Elektroda.pl
Elektroda.pl
X
Please add exception to AdBlock for elektroda.pl.
If you watch the ads, you support portal and users.

Tamto lato - powieść prowokacyjna.

literatka 09 Oct 2015 08:38 22062 52
Nazwa.pl
  • #31
    literatka
    Level 12  
    - A gdzież tam skrywali – wreszcie przełknąłem ślinę i próbowałem się odezwać. – Sami tego nie znali, po prostu.
    - No to macie szczęście! To was uratowało, a Dorkę szczególnie – zamruczała.
    - A w czym Dorotka winna? – wziąłem ją w obronę. – Przecież tym bardziej nie wiedziała!
    - Za całokształt! – Lidka była konsekwentna. – Jest winna i już! Bo mi podpadła.
    - Niesłusznie – kontynuowałem obronę. – Zwróć uwagę, że ciebie tu zaprosiła. A wcześniej nie mogła, bo sama nie wiedziała.
    Lidka popatrzyła w stronę Doroty. – Na pewno nie wiedziałaś?
    - A niby skąd? – przerwałem jej próbę porozumienia. – Sami dopiero co zaczęliśmy tu eksperymenty.
    - Moja ty siostrzyczko… – pochyliła się w stronę Doroty, udając że ją obejmuje i całuje. Dorota nie broniła się, też ją obejmowała, przytulały się widowiskowo, ale niespodziewanie Dorota odsunęła się troszeczkę i pogroziła jej palcem, mówiąc: – Tylko nie kręć mi się koło Tomka, dobrze?
    Nie trzeba było tego mówić. To było chyba do mnie i ja tak zrozumiałem pouczenie. Właściwie to nawet byłem zadowolony. Gdybym nie widział Doroty, to na widok nagiej Lidki chyba bym oszalał. Ale już nie teraz, teraz wolałem Dorotę. I miałbym raczej dziwne myśli, gdyby nagle się okazało, że obydwie interesuje to samo.
    Lidka też się żachnęła na te słowa. – Dorka… masz szczęście, że tego nie słyszałam. Bo musiałabym się obrazić!
    - Lidziu, przepraszam – Dorota wystrzeliła z piany w jej stronę. Jej piersi wesoło zadrgały w powietrzu niczym dzwoneczki góralskich sanek. Znowu objęły się obydwie, a po chwili zanurzyły się całkowicie w pianie. A kiedy głośny chlupot wody oznajmił ich wynurzenie się spod wody i powrót do rzeczywistości, wiedziałem, że harmonia pomiędzy nimi wróciła do równowagi, chociaż na podłodze łazienki przybyło rozlanej wody.

    Tymczasem Lidka ponownie zabawiła się w barmana, nawet nie wychodząc z wanny. Ja z kolei wypuściłem trochę schłodzonej wody, po czym uzupełniłem jej braki woda cieplejszą. No i zaczęliśmy zabawę. Jak dzieci! Dziewczyny najpierw zażyczyły sobie masaży wodnych, a potem, po sprawdzeniu innych możliwości technicznych wanny i po kolejnym drinku, było im mało i same zaczęły rozchlapywać wodę na całą łazienkę. Ich biusty tak fantastycznie podrygiwały podczas tych zabaw, że nawet nie miałem siły nic im powiedzieć. Gapiłem się tylko i czekałem, aż się zupełnie zmęczą, albo znudzą. Ale miały niespożyte siły. Jeszcze kilka razy musiałem wymieniać wodę na cieplejszą. Poza tym sporo wypiliśmy, a one ciągle wymyślały nowe tematy do zabawy i do rozmowy. Takie mało konkretne. Nic nowego i ciekawego się nie dowiedziałem.
    Wreszcie miały chyba dosyć. I ja też. Powychodziliśmy z wanny, obydwie, zupełnie nie przejmując się swoją nagością ani moją obecnością, opłukały się pod prysznicem, sam też zrobiłem to samo i po lekkim osuszeniu się, na golasa poszliśmy we trójkę do sypialni.
    Ale tu nie było wolnoamerykanki. Dorota kategorycznie wysłała Lidkę na jedną stronę szerokiego łoża, sama zajęła środkowe miejsce, a mnie wyznaczyła miejsce po przeciwnej stronie Lidki. Później, na łóżku, objęła mnie ręką, podsuwając piersi pod nos. Nic nie mówiła, ale wiedziałem, że kontroluje, czy przypadkiem nie zaczepiam Lidki. A ja… nawet nie miałem takiego zamiaru. Delikatnie pobawiłem się chwilę jej biustem, chociaż Lidka tylko chrząkała po drugiej stronie, a potem grzeczniutko zasnęliśmy.

    Rano Dorota obudziła mnie pocałunkami. Obudziła tak, jak od wielu już lat nikt mnie nie budził. Tylko Marta kiedyś tak się zachowywała. Ale to było jeszcze przed ślubem i może kilka miesięcy po. Potem jej przeszło. I w zasadzie zapomniałem, że to może się jeszcze kiedyś zdarzyć. Dlatego początkowo trochę się wystraszyłem.
    A gdy zdałem sobie sprawę, że ktoś mnie całuje i otworzyłem oczy, to pierwszą myślą było to, że jadę w pociągu. Tylko skąd ta piękna pochylona nade mną? I z takimi odkrytymi piersiami? Chyba zwariowałem…
    Musiałem zrobić parę głębszych oddechów, zanim skojarzyłem gdzie jestem i co się dzieje. Dorota trzymała palec na ustach, pewnie dlatego abym był cicho i nie budził Lidki. Nie było sprawy, niech sobie śpi. Ostrożnie wstałem, a wtedy poszła w moje ślady. Na paluszkach wyszliśmy z sypialni, zabierając ze sobą walające się dotąd po podłodze nasze wczorajsze ubrania. Dorota miała ich mniej…
    - Tomek! – odezwała się, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu. – Mam mały problem, bo moje bagaże zostały u Lidki w aucie. A nie wiem, gdzie ma klucze. Co ja mam teraz zrobić? Nie chciałabym jej budzić…
    Patrzyłem na nią zachwycony. Była rewelacyjna, taka bez makijażu i innych upiększeń, chociaż zdążyła już nałożyć na siebie bluzkę i spódniczkę. Ja byłem tylko w slipach, a resztę trzymałem w ręce.
    - Słoneczko – odparłem – umyć możemy się bez bagaży. Mogę ci zaoferować nawet nowiutką szczoteczkę do zębów, bo gdzieś leżą zapasy, które zrobił Stefan. Dawaj, załatwimy te sprawy, a potem zajmiemy się resztą.
    - Dobrze – potaknęła głową i delikatnie przejechała dłonią po moich plecach. Poszliśmy razem do łazienki.
    Zanim wybrała sobie szczoteczkę, zdążyłem umyć już zęby i opłukałem twarz. Wtedy zwróciła się do mnie.
    - Tomek…
    Popatrzyłem w jej stronę. – Proszę, zostaw mnie samą. Jakoś mi niezręcznie… nie jestem przyzwyczajona do czyjejkolwiek obecności…
    - Sorry, nie ma sprawy – odpowiedziałem, kierując się do wyjścia. – Nastawię czajnik, dobrze?
    - Bardzo dobrze! – odparła, machając mi ręką. Poszedłem do kuchni i nastawiłem wodę na kawę. Ale gapa ze mnie, mogłem się przecież sam wszystkiego domyślić.

    Kiedy woda się zagotowała, zaparzyłem dwie kawy i spokojnie czekałem na jej powrót.
    - Ładnie tu pachnie – oznajmiła wchodząc i siadając na krześle. – Ale musimy kupić ekspres. Wolę taką z ekspresu.
    Podszedłem do niej i stojąc, wtuliłem nos w jej włosy.
    - A ty teraz niewiele pachniesz – powiedziałem szeptem. Roześmiała się.
    - Przecież wszelkie kosmetyki mam w bagażniku. Czuję się trochę mało komfortowo.
    - Ależ dlaczego? – zapytałem przekornie. – Dopiero teraz jesteś taka, jaka naprawdę jesteś! – odparłem przekornie.
    - Czyli jaka? – zapytała zalotnie, odwracając głowę w moją stronę.
    - Śliczna! – nie wahałem się z odpowiedzią. – Wspaniała i niesamowita!
    Wyciągnęła ręce do góry, obejmując mnie za szyję. Pochyliłem głowę. Nasze usta spotkały się wpół drogi, gdyż zaczęła zmieniać pozycję na krześle, unosząc się lekko, a potem wstała i mogłem ją swobodnie objąć.
    Całowałem oczy i nos, chwytałem wargami uszy, a potem uniosłem bluzkę i zdjąłem z niej przez głowę, uwalniając piersi. Teraz zająłem się nimi, całując jedną i delikatnie szczypiąc sutek drugiej. Dorota tyłem oparła się o krawędź stołu, więc nie zwlekając długo, uniosłem ją do góry i posadziłem na blacie, jednocześnie wpychając się pomiędzy kolana. Musiała je rozsunąć. Ale ze zdziwieniem stwierdziłem, że ma założone stringi.
    - A skąd to wzięłaś? – zapytałem zdziwiony, odrywając się od biustu.
    - Potem… – wyszeptała. – Nie przerywaj!
    Nie potrzebowałem lepszej zachęty. Cały czas byłem bez spodni, tylko w slipkach, które teraz błyskawicznie wylądowały na podłodze. Stringi też nie stanowiły wielkiej przeszkody, nawet nie próbowałem ich zdejmować, tylko trochę odsunąłem na bok. Wtedy położyła się na stole zadzierając spódniczkę na pępek, jednocześnie rozchylając i wysoko unosząc nogi.
    Ten widok chyba nawet martwego by poruszył, lecz mnie i tak było mało. Coś mnie podkusiło, żeby zerwać z jej bioder i te strzępki materiału, które zwą stringami. Zorientowała się wtedy w moich zamiarach i jakimś cudem uniosła na chwilę biodra, a potem zgrabnymi ruchami nóg, ułatwiła mi działanie. Teraz jej niczym nie skrępowane nogi znowu rozwarły się przede mną na astronomiczną odległość. Wszystko co skryte dla innych, miałem już przed oczami.

    Bez wahania wtuliłem głowę pomiędzy jej uda, a język odnalazł wilgotne, szeroko rozchylone płatki w spojeniu nóg. Usiadłem na krześle, opierając dłonie o jej uda nad kolanami i czułem jak lekko drgają chwilami, najczęściej w rytmie ruchów mojego języka, który najwyraźniej odnalazł tajemne miejsce, skrywające jej wrażliwość. Nie mogłem tylko dosięgnąć piersi. Jednak widziałem kącikiem oczu jak od czasu do czasu sama błądziła rękami po ich koniuszkach, ale potem te dłonie niezmiennie trafiały na moją głowę, to przyciskając, to znów odciągając mnie od kontynuowania zabiegów. A kiedy jej oddech zaczął wyraźnie się skracać, już nie wytrzymałem. Gwałtownie wstałem z krzesła i zanim się zorientowała, już byłem w jej wnętrzu aż jęknęła. I tym razem nie dałem się spętać nogami. Schwyciłem je w kostkach i rozciągnąłem na całą szerokość. Otwarła wtedy oczy i naprawdę nie wiem jak to zrobiła, ale zdołała unieść tułów ze stołu po czym schwyciła mnie rękami za szyję i zaczęła całować. – Daj go… jeszcze… Tomek… jeszcze… – szeptała.
    Zwolniłem uchwyt nóg żeby schwycić biodra i wtedy zacząłem na nią tak napierać, tak dociskać, że sam zamknąłem oczy i cały świat mi gdzieś odjechał. Byłem tylko ja, jej nogi i brzuch, oraz moja pochylona głowa, którą przyciskała do piersi. Poczułem jeszcze tylko jak jej nogi znowu zamykają mnie w kleszczowym uścisku, kiedy wystrzeliłem do jej wnętrza gorącą strugą.

    Przez chwilę poleżałem na niej bezwładnie, ale zaraz zsunąłem się na krzesło. Czułem się niczym maratończyk na mecie. Zdyszany, bez sił i z drżącymi jeszcze łydkami, a przede mną, zwisały ze stołu kształtne łydki nóg Doroty. Ona sama nadal leżała na stole, zupełnie nie przejmując się swoją nagością. Spódniczkę nadal miała zadartą powyżej pępka, a bluzka leżała gdzieś na podłodze. Wstałem, chociaż nogi miałem jak z waty i spojrzałem na jej twarz. Nie zrobiła żadnego ruchu, spokojnie patrzyła prosto w sufit.
    - Dorotko… – naprawdę byłem przestraszony. – Coś się stało? – nachyliłem się nad stołem. Skierowała wzrok na mnie i uśmiechnęła się niby smutno, ale w jej oczach zaigrało jakieś ciepło i wyciągnęła ręce w moją stronę.
    - Pomóż mi wstać – powiedziała.
    - Czy coś jest nie tak? – zaniepokoiłem się. – Coś ci dolega?
    - Nie… – roześmiała się. – Skądże! Tylko samej mi się nie chciało! – wyjaśniła, podnosząc się i całując mnie w policzek. A kiedy stanęła na podłodze, dodała. – Tomek, dziękuję ci!
    - A niby za co? – zapytałem zaskoczony. Spojrzała na mnie, jakby nie dowierzając, że pytam poważnie. A ja byłem zupełnie zamotany i nic nie kojarzyłem.
    - Czułam ciebie wewnątrz aż tu – pokazała na gardło.
    W pierwszej chwili nie zrozumiałem zupełnie o czym mówi. Ale gdy spojrzałem z niepokojem w te rozbawione oczy, zrozumiałem, co miała na myśli. Odetchnąłem z ulgą. A potem podsunąłem jej krzesło, aby usiadła.
    - Nie, dziękuję – zaprotestowała. – Nogi mam mokre do kolan. I uniosła brzeg spódniczki, którą dotąd trzymała w dłoni. Boże, za ten widok mnóstwo facetów oddałoby pięć lat życia, a wczoraj ja też się do nich zaliczałem! A teraz… sama oferowała mi go ot tak, dla lepszego zobrazowania sytuacji. Ale dostałem adrenaliny! Rzuciłem się w poszukiwaniu chociażby papierowych ręczników kuchennych, na szczęście szybko je odnalazłem. I kiedy Dorota wycierała uda, ja zakładałem bokserki.
    - Idę teraz pod prysznic – usłyszałem za sobą. – Ale muszę ci powiedzieć, że pieką mnie uda, nie ogoliłeś się!
    - Ja też muszę pod prysznic – oznajmiłem. I wtedy nagle z korytarza dobiegł nas trzeci głos.
    - No jak tam, macie już dość? – Lidka, ubrana dość swobodnie, ale jednak ubrana, weszła do kuchni. I od razu naskoczyła na nas.
    – Długo tak jeszcze możecie? Bo chciałam napić się kawy. Ile można czekać?
    - A na co czekałaś? – zapytałem udanie naiwnie.
    - Nawet sobie nie żartuj! – jej głos był poważny i zdecydowany. – Podchodziłam tu pod drzwi trzy razy. Nie podglądałam was, żeby była jasność. Najpierw myślałem, że się bijecie, ale potem… Tych odgłosów nie da się udawać.
    - A skąd ty to wiesz? – zapytałem trochę złośliwie.
    - Tomek, daj spokój – Lidka była zrezygnowana. – Chce mi się kawy, a wy zablokowaliście kuchnię, jakby łóżek nie było… a co to jest? – pokazywała na stół, gdzie tkwiła mokra plama. W miejscu, gdzie przed chwilą zbiegały się uda Doroty.
    - Aaa, takie tam… – bagatelizowałem pytanie, wpadając w panikę. – Myśmy już pili kawę, pewnie coś się rozlało… – pobiegłem w stronę zlewu po zmywak. Ale Dorota była szybsza i starła stół ręcznikami.
    - Lidka – odezwała się spokojnie. – Siadaj z drugiej strony, ja to zaraz umyję.
    - Ty też siadaj, nie martw się tak bardzo mną – Lidka niespodziewanie podeszła i objęła ją, przytulając do siebie. – Myślałam, że będziesz zachwycona, a ty coś spuściłaś nos na kwintę – przerwała wywód, a ja stałem nieruchomo i patrzyłem na nie, niczego nie rozumiejąc. – Czyżby Tomek cię zdenerwował? – zapytała nieoczekiwanie. Dorota uważnie spojrzała jej prosto w oczy.
    - Tomek? – powiedziała zdziwiona. – Skąd ci to przyszło do głowy?
    Odsunęła się od Lidki i podeszła do mnie, przytulając się na kilka sekund. A potem zaczęła mówić.
    - Tomek tylko uświadomił mi … Ech, zostawcie mnie na chwilę w spokoju. Ja muszę do łazienki. Jak wrócę to porozmawiamy. Lidka! – zawołała. – Chcę też swoje bagaże!
    - To sobie weź! – Lidka powiedziała to spokojnie i z wyraźną satysfakcją. – Gdybyś normalnie myślała, to przecież wiesz, że auto jest otwarte od wieczora. I nikt go nie zamykał. Nie wiem nawet po co wczoraj brałaś kluczyki, kiedy szliście po napoje, które zresztą i tak ja musiałam przynieść. Teraz też jest otwarte.

    Wybuchnąłem śmiechem. Ale zorientowałem się, że Dorocie do śmiechu nie było. Była jakaś zamyślona. Pobiegłem pomagać jej we wnoszeniu bagaży, a Lidka przyszła za mną. Nawet z kawy zrezygnowała. I kiedy wyjmowaliśmy wszystko z bagażnika, zagderała.
    - To wszystko siostro dlatego, że przestałaś normalnie myśleć!
    Zamarłem, kiedy w ułamku sekundy zrozumiałem co też ma na myśli. Cały czas starała się o to, żeby Dorota potraktowała to wszystko co się wydarzyło jako epizod bez znaczenia i aby obydwie stąd wyjechały. Jednak reakcja Doroty była powolna, ale zdecydowana.
    - Nie, Lidka. To zupełnie nie dlatego. Teraz właśnie zdałam sobie z tego sprawę. I mylisz się, że nie myślę. Jest akurat zupełnie odwrotnie.
    - Niby co? – zapytała Lidka.
    - Później!... – Dorota machnęła niecierpliwie ręką. – Na razie bądź taka dobra i pozwól mi się trochę pozbierać.
    - Dorotko… – odezwałem się cicho. A kiedy spojrzała na mnie, dodałem. – Zaniosę twoje bagaże do tej dużej sypialni… – patrzyłem na nią niepewnie. Wtedy powoli, kilkakrotnie skinęła głową. Schwyciłem więc dwie największe walizki i tym razem nawet nie czułem ich ciężaru. W sypialni postawiłem obok szafy i poczekałem aż nadeszła.
    - Tomek… – odezwała się cicho. – Jeszcze raz ci dziękuję, ale teraz proszę, zostaw mnie samą.
    - Dlaczego tak? – próbowałem zachować normalny ton.
    - Bo… proszę cię! Później ci opowiem, teraz nie chcę. Uznaj, że mam chwilę chandry, potrzebuję się umyć i trochę ogarnąć, a potem przyjdę do ciebie jak nowa. Czekaj na mnie, proszę! – oparła głowę o moje ramię, ale twarz odwróciła. Nie chciała się całować. Cóż miałem odpowiedzieć? Musiałem przyjąć jej warunki. Westchnąłem wtedy i przypomniałem, że ja też czekam na łazienkę!
    Skinęła poważnie głową i rzuciła. – Idź na kilka minut do Lidki, niech nie czuje się tu głupio, a potem możesz przyjść do mnie. Drzwi do łazienki zamykała nie będę.
    Niemal siłą wypchnęła mnie z sypialni, ale już widziałem, że jej nastrój trochę się poprawił. Tylko w ogóle o co w tym wszystkim chodziło?

    Wpadłem do swojego pokoju i założyłem spodnie. Przynajmniej poważniej się teraz prezentowałem. A potem zajrzałem do kuchni. Lidka siedziała przy stole i piła kawę. Zauważyłem, że nie założyła biustonosza, to było widać na pierwszy rzut oka, ale jednak wcześniej niczego nie widziałem. Chociaż dla mnie dzisiaj, to już było bez różnicy. Dorota wyssała ze mnie wszystkie siły.
    - Hej, Lidka! – zawołałem wchodząc – Cieszę się, że dajesz sobie radę.
    - No, jakbym miała na was czekać, to prędzej chyba karawanu bym doczekała! – Lidka, delikatnie mówiąc, najwyraźniej nie była zadowolona. Otwarcie pokazywała, że coś ją ugryzło. Tylko co? Usiadłem za stołem.
    - Słuchaj… – zapytałem poważnym tonem. – A może powiesz mi o co ci chodzi? Bo wiesz… – zrobiłem pauzę. – Ja byłbym bardzo zadowolony, gdyby nasze relacje pozostały bez niedomówień! – patrzyłem na nią bez lęku.
    Upiła łyk kawy. – Przecież nie mam do ciebie żadnych pretensji, ale…
    - Co „ale”? – przerwałem jej bez wahania. – Masz jakieś pretensje do mnie, czy nie?
    - Nie krzycz! – momentalnie mnie zgasiła. – Dorotę znasz od dwóch dni, a ja ją znam całe życie. Ty jesteś dojrzałym, doświadczonym mężczyzną i boję się, że sterujesz nią, jak pilotem telewizor. Po prostu jakimś cudem, przypadkowo, odkryłeś do niej kod dostępu. A co będzie jak film ci się znudzi i zechcesz zmienić program? Nie pomyślałeś o tym? Ja się boję, że najzwyczajniej ją skrzywdzisz. A konsekwencje tego poniesie tylko ona!
    - Lidka… – zacząłem powoli. – To nie jest temat na rozmowę między nami, bez udziału Dorotki.
    - Tomek, posłuchaj! – ściszyła głos. – Ja wczoraj jeszcze w drodze sądziłam, że odbiło jej chwilowo. I machnęłam na to ręką. Takie coś czasami po prostu bywa. Ale jak usłyszałam, że chce tu zostać… i usłyszałam was rano, Tomek! Ty masz żonę, a Dorota ma męża!
    - Lidka! – odezwałem się zdecydowanie, bo byłem pewien swoich racji. Chociaż sam nie wiem dlaczego. Coś mi mówiło, że to Dorocie mam się podporządkować i tak będzie najlepiej. Bo ona tego właśnie oczekuje i tego chce.
    - Nasza rozmowa jest bezcelowa! To fakt, że Dorotkę znam dopiero od dwóch dni. Ale już się dowiedziałem, że są powody, dla których chce spędzić tutaj wakacje. Ja tych powodów nie znam i nie muszę znać! Ale mogę ci jedno obiecać: nie mam najmniejszego zamiaru tej dziewczyny skrzywdzić! I nikomu na to nie pozwolę w mojej obecności. Nawet gdyby nasze relacje się zmieniły i nie chciałaby mnie widzieć, to już zawsze będzie mieć we mnie posłusznego wykonawcę swoich życzeń i wiernego obrońcę. Do końca życia będę jej wdzięczny, za tę chwilę, choćby mnie teraz wytłukła po pysku i odjechała w siną dal.
    - A niby za co będziesz jej taki wdzięczny? – zapytała ironicznie.
    - Lidka… nie kpij! – poprosiłem. Nie chciałem się zbytnio odkrywać, ale zrozumiałem, że inaczej się nie da. Musiałem być szczery. – Chociażby za to, że dla niej przez chwilę byłem mężczyzną, bo całe moje otoczenie, łącznie z moją żoną, w zasadzie dawno spisało mnie na straty.
    Milczała, więc po chwili dodałem. – Szkoda, że mnie nie usłyszałaś wtedy, kiedy opowiadałem o sobie. Może uniknęlibyśmy tej dzisiejszej rozmowy, może troszeczkę byś mi uwierzyła…
    - To nie tak! – zaprotestowała. – Ja nigdy nie powiedziałam, że ci nie wierzę. Tylko zrozum mnie! Ja się boję o Dorotę!
    Wstałem z krzesła i podszedłem do niej, już zdecydowanie odważniejszy. Niby dlaczego ciągle miałem się tych wszystkich młodych dziewczyn bać?
    - A może pozwolisz Dorotce jednak decydować o sobie? – przykucnąłem przy jej krześle. – Ja ją znam niedługo, jak wspomniałaś, ale zdążyłem zauważyć, że inteligencji to jej raczej nie brakuje. Tak samo zresztą, jak urody. I wierzę, że potrafi zadbać o siebie. A ja jej w tym przeszkadzać nie myślę. To ci mogę obiecać. Teraz i w przyszłości.
    - To mnie cieszy – Lidka wreszcie się odezwała. – Ale i tak się boję.
    - A czego? – zapytałem. I pomyślałem, że chyba muszę być brutalny. – Posłuchaj! – mój zdecydowany głos przerwał jej próbę odpowiedzi. – Byłaś wczoraj w mojej obecności dość frywolnie ubrana – zauważyłem delikatnie, bo nie chciałem nazywać rzeczy po imieniu. – Czy coś złego cię ode mnie spotkało? Uważam, że nie! – kontynuowałem. – Nie wiem, jak nazwać to, co czuję wobec Dorotki. Dwadzieścia parę lat temu powiedziałbym, że się zakochałem. Ale teraz to jest coś innego i kto wie, czy nie ważniejszego i mocniejszego. Wiesz, ja nawet nie odważyłem się pomarzyć o seksie z nią. Ale, jak sama się zorientowałaś, do tego doszło. I widziałaś, że Dorotka nie czuje się skrzywdzona, więc nie graj tu roli prokuratora!
    - Nie przesadzaj! – przerwała moją wypowiedź. – Nie mam takiego zamiaru. I daj mi wreszcie coś powiedzieć. Po prostu wiem co nieco o życiu Doroty i boję się, że to wszystko będzie miało daleko idące konsekwencje. Dla niej, oczywiście, bo mężczyznom zawsze łatwiej jest wywinąć się z czegoś takiego. Ja nie jestem dzieckiem i wiem, że różne przygody zdarzają się w życiu. Każdemu zdarzyć się mogą. I znów tak bardzo nie protestowałam, kiedy mi powiedziała, że ma na ciebie ochotę. Ale sądziłam, że to się po dwóch dniach zakończy! I powiedz mi teraz, jak ja mam ukryć jej obecność tutaj przez całe lato? Przecież to niemożliwe! A to będzie katastrofą dla niej i dla jej małżeństwa. Nawet nie biorąc pod uwagę ciebie i twojej żony.
    Zdenerwowała mnie. Mówiła o Dorocie jak o nieświadomej osobie, która nie wie co robi. Ja, po tych krótkich chwilach z nią spędzonych, miałem o niej znacznie lepsze zdanie.
    - Przepraszam cię, Lidka, ale ja nie znam tak dobrze tego tematu, więc ty teraz możesz mówić wszystko. I widzę, że natychmiast chcesz wymusić na mnie jakąś deklarację. Tyle, że nic takiego nie usłyszysz. Bez Dorotki nie chcę dłużej o tym rozmawiać. I proszę, zakończmy tę rozmowę.
    - Szkoda, że mnie nie rozumiesz… – westchnęła i przez moment zajęła się swoją kawą. Ale po chwili znów jej wzrok spoczął na mnie.
    - Nie miej do mnie żalu – poprosiła. – Starałam się tylko powiedzieć ci, że bardzo lubię Dorotę i chcę dla niej jak najlepiej…
    - Lidka! – przerwałem jej zdecydowanie – Powiedz to wszystko w jej obecności! Albo powiedz mi prosto, że żądasz, abym ją stąd wyrzucił. Tyle, że jeśli naprawdę tak chcesz, to oświadczam ci, że tego się nie doczekasz. Nigdy!

    - Tomek, czego ty się tak zarzekasz? – wchodząca do kuchni Dorota wesoło oznajmiła, że słyszała moje ostatnie słowa. – Mam nadzieję, że nie chodzi o kawę, bo chciałam świeżą – spojrzała na mnie. – Lepiej nastaw wodę!
    Nagle zamilkła, zorientowawszy się, że siedzimy z marsowymi minami, bez uśmiechu, a Lidka schowała nos w filiżance. Ja z ulgą podniosłem się z krzesła i napełniłem czajnik wodą. Przynajmniej nie musiałem patrzeć jej w oczy.
    - Czy jest coś, czego nie wiem, a wiedzieć powinnam? – zapytała spokojnie, kierując swój wzrok raz na mnie, raz na Lidkę. Obydwoje milczeliśmy. Spojrzałem na Lidkę. Patrzyła tępo przed siebie, na blat stołu. Chciałem, żeby to ona zaczęła teraz mówić, bo była przecież inicjatorką tematu. Ale Dorota skierowała wzrok w moją stronę.
    - Tomek, możesz mi powiedzieć o co chodzi?
  • Nazwa.pl
  • #32
    literatka
    Level 12  
    Jej głos był łagodny i miły. Nie widziałem powodu, aby nie odpowiedzieć. Nie mogłem milczeć.
    - Dorotko, usiądź – poprosiłem. Popatrzyła na mnie zdziwiona. – Lepiej najpierw kawa – mówiłem dalej – a dopiero potem reszta.
    - To znaczy temat dotyczy mnie? – zapytała znowu.
    - Dorka, nie rób miny niewiniątka! – odezwała się wreszcie Lidka. – Pytałam Tomka jak sobie wyobraża życie potem. Jak ja mam ukryć twoją obecność w tym miejscu przez całe wakacje?
    - I co odpowiedział? – spokojnie zapytała. Nie usiadła. Stała nadal obok stołu.
    Lidka wzruszyła ramionami.
    - Jasny szlag! Dobraliście się, jak w korcu maku! Żadne nie myśli o życiu, ani o tym co będzie jutro. Myślicie lędźwiami i tylko o tym, co jest teraz.
    - Powiesz mi co odpowiedziałeś? – Dorota swoim spokojnym głosem tym razem zwróciła się bezpośrednio do mnie. Nie odwróciłem wzroku. Patrzyłem jej prosto w oczy.
    - Powiedziałem Lidce, że wszelkie rozmowy na ten temat bez twojej obecności są zupełnie niecelowe. Tyle! – rozłożyłem bezradnie ręce.
    - No i wszystko prawidłowo. A czy twoja wczorajsza deklaracja wobec mnie nie uległa zmianie? – dociekała dalej, nie spuszczając ze mnie wzroku. Pokręciłem przecząco głową. Rozumiałem o co pyta.
    - W żadnym wypadku! – powiedziałem kategorycznie i dodałem – Amen!
    - No to zajmijcie się spokojnie śniadaniem – Dorota zupełnie zlekceważyła nasze problemy. – Albo skorzystajcie z łazienki, bo jest wolna. Lidka, co wybierasz najpierw?
    - A mnie to wszystko zwali się na głowę! – Lidka odstawiła filiżankę na stół. Ustąpić nie zamierzała. – Co ja mam w domu powiedzieć?
    Dorota podeszła do niej i objęła za szyję. – Mów co tylko chcesz! Postanowiłam przed chwilą i przyszłam wam to oznajmić, że moje małżeństwo z Kamilem właśnie się zakończyło. Jak wróci ze Stanów to się rozstaniemy. Na zawsze, jeśli was to interesuje.
    - Ty chyba zwariowałaś! – Lidka zawołała ze strachem w głosie. – Przecież Tomek ma rodzinę! Ma żonę i dzieci!
    Dorota roześmiała się na cały głos. – Oj, Lidka, Lidka! Tymi dziećmi, to mnie faktycznie wystraszyłaś! – chichotała rozbawiona. – O, mamo, ja nie mogę! Lidka! Jeśli ktoś dorosły ma dzieci, to teraz jest to powód do obaw?
    - Dorota! – Lidka znów krzyknęła. Ale Dorota nie pozostała jej dłużna.
    - Dość! – śmiech zamarł na jej ustach a głos był stanowczy i zdecydowany. – Temat wyczerpany. Nie mam teraz nastroju do zwierzeń. Jest piękny dzień i chcę trochę pobiegać, albo pójść na spacer. Później do tego wrócimy i wszystkiego się dowiecie. Ty też! – zwróciła się do mnie. – A na razie proponuję, żebyśmy zakończyli poranne toalety i śniadanie, a potem poszli gdzieś w plener. Mnie jest tak dobrze… – roześmiała się beztrosko i podeszła, zarzucając mi ręce na szyję. Objąłem ją i czule się pocałowaliśmy. Zrozumiałem, że nasze relacje nie uległy zmianie. Skowronki znów śpiewały mi w duszy…

    Dorota doskonale pamiętała wszystko to, co wczoraj robiły w kuchni z Lidką. I gdzie umieszczały zapasy. Z wielką pewnością siebie pełniła teraz rolę gospodyni, w dodatku nasza wczorajsza rozmowa i moja dzisiejsza deklaracja, dodawały jej pewności siebie. W każdym razie jako gospodyni była znakomita, nie pozwalając mi na nic, oprócz zagotowania wody, tak samo zresztą jak i Lidce. Obsługiwała nas wszystkich.
    Zjedliśmy jednak niewiele. Obydwie tylko poskubały po kilka kąsków, ja również nie przepadałem za porannym obciążaniem żołądka, dlatego kawałek bułki, uzupełniony jakimiś serami, plasterkiem wędliny i sałatką, zaspokoił moje potrzeby. Oczywiście, nie obyło się bez dużej kawy z mlekiem, tym niemniej po kilkunastu minutach wszyscy byliśmy po śniadaniu. Podziękowania przyjęła z wyraźnym zadowoleniem, a potem szybko uprzątnęła stół, pozmywała używane naczynia i po chwili usiadła obok mnie przy stole.
    - To co robimy, idziemy pobiegać, czy na spacer?
    - A może obejrzymy sobie gospodarstwo? – zaproponowałem. – Znajomość terenu często się przydaje. Poza tym, jestem jakiś taki dziwnie słaby…
    Lidka roześmiała się głośno. Chyba poranna złość nieco jej przeszła.
    - Wcale ci się nie dziwię! Zdaje się, że dzisiejszy poranny bieg macie już za sobą…
    - Lidka… – odezwała się Dorota z przekąsem. – Widzę, że muszę tobą wstrząsnąć. Dlatego powiem ci tylko dwa słowa, za to obydwa będą brzydkie! – zrobiła krótką pauzę, w celu osiągnięcia lepszego efektu, po czym dodała, patrząc jej prosto w oczy. – Starzejesz się!
    - O ty, kozo! – Lidka zerwała się z krzesła i wręcz rzuciła za nią, ale Dorota uciekała, obiegając stół dookoła i nie przestając głośno chichotać. Szybko się jednak zatrzymała i odwróciła w stronę nadbiegającej, szeroko rozkładając ramiona. Lidka wpadła w jej objęcia i po chwili obydwie, roześmiane i wesołe, mocno się ściskały.
    - Tomek! – Dorota spojrzała na mnie, a głos miała zupełnie radosny. – Wybierz któryś pokój na sypialnię dla Lidki, może się trochę udobrucha. Może brak jej stabilizacji?
    - Ale opoka się znalazła! – burczała Lidka, trochę jeszcze dysząc po zapasach z Dorotą. – Stabilizowana…
    Teraz śmieliśmy się już wszyscy.
    - Dorotko, ale tylko ten naprzeciw dużej sypialni jest wolny – powiedziałem po chwili. – W tym małym, przy wejściu, właściwie to porozkładałem swoje rzeczy…
    - O, nie! – Lidka przerwała mi kategorycznym tonem i wyrwała się z objęć Doroty. – Porozkładałeś, to sobie ładnie poskładaj! I to najlepiej zaraz! Nie mam zamiaru co wieczór wysłuchiwać waszych jęków! Chcę spać jak najdalej od was.
    - Nie ma tematu – wzruszyłem ramionami. – W takim razie idę zrobić porządki.
    - Idę z tobą – zdecydowała się Dorota.
    - Pomóc wam? – głos Lidki był już łagodny i spokojny.
    - Niekoniecznie – odpowiedziała leniwie Dorota.
    - No to… to wam pomogę! – Lidka roześmiała się, a my razem z nią. „Sami swoi” się kłaniali. Znowu było nam wesoło!

