczeniem naszego odbioru tego czegoś, bądź tej osoby.
Prędkość warpowa z założenia polega na autoteleportacji pojazdu. W ten sposób odchodzi problem przyspieszenia i bariera prędkości c.
Jeśli mamy powiedzmy taki schemat, jaki podali nam kosmici, to możemy obserwować siebie w różnych miejscach w kolejce 0001020304050607080901000, a koniec kolejki (względem początku – który jest po stronie w którą pojazd się porusza z szybkością) teleportujemy na początek kolejki. Stąd i nigdy nie przyspieszamy i nie poruszamy się z prędkością, a nie ma obawy, że niszczymy sami siebie podczas teleportacji, czy prędkości warpowych. Tej technologii można by używać również do podglądania oddalonych obiektów niebieskich, również w ich wnętrzu, w czasie rzeczywistym, ale typowa „teleportacja”, przynajmniej na początku, albo na dłuższe odcinki drogi wyglądałaby tak, jak najprawdopodobniej (tu nie mam konkretnych tak naprawdę teorii – to inni musieliby doprecyzować) wygląda fala elektromagnetyczna, czyli 0001020304050607080901000 – proszę zauważyć, że jest to przebieg piłokształtny. Jeśli taka „fala” o przebiegu piłokształtnym uderzy w jakiś obiekt po prawej, to tak jak cukier w szklance wody – obiekt ten przesunie się w lewą stronę (w stronę 00010…). Jest to więc także przybliżony opis fal grawitacyjnych, które są rodzajem fal elektromagnetycznych.
A teraz obiecane dawno „dlaczego są tylko trzy wymiary przestrzenne”.
Załóżmy, że są tylko trzy wymiary. Długość szerokość i wysokość. Wiemy, że w sferze Blocha istnieje kryptowymiar-kryptowektor (powiedzmy „pseudo” – korzystam ze swoich starych tekstów). Więc ten ww. jest tak naprawdę „czwartym”, rzekomo nierzeczywistym, ale jedynym, który nie istnieje tylko teoretycznie, ale najbardziej fizycznie jako wektor prawdopodobieństwa w sferze Blocha. Jest to najmniejsza wielkość we wszechświecie – mówimy o „wielkości Plancka”, a z punktu widzenia nas bardzo mała. Z punktu „widzenia” sfery Blocha – ma rozmiar 0 – powiedzmy, że jest to jakiś tam paradoks kwantowy. Fizyka jednak na poziomie najbardziej elementarnym nie ma tak jak na naszym poziomie „wartości elementarnych” takich jak energia, materia i informacja. Te wartości wręcz nie istnieją na poziomie najbardziej elementarnym i są inne wartości elementarne w fizyce. Jakie to wartości:
Jeśli weźmiemy okrąg, to okrąg ten jest tworzony przez łuk, który można też wyrazić kątem.
1. Stosunek kąta do łuku to 1:1 (odcinek jednostkowy – wartość elementarna - dystans)
2. Stosunek kąta do promienia zawsze będzie zmienny – jak w zegarze) – wartość elementarna – zmiana
3. Stosunek promienia do łuku – zawsze łączą się pod kątem prostym, a więc prostopadle – wartość elementarna – ortogonalność
Wartościami elementarnymi w fizyce są więc:
- dystans
- zmiana
- ortogonalność
Stosunki te są trzy, a więc i wymiary są trzy.
Proszę się nie czepiać słówek i braku ścisłości – to tylko wizja, którą mam nadzieję inni pomogą mi rozwijać.
Obserwator, który składa się z wielu cząstek obserwujących, splątujących się z obiektem obserwowanym (obiekt obserwowany) - taki duży obserwator ma duży wpływ na mały obiekt obserwowany
Mały obserwator ma mały wpływ na duży obiekt obserwowany.
Przykład.
Jeśli człowiek obserwuje cząstkę elementarną - ma na nią duży wpływ (teoria Bohra), ale gdy człowiek obserwuje galaktykę, ta obserwacja ma mały wpływ na galaktykę.
