


Każdy "młody zdolny" w końcu stanie przed wyzwaniem: wykonać pierwszą w życiu płytkę PCB...
Uważam, że miło by było, gdyby taka płytka była wykonana starannie i schludnie - jak wiadomo "diabeł tkwi w szczegółach". Najbardziej zmyślne urządzenie straci na wartości, gdy będzie polutowane byle jak, na koślawo zaprojektowanej płytce, ze ścieżkami wyglądającymi jakby nie wyglądały albo (mimo, że nie jest to aż tak kłujące w oczy - o ile schludnie zrobione) polutowane na płytce uniwersalnej... Uniwersalne płytki, owszem, bardzo fajna rzecz, ale do budowy układów próbnych, prototypowych, gdy zależy nam na sprawdzeniu ewentualnych błędów powstałych w trakcie projektowania układu. Na "czysto" niech ta płytka wygląda...
O ile programów do projektowania jest sporo i najlepiej, jeśli każdy z "adeptów" samodzielnie opanuje ich obsługę, to jeśli chodzi o samo wykonanie płytki... Może inaczej - jest kilka poradników i "poradników". Każdy wnosi coś dobrego, ale niektóre albo nie do końca, albo upraszczają pewne sprawy, albo... podają nieprawdziwe informacje.
Ponieważ nie interesują nas "malowanki" (malowane lakierem do paznokci, flamastrem czy innym pisakiem) skupimy się na bardziej "dorosłych" metodach wykonywania płytek, a najpopularniejszą jest:
TERMOTRANSFER
Pomyślałem więc sobie, że spróbuję "ogarnąć" ten w gruncie rzeczy skomplikowany temat... I tak oto powstał ten artykulik.
Celowo nie nazywam go "poradnikiem", bo moim zamierzeniem było przybliżyć w możliwie prosty sposób większość najistotniejszych zasad, problemów, metod, z jakimi należy (przynajmniej według mnie) zapoznać się PRZED "pierwszym razem"

Co to jest w ogóle płytka drukowana?
To nic innego jak cienka miedziana folia (najczęściej grubości 35 mikrometrów) przyklejona do podłoża.

Podłożem może być w zasadzie cokolwiek, co wytrzymuje wysoką temperaturę (lutowanie), jest odporne na trawienie środkami chemicznymi i co najważniejsze - jest materiałem izolacyjnym - nie przewodzi prądu.


Folia do podłoża jest klejona, w zależności od tego, z jaką jakością laminatu (bo tak nazywamy ten materiał w elektronicznym światku) mamy do czynienia - sama siła, z jaką się trzyma podłoża też bywa różna.
Podłoże - najlepsze jest wykonywane z płótna szklanego (kilku warstw) nasączonego żywicą epoksydową i silnie ściśniętego w trakcie utwardzania (w tym samym procesie można też pokryć tę matę szklaną warstwą folii miedzianej).
Materiałem na podłoże może być również nasączony żywicą (tu różnorodność żywic jest spora) papier, no może niezupełnie taki jaki wisi w WC, ale jednak...
Już samo to, z czego wykonany jest laminat pośrednio może wskazywać jego cena... Niestety, ale najlepsze laminaty są najdroższe.
W naszym domowym zaciszu nie mamy jednak tak wygórowanych wymagań jak projektanci aparatury promów kosmicznych, więc w zupełności wystarcza laminat, jaki najczęściej można spotkać w sklepie.

Nie kupujmy jednak "okazyjnych" laminatów w niezwykle atrakcyjnych cenach - te najczęściej są tak podlej jakości, że szkoda naszego trudu.
A skoro o trudzie mowa:
Jak to się robi?
Skupmy się na początek na laminacie jednostronnym i wykonywaniu druku (też branżowe określenie wykonywania obwodów drukowanych) metodą TERMOTRANSFERU.
Istotą termotransferu jest fakt, że drukarka laserowa korzysta z TONERA/pyłu (czegoś w rodzaju farby proszkowej) WTAPIANEGO na gorąco w podkład - papier, papier kredowy czy specjalną folię:
http://www.pcworld.pl/news/127411/Jak.dziala.drukarka.laserowa.html
Przy termotransferze podgrzewanie żelazkiem sprawia, że warstwa tonera upłynnia się ponownie i przykleja do miedzi (dlatego też dobrze jest delikatnie ją zmatowić i odtłuścić przed tą operacją). Papier kredowy ma to do siebie (podobnie do folii do drukarek laserowych), że nie pozwala przy tej operacji na wsiąkanie tonera w głąb papieru - właśnie dla tego tylko papier kredowy się do tego nadaje - na innym wydruk wchłonąłby się w jego głąb, a na samej płytce co najwyżej pozostałyby jakieś marne szczątki.