    Szybko uporaliśmy się z opróżnieniem małego pokoju. Wprawdzie teraz większość moich rzeczy spoczywała „słupkami” na szerokim łożu w dużej sypialni, czyli czekało nas jeszcze sporo pracy z ich ponownym układaniem, ale z pokoju zabraliśmy wszystko. Resztą porządków mieliśmy się zająć po południu, a teraz postanowiliśmy trochę się przewietrzyć.
    Lidka natomiast zajęła się zagospodarowaniem swojej sypialni. Nie miała dużo pracy, bo przecież nie będzie tutaj stale, jednak trochę czasu na to potrzebowała.
    Wyszliśmy przed dom. Dorota z zainteresowaniem oglądała otoczenie. Niby to wszystko widziała wcześniej, zdawałem sobie jednak sprawę, że wtedy gdy przyjechaliśmy, w takim stanie, nie mogła zapamiętać zbyt wielu szczegółów. Nic dziwnego, ja też bym w takiej sytuacji nie zapamiętał.
    A teraz byłem w siódmym niebie, bo mogłem się przed nią popisywać. Czekałem na pytania i opowiadałem o wszystkim, co wiedziałem i czego się domyślałem. Rozmowa z nią była wielką przyjemnością. Bardzo inteligentnie kojarzyła fakty i niczego nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Orientowała się w sprawach bytowych o wiele lepiej niż sądziłem. I chociaż miałem dotychczas o niej bardzo dobre zdanie, to po kilkunastu minutach rozmowy wiedziałem już, że i tak jej nie doceniałem. Ale cóż, skąd wcześniej miałem wiedzieć, że to jest prawdziwa perła? Znowu zacząłem się bać, że to tylko sen… Jej obecność ponownie zaczęła mnie onieśmielała i traciłem pewność siebie. Skąd taka dziewczyna obok mnie???

    Kiedy uznała, że wszystko na podwórku już obejrzała, skierowaliśmy swoje kroki w stronę jeziora i budyneczku sauny. Musiałem w końcu sprawdzić, czy tam nie było nieproszonych gości i nie ma jakiejś dewastacji. Szła grzecznie obok, czasem łapiąc mnie za rękę i słuchała opowieści o rybołówstwie Jesionka i jego życiowych przypadkach. Jakoś rozmowa o sprawach niezwiązanych z nami lepiej mi wychodziła. Zwyczajnie bałem się powrotu do tematów, które poruszyła Lidka, jednak na całe moje szczęście, Dorota zupełnie o tym nie myślała. Powoli, powoli, odzyskiwałem normalny nastrój.
    Słońce dzisiaj wdzięcznie świeciło od rana, chmury gdzieś zniknęły. Zapowiadał się piękny, ciepły dzień. Tafla jeziorka błyszczała leciutko pomarszczonym lustrem wody. Zeszliśmy na maleńką plażę… I nagle Dorota zdjęła z siebie bluzkę, zaraz też spódniczka spadła jej z bioder i o nic nie pytając wskoczyła do wody, płosząc stadko drobniutkich rybek, które pływały przy brzegu.
    Woda nie kryła tu żadnych niespodzianek. Była zupełnie przejrzysta, a dno było doskonale widoczne. Patrzyłem na nią z ciekawością i po chwili zorientowałem się, że woda to jej żywioł! Umiałem pływać, ale to było zupełne amatorstwo w stosunku do tego, co widziałem w jej wykonaniu. Czuła się w wodzie niczym wydra. Gibkie ciało błyskało tylko wiśniowymi plamkami skąpego bikini. Kiedy ona założyła strój kąpielowy? Naprawdę, nie wiedziałem. Wydawało mi się, że cały czas byłem obok niej, ale nie zauważyłem, żeby się przebierała.
    Przez jakiś czas przyglądałem się jej z brzegu ale zaraz też zrzuciłem ubranie i skoczyłem w jej stronę. A w wodzie zabawialiśmy się jak małe dzieci, chlapiąc na siebie, nurkując, a także próbując pływać w objęciach. Jednak to Dorota grała pierwsze skrzypce i wymyślała różne zabawy. Ja tylko asystowałem, a mówiąc dokładniej poddawałem się jej woli. Aż wreszcie trochę zmęczeni i zmarznięci, bo woda nie była zbyt ciepła, wyszliśmy na brzeg. Widziałem, że mimo niezbyt sprzyjającej temperatury, kąpiel sprawiła jej prawdziwą przyjemność, minę miała wesołą, a oczy skrzyły się blaskiem.
    Na brzegu, bez żadnego skrępowania moją obecnością, zdjęła kostium i szybko włożyła na nagie, mokre ciało spódniczkę i bluzkę, która natychmiast przemokła jej na piersiach i poprzez materiał prześwitywały plamy nagiego ciała, a sutki z ciemniejszymi obwódkami, były widoczne jak przez szybę.
    - W konkursie ma miss mokrego podkoszulka masz u mnie zdecydowanie pierwsze miejsce! – powiedziałem zrzucając mokre slipy i zakładając same spodnie. Roześmiała się i podeszła do mnie przytulając się. Pocałowałem jej mokre włosy na czubku głowy.
    - Tomek, a możemy obejrzeć saunę? – zapytała nieoczekiwanie.
    - Oczywiście! – zapewniłem. – W ogóle nie rozumiem, dlaczego pytasz? Tu nic nie jest dla ciebie niedostępne, zapewniam cię!
    Opuściła wzrok, nie chcąc patrzeć mi w oczy.
    - Jednak nadal czuję się trochę skrępowana – przyznała nieśmiałym głosem.
    - Nieprawda! – roześmiałem się. – Kostium zdejmowałaś przed chwilą bez problemów.
    - A wiesz co… – spojrzała na mnie uważnie, trochę się odsuwając, ale nasze dłonie pozostawały splecione. – Nawet zastanawiałam się nad tym, bo jakoś dotychczas miałam z tym niemałe problemy. Właściwie to tylko obecność Lidki nigdy mnie nie krępowała.
    - No a z Kamilem?
    Chyba niepotrzebnie zapytałem. Opuściła wzrok i zamilkła.
    - Przepraszam cię, nie chciałem…
    - Nie przepraszaj! – przerwała mi. – Nic się nie stało. Może nawet lepiej, że zapytałeś. Otóż Kamila ani seks, ani moje ciało zbytnio nie interesowało. Może uznawał to za niewłaściwe? Zresztą sam wszelkie życiowe czynności, jak mycie zębów, golenie się, przebieranie, starał się zawsze wykonywać gdzieś ukradkiem i w samotności. A piżamę zakładał w łazience i do łóżka przychodził zawsze ubrany, po czym natychmiast gasił światło.
    - I co, kochaliście się zawsze po ciemku? – zapytałem zdumiony.
    - Tomek… o czym ty mówisz? – jej głos był pełen rezygnacji. – Kochaliście się… – powtórzyła, kiwając głową. – Ciebie znam drugą dobę i kochałam się z tobą już trzy razy. Kamil na trzy razy potrzebował ponad dwóch miesięcy… i to już po naszym ślubie…
    Zatrzymałem się, patrząc na nią uważnie. – Ty chyba sobie żartujesz?! – nie dowierzałem. Spojrzała na mnie bez uśmiechu.
    - Nie, nie żartuję. Tego co ci teraz mówię, nie wie nawet Lidka. Wstydziłam się rozmawiać o tych sprawach z kimkolwiek, nawet z nią. I właśnie dzisiaj, kiedy podjęłam rano decyzję którą wam oznajmiłam, to po pierwsze poczułam wielką ulgę, a po drugie zrozumiałam, że muszę o tym swoim życiu komuś opowiedzieć, bo zwariuję. A tobie mówię to również dlatego, żebyś mnie nie brał za dziwkę. Nie chciałabym, żebyś tak o mnie myślał.
    - No, teraz to pojechałaś po bandzie! – kręciłem głową z niedowierzaniem. – Skąd taki pomysł przyszedł ci do głowy? Niby dlaczego miałbym tak myśleć?
    - Nie wiem, czasami chodzi mi po głowie taka myśl, że może zbyt frywolnie się zachowuję wobec ciebie. Jeśli tak jest, powiedz mi o tym otwarcie.
    - Nie opowiadaj głupstw i jak najszybciej wyrzuć ten niby-problem z głowy! – objąłem ją i mocno uścisnąłem. – Jesteś fantastyczną dziewczyną i nie wyobrażam sobie, aby dwoje dorosłych ludzi, którzy sypiają ze sobą, miało w łóżku jakieś zahamowania wobec siebie. Chcę, żebyś robiła wszystko, co sprawia ci przyjemność i co chcesz, a ja z kolei obiecuję, że jeśli czegoś nie będę chciał, to dowiesz się o tym pierwsza. I odwrotnie, jeśli ty czegoś nie będziesz chciała, to też niczego nie skrywaj.
    - Ja chcę wszystkiego! – nagle mnie pocałowała. – Na razie wszystko mi się podoba i nawet chciałabym jeszcze – przywarła do mnie całym ciałem, zarzucając ręce na szyję. – Tomek, ja to wszystko znam tylko z teorii i niczego jeszcze nie próbowałam…
    - Obawiam się, że teraz nie dam rady – roześmiałem się, całując ją po włosach.
    - Szkoda! – również się śmiała. – Bardzo mi się podoba to, co ze mną robisz – szepnęła mi do ucha, jakby ktoś mógł nas tu słyszeć.
    - Cieszę się bardzo! – też szepnąłem, pochyliwszy się ku niej. – I chcę to robić nadal!
    - A niedobra Lidka chce nas pozbawić tej możliwości! – chichotała, udając naburmuszone dziecko.
    - No, mnie ta poranna rozmowa z Lidką rzeczywiście trochę rozstroiła.
    Nieoczekiwanie zareagowała na moje słowa. Uśmiech zamarł na jej twarzy, po czym wyśliznęła się z objęć, ale wzięła za rękę i skierowaliśmy się w stronę sauny. Po kilku krokach zapytała otwarcie:
    - Powiesz mi dokładniej o co wam poszło?
    - Przecież o ciebie, o czym zresztą wiesz. Lidka dąży do tego, żebyś stąd wyjechała, starała się więc użyć w tym celu wszelkich argumentów, a ja powtarzałem, że bez ciebie w ogóle nie chcę o tej sprawie rozmawiać, a tym bardziej składać wobec niej jakieś deklaracje…
    Zatrzymała się i odwróciła, spoglądając mi prosto w oczy.
    - O jakich deklaracjach wobec Lidki mówisz?
    Patrzyłem na nią, nie rozumiejąc pytania.
    - Wobec Lidki? – zapytałem zdziwiony. – Skąd ci to przyszło do głowy?
    - Przecież sam powiedziałeś! – ton jej głosu zdradzał jakąś niepewność. Ale nie pozwalał na zlekceważenie pytania. Coś mi się tu nie zgadzało. Czyżby Dorota była o mnie zazdrosna? Czyżby nie miały do siebie zaufania? Przecież były koleżankami od lat!
    - Nie wiem skąd twoje pytanie – zacząłem niepewnie. – Przecież tu nie o osobę Lidki chodzi! Ja myślę, że Lidka chciała, oczywiście nie mówiąc tego wprost, żebym znalazł powód, który tobie uniemożliwi tutaj dalszy pobyt. I do tego, według mnie, dążyła. Raczej na pewno nie chodziło jej o nic więcej.
    Przez dłuższą chwilę milczała. Ja też się nie odzywałem, ruszyliśmy więc powolutku, krok za krokiem, aż wreszcie podniosła głowę i nasze spojrzenia znowu się spotkały.
    - Chyba muszę was przeprosić, wybacz! – objęła mnie za szyję i pocałowała. – Chyba źle to zrozumiałam.
    No dobrze, ale o co jej chodziło?
    - Nie rozumiem, podejrzewałaś, że ja coś… kręcę z Lidką?
    Powoli, jakby bez pewności, pokręciła przecząco głową. – Zostawmy to, bardzo cię proszę! Ale… chyba bym nie przeżyła, gdybyś mnie teraz zdradził. Nawet z Lidką…
    Omal nie usiadłem z osłabienia. Boże, skąd u niej takie myśli??? Wyprostowałem się i odwróciłem głowę, spoglądając prosto w te piękne oczy. Nie odwróciła wzroku. Milczałem jakiś czas, a potem zapytałem, siląc się na spokój, a nawet próbując sugerować żartobliwość.
    - Dorotko… słoneczko, za co ty mi to robisz? W czym ci zawiniłem?
    Jeszcze chwilę wytrzymywała moje spojrzenie, a potem odwróciła się tyłem. Ale nie odeszła. Objąłem ją i bez oporu przyciągnąłem do siebie. Wsparła o mnie plecy i nawet głowę odchyliła do tyłu więc mogłem się poprzytulać.
    - Tomek… – odezwała się cicho, spoglądając gdzieś w chmury. – No właśnie… dlaczego takie głupie myśli przychodzą mi do głowy?
    Roześmiałem się z ulgą. – Odwaga w nazywaniu rzeczy po imieniu świadczy o tym, że wszystko jest z tobą w porządku! To tylko zmęczenie, spowodowane pewnie tym faktami, o jakich w kuchni nie chciałaś zbyt dużo mówić. Ale to przejdzie. Nic ci nie będzie!
    - A wiesz… – ton jej głosu nagle się zmienił. Mówiła teraz spokojnie. – Pomyślałam, że gdyby przyjechała tutaj twoja żona i spałbyś z nią, nie miałabym do ciebie żalu. Jednak wszystkie inne by mi przeszkadzały. Sama sobie tłumaczę, że zachowuję się nieco głupio… chociażby ta wczorajsza odzywka w wannie. Po co ja to mówiłam?
    - O Boże… pamiętasz wszystko? Rzeczywiście, to zupełnie nie było potrzebne, ale nie masz się czym przejmować. Jestem zainteresowany wyłącznie tobą i nikim więcej! – znów ją objąłem i mocno uściskałem.
    - I tak będę spokojniejsza dopiero wtedy, gdy Romek przyjedzie… – odetchnęła. – Chodźmy już do sauny, bo Lidka gotowa nas potem w ogóle nie wpuścić do domu.
    Wewnątrz budyneczku, podczas oglądania wyposażenia, Dorota nagle zawołała.
    - Tomek, chodź tutaj, spójrz co znalazłam!
    Szafka była otwarta a w niej piętrzył się nieduży stos ręczników i prześcieradeł. Obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem. Mogliśmy wcześniej pomyśleć o ręcznikach i wziąć chociaż jeden, żeby osuszyć się po kąpieli w jeziorze. Gdzie my mamy głowy…
    Po kilku minutach wyszliśmy na zewnątrz. Świat był piękny i wspaniały. Słońce przyjaźnie rozgrzewało powietrze, piękna kobieta trwała przy moim boku, lekki wiatr marszczył toń jeziora, ptaki śpiewały gdzieś w drzewach… ech, żyć nie umierać!

    Uśmiechnięci i objęci wróciliśmy do domu. Lidka siedziała w kuchni, jedząc coś spokojnie.
    - Good morning, Lideczka! – zawołała od drzwi Dorota. – Druga kawka?
    - Cześć, młoda! – też się przywitałem. Lidka tylko pomachała ręką i pokręciła przecząco głową, bo pełne usta, pracowicie żujące kęs jedzenia, nie pozwalały jej na mówienie. Dopiero po przełknięciu powiedziała:
    - Witajcie ptaszki! Jak was znam, to pewnie przeprowadzaliście gdzieś poranne ćwiczenia terenowe ze znajomości Kamasutry!.
    - Oczywiście! – odpaliła Dorota. – Chodzę bez majtek, niczym święty turecki, a Tomek tylko korzysta z sytuacji! – przytuliła się do mnie plecami, patrząc na Lidkę wyzywająco.
    - No właśnie! – Lidka skomentowała te słowa spokojnie i pojednawczo. – Zrób nam wszystkim dzbanek kawy i siadajcie. Musimy przeprowadzić naradę wojenną. Tu i teraz, bo tego nie można ciągle odkładać.
    - Niech ci będzie. Tylko kostium wyrzucę do łazienki bo mi jeszcze zapleśnieje – Dorota roześmiała się z własnego dowcipu i wyszła na chwilę z kuchni. Wróciła, kiedy już zdążyłem załączyć czajnik z wodą. Szybko rozstawiła filiżanki i niezadługo znad dzbanka na stole unosił się aromat kawy, a my siedzieliśmy wokół na krzesłach, Lidka zagaiła.
    - To mówisz, mała, że masz zamiar spędzić tutaj jakiś czas, tak?
    Dorota kiwała potakująco głową.
    – A co ja niby mam o tym powiedzieć u mnie w domu? Jakie wiadomości zostawić do przekazania twoim rodzicom czy teściom? Przecież będą dzwonić i pytać. Czy mam im powiedzieć, że przepadłaś gdzieś w drodze?
    Dorota milczała chwilę, a potem spokojnym, wyważonym głosem odparła.
    - Otóż powiesz prawdę, chociaż nie całą. Powiesz, że u ciebie nie mogłam być, bo jest za dużo ludzi i zbyt głośno, a mnie to zupełnie nie odpowiadało. Dlatego znalazłyśmy odludne miejsce, gdzie jest przyroda, cisza, spokój, a ja tego właśnie potrzebuję i niczego innego sobie nie życzę. Nie życzę sobie też ich odwiedzin, zainteresowania czy też telefonów. Zresztą, najlepiej jeśli opiszesz dokładnie to, co i jak tutaj jest, tylko o Tomku nie wspominaj, ani o tym, że miejsce znajduje się blisko ciebie. I to wszystko! Musi im wystarczyć. A jak będą cię molestowali, powiesz im, że to jest gospodarstwo samotnych, starszych ludzi, położone na uboczu. Dzieci nie mają, bo wyfrunęły w świat i mieszkają sami.
    Lidka przez chwilę trawiła te słowa, po czym kiwnęła głową. – Niech będzie, to ma ręce i nogi, ale tylko w przypadku jeśli miejscowi za wcześnie cię nie wyśledzą. Albo ktoś nie zainteresuje się dlaczego moja toyota tak często tutaj jeździ. Bo mam nadzieję, że nie zabronicie mi czasem się odwiedzać? – spojrzała na mnie.
    - Nie mów tak nawet w żartach! – skrzywiłem się.
    - Dobrze, już nie będę – szybko mnie zapewniła. Ale skoro się już odezwałem, to zgłosiłem inny problem.
    - Lidka, a dla Romka to też będzie tajemnica? Jemu co powiesz?
    - Romek sporo już wie, dzwoniłam do niego wczoraj. Przecież oficjalnie wyjechałyśmy do Warszawy. Więc gdyby nic nie wiedział, a przypadkowo dzisiaj zadzwonił do mnie do domu i wyjawił że nas nie było, toby chyba całą policję uruchomili. Powiedziałam mu, że ma cicho siedzieć i czekać. A gdyby coś, to jesteśmy u niego i jak się spotkamy, to mu wszystko wyjaśnię. Wie, że chodzi o Dorotę, a że ją lubi, to nie zrobi niczego, co mogłoby jej zaszkodzić. On jest pewny. Oczywiście, o tobie, ani o was jeszcze niczego nie wie.
    - Więc chociaż jedno mamy z głowy – odetchnąłem z ulgą.
    Chyba jednak ta ulga przyszła za wcześnie. Niespodziewanie usłyszeliśmy dochodzący z zewnątrz głośny dźwięk klaksonu samochodowego, a potem przez dwie sekundy zawyła policyjna syrena. Wybiegłem z kuchni na ganek. Dźwięki dochodziły od strony bramy. Pobiegłem w tamtą stronę. Przed wjazdem zaparkował policyjny radiowóz, a obok furtki zobaczyłem stojącego policjanta. Wydawało mi się, że był to ten sam, który przyjmował nas we dwóch ze Stefanem, gdy odwiedziliśmy Komendę. Gdy dochodziłem do bramy, służbowo zasalutował.
    - Dzień dobry! O, widzę, że pan już przyjechał!
    - Dzień dobry! – odpowiedziałem. – Właśnie wczoraj.
    Szybko wyjąłem klucz i otwarłem furtkę.
    - A my zauważyliśmy ślady, że z asfaltu ktoś wjeżdżał tu samochodem i postanowiliśmy sprawdzić. Jak pan tu zastał, wszystko w porządku?
    - Jak na razie bez problemów, niby rzuciłem okiem na budynki.
    - Jeśli to nie tajemnica, jak długo pan tu będzie?
    - Chyba co najmniej do końca wakacji.
    - To dobrze, znaczy nie będziemy pana niepokoić. Gdyby jednak zmienił pan zamiary, proszę nas powiadomić, żebyśmy znów wzięli dom pod dyskretny nadzór.
    - Oczywiście. I dziękuję za zainteresowanie.
    - Proszę bardzo, po to tu jesteśmy! – przyłożył palce do daszka czapki, odwrócił się i podszedł do radiowozu. A wsiadając, odwrócił się jeszcze. – To nie przeszkadzamy. Do widzenia panu, przyjemnego wypoczynku! – zajął miejsce na fotelu.
    - Do widzenia! – odpowiedziałem. Po chwili samochód odjechał, a ja wróciłem do kuchni.

    - Co tam się stało? – Dorota przywitała mnie pytaniem.
    - Patrzcie panie, jaka ta nasza policja bystra! – zaśmiałem się. – Zobaczyli ślady opon na zjeździe z drogi i przyjechali sprawdzić skąd się wzięły. Ale przyjechali i więcej nie będą. Kazali mi tylko zgłosić wyjazd, wtedy znowu wezmą chatę pod obserwację.
    - No i bardzo dobrze! Ty masz jednak szczęście! Policję zatem mamy z głowy – Lidka nie kryła zadowolenia.
    - Lidka… – popatrzyłem na nią prosząco. – Wypadałoby mi wysłać kartkę do domu, że przyjechałem i że wszystko jest w porządku. Wiedzą, że telefonu tutaj nie ma i dzwonków się nie spodziewają. Ale kartki pewnie tak.
    - Nie ma tematu, pojadę to przywiozę. Właściwie… – popatrzyła na Dorotę. – Dorka, ty też powinnaś napisać kartkę, albo nawet kartki. I sama napisać to, co każesz mi mówić. Mogłabyś też dodać, że tu nie ma telefonu, więc jakiekolwiek informacje dla ciebie niech zostawiają u mnie. Ja ci przekażę. Natomiast adresu im nie podam, powiem, że nawet sama go nie znam.
    - Dobry pomysł, tak zrobię! – Dorota kiwała głową potakująco.
    - No to myślcie, co mam jeszcze przywieźć, tylko nie z Czyżyn, bo tam nie pojadę.
    - W ogóle nigdzie teraz nie jedź! – zaprotestowała Dorota. – Jutro pojedziesz po chleb, wtedy przywieziesz i kartki. Na razie wszystko mamy. Chyba, że Tomek czegoś potrzebuje, albo chce – spojrzała na mnie pytająco.
    - Jasne, że czegoś chcę! – odpowiedziałem szybko. – I nie mam zamiaru o tym milczeć!
    - To masz na miejscu i w dowolnej ilości! – odparowała, zrozumiawszy w lot o czym mówię. – A teraz opanuj się, bo odbiegasz od tematu narady.
    Zadziwiła mnie. Skąd tak szybko zorientowała się, że to ją miałem na myśli?
    - Więcej nie chcę niczego! – spoważniałem. – Też uważam, że Lidka może wyjazd odłożyć. Przecież możemy jeden dzień poleniuchować, bo wczorajszy był dość męczący.
    - Dobra, dobra, szczególnie wieczór mieliście męczący… – zamruczała Lidka.
    - Mówiłaś coś? – słodziutko odezwała się Dorota.
    - Ja??? – Lidka pięknie udawała oburzenie. – Ależ skąd!
    - To masz szczęście – odetchnęła Dorota. – Bo już mi się wydawało, że coś ciężkiego leci w twoją stronę.
    - Nic nie może lecieć – zaśmiała się Lidka. – Takiej opcji nie ma w programie. Po prostu.
    Dorota powoli wstała z krzesła, oparła ciężko ręce o stół i wpiła w nią wzrok.
    - O ty ćmo ruda, trzcino mazurska, kaktusie nie strzyżony, jak ty urywałaś się z Romkiem i wracałaś z pulsującymi rumieńcami, to było dobrze, tak? Nie zawracałaś sobie głowy tym, że ja jestem sama i schnę jak wiór na pustyni… A teraz wymawiasz mi jeden wieczór?
    - A gdzież tam! – Lidka nie traciła głowy. – I tak cię kocham! Przecież wiesz, że to wszystko z miłości…
    - Dobra dziewczyny – przerwałem ich przekomarzania. – Zakończmy część zasadniczą odprawy, występy artystyczne będą później. – Trzeba jeszcze pomyśleć o piwie, bo do sauny by się przydało. A jest już niewiele, chociaż na jedno posiedzenie raczej wystarczy.
    - O, sauna jest dzisiaj w programie? – zainteresowała się Lidka. – Kiedy?
    - Dorotka sobie zażyczyła – wyjaśniłem. – A przecież wiesz, że to dla mnie jak rozkaz. Natomiast kiedy? Sądzę, że najlepiej będzie wieczorem, parę godzin po obiedzie, żebyśmy nie mieli zbyt pełnych żołądków.
    - Dobrze, więc nie jadę dzisiaj – zadecydowała i wróciła do poważnego tonu. – Jednak możemy teraz uzgodnić to, co jest potrzebne w przyszłości. Musimy zrobić listę zakupów.
    - Chleb, kartki, warzywa, piwo… – wymieniłem.
    - Kup trochę gazet – dodała Dorota.
    - Ja myślę, że na zakupy powinniśmy pojechać wszyscy – Lidka nieoczekiwanie wrzuciła nowy pomysł. – Jak od razu te kartki napiszecie, to temat będzie można odfajkować. A poza tym… samej byłoby mi nudno! – roześmiała się.
    - Ok. – odezwała się też Dorota. – Tomek, poszukaj jakiegoś pudełka, zrobimy tu w kuchni wspólną kasę na takie zakupy.
    - Słoneczko, nie zgadzam się – zaprotestowałem. – Przecież nie będziecie mnie ciągle finansować! – zmieniłem głos na kabaretowy. – Przywiozły mnie tutaj, karmią i jeszcze chcą zakupy robić? Przecież teraz na mnie pora!
    - Nie marudź! – Lidka przerwała mi zdecydowanym głosem. – Pudełko ma być i już!
    - Dobrze – odpuściłem. – Ale teraz ja płacę za benzynę.
    - Benzynę też kupimy z pudełka! – Lidka częściowo zaakceptowała mój pomysł.
    Nie musiałem jednak nic robić, bo Dorota podniosła się z krzesła, pokręciła po kuchni i po chwili w jej rękach ujrzałem metalowe pudełko po jakichś cukierkach albo też czekoladkach. Potrząsała nim, jednak żadnego dźwięku nie wydawało. Po otwarciu okazało się puste.
    - No i mamy kasę – oznajmiła. – W dodatku pancerną! – zaśmiała się i postawiła je na stole.
    - Czyli temat zamknięty – Lidka nadal prowadziła naradę. – Wrzucamy tam po… – przez chwilę myślała. – Po trzysta złotóweczek. Na razie wystarczy.
    - Tak jest! – odkrzyknęła Dorota. I już normalnym głosem kontynuowała – A teraz poproszę o klucze od samochodu. Na fotelach jeszcze coś zostawiłam.
    - Mówiłam ci, że auto jest otwarte – spokojnie wyjaśniła Lidka.
    - O ty zołzo jedna, znowu mnie zaskakujesz. Myślałam, że zamknęłaś!
    - Mogłaś przecież spróbować otworzyć! – odcięła się Lidka. – Zamiast myśleć od rana tylko o jednym. Co wy sobie wyobrażacie, że ja to jestem z drewna? Ładnie tak drażnić mnie co chwilę?
    - Lidziu… – Dorota podeszła do siedzącej na krześle Lidki i objęła ją za szyję. – Ściągniemy tu dla ciebie Romka na weekend i udostępnimy łóżko w sypiali. Prawda Tomek? – zwróciła się do mnie. – Pozwolimy im?
    - Oczywiście! – zawołałem wesoło. – I wtedy my będziemy podsłuchiwać pod drzwiami, a potem komentować ich odgłosy.
    - Niedoczekanie wasze! – zawołała Lidka. – My się nie zachowujemy jak króliki!
    - Więc żałuj! – odezwała się Dorota, wychodząc. Jeszcze w drzwiach dodała. – Dlatego nie wiesz co dobre…
    Wyszła z kuchni, a ja pospieszyłem za nią, aby pomóc z dźwiganiem. Za mną wyszła też Lidka. Samochód rzeczywiście nie był zamknięty. Dorota wyjęła z niego jeszcze jedną, niewielką torbę podróżną.
    - Daj, zaniosę to do dużej sypialni – odezwałem się do niej.
    - Jak będziecie mi dokuczać… – wtrąciła Lidka – to przeniosę się do tego pokoju naprzeciwko. I będę was podsłuchiwała! – niemal wyśpiewała ostatnią frazę.
    - Pewnie, że możesz! – zapewniłem ją skwapliwie. – Sam miałem to zaproponować. No, chyba, że chcesz sypiać z nami… – próbowałem być dowcipny.
    - Ja się na to nie zgadzam! – Dorota zaprotestowała.
    - Na co? – zapytałem, nie do końca rozumiejąc co miała na myśli.
    - Na spanie we trójkę.
    - A dlaczego? – teraz Lidka udawała zdziwienie.
    - Bo jak Romek przyjedzie, to pewnie by chciał do nas dołączyć. A ja go lubię, ale nie chcę z nim sypiać. Zresztą, już mu o tym mówiłam.
    - Nie musisz, wynagrodzę mu twoje opory i sama będę z nim spała! – rzuciła Lidka beztrosko. – I na pewno mu to wystarczy, nie obawiaj się.
    Trochę mnie ta niby kłótnia zaskoczyła. Lidka mogła się poczuć urażona, jednak Dorota zareagowała dość szybko.
    - Lidka, nie złość się, ty wiesz dlaczego.
    - Wiem, bez obawy.
    Schwyciłem bagaż i skierowałem się do domu. Nie zauważyłem, że Dorota idzie za mną. Zorientowałem się dopiero gdy odezwała się w sypialni.
    - Tomek, możesz teraz zostawić mnie samą i pójść coś robić. Mnie na razie się nie przydasz, bo żelazko i deskę do prasowania już odnalazłam. Jak zakończę, to ciebie odnajdę, dobrze? – posłała mi dłonią pocałunek.
    Nie miałem ochoty wychodzić, ale cóż, odpowiedziałem jej tym samym i opuściłem sypialnię. To był tekst nie dopuszczający dyskusji. Jednak myślałem o jej ostatnich słowach skierowanych do Lidki. Coś było na rzeczy w tych kontaktach z Romkiem. Ale co?
  • #33
    literatka
    Level 12  
    Na ganku natknąłem się na Lidkę. Spoglądała na mnie i milcząco podniosła brwi, jakby zdziwiona, że nie ma przy mnie Doroty. Patrzyłem na nią i też milczałem.
    - A gdzie Dorka? – zapytała wreszcie.
    - Wygoniła mnie! – odpowiedziałem smutnym głosem, udając, że łzawo pochlipuję. Lidka nadal wpatrywała się, więc porzuciłem wygłupy i już spokojnie wyjaśniłem. – Coś tam prasuje i kombinuje. Powiedziała, żebym jej teraz nie przeszkadzał.
    - To chodź, przejdziemy się – rzuciła krótko.
    - Gdzie chcesz iść? I po co?
    - Ot tak. Na spacer. Odmawiasz mi tego?
    - Nie, absolutnie! – tłumaczyłem się. – Tylko może pójdziemy pod lipę? – zapytałem. – Tam jest ławeczka i stół.
    - Świetnie! – zgodziła się. – Jeszcze jakbyś znalazł jakieś zimne piwo…
    - Znajdę! – zapewniłem ją i wróciłem do kuchni. Zabrałem ze spiżarni dwie puszki, wziąłem też szklanki, po czym wróciłem na ganek. Lidka wciąż czekała, a kiedy dołączyłem, ruszyliśmy niespiesznie przez podwórko. Nie odzywała się, więc ja też nie kwapiłem się do jej zabawiania i w zupełnym milczeniu przemierzyliśmy całą drogę do lipy.