Bonnie, Clyde, Dirty i Harry są obiektem zbrodni zwanej "SPLĄTANIE". Każdy z nich ma pewną moc - ilość cząstek zdolnych do splątania. Każdego na ewentualność tej zbrodni przesłuchuje POLICJA. Policja ma mniejszą ilość cząstek zdolnych do splątania, ale też nie wie, że Bonnie, Clyde, Dirty i Harry są członkami gangu o nazwie SPLĄTANIE, dowodzonego przez UNCLE IRON FIST o bardzo dużej ilości cząstek zdolnych do splątania. Policja przesłuchuje 4 podejrzanych. Na wykrywaczu spłatania uzyskuje wyniki - 3 członków gangu jest poza podejrzeniem, bo nie przekraczają normy (7-10). Jeden jest trochę poniżej - 6, ale że wiemy iż 3 jego kumpli jest poza podejrzeniem, a maszyna POLICJI zwykle działa bez szwanku - najprawdopodobniej mała odchyłka w przypadku jednego podejrzanego wynikła z jego zestresowania - wszystkich należy zwolnić z podejrzeń.
Cząstki zdolne do splątania wzajemnie się kontrolują (poza barierą dystansu - informacja rozchodzi się z szybkością nieskończoną)
Schemat kosmitów przedstawia dokładnie ten efekt - z tym, że przedstawia to w formie sfer Blocha wpływających wzajemnie na siebie i wzajemnie się kontrolujących.
Obserwator, który składa się z wielu cząstek obserwujących, splątujących się z obiektem obserwowanym (obiekt obserwowany) - taki duży obserwator ma duży wpływ na mały obiekt obserwowany
aspagnito wrote:
Cząstki zdolne do splątania wzajemnie się kontrolują (poza barierą dystansu - informacja rozchodzi się z szybkością nieskończoną)
To jest błędne rozumienie teorii kwantów: tak naprawdę, nie ma fizycznego oddziaływania, ani przesyłania informacji.
Problemem jest to, że zjawiska kwantowe nie pasują do wyobraźni ukształtowanej przez obserwacje obiektów makro.
Zwykle opisuje się je poprzez stany, które nie są obiektami fizycznymi, np. funkcję falową.
aspagnito - czy dobrze rozumiem? Wynalazłeś internet?
Ta część o Alfredzie Noblu też spoko, nie wiedziałem, że miał poglądy na temat dostępności broni jądrowej. To musiał być prawdziwy wizjoner, skoro miał poglądy na ten temat, dziesiątki lat przed wynalezieniem bomby atomowej.
Szacun, takich wizjonerów potrzebujemy.
Reszty jeszcze nie przeczytałem, ale zrobię to na pewno!
Raczej nie chodzi o to, że wynalazłem Internet. Po prostu pojawiłem się w odpowiednim czasie i miejscu. Miałem pewną wizję, której potrzebowali ludzie zaczynający tworzyć Internet. Wizja ta była naturalna. Gdyby nie ja - zrobiłby to kto inny - już wtedy takie rzeczy były do pomyślenia. Słowo Internet, które sobie skleciłem też padło dekady wcześniej w artykule prasowym - to dowodzi, że nie mogę się uważać za wynalazcę Internetu. Po prostu znałem jednego z pasjonatów, który tworzył zręby Internetu i bardzo spodobały mi się moje wizjonerskie wizję. Traf chciał, że on tworzył te zręby Internetu z ludźmi z całego świata i im też się zapewne tę wizję spodobały, gdyż tak zaczęto tworzyć Internet. Mógłbym podać imię i nazwisko, bo znam i może by to komuś coś powiedziało, ale tego nie zrobię. Jedno, że mamy RODO. Dwa, że szanuję czyjąś prywatność, a trzy, pomijając te dwie wcześniejsze sprawy nie chciałbym na miejscu tej osoby się ujawniać, bo wiele osób mogłoby to źle zrozumieć.
Jeśli chodzi o Nobla, to z książki, którą wyczytałem, to konflikt z tą kobietą o dostępność do broni nuklearnej to sprawa z końca życia Nobla. Nie pamiętam do kiedy żył.
aspagnito - dla mnie już na zawsze będziesz wynalazcą internetu
Jeśli chodzi o Alfreda Nobla, zmarł w 1896, pierwsze teorie o broni jądrowej to koniec lat trzydziestych dwudziestego wieku. Może masz błędne źródła, może ja o czymś nie wiem... No jest jeszcze opcja, że piszesz bzdury, na podstawie fantazji, własnych, lub szurów inernetowych.