Recepta na problemy jest prosta - jeśli temperatura za niska (lub "prasowanie" za krótkie), toner nie przylega właściwie do miedzi - przy zdejmowaniu papieru już to widać: zamiast czarno-szarej ścieżki, jest ona czarna, miejscami prześwitująca. Jeśli temperatura zbyt duża - toner zbyt się upłynnia i rozlewa po miedzi zwierając sąsiednie ścieżki; szczególnie jeśli "upakowanie" ich na druku jest duże.
Mamy więc kartkę papieru kredowego z rysunkiem ścieżek (odwróconym na "lewą stronę" - WAŻNE!)

i...

Dalej pozostało nieco fizycznej pracy.
Gdyby nie wiem jak czysto wyglądał laminat, musimy założyć, że jest zatłuszczony...

PRZYGOTOWANIE LAMINATU
Po pierwsze - musimy przyciąć z grubsza do wymiarów zaprojektowanej płytki arkusik laminatu.
Powinien być większy od projektu o ok. 3-5mm na szerokość i długość. Margines co prawda później będziemy musieli usunąć, ale jest niezbędny (potem się wyjaśni dlaczego).

Po wycięciu należy (WAŻNE!) oszlifować wszystkie boki płytki

- podczas późniejszego prasowania może się bowiem zdarzyć, że pomiędzy papierem a płytką na krawędzi powstanie mała szparka. Jeśli tak będzie, to właśnie w jej okolicach rysunek z papieru nie zostanie przeniesiony na płytkę: papier musi do niej przylegać.
Bardzo dobrze jest zakodować sobie zasadę "czystość najważniejsza".
I potem starać się jej przestrzegać. To procentuje. Jak więc wyczyścić i odtłuścić powierzchnię miedzi na laminacie? Proste - zmywak kuchenny (taka gąbka z ostrymi włoskami z jednej strony - najlepiej przeznaczona TYLKO do naszych celów)

i odrobina mleczka do czyszczenia i jakiś CIF czy coś podobnego. Nie polecam żadnych proszków - mają zbyt duże ziarna ścierne i powodują duże rysy na miedzi. Mleczko natomiast w zasadzie poleruje powierzchnię i przy okazji doskonale ją odtłuszcza.
Polerujemy więc nasz laminat aż do uzyskania równomiernej czystej powierzchni. Po tym (co trwa nie dłużej niż dwie-trzy minuty) płuczemy płytkę pod bieżącą wodą i suszymy - dobrze jest ją przetrzeć, zbierając wodę z płytki, ręcznikiem papierowym - nie utworzą się brzydkie zacieki.

Jeżeli ktoś nie ma zaufania do swoich zdolności, może po całkowitym wyschnięciu dodatkowo przemyć powierzchnię acetonem - nie jest to jednak absolutnie konieczne.
Teraz zaczyna się magia...

PRZENIESIENIE RYSUNKU ŚCIEŻEK NA PŁYTKĘ
Musimy mieć też żelazko - nie, nie żartuję. Musimy się nauczyć prasować...
Do naszych zastosowań najlepsze są żelazka z grubą i ciężką stalową stopą (ta płaszczyzna, którą się naciska na prasowany materiał) KONIECZNIE z termostatem.

Żelazka tego typu, bez nawilżaczy i innych współczesnych "bajerów", dość często "zalegają" w jakichś szafkach, piwnicach czy innych zakamarkach, wyparte przez "super hiper wypasione" i do tej pory wydawały się niepotrzebne. Nastał jednak dla nich świt - dla nas będą idealne.
Bardziej zaawansowani zamiast żelazka stosują podrasowane laminatory/laminarki dokumentów - jest to bardzo dobry pomysł i wielkie ułatwienie, jednak zanim zaczniemy przeszukiwać zasoby Allegro w poszukiwaniu laminatora - musimy poznać podstawy prasowania. A te są dość proste, ale tylko "dość".
1. Krok pierwszy - MOCOWANIE KARTKI Z NADRUKOWANYMI ŚCIEŻKAMI DO LAMINATU
Tu nie ma nic odkrywczego i tajemnego. Po prostu wycinamy rysunek w taki sposób, żeby po jego dwóch szerszych brzegach został naddatek papieru szerokości po ok. 2 cm z każdej strony. Na tak wyciętą płytkę kładziemy laminat - oczywiście miedzią do rysunku, uważając, by sam rysunek był schowany pod laminatem o te kilka milimetrów, o które jest większa płytka wcześniej przez nas wycięta.