    Cisza pomiędzy nami trwała także, kiedy spokojnie usiedliśmy przy stole naprzeciwko siebie, kiedy napełniłem szklanki i nawet kiedy upiliśmy po parę łyków piwa. To dla mnie nie wróżyło niczego dobrego i zaczynałem się już irytować czekając na jakiś jej ruch. W końcu się doczekałem.
    - Mówiłam ci już, ale muszę powtórzyć jeszcze raz. Nie wiem co zrobiłeś i jak to zrobiłeś. Nie rozumiem tego. Prędzej spodziewała bym się gromu z jasnego nieba, ale nie tego, że Dorota… – spojrzała mi prosto w oczy. – Wybacz mi te określenia, ale inaczej nie potrafię tego nazywać…
    Kiwałem potakująco głową. – Jasne, kontynuuj!
    - … że Dorota pójdzie do łóżka z kimś, kogo zna zaledwie od kilkunastu godzin. Ba, że w ogóle pójdzie z kimś takim do łóżka! To była najbardziej niedotykalska dziewczyna, jaką w ogóle widziałam w życiu. Razem spędzałyśmy wakacje od dzieciństwa, razem byłyśmy na studiach, wiem o niej więcej niż dużo. Żaden chłopak w naszym otoczeniu nie mógł się pochwalić nawet tym, że się z nią całował. O łóżku z nią mogli tylko pomarzyć.
    - Nie przesadzaj, przecież wyszła za mąż, prawda? – wtrąciłem.
    - Poczekaj, niech skończę, o Kamilu też ci potem opowiem – wróciła do swojego wątku. – Chodzi mi o to, że takiej Doroty jaką ty widzisz, ja po prostu nie znam. Ona nigdy taka nie była. Nie zrozum mnie źle. To nie są pretensje do ciebie, wręcz przeciwnie. Dorota dzisiaj normalnie się śmieje, normalnie zachowuje, czego już dawno nie było, normalnie ze mną rozmawia… a to, co wyprawiacie, nawet we mnie budzi zazdrość. Tylko chodzi mi o to… i chciałam cię prosić… żebyś jej nie skrzywdził! Nie mam pojęcia jak i czym to się skończy, ale… bardzo bym chciała żeby Dorota była szczęśliwa. Bo jak dotąd… uroda jakoś nie dawała jej szczęścia.
    - Poczekaj! – znów wykorzystałem chwilę przerwy. – Ja też nie mam pojęcia dlaczego stało się to, co się właśnie stało. Nie mam cudownych mocy ani żadnych recept na takie piękne dziewczyny. W dodatku kim ja jestem? Nikim! Bezrobotnym facetem, z trochę steranym zdrowiem, obarczonym żoną i dwójką w zasadzie dorosłych dzieci. Opowiadałem ci, co myślałem, kiedy ją zobaczyłem. I też nie potrafię pojąć, jak świat się zakręcił, że sytuacja zmieniła się od mojego, niemal kompletnego doła, do wspólnego łóżka właśnie z nią. W ciągu jednego dnia! Nie bardzo to rozumiem, zresztą, ciągle napotykam tu na jakieś tajemnice i poruszam się zupełnie po omacku.
    - Tomek! – była bardzo zdecydowana. – Przestań już o tych tajemnicach! Nie ma żadnych tajemnic! Sytuacja w skrócie polega na tym, że Dorota, która zawsze była niczym zakonnica w klasztorze, wyszła za mąż, ale ma nie męża, lecz naukowca! I ma go tak naprawdę tylko na telefon, gdy zadzwoni z wielkiej Ameryki. Jednocześnie ma surowych i ortodoksyjnych wręcz rodziców, jeszcze gorszych teściów i nikogo przyjaznego pod ręką na co dzień. Bo wszyscy jej zazdroszczą urody. A lata lecą… Ona ma dwudziesty szósty rok życia, a spała dotąd pewnie tylko z Kamilem i to raczej nie za często, bo z tego, czego ja się domyślam z jej urywanych słów, miedzy nimi różowo nie było, chociaż nawet mnie nie wprowadzała w te swoje sprawy. No i teraz nagle chyba zdecydowała się odreagować całe swoje dotychczasowe życie, w dodatku jakimś cudem jej wybór padł na ciebie.
    Jestem przekonana, chociaż o tym z nią nie rozmawiałam, że to ona ciebie wybrała, a nie ty ją poderwałeś. W dodatku wygląda na to, że jest z wyboru zadowolona… a przynajmniej te jęki dochodzące z waszej sypialni, o tym świadczą – zakończyła uśmiechając się do mnie trochę kpiąco. Jednak zaraz dorzuciła. – Tomek, ja ciebie bardzo proszę, nie krzywdź tej dziewczyny, ja się bardzo boję!
    - Niepotrzebnie wracasz do tematu. – skrzywiłem się. – Przecież Dorota jest fantastyczna! Niby dlaczego miałbym jej w czymś robić na złość? Ja się z wielką ochotą i równie dużą przyjemnością, zupełnie jej podporządkuję. We wszystkim, w czym mogę. Nie mogę zmienić przeszłości, to chyba jasne i mam nadzieję, że nie będzie tego żądała. A poza tym nie widzę problemów. Tylko mam pytanie. Mówisz, że nie ma tajemnic. A nawet jak ją zapytałem o perfumy, nie chciała niczego powiedzieć.
    Roześmiała się wtedy.
    - Tomek, to normalne babskie zachowanie, zrobić tajemnicę z banalnej sprawy. Więc ja ci zdradzę tę „tajemnicę”, żeby cię nie męczyła, bo znam ją dokładnie. Podobnie zresztą jak wszystkie inne jej niby-tajemnice. Otóż musisz wiedzieć, że Dorota trenowała kiedyś jazdę figurową na łyżwach, a chyba zdajesz sobie sprawę z czym to się wiąże. To jest wielokrotne dupen-klapen na twardy lód. I siniaki jak po ulicznej bójce. Nie mogła sobie z tym poradzić. I jakoś dowiedziała się, że w Warszawie jest pewien tybetański mnich, u którego można kupić specyfik na takie rzeczy. Że po normalnym posmarowaniu siniaka, na drugi dzień nie ma po nim śladu. Więc znalazłyśmy tego mnicha. Sprzedał nam taką maść, ale był tak zachwycony urodą Doroty, że na pożegnanie powiedział jej, że zrobi perfumy takie tylko dla niej.
    Myślałyśmy, że żartuje, ale kiedy wybrałyśmy się drugi raz po tę maść, mnich wręczył Dorocie niewielki, prosty flakonik bez żadnych napisów i ozdób. Powiedział też, żeby tego używała tak jak perfumy. Nie wziął za to żadnych pieniędzy, jedynie uprzedził, że jak zechce więcej, to musi go zawiadomić co najmniej na trzy miesiące wcześniej. No i poprosił, żeby nikomu ich nie udostępniała, najwyżej czasem dla mnie – tu Lidka dumnie wyprężyła biust – bo nikomu więcej ich nie zrobi. Ot i cała zapachowa tajemnica.
    - Jejku, Dorota trenowała łyżwy? – byłem zaskoczony.
    - Jeszcze jako młodsza juniorka miała ósme miejsce w mistrzostwach Polski – dalej mówiła Lidka. A potem spojrzała na mnie, marszcząc brwi. – A ty co, nie zauważyłeś w łóżku jej fizycznej sprawności?
    - Zauważyłem – pokiwałem potakująco głową – ale nie wiedziałem dlaczego. A dzisiaj rano widziałem jak pływa. Rewelacyjnie! I raczej z tym to kojarzyłem.
    - Pływanie też trenowała – melancholijnie kiwała głową. – W ogóle, to od wczesnego dzieciństwa mama tak zorganizowała jej życie, żeby nie miała czasu na głupie myśli. Obydwoje rodzice są lekarzami, w dodatku z lekarskich rodzin. Takie rodzinne tradycje. Mieli dwie córeczki, które prowadziły życie zgodnie z harmonogramem. Na żadne szaleństwa miejsca nie było. Skrzypce, sport, balet, angielski… każdy dzień wypełniony maksymalnie. Znam to wszystko od dawna, bo u nas w ośrodku spędzali niemal wszystkie urlopy, a Dorota z Justyną przebywały przez całe lato. Tylko, że Dorota była moją rówieśniczką i to my dwie zawsze trzymałyśmy się razem, bo Justyna raczej nas lekceważyła.
    - Dlaczego? – zapytałem zdziwiony.
    - Wiesz… nie wiem, czy będę obiektywna w tym co ci powiem, ale będę się starać. Bo ja Justyny nie lubię. Ona ma zupełnie inny charakter niż Dorota. Zawsze zadzierała nosa i zawsze traktowała nas z góry. Przejęła chyba wszystkie najgorsze cechy mamusi. Bo Dorota ma dużo z ojca, który chociaż całkowicie zdominowany przez żonę, w sumie jest niezłym facetem. Ale dał się wepchnąć pod pantofel i nie potrafi spod niego wyjść.
    - O Boże! – wyrwało mi się. – Myślisz, że Dorota pozwoli zagonić się do kuchni?
    - O nie! Absolutnie! – roześmiała się. – W żadnym wypadku! Tylko Dorota oprócz chęci dominowania, ma w sobie też łagodność i umiejętność słuchania. A tego właśnie brakuje Justynie. Mało tego, jest złośliwa i pamiętliwa. W dzieciństwie była ładniejsza od Doroty i była oczkiem w głowie mamusi. Z nami rozmawiała wyniośle, niczym królewna. A kiedy dorastałyśmy i okazało się, że to Dorota nabiera urody a Justyna wręcz przeciwnie, nie potrafiła się z tym pogodzić. Jej niechęć do Doroty ciągle rosła i teraz utrzymują w zasadzie tylko oficjalne kontakty.
    Dlatego nie dziw się, że Dorota nawet nie pomyślała o odwiedzeniu siostry. One nie mają wspólnych tematów. Dla Justyny to matka pozostała największym autorytetem, a uwierz mi, to kobieta z gatunku matek toksycznych. Tylko jej zdanie się liczy, tylko jej poglądy są właściwe. Zawsze musi wszystko skomentować i wszystkich pouczyć. No i Dorota przeżyła wstrząs, kiedy po maturze, trzeba było się jakoś określić. Oczywiście, matka wybrała dla niej studia medyczne, więc kiedy Dorota oznajmiła jej, że nie medycyna lecz filologia angielska, omal nie dostała zawału. Chorowała dwa tygodnie, próbując wymusić na Dorocie zmianę decyzji, a kiedy tej zmiany się nie doczekała, Dorota została u niej córką drugiej kategorii. Wprawdzie ojciec nie pozwolił by cierpiała biedę w akademiku, ale lekko nie miała. Nie było jej czego zazdrościć, uwierz mi.
    - To znaczy, że razem wybierałyście studia?
    - Pewnie, że tak! W ogóle, to Dorota nie była wtedy zdecydowana na nic. Wiedziała tylko, że nie chce medycyny. Nie dlatego, żeby się jej bała. Po prostu medycyna kojarzyła się jej z matką, a od tego chciała się uwolnić. A ponieważ ja wybrałam anglistykę całkiem świadomie, to Dorota właściwie poszła na studia tylko dlatego, żeby być ze mną. Zresztą, sama ją do tego namawiałam, bo nie wyobrażałam sobie jej gdzieś samej, bez nikogo, kto mógłby jej zaoferować chociaż ciepłe słowo. Naprawdę, jak dotąd to ta uroda niczego dobrego jej nie przyniosła.
    Byłem lekko wstrząśnięty. Takie buty! Sytuacja trochę się klarowała, ale miałem dość tych informacji. Za dużo jak na jeden dzień. Postanowiłem trochę zmienić temat.
    - Lidka, a co to za ośrodek o którym ciągle mówicie?
    - Mój ojciec prowadził przez wiele lat miejscowy ośrodek wypoczynkowy. Jako kierownik. Matka pracowała w księgowości. No a niedawno, wykorzystując przemiany w kraju, ten ośrodek wykupiliśmy i mamy go na własność. Znaczy ja z ojcem – zaśmiała się. – Dlatego teraz nie mam kasy na mieszkanie w Warszawie, bo cała forsa poszła na wykup i na remonty… tylko kredyty mam na głowie do spłacenia.
    - Ale strat wam nie przynosi?
    - No nie przesadzaj, co to byłby za biznes! Ale widzisz, jest jeszcze sporo do zrobienia. A najgorsze jest to, że i tak nie będzie możliwości dyskretnego przyjmowania VIP-ów. Za ciasno. Dlatego od razu zwróciłam uwagę na to gospodarstwo, kiedy tu przyjechaliśmy. Powiem ci, że naprawdę zazdroszczę go twojemu szwagrowi. Tu jest fantastycznie! Uwierz mi, ja się na tym znam. Jakby tylko twój szwagier zechciał go wydzierżawić na parę lat…
    Moglibyśmy mu nawet zostawić jakąś możliwość okresowego użytkowania, a ja bym sfinansowała doposażenie i dopieszczenie szczegółów… ale byłaby perełka dla samej górki! To dopiero daje kasę! Bankowcy mają na to środki! Ech, kurczę, sami by się pchali z kredytami, gdybym ich tu przywiozła… – rozmarzyła się.
    - Słuchaj, ja ze szwagrem mogę pogadać! On ma taką sytuację, że stoi jakby w rozkroku. Z jednej strony uwielbia Mazury, a z drugiej… przecież nie przeniesie tu rodziny. Oni tego nie czują, dobrze im tam gdzie są. I chyba taka opcja, która z jednej strony zdejmie mu z głowy troskę o utrzymanie i bezpieczeństwo obiektu, a z drugiej pozwoli na korzystanie z niego w rozsądnych rozmiarach, byłaby dla niego do przyjęcia.
    - Fajnie! Dostaniesz mój telefon i adres ośrodka z upoważnieniem do przekazania danych szwagrowi. Ja wspomnę o tym ojcu, więc nawet gdyby mnie kiedyś nie zastał, to wstępnie może gadać z ojcem, a ja się szybko zjawię. Możesz mu tak powiedzieć.
    - Ale chyba nie będziesz ojcu o tym opowiadać teraz! – aż się przestraszyłem.
    - No nie żartuj, bez obawy! – też się roześmiała. – Ja mam chłodną głowę w takich sprawach. Temat załatwimy dopiero przed twoim odjazdem. A jakby co… przecież w Czyżynach jest tylko jeden duży ośrodek wypoczynkowy. Oczywiście, nie licząc teraz całej sterty prywatnych kwater. Ale to maleństwa w porównaniu z nami, nie można się pomylić. Zawsze nas można znaleźć.
    - Widzę, że świetnie się bawicie w czasie kiedy ja haruję! – dobiegł mnie z tyłu głos Doroty. Dom miałem za plecami, więc nie widziałem że się do nas zbliża.
    - Jakie „bawicie”, jakie „bawicie”? – zakpiła Lidka. – Tu się, profanko, przeprowadza poważne rozmowy biznesowe. Siadaj cichutko niczym mysz pod miotłą i ciesz się, że cię nie wypędzają.
    Odwróciłem się i zamarłem. Dorota była ubrana na sportowo. Bawełniana, skromna fasonem koszulka ciasno opinał górną część jej ciała. Ale nie ukrywała, a wręcz podkreślała brak biustonosza. Sutki wesoło zaznaczały na jej powierzchni swoją obecność. Biodra natomiast opinały szerokie, kolorowe, sportowe spodenki. Na nogach zaś miała skarpetki i adidasy. Z całej jej postaci aż biła energia i sprężystość. Boże, jaka ona była piękna!
    Chyba mnie jednak zamurowało mnie na zbyt długo, bo po chwili usłyszałem pytanie.
    - Tomeczku, a ty co? Nie jesteś zadowolony że tu przyszłam?
    Poderwałem się z ławy i podałem jej rękę. – Nie kpij sobie ze mnie! – delikatnie przyciągnąłem ją w swoją stronę. – Usiądź proszę i pozwól mi przez chwilę trwać w niemym zachwycie! Chcę zapamiętać ten widok na całe życie.
    Uśmiechnęła się, po czym usiadła obok, delikatnie całując mnie w policzek. I wtedy znów poczułem ten oszałamiający zapach. Skłoniłem głowę i wtuliłem nos pomiędzy jej piersi... Tu też pachniało nieziemsko.
    - Tylko bez jęków mi tu! – przestrzegła Lidka. – To nie jest dobre miejsce.
    - Dlaczego mówisz, że niedobre? – Dorota udawała zdziwioną. – Skąd wiesz? Musimy to wypróbować! Może jeszcze nie teraz, ale kiedyś… na pewno!
    - Chcesz, żeby cię pszczoła w rzyć użądliła? – Lidka była bezpośrednia.
    - Ależ skąd! Wolałabym, żeby Tomek to zrobił! – nie zmieszała się ani trochę. A my wybuchnęliśmy śmiechem. Dorota potargała mnie po głowie.
    - No to opowiadajcie, o czym znowu tu spiskujecie.
    - Piwa nie chcesz? – zapytałem, bo myśmy z Lidką wypili już zawartość puszek i wypadało iść coś przynieść.
    - Nie. Ja nie przepadam za piwem. Tym bardziej, że mamy przed sobą saunę. Tam się napiję.
    - To słuchajcie! – wtrąciła się Lidka. – Wracajmy do domu, ja zajmę się obiadem, a wy spokojnie znajdziecie coś na aperitif.
    - A co będzie na obiad? – zapytałem.
    - Ja nie chcę teraz obiadu, ani do domu! Buuuuu!!! – rozległ się płaczący głos Doroty. Byliśmy tym trochę zdziwieni
    – Tak się starałam, tak ładnie ubrałam, chciałam chociaż trochę pobiegać, a wy mnie chcecie znowu zagonić do kuchni…
    - Słuchajcie, dziewczyny – szybko znalazłem wyjście. – Chodźcie popływamy przez pół godziny!
    - To już wolę pływanie! – Dorota szybko się zgodziła. – Ale w takim razie muszę iść się przebrać w jakiś strój.
    - Wszyscy musimy – Lidka wpadła jej w słowo. – Tylko, że ja żadnego nie mam.
    - Co się martwisz, jakiś ci znajdę, idziemy i to już! – Dorota przecięła wszelkie dyskusje.
    Ruszyliśmy w stronę domu. W połowie drogi przypomniałem sobie, że jestem w samych spodniach, a moje slipki chyba zostały w saunie. Nie przeszkadzałem więc dziewczynom, tylko przed gankiem od razu skręciłem w tamtą stronę.
    - Idźcie się przebierać, a ja czekam na was na brzegu jeziora – powiedziałem, a widząc zaskoczenie na twarzy Doroty, szybko dodałem. – Zostawiłem w saunie kąpielówki, tam się przebiorę.
    - W porządku! – wyraźnie się odprężyła i spokojnie poszła z Lidką do domu.

    Zauważyłem je zanim doszedłem do jeziora. Leżały sobie spokojnie w trawie na brzegu. Jakim cudem chciałem je znaleźć w saunie? Sam nie mogłem tego zrozumieć. Przecież do sauny szedłem obejmując Dorotę, więc ręce miałem zajęte. Dlaczego sądziłem, że tam je zaniosłem? Oj, chyba głupieję na starość… Po chwili zobaczyłem idące dziewczyny. Lidka miała na sobie dość skąpe, pomarańczowe bikini, ale to, co okrywało Dorotę... to było coś niesłychanego. Właściwie nie okrywało, jedynie podkreślało jej nagość. Trzy maluteńkie trójkąciki tkaniny połączone jakimiś niteczkami, z których dwa osłaniały sutki jej biustu, a trzeci majaczył w dole brzucha, ledwie, ledwie zakrywając jej to, co najistotniejsze. Z wrażenia usiadłem na trawie.
    - Dorotko, czy jest na świecie strój kąpielowy o mniejszej powierzchni całkowitej? – zapytałem, kiedy już się zbliżyły. – Przecież ty bardziej nie masz na sobie kostiumu, niż go masz!
    - Chyba nie ma! – odpowiedziała beznamiętnym tonem. – Szukałam czegoś mniejszego, ale nie znalazłam. Ten był najmniejszy.
    - Ona zwariowała! Tomek, uwierz mi! – Lidka, jak zwykle, miała celny komentarz.
    - Patrzcie i podziwiajcie! – Doroty nie zmartwiły nasze słowa. Kręciła się wkoło niczym modelka na wybiegu. – Jesteście jedyną widownią na świecie, której dane jest oglądać mnie tak odzianą. Nikt mnie w nim już więcej nie zobaczy. Możecie być tego pewni!
    - A to czemu? – zapytałem.
    - Postanowiłam, że w przeddzień wyjazdu stąd, uroczyście go spalę.
    - Chciałbym ci zrobić w nim fotkę… – odezwałem się cicho.
    - Nie pozwalam! – głos Doroty był kategoryczny. – Żadnych fotografii! Patrzeć możesz ile chcesz, ale żadnych fotografii nie będzie.
    - Tomek, masz aparat? – odezwała się Lidka.
    - Mam, zwykłego Kodaka małoobrazkowego, nic wielkiego.
    - Jak chcesz nasze fotografie, to wymyślimy coś później, ale Dorota ma rację.
    Pokiwałem głową. – Zgoda, ja tylko wspomniałem o marzeniach. Przecież zdaję sobie sprawę, że to się do prasy nie nadaje…
    - Tomek, zrobisz mi zdjęcia – odezwała się Dorota. – Pod warunkiem, że oddasz mi film. Przed wywołaniem.
    - Jasne że się zgadzam, nie ma sprawy. Gdybyś teraz siebie widziała, to przyznałabyś mi rację, że ten widok jest wart uwiecznienia. Wszystkie modelki świata mogą się schować przy tobie! Jesteś bardziej seksy niż w całkowitym negliżu.
    - To fajnie, że się rozumiemy – Lidka ucięła temat. – Chodźcie już, małolaty – dodała.
    - Lidka! – zatrzymałem je jeszcze na chwilę. – Trzeba dopisać filmy do listy zakupów. Zwykłe dwusetki Kodaka. Mam wprawdzie kilka, ale jak sfotografujemy okolice, to pewnie mało klatek zostanie.
    - Jak najbardziej – zgodziła się nadspodziewanie łatwo. – Mnie samej przyda się jakaś dokumentacja fotograficzna okolicy. Tak na wszelki wypadek.
    - Zaraz, zaraz – popatrzyłem na torbę, którą postawiły na trawie. – A co to taszczycie ze sobą?
    - Koc, ręczniki i takie tam… – odparła Lidka z wahaniem.
    - „Takie tam” to rozumiem, a koce i ręczniki są w saunie. Nie było sensu tego brać.
    - Jest sens, jest! – Lidka była nieugięta. – Co z domu bierzemy, to i do domu wróci. Przynajmniej będziemy mieć nad tym kontrolę i nie pomieszamy gospodarzom.
    - No to jak chcecie, w końcu ja tu tylko sprzątam – odparłem zrezygnowany. I dodałem po chwili – A i to bardzo rzadko.
    - Tak mi się właśnie wydaje – parsknęła śmiechem Dorota. – Oj, wy i sprzątanie… Lidka, musimy ten przybytek doprowadzić do ładu, składu i normalności.
    - Doprowadzimy, nic się nie martw. Tomka wyślemy do lasu na jagody, a kiedy wróci, to będzie się wahał, czy to na pewno ten sam dom!
    - Ale podsumowałyście nasze wysiłki – odezwałem się, lekko wkurzony. – Harowaliśmy ze Stefanem tyle dni…
    Dorota rzuciła mi się na szyję, całując mnie w policzek. – No i dobrze, że harowaliście. Przyda się wam dla kondycji. Ale porządki zrobimy my. Nie przejmuj się tym.
    Wziąłem ją na ręce i podniosłem do góry. Patrzyłem z bliska na jej twarz z bardzo dyskretnym, letnim makijażem, na gładką szyję i na biust, z którego moje ręce niechcący ściągnęły te błękitne trójkąciki i teraz sutki wesoło wyrywały się na wolność. Pocałowałem najbliższy i postawiłem ją na trawie.
    - Cholera, albo idziemy się kąpać, albo ja wyjeżdżam! – Lidka udawała złość. – Dorka, ty jesteś nimfomanką, czy co? Ileż można!
    - Lidka, przecież wiesz, że mam pewne zaległości… – głos Doroty był spokojny i kpiący. A po chwili usłyszałem jak dodaje, już ciszej. – Co ty, nigdy młoda nie byłaś?
    Lidka parsknęła śmiechem.
    - A nich cię szlag, Dorka, gdzie ty się tak ostatnio wyrobiłaś w pyskowaniu?
    - Przecież całe życie od ciebie się uczę!
    Objęły się i śmiały serdecznie na cały głos. Było już południe i słońce nieźle operowało, grzejąc nas swoimi promieniami. Co za paradoksy! Wyjeżdżałem w deszczu i chłodzie, a tu taka pogoda! Jakby ktoś zamówił…

    Pierwsza do wody wskoczyła Dorota. Od razu zauważyłem, że woda zsunęła błękitne trójkąciki z jej biustu. Kiedy wynurzyła się na powierzchnię, musiała z powrotem poumieszczać je we właściwym położeniu. Później już się jakoś trzymały. Lidka spojrzała na mnie i zapytała.
    - Jaka tu jest woda?
    - W zasadzie niezbyt ciepła, ale można wytrzymać. Rano było przecież chłodniej, jednak popluskaliśmy się i było całkiem nieźle.
    Nie pytała więcej. Spokojnie się sprężyła i raczej zsunęła do wody niż skoczyła. A po chwili ja też znalazłem się w jeziorku.
    Lidka w wodzie nie była gorsza od Doroty. Były jak dwie ryby, jak dwa delfiny. Na początku pływały jakby wolniej, tak na rozgrzewkę, a później tempo wzrosło. Zmieniały style pływania, kierunki, to zanurzały się na chwilę, to znów wynurzały w fontannach spienionej wody, czasem jednocześnie, czasem oddzielnie… nawet nie próbowałem im dorównać i do nich dołączać. Ograniczałem się tylko do schodzenia z drogi. Bajkowy spektakl! Wreszcie, obydwie dopłynęły do brzegu i wyczołgały na piasek maleńkiej plaży, ciężko przy tym dysząc i prychając. Wyszedłem z wody ich śladem po czym usiadłem obok czekając, aż dojdą do siebie. Pierwsza podniosła się Dorota i odszukała mnie wzrokiem.
    - Słoneczko… – odezwałem się przejęty. – Chyba mój twardy dysk już się zapełnił. Raczej nie mam miejsca na rejestrowanie nowych wrażeń, a warto by było. Jesteście niesamowite!
    Lidka też już podnosiła się, poprawiając kostium i jeszcze łapiąc oddech. Dorota tylko machnęła ręką.
    - Oj, Tomek! – jeszcze nie odzyskała całkowicie oddechu. – Przez całe studia… cztery razy w tygodniu ćwiczyłyśmy pływanie na basenie. Ot tak, dla przyjemności.
    - To się daje zauważyć – stwierdziłem kwaśno. – A moje mięśnie w tym czasie parciały w knajpach, zasilane różnymi wariantami gorzałki i tłustym żarciem.
    Lidka, już uspokojona, popatrzyła na mnie z zainteresowaniem. – Tomek, co ty robiłeś dotąd w życiu?
    Dorota też spojrzała zaciekawiona. A po chwili wstała, podeszła do mnie i usiadła z boku, opierając się o mnie plecami. Objąłem ją w talii, uważając, aby nie zaczepić ręką o sterczący biust. Teraz nie chciałem dwuznaczności.
    - Wiele różnych rzeczy. Zaczynałem karierę zawodową jako mechanik, później technolog, pracowałem w administracji państwowej, a ostatnio zajmowałem się handlem zagranicznym, głownie ze wschodem, z czego kilka ładnych lat spędziłem w Moskwie.
    - Mieszkałeś tam? Na stałe? – zainteresowała się Dorota.
    - Oczywiście, że tak – odpowiedziałem. – Przecież mówiłem wam o tym już w drodze.
    - A tam, mówiłeś! – Lidka zlekceważyła moje słowa. – Powiedz raczej, że tylko tak się prześliznąłeś w tych opowiadaniach – dodała. – Powiedz mi, czy tam naprawdę jest tak niebezpiecznie, jak u nas mówią i piszą?
    - Ależ skąd! – zaprzeczyłem. – Dopóki komuś nie nadepnie się na odcisk, to nie ma mowy o żadnych problemach. Owszem, różne przypadki się zdarzają, ale przecież to wielomilionowe miasto. Jak tam jest sto wypadków drogowych, a w Warszawie dwadzieścia, to u nas jest larum, że u nich to pięć razy więcej niż u nas. Tyle, że miasto jest prawie dziesięć razy większe. Zresztą, najlepszy dowód, że można tam przeżyć, to ja sam. Jak widzicie, jeszcze w zasadzie żyję… – roześmiałem się.
    I tak, powoli, opowiedziałem dziewczynom w skrócie moją handlową karierę zawodową. Wcale nie skrywałem szaleństw, które się z nią wiązały. Ani głównych zaobserwowanych przypadków damsko – męskich. No bo na drobniejsze, przecież nie było czasu. Ale Lidkę nie to zainteresowało.
    - Tomek, czyli ty jesteś handlowiec bez przydziału?
    - Cały czas! Przecież nie inaczej – zgodziłem się z nią.
    - I znasz język, wschód w ogóle i umiesz poruszać się tam w handlowym światku?
    - Nie męcz już mnie! Przecież przez ostatnie lata niczego innego nie robiłem! Znam tereny od Litwy po Mołdawię, a moje wizytowniki pękają w szwach od wizytówek. Mam tam wszędzie znajomych a język… w Moskwie na przykład, miejscowi, tacy na ulicy, brali mnie za Litwina, bo akcent miałem jednak trochę twardszy niż oni. Ale dla przyjezdnych zawsze byłem tubylcem. Nie potrafili mnie odróżnić po akcencie od rzeczywistych mieszkańców.
    Lidka gwizdnęła cicho.
    - Mówisz, że my cię zaskakujemy, ale ty też masz co opowiadać.
    - Problem w tym, że to wszystko jest już przeszłością. – nie bardzo się z nią zgadzałem. – Niedawną, ale jednak. Teraz mam tylko wspomnienia i żadnej z tego korzyści.
    - E tam, przeszłość… – powtórzyła. – Gdyby się postarać, to pewno dałoby się ciebie jakoś jeszcze wykorzystać – głośno myślała.
    - Tyle, że nikt tego nie chce zrobić! – podsumowałem jej wysiłki. – Ale jeśli ty byś chciała, wtedy nie ma sprawy, byle nie w Mołdawii.
    - A to dlaczego?
    - Bo tam mnie chcieli ożenić! – zacząłem się śmiać. Po tych słowach Dorota, dotychczas spokojnie siedząca i słuchająca moich odpowiedzi odwróciła się i spojrzała na mnie z dużym zainteresowaniem. Nie miałem jednak teraz ochoty na tłumaczenia.
    - Dziewczyny, chodźmy do domu, bo jestem głodny. Opowiem wam wszystko albo przy obiedzie, albo po nim.

    W domu szybko się przebrały. Dorota powróciła do kuchni znowu w stroju sportsmenki, a Lidka ubrała się podobnie. Też w koszulce i krótkich spodenkach, ale teraz było widać, że założyła biustonosz.
  • Nazwa.pl
  • #34
    literatka
    Level 12  
    Przygotowaniem obiadu zupełnie się nie interesowałem. Już wcześniej zrozumiałem, że tym dziewczynom do pięt nie dorastam w te klocki. I nigdy im nie dorównam. Kiedyś, na delegacjach, byłem dumny z tego, że w ciągu kilku minut byłem w stanie przygotować śniadanie na kilka osób. Ale teraz moje wysiłki u nich mogłyby wzbudzić tylko uśmiech politowania. No cóż, trzeba się z tym pogodzić.…
    Po niecałym kwadransie było po temacie, siedzieliśmy za stołem i pałaszowaliśmy ryż z jakąś rybą i sałatką warzywną. A po obiedzie Dorota podała kompot, a później pozbierała oraz pomyła talerze. Ja zaś w tym czasie milcząco obserwowałem jej pełne gracji, taneczne ruchy. To wszystko wyglądało jak w jakiejś bajce dla dzieci, gdzie kolorowy motyl fruwa sobie w otoczeniu kwiatów.
    - Co się tak rozgadałeś! – Lidkę zniecierpliwiło moje milczenie.
    Spojrzałem na nią i wzrokiem pokazałem Dorotę. – Nie mogę się nasycić tym widokiem – odpowiedziałem. – Ciągle mam obawę, że to tylko sen… że ktoś mnie uszczypnie i bajka się zakończy. A tak bym tego nie chciał…
    - Znowu obgadujecie mnie za plecami? – Dorota kontrolowała sytuację. – Pewnie wam się bardzo podoba moja najnowsza fryzura w wersji „post jeziornej”.
    - Nie mam lepszej od ciebie, nie narzekaj – Lidka potrząsała głową.
    - Ja wcale nie narzekam – Dorota zbliżyła się do stołu. – Tym niemniej czuję się jakoś tak, powiedzmy, niecodziennie. Nic to, pewnie po paru dniach się przyzwyczaję – stwierdziła dobitnie i usiadła za stołem patrząc na mnie. – No to opowiadaj, jak żeniłeś się gdzieś tam na końcu świata.
    - Bez przesady, Mołdawia nie jest znów takim końcem świata – słabo zaprotestowałem. – Całkiem fajne miejsce. Miałem tam jednego znajomego, z którym mój szef prowadził własne interesy, a ja czasami mu w tym pomagałem. No i podczas mojego ostatniego pobytu w Mołdawii, ten znajomy zaprosił mnie do domu na kolację. To już świadczyło o pewnej naszej zażyłości a nawet stanowiło niewątpliwe wyróżnienie, bo tam do domów tak z ulicy, raczej nie zapraszają. On wspomniał wprawdzie, że będzie jeszcze kilka osób, które powinienem poznać, ale w szczegóły się nie bawił, a ja rozumiałem to tak, że będą to osoby związane z biznesem.
    Na kolacji jednak okazało się, że wśród jego gości jest szef miejscowego odpowiednika KGB wraz z żoną, zresztą dyrektorką hotelu w którym mieszkałem, dyrektorka jakiegoś pionu w miejscowym kombinacie przemysłowym i jeszcze jedna pani, którą przedstawiono mi jako koleżankę gospodyni. I to obok niej mnie posadzono. Całkiem miła i sympatyczna kobieta, a jej wiek mogę określić na jakieś trzydzieści pięć lat. Wypiliśmy wtedy sporo, co tam nie było niczym nagannym, no i dość późno pożegnaliśmy się. Do hotelu odwiózł mnie kierowca zamówiony przez gospodarza i wszystko było Ok. Reszty dowiedziałem się następnego dnia, kiedy ten znajomy przyszedł do hotelu.
    Najpierw zapytał mnie o wrażenia dotyczące sąsiadki, a potem bez ogródek powiedział, że jej mąż miał pokaźny zakład produkujący jakieś bibeloty z plastyku, ale kilka miesięcy temu zginął w wypadku samochodowym. Wszystkie problemy zakładu spadły wtedy na jej głowę, a ona zupełnie sobie z nimi nie radzi. No i trzeba się z nią ożenić, żeby ratować zakład.
    Tłumaczyłem mu, że przecież jestem żonaty, ale nie widział w tym żadnej przeszkody. Kazał brać fikcyjny rozwód i już. Ponoć spodobałem się jej, a sprawa jest już zaklepana. I to jest właściwie cała historia.
    - Jak to „fikcyjny” rozwód? – zainteresowała się Lidka.
    - To znaczy, że formalnie miałem załatwić rozwód, ale mogłem sobie mieszkać dalej z żoną i dziećmi. Po prostu dzielić swój czas trochę tu, trochę tam. Ona podobno godziła się na taki wariant. Nie była zazdrosna, chodziło głównie o to, żebym ratował firmę. A w zamian obiecywała wszystko, co tylko będę chciał.
    - No, nieźle byś się urządził – Lidka kręciła głową z niedowierzaniem – Niczym jakiś turecki sułtan!