Książkę czytałem, ale bardzo dawno temu, więc może coś przekręciłem.
Dziś piszę, bo jutro w Niedzielę 15.05.2022 zdarzy się coś historycznie przełomowego. Mój kolega "Master Ivo" z YouTube jutro udostępni film z intercoidem, w którym połączył ze sobą kondensatory i będzie je ładował prądem piłokształtnym. Jak twierdzi, taki układ generuje ciąg. Ten sam, ale lepszy efekt (przy mniejszym napięciu) według mnie można uzyskać stosując zamiast kondensatorów cewki stożkowe.
aspagnito - piszesz, że miałeś 386sx i wtedy wpadłeś na pomysł Internetu. A fakty są takie: we wrześniu 1981 Jon Postel opublikował "Internet Protocol", w sierpniu 1980 "User Datagram Protocol" (RFC0768); w 1988 roku Intel wypuścił 80386SX.
Kiedy u nas był stan wojenny, o sieci Internet mówiło radio "Wolna Europa" - pamiętam, że mówiono o datagramach i podkreślano, że lokalna awaria sieci nie powoduje padu łączności, jest ona automatycznie przekierowywana tak, by datagramy omijały rejon awarii i docierały do adresata, jeśli to nie on ma awarię.
Więcej dat: "Network meeting" opublikował Cerf w 1969 roku (ciekawe, co to oznaczało - RFC0021 - chyba spotkanie na temat projektowania sieci); o komunikacji między procesami w sieci pisał Walden w 1970 roku (RFC0061 i 0062); Telnet Protocol zaproponowano w 1971 roku (RFC0097); Remote Job Entry też RFC0105); i File Transfer Protocol (RFC0114); i socket-y (RFC0147 zawiera definicję); w styczniu 1972 opublikowano bibliografię o sieciach komputerowych, w kwietniu Jon Postel pisał o Remote Job Entry; Specification of Internet Transmission Control Program opublikował Cerf w grudniu 1974 roku; pierwszy tytuł z TCP był w październiku 1980; a bodajże w czerwcu 1988 mój kolega używał FTP (taka aplikacja do Internetu); w sumie, zrobiono ogromną robotę i trwało to dziesiątki lat, żeby powstały koncepcje tego, czego dziś używamy...
A czemu Ty sam nie zbudujesz opisywanego urządzenia i nie opiszesz efektów własnych doświadczeń? Przecież tam, na wskazanej przez Ciebie stronie 80 są rysunki tego urządzenia.
Na jakiej podstawie wyciągasz wnioski, że tego nie zrobię? Jakbyś przeczytał dokładnie chociaż mój pierwszy post, to byś wiedział, że się już nad tym zastanawiam.
Czy po prawie dziesięciu latach od założenia tego tematu, zbudowałeś działający model lub podjąłeś próbę jego zbudowania?
Czy możesz podać numer postu w którym prezentujesz swoje dokonania?
aspagnito - piszesz, że miałeś 386sx i wtedy wpadłeś na pomysł Internetu.
To trochę pomieszanie z poplątniem. Prosiłem, żeby nie sugerować, iż twierdzę, że "wymyśliłem Internet". Nie, byłem jednym z wizjonerów, który pojawił się we właściwym miejscu o właściwym czasie i był odpowiedzialny za jeden z kluczowych "aha-moments". Wiem, że słowo Internet było wymyślone wcześniej, jednak świat przed erą Internetu nie wyglądał tak, jak dziś z Wikipedią, że Ty sobie wpisujesz coś w Google, to Ci wyskakuje i "ponad wszelką wątpliwość" coś ewidentnego udowadniasz. Nie. Wiedza przed Internetem zawarta była w wielu branżowych czasopismach na całym świecie i niemożliwym było,żeby mieć dostęp do nawet niewielkiego fragmentu tej wiedzy. Po prostu era Internetu to powszechny dostęp do wiedzy, a przed erą Internetu tego powszechnego dostępu do wiedzy nie było - więc nie myl tego.