Zaginamy równo (!) wzdłuż płytki jeden, szerszy, bok papieru i przyklejamy go "skoczem" do spodu płytki. Później tak samo robimy z przeciwległym bokiem - tym razem uważając również, by papier był naciągnięty i po przyklejeniu na powierzchni przylegającej do miedzi nie wytworzyła się "poduszka". Wystarczą dwie krawędzie - nawet nie jest wskazane klejenie w ten sposób pozostałych boków - wtedy na pewno "poducha" się nam zrobi i będzie kłopot z przeniesieniem rysunku na miedź.

Uwaga - podczas prasowania może się zdarzyć, że taśma samoprzylepna nam się pomarszczy, miejscami nawet stopi. Dobrze jest mieć to na uwadze i podczas prasowania starać się uważać, by papier z rysunkiem nie przesunął się na płaszczyźnie laminatu. Co prawda jest to mało realne (podczas wstępnego nagrzewania już się przykleja poprzez toner, niemniej jednak miejsca (o ile się zdarzy duża płytka) mniej nagrzane mogą wystąpić i byłoby szkoda...
2. Krok drugi - PRASOWANIE
Włączamy żelazko i ustawiamy termostatem temperaturę - tu nie podam jednoznacznej "recepty" jaka temperatura jest optymalna i najlepsza.
Nie da się.
Z praktyki wiem, że rozrzut pomiędzy bimetalami ustalającymi temperaturę jest duży; zbyt duży, by można było powiedzieć: "Ustawić na tyle-a-tyle". Tym bardziej (też praktyka...) z upływem czasu może nam się bimetal "rozstroić".
W każdym razie - musi być to temperatura mniej więcej 1/5 obrotu poniżej maksymalnej. Kładziemy płytkę przyklejonym papierem (miedzią) do góry na płaskim podłożu (dobrze, żeby nie było to nic, co nie lubi wysokich temperatur), na nią kładziemy żelazko (już dobrze rozgrzane) i... czekamy kilkanaście sekund do pół minuty, by płytka miała czas się w miarę równomiernie rozgrzać.
W wypadku płytek większych niż stopa żelazka musimy odczekać dłużej i podczas tego w miarę delikatnie przesuwać żelazkiem po całej jej płaszczyźnie. Czas zależy już od wielkości płytki. Nie polecam w każdym razie częściowego prasowania - najpierw jednej, a potem drugiej części płytki. W takim wypadku musimy się liczyć z przesunięciami ścieżek i ogólnie gorszą jakością odbitego rysunku.
Po tym czasie zaczynamy prasować - powoli dociskając silnie żelazko do płytki staramy się równomiernie dociskać każdy fragment papieru do płytki.

W czasie tego procesu możemy zaobserwować ukazujący się dość wyraźny rysunek ścieżek na powierzchni papieru - to nam ułatwi nieco ocenę czy dociskamy równomiernie i jest okazja na poprawki. Samo prasowanie trwa około minuty, ale dobrze jest nie patrzeć na zegarek, a obserwować, co się dzieje. Poza tym zawsze jest trochę dłużej prasować niż zbyt krótko.

Płytka "wyprasowana", czas na:
3. Krok trzeci - USUNIĘCIE PAPIERU
I tu żadnej filozofii: płytkę (najlepiej prosto spod żelazka - UWAGA!!! GORĄCA!!!) wrzucamy do zimnej wody z kilkoma kroplami jakiegoś detergentu - może być Ludwik czy inny Lucek.
Moczymy tak długo, aż na powierzchni papieru porobią się wyraźne zmarszczki - wtedy możemy przyspieszyć dalszy proces i oderwać delikatnie (trzymając za odklejone od spodu zakładki papieru) wierzchnią - już namokniętą warstwę papieru.