    Przez głowę, niczym błyskawica, przeleciało mi wspomnienie z akademika sprzed lat. Tak, wtedy chyba bardziej byłem sułtanem... Tak mnie chłopaki nazwali. Szczególnie tego dnia, kiedy Anna, Grażyna i Marta spotkały się u mnie w pokoju. Ale stłumiłem wspomnienia i tylko roześmiałem się głośno.
    - Oni chyba wszyscy znali tę propozycję, bo rano obudziła mnie jakaś pokojówka czy coś w tym stylu, która przyniosła mi do pokoju tacę z jakąś zawartością. Kiedy zdziwiony zapytałem co to jest, odpowiedziała, że śniadanie i że przynosi je na polecenie pani dyrektor. Byłem zszokowany, bo już kilka razy poprzednio zatrzymywałem się w tym hotelu, ale takich rarytasów to nie było. A później, po południu, poszedłem tej pani dyrektor podziękować, no i… upiliśmy się we dwoje.
    Dyrektorka była miła i cały czas zachwalała tamtą kobietę. W ogóle miała się ponoć składać z samych zalet, fajna, gospodarna, bogata… Nie mam pojęcia co jej naobiecywałem, bo tego nie pamiętam. W każdym razie jak wróciłem z tej delegacji do domu, postanowiłem więcej tam nie jechać, bo mogli mnie już nie wypuścić. No i więcej tam nie byłem!
    - Pewnie dobrze zrobiłeś – podsumowała Dorota. – Jak one są takie zaborcze, to mogły cię zamknąć gdzieś w piwnicy i trzymać dotąd, aż byś się zgodził i już! Zostałbyś tam na amen!
    - Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale masz absolutną rację! To nie są żarty! – całkiem poważnie potraktowałem jej słowa. – Ciekawe, czy ten pułkownik KGB nie był dla mnie ostrzeżeniem. Mógł mnie zamknąć i pies z kulawą nogą by się o tym nie dowiedział. Człowiek był, a teraz nie ma i już! U nich to możliwe, bo to wszystko działo się w strefie Naddniestrzańskiej, gdzie jeszcze parę lat wcześniej toczyły się działania wojenne. Miałem tam okazję pooglądać okopy i pogadać z tymi, którzy walczyli i strzelali. Straszne rzeczy! To przecież była bratobójcza wojna! Front przebiegał tak, że nawet ulice niektórych miasteczek były podzielone pomiędzy walczące strony, a granicę państwową rysowali kredą na asfalcie.
    - Coś kojarzę – odezwała się Lidka. – Jakiś ruski generał tam chyba porządki robił…
    - Tak! Generał Lebiedź – potwierdziłem. – Z piątej Armii. Ten sam, który zginął parę lat później w katastrofie śmigłowca gdzieś na Syberii. Ale rozejm, który wtedy narzucił obydwu stronom, obowiązuje do dzisiaj.
    Dorota zmieniła temat. – Tomek, a powiedz coś o swojej rzeczywistej rodzinie. Ja nawet nie wiem jak ma na imię twoja żona!

    Byłem trochę zaskoczony bezpośredniością tego pytania, ale bez wahania przedstawiłem im w skrócie moją sytuację życiową. Nie przerywały mi, słuchając uważnie. I nawet kiedy skończyłem, pytań nie było. Siedziały w milczeniu. Wreszcie Dorota popatrzyła w kubek, pewnie stwierdziła, że jest pusty, bo podniosła się z krzesła i zaniosła go do zlewu. Wtedy i my z Lidką wstaliśmy, również zabierając naczynia.
    - Dawajcie tutaj to umyję wszystkie – zakomenderowała Dorota. Podałem jej swój i stałem obok, nie bardzo wiedząc co teraz robić. Ale mówiła dalej. – Słuchajcie, a może przejdziemy się do lasu, tu wokół jeziorka? Zapoznamy się trochę z okolicą…
    - Nazbieramy jagód na pierogi – dodałem inną wersję.
    - Albo grzybów na uszka – Lidka wpadła mi w słowo.
    - I drzewa na ognisko – dokończyła Dorota. – Czyli widzę, że jest powszechna zgoda, a zatem decyzja zapadła.
    - A jak nas komary zjedzą? – zgłosiłem wątpliwość.
    - My, harcerze, komarów się nie boimy – ogłosiła Lidka zdecydowanie. – Idziemy! Dorka, rzucaj te skorupy i bierz cztery litery w garść.
    - Poczekaj, na komary, to ja akuratnie coś mam!
    - Ja też mam – uzupełniłem. – Swoje sprawdzone olejki wanilinowe. Dla mnie one działają.
    Nie chciały skorzystać z tej oferty i popryskały się środkami Doroty. Ja posmarowałem się swoimi wynalazkami i wyszedłem przed dom, rozglądając się dookoła. Dzień skrzył się w słonecznym blasku i pachniał pełnią lata. Po chwili też pojawiły się obydwie dziewczyny.
    - Lidka! – usłyszałem Dorotę. – Dopisz do listy zakupów rękawiczki ogrodnicze. Tu też trzeba zrobić porządek.
    - Rękawiczki powinny być w budynku gospodarczym – wtrąciłem się w rozmowę. – Później to sprawdzimy.
    - Trzeba pamiętać o sprawdzeniu – była konsekwentna.
    - Dorotko, wyluzuj już. Dzisiaj miał być dzień pełnej laby – nie popuszczałem.
    - Dobrze, już dobrze, więcej nie będę! – uśmiechnęła się do mnie. Wzięliśmy się za ręce, drugą podałem Lidce i wolniutko poszliśmy w stronę jeziorka. Tam ominęliśmy plażę i poszliśmy dalej nad brzegiem. Ale po kilkunastu metrach musieliśmy się odsunąć od wody. Było zbyt mokro, a ponadto gęsta roślinność stawała się nieprzebyta. Teraz już każde z nas szło oddzielnie. Trzymanie się za ręce utrudniało ruchy. Zaś po dalszych kilkudziesięciu metrach w ogóle musieliśmy zapomnieć o brzegu i o jeziorku. Dostępny teren coraz bardziej nas od niego odsuwał. Tym niemniej – myślałem – przecież to tylko kilkaset metrów. W końcu przecież musimy dojść do tego kanału, czy strumyka, którym Jesionek wypływał na jezioro Omszałe… Podzieliłem się z Lidką wątpliwościami.
    - Tomek, to jezioro nazywa się Wylewa, tak? – upewniała się Lidka
    - Tak mi mówił Stefan.
    - No to do tego strumienia szybko nie dojdziemy. Tu są źródła, z których wypływa mnóstwo cieków zasilających Wylewę. Całe jego wschodnie otoczenie jest mokre i mało dostępne. Jedyne dojście do wody miał właśnie Jesionek.
    - To na plaży można opalać się na golasa i nikt nie podglądnie? – Dorota od razu była konkretna.
    - Chyba tylko z kajaka, albo innej łódki. Z brzegu raczej bez szans. Ale to jest też wada Wylewy – od razu dodała. – Tutaj woda zawsze w lecie będzie o te dwa stopnie chłodniejsza niż w Omszałym.
    - Damy radę! – Dorota machnęła ręką lekceważąco. – My się zimy nie boimy!
    - Teraz rozumiem, dlaczego z tej strony płot nie dochodzi do jeziora. – zauważyłem. - Jesionek wiedział, że z tej strony goście raczej nie przyjdą.
    - Miał rację – potwierdziła Lidka. – Tu można tylko albo przypłynąć, albo dojść od strony podwórka.
    - To wracajmy! – zaproponowałem. – Szkoda naszej szarpaniny. Albo chodźmy trochę wyżej, to może rzeczywiście jakieś jagody znajdziemy.
    - Nie chcę jagód! – sprzeciwiła się Dorota. – Nie mam rękawiczek! Nie będę chodzić z czarnymi dłońmi!
    - To ja będę je zbierał i karmił ciebie – zaproponowałem. – Będziesz mi jeść z ręki! – roześmiałem się. – A poza tym, w kuchni powinien być kwasek cytrynowy więc sądzę, że plamy znikną bez śladu. To daje się zmyć bez problemów.
    - Jeśli tak, to możemy iść – szybko się zgodziła. – Dawno nikt mnie nie karmił, tym bardziej z ręki!

    Zostawiliśmy Wylewę za plecami i próbowaliśmy szukać bardziej suchego lasu. Jeszcze kilkakrotnie musieliśmy obchodzić spore fragmenty bagienne, ale w końcu udało się znaleźć jakąś górkę. Tam las był bardziej suchy. No i były jagody. Lidka zbierała sama i zjadała, ja natomiast brałem po kilkanaście na dłoń i karmiłem Dorotę. Kilka razy szybko je połknęła, ale za którymś razem wzięła je do ust i wystawiła mi wargi do pocałunku. A kiedy ją pocałowałem, językiem rozepchnęła moje wargi i cały ładunek wsunęła w usta. Szybko też cofnęła głowę i śmiała się niczym z dobrego dowcipu. Przełknąłem jagody po czym objąłem ją delikatnie, aby nie pobrudzić ręką koszulki. Nasze wargi znów się złączyły, a i języki się odnalazły… Pachniała teraz igliwiem oraz jagodami…
    - Jeszcze wam mało? – doleciał nas głos Lidki.
    - Mało! – Dorota rzuciła szybko, na chwilę oderwawszy usta, ale błyskawicznie wróciła z językiem na poprzednie miejsce.
    - To idźcie do domu – podpowiedziała Lidka.
    - Po co? – Dorota znów zrobiła sobie przerwę. – Ja mogę nawet tutaj! – stwierdziła, jednak wyśliznęła się z moich objęć.
    - Lidka, wieczór sprawdzę, czy jest Vanish, jeśli go nie ma, dodasz do listy zakupów.
    - Tarzać się w tych jagodach planujesz? – Lidka niemal śmiała się w głos.
    - Niewykluczone, niewykluczone! – odpowiedziała jej słodziutkim głosikiem, zdradzającym szampański nastrój. Lidka jednak nie przedłużała dialogu i poważnie zaproponowała.
    - Wracajmy, na dziś wystarczy nam lasu.
    - No to prowadź wodzu! – usiłowałem skopiować w zachowaniu Dorotę.
    - Ja? – Lidka nie kryła swojej rezerwy. – A kto tu jest gospodarzem? To my, słabe kobietki mamy prowadzić? Chyba jest tu jakiś facet z jajami!
    - Jasne! – Dorota krztusiła się ze śmiechu. – Wprawdzie rano nieco je… powiedzmy że… się zużyły…
    - No nie… – Lidka śmiała się. – W to nie uwierzę! Powiesz może jeszcze że zanikły jak te flagi w obozie harcerskim, które „wyłopotały” się na wietrze?
    Obydwie roześmiały się serdecznie, klepiąc się wręcz po udach i kucając wśród poszycia aby złapać oddech. Ja też się śmiałem, bo wprawdzie nic takiego wielkiego nie działo się rankiem, mimo to podziwiałem jej refleks. Miała pomysły!
    - Nie, wszystko w porządku! – Dorota dochodziła do siebie. – Bo zaraz też, będąc młodą lekarką na dalekiej rubieży „przyszyłam je równo catgutem”! – pociągnęła tekstem dawnej radiowej „trójki”.
    - Tak! – parsknęła Lidka – A gdy pacjent opuścił gabinet, znalazłaś na parapecie wibrator z napisem w nieznanym języku: „MADE IN GAYLAND, FOR MEN ONLY”. I znów mogłaś zadumać się nad postępami medycyny!
    - O, kurczę! – wtrąciłem się w ich rozmowę. – A skąd to współczesna młodzież zna „sześćdziesiąt minut na godzinę”?
    - A co! – Lidka odparła dumnie. – Co ty myślałeś, że współczesna młodzież zna tylko „sześćdziesiąt minet”?
    Dorota parsknęła śmiechem. – Oj, Lidziu, Lidziu, nie stępia ci się języczek, nie stępia! – Zwracając się zaś do mnie, wyjaśniła. – Tomek, przecież to z czasów moich rodziców. Mnóstwo tego było u nas w domu nagrane na kasety. Ojciec słuchał pasjami, więc i ja coś tam zawsze zapamiętałam i uczyłam na wakacjach Lidkę. Ona też nieźle się w tym orientuje. A w dodatku teraz były nowe odcinki w radiu.

    Błyskawicznie uświadomiłem sobie, a raczej przypomniałem, że tak naprawdę, to należymy do różnych pokoleń. Mnie pewnie było bliżej do wieku jej rodziców. Trochę posmutniałem.
    - Tak… to były czasy! – wyrwało mi się mało filozoficznie. Spojrzałem ponad drzewa, aby po słońcu określić kierunek naszego pochodu. – Idziemy tu! – pokazałem ręką kierunek.
    - Może być – zgodziła się potulnie Dorota. – UBI TU CAIUS, IBI EGO CAIA
    - Czyżbyś mówiła to, czego ja się domyślam? – zapytałem , zdziwiony.
    - Nie wiem, czego się domyślasz, ale pewnie tak! – odparła wesoło.
    - A jak ty wspominasz tamte czasy? Te tak zwane "tamte lata"? – Lidka, patrząc na mnie, wróciła do poprzedniego tematu, mimo, że podjęliśmy już marsz przez las.
    - Może cię teraz zaskoczę, ale w sumie bardzo dobrze – zacząłem odpowiadać po pewnym namyśle. – Zresztą, inaczej być nie może. Dla mnie to były lata, które wy przeżywałyście wczoraj. Czy wczoraj na przykład interesowała cię wielka polityka? – zwróciłem się do Lidki.
    - Nie bardzo – odpowiedziała. – A po co mi to?
    - Tak było i dla mnie. Liczyło się to, co miałem wokół siebie. Wydawało mi się, że później i tak zmienię cały świat, jeśli tylko tego zechcę. Więc żyłem chwilą bieżącą, biorąc z życia tyle ile moje garście umiały objąć. Nikt mnie nie bił, nie prześladował, piłem kiedy chciałem, kochałem tych, których chciałem, śpiewałem piosenki jakie chciałem... czyli prawie klasyczne wino, kobiety i śpiew! Cóż więcej trzeba dwudziestolatkowi? Przecież wtedy nie myśli się o wielkiej karierze, o dyrektorskich stołkach, no chyba, że są takie wyjątki. Podobno są. Ale ja nimi gardziłem.
    A poza tym, moja rodzina bardzo długo milczała na temat zdarzeń z przeszłości. Wprawdzie na przykład Katyń nie był dla mnie tajemnicą, ale tajemnicą było to, że zginął tam brat mojej babki. Że wiele osób zarówno z rodziny matki jak i ojca zginęło w AK. Że kilku moich bliskich krewnych przeczołgano w latach pięćdziesiątych po ubeckich więzieniach. Nigdy w życiu nawet mi nie przyszło do głowy kojarzyć ich z więzieniem. Oni byli tacy mili i dobrzy…
    Te prawdy poznawałem trochę później, a właściwie to dopiero nie tak dawno, kiedy wielu osobom otwierały się usta. Ale wtedy? Nic mnie takie sprawy nie obchodziły! Żyło mi się dobrze i wcale nie dlatego, że komuś tam się sprzedawałem, jak to dzisiaj można usłyszeć od niektórych „obrońców ojczyzny”. Nikomu się nie sprzedawałem, bo tak naprawdę, to nikt mnie nawet nie próbował kupić. I to jest cała prawda o tamtych czasach. Młodość zawsze jest piękna. Kiedyś, w dawniejszych latach, jak pewnie znacie z literatury, ta młodość często bywała dla ludzi o chlebie i wodzie, albo nawet i bez chleba, no i co z tego, wszyscy wspominają ten okres, jako najpiękniejszy w swoim życiu. Bo jakby dupą nie kręcić, to wiosna zawsze wypada na wiosnę!
    - Piękna opowieść – pochwaliła mnie Lidka. – A przy okazji odpowiedziałeś sobie na część swoich wątpliwości.
    - Jakich? – zainteresowała się nagle Dorota, która dotąd w skupieniu słuchała mojego monologu.
    - A to już Tomek dobrze wie – Lidka najwyraźniej nie chciała jej wprowadzać w szczegóły naszej rozmowy pod lipą. Bo ja w lot pojąłem, co miała na myśli. – A ty wiedzieć nie musisz.
    - Wy znowu spiskujecie przeciwko mnie? – Dorota zatrzymała się i patrzyła na Lidkę.
    - A gdzież tam! – Lidka bagatelizowała jej obawy. – Ty się siostrzyczko nie musisz mnie obawiać. Ja ci na pewno nie zaszkodzę, chociaż nie zawsze potrafię pomóc.
    - Moja ty dobroci! – Dorota podeszła, obejmując ją i całując w policzki. Lidka natomiast udawała, że się opędza jak od uprzykrzonej muchy.
    - A kysz, a kysz! – machała rękami. – Masz się wreszcie z kim całować, to się całuj. A mnie tu nie śliń. Bo potem Romek poczuje i mnie nie zechce.
    Dorota zamieniła się w słup soli.
    - No to mnie podsumowała, cholera jedna! Teraz Tomek pomyśli, że bigam po ulicach z wywieszonym ozorem i błagam, żeby mnie ktoś pocałował… a wszyscy uciekają… i tylko on, naiwny, dał się złapać na lep…
    Teraz Lidkę zamurowało. Ja natomiast dusiłem się ze śmiechu.
    - Dorka, kurna, o co ciebie idzie?
    - A o „wreszcie”! – wypaliła Dorota. – Ładnie to tak? „Masz wreszcie z kim”! Jak ty o mnie mówisz?
    Teraz Lidka rzuciła się jej w ramiona.
    - Masz rację… siostrzyczka! Lej mnie po pysku, tym niewyparzonym! – wykrztuszała z siebie, nie przestając próbować jej całować.
    - Nie będę cię bić – leniwie odparła Dorota, próbując uchylać się przed pocałunkami. – Daruję ci przedostatni raz!
    Objąłem je obydwie, ale przytuliłem głowę do Doroty. Odwróciła się do mnie i podstawiła usta. Lidka wtedy rzuciła na nas okiem i szybko wyrwała się z objęć. My też przestaliśmy się całować, patrząc w jej stronę, chociaż cały czas trwaliśmy w objęciach. Lidka tylko kręciła głową.
    - Jak wyście się odnaleźli w tym tyglu, to nie mogę wyjść z podziwu. Przecież zachowujecie się tak, jakbyście się znali tysiąc lat!
    - Co ty, nie słyszałaś o reinkarnacji? – rzuciłem rozbawiony.
    - Słyszałam, słyszałam, ale na trupa to ty raczej nie wyglądasz! – odgryzła się Lidka. – Szczególnie wtedy, gdy Dorka wrzeszczy w sypialni.
    - A może właśnie krzyczy bo widzi ducha? – nie ustępowałem.
    - Przestańcie! – zgasiła nas Dorota. – Zaraz usłyszę, że to ja jestem nieziemską zjawą.
    - I to będzie prawda! – potwierdziłem. – Jesteś w dodatku anielskim marzeniem!
    - Tomek! – usłyszałem Lidkę. – Czy ty czasem nie piszesz wierszy?
    Odwróciłem do niej głowę, zaskoczony.
    - Skąd to wiesz?
    - Aaa… wszystko jasne, romantyku! – zaśmiała się. – Trochę cię ratuje fakt, że jedynie czasem. Teraz już więcej rozumiem, ale nie martw się. Będą jeszcze z ciebie ludzie.
    - Kurde, a ty o czym? – zapytałem zdezorientowany.
    - A tak sobie. Nie ma czasu gadać, bo wychodzimy z lasu.

    Rzeczywiście, drzewa się kończyły a na horyzoncie było widać naszą drogę dojazdową. Należało skręcić nieco w bok i za chwilę dojdziemy do bramy.
    - Tomeeek… – szepnęła Dorota, kiedy zbliżaliśmy się do ogrodzenia, po czym podeszła blisko. – Naprawdę piszesz wiersze? – spojrzała mi w oczy. – Napisz coś, tak tylko dla mnie!
    - Dorotko… – byłem zmieszany. – To grafomaństwo, a nie poezja.
    - Ale ja chcę! – nie ustępowała. – Taki tylko dla mnie, od ciebie.
    Pokiwałem potakująco głową.
    – Dobrze, tylko proszę, nie popędzaj mnie, spróbuję!
    Uspokojona odeszła w stronę Lidki.
    - Która godzina?
    Lidka spojrzała na zegarek. – Prawie czwarta. Akuratna pora.

    Dochodziliśmy do bramy. Była wprawdzie zamknięta, ale znałem sposoby na jej otwarcie i po chwili wchodziliśmy do domu. Lidka znowu przejęła rolę kierownika organizacyjnego.
    - Tomek, to co, ty idziesz palić w piecu, a my zrobimy kanapki.
    - Jasne, tylko wcześniej jeszcze przygotujcie się do sauny.
    - To znaczy jak? – zapytała Dorota. – Jak się mamy przygotować? Na czym to polega?
    - Przede wszystkim należy pozdejmować wszelkie ozdoby. Kolczyki, twoją obrączkę, spinki i podobne rzeczy. Lepiej ich tam nie zabierać, bo mogą się gdzieś zawieruszyć. No i żadnych syntetyków w odzieży. Tylko bawełna, albo len.
    - My to wiemy – przerwała mi Lidka. – Ale przecież chyba tam się przebieramy?
    - Oczywiście! – potwierdziłem. – Tylko po co nieść na sobie zbędne rzeczy? Bierzcie na siebie minimum, bo i tak trzeba się będzie rozebrać.
  • #35
    literatka
    Level 12  
    - Chodźmy wcześniej czegoś się napić – Dorota niecierpliwie przerwała naszą rozmowę. – Wyschłam w tym lesie. I rozleniwiłam.
    - Dobry pomysł – podchwyciła Lidka. – Idziemy do salonu.
    - Lidka! – odezwała się Dorota – A o odnowie barku to nikt nie myśli. Dodaj to na listę.
    - Słusznie, siostrzyczko – uderzyła się pięścią w piersi. – Moja wina, moja wina…
    - Daj spokój – przerwałem jej. – Nie mów nic o winie, weź coś konkretniejszego, wódkę jakąś, albo whisky…
    Spojrzała na mnie marszcząc brwi.
    - Ale się do nas dopasowałeś, może i Dorka miała jednak nosa…
    - A ty na mnie warczałaś! – Dorota jeszcze jej dołożyła.
    Roześmiałem się serdecznie. Weszliśmy do domu.
    - Tomek, nie śmiej się, tylko otwórz jakąś butelkę. Ja idę do łazienki – Dorota nie wchodziła do salonu, kierując się korytarzem prosto.
    - Ale nie wiem co ty pijesz – rzuciłem za nią.
    - To co wszyscy, dostosuję się.
    - Lidka, a ty?
    - Poczekaj, ja też chcę do łazienki. Przyjdę, to się zastanowimy.
    Wróciły kiedy patrzyłem w otwarty barek próbując zgadnąć, czego sobie zażyczą.
    - No, Borysku – odezwała się Dorota – Polewoj!
    Lidka przyglądała się jej, niby przestraszona.
    - Dorka, skąd u ciebie takie teksty? Dziewczyno, co się z tobą dzieje?
    Dorota spoważniała. – Zaraz ci odpowiem, a teraz chcę się czegoś napić!
    - Ale co? – zapytałem zdezorientowany.
    - Będę pić to co wy – odparła szybko.
    - Ja wolałabym tradycyjnie – Lidka popatrzyła na mnie. – A tradycyjnie u nas pija się szarlotkę.
    - Nie ma problemu – odezwałem się. – Żubrówka jeszcze jest. Sok też.
    - No to dawaj trzy drinki, a ja przyniosę odrobinę lodu – odwróciła się i poszła do kuchni. Zanim wypełniłem polecenie, wróciła z małą miseczką wypełnioną kostkami.
    - Nie miałam w czym tego przynieść – śmiała się od drzwi. – Ale skoro warunki są turystyczne, to mnie chyba nie wypędzicie – postawiła miseczkę na ławie i włożyła w nią szczypce. Wrzuciłem po dwie kostki do szklaneczek. Dorota podniosła swoją, nie czekając na ochłodzenie się zawartości, a my poszliśmy w jej ślady.
    - Wypijmy za tegoroczne lato, niech nas dobrze grzeje, chociaż z umiarem! – wzniosła toast. Jednak zanim przytknęła szklaneczkę do ust, dodała. – I pijemy do dna!
    - O, matko… – westchnęła Lidka. A dla mnie było to bez różnicy. Nie takie trunki i nie takie ilości wypijałem. Dlatego nie miałem trudności z wychyleniem pełnej zawartości, w której pozostały tylko resztki lodu. I, o dziwo, dziewczyny również jakoś sobie poradziły. Wprawdzie Dorota łapała teraz powietrze niczym wyjęta z wody ryba, ale to niedługo trwało. Wracaliśmy do rzeczywistości. Po chwili obydwoje zajęliśmy miejsca na sofie, a Lidka wybrała fotel.
    - Dorka, co z tobą? – zapytała. W jej głosie nie było ironii, lecz rzeczywista troska. Tym razem Lidka nie żartowała. Patrzyła na Dorotę powiedziałbym nawet, że z przestrachem.
    - Lidka… – Dorota zaczęła powoli mówić. – I ty Tomek też. Posłuchajcie mnie proszę, bo nie chciałabym, abyśmy jeszcze kiedykolwiek do tego wracali – przerwała na chwilę, jakby stabilizując oddech. A my zamarliśmy. Teraz nie zanosiło się na żarty. Ja nie śmiałem nawet głośniej westchnąć, Lidce też nie do śmiechu było. A Dorota kontynuowała po małej pauzie. – Proszę was, spróbujcie zrozumieć mnie i moje zachowanie. Ja zwyczajnie postanowiłam, że będę tutaj i teraz robić wszystko, czego mi dotychczas w życiu zabraniano i czego nigdy w życiu nie zakosztowałam. Przez wiele lat podporządkowywałam się czyimś wymaganiom. „Tego nie wolno”, „tego nie należy”, „tak się nie postępuje”, „masz iść tu”, „powinnaś robić to” i tak dalej, i tym podobnie. Mnóstwo ludzi, poczynając od moich rodziców, uważało i uważa, że wie lepiej ode mnie, co ja powinnam chcieć, co jest dla mnie najlepsze, czego powinnam pragnąć, z kim się spotykać i jak się mam zachowywać. A ja doszłam do wniosku, że wystarczy mi już nauk. Że jeśli nie chcę, by mnie zamknięto w wariatkowie, to muszę zrobić coś, czego dotąd nawet nie dopuszczałam w myślach. Bo życie przecieka mi przez palce. Lata lecą bez wytchnienia, a ja kim jestem? Wirtualną żoną?
    Przerwała i spojrzała na mnie.
    - Tomek, proszę, zrób jeszcze raz to samo. Nigdy nie piłam wódki, bo mnie nauczono, że „kobiecie nie wypada”. Dlatego dzisiaj będę pić…
    Szybko zakrzątnąłem się przy drinkach. Lód w miseczce jeszcze się całkowicie nie roztopił, więc teraz wrzuciłem po trzy resztki kostek, aby chociaż trochę schłodzić zawartość. No i soku dodałem nieco więcej niż poprzednio. Nie chciałem, żeby Dorota miała problemy. Lidka natomiast nadal milczała. Kiedy zaś wypiliśmy po odrobinie, Dorota powróciła do wątku.
    - Lidka, nawet ty nie znasz wszystkich moich problemów. Małżeńskich, ale nie tylko. Nikt ich nie zna. Dusiłam to wszystko w sobie, ciągle robiąc dobrą minę do złej gry. Ale to już koniec. To o czym mówiłam wam rano, że definitywnie odchodzę od Kamila, jest moją decyzją nieodwołalną. Chyba, że wcześniej nastąpi koniec świata. I możesz krzywić się na Tomka a także na mnie, że po jednym dniu znajomości poszłam z nim do łóżka, ale dzięki niemu już zrozumiałam, że to nie ja jestem nienormalna. To moje otoczenie jest nienormalne! Dlatego, proszę cię Lidka, oszczędź sobie dalszych komentarzy w tym temacie. Jest mi tu dobrze i… to wszystko, co chciałam wam powiedzieć – zakończyła jakoś nagle, po czym schwyciła szklaneczkę i wypiła wszystko do dna. Zaraz też się rozpłakała.
    Lidka natychmiast rzuciła się, obejmując ją ramionami. Ja objąłem ręką jej kibić, ale dalej nie miałem dostępu. Lidka mi przeszkadzała.
    - Przestań już… – Lidka tuliła jej głowę i obcałowywała ze wszystkich stron. – Przecież wiesz, że ja ci wrogiem nie jestem…
    - Lidka… wiem… – Dorota ocierała łzy dłonią. Szybko się zreflektowałem i przyniosłem ze stojącego obok stolika pudełko chusteczek. Wtedy podziękowała mi spojrzeniem.
    - Musisz zrozumieć… – spoglądała na Lidkę, wycierając co chwilę nos. – Czasem nawet twoje troski o mnie zrobiły są niemiłe. Ja wiem, że ty nie jesteś moim wrogiem, ale zrozum… tej spłoszonej Doroty sprzed lat już dawno nie ma. Jestem teraz duża i nie potrzebuję ciągłych recenzentów mojego postępowania i zachowania…
    - Masz rację, siostra – Lidka przerwała jej zwierzenia, jednocześnie odsuwając się do tyłu. – Masz wielką rację. Przez chwilę pomyślałam jak ja bym się czuła w takiej sytuacji, gdybyś ty mi dyktowała sposób postępowania z Romkiem… i wiem, że raczej nie byłabym z tego zadowolona.
    Dorota osuszyła łzy i wyprostowała się. Siedziałem tuż obok nie mając zielonego pojęcia, co mam teraz zrobić. A przecież miałem tyle lat doświadczeń! Spoglądałem tylko gotów ją objąć, gdyby zrobiła jakiś gest, świadczący że tego potrzebuje. Niczego jednak ode mnie nie chciała.
    - Lidka! – odezwała się już niemal normalnym głosem. – Proszę cię jeszcze o jedno...
    Lidka stała i patrzyła na nią uważnie.
    - Skoro planujesz przyjechać tu z Romkiem, to opowiedz mu o całej sytuacji i poproś go, żeby również darował sobie wszelkie ewentualne uwagi pod moim adresem, kiedy tu będzie. Nie chcę więcej słyszeć żadnych komentarzy na temat mojej sytuacji rodzinnej. To moja i tylko moja sprawa. I wyraźnie go o to poproś w moim imieniu.
    Nie wytrzymałem. – A moja sprawa to już nie? – zapytałem krótko.
    - Prawda! – Dorota spojrzała na mnie i uśmiechnęła się smutno. – Twoja już trochę też. Ale uważam, że my się jakoś dogadamy – przytuliła się na chwilę.
    - Cieszę się, że tak uważasz – odpowiedziałem, po czym zerwałem się z sofy, kierując się w stronę wyjścia.
    - A tobie co? – usłyszałem ostry głos Lidki.
    - Nic, nic, zaraz wrócę! – odpowiedziałem spokojnie już przy drzwiach salonu i wybiegłem na zewnątrz.
    Rozejrzałem się po podwórku i mina mi zrzedła. Zapomniałem, że tydzień temu, jeszcze ze Stefanem, powalczyliśmy z całą roślinnością, która bujnie się wtedy pleniła. Większość powycinaliśmy, ale chyba przecież nie robiliśmy tego dokładnie! Chciałem przynieść Dorotce bukiecik polnych kwiatów i teraz okazało się, że wokół domu nic nie kwitnie! Pobiegłem w stronę płotu i… eureka! Tu nie do końca udało nam się zwalczyć rośliny. Szybko zerwałem wcale pokaźny, zgrabny plon. Postanowiłem zaskoczyć Dorotę, więc schowałem kwiatki za plecami, kiedy wchodziłem do salonu.
    Obydwie zamilkły na mój widok i w milczeniu obserwowały jak idę od drzwi. A ja dotarłem do sofy gdzie siedziała i po rycersku uklęknąłem na jedno kolano. Patrzyła na mnie zaskoczona.
    - Dorotko, skromniutkie te kwiaty – odezwałem się wyciągając rękę zza pleców. – Proszę cię jednak, przyjmij je jako wyraz mojego szacunku do ciebie.
    Uśmiechnęła się zaskoczona, a potem wyciągnęła jedną rękę po bukiecik, a potem pochyliła się i drugą objęła mnie za szyję, mocno przyciskając do siebie.
    - Dziękuję! – usłyszałem. – Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo się cieszę!
    - Tomek! – z tyłu zabrzmiał głos Lidki. – Ty jednak jesteś wariat! Idę po jakiś flakonik na te kwiaty.
    - Nigdzie nie idź! – odezwałem się, odwracając głowę pod ręką Doroty. – Gdzieś tu blisko coś powinnaś znaleźć. Kiedyś tu widziałem.
    - Mam! – zawołała Lidka. – Idę więc po wodę.
    - Przynieś nóż, bo trzeba je przyciąć – odezwała się Dorota. Odsunęła się już i trzymała kwiatki po nosem. – Miodowo pachną!
    Już miałem na końcu języka odpowiedź, że to na nasz „miodowy” miesiąc, ale ugryzłem się w język. Nie należało przeciągać struny. W zaistniałeś sytuacji mogła bardzo źle odebrać taki wątpliwy żart.
    - A ja się cieszę, że mogłem ci sprawić chociaż taka małą przyjemność – odezwałem się, kładąc głowę na jej kolanach. Zmierzwiła mi włosy wolną dłonią.
    - Jeszcze raz ci dziękuję, ale już nie klęcz – powiedziała dobrodusznym tonem. – Przecież wcale tego od ciebie nie wymagam.
    - Ale mi tak dobrze – odparłem, całując jej odsłonięte uda.
    - Tomku! – zawołała niespodziewanie ostro. – Nie rób tego teraz … proszę! – jej ręce dźwigały mnie do góry. Wstałem z kolan i spojrzałem jej w oczy.
    - Usiądź tutaj – pokazała mi miejsce na sofie. Posłusznie usiadłem obok, opierając głowę o jej ramię. Tymczasem do salonu weszła Lidka z flakonikiem.
    - Dorka, daj te kwiatuszki, poprzycinam je akuratnie – podeszła do nas. Dorota oddała jej bukiecik i po chwili Lidka postawiła flakonik na środku stolika, prezentując nam kwiatki w całej okazałości. Ze znajomością rzeczy ułożyła je w śliczny, kolorowy wzór, który mógł zadowolić nawet wymagającego estetę. Były znacznie ładniejsze, niż mogłem przypuszczać.
    - Lidka, masz u mnie dużego plusa i buźkę za tę kompozycję – powiedziałem poważnie. – To jest bardzo ładne.
    - Fantastyczne! – Dorota wpatrywała się w bukiet. – Jesteście kochani!
    - Cieszę się bardzo, że i wam się podoba! – Lidka mówiła to niby obojętnym głosem, ale widziałem, że jest zadowolona z naszego uznania dla jej talentów. – Znaczy, że jest okazja… – zawiesiła głos.
    - No to Polewoj! – zakrzyknęła Dorota. I obydwie zaniosły się śmiechem.
    Tym razem to ja poszedłem po lód, bo w miseczce była już tylko woda. I nie trwało długo, kiedy nowe, schłodzone drinki postawiłem na stoliku.
    Zapytałem też Dorotę skąd taka grzeczna dziewczyna zna podobne zawołanie. Tym razem jednak odpowiedziała mi Lidka.
    - Tomek, wprawdzie jesteśmy po anglistyce, ale pewnie nie wiesz, że rosyjskiego także tam uczą. Obowiązkowo! Może nie aż na takim poziomie, jednak podstawy trzeba znać.
    Nie wiedziałem. I chyba musiałem mieć niezbyt mądrą minę, bo Dorota się roześmiała.
    - Wot znajetie, towariszcz, dawajtie, pagawarim pa ruski.
    - Dawajtie – zgodziłem się bez wahania. – Ja s udawolstwijem s wami pogawarju. Mnie oczień prijatno pobałtat’ s wami.
    - E no, nie przesadzaj! – Lidka osadziła mnie w realiach. – Wolę jednak po angielsku.
    - Nigdy nie wiadomo kiedy co się przydaje – odparłem jej powściągliwie.
    - Słuchajcie, głupstwami zajmiemy się potem – Dorota zachowała zimną krew. – Tomek, wypijmy to i idziemy do pracy. Noc się zbliża.
    - Taaa jest! – zawołała Lidka – Generale, oddaję się pod twoją komendę!
    Dorota popatrzyła na nią spod oka, tak lekko kpiąco i cicho szepnęła. – Nie pieprz teraz, bo liczę na ciebie… kręci mi się w głowie i zaczynam odpływać…
    Wybuchnęliśmy śmiechem, ale po opróżnieniu szklanek, rzeczywiście poszliśmy do tych swoich zajęć; znaczy ja rozpalać w piecu, a dziewczyny do kuchni. Tyle, że ja oprócz palenia w piecu, rozmyślałem też o wierszu dla Doroty…