Przede wszystkim czasy, o których mówiłem to początek lat 90'tych. Wtedy nikt nie mówił o żadnym Internecie, a to, co było jego początkami polegało w głównej mierzy wysyłaniem sobie czegoś w rodzaju smsów przez telefon przy użyciu peceta. Owszem, wiem, iż w latach 70'ych był wizjoner, który wymyślił słowo Internet i pojawiło się ono w gazetach. Wtedy jednak nikt tego nie wiedział. Gdyby wiedział i gdyby wtedy rozpoczęto prace nad Internetem sam Internet nazywałby się już Internetem - nieprawdaż?
Wymyśliłem to słowo równolegle do jego oryginalnego twórcy i na długo po niim. Jednak wtedy gdy jeden z wielkich pasjonatów tej materii, człowiek rozwijający te idee pracował w mojej szkole po godzinach na rozwinięciu tej idei. Powiedział, że doszli do takiego punktu, że wiedzą, iż to technologia przyszłości, ale przydałoby się, żeby ktoś im doradził w którym kierunku mają iść. Ja zasugerowałem słowo "Internet", mówiłem o poczcie internetowej, wysyłaniu tekstu i obrazów, a nawet w przyszłości filmów. Mówiłem, że Internet będzie jak jedna wielka "książka", w której będą "strony" - otwarcie jednej będzie dawało wybór otwarcia drugiej, bo w Internecie będzie przede wszystkim wybór - Internet będzie oparty o "wolność wyboru". Wszystko to okazało się przełomowe, wraz z nazwą "strona internetowa" - a to oczywiste nie jest. Facet ten powiedział, że to bardzo ciekawe, ale to się tak fajnie mówi i nie wie, jak to zrobić. Powiedziałem mu, że w Internecie będzie tak, jak z tym, co ja tworzę w turbo pascalu - piszę prosty kod, bardzo zrozumiały dla człowieka, w swoistym języku, a każdy komputer na świecie ma coś w rodzaju kompilatora, który rozumie ten język i wyświetla na ekranie wynik - w odpowiednim miejscu tekst, obraz i opcje wyboru. Czyli w sumie zasugerowałem coś w rodzaju html. Pożegnałem się z facetem i choć w szkole za ten "wygłup" ludzie dziwnie do mnie zaczęli podchodzić, to jednak dzięki tym wizjom coś pchnąłem do przodu - pchnąłem do przodu przez wizję i byłem w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i to był jeden z kluczowych momentów "aha-moment" dla Internetu - więc nie mów mi, że ja twierdzę, iż wymyśliłem sobie Internet. Pecha mam i ojciec w sumie wyreżyserował mi tego pecha - zawsze jestem drugi. Z cewką stożkową byłem drugi, teraz z tym co dziś Master Ivo zrobi też w sumie podałem wszystkie składowe, a efekt jest taki, że to on to pierwszy zrobił. Poniekąd mam takiego trafa, że zawse pojawiam się z moimi rewelacjami w odpowiednim momencie i o odpowiednim czasie i sam ten fakt takiego głoszenia tych rewelacji w odpowiednim momencie jest moją silną stroną.
Przede wszystkim czasy, o których mówiłem to początek lat 90'tych. Wtedy nikt nie mówił o żadnym Internecie
Oj, mylisz chronologię - przypominam: nazwa Internet w dzisiejszym znaczeniu pojawiła się w tytule publikacji Postela na końcu 1974 roku, audycja w RWE o Internecie to początek lat 80-tych, w 1988 widziałem Internet w działaniu (kolega używał FTP), a 1991 moi koledzy mieli Internet w Polsce (i to ich starania doprowadziły do jego rozpowszechnienia); HTML to nieco późniejsza sprawa, sprawdź w Wikipedii: działający prototyp w 1980 roku (stosowany w CERN-ie), zaakceptowana propozycja języka w 1990, pierwsza publikacja standardu w 1991; jakkolwiek już w 1959 roku opisano pierwsze koncepcje hypertekstu (NLS), które próbowano wdrażać w latach 60-tych, ale nie było wtedy odpowiednich komputerów, ani sieci Internet - dopiero jej pojawienie się umożliwiło zrobienie czegoś lepszego.
Bardzo możliwe, że coś usłyszałeś/przeczytałeś o tych koncepcjach, zapomniałeś o tym, ale gdzieś na dnie pamięci to pozostało, i potem o tym opowiadałeś jako o swoich pomysłach.