Odczekujemy jeszcze minutę-dwie i możemy usunąć resztę papieru - w tej czynności możemy pomóc sobie ścierając opuszkami palców ("zrolowując") pozostałe resztki z płytki. Co prawda dobrze wprasowany toner jest dość twardy - nie polecam jednak żadnych zmywaków czy nawet paznokci - lepiej nie przysparzać sobie niepotrzebnej roboty...
Po usunięciu wszystkich pozostałych kłaczków oceniamy wynik naszej pracy - ścieżki powinny być o ostrych krawędziach, a miejsca na otwory pozbawione resztek papieru - to ważne przy późniejszym wierceniu. Same ścieżki powinny mieć równomierny kolor na całej powierzchni płytki - szczególnie należy zwrócić uwagę na boczne krawędzie płytki.


W czerwonych obwódkach wskazuję ścieżki, które zostaną wytrawione - toner nie przyległ dostatecznie w tych miejscach - dlatego właśnie należy zwracać uwagę na krawędzie płytki, żeby były równe, a papier równomiernie przylegał.
W powyższym wypadku akurat to mało ważne linie - krawędź płytki (do cięcia), a więc nie było potrzeby poprawki. Gdyby jednak zdarzyło się nam tak z jakąś ścieżką, można dokonać retuszu pisakiem niezmywalnym. Osobiście używam Pentela ("permanent" rozmiar S). Kładziemy za jego pomocą dwie-trzy warstwy lakieru w newralgiczne miejsce i (o ile zrobimy to precyzyjnie i z "zakładką" na ścieżkę przykrytą tonerem prawidłowo) nie musimy powtarzać całego cyklu przygotowawczego (mycie tonera, wydruk, prasowanie, odklejanie papieru).
Ostatnio spotkałem się z problemem dużych płaszczyzn - duże czarne pola na płytce były podtrawiane (MIMO, ŻE PO USUNIĘCIU PAPIERU WYGLĄDAŁO OK) - okazało się, że winny był wymieniony toner z oryginalnego (bo się skończył) na jakiś zamiennik - pomogło trochę dłuższe "prasowanie", chociaż nie do końca - temperatura topnienia toneru była najwidoczniej wyższa niż w wypadku oryginalnego tonera i laserówka nie wtapiała w papier (a na dużych powierzchniach w szczególności) odpowiednio warstwy toneru. W efekcie powstawały mikropory, przez które przedostawał się roztwór trawiący.
Jak pisałem - na początek należy dobrać temperaturę i czas prasowania (są dość szerokie granice tolerancji), oczywiście - jeśli podtrawiane zostają ścieżki przy brzegach płytki lub powstają "placki" podtrawień, należy szukać przyczyny w:
a) ścieżki w okolicach brzegów płytki - najczęściej po cięciu pozostaje grad i żelazko nie dociska należycie na całej powierzchni papieru z tonerem do miedzi (patrz przykład z powyższego zdjęcia);
b) placki podtrawione w trakcie trawienia - albo źle przygotowana płytka (wybitnie tłusta, nieoczyszczona), albo (zwłaszcza przy grubym laminacie) niedociśnięty właściwie papier z tonerem do miedzi. Płytka laminatu podczas nagrzewania wygina się dość znacznie, co przy zbyt małym nacisku żelazka lub zbyt krótkim nagrzewaniu (po dłuższym czasie płytka nawet mocno wygięta prostuje się) odnosi skutek jak wyżej...
4. Krok czwarty: TRAWIENIE

Są dwa środki do trawienia miedzi. Ja osobiście (po wypróbowaniu obu) wolę chlorek żelaza. Roztwór dobrze jest przygotować jakiś czas wcześniej, by proszek lub granulat (jest w sprzedaży w obu postaciach) dokładnie się rozpuścił i zniknęła piana z powierzchni. Roztwór przygotowujemy według instrukcji na opakowaniu.
Ponieważ zawsze raz przygotowany roztwór trawiący może nam starczyć na więcej niż jedną płytkę, po trawieniu przelewamy go do słoika i zakręcamy. Tak przechowywany może stać nawet pół roku do następnej okazji nie tracąc swoich właściwości.