    Kiedy temperatura w kabinie dochodziła do 60 stopni, zamknąłem piec. Palenie było już zakończone. Dalej będzie rozgrzewał się sam. Przyszła pora zadbać o zapasy. Piwo było w piwniczce, do której wchodziło się z korytarza w domu. Szkoda, że Stefan przywiózł tylko jedną zgrzewkę, ale cóż! Nikt nie przewidywał takiej sytuacji, że zaraz pierwszego dnia zapasy będą uszczuplone.
    Poszedłem do domu. Z kuchni dochodziły odgłosy krzątaniny, nie zaglądałem tam jednak. Wyjąłem piwo, zaniosłem je do sauny, a dopiero potem wróciłem do kuchni. I co się okazało? Były sprytniejsze, niż myślałem. Butelka z żubrówką stała na stole a obok niej szklaneczki, których pewnie używaliśmy w salonie.
    - O wy pijanice! – wybuchnąłem. – Tak beze mnie?
    - Mogłeś tu zaglądnąć! – Dorota miała lekko zmieniony głos. – Słyszałyśmy jak chodzisz, do nas się jednak nie spieszyłeś!
    - Bo ja miałem obowiązki, a nie same przyjemności!
    - Dobra, nie gderaj! – Lidka podeszła do stołu i schwyciła butelkę. – Wypiłyśmy po kropelce, więc odrób zaległości i cisza.
    Zrobiła mi solidnego drinka, po czym wzniosła toast. – Wypijmy za to, żebyśmy się lepiej wzajemnie rozumieli!
    Kiedy wypełniliśmy życzenie, zapytałem je w czym mógłbym pomóc.
    - Mamy do zabrania dwie tace kanapek i napoje. No i musimy jeszcze się przebrać – Dorota niemal wróciła do trzeźwości. Czyżby pierwszy rausz jej minął?
    - Dobrze, ja to zabieram, a wy migiem zrzucajcie ciuchy i w drogę!
    - O, jaki amator nam się znalazł! – zakpiła Lidka – Dorka słyszysz? „Zrzucajcie ciuchy” do nas mówi! I to „migiem”! Jaki optymista! Nie takich wielbicieli gasiłyśmy!
    - To było dawno! – odpowiedziała leniwie Dorota. – Daj mu szansę! – poprosiła.
    - Ach, to tak się mnie teraz tutaj traktuje? – zapytałem ironicznie, patrząc na Lidkę. – Szkoda, bo miałem dla co niektórych ważną informację, ale trudno. Jak Kuba Bogu…
    Dorota natychmiast podeszła do mnie. W dodatku z nożem w ręce. I potrząsając nim przed moim nosem, cicho powiedziała:
    - Ja ciebie źle nie traktowałam, mów!
    - Dorotko… – zacząłem tajemniczo. – Masz rację. Tobie powiem. Nawet nóż niepotrzebny. Rzeczywiście, ty byłaś dla mnie dobra.
    - Nieprawda! – zaprotestowała Lidka. – Zapomniałeś kto ci przed chwilą nalewał z butelki? To ja byłam dobra dla ciebie! I nie radzę ci zapominać o tym! – śmiała się w głos!
    - Za późno! Ja byłam pierwsza! – Dorota nie ustąpiła. Patrzyła na mnie z oczekiwaniem, ale już milczała.
    - Czy chcesz usłyszeć wiersz?
    - Gdzie go masz? – zapytała z wyraźnym zaciekawieniem. Opuściła rękę z nożem. Teraz już nie nadawał się nawet jako rekwizyt żartu.
    - Nooo, w głowie! Wersje papierowe nie nadają się do pokazania – byłem lekko zaskoczony jej widocznym zainteresowaniem. Czy naprawdę aż tak jej na tym zależało? Trochę mi było głupio, bo wiersz był marny…
    - Dlaczego mnie torturujesz? Proszę! Powiedz!
    Pokiwałem potakująco głową i powoli zacząłem.

    Moje światło, moje słońce,
    Moja wola i ochota,
    Objawiły się kometą
    Co na imię ma Dorota.

    Jak złamałem wszelkie prawa
    Co kosmosu reguł strzegą
    Jeszcze nie wiem, alem złapał
    Tę kometę niemal w biegu.

    Głowę miała wręcz nieziemską
    Ogon ścielił się ułudą
    Kiedy ją pocałowałem
    Zamienił się w kształtne uda

    Piersi - jak erupcje gwiazdy
    Wyrywały się w przestworza.
    Oczy - niczym dwa pulsary
    Usta - jak poranna zorza!

    I porwałem tę kometę
    I zabrałem z kresów nieba
    I mnie karmi swoim światłem
    I nie trzeba nawet chleba


    Przez chwilę w kuchni panowała cisza. Byłem trochę zażenowany bojąc się, że mnie wręcz wyśmieją. Wiedziałem, że żaden ze mnie poeta, ale chciałem coś dla Dorotki napisać, więc próbowałem tak od serca. Czasu za wiele nie było, dlatego tak… bez korekty, przy piecu… tyle, że naprawdę chciałem!
    - Tomek… – usłyszałem ostrożny głos Doroty. – To naprawdę twoje autorstwo?
    - Naprawdę – powiedziałem niepewnie. – Napisałem to przed chwilą przy piecu.
    - Więc jeśli to jest ten wiersz obiecany dla mnie, to życzę sobie, żebyś mi go napisał na ładnym papierze i z autografem.
    - Nie ma problemu, ale nie teraz.
    - A nie zapomnisz?.
    - Nie, mam go na brudno. Na razie oddam ci brudnopis.
    - Dobrze. Niech będzie. Lidka!
    - Co się tak drze? Przecież słyszę!
    - Weź to i schowaj. Wydrukujesz w Warszawie na drukarce, a Tomek złoży mi tu autograf. Chcę to mieć w ramce i za szkłem! – Po chwili jeszcze dodała. – I zamieść tam dzisiejszą datę oraz miejsce, czyli Pokrzywno.
    - Masz to jak w banku – odparła Lidka i zabrała od niej kartkę.
    - A teraz nalej po kropelce – dodała Dorota – Tomkowi się należy.
    - Dobrze prawisz! – Lidka uzupełniła braki, po czym uniosła swoją szklaneczkę.
    - Chyba nigdy nie potrafię zrozumieć jak można w paru linijkach opisać długą historię. Ale tobie się to bezsprzecznie udało. Przynajmniej ja ją zrozumiałam. Wypijmy więc za twoje zdrowie!
    Skłoniłem głowę w milczeniu, bo nie za bardzo wiedziałem co powiedzieć. I dobrze, że nie zabierałem głosu, bo zaraz odezwała się Dorota.
    - To ja powinnam ci podziękować i wznosić toast, ale skoro nie udało mi się dopchać do głosu, to przyłączę się tylko do toastu Lidki.
    - Oj, nie narzekaj, wypijmy lepiej! – niecierpliwiła się Lidka, komentując jej głos, dlatego w milczeniu spełniliśmy toast.
    - I jak nadal będzie się tak wpychać przede mnie… – Dorota kontynuowała swoją myśl po odstawieniu szklaneczki na stół – … to może coś niespodziewanie bardzo dziwnie odczuć.
    - Straszysz, czy obiecujesz? – roześmiała się Lidka.
    - Jedno i drugie! – padła szybka odpowiedź.
    Postanowiłem trochę rozładować sytuację. – Tylko się nie bijcie, bo spuchnę z dumy!
    Lidka roześmiała się głośno. – Tak… budzimy się rano, a Tomek, nadęty dumą jak balon, żegluje sobie pod sufitem…
    Jednak Dorota, chociaż nie miała smutnej miny, nie podjęła żartu. Kiedy tylko oswobodziła ręce, podeszła i zarzuciła mi je na szyję. A potem poczułem na wargach jej gorące usta i usłyszałem jak cicho mówi – Nie zapomnę o tym.
    - Co masz na myśli? – zapytałem.
    - Wiersz. Będzie mi teraz towarzyszył – odpowiedziała szybko i chociaż nadal niczego nie rozumiałem, to już nie miałem okazji zapytać, gdyż zmieniła temat, zwracając się do Lidki. – Idziemy się przebrać, a Tomek sam wie co ma robić.
    - Tomek! – usłyszałem głos Lidki. – Ja też chcę jakiś wiersz!
    - Najpierw muszę się na to zgodzić! – Dorota dumnie wypięła pierś w jej stronę. – A ty mi właśnie podpadłaś.
    - Ja? A to dlaczego? Przecież byłam grzeczna! – Lidka przyjęła postawę pokrzywdzonego dziecka i włożyła sobie koniuszek palca do ust. Już wiedziałem skąd Dorota zna również taki gest. Najwyraźniej obydwie doskonale go opanowały.
    - Lidka, byle nie dzisiaj – wtrąciłem się. – Dzisiaj już nie mam natchnienia. No i załatw sobie zgodę Dorotki.
    - Fiu, fiu, fiu! Szybko wpadłeś pod pantofel! – kręciła głową. – A ja miałam nadzieję, że ktoś ją wreszcie poskromi. Trudno, poczekam! – pomachała mi ręką już w drzwiach, bo Dorota ciągnęła ją za drugą rękę w stronę sypialni.
    - Tylko nie pijcie tu więcej – zawołałem na wszelki wypadek – bo możecie przesadzić niczym jakieś amatorki.
    - No, do profesjonalistek raczej się nie zaliczamy, ale damy radę! – zapewniła mnie Lidka i zniknęła za drzwiami. Miałem na razie trochę wątpliwości co do ich późniejszego dobrego samopoczucia, chyba, że zdążą to wszystko wypocić. Zabrałem pojemniki z kanapkami oraz napoje i zaniosłem do sauny. A kiedy wróciłem, były już gotowe do wyjścia. Trochę ożywione i pobudzone alkoholem, przekomarzały się żartobliwie, śmiejąc się niemal z niczego. Po wcześniejszej niby kłótni nie było nawet śladu. Pozabieraliśmy pozostałe zapasy i powolutku ruszyliśmy w stronę jeziora.

    Słońce jeszcze dość mocno świeciło, chociaż cienie wydłużały się coraz bardziej. Ale czułem się fantastycznie. Dwie młode dziewczyny przy moim boku… żyć nie umierać! Nie obchodziło mnie nic co było poza tym podwórkiem: ani rodzina, ani polityka, ani pozostały świat! Chociaż… gdzieś tam wewnątrz pojawiała się cieniutka nutka zaniepokojenia, czy to wszystko aby na pewno jest rzeczywistością? Czy to znowu jest taka sama rzeczywistość jak kiedyś? Czy znowu obudzę się któregoś dnia, a przy mnie nikogo nie będzie? Ja to już przecież poznałem dokładnie! Już znałem ten smak porannego przebudzenia, kiedy druga połowa łóżka jest zupełnie zimna, a poprzedniego dnia zabrakło nawet zwykłego słowa „żegnaj!”… Ile miesięcy trwał późniejszy, bolesny powrót do rzeczywistości? Brrr… Próbowałem otrząsnąć się ze wspomnień. Nie chciałem powracać do tamtych dni. Sporo lat już minęło… a jednak to zawsze bolało!
    - Odpłynąłeś gdzieś? – Dorota chwyciła mnie za rękę i zatrzymała się, uważnie spoglądając w oczy. – Bo wpadniesz do jeziora! – pomachała ręką przed nosem. Staliśmy na brzegu, przed sauną, jednak wszystko już widziałem, a wspomnienia odleciały gdzieś w niebyt.
    - To co, widzę, że zawarłyście pokój? – zapytałem spokojnie, tak jakbym przez drogę śledził rozmowę pomiędzy nimi.
    - A prowadziłyśmy jakąś wojnę? – Dorota z udawanym zdziwieniem odpowiedziała mi pytaniem. – Kiedy? Ja niczego takiego sobie nie przypominam!
    - Ja też nie! – Lidka była wręcz zaskoczona. Udawała doskonale. – Musiałeś nas z kimś pomylić.
    - Kpicie ze mnie, ale niech tam! Chodźmy do środka.
    W saunie czuło się już podwyższoną temperaturę, a w kabinie było teraz naprawdę ciepło. I chociaż w części rekreacyjnej grzało znacznie mniej, to temperatura przecież będzie rosła. No i dobrze, przecież nie przyszliśmy się tu chłodzić.
    Lidka podeszła do lodówki, usiłując jeszcze włożyć chociaż część naszych zapasów, jednak nie dała rady. Lodówka była po prostu za mała. Przeprosiłem ją i sam zabrałem się za porządkowanie wnętrza. Wyjąłem trochę piwa, poprzekładałem nasze pojemniki i wreszcie drzwiczki się zamknęły. Kiedy odwróciłem się, obydwie siedziały już na drewnianych krzesełkach i spokojnie czekały.
    - No, co jest? – zacząłem je popędzać. – Rozbierać się!
  • #36
    literatka
    Level 12  
    - Ho, ho, patrzcie jaki sprytny! Nie uważasz aby, że coś ci się wydaje! – Lidka udawała, że protestuje.
    - Jak tam chcecie! – rzuciłem i odwracając się, dałem im przykład, chociaż taki niezbyt rozpasany, bo byłem odwrócony do nich tyłem. Szybko zrzuciłem z siebie wszystko, łącznie ze slipkami, po czym przepasałem się prześcieradłem i z powrotem usiadłem za stołem. Okazało się, że obydwie też już kończyły przebieranie. Dorota bezceremonialnie, stojąc przodem do mnie, zarzucała na siebie prześcieradło, Lidka zaś dyskretniej, pokazując tylko plecy z pośladkami, upychała odzież na wieszaku.
    - Napijecie się piwa? – zapytałem, otwierając puszkę dla siebie.
    - Ja tylko troszeczkę – odezwała się Dorota.
    - Ja poproszę! – Lidka zakończyła chowanie się w prześcieradło i podchodząc do stolika sięgnęła ręką po napełnioną szklankę.
    - Czy ty chcesz się oparzyć? – zapytałem, dla niej zupełnie nieoczekiwanie. Jej wyciągnięta dłoń znieruchomiała. Spojrzała na mnie zaskoczona i zdziwiona.
    - Zegarek – wyjaśniłem krótko. – Miałyście wszystko z siebie pozdejmować.
    - Rzeczywiście – szybko rozpinała bransoletę. – Zapomniałam się, chociaż wiem, że nie wolno. Ale w kabinie pewnie bym go od razu poczuła.
    - Lepiej nie próbuj, nie warto.
    - Tomek, a tobie wolno pić alkohol przed sauną? – zainteresowała się nagle Dorota.
    - Poza sauną też mi nie wolno, ale tę kropelkę piwa może jakoś przeżyję.
    - Wolałabym, żebyś jednak uważał na siebie – nie ustępowała.
    - Uważam, uważam, słoneczko! – przysunąłem się w jej stronę, całując jednocześnie w policzek. – To tylko dla lepszego wypocenia się.
    Spokojnie wysączyliśmy zawartość puszek po czym ruszyliśmy do kabiny. Popatrzyłem na termometr. Temperatura przekroczyła już 80 stopni. Usiadłem na środkowej półce, a one zajęły miejsca obok i przez chwilę łapaliśmy oddech, aby trochę przyzwyczaić płuca do zmienionych warunków oddychania
    - Jak chcecie, to możecie wejść jeszcze wyżej – zaproponowałem. – Ja tam nie idę, wolę trochę chłodniejsze warunki.
    - Tomek, a do jakiej wysokości ma dojść temperatura? – Dorota była ciekawa.
    - Kiedyś grzaliśmy się w 120 stopniach. Tylko że wtedy musi być bardzo sucho, bo nawet mała ilość wilgoci może silnie poparzyć. Ja myślę, że dzisiaj dojdziemy gdzieś do 90 – 95 stopni i na razie wystarczy.
    - W zupełności! – zgodziła się Lidka.
    - Gorąco w tym prześcieradle – Dorota zaczęła się wiercić.
    - To go zrzuć, na co czekasz? – roześmiałem się i żeby dać przykład, zsunąłem moje z pleców. Ale nadal musiałem na nim siedzieć, bo nagrzane listwy półki zbyt mocno grzały mi pośladki. Skóra zaś pociła się już dość obficie. Czułem jak krople potu zmieniają się w wąskie strumyczki i ściekają na dół. Spojrzałem w bok. Dorota poszła w moje ślady. Biały całun opadł z jej ciała i jej piersi błyszczały niczym naoliwione. Była przepiękna. Lidka zaś jeszcze chwilę się wahała, ale niezadługo też odłożyła prześcieradło, zarzucając jego brzeg na wyższą półkę, po czym przesiadła się tam.
    - Chodź Dorka tutaj, tu jest cieplutko – zażartowała. Dorota skorzystała z zaproszenia i przeniosła się wyżej, a obok mnie zostały tylko jej łydki. Przytuliłem się do nich, delikatnie głaszcząc stopę.
    - Nie parzy cię? – zapytałem.
    - Nie, twój pot nie jest gorący, ale to trochę łaskocze – przyznała.
    Odsunąłem zatem głowę i ucichliśmy, bo mówienie było już coraz trudniejsze. Gorące powietrze lekko drażniło gardło i blokowało wdechy, nie można było szeroko otwierać ust. Ale w oglądaniu nic mi nie przeszkadzało, więc spojrzałem do góry. Dziewczyny siedziały niedaleko siebie z wypiętymi biustami, a ich naga skóra lśniła tajemniczo. Ślicznie wyglądały, aż dech zapierało. Gdyby ten widok można było jakoś uwiecznić… Pomyślałem, że nawet gdybym komuś opowiedział albo próbował opisał ten obrazek, to albo mi nie uwierzy, albo strywializuję to co widzę. To było wręcz nieziemskie!
    A ze mnie pot płynął już całymi strumykami. Czułem się teraz znakomicie, dlatego też postanowiłem jeszcze bardziej urozmaicić nasz seans. Wstałem z półki, podszedłem do skrzynki z rozgrzanymi kamieniami, po czym zaczerpnąwszy chochelką odrobinkę zawartości ze stojącego obok pojemnika, wylałem ją na paleniskowe kamienie. Rozległ się głośny syk, buchnął obłoczek pary, a dookoła rozszedł się intensywny ziołowy aromat, z dominującą nutą eukaliptusa.
    Odskoczyłem gwałtownie w kąt. O spokojnym delektowaniu się aromatami należało w tym przypadku zapomnieć, bo taka niby niewinna mgiełka mogła poparzyć całe wejście do płuc. Dodatki należało dozować bardzo ostrożnie.
    - Tomek, to parzy! – wykrztusiła Lidka i zeszła w dół. Dorota poszła w jej ślady.
    - Tylko przez króciutką chwilkę! – wyjaśniłem. – Dałem naprawdę niewiele więcej niż łyżkę! W przeciwnym razie, rzeczywiście mogłoby być paskudnie. – Ale ładnie pachnie, prawda?
    - Ładnie i ciekawie – Dorota, tu na dole też odważyła się mówić. – Chodźcie, napijemy się trochę piwa.
    - Możemy – zgodziłem się. – Jednak zaraz wracamy. Jeszcze pięć, osiem minut siedzenia w kabinie, a potem robimy wypad prosto do jeziora, dla ochłodzenie ciała.
    - To idziemy!. – Lidka zdecydowała i zeszła z półek, owijając biodra prześcieradłem. Biustu nie zasłaniała. Poszliśmy z Dorotą w jej ślady, co nieco się okrywając i wychodząc z kabiny. Szedłem na końcu, ale już im się nie przyglądałem. Świadomość całej sytuacji podniecała mnie wystarczająco silnie, abym jeszcze dodawał sobie jakichś bodźców. A wydawało mi się, że jeszcze nie odzyskałem pełni sił po ostatnim figlowaniu…
    Usiadły za stołem, ja zaś skręciłem do lodówki, wyjąłem puszki, po czym napełniłem szklanki pienistym płynem.
    - Tylko nie rozsiadajcie się zbytnio – mitygowałem je delikatnie. – Pijemy tylko to co w szklankach i wracamy do kabiny.
    Lidka dyskretnie zasłaniała biust lewym przedramieniem, w prawej zaś ręce trzymała szklankę. Starałem się jej nie peszyć i nie wpatrywałem się w jej ciało jakoś szczególnie, bardziej zajmując się piwem. Swoje i tak widziałem już wczoraj.
    Po paru minutach wróciliśmy do kabiny. One znowu na wyższą półkę. Tym razem pot płynął ze mnie strumyczkami niemal od razu. Już po kilku sekundach wszystkie pory mojego ciała gwałtownie wydalały wilgoć. Ciekawe jak dziewczyny. Spojrzałem w ich stronę. Było podobnie. Dorota rogiem prześcieradła osuszała oczy. Jej twarz błyszczała, a rumieniec na policzkach coraz bardziej się rozszerzał.
    - I jak, słoneczko? – zwróciłem się do niej. – Żyjesz jeszcze?
    Połaskotała mnie stopą. – Całkiem nieźle, chociaż poszłabym już do jeziora.
    - Za pięć minut – odparłem. – Tam na korytarzu, za szybą w drzwiach, wisi zegar. Możecie kontrolować czas.
    - Za pięć minet, mówisz? –westchnęła Lidka.
    - Nie! – zaprotestowałem. – Minety będą dopiero później.
    - Trzymam cię za słowo! Obiecałeś! – Dorota spoglądała na mnie i bezgłośnie się śmiała.
    - Nie wkurzajcie mnie! – głos Lidki zabrzmiał groźnie. – Siedzę tu z wami całkiem golusieńka już drugi wieczór, od dawna mam ochotę na co nieco, a tu nie ma z kim…
    - Skąd ja ci tu w lesie chłopa wezmę? – zastosowałem stary dowcip z brodą.
    - Tym bardziej ja! – dodała ze śmiechem Dorota.
    - Wiem, że nie jest łatwo, dlatego nie mam do was o to pretensji – Lidka ze spokojem ciągnęła temat. – Ale skoro nie możecie mi życia ułatwić, to go chociaż nie utrudniajcie.
    - Nie marudź, bo to i tak ci nic nie pomoże – Dorota miała stanowczy głos. – Podlizywać się również nie musisz. Tomka i tak ci nie dam, więc musisz do soboty wytrzymać.
    - A jeśli Romek nie będzie mógł się urwać w sobotę? – Lidka aż jęknęła z udawanym przestrachem.
    - Już twoja w tym głowa, żeby mógł! – roześmiałem się. – Ale to ponoć młody chłopak, więc nie powinno być źle!
    - Różnie może być, kiedyś powiedział, że ruchy elektronów i dziur też bywają ekscytujące!
    - No, no! Już nie mędrkujcie! – Lidka udawała poważną. – Z tym jakoś kłopotów nie miewa. Ale Tomek, jest taka rzecz – jej głos był znowu normalny. – Tylko przy nim nie wychyl się przypadkiem z tekstem, że biegam tu z wami na golasa. Nie wiem, jakby na to zareagował, czasami nie ma poczucia humoru, więc wolałabym, żeby o tym nie wiedział.
    - Nie ma sprawy! – zapewniłem. – Dobrze, że mnie uprzedziłaś, bo czasem w naszej rozmowie coś mogłoby mi się wypsnąć.
    - Dlatego też o tym wspomniałam. O wszystkim innym możesz mu spokojnie mówić. Nie będzie problemu.
    - Ok. Słuchajcie, biegniemy do jeziora, czy wcześniej jeszcze łyżka aromatu?
    - Daj jeszcze łyżkę – zaproponowała Dorota. – To był naprawdę ładny zapach.
    Zszedłem w dół i powtórzyłem ceremonię zwilżenia kamieni. Wnętrze kabiny ponownie wypełniło się parzącą mgiełką.
    - O nie! – Lidka zsunęła się w dół, a Dorota za nią. – Chyba jednak przesadziłeś!
    - Dałem mniej niż poprzednio – wystękałem, ale komfortowo nie było nawet i na dole, kłąb pary rozszedł się wszędzie. – Chodźmy do jeziora!
    Odrzuciłem swoje prześcieradło i wręcz wyskoczyłem z kabiny, a potem nagi, biegiem podążyłem pomostem i błyskawicznie wskoczyłem do wody. Z tyłu dobiegły mnie głośne pluski, to dziewczyny podążyły za mną.
    Chłodna woda przyjemnie obmywała spocone, rozgrzane ciało, to było najprzyjemniejsze. Zawsze. Jezioro w tym miejscu była dość płytkie, ale zanurzałem się cały, chwilami niemal nurkując, to znowu wynurzałem się i otrzepując wodę z włosów, próbowałem płynąć. Wreszcie przystanąłem i rozejrzałem wokoło. Lidka z Dorotą pływały trochę dalej, na głębszej wodzie, pobłyskując bielszymi pośladkami. Tak, to były zdecydowanie „wodne” dziewczyny. Pływanie sprawiało im prawdziwą przyjemność, co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. W pewnej chwili Dorota zauważyła, że im się przyglądam i mnie przywołała.
    - Chodź do nas, tu jest głębszą woda!
    Popłynąłem w ich kierunku. Zaczęły na mnie chlapać, a kiedy usiłowałem którąś gonić, odpływały w błyskawicznym tempie. Nie minęło zbyt wiele czasu i byłem zmęczony, ciężko łapiąc oddech. Musiałem przystanąć na dnie. Niestety, ani jeden raz nie udało mi się do nich zbliżyć tak, aby którejś dotknąć. Dorota chyba zauważyła, że porzuciłem gonitwę, bo przypłynęła i objęła za szyję, przyciskając też do mnie piersi. Po chwili poczułem, jak jej nogi zacisnęły mi się na biodrach.
    - Mam na ciebie ochotę – szepnęła mi do ucha. – Wymyśl coś…
    - A ja… ledwo dyszę – wymamrotałem, chociaż moje dłonie objęły jej pośladki. – Za… chwilę…
    - Szkoda… – powiedziała z żartobliwym smutkiem. – Będę czekała… Lidka, idziemy na brzeg, bo Tomek chce trochę poleżeć! – dodała głośno.
    - Nie chcę leżeć! – zaprotestowałem. – Chcę do sauny!
    - Chcesz, chcesz… przecież mówię wyraźnie, że chcesz! – nie dała za wygraną. – Ty sam nie wiesz czego chcesz i muszę mówić za ciebie! – dodała ze śmiechem, po czym zsunęła się do wody i chwytając za rękę, pociągnęła w stronę brzegu.
    - A ja… też sobie poleżę! – odkrzyknęła Lidka i usłyszałem jak skierowała się w stronę brzegu. My natomiast wyszliśmy z wody stąpając po kępkach trawy, aby ominąć gorący piasek na plaży. Dorota prowadziła, a ja szedłem za nią, wpatrując się bardziej w jej pośladki, niż patrząc na to, co mam pod stopami. Dobrze, że trzymała mnie za rękę, bo uchroniło mnie to przed pośliźnięciem. Wreszcie wydobyliśmy się na górę. Wtedy szybko rozłożyła koc, który w drodze do sauny porzuciliśmy na brzegu i teraz niemal padliśmy na niego brzuchami, wystawiając plecy do słońca. Ja to zrobiłem świadomie, nie chcąc demonstrować swojej nagości, a Dorota chyba przypadkowo. Po chwili z mojej drugiej strony położyła się Lidka, jednak Dorocie nie przypadło to do gustu.
    - O nie! – zawołała zdecydowanie, po czym podniosła się i wcisnęła pomiędzy mnie a Lidkę. – Nie powinieneś prowokować dziewczyny męskim ciałem, bo przecież uprzedzała, że może je uszkodzić!
    - O czym ty mówisz… – Lidka też łapała oddech. – Człowiek nie ma siły się odezwać, a ta znowu coś wymyśla…
    - Tomek, przesuń się odrobinę, dobrze? – zakomenderowała Dorota – Masz tam pół koca wolnego, a nam jest tu za ciasno.
    Przesunąłem się na puste miejsce, Dorota odsunęła się od Lidki, mnie oddech powoli powracał i po chwili leżeliśmy spokojnie, już w zupełnie innej kolejności.
    - Jak tu się piasek uchował, że jeszcze brzeg nie zarósł? – dziwiła się Lidka.
    - Stefan mi mówił, że na wiosnę poziom wody w jeziorze się podnosi, gdyż kra blokuje jej odpływ. A poza tym, Jesionek umarł nie tak dawno, a on już dbał o to, żeby mieć wygodny dostęp i zejście.
    - Słuchajcie, przecież tutaj można mieć prywatną plażę naturystyczną – Dorota ciągle o czymś myślała. – Ja się tutaj muszę ładnie opalić. Calutka!
    - Jasne! Ty możesz – Lidka odzyskiwała głos. – A mnie to po co? Żeby Romek zapytał gdzie i z kim tak się opaliłam?
    - Powiesz, że ze mną. – podpowiedziała jej Dorota.
    - Oczywiście, masz rację! – głos Lidki był pełen ironii. – Szczególnie jak w weekend pozna twoje układy z Tomkiem, to będzie bardzo zachwycony, że i ja mam w tym swój piękny, naturystyczny udział.
    - Oj, przecież Tomek mógł w tym czasie na przykład pójść do lasu… – Dorota zastanawiała się przez chwilę. – Albo na przykład gotować obiad, czy też coś naprawiać…
    Lidka wybuchnęła śmiechem i objęła j ręką.
    - Oj, Dorka, Dorka… akuratnie Romek uwierzy, że Tomek, mając dwie dziewczyny pod ręką i zaopatrzenie pani Heleny, stał przy garach, szykując obiad! – śmiała się głośno i nie zauważyła nawet, kiedy odwróciła się do nas bokiem, prezentując mi swój biust. Świetny widok.
    - Lidka – odezwałem się. – Z doświadczenia wiem, że takie białe skrawki ciała można opalić za parędziesiąt minut, na to nie trzeba dużo czasu.
    - Z jakiego doświadczenia? Kiedy sobie tak opalałeś, te „skrawki ciała”? – zapytała Dorota odwracając głowę w moją stronę.
    - To już mnóstwo lat temu – roześmiałem się. – Poczekaj… ja wtedy miałem może… osiemnaście lat, albo dziewiętnaście… i opalałem się nie zdejmując kąpielówek, tylko podciągając je kolejno stronami, czyli robiąc takie niby-stringi. To było tak najwyżej po dwie godziny na jedną stronę. I już pierwszej nocy nie mogłem leżeć na wznak, a w dzień nawet usiąść. Pośladki paliły mnie żywym ogniem.
    Gromki śmiech przerwał moją opowieść. Dorota przysunęła się do mnie, kładąc rękę na plecach, a po chwili odwróciła nieznacznie w moim kierunku, a jej usta zaczęły błądzić w okolicach mojego ucha i dłoń coraz mocniej obejmowała.
    - Dziękuję za ostrzeżenie – Lidka nadal się śmiała. – Bywa, że czasami można zapomnieć o takich prozaicznych sprawach.
    - Chodźmy do sauny – powiedziałem głośno, czując coraz energiczniejsze manewry Doroty. Jakoś dziwnie się czułem ze świadomością, że mnie zaczepia i prowokuje, dlatego też szepnąłem jej do ucha. – Dorotko, nie tutaj!
    Jej dłoń przestała ściskać moje plecy. Wyraźnie rozluźniła swoje mięśnie i trochę odsunęła się, ale nie zmieniała pozycji. – Tutaj jest za gorąco! – ponownie powiedziałem jej do ucha.
    - Znowu macie jakieś tajemnice? Ja i tak słyszę, że coś planujecie – odezwała się Lidka zrezygnowanym głosem. – I przestaję się już nawet dziwić. Idźcie więc gdzie chcecie, nie będę wam przeszkadzać.
    - Lidka, spokojnie – odezwałem się prosząco. – My nigdzie nie idziemy. Na razie proponuję jeszcze jeden seans w saunie. To nam wszystkim dobrze zrobi.
    - Więc naprzód! – Dorota pierwsza podniosła się z koca. Popatrzyłem na nią z dołu. Nie dała po sobie poznać czy pokrzyżowałem jej plany, czy też nie, była spokojna i opanowana. Próbowałem nie myśleć o tej pięknej, seksownej sylwetce, a tu jak na złość, oczy nie chciały mnie słuchać i chociaż próbowałem nie patrzeć na jej nagość, to i tak wszystko widziałem…
    - To idziemy! – Teraz Lidka wstała z koca i lekko się przeciągnęła. Aż zamknąłem oczy i zacisnąłem na chwilę powieki. Wyraźnie przestawała się krępować moją obecnością, a może celowo tak się zachowała? Była warta grzechu, nie ma co. Ale pod bokiem miałem jeszcze lepszą propozycję i nie zamierzałem z niej rezygnować.
    - Nie idziemy, tylko biegniemy! – rzuciła Dorota i nie oglądając się na nas, przebiegła te kilkanaście metrów do sauny. Po chwili znikła w drzwiach wejściowych, a zaraz za nią Lidka. Byłem zadowolony, bo mój dzwoneczek miał okazję wrócić do pozycji spoczynkowej.