A chociaż wiesz, co oznacza nazwa Internet? Po chińsku ładnie to wyrażają pismem obrazkowym - tak, że można zrozumieć sens nie znając chińskiego.
Albo nie rozumiesz co napisałem, albo nie chcesz zrozumieć. W obu przypadkach to raczej nie mój problem. Co z tego że ktoś stworzył te standardy, zanim powstała technologia? Dziś też jakieś 90% maniaków tworzy standardy w stylu "sztuka dla sztuki". Jak się ktoś nad tym "pochyli", o ile się pochyli, to coś z tego będzie. A w momencie tworzenia technologii internetowych było po prostu z czego czerpać. To nie jest tak, że banda pasjonatów miała krok po kroku rozpisany projekt w czasie, gdzie wszyscy wiedzieli czym się zajmą w konkretnej ramówce czasowej. Internet był idea i w praktyce oznaczało nazwę w stylu (nie pamiętam do końca) "BLT" i to były lata dziewięćdziesiąte. Jak powstaje idea, pomysł, to jest na to pradawne stwierdzenie " nikt nie może być prorokiem we własnym kraju".. Idee z rynku pierwotnego nie przekuwają się w rzeczywistość. Czekają aż je ktoś ukradnie, albo autor umrze. Wielkie malowidła i wielkie wynalazki mają przeważnie umarłych autorów. Wymyśl coś oryginalnego i wartościowego i umieść na YouTube - to zobaczysz - w porywach szesnaście odsłon i wszyscy mówią, że to byle co. Ale jak za miesiąc ktoś zrobi z tego crosdfunding, bo podpatrzył u ciebie, to geniusz.
Nic z tego nie jest moją oryginalną myślą - wpadłem na to sam, nawet bez inspiracji, ale ktoś takie rzeczy wymyślił wcześniej. Ja jednak zebrałem całą tą wizję i dostarczyłem ja dokładnie tym ludziom, którzy jej potrzebowali i dokładnie wtedy, kiedy ta wizja okazała się rewolucyjna i do zrealizowania. Nikt po moich rewelacjach nie tworzył na nowo "kwadratowego globusa". Pasjonaci rozmarzyli się i stwierdzili, że to wszystko ma sens - co najlepsze - wszystkie materiały, aby szybko ta wizję zrealizować mieli już gotowe. Moja zasługa jest więc tylko dostarczenie wizji.
Ja jednak zebrałem całą tą wizję i dostarczyłem ja dokładnie tym ludziom, którzy jej potrzebowali
Dziwne, że ci ludzie nie mieli dużo lepiej sprecyzowanej wizji i dobrze rozpracowanych rozwiązań, które wtedy były już dostępne, zebrane, opublikowane. A może to byli hohsztaplerzy, którzy tylko udawali, że coś robią, na niczym się nie znali, nie potrafili poczytać, a potrzebowali nieco chwytnych haseł? I nie po to, by coś robić, a po to, by nikt się nie kapnął, że oni tak naprawdę nic nie wiedzą.
Nad Internetem duży zespół ludzi pracował dziesiątki lat, i ta praca miała charakter ciągły, wymieniali się doświadczeniami... oni wiedzieli, co mają, i nie potrzebowali takich porad, jakich byłbyś w stanie udzielić (różnica poziomu pewnie była taka, jakbyś właśnie doszedł do wizji pojazdu na 4 kołach, takiego prymitywnego wózka, a oni już mieli nowoczesne samochody). Moi koledzy znali i czytali ich opracowania, dzięki temu wiedzieli, jak się zabrać za wprowadzanie Internetu w Polsce. Na świecie pod koniec lat 80-tych Internet był faktem.
Nie napisałeś, co to jest Internet - wygląda na to, że nie wiesz, że tylko słyszałeś jakieś hasła, a nie wiesz, co oznaczają. A Chińczycy tak ładnie wyrazili sens swoim pismem...
Nie rozumiesz chyba tego, że aby można było oglądać strony WWW, musiał powstać standard języka, w którym były tworzone, by tworzyć programy, które pokazują ich zawartość.
A ja nic na YT nie ogłaszam - gdy wymyślam coś wartościowego, to mam na to lepsze miejsca, żeby przekazać od razu tym, którzy się na tym dobrze znają.