Trawimy... Tu znów - bardziej zaawansowani elektronicy budują zmyślne urządzenia, nierzadko sterowane procesorem, specjalnie zbudowane dla ułatwienia sobie procesu trawienia - nam na razie nie są one potrzebne. Ja osobiście, mimo, że wytrawiłem ładnych kilka setek płyt i płytek wolę jednak metody najprostsze - kuweta (do kupienia jak ktoś nie ma w sklepach z akcesoriami foto) lub plastikowy (zbędny Pani domu!) głęboki talerz, miska czy inne płaskie, a dość duże naczynie.

Do niego wlewamy roztwór trawiący, a na jego powierzchnię kładziemy (tak - wykorzystujemy zjawisko napięcia powierzchniowego znanego ze szkoły) płytkę - oczywiście miedzią do dołu. Dobrze jest kłaść płytkę zaczynając od jednej krawędzi - uniknie się wtedy pozostania bąbelków powietrza pod płytką - można dla pewności unieść płytkę obejrzeć (będzie widać zmieniony kolor miedzi) i ponownie ostrożnie położyć - niech się trawi w spokoju.




W zależności od podłoża laminatu można po około 10-15 minutach (dla świeżego chlorku) zobaczyć jak pojawiają się ścieżki. Odczekujemy, aż mamy podejrzenie, że wszystkie niepotrzebne fragmenty miedzi zostaną wytrawione i upewniamy się naocznie - jeśli faktycznie nie ma nawet śladu po miedzi (oczywiście tam, gdzie jej być nie powinno), możemy wypłukać płytkę pod bieżącą wodą. Dobrze też ją przy tym wyszorować,idealnie się sprawdza"zmywak" z gąbki, o którym wspomniałem wyżej - nim najlepiej jest usunąć toner. Można też i rozpuszczalnikiem NITRO, jednak w takim wypadku musimy nieco zasmrodzić mieszkanie i przygotować się na poplamione paluchy... WŁAŚNIE - ZAPOMNIAŁBYM!!! - Prace przy środkach trawiących należy wykonywać albo w rękawiczkach gumowych (można kupić za parę złotych) albo przy użyciu szczypiec fotograficznych, albo i jednego i drugiego.
Chlorek lubi też po cichu chlapnąć na spodnie (mam na każdych dżinsach co najmniej po plamce - nie do uniknięcia, gdyby nie wiem jak uważać) i tam (początkowo niezauważenie) sobie wyschnąć... Przy okazji trwale niszcząc tkaninę - więc i garderobę lepiej mieć wtedy na sobie "roboczą". O ile paluchy z czasem się domyją (plamy po chlorku schodzą wraz z naskórkiem), to ze spodni - nigdy.

Mamy wytrawioną płytkę - jak ją zabezpieczyć?
O tym poniżej:
5. Krok piąty - POWŁOKA OCHRONNA
Oczywiście - po trawieniu ścieki są w dalszym ciągu pokryte tonerem. Niby zabezpiecza to miedź przed utlenieniem, ale utrudnia lutowanie, dlatego też należy ten toner zmyć - najlepszy jest rozpuszczalniki NITRO i kilka chusteczek higienicznych. Myjemy tak długo, aż nie będzie widać żadnych śladów toneru na chusteczce.
O ile mamy dobrze oczyszczoną płytkę i chcielibyśmy, by łatwo się lutowało do niej elementy, a przy okazji nie pokrywała się po jakimś czasie nalotem - śniedzią, musimy płytkę zabezpieczyć. Można to zrobić za pomocą starej jak pierwsze radio tranzystorowe metody - kalafonia (taka jakiej się używa do nacierania smyczków) rozpuszczona w denaturacie (może być i WL). Proporcje - zawsze robiłem "na oko" - wsypuję do małego słoiczka pokruszoną kalafonię, zalewam denaturatem. Jak się rozpuści, robię próbę - jeżeli nie robią się za pędzelkiem (dobrze mieć jeden "oddelegowany" tylko do tego celu) smugi (bo wtedy jest zbyt gęsty) i nie tworzą się plamy - jakby płytka była miejscami tłusta - "suche" - bez kalafonii (za rzadka) - jest akurat. Malujemy oszczędnie, w zasadzie najoszczędniej jak się da. Im mniej kalafonii na płytce (oby tylko równomiernie rozprowadzonej!), tym lepiej przy późniejszym lutowaniu.