    Kiedy wszedłem do środka, obydwie siedziały za stołem, pijąc powoli piwo. Nawet już nie próbowały okrywać się w prześcieradła. Zresztą w całym budynku temperatura przekroczyła tę w cieniu na zewnątrz.
    - Macie jeszcze piwo? – zapytałem, siadając na swoim miejscu.
    - Oczywiście! – Dorota podsunęła mi puszkę. – Nie lubisz mnie, ale ja i tak nie zapominam o tobie…
    - Herezje waćpani prawisz! – odpowiedziałem jej spokojnie, otwierając piwo. – Ja i pani nielubienie to matematyczna sprzeczność. Mam nadzieję, że waćpani będziesz niezadługo miała okazję aby się o tym przekonać osobiście.
    - Nie jestem dla ciebie żadną „pani”! – zaprotestowała. – Mówiłam ci jak mam na imię i nie chcę byś się do mnie zwracał inaczej.
    Lidka wybuchnęła śmiechem. Ani ja tego nie zrozumiałem, ani Dorota, gdyż obydwoje patrzyliśmy na nią z niejakim zdziwieniem. Wreszcie uspokoiła się trochę i powiedziała.
    - Tak mi się skojarzyło z tymi staropolskimi zwrotami… Jak to hrabina mówiła, pamiętacie? „Gnie… wam się, hrabio!” Nie boisz się, że ci tak powie? – znów zaniosła się śmiechem.
    - Równie dobrze może powiedzieć „przyjdź pan, hrabio, azaliż…”
    Lidka znowu się zaśmiała. – No, język też masz cięty.
    - Dość tych waszych wygłupów! – Dorota wyraźnie traciła cierpliwość i przejmowała inicjatywę. – Lidka, dopij piwo i marsz do kabiny. Masz tam siedzieć cały czas, dopóki nie przyjdziemy. Tomek, ty też opróżnij szklankę i posprzątaj ze stołu.
    - A tobie co? – Lidka spoważniała. – Sanepid się zapowiedział?
    - Nieważne! – padła twarda odpowiedź. – Wykonać! I nie próbuj wychodzić przed czasem.
    - Aha, zrozumiałam. – Lidka pokiwała głową. – Już się wynoszę.
    W tym też momencie wstała i pomaszerowała do kabiny, a ja w tym czasie pozbierałem ze stołu puste naczynia i opakowania, odstawiając je na boczną szafkę. Dorota natychmiast pościeliła na nim prześcieradło, po czym usiadła na krawędzi i wyciągnęła do mnie ręce. Podszedłem bliżej, a wtedy objęła mnie za szyję i przyciągnęła do siebie.
    - Tak jak rano, proszę… – szepnęła mi do ucha.
  • #37
    literatka
    Level 12  
    Ale nie wszystko tak było. Najpierw nie mogłem oprzeć się pokusie pobawienia jej biustem, a potem, gdy najpierw odleciała bardzo daleko, lecz zaczęła właśnie powracać, zabrałem ze stołu na ręce i posadziłem jak dziecko na kolanach, tuląc mocno i całując. Chciałem mieć ją blisko, chociaż pociłem się prawie jak w kabinie.
    - Dziękuję! – szczypała wargami moje ucho i z całej siły ściskała za szyję, aż mi tchu brakowało. – Wiesz jak mi dobrze?… - Cieszę się – mruczałem cicho. – I dziękuję, że taka fantastyczna dziewczyna pozwoliła mi to zrobić…
    Rękami wciąż błądziłem po jej ciele. Gładziłem plecy od szyi aż do samego zakończenia pośladków, przechodziłem na uda, ustami od czasu do czasu chwytałem sutki i… po chwili zorientowałem się, że Dorota odzyskała poprzednią sprężystość oraz energię ruchów. Wycałowała mnie jak w jakimś szale, a potem nagłym ruchem zsunęła się nieco i przełożyła nogę nad moją głową, siadając do mnie przodem z szeroko rozwartymi udami. A ja też byłem już gotów... Odchyliłem plecy do tyłu, pozwalając jej na bezpośrednie zbliżenie, ale dopiero po chwili poczułem, że sama załatwia sprawę, nadziewając się na moją sterczącą męskość…
    I zaczęliśmy taniec na siedząco. Miała tak wygimnastykowane ciało, że bez trudu radziła sobie, mimo że właściwie nie miała podparcia dla stóp. Początkowo jej ruchy były trochę chaotyczne, trochę niezgrabne, ale szybko odnalazła właściwy rytm, który i mnie odpowiadał, a wtedy bardzo impulsywnie zareagowałem na jej działania, wspomagając ją krótkim, urywanym wyginaniem bioder. Nie miała chyba trudności z odczytaniem etapu na jakim się znajdowałem i kiedy na koniec gwałtownie schwyciłem jej biodra i przycisnąłem ze wszystkich sił do swoich, jakbym próbował cały się w nią wedrzeć, również z jej ust wydobył się długi, przerywany jęk, a przez ciało przebiegły spazmatyczne fale drgawek.

    Nawet kiedy odzyskaliśmy oddechy, nie zmieniliśmy swoich pozycji. Dorota w najlepsze nadal trwała w nadzieniu, obejmując mnie mocno za szyję, a ja przyciskałem jej talię. Oparła tylko głowę na mojej i siedzieliśmy tak bez ruchu i bez słów. Obydwoje byliśmy zupełnie mokrzy, ze mnie pot lał się strumieniem, z niej może nie aż tyle, ale i tak miała mokre plecy. Tym niemniej, nie odsuwała się ode mnie. Nawet, kiedy usłyszeliśmy szczęk otwieranych drzwi kabiny i przybliżające się kroki, nie zmieniła swojej pozycji.
    - Ja was bardzo przepraszam – Lidka naprawdę nie kpiła. – Nie chciałam tego, ale tam już nie mogłam wytrzymać. Lecę do jeziora i nie przeszkadzam – pobiegła w stronę jeziora.
    - Tomek… – usłyszałem po chwili cichy szept Doroty. – Co to było?
    - Nie mam pojęcia! Dorotko… – odpowiedziałem też szeptem, całując ją w usta, a potem w szyję. – Kocham cię! – wyszeptałem po chwili do ucha.
    Zamarła i zesztywniała. Trwała tak chwilę a ja nie przestawałem pieścić jej pleców. Jednak zaraz, zdecydowanym ruchem ześliznęła się ze mnie i stanęła obok.
    - Tomek! – usłyszałem już nie szept, ale cichy głos, tym razem stanowczy i wcale nie tak rozmarzony. – Mam do ciebie wielką prośbę! Nie mów tego więcej!
    - Dlaczego? – byłem zdziwiony i zaskoczony.
    - Tak będzie lepiej. Proszę, o nic nie pytaj. Mnie się to niezbyt dobrze kojarzy. Bardzo cię proszę! – tu spojrzała na mnie i znów się przytuliła.
    - Dorotko! – byłem nadal nieprzekonany. – Więc jak mam wyrazić to, co do ciebie czuję? Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że nie potrafię teraz potraktować ciebie jak kogoś nieistniejącego. Marzę o twojej obecności i pragnę jej. Czekałem wczoraj na twój przyjazd zdenerwowany jak sztubak przed pierwszą randką…
    - Tomku… – przerwała mi cicho. – Rozumiem i cieszę się, że jestem z tobą. I cieszę się, że na mnie czekałeś. Ale nie rozmawiajmy o tym. Przed nami jeszcze całe wakacje… Ja cię naprawdę bardzo proszę! To chyba nie jest zbyt wiele… – przerwała na chwilę. Ja milczałem.
    - Rozchmurz się! – przytuliła policzek do mojej głowy. – Na razie jestem z tobą i będę, bo dzięki temu wracam do życia. Chodź do jeziora, bo Lidkę postawiliśmy w głupiej sytuacji…
    - Sama tego chciałaś – odparłem przekornie. Roześmiała się wtedy, jakby z ulgą.
    - Oczywiście, że chciałam i mam nadzieję, że Lidka nam wybaczy. Ale po co przeciągać strunę ponad potrzeby? No, chodź! – pociągnęła mnie za rękę.
    - Daj mi chociaż jakiś ręcznik – poprosiłem, nie wspierając się o jej rękę.
    - Przepraszam cię – szybko podeszła do szafki i rzuciła mi papierową rolkę. – Jak widzisz, mam małe wyobrażenie o podobnych sytuacjach, niech to mnie usprawiedliwia.
    - Nie tłumacz się… małolato! – zażartowałem.
    - Ty sobie ze mnie nie kpij! – udawała, że się na mnie rzuca ale objęła mnie za szyję.
    - Nie będę – obiecałem na zgodę. – Mogę teraz iść.
    - No to biegiem! – uciekła mi do drzwi, a wtedy ruszyłem za nią.
    Nie czekała na mnie, tylko od razu wskoczyła do wody. A ja, szczerze powiedziawszy, miałem jeszcze trochę drżące nogi. Ale nie wahałem się długo. Słońce już niemal zachodziło i nie było na co czekać. Zanurzyłem się w wodzie.
    Tym razem czułem chłód. Może moje ciało nie było już tak rozgrzane, a może to cienie, rzucane przez niedalekie drzewa, powodowały takie wrażenie. I nawet nie starałem się podpłynąć do dziewczyn, które znowu pływały tam, gdzie było głębiej.
    - Tomek! – wołała Lidka. – Chodź do nas!
    Pokręciłem przecząco głową, myjąc się przy tym ukradkiem.
    - Zimno mi! – zawołałem. – Idę się ogrzać, a jak zmarzniecie, to przyjdźcie do mnie.
    - Za pięć minut jesteśmy – odezwała się Dorota.
    - To znaczy za pięć minet – dodała Lidka, śmiejąc się w głos. Dorota skoczyła na nią i na chwilę obydwie zniknęły pod wodą.
    Zabawiały się jak dzieciaki, strasznie mi się to podobało. Ale rzeczywiście, zrobiło mi się chłodno. Wyszedłem z wody i już z brzegu pomachałem im dłonią, po czym pobiegłem do sauny. Załączyłem po drodze wszystkie światła i wszedłem do kabiny. Tu nadal było gorąco. Temperatura przekroczyła 90 stopni. Woda z jeziora, która dotąd nie zdążyła ze mnie opaść, szybko parowała. Po chwili zacząłem odczuwać dyskomfort nadmiernej zawartości pary, a jeszcze w drzwiach pojawiły się dziewczyny.
    - Wytarłyście się ręcznikiem? – przywitałem je w drzwiach. – Tu może być teraz zbyt mokro. Najlepiej na chwilę otwórzcie drzwi.
    - Oczywiście – głos Lidki był zdecydowany. – Tomek, ja mam u siebie saunę, tylko my preferujemy bardziej mokrą i z niższą temperaturą.
    Weszły obydwie i od razu ulokowały się na górnej półce.
    - Słuchajcie – zacząłem. – Ja przyszedłem tutaj się zagrzać, bo jakoś w wodzie zrobiło mi się zimno, ale my nic nie jemy i nie pijemy, może by tak jakiś przerywnik?
    - Ciekawe, że wam obojgu po takiej rozgrzewce jest zimno! – Lidka chyba nie byłaby sobą, gdyby z nas nie zakpiła. – Ja tam zimna nie czuję, w końcu jest lato.
    - A piwa chcesz? – zapytałem.
    - Jasne! – zakrzyknęła. – Mów do mnie ludzkim językiem, to nie będę protestować!
    - No to chodźmy na coś procentowego – skinąłem w jej stronę.
    - A mnie to nawet nie zapytają o zdanie… – odezwała się Dorota smutnym głosem.
    - No i słuszna reakcja – odwróciłem się w jej stronę, całując wysunięte kolana. – Dorotko, pozwolisz się zaprosić na kieliszek wina?
    - Oczywiście, że tak! – jej głos był teraz równie energiczny jak i Lidki. – Tylko zabierajcie prześcieradła, bo z golasami nie jadam.
    Teraz nie było mi zimno, ale trzymając się zasad, okręceni w prześcieradła niczym rzymscy senatorowie poszliśmy za stół, na którym szybko pojawiły się pojemniki z przekąskami i butelka z winem. Ale kiedy dziewczyny skosztowały wina, zgodnie doszły do wniosku, że jest za zimne. Wino zatem odeszło z powrotem do lodówki i znowu piliśmy piwo. A po zjedzeniu kilku kanapek moje samopoczucie znacznie się poprawiło.
    - Pędzę do kabiny, żeby zdążyć do jeziora przed nocą. Idziecie ze mną? – zapytałem.
    - Dajże spokój – Lidka spojrzała na mnie z przyganą. – Po pierwsze tu jeszcze długo będzie widno, a po drugie zbliża się pełnia i księżyc już świeci na niebie.
    - A ja chcę potańczyć w świetle księżyca – śpiewnie rozmarzyła się Dorota. – I to nago! – przytuliła się do mnie bokiem.
    - Potańczyć to rzeczywiście możemy, ale w salonie – zaproponowałem. – Wyciągniemy z zakamarków stary gramofon oraz winylowe płyty…
    - A znajdziesz jakieś ciekawe? – zainteresowała się Lidka.
    - Na pewno coś się znajdzie, nie ma obawy. Stefan miał niezły zbiór a teraz chyba wszystko tu już przywiózł i zostawił.
    - Tomek! – zawołała Dorota – Ja chcę tańczyć!
    - Sama? – szybko wpadłem jej w słowo.
    - Nie sama, tylko z tobą!
  • #38
    literatka
    Level 12  
    - Ale ja nie umiem tańczyć! – droczyłem się z nią.
    Bo tak naprawdę tańczyłem wcale nie najgorzej. Miałem wrodzone poczucie rytmu, a na studiach, oprócz bałamucenia moich licznych ówczesnych partnerek, zdołałem jeszcze zaliczyć całkiem zaawansowane kursy tańca. W końcu dawne czasy i dawne dyskoteki wymagały czegoś więcej niż obecnego bezładnego kołysania się solo.
    - To ja cię zacznę uczyć! – Dorota była wyraźnie zadowolona z nowego pomysłu.
    - Nie ma sprawy, ale dopiero od jutra – przyhamowałem ją na chwilę. – Nie wymagaj ode mnie, żebym teraz poszedł i szukał po nocy jakiegoś muzycznego sprzętu…
    - Aha, aż się zdziwisz! – wesoło odezwała się Lidka – Masz przerąbane i to nieźle! Teraz Dorota nie da ci spokoju, zanim nie spełnisz jej belferskich wymagań.
    - Jakich znowu „belferskich”? – roześmiałem się zdziwiony.
    - Ano… – pokiwała głową, jakby ze współczuciem. – Dorota ma uprawnienia instruktorskie w tańcach towarzyskich.
    - O Boże... czym wy mnie jeszcze zaskoczycie? – zapytałem.
    - Tomek… – Dorota powoli cedziła słowa. – Ale chyba jakieś radio tutaj masz…
    - Oczywiście, że mam, stoi przecież w kuchni – szybko odpowiedziałem i ugryzłem się w język. Już wiedziałem, że będę musiał go przynieść.
    - A przyniesiesz? – proszący głos nie pozostawiał mi wyboru.
    - Jasne, że tak – odparłem szybko. – Tylko nie wiem, gdzie będziemy tańczyć, tu nie ma miejsca, a na zewnątrz nie ma gdzie podłączyć sprzętu.
    - Dorka, uspokój się! – odezwała się Lidka. – Jest już późno! Mało ci emocji na jeden dzień? Zostaw coś na jutro! Poza tym będziesz zakłócać ciszę nocną.
    - Chyba masz rację – opuściła głowę. – Zdaje się, że wypiłam dzisiaj za dużo piwa…
    - Nie za dużo, tylko mieszacie wszystko bez ładu i składu – wyraziłem swoją dezaprobatę. Najpierw wódka, potem brandy, teraz jeszcze piwo… proponuję zatem wizytę w kabinie, aby jeszcze się wypocić, a potem jezioro. Wszystko dojdzie do normy.
    - Jestem „za”! – Dorota podniosła się od stołu, odrzucając prześcieradło. Bez wahania poszedłem w jej ślady.
    - Chodź z nami – poprosiłem Lidkę.
    - Ależ idę! – odpowiedziała bez wahania.

    W kabinie było nadal gorąco, chociaż trochę się przewietrzyła. Szybko zajęliśmy swoje poprzednie miejsca i nikt już nie zawracał sobie głowy okrywaniem nagości. Dziewczyny przez chwilę wspominały swoje taneczne doświadczenia z warszawskich klubów studenckich, ale z czasem zamilkły. Z czasem nie dało się swobodnie rozmawiać. Lepiej było mieć zamknięte usta i oddychać przez nos. Jednak nieoczekiwanie Lidka zwróciła uwagę na brak jednego rekwizytu.
    - Tomek, a gdzie masz miotełki? Z rozkoszą złoiłabym ci plecy! – roześmiała się cicho – szczególnie tam na dole…
    - Ano nie mam – odparłem spokojnie. – Nie miał kto i kiedy tego zrobić. Ale dobrze, że przypomniałaś. Kiedyś wybiorę się tu do lasu i utnę trochę gałązek, to się zrobi.
    - Nie „się zrobi”, tylko masz zrobić do soboty, bo będzie Romek, to i jemu sprawię manto.
    - A ja tobie, jeśli będziesz Tomka bić – zastrzegła Dorota i nagle szturchnęła Lidkę palcami w okolicę nerek.
    - O ty, bieszczadzka połonino! – Lidka aż podskoczyła i natychmiast zwróciła się w stronę Doroty, łapiąc ją za ręce.
    - Uspokójcie się! – usiłowałem zaprowadzić porządek, chociaż gorące powietrze zatykało mi usta. Jednak chyba same zrozumiały, że zapasy w takich warunkach, to nie jest dobry pomysł, bo szybko znieruchomiały, delikatnie obejmując się przez chwilę rękami.
    - Widziałeś Tomek jaka zazdrośnica? – Lidka próbowała się śmiać. – Masz obrońcę, że ja nie mogę! – nagle zaczęła śmiać się głośno. – Tomek!... – przez chwilę nie mogła wykrztusić nic więcej. – Masz prywatnego… goryla!
    Dorota skoczyła na nią szybciej, niż ja się roześmiałem. Lidka natomiast ze śmiechu nie była w stanie się bronić.
    - Ty małpo! – wołała Dorota. – Ty koczkodanie, ja ci dam goryla! Odszczekaj to zaraz…
    Musiałem ratować je przed upadkiem, bo Lidka pochylała się coraz bardziej, chcąc uniknąć ataków Doroty, ta jednak mocnym uściskiem sprowadzała tułów Lidki do parteru. Po chwili obydwie trzymałem w objęciach, bo groziło im, że sturlają się z ławek na podłogę.
    - Utopię cię za to w jeziorze, ty gibbonie! – sapała Dorota. – Chcesz się zmierzyć?
    - Chcę… – Lidka ledwie wystękała odpowiedź. Dorota puściła ją, więc i ja zelżyłem swój chwyt. Teraz wracały do równowagi, ale ten ich krótkotrwały wysiłek nie pozostał bez śladu. Obydwie szybko wybiegły z kabiny, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, bo tu już nie miały czym oddychać. Wyszedłem za nimi. Zniknęły jednak na pomoście zanim je zobaczyłem, najwyraźniej pobiegły do jeziora.

    Zabrałem z szafki ręczniki. Pamiętałem, że przy wyjściu z wody będzie nam trochę zimno, słońce przecież zaszło, może na trawie jest już rosa i po kąpieli w jeziorze, trzeba będzie się jakoś chronić przed chłodem. Tymczasem na zewnątrz niemal już panowała ciepła, letnia noc. Nie było jednak problemów z widocznością, bo księżyc rozsiewał z góry swoje blaski a i niebo nie ciemniało tak bardzo o tej porze roku. Od strony przyjeziornych, leśnych mokradeł dochodziły odgłosy żabiego chóru, a nad lasem rozlegały się pojedyncze pokrzykiwania wieczornych, czy też nocnych ptaków. Nie potrafiłem ich przypisać żadnemu gatunkowi, bo nie znałem się na tym, ale było po prostu pięknie. I w te, stonowane odgłosy przyrody, wpisywały się dźwięki jakiejś wodnej bitwy, prowadzonej w jeziorze.
    Bitwa była chyba mało poważna, bo plusk wody przeplatał się z chichotami i wesołymi, stłumionymi pokrzykiwaniami. Doszedłem do plaży, pozostawiając na kocu ręczniki, a potem wszedłem do płytkiej, przybrzeżnej wody i z ulgą zanurzyłem się cały. Woda nie była teraz zimna i przyjemnie chłodziła rozgrzane ciało. Dziewczyny pływały trochę dalej. Myślałem, że mnie jeszcze nie zauważyły, ale Dorota szybko wyprowadziła mnie z błędu.
    - Tomek, chodź do nas! – zawołała cicho.
    Nie dałem się prosić i popłynąłem w ich stronę. Tutaj było już głębiej, woda sięgała niemal do szyi kiedy stanąłem na dnie, dlatego pomyślałem, że w naszym stanie nie należało ryzykować zabaw na większej głębi. Ale dziewczyny nie zwracały na to uwagi. Szybko do mnie podpłynęły, a kiedy rozłożyłem ręce, obydwie schwytałem w objęcia, a wtedy zawisły mi na szyi. Ich nogi zgodnie oplotły mnie z obydwu boków, a ja z konieczności musiałem podtrzymywać je w talii.
    - Widzę, że chcecie mnie teraz utopić! – wydukałem z trudem, bo ich wężowe ręce co i raz zaciskały się na moim gardle.
    - Coś ty, nie ma o tym mowy – Dorota pocałowała mnie w policzek.
    - Nie ma takiej opcji – dodała Lidka. Swój tułów trochę odchyliła ode mnie, za to mocniej przycisnęła biodra, dokładnie obejmując mnie nogami tak, że po chwili poczułem jak spojenie jej ud ściśle przylega do mojej nogi i zaczyna się o nią ocierać. Ścisnąłem ją w talii, sądząc że przestanie, ale nic takiego się nie stało.
    - A wy jak? Rozliczenia zakończone? – zapytałem niby obojętnym głosem.
    - Na razie zakończone, nie dała się utopić – szybko odpowiedziała Dorota. – Ale jak mi będzie wchodzić w drogę, to ją załatwię, może być tego pewna! – śmiała się na głos.
    Nie ryzykowałem dłużej. Z trudem, bo z trudem, z pełnym ładunkiem dwóch dziewczyn uwieszonych u szyi, zacząłem brnąć przez wodę w stronę płycizny. Lidka przez cały czas bardzo sprytnie ocierała dół swojego brzucha o moją nogę. Pod wodą było to nie do zauważenia, ale na płyciźnie będzie musiała przerwać i na to liczyłem. Nie mogłem przecież powiedzieć głośno żeby przestała, jednak czułem zażenowanie i nielojalność wobec Doroty taką niecodzienną sytuacją, tym bardziej, że ich biusty tuż pod powierzchnią wody, całkiem otwarcie raz za razem bodły moje ciało. Ale teraz wcale ich nie pragnąłem.
    - Otrzeźwiałyście trochę? – zapytałem ostrożnie.
    - Jasne! – Dorota wciąż była rozbawiona. – Wiesz Tomek, ja jeszcze nie nauczyłam się pić alkoholu, ale już wiem, że w wodzie trzeźwieje się szybciej.
    - Za krótko i za rzadko bywałaś u nas w ośrodku, w dorosłych latach – wreszcie i Lidka się odezwała. W miarę, jak dno się podnosiło i nasze sylwetki wyłaniały się z wody, chyba zrozumiała, że jej zabiegi idą na marne. Wreszcie rozplotła nogi i stanęła na dnie, a po chwili to samo zrobiła Dorota. Zabrały też ręce z mojej szyi i wtedy poczułem się lekki jak nigdy. Lidka tymczasem kontynuowała swoją poprzednią myśl.
    - Jakbyś tu mieszkała dłużej, to niejednego byś się nauczyła.
    - Ano właśnie – zauważyła smętnie Dorota. – Ja nigdy nigdzie nie mieszkałam tam, gdzie można było poznać życie. I wcale go dotąd nie poznałam. A ty się dziwisz, że postanowiłam nadrobić zaległości…
    - Wiesz Dorotko… – zacząłem ostrożnie. – A może to i lepiej? Tak naprawdę, to wielu ludzi wolałoby tego niby prawdziwego życia nie znać. Czasem to życie bokiem wychodzi…
    - Tomek, nie bierz mnie za idiotkę! – zaprotestowała, zatrzymując się nagle. – Doskonale o tym wiem! Ale chcę spróbować czegoś zupełnie innego. Pewnie zauważyłeś, jak rano jeszcze krępowałam się ciebie, bo cały czas wiedziałam, że mam włosy nieuporządkowane po wczorajszym prysznicu, chociaż i tak zawsze mi się nieźle układają same … Tylko mam to wtłoczone do krwi, że nie mogę pokazywać się ludziom byle jak, nieuczesana, bez makijażu, byle jak ubrana i wszystko podobne. I dobrze mi powiedziałeś rano, że widzisz mnie taką, jaka jestem naprawdę. Bez kosmetyków, bez zabiegów i bez wszelkich ulepszeń. I taką będę przez te wakacje! A wszelkie ponad standardowe upiększania będę robić tylko na twoje życzenie. Jeśli będzie ci się to podobać, to proszę bardzo.
    - Dorka, tylko nie przesadź w drugą stronę – odezwała się Lidka. – Jeśli się zaniedbasz…
    - No, druga się odezwała, kwoka jedna! – przerwała jej bez ceregieli. – Czy ja mówię, że nie będę się myć? Czy ja mówię, że nie będę czyścić paznokci? Ja tylko nie mam zamiaru ich codziennie malować, ot cała różnica. Nie chcę zostać kimś na kształt pani Dulskiej, która kryje się w domu ze swoimi papilotami. Tomek, jeśli jeszcze raz będę cię prosić, żebyś wyszedł z łazienki, to masz mnie nie słuchać! Chcę, żebyś wszystko widział i wiedział. I koniec dyskusji w tym temacie!
    - Może w tym szaleństwie jest jakaś metoda? – roześmiała się Lidka, jednak od razu też spoważniała. – Dorka, skoro masz takie zmienne nastroje, to może… może Romka tu jeszcze nie zapraszać?
    - Nie, nie, Lidka, to nie tak! – Dorota gwałtownie zaprotestowała. – Jeśli tylko poprosisz go o to, o czym mówiłam, to nie ma sprawy. Ja po prostu chcę się czuć wolna i swobodna, bez mnóstwa oczu we mnie wpatrzonych i po cichu komentujących każdy mój ruch. Obok mnie, może bawić się każdy, byle tylko mnie dał spokój.
    - Słuchajcie – przerwałem ich wywody. – Może o tym wszystkim porozmawiamy jeszcze później, co? Chciałbym się trochę popluskać, żeby chociaż zmyć pot, a wy róbcie teraz co uważacie. Na brzegu położyłem ręczniki na kocu, jakbyście miały ochotę wyjść na brzeg…
    - Nie chcesz ze mną popływać? – zapytała Dorota podchodząc bliżej.
    - Ja nie jestem w stanie tobie dorównać! – roześmiałem się.
    - Bo nie próbowałeś! A teraz mnie złap! – zawołała i odbiegła kilka metrów, po czym rzuciła się w wodę. Pobiegłem w tym kierunku, po czym tak samo odbiłem się od dna i popłynąłem w ślad za nią. Gdyby chciała, to oczywiście nie pozwoliłaby się dogonić, ale po niedługiej chwili niemal zatrzymała się w wodzie i poczekała na mnie. A potem znowu zawisła mi na szyi, obejmując nogami nie tak jak wcześniej, tylko od przodu. Chciałem wziąć w dłonie jej pośladki, ale zorientowałem się, że nogami nie sięgam dna i moje ręce musiały pracować, abym utrzymał nas na powierzchni. Dorota przytuliła swoją głowę do mojej i trwała bez ruchu. Musiałem wytężać się za nas obydwoje.
    - Dorota, Tomek! – usłyszeliśmy ciche wołanie Lidki. – Czekam na was na brzegu.
    - Już idziemy – Dorota odezwała się, po czym pocałowała mnie i szybko odpłynęła. Więc i ja skierowałem się w stronę plaży. Teraz na razie miałem dość wody.