Kalafonia niestety długo schnie, to też można przyspieszyć, kładąc płytkę na kilkadziesiąt sekund (!) na powierzchni odwróconego żelazka - uwaga, co by się nie poparzyć!

Kalafonia zostanie, a denaturat (WL) odparuje.

Są też i inne specyfiki w spreju - specjalnie do pokrywania płytek przygotowane topniki pełniące przy okazji rolę zabezpieczającą. Są też i lakiery (też w spreju) do pokrywania płytki PO lutowaniu... Jednak po podliczeniu kosztów - taniej i na dłużej (!) wychodzi nam własnoręczne przygotowanie kalafonii.
Tak przygotowana i zabezpieczona płytka ( dy tylko wystygnie) jest gotowa do następnej operacji, jaką jest:
6. Krok szósty - WIERCENIE

Niby nic prostszego, ale nie do końca - laminat (a szczególnie ten "szklany" - z matą szklaną) bardzo skutecznie tępi wiertła. Metod zapobiegawczych nie ma - jedyne co można zrobić, to wyposażyć nasz warsztat w wiertarkę szybkoobrotową i wiertła "widiowe" (są do kupienia, drogie, ale niezwykle trwałe - jeśli tylko nie naciśniemy ich z boku, bo są też bardzo kruche)


lub zabezpieczyć się na taką ewentualność i kupić co najmniej kilka "normalnych" wierteł - w ulubionych rozmiarach.

Moje "ulubione" to Φ 0.8 (większość rezystorów, tranzystory, mniejsze kondensatory), Φ1 (złącza ARK mostki 1A i nieco większe kondensatory) i kilka większych średnic - do dużych kondensatorów, wyprowadzeń podstawek bezpiecznikowych lub np. kołków lutowniczych - tu najlepiej samodzielnie zmierzyć, jakie średnice będą najlepsze, w zależności od posiadanych przez Ciebie zasobów.

Wiercimy, jak wcześniej wspominałem, na możliwie największych obrotach.


Tu UWAGA:Aby nie było kłopotów z umieszczeniem wiertła idealnie na środku padu (punktu lutowniczego), dobrze jest zadbać o to, by przed trawieniem usunięte zostały kłaczki papieru z otworów padów. Wtedy otwór będzie widoczny, a co najważniejsze po kalafonii będzie niżej od reszty - ścieżki. Dzięki temu wiertło zdecydowanie łatwiej nam się ustawi idealnie i nie będzie mieć tendencji do "myszkowania" po ścieżce.
Jeżeli wiertło ostre, krawędź otworu wychodzi idealna, jeśli się stępi - zaczyna się robić naokoło niej "krater" - raz brzydko wygląda, a dwa; może się nam ścieżka odkleić przy lutowaniu. Dlatego polecam ostre wiertła - jeśli nie stać na częste ich wymiany, można próbować ostrzyc - o ile mamy odpowiednią ściernicę do wiertarki - w zestawach modelarskich wiertarek są takie małe krążki tarcz szlifierskich - przy odrobinie wprawy można wiertło ostrzyć po kilkadziesiąt razy nawet.

7. Krok siódmy to już sama przyjemność...- LUTOWANIE
Ale o tym można przeczytać w innym temacie "Trudna sztuka lutowania": https://www.elektroda.pl/rtvforum/topic2285710.html do przeczytania którego serdecznie zapraszam.

To cała filozofia.
A tak na marginesie - termotransfer jest idealny w wypadku pojedynczych płytek - max do kilku sztuk takich samych. Szybko można przejść "od projektu do efektu" (ostatnio w czasie popołudnia zdołałem zaprojektować /EAGLE/ i wykonać średnio skomplikowaną płytkę prototypową), to do większych ilości zdecydowanie bardziej opłaca się poznać metodę foto. Jakość płytek może* (wyjaśnienie dlaczego "może" poniżej) być zachowana znacznie lepsza, wystarczy jedna folia z wydrukiem (nawet na atramentówce) na wykonanie całej serii (co też wpływa na powtarzalność jakości płytek), no i większa precyzja wykonania, ale to już nie w tym poradniku.
*Wynika to przede wszystkim z samej technologii - znacznie w porównaniu do powyżej opisanej trudniejszej, ale dającej znacznie większą precyzję - przy zachowaniu ściśle określonych procedur.
Cool? Ranking DIY