    Wyszliśmy tuż po Lidce, która jeszcze nie zakończyła osuszania swojego ciała. Jeszcze stała spokojnie, a ręcznik co rusz odsłaniał smakowite fragmenty jej piersi i brzucha. Po chwili Dorota robiła to samo. Aż kilka razy przetarłem oczy, żeby się upewnić, czy nie śnię. Światło księżyca dawało doskonałą widoczność, ale one zachowywały się tak, jakby były zupełnie same, absolutnie nie krępując się moją obecnością. Czułem, jak moja męskość, znacznie skurczona w wodzie, teraz zwiększa swoje wymiary. A przecież Dorota nie mogła narzekać dzisiejszego dnia, że ją zaniedbuję! Skąd u mnie takie możliwości? Przecież z Martą sypiałem ostatnio najwyżej kilka razy w miesiącu, a były takie okresy, że wcale…
    - Tu jest świetnie! – Lidka owinęła się ręcznikiem powyżej biustu i usiadła na kocu. Teraz wszelkie intymności miała już zakryte. Po chwili Dorota dołączyła do niej.
    - Jak dawno nie spędziłam takiego wieczoru na łonie przyrody, z takimi odgłosami…
    - Teraz słuchasz przyrody – zaśmiała się Lidka – a jeszcze przed chwilą chciałaś tu tańczyć nago swoje rock and roll-e.
    - Kiedy chciałam, to chciałam, jeszcze i tak zechcę! – twardo odpowiedziała Dorota. – A teraz wytrzeźwiałam i lepiej mi z taką ciszą.
    Owinąłem biodra swoim ręcznikiem i położyłem się na plecach, kładąc głowę na jej udach. Natychmiast jej dłoń znalazła się w moich włosach, a później palce delikatnie wędrowały po szyi, zaczepiały o ucho i drapały podbródek.
    - Może macie na coś ochotę? – zapytałem, mając na myśli piwo.
    - Ja mam! – Dorota szybko odpowiedziała, przyciskając moją głowę do brzucha. – Mam ochotę na „coś”!
    - A ja tym razem nie będę gorsza – odezwała się Lidka poważnym głosem. – I przyznam się wam, że też mam ochotę na takie „coś”! Mam ochotę jak cholera!
    Nasz chóralny, gromki śmiech, wystraszył nie tylko okoliczne ptactwo, ale chyba nawet żaby, które trochę ściszyły głosy. Nie dałem rady leżeć, musiałem usiąść, żeby się nie udusić. Kiedy trochę wróciłem do siebie, podniosłem się z koca i wysapałem powoli.
    - Ja… miałem na myśli piwo!
    - Ja tam nie wiem, co ty miałeś na myśli – Lidka nadal kpiła. – I mnie to w zasadzie nie interesuje! Oferta jest ofertą i ja ją przyjęłam! W końcu pracowałeś w handlu, więc zasady chyba znasz. To jest niczym gra w pokera, karta na stole, cofnąć jej nie można…
    - Lidka… – nieśmiało odezwała się Dorota słodkim głosem. – A ty lubisz tak… leżeć niby karta… na stole?
    O mało nie wpadłem do jeziora.
    Nasz śmiech zagłuszył i przestraszył wszelkie stworzenia, które znów zamilkły. Ja po dłuższej chwili zorientowałem się, że leżę na mokrej trawie, spory kawałek od koca, a one obydwie pozostały na kocu, splecione ze sobą i nie mogące się podnieść.
    - Dorotko… – nie mogłem normalnie mówić, śmiech rozsadzał mi gardło. – Mówiłaś, że bałaś się wariatkowa… – znów na chwilę przerwałem. – Ale chyba go właśnie znalazłaś!
    Lidka opadła bezwładnie na koc. Nie wydawała nawet dźwięków, tylko jej ciało drgało jak poruszane sprężyną. A Dorota leżała na niej i chrypiała jakoś dziwnie. Nie miałem siły nawet się odezwać.
    Pierwsza podniosła się Lidka. Jakoś udało jej się uwolnić spod Doroty. Otarła łzy dłonią, ale całe jej ciało wstrząsały spazmatyczne dreszcze.
    - Tomek – próbowała mówić. – Ale… ale… trafiłeś!
    I znowu śmiech nie pozwolił jej normalnie mówić. – Masz rację… – wykrztusiła z trudem. – To rzeczywiście jest dom wariatów… – po czym znowu położyła się na kocu.
    A ja teraz złapałem oddech. Sytuacja była tak zabawna, że postanowiłem kontynuować temat.
    - No to powinniśmy zrobić sobie przynajmniej jakieś pióropusze…
    - Pomalować gęby olejną farbą… – z poparciem odezwała się Dorota, chociaż nadal leżała na kocu i dusiła się od śmiechu…
    - I urządzić zjazd miłośników Harleya! – zawołałem głośno, bo przypomniałem sobie niedawno oglądany kolorowy fotoreportaż z takiej imprezy.
    Reakcja Lidki mnie zaskoczyła, bo w jednej chwili spoważniała. Śmiech zamarł na jej twarzy, usiadła prosto i całkiem trzeźwo spojrzała na mnie.
    - Tomek, ty jeździsz motocyklem? – zapytała poważnym głosem.
    - Jasne, że jeżdżę! – odpowiedziałem wesoło. – Mało kto tak jeździ!
    - Pytam poważnie. Masz motocyklowe prawo jazdy?
    - Poważnie ci odpowiadam, że mam i że mam je tutaj ze sobą – odpowiedziałem, dalej się śmiejąc.
    - Więc pokaż! – zażądała.
    Nie wytrzymałem. – To już chyba nazywa się zboczenie! Mógłbym ci teraz co nieco pokazać, ale to chyba na pewno nie będzie prawo jazdy!
    - Powiedziałeś, że masz ze sobą!
    - Ze sobą w Pokrzywnie, do cholery, a nie w saunie! Tego się po tobie nie spodziewałam! Jak możesz żądać okazania dokumentów od gołego człowieka? - wsparła mnie śmiejąca się Dorota.
    - Lidka, prawo jazdy mam w walizce i jeśli chcesz, to w domu je odszukam! – wyjaśniłem, widząc, że Lidka nie reaguje na nasze żarty.
    - Eureka!!! – zakrzyknęła Lidka, wstając z koca i zupełnie nie przejmując się tym, że ręcznik spadł na dół i niczego już jej nie okrywa. Zaczęła wyginać się w jakimś dziwnym tańcu, a po chwili schwyciła rękę opierającej się Doroty, podnosząc ją z koca i usiłując zmusić do przebierania nogami. Dorota była zdziwiona zupełnie tak jak ja, nie rozumiałem niczego.
    - Zatańcz ze mną, siostra! – wołała Lidka. – Znalazłam rozwiązanie waszych problemów.
    Zmiana jej nastoju była niezrozumiała. Wreszcie zauważyła, że nie podążamy za tokiem jej myśli, a wtedy zostawiła Dorotę i zaordynowała.
    - Siadajcie małolaty! Widzę, że macie myśli zajęte tylko sobą i głos rozsądku do was nie dociera. Ale to mnie już nie dziwi, skoro znajdujemy się w istniejącym w tym miejscu wariatkowie – roześmiała się swobodnie, a my siedzieliśmy słuchając i zupełnie jej nie wtórując. – Mam dla was propozycję, u mnie w garażu stoi motocykl, Honda. Całkiem niezła maszyna. I skoro Tomek ma prawo jazdy, to mu tę Hondę pożyczę na lato. Nie będziecie uwięzieni tutaj, będziecie mieć możliwość pozwiedzania okolicy. Siostra, co ty na to? – zwróciła się do Doroty. Ta siedziała spokojnie, propozycja wcale jej nie zachwyciła.
    - Nawet nie wiem, czy chcę… – odezwała się obojętnie.
    - No i durna baba! – Lidka zwyczajnie się wkurzyła. – Dorka, czym ty teraz myślisz, bo na pewno nie głową! Przecież zrozum, siostrzyczko… – jej ton nagle złagodniał. – Na motocyklu jeździ się w kasku!!! Nikt ciebie nie rozpozna, bo głowę będziesz miała zakrytą, będziecie mogli wyjeżdżać i wracać kiedy zechcecie, rozumiesz mnie czy nie?
    Dorota spoglądała na Lidkę w milczeniu i nagle podniosła się, oznajmiając cicho – Jesteś wielka! – po czym rzuciła się na nią.
  • #39
    literatka
    Level 12  
    Lidka nie dała się przewrócić na trawę. Podtrzymała Dorotę i po chwili obydwie zaczęły podrygiwać niczym ognie świętego Anzelma. A może był to jakiś nowy indiański taniec? Brakowało jednak ogniska, wokół którego należało odprawiać takie niecodzienne rytuały.
    Patrzyłem na nie niczym turysta na tubylców. Ręczniki dawno z nich pospadały, więc biusty oraz brzuchy, na przemian z pośladkami, błyskały teraz bielą w księżycowym blasku. Już nie wiedziałem, czy znowu jestem pijany, czy śnię… nawet słowa Lidki, które zrozumiałem wcześniej niż Dorota, jakoś odsuwały się dalej. Ale co tam, wstałem, dołączyłem do nich i teraz całą trójką, z ciasno splecionymi ramionami, deptaliśmy trawę w wesołych podskokach. W dodatku zacząłem pohukiwać i wykrzykiwać jakieś dźwięki, zasłyszane w telewizyjnych programach o Afryce, czy też innej Oceanii. A dziewczyny ochoczo zaczęły mi wtórować. To był autentyczny dom wariatów. Dopiero po paru minutach kręcenia się w kółko, nie dało się już utrzymać Doroty, która upadła na trawę, tarzając się ze śmiechu i kółko się rozsypało.
    Zatrzymaliśmy się z Lidką, sapiąc niczym parowozy, a ja wyciągnąłem rękę do Doroty, pomagając jej podnieść się z ziemi. Ledwo dyszała, ale zaraz przylgnęła do mnie.
    - Tomek… przynieś Lidce dużą wódkę, zasługuje na to!
    - Dziękuję za uznanie, należy mi się – wydyszała mało skromnie Lidka – ale już nie chcę. Jutro mam jechać, więc na dzisiaj wystarczy.
    - To co? – zapytałem. – kończymy imprezę?
    Milczała, lecz kiwała głową potakująco, a że Dorota nie protestowała, zapadła cisza i my też powoli uspokajaliśmy się
    - Chodź, Dorka, posprzątamy trochę w saunie i idziemy do domu – powiedziała po chwili.
    - Idźcie zatem, ja to wszystko pozbieram – zaproponowałem, ale jednak poczekały na mnie.

    Zabrały ręczniki natomiast ja wytrzepałem koc i poszliśmy do sauny. Dziewczyny szybko się ubrały, uporządkowały pomieszczenia, a potem część przyniesionego jedzenia zabraliśmy, resztę nadającą się do dłuższego przechowania umieszczając w lodówce, po czym wychodząc zamknęliśmy obiekt. W tym czasie Dorota zaczęła omawianie z Lidką sprawy związanych z jej jutrzejszym wyjazdem.
    - Dam ci moją kartę i w Warszawie wybierzesz mi trochę pieniędzy, bo nie mam zbyt wiele gotówki ze sobą, a tutaj nie chcę wybierać.
    - Mogę ci wybrać, tylko co zrobię jak zapomnę PIN-u?
    - Nie zapomnisz. Przyglądałam się w Czyżynach twojej toyocie i wiesz co odkryłam? Że ma numery dokładnie takie same jak mój PIN.
    - Naprawdę? – Lidka nie dowierzała.
    - Dokładnie takie same! – powtórzyła, kiedy już dochodziliśmy do domu. – Tomek, wejdź pierwszy i pozapalaj światła, bo jakoś niepewnie się czuję…
    Spełniłem jej życzenie, postawiłem niesioną torbę i zawróciłem do wejścia.
    - Lidka, na wszelki wypadek zamknij samochód na noc a ja idę jeszcze sprawdzić bramę, bo nie pamiętam, czy ją dobrze zamknąłem.
    - Ok. Tylko tam nie przepadnij!
    - Niedoczekanie wasze! – roześmiałem się i poszedłem w stronę ogrodzenia. Kiedy wróciłem, dziewczyny kończyły porządki w kuchni.
    - To co, idziemy spać? – zapytałem.
    - Idziemy – odezwała się Lidka. – Tylko poczekajcie, ja idę pierwsza do łazienki, bo jak wy wejdziecie, to mogę potem do rana nie doczekać się na jej zwolnienie.
    Dorota natychmiast zareagowała prowokacją.
    - Ty co, nie chcesz dzisiaj do jacuzzi? – zapytała słodkim głosem.
    - Lepiej mnie nie drażnij! – warknęła Lidka, spoglądając groźnie. – Bo dzisiaj to nie wiem, czy bym tak grzecznie w niej wysiedziała jak wczoraj.
    - No, jeśli to wczorajsze było grzeczne, to zupełnie nie wiem, jak wyglądasz niegrzecznie – skomentowałem jej słowa.
    - Chyba lepiej dla ciebie, że nie wiesz! – śmiała się. – Mógłbyś na przykład… zostać przeze mnie zgwałcony.
    - Wtedy miałabyś ze mną do czynienia – przerwała jej Dorota.
    - Ciebie też bym zgwałciła! – odparła bez namysłu. Teraz śmiały się obydwie, obejmując i ściskając. A kiedy trochę im przeszło, Lidka wyśliznęła się z objęć.
    - Dobrze, ja wiem, że możemy tak i do rana, ale idę, a wy tu zachowywać się grzecznie. Za chwilę wracam – dodała już w drzwiach.

    Dorota oparła się o mnie tyłem. Objąłem ręką jej talię i przytuliłem policzek do mokrych jeszcze włosów. Moja dłoń wśliznęła się pod krótką koszulkę i delikatnie gładziła brzuch.
    - Posadzić cię na stole? – szepnąłem jej do ucha. Pokręciła głowa przecząco.
    - Teraz nie – odpowiedziała też szeptem, ale bardzo zmysłowym głosem. – Jutro! Teraz chcę do łóżka.
    - A mogłabyś tak… – zawahałem się.
    - Mogłabym! A czego chciałbyś? – odwróciła się do mnie.
    - Odrobinę tych twoich perfum… – nadal szeptałem, a wtedy jeszcze raz potwierdziła.
    - Zawsze, jeśli tylko chcesz.
    - Chcę.
    - To masz załatwione.
    - A na co my czekamy?
    - Na łazienkę. Chcę wysuszyć włosy.
    - Ale ja nie wiem gdzie jest suszarka.
    - Na ścianie, przymocowana na stałe. Ale mam swoją, tylko właśnie też zostawiłam ją w łazience.
    - To chodź do sypialni, ja się położę.
    - A nogi niby kto opłucze sobie za ciebie?
    Spojrzałem w dół. Miała rację. Moja wędrówka przez rosę do bramy pozostawiła ślady na stopach, przywarte płatki jakichś kwiatów i resztki suchych traw. Pokiwałem tylko głową i przyciągnąłem ją, przytulając jak uprzednio.
    - Mogę wejść? – usłyszałem dochodzący z korytarza głos Lidki.
    - Wchodź, wchodź, nie żałuj sobie – Dorota opowiedziała za nas dwoje, ale nie zmieniała swojej pozycji. Nadal trwaliśmy w uścisku.
    - Muszę się przyzwyczaić, że teraz trzeba głośno oznajmiać swoje nadejście, bo po was, to można się wszystkiego spodziewać – gderała Lidka, wchodząc do kuchni. Miała na sobie krótki, kolorowy szlafroczek z niezbyt mocno zaciśniętym paskiem i kiedy szła, jego poły rozchylały się, ukazując zgrabne uda.
    - Nic ci nie będzie, przyzwyczaisz się – kpiąco odpowiedziała jej Dorota.
    - Ano nic, ano nic – westchnęła Lidka z rezygnacją w głosie. – Słuchajcie, idźcie spać, bo jest już dość późno, a jutro mamy sporo do zrobienia.
    - A może jednak teraz ustalmy, co będziemy jutro robić, żebyśmy później nie tracili czasu – zaproponowałem. I dodałem – Ja to bym się jeszcze czegoś napił…
    - Ja właściwie też jeszcze mogę wypić drinka – głośno myślała Lidka, a wtedy Dorota odwróciła się do mnie.
    - Przynieś tutaj trzy drinki, a ja idę po suszarkę. Wezmę tylko krótki prysznic i obydwie tutaj się wysuszymy.
    - Tak jest! – ruszyłem do salonu po alkohol. Zanim wszystko zdążyłem przygotować i przynieść, to i Dorota była już z suszarką na miejscu, a Lidka zdążyła nawet postawić na stole jakieś paluszki na przekąskę. Dorota stała teraz z włączoną suszarką przy szafkach, a my z Lidką usiedliśmy przy stole.
    - Niech ja tam jutro znajdę jakiegoś włosa! – Lidce niezbyt podobały się jej czynności.
    - Uspokój się – głos Doroty był stonowany, ale też i zdecydowany. – Jutro zaczynamy dzień od porządków to i swoje włosy posprzątam, natomiast ty i tak nigdzie się nie ruszysz aż do obiadu. Natomiast później jedziemy na zakupy, załatwiamy twój motocykl, po czym wracasz do Czyżyn i dopiero wtedy jedziesz do Warszawy.
    - Nie, nie, nie! – Lidka zaprotestowała. – Tak się nie da! – upiła łyk i mówiła dalej. – Ja nie mogę w domu powiedzieć, że przyjechałam z Warszawy i zaraz pędzę z powrotem. Po co było w takim razie przyjeżdżać?
    - Masz rację – poparłem jej logikę. Wszyscy powoli opróżnialiśmy szklaneczki.
    - Hondy wam jutro nie załatwię – kontynuowała Lidka – bo ja w ogóle nie mogę pokazać się w domu. Nie wiem, chyba nawet w Czyżynach nie powinnam się zjawiać, gdyż mój samochód ludzie mogą skojarzyć, dlatego też, proponuję inaczej. Rano sprzątamy, tak jak chcesz, potem jedziemy na zakupy, ale gdzieś dalej, nie w najbliższej okolicy, a potem przywożę was tutaj i od razu jadę do Warszawy. A pojutrze przywiozę Romka, tu go zostawię, a zabiorę Tomka i pojedziemy po Hondę. I zaraz przyjedziemy z powrotem.
    - To nie jest dobry pomysł – zaprotestowałem. – Co w ten sposób zyskujesz? Nic! Pojawiasz się w domu, oddajesz Hondę i zaraz znowu znikasz.
    - To fakt - Lidka wyraźnie się zasępiła.
    - Ja mam inną propozycję – znów się odezwałem. – Po co mi Honda w piątek, jak ty tu będziesz z samochodem? Przecież nie będziemy nigdzie jeździć! Dlatego przyjeżdżaj z Romkiem prosto do nas, a po Hondę pojedziemy dopiero wtedy, jak będziecie wyjeżdżać. Wydaje mi się, że to wariant rozsądniejszy.
    - Tomek ma rację – Dorota, która dotychczas tylko nas słuchała, włączyła się do rozmowy. Bzyczenie suszarki ustało. Podeszła do stołu i usiadła na krześle. – Na jeden dzień, czy też dwa, nie warto, żebyś sobie zawracała głowę. Honda wystarczy nam na przykład od niedzieli.
    - To mi jednak niezbyt odpowiada – Lidka wciąż przecząco kręciła głową. – A co my tu będziemy jeść? Mamy stać dwa dni przy kuchni i gotować? To ja chrzanię taki urlop! Muszę jakoś zawiadomić Guzikową, żeby nam coś przygotowała na weekend.
    - No i bardzo dobrze! – Dorota wpadła jej w słowo. – Słuchaj, jutro rano przy okazji porządków zrobimy remanent w kuchni i spiżarni. Do południa będziemy wiedzieć co jest, a czego brakuje, ty bierzesz listę i będziesz wiedziała co masz kupić, a co załatwisz u Guzikowej. Zadzwonisz do niej z Warszawy i uprzedzisz, że przyjedziecie z Romkiem tylko na chwilę, bo… bo na przykład macie jechać razem na… powiedzmy lelum-polelum. Będziecie razem, więc nikt się wam nie będzie dziwił, że wpadliście tylko na chwilę. A potem przyjedziecie tutaj. Może tak być?
    Lidka jeszcze przez chwilkę milczała, ale zaraz się ożywiła.
    - Genialne, Dorka, jestem z ciebie dumna! Faktycznie, jeśli zajadę do chaty z Romkiem, to nie będę musiała niczego tłumaczyć. A potem zabierzemy wałówkę i przyjedziemy tutaj. A z Hondą, to też będzie lepiej, jak pojawimy się razem. Powiem, że pożyczam ją kumplowi Romka, jakby się w domu pytali – roześmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Ale jaja, niby jesteśmy dorośli, a tworzymy legendy jak dzieci!
    Wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
    - Tomek, powtórz drinki! – Lidka wyciągnęła w moją stronę rękę z pustym szkłem. Za chwilę także Dorota powtórzyła ten gest. Szybko zrobiłem nowe „szarlotki”, ale zapasy się kończyły.
    - Nie ma chyba soku jabłkowego – cicho powiedziałem.
    - Jest, jest – zapewniła mnie Lidka. – W spiżarni. Tak żeście wczoraj przynosili te soki, że sama musiałam je tam zatargać, panie bagażowy – popatrzyła na mnie znacząco, tak spod oka. Puściłem jej słowa mimo uszu.
    - Ty się mnie nie czepiaj, tylko patrz, byś się nie upiła. Rano masz jechać – próbowałem się odgryźć.
    - Spokojna twoja uczesana – pospieszyła z zapewnieniami. – Po tym jeziorze jestem niemal zupełnie trzeźwa, a jechać będziemy dopiero po obiedzie. Parę drinków dzisiaj w niczym mi nie przeszkodzi, przynajmniej będę lepiej spać i nie będę wysłuchiwać Dorki pojękiwań.
    - Dzisiaj nie będzie żadnych pojękiwań – zaprotestowała Dorota. – Co ty myślisz, że ja jestem sadystka? Absolutnie nie mam zamiaru znęcać się ani nad tobą, ani nad Tomkiem! Na dziś nam wystarczy – roześmiała się. – Wolę, żeby rano obudził mnie do życia.
    Poszedłem do spiżarni po sok i nie słyszałem ich dalszych docinków. Chciało mi się spać, chociaż wypity teraz alkohol trochę mnie ożywił. Sok znalazłem bez trudu i wróciłem do kuchni.
    - Tomek – przywitała mnie Lidka. – Ustaliłyśmy, że jutro po śniadaniu opuszczasz dom i wracasz dopiero na obiad. Masz jakieś plany na te godziny?
    - Mam, a czemu pytasz?
    - Jak to „czemu”? Z czystej ciekawości! – lekko ją obruszyła moja zdawkowa odpowiedź.
    - A, to mów od razu, że chodzi o kontynuację planowania na jutro – odpowiedziałem lekko zdezorientowany. – Sorry, zaskoczyłaś mnie zmianą tematyki i nie zrozumiałem w czym rzecz.
    - Co będziesz robił? – zapytała spokojnie Dorota.
    - Jeśli nie macie innych propozycji, to wezmę rower i wybiorę się gdzieś na poszukiwanie brzozowych gałązek. No a potem z tych gałązek porobię miotełki do sauny.
    - Ja chcę iść z tobą! – Dorota wyciągnęła do mnie ręce.
    - Mowy nie ma! – Lidka szybko ją zgasiła. – Jeszcze zdążysz się z Tomkiem nachodzić. Przecież wagonu gałęzi nie przywiezie, a poza tym jeśli one wyschną, to już się do niczego nie nadają. Nie można robić zbyt dużego zapasu. A po pierwsze i ostatnie, to jesteś potrzebna tutaj i nie ma dyskusji! – ucięła rozmowę. – Natomiast twój temat zaakceptowano – zwróciła się do mnie.
    - Ale się szarogęsisz! – Dorota nie siedziała pokornie. – Nawet pomarzyć mi nie dasz.
    - A ty mi dajesz? – odgryzła się Lidka. – Nawet jak parę słów zamienię z Tomkiem, to już warczysz na mnie.
    Dorota posmutniała i upiła łyk ze szklanki.
    - Lidka, proszę! – rzuciłem w jej stronę, lekko zdegustowany tymi słowami.
    - Przepraszam cię, nie chciałam – Lidka wstała z krzesła, podeszła do Doroty i objęła ją za szyję.
    - Nie, nie… Lidka… – Dorota nie chciała się przytulać. – Ty masz rację, ja się wcale nie pogniewałam.
    Lidka stanęła jak wryta, patrząc na Dorotę ze zdziwieniem, ale ta kontynuowała – Mówiłam już Tomkowi, że nagle zrobiłam się głupio zazdrosna. I tobie też to powiem. Wybaczcie mi, proszę, bo… dla mnie to jest tak nowe, że jeszcze nie umiem sobie z tym poradzić.
    - Boże, coś ty mi wszystkiego nie mówisz… czemu wcześniej o tym milczałaś? – Lidka przysunęła sobie krzesło i usiadła obok, nakrywając jej dłonie swoimi. – Jeśli chcesz mojej deklaracji, to ci obiecuję, że nie wpuszczę Tomka do swojego łóżka, nawet gdyby się wpychał i sama też do niego nie pójdę. Przyrzekam ci jak siostrze!
    Objęły się serdecznie ściskając, a ja stałem spokojnie ze szklanką w ręce i sączyłem jej zawartość. Byłem w zasadzie trzeźwy, ale i tak nie bardzo rozumiałem co się tu działo. Czy to tylko zazdrość?
    - Tomek, słyszałeś? – nieoczekiwanie zapytała mnie Lidka.
    - Pewnie, że słyszałem – odpowiedziałem spokojnie. – Ale ja swoją deklarację złożyłem już wcześniej i nie mam najmniejszego zamiaru jej zmieniać. Przecież doskonale o tym wiesz.
    Dorota odwróciła się na krześle i spojrzała w moją stronę.
    - Weź sobie krzesło i usiądź obok mnie! – zadysponowała. Nie oponowałem i po chwili siedzieliśmy we trójkę, Dorota pośrodku, a ja i Lidka po bokach.
    - Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak mi z wami dobrze – zaczęła Dorota. – Ja wam ufam, a jakbym kiedyś powiedziała jeszcze coś głupiego, to mi wybaczcie. Chcę jeszcze wypić drinka i idziemy spać. Lidka, śpisz dzisiaj z nami. Tak samo jak wczoraj.
    - A po co? – Lidka odezwała się niemal odruchowo. Nie zrozumiała pewnie intencji Doroty.
    - Po to, żebyś nie była w nocy sama, jak najczęściej bywałam ja. Jesteście kochani i chcę wam to oznajmić. A poza tym… tak naprawdę, to chcę sprawdzić siebie; jak ja to będę przyjmować. Czy tak jak wczoraj, czy coś się zmieniło.
    - Dorotko… – zacząłem niepewnie. – Niedawno mówiłaś, że nie wierzysz w takie jedno słowo…
    Odwróciła się do mnie. Wiedziałem, że zrozumiała co miałem na myśli.
    - Pamiętam, ale nagle wiele spraw nabiera dla mnie zupełnie innego znaczenia, niż jeszcze kilka dni temu. Może i to się zmieni, i niektóre słowa też w końcu do mnie dotrą? Może je zrozumiem tak, jak są rozumiane potocznie?
    - Ja tam nie mam nic przeciwko temu! – zapewniłem.
    - Dorka, a o co ci chodzi z tym sprawdzaniem? – Lidka nie mogła, albo nie chciała skojarzyć pewnych faktów. Patrzyła na Dorotę z niezbyt mądrą miną. Dorota zaczęła niepewnie wyjaśniać:
    - Ja wczoraj długo nie zasnęłam, bo wydawało mi się, że Tomek zaraz pójdzie do ciebie! – popatrzyła na mnie. – Nawet gdy już spał.
    - O, mamo! - Lidka załamała ręce. – Z tobą jest gorzej niż myślałam!
    - Nie, to nie tak! – głos Doroty był zdecydowany. – Myślę, że to było chwilowe echo dawnych dni. To jest nietrwałe, a przynajmniej tak uważam dzisiaj. I dlatego proszę cię, żebyś spała dzisiaj z nami. Chcę sprawdzić siebie, a nie was.
    - A mam spać w majtkach czy bez?
    Lidka bezceremonialnie znowu zamieniła naszą poważną rozmowę w żartobliwą, chaotyczną potyczkę.
    - A śpij jak chcesz, ja tam w każdym razie będę spała bez nich – roześmiała się Dorota. – Dzisiaj już będę spokojna, przynajmniej mam taką nadzieję. I chcę się wyspać.
    - I ja mam wierzyć, że z Tomkiem to ty się wyśpisz – zakpiła Lidka. – W dodatku jak będziesz bez majtek…
    - Odpuść już! Nie jestem maszyną! – próbowałem ją lekko przygasić. – Dzień był dość intensywny, jeśli chodzi o wrażenia, a resztę trzeba zostawić na później. Przecież jutro też jest dzień i pojutrze też.
    - No dobrze, już dobrze – Lidka westchnęła zrezygnowana. – Dorka dla ciebie, to ja mogę nawet majtki na antenie samochodu powiesić i tak jeździć!
    Wybuchnęliśmy śmiechem.
    - No, tego od ciebie nie wymagam – Dorota, już wyraźnie odprężona, sączyła swojego drinka. – Proponuję dopić wszystko do końca i na dzisiaj tyle.

    Kiedy opróżniliśmy szklanki, dziewczyny pozostały uprzątać stół, a ja poszedłem do łazienki. Byłem zmęczony i senny. Ochlapałem się trochę, a potem z ulgą zaglądnąłem do sypialni. Na razie byłem sam, więc z ulgą zrzuciłem z siebie szlafrok i nagi położyłem się na brzegu łoża, na tym samym gdzie spałem wczoraj. Po chwili przyszły obydwie. Dorota zgasiła górne światło, zapaliła nocną lampkę, po czym rozebrała się i wskoczyła za mnie na środek łoża. Lidki natomiast nie widziałem, gdyż byłem odwrócony twarzą do ściany, ale słyszałem odgłosy jak kładzie się po przeciwległej stronie.
    - Słoneczko, zgasić światło? – zapytałem.
    - Jak chcecie, mnie wszystko jedno.
    - Zgaś, zgaś – powiedziała Lidka. – Ja nie lubię zasypiać przy świetle.
    Wstałem i zgasiłem lampkę. A kiedy wróciłem na łóżko, zorientowałem się, że Dorota leży odwrócona do mnie tyłem i coś tam jeszcze szepcze z Lidką. Ułożyłem się wygodnie, objąłem ręką talię Doroty i spokojnie leżałem. Po chwili odwróciła się do mnie, cmoknęła mnie w usta, powiedziała „dobranoc” i wtuliła nos w moją szyję. Tak też zasnęliśmy.
  • #40
    literatka
    Level 12  
    Kiedy się obudziłem, obydwie jeszcze spały. Nie wiedziałem, która godzina, bo zegarek został w łazience, ale było chyba bardzo wcześnie, bo chłód poranka wdzierał się przez otwarte okno. Cichutko wstałem z łóżka, poprawiłem kołdrę, aby nie marzły i poszedłem do łazienki. Na wszelki wypadek należało się ogolić, żeby Dorota znowu nie narzekała na pokłute uda. Było prawie wpół do piątej.
    Po kilkunastu minutach, już ubrany, przemknąłem po cichutku do kuchni. Zaparzyłem dzbanek kawy, zabrałem filiżanki, cukier i mleko, po czym wszystko to zaniosłem na tacy do sypialni. A tam ostrożnie nalałem trochę kawy do filiżanki i podsunąłem ją Dorotce pod nos. Z początku nie reagowała, ale po chwili zaczęła mocniej wciągać aromat i otworzyła oczy. Rozejrzała się po sypialni jakby zaskoczona, ale pewnie szybko skojarzyła gdzie się znajduje, bo uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce w moją stronę. Musiałem odstawić filiżankę na nocną szafkę i położyć się obok, a wety przytuliła się, pytając cicho.
    - Nie za wcześnie mnie budzisz? Nie chcę jeszcze wstawać.
    - To śpij! – delikatnie, pod kołdrą, gładziłem ręką jej plecy aż do końca pośladków.
    - Jak będziesz tak robił, to na pewno nie zasnę – wyszeptała. Pocałowałem ją w szyję i zamierzałem wstać, ale jej ręka przycisnęła moje ramię.
    - Nie idź nigdzie! – zaprotestowała – Poleż tu przy mnie.
    - Teraz już nie wiem, czy chcesz spać, czy nie.
    - Chcę i tego, i tego – zaśmiała się cichutko. – Ale najpierw napiję się kawy. Tyle, że za chwilę. – znowu wtuliła nos w mój obojczyk.
    Nagle Lidka poruszyła się, a potem usiadła, zasłaniając piersi kawałkiem kołdry. Drugą ręką przecierała oczy.
    - Czy mi się wydaje, czy ktoś tu naprawdę pije kawę? – odezwała się zaspanym głosem.
    - Pije naprawdę – odpowiedziałem. – Ale i dla ciebie wystarczy, jeśli chcesz.
    - Chcę! – rozglądała się dookoła, jakby czegoś szukała. – Tomek, jakbyś był tak uprzejmy i podał mi szlafrok, to byłabym ci niesłychanie wdzięczna.
    Kiedy spełniłem jej prośbę, narzuciła go na siebie i wstała z łóżka.
    - Nie wyspałam się! – ziewała dyskretnie, zasłaniając usta dłonią. – Dlaczego tak wcześnie nas budzisz?
    - No właśnie! – Dorota wyśliznęła się spod kołdry i usiadła na brzegu łóżka, zupełnie nie krępując się nagością. Piersi sterczały jej wyzywająco. – Jak już zrobisz dziś te miotełki, to sama złoję ci skórę! – roześmiała się.
    Podałem jej szlafroczek, który niespiesznie nałożyła na gołe ciało.
    - To ja chciałem grzecznie podać kawę do łóżka, a one nie dość, że nie dziękują, to jeszcze i protestują, a w dodatku straszą! – broniłem się niepewnie. – Figę więcej zobaczycie, a nie kawę!
    - Bo przed kawą muszę złożyć wizytę w łazience – Lidka skierowała się w stronę drzwi.
    - Tylko nie zapomnij, że ja też chcę – zawołała za nią Dorota.
    - Nie zapomnę, ja tylko na chwileczkę.
    Usiadłem na krawędzi łóżka obok Doroty, a wtedy odwróciła się nieco tyłem i oparła o mnie. Objąłem ją i moja dłoń powędrowała w gorę, wsuwając się pod połę szlafroka tam, gdzie sterczała lewa pierś.
    - Nie rób tego! – odezwała się ostrzegawczo – Zaraz przyjdzie Lidka, a ja nie chcę jej prowokować.
    Zabrałem rękę, a wtedy odwróciła się do mnie z uśmiechem. – Coś wymyślimy, nie martw się teraz!
    Pocałowała mnie w policzek, po czym wstała i nalała sobie kawy.
    - Idę do łazienki na trochę dłużej. Jak chcesz to chodź ze mną.
    - Nie chcę, już się umyłem i ogoliłem. Pójdę pootwierać okiennice wraz z oknami, żeby przewietrzyć trochę dom, bo w dzień będzie chyba zbyt gorąco.
    - Jak chcesz. W takim razie ja cię znajdę. Mam nadzieję, że nie będziesz wtedy przede mną uciekał.
    - Nie łudź się – roześmiałem się – Jak tak możesz nawet pomyśleć!
    - Dobrze już, dobrze – też się śmiała – Ja tak na wszelki wypadek się zaasekurowałam.
    Znowu usiadła obok mnie na łóżku, zarzuciła mi ręce na szyję, a ja zacząłem powolutku bawić się jej włosami.
    - O, proszę! – Lidka już od drzwi oznajmiała swoje wejście. – Was zostawić samych tylko na minutę i od razu poooszłooo!
    - Nic nie „poszło” – odparowała Dorota. – Dopiero „pójdzie”, ale później.
    Wstała z łóżka i skierowała się w stronę drzwi.
    - Zostawiam was samych, tylko mi tu grzecznie tę kawę pijcie! – pogroziła palcem w moją stronę.
    - Akurat! Będę grzeczna jak wszyscy diabli! – przekomarzała się Lidka. Jednak Dorota roześmiała się i wyszła. Zdawałem sobie sprawę, że tym razem był to tylko żart z jej strony, tak naprawdę to była spokojna. Chyba wracała do równowagi.
    Lidka tymczasem podeszła do szafki i nalewała sobie kawy.
    - A ty chcesz? – zapytała.
    - Jeśli już robisz to poproszę!
    Podała mi napełnioną filiżankę i trzymając drugą w dłoniach, usiadła na łóżku obok mnie.
    - Pójdziesz jeszcze podrzemać? – zapytałem. Nie miałem nastroju do jej zaczepiania.
    - Nie, chyba nie – odpowiedziała spokojnie. – Nie ma sensu.
    - To może pójdziemy do kuchni? Coś przekąsimy i przynajmniej będzie można normalnie usiąść.
    - Zaraz idę, tylko wypiję kawę. Ja to przede wszystkim muszę się ubrać, nie będę biegać z gołą rzycią jak Dorka – znów wypiła łyk kawy i zmieniła temat. – Tomek, nasz plan chyba jednak trochę zmodyfikuję.
    - Jaki plan? – nie zorientowałem się o co jej chodzi.
    - Plan z Romkiem i Hondą. Jutro przyjadę z Romkiem bezpośrednio tutaj po ciebie i zaraz pojedziemy do Czyżyn po jedzenie, ty weźmiesz Hondę i wrócimy tutaj. Nie chcę tego odkładać na później. Będziemy mieć załatwione i spokojniejsze głowy.
    - Tak może być, ja tam nie mam nic przeciwko.
    Dopiła kawę i wstała. – Bierzemy wszystko – oznajmiła, zabierając nasze puste filiżanki. Wziąłem tacę z resztą naczyń i poszliśmy do kuchni.
    - Jak pójdziesz przebierać się do siebie, to otwórz okno, niech się przewietrzy. Ja otworzę pozostałe.
    - Dobrze – rzuciła krótko, zostawiła puste filiżanki i wyszła, ja natomiast postawiłem tacę na stole i miałem ruszyć na obchód okien, kiedy nagle, gdy już wszedłem do salonu, zdałem sobie sprawę ze sztuczności naszej rozmowy. Obydwoje zachowywaliśmy się dziwnie, jakbyśmy szerokim łukiem omijali inne, ważne sprawy. Tak, najwyraźniej to zastrzeżenia Doroty spowodowały, że teraz pewnie baliśmy się obydwoje nawet pożartować z dość intymnej sytuacji, w jakiej się przez chwilę znajdowaliśmy. Gdyby nie to, Lidka pewnie położyłaby się do łóżka, a ja nie omieszkałbym wsunąć się pod kołdrę obok niej. Oczywiście, niczym by się to nie skończyło, ale byłoby trochę śmiechu. Jednak teraz… nie mieliśmy odwagi nawet spróbować, może to i lepiej?

    Kiedy wróciłem do kuchni, Lidka robiła już herbatę, a śniadanie stało na stole.
    - Co to jest? – zapytałem, pokazując na rozstawione pojemniki i talerzyki.
    - Siadaj i jedz – zadysponowała. – Musisz nabrać sił przed walką z Dorotą – zakpiła.
    - Płatki? – skrzywiłem się. – A poza tym jesteś złośliwa – kręciłem głową – i czemu tak?
    - Nie jestem – odezwała się pojednawczym tonem. – Ale wiesz, Tomek? – spoważniała, siadając na sąsiednim krześle. Widziałem, że teraz jest daleko od kpin i żartów. – Cały czas nie mogę przestać o tym myśleć. Bo wydawało mi się, że znam Dorotę i potrafię ją zrozumieć. Sama przecież jestem kobietą i na wiele spraw patrzymy identycznie. Ale teraz za skarby świata nie potrafię zrozumieć, dlaczego to jesteś ty. Nie obraź się, absolutnie nie mam zamiaru ci dokuczać. Ale biorąc tak wszystko na logikę… Owszem, jesteś sympatycznym, inteligentnym, przystojnym panem. Ale jesteś żonaty, czego zresztą nie kryjesz, kasy za dużo nie masz… no i… przecież masz sporo lat! Niemal dorosłe dzieci…
    - Lidka! – przerwałem jej. – Znowu zaczyna się rozmowa o Dorotce podczas jej nieobecności. Ja tak nie chcę! To fakt, że ja też wiele nie rozumiem, ale nie może tak być, że roztrząsamy problemy za jej plecami. Nie chcę tego i już!
    - Niech ci będzie, może masz rację – zgodziła się ze mną, jak mało kiedy. – Może to wszystko właśnie dlatego, że jesteś takim jej obrońcą, na co ja wcześniej nie zwróciłam uwagi…
    Ciśnienie na pewno mi się podniosło.
    - Nie żartuj sobie ze mnie! Zaczynasz na mnie źle działać! Naprawdę!
    - Tomek, przepraszam – Lidka chyba naprawdę się przestraszyła. – Ja mówię poważnie i nie miałam zamiaru ani ci dokuczać, ani z ciebie kpić. Po prostu chodziło mi o stwierdzenie faktu, co nie powinno być ci niemiłe, bo ja to doceniam, że wobec Doroty zachowujesz się w sumie elegancko!
    Teraz osłabiłem ton swego głosu.
    - Wiesz co? Nie męcz mnie od rana. Jest tak jak jest i tylko od niej zależy co będzie dalej. Uszanuj jej wolę i będzie wszystko dobrze.
    - W porządku, nie myśl, że usiłuję nadal namawiać ciebie na jakieś gwałtowne ruchy. Ja Dorotę znam i wiem, że to co nam mówiła wczoraj, pozostaje w mocy. Wiem, że będzie tak, jak postanowiła. Bardzo rzadko zmienia zdanie i muszę przyznać, że ma cholerną intuicję, przekonałam się o tym niejednokrotnie. I to właśnie dlatego myślę o tobie – roześmiała się. – Myślę, dlaczego to właśnie Dorota spostrzegła u ciebie coś, czego ja nie widzę i czego nie zauważyłam.
    Pochyliła się w moją stronę i położyła swoje dłonie na moich.
    - Nie gniewaj się na mnie – powiedziała prosząco. – Właśnie poznałeś moje prawdziwe myśli. Doceń to, że mówię ci o tym otwarcie i nie kryję się gdzieś z myślami, ani nie rozmawiam o tym za twoimi plecami.
    - Lidka… – spojrzałem jej w oczy. – Doceniam i wierzę! – schwyciłem jej dłonie i uściskałem. – Ja chyba zaczynam coś niecoś rozumieć. Ale na razie nie będę o tym mówił, bo mogę się mylić. Proszę cię tylko jeszcze raz, żebyś zostawiła to wszystko swojemu biegowi. Bądź tu z nami, kiedy tylko będziesz mogła, a ja mogę ci obiecać, że kiedyś do tej rozmowy wrócimy. I wtedy być może powiem ci coś więcej.
    Milczała przez chwilę, spoglądając gdzieś w bok nieobecnym wzrokiem. A potem nieoczekiwanie popatrzyła na mnie i mocnym głosem oznajmiła.
    - Ok. Masz, a raczej macie we mnie sojuszniczkę. Jeśli dotąd jeszcze się wahałam, to teraz postaram się zrobić dla was wszystko, co tylko będę mogła. Sztama? – zapytała, unosząc do góry przedramię z otwartą dłonią.
    - Sztama! – podniosłem swoją rękę i przyklepaliśmy układ. Nieoczekiwanie Lidka się roześmiała.
    - I z czego się śmiejesz? – zapytałem spokojnie.
    - Z siebie. Bo właściwie to wczoraj zaczęłam się zastanawiać jak to jest z tobą w łóżku, że Dorocie tak posmakowało. A ona pewnie coś wyczuła i mnie tak wtedy przystopowała…
    Moje męskie ego zostało teraz mile połaskotane, jednak nie chciałem o tym dyskutować. To wszystko było zbyt świeże, a ja już wyrosłem z tych lat, kiedy natychmiast chciało się takim sukcesem chwalić.
    - O czym ty mówisz, jakie tu mogą być tajemnice? Dziewicą pewnie nie jesteś, przynajmniej tak wywnioskowałem z twoich słów, więc przecież wszystko znasz! Co tu może być nieznanego, czy nieoczekiwanego?
    - Nie opowiadaj bzdur! – gwałtownie zaprotestowała. – I co z tego, że nie jestem dziewicą? Jeśli chcesz wiedzieć, to na razie sypiam tylko i wyłącznie z Romkiem i z nikim więcej nie sypiałam. Więc dlaczego się dziwisz mojej ciekawości?
    - Ależ ja ci się nie dziwię! – zaprzeczyłem. – I wiesz co? Chyba masz rację, to raczej ja się źle wyraziłem.
    - Nie wiem, o czym mówisz – przerwała mi.
    - O różnicach. Masz rację, jeśli chodzi o twoje domysły. To jest niby to samo, ale jednak zawsze jest inaczej.
    - Ile partnerek miałeś w swoim życiu? – zapytała nieoczekiwanie. – O życiu seksualnym myślę – dodała szybko.
    Spojrzałem na nią błagalnie. – Takie pytania z samego rana… daj spokój!
    - No nie wstydź się! – drążyła temat. – Mogę ci nawet obiecać, że tej wiedzy nigdy nie wykorzystam przeciwko tobie.
    - A co tak sobie gruchacie, gołąbeczki? – Dorota wchodziła do kuchni i od drzwi oznajmiała swoje przybycie. Spojrzałem w jej stronę i dech mi zaparło! Nienaganna fryzura, lekki, dzienny makijaż, skąpa bluzeczka i mini spódniczka składały się na kompozycję całego obrazu. Wyglądała jak maturzystka na wakacjach, przepiękna licealistka!!!
    - O, w mordę! – nawet Lidce wyrwało się nieopatrzne słowo. – Ale dajesz! To ja tu siedzę niczym jakiś Kopciuszek… mówiłaś, że przestajesz się malować!
    - Słoneczko! – odezwałem się do Doroty. – Jesteś prześliczna! Jesteś nie z tej ziemi!
    Dorota podeszła do mojego krzesła i zakołysała biodrami, niczym tancerka samby.
    – To dla ciebie – powiedziała. – Dlatego, że ogoliłeś się rano! – dodała tonem filmowej uwodzicielki. – Podobam ci się? – zaglądnęła mi w oczy. To spojrzenie już znałem. Była teraz pewna siebie i zadowolona. Znała moją odpowiedź i spodziewała się jej.
    - O, Boże! – westchnąłem. – Jak możesz w to wątpić?
    Przyciągnąłem ją do siebie i posadziłem na kolanach. Oparła się o mnie całym ciałem, pozwalając się objąć.
    - To o czym mówiliście? – zapytała rozsiadając się wygodniej, ale tym razem już innym tonem. Takim bardziej poważnym i nie dopuszczającym zlekceważenia. To się czuło.
    Obydwoje z Lidką milczeliśmy. Dorota popatrzyła na Lidkę, potem odwróciła się i spojrzała na mnie. To już był inny wzrok. Jak ja uczyłem się czytać wszystko z jej spojrzenia!
    - Co, znowu spisek przeciwko mnie? – zapytała spokojnie.
    Pokręciłem głową przecząco.
    - Nic z tych rzeczy – zaprzeczyłem lekceważącym tonem. – Lidka tym razem mnie atakowała. Ale się nie dałem – odparłem dumnie, wierząc, że Lidka nie powróci do pytań.
    - Lidka, nie bądź taka! – Dorota nie przestawała. – Powiedz mi co tu jest grane.
    Lidka wzruszyła ramionami i po chwili milczenia, wypaliła – pytałam Tomka o jego doświadczenia, wiesz… w tych sprawach. Ale się miga i nie chce nic mówić.
    Dorota, lekko zdziwiona, zeskoczyła z moich kolan.
    - To ja zrobię sobie świeżej kawy, a ty opowiadaj. Ja to też chcę usłyszeć!
    Zdrętwiałem. Czy ja dobrze zrozumiałem???
    - Dorotko, nie rozumiem. Co chcesz usłyszeć? – zapytałem, udając pierwszego naiwnego.
    - Sama chciałam ciebie o to zapytać, ale nie było okazji. Więc skoro Lidka weszła na taki temat… dawaj, dawaj, nie wstydź się!
    Osaczała mnie, ale postanowiłem się nie poddawać.
    - Nie męczcie mnie, takie tematy od samego rana… – protestowałem nadal.
    - Nie trzeba było nas budzić w środku nocy – odezwała się Lidka. – Masz co chciałeś! Teraz albo mów, albo ja wyjeżdżam i żadnego sprzątania tu nie będzie – oświadczyła. – Dorka, jak Tomek nic nie powie, to ogłaszamy strajk!
    Dorota postawiła na stole filiżankę z parującą zawartością, podeszła do mnie i przytuliła się.
    - Tomek, ja nie jestem zazdrosna o twoje byłe dziewczyny, możesz spokojnie opowiadać.
    - Ale dlaczego mam opowiadać? – znów zaoponowałem. – Przecież to są intymne sprawy i nie wypada tym się chwalić.
    - Tomek! – głos Lidki był pełen stanowczości. – Zastanów się przez chwilę, kogo my mamy zapytać? Przecież z ojcem nie będę o tym rozmawiać, bo nawet gdybym się odważyła, to i tak wiem, że mi prawdy nie powie. A mam pewne podejrzenia, że ten nasz ośrodek też niejedno widział, więc potraktuj to normalnie, a nie jak jakąś sensację. Nikt tu nie chce ani adresów twoich dziewczyn, ani ich nazwisk, prawda, Dorka?
    - Oczywiście! – głos Doroty był bardzo opanowany. Podeszła do mnie i sympatycznym gestem troszeczkę potargała mi włosy na głowie. – Opowiadaj! – naciskała.
    - Nie, moje drogie – zdecydowanie się sprzeciwiłem. – To się tak nie da. Ja nie byłem nigdy kimś, kto tylko „zalicza” dziewczyny, chociaż wiem, że tacy bywają. Znam takich, którym tylko na tym zależało, ale mniejsza z tym. Mnie, z każdą z moich partnerek jednak coś łączyło, z jednymi coś większego, z innymi mniejszego, czasem dłużej, czasem krócej… różnie to w życiu bywa. Ale jakaś dyskrecja i szacunek im się należy. Dlatego nie będę o nich opowiadał i już! To były moje młode lata, mówiłem już wam, że żyło się wtedy w triadzie: kobieta, wino i śpiew. To były takie czasy. I mnie nikt niczego nie uczył, mało tego, pamiętam, gdy ówczesnego znanego seksuologa zapytano jak uświadamiał własnego syna. Wiecie co odpowiedział?
    - Nie wiemy – odpowiedziały mi zgodnie.
    - Powiedział zdumiony: „Miałem go pozbawić przyjemności dowiadywania się o tym wszystkim od kolegów, a potem dalszego odkrywania wszystkiego samodzielnie?” – taka była jego odpowiedź! Dlatego wy też odkrywajcie wszystko samodzielnie, bo doświadczenia cudze nie są tu wiele warte.
    - A one się tak łatwo na to godziły? – nieoczekiwanie zapytała Lidka. Nie zrozumiałem pytania. Wydało mi się zupełnie bez sensu.
    - Niby na co? – odpowiedziałem pytaniem, nie zauważając jak połykam haczyk. Dałem się jej podejść.
    - No… powiedziałeś „z każdą z moich partnerek”. To co ty, harem kiedyś miałeś?
    Ręce mi opadły. Dziewczyny podśmiewały się ze mnie dobrodusznie, w oczekiwaniu na odpowiedź, ale i mnie to pytanie rozweseliło. Przypomniało mi moją ksywkę „sułtan”, którą obdarzył mnie Janusz. Oj, byłem wtedy „sułtanem”, byłem…

    Było to wtedy, kiedy jeszcze żonglowałem swoim czasem i spotkaniami z moją kochaną, zupełnie nie znającą się wzajemnie triadą: Anną, Grażyną i Martą. Jeszcze Marta nie wzięła góry nad pozostałymi, jeszcze żadne decyzje co do przyszłości nie zapadły, jeszcze trwały eliminacje, niczym w Lidze Mistrzów, ale powoli, powoli, pewność siebie zaczynała mnie gubić. Zresztą, tak to zwykle bywa w podobnych przypadkach, po prostu klasyka. Tutaj nawet najmądrzejsi niczego nowego nie wymyślą.
    Tak było i w tym przypadku. Była to sobota, zwykły koniec tygodnia, jakich wiele było wcześniej. Anna miała wyjeżdżać do domu, zapowiedziała mi to wcześniej, dlatego na wieczór umówiłem się z Grażyną. Nieoczekiwanie jednak, Anna w ostatniej chwili zmieniła plany i została na weekend. A skoro została, to chciała mi o tym powiedzieć, więc przyszła do mnie, do akademika, jednak w pokoju zastała samego Janusza. Podobnie zresztą, jak Marta, która była u mnie jeszcze wcześniej. I też zostawiła informację, że na mnie czeka.
    Tymczasem ja, zupełnie niczego nieświadomy, wieczór spędziłem u Grażyny, zostałem u niej na noc i nawet rano nie spieszyłem się zbytnio do siebie. Nie widziałem potrzeby pośpiechu, bo chociaż chciałem dać Grażynie trochę czasu na naukę, to i tak planowałem wrócić do niej wieczorem. Dlatego zupełnie spokojnie pożegnałem się z nią tuż przed południem z zamiarem pójścia do siebie, ale nic z tego nie wyszło, gdyż kiedy zszedłem dwa piętra niżej, na korytarzu zauważyłem… Annę, a i ona mnie spostrzegła. Obydwoje byliśmy kompletnie zaskoczeni spotkaniem. Ja w ogóle jej widokiem, zaś Anna faktem, że schodziłem z góry! Na całe moje szczęście, od razu wygadała się, że wczoraj była u mnie, więc tylko tłumaczyłem się jak to wczoraj wróciłem bardzo późno z miasta i akademik był już zamknięty, a dzisiaj rano zaspałem, stąd tak późna pora mojego przyjścia. Natomiast to, że schodziłem z góry wytłumaczyłem po prostu tym, że się zamyśliłem i pomyliłem piętra. A pomyłkę zauważyłem dopiero przed samymi drzwiami, dlatego też zawróciłem i właśnie idę do niej.
    Początkowo dość sceptycznie przyjmowała moje tłumaczenia, ale w końcu dała mi spokój, bo cóż mogła zrobić? Musiała mi uwierzyć. Poszliśmy do niej do pokoju i za jakiś czas sytuacja wróciła do normy, czyli znaleźliśmy się w łóżku. Wprawdzie nie za bardzo miałem ochotę na seks, bo jeszcze rano figlowałem z Grażyną, ale nie mogłem przecież powiedzieć tego Annie! Przeciwnie, musiałem grać rolę ogromnie wyposzczonego i spragnionego. Jak mi się to udało, tego nie wiem do dzisiaj, ale chyba nie zauważyła niczego, bo później zachowywała się normalnie. Zresztą, zostałem u niej do wieczora i przed wyjściem kochaliśmy się jeszcze raz. Jakoś dałem radę i rozstaliśmy się w absolutnym porządku.
    Była już właściwie pora, aby iść do Grażyny, ale doszedłem do wniosku, że teraz nie mogę tego zrobić. Wypadało się przecież chociażby przebrać, a poza tym Anna mogła wpaść na pomysł, żeby obserwować z okna, czy idę do siebie, tak jak jej powiedziałem. Dlatego nic nie kombinowałem, tylko skierowałem kroki prościutko do swojego akademika, gdzie w pokoju… czekała na mnie Marta. Oczywiście, znowu mi się oberwało za to, że wczoraj nie przyjechałem, że i dzisiaj też nie, no i za to, że musiała na mnie czekać. Tłumaczyłem się mętnie, że zbierałem materiały do reportażu, sprawa jest terminowa i nie miałem zupełnie czasu. Ale przecież wszystko można odrobić i tak dalej, w tym stylu. Na taki mój tekst Marta już udobruchana, radośnie mi oznajmiła, że zostaje u mnie na noc, bo przemknęła się tutaj bez zostawiania dokumentów na portierni, a wracać dzisiaj już się jej nie chce. No cóż…
    Powiedzieć, że perspektywa spędzenia nocy z Martą niezbyt mnie ucieszyła, to nic nie powiedzieć. Ja wtedy omal nie spanikowałem! Jednak i ona niczego nie zauważyła. Nadal miała świetny humor i opowiadała mi wszystkim, czym zajmowała się ostatnimi czasy, mniej uwagi zwracając na mnie. Trochę pomogło mi też to, że nie siedziałem w miejscu, bo obydwoje przygotowywaliśmy kolację. Musiałem kursować pomiędzy szafką przy drzwiach wejściowych, naszą kuchnią po drugiej stronie korytarza a stolikiem w pokoju, przynosząc to co miałem do jedzenia i co dawało się jakoś przygotować, więc Marta nie zawsze widziała moją twarz. Dopiero, kiedy uznałem, że mogę się jej pokazać, usiadłem przy stole. Sytuacja była na dziś wyjaśniona. Nigdzie nie idę, zostaję z Martą. Jak się wytłumaczę Grażynie, co jej jutro powiem, pozostawiłem na jutro, a teraz zostało mi już ostatnie zmartwienie, jak nie zawieść Marty w łóżku! Czy jeszcze dam radę? Miałem co do tego niejakie wątpliwości i obawiałem się kompromitacji.
    Na moje szczęście, obawy okazały się płonne. Marta była nawet bardziej zadowolona, bo nasze pieszczoty były znacznie dłuższe niż zwykle i rano, zanim wyszła, powtórzyliśmy wszystko jeszcze raz. Ale kiedy zostałem sam, przyrzekłem sobie, że przez następne dwa dni nawet nie spojrzę na żadną dziewczynę.
    Tylko nie udało mi się dotrzymać danego sobie słowa. Po południu przyszła nadąsana i wpół obrażona Grażyna, więc znowu musiałem ją uspokajać i przepraszać. A że najskuteczniej wychodziło mi to w łóżku, więc przyrzeczenia musiałem odłożyć na później. Powiadają jednak, że dopóty dzban wodę nosi…
  • #41
    literatka
    Level 12  
    Wszystko zakończyło się kilka tygodni później. Marta zapowiedziała swój przyjazd na cały weekend, więc zabezpieczając się przed odwiedzinami Anny i Grażyny, poinformowałem je obydwie, że to ja wyjeżdżam z akademika w sobotę. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, one też pojechały do domu i niby nie miałem żadnych powodów do obaw. Zaopatrzenie zrobiłem, kolegów odprawiłem, mogliśmy nawet nie wychodzić z pokoju.
    Zaczęło się normalnie, spędziliśmy fajny weekend i tak jej się to podobało, że opóźniała swój wyjazd ile tylko mogła. Ja liczyłem, że pojedzie już po południu, ale Marta zdecydowała się na ostatni kurs autobusowy, grubo po dwudziestej. Cóż mogłem zrobić, przecież nie mogłem jej wypędzać. W dodatku pogoda była wtedy paskudna, padało i wiał mocny wiatr, dlatego też zdecydowałem się odprowadzić ją na dworzec. A tam okazało się, że ostatni autobus został odwołany i Marta nie ma już czym odjechać, musieliśmy wrócić do mnie.
    Pierwsza niespodzianka czekała na nas już na portierni. Nowa portierka, straszna służbistka, nie pozwoliła Marcie nawet pójść ze mną do pokoju. Stwierdziła, że pora odwiedzin minęła i nie dała się ani przekonać, ani ubłagać, regulamin okazał się silniejszy. Uzyskaliśmy tylko tyle, że zaproponowała jej nocleg w pokoju gościnnym na parterze. W sumie, to i tak było korzystne, bo przynajmniej chłopaki nie będą nam przeszkadzać, przecież nie zostawię jej tutaj samej. Zapłaciliśmy więc niezbyt duże pieniądze, wzięliśmy klucz i poszliśmy do tego pokoju. Prezentował się nieźle, Marta była nawet zadowolona, poprosiła tylko, żebym z góry przyniósł budzik i coś do picia.
    Jakoś mnie wtedy nie oświeciło, nie miałem żadnych myśli, przeczuć, ani niczego podobnego. Wdrapałem się po schodach, bez pukania otwarłem drzwi i… struchlałem. Na moim łóżku siedziała Grażyna, a na krześle przy stole Anna. Oglądały spokojnie telewizję i rozmawiały z Januszem oraz Andrzejem, nawet niespecjalnie reagując na mój widok.
    Przywitałem się z nimi jak z koleżankami, jeszcze chwilę mając nadzieję, że się jakoś z tego wykręcę, ale Anna, żebym nie miał wątpliwości, głośno powiedziała patrząc mi w oczy, że mam nawet dobry gust. I pokazała oczami na Grażynę, dodając, że ładne dziewczyny sobie wybieram. Grażyna też nie milczała. Zrewanżowała się Annie pochwałą jej urody i w ogóle zaczęły rozmawiać o mnie tak, jakby mnie tu zupełnie nie było, używając formy „on”. Wymieniały się spostrzeżeniami, jaki to „on” musiał być zabiegany, jaki zmęczony, jak na pewno nie miał czasu na naukę… A śmiech moich kolegów, ich pytania udające niewiarę, tylko je dopingowały.
    Zrozumiałem, że to jest już koniec. Nie miałem tu czego szukać. Dyskretnie zabrałem swój budzik i butelkę z wodą mineralną, po czym bąknąwszy że zaraz wrócę, wyszedłem z pokoju. Dopiero na korytarzu osłabłem tak, że musiałem się oprzeć o ścianę. Błogosławiłem w duchu nową portierkę, że nie pozwoliła Marcie wejść na górę, bo gdybyśmy wtedy we dwoje weszli do pokoju… byłaby chyba masakra. Marta drugi raz by mi nie darowała, bo przecież kiedyś omal nie wpadłem z Grażyną…
    Sporo czasu i wysiłku kosztowało mnie kiedyś naprawienie moich relacji z nią, po tej historii z biegiem na święcie Wydziału Architektury. Biegiem, który Marta obserwowała wspólnie z Januszem, z okna akademika. Ja od tego dnia przestałem dla niej istnieć. W ogóle nie chciała ze mną rozmawiać. Ostentacyjnie odwracała się ode mnie nawet wtedy, gdy znajdowaliśmy się w szerszym gronie znajomych. I bardzo dbała o to, żeby nie znaleźć się ze mną w sytuacji sam na sam. Długo nie mogłem z nią zamienić nawet słowa, odpowiadała tylko na moje ukłony i na nic więcej. Żadnych innych moich słów nie słyszała, to znaczy udawała, że nie słyszy. Ugięła się dopiero wtedy, gdy zastałem ją w jej domu, w środku tygodnia, kiedy zupełnie nie mogła się mnie spodziewać. I gdy otwarła drzwi, szybko wepchnąłem jej do rąk kwiaty, po czym powiedziałem, że chciałem tylko aby wiedziała, że ją kocham. Planowałem wtedy, że wcisnę kwiaty i odejdę, ale zaskoczona, poprosiła abym wszedł, a mnie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać… Kochaliśmy się wtedy na stole w pokoju i wszystko co przeszłe i złe, poszło w niepamięć. Marta potem już nigdy nie nawiązała do tamtej sytuacji, ani o nią nie zapytała. Ale było dla mnie oczywistością, że niczego nie zapomniała i drugi raz czegoś podobnego na pewno by nie tolerowała…
    Szybko wziąłem się w garść i zbiegłem na dół do pokoju gościnnego Przecież teraz w sumie i tak było nie najgorzej. Marta była ze mną, a tak naprawdę to na niej najbardziej mi zależało. Mogłem uznać, że sytuacja się wyjaśniła. Przynajmniej nie będę musiał ciągle kombinować i lawirować. Pomyślałem, że właściwie to powinienem się z tego wszystkiego cieszyć. I tak wychodziłem z całej sytuacji obronną ręką. Tylko dzięki upartej portierce!

    - Halo! Tomek, żyjesz? – Lidka machała mi dłonią przed oczami. Spojrzałem na nią już przytomnie, niczym przywrócony do życia. – Pytałam czy miałeś harem. A ty się tak zamyśliłeś, że już i tak nie mam wątpliwości.
    - Przeceniasz mnie – odparłem. – To, że powiedziałem „z każdą z partnerek”, nie oznacza przecież jakichś orgii. Ja jestem przeciętnym, heteroseksualnym facetem, najprawdopodobniej o przeciętnych upodobaniach. Nic oryginalnego.
    - To z iloma dziewczynami sypiałeś? – nie ustępowała.
    - Nie tak znowu z wieloma – odparłem dobrodusznie. – Było ich kilka i to wszystko.
    - „Kilka” przez lata, czy „kilka” na raz? – była konsekwentna w swoich dociekaniach.
    - Szczerze mówiąc to różnie – znów dałem się złapać w sidła. – Różniście!
    - Tak myślałam – Lidka tylko pokiwała głową.
    - Tomek, a kiedy poznałeś swoją żonę? – nieoczekiwanie zapytała Dorota. Popatrzyłem na nią zaskoczony, ale w jej spojrzeniu nie było niczego złego. Pewnie zapytała ze zwykłej ciekawości.
    - Dorotko, ja ją poznałem będąc jeszcze niemal dzieckiem – roześmiałem się. – I żadne z nas nie miało wtedy pojęcia, że spędzimy razem niemal swoje dorosłe życie. Mało tego, dość długo niespecjalnie się lubiliśmy.
    - A potem? – nie dawała mi wytchnąć.
    - No a potem… – zrobiłem efektowną pauzę. – Potem to było tak, jakby wygrała finał Ligi Mistrzów, bo konkurentki z eliminacji odpadły, a my wzięliśmy ślub. I w ten sposób zakończyła się moja kariera polującego myśliwego.
    - I co, powiesz mi, że potem to już nigdy, hm… nie polowałeś? – Lidka nie odpuszczała.
    - Lidka, potem to ja zająłem się pracą! – próbowałem wymigać się od odpowiedzi.
    - Ty nie zbaczaj z tematu!
    - Nie męcz mnie już, zajmijcie się śniadaniem, bo i ja jestem głodny, a na stole wszystko wysycha.
    - Znaczy, miałeś przygody, będąc już żonatym – nieoczekiwanie Dorota wsparła Lidkę.
    Zawahałem się przez chwilę. Rozmowa zaszła zdecydowanie zbyt daleko. Tyle, że pytała o to Dorota… jej nie mogłem zlekceważyć.
    - Dorotko… wcale tego nie powiedziałem. Zostawmy te sprawy na inny dzień – poprosiłem. – Trzymacie mnie tutaj jak na przesłuchaniu u prokuratora.
    - Dobrze, odpuszczę ci dzisiaj – zgodziła się. – Ale nie sądź, że to ciebie minie.
    Podeszła do mnie i ułożyła wargi do pocałunku. Cmoknąłem ją w usta, wtedy wyprostowała się, ale położyła ręce na moich ramionach.
    - Jadłeś już? – zapytała.
    - A gdzież tam! Lidka niby zaproponowała śniadanie, ale tak mnie zagadała…
    - To chodź ze mną, przebiegniemy się trochę przed jedzeniem – wyciągnęła rękę w moją stronę.
    - To już lepiej idźcie od razu do sypialni – nieoczekiwanie wtrąciła się Lidka. – Będzie wam o wiele wygodniej.
    - Ty tylko o jednym! – Dorota przerwała jej zdecydowanym głosem – Pewnie, że pójdę do sypialni, ale tylko po to, żeby się przebrać. A potem… możesz nawet do nas dołączyć!
    - Nie będę biegała z pełnym żołądkiem, trzeba było mówić wcześniej.
    - Jak chcesz – odezwała się Dorota pojednawczo. – Ale chyba się przecież nie obżerałaś?
    - Nieważne! – Lidka przecięła dyskusję, podeszła do szafki i włączyła stojące radio. – Idźcie, idźcie, a ja posłucham co się na świecie dzieje. Rozumiem, że stołu na razie mam nie sprzątać?
    - Nie, nie! Absolutnie! My najwyżej na piętnaście, dwadzieścia minut. Pobiegniemy drogą do wsi i z powrotem.
    - A jak was ktoś zobaczy?
    - Przestań Lidka, to teraz nie ma już znaczenia.
    - Jak uważasz, ale ja bym wolała, żebyście się bez potrzeby nie afiszowali.
    - Nie będziemy, bądź spokojna – Dorota przecięła dalszą dyskusję i pociągnęła mnie za rękę do wyjścia.
    - Chodź, przebiorę się tylko.
    - Idę, idę – odpowiedziałem. – Nie wiem tylko dlaczego od razu się nie ubrałaś.
    - No wiesz… – zrobiła nadąsaną minę – To ja specjalnie dla ciebie tak ładnie się ubrałam, a ty mnie tak podsumowałeś!
    Wyszliśmy z kuchni na korytarz.
    - Ależ ja się cieszę! I to bardzo! – próbowałem się poprawić. – Ale to samo mogłaś przecież założyć po biegu!
    - Po biegu to będzie sprzątanie, a nie jakaś rewia – zaoponowała, wyraźnie niezadowolona.
    Cóż, odezwałem się niezbyt zręcznie i teraz należało próbować jakoś z tego wybrnąć. Złapałem ją za rękę i delikatnie, ale stanowczo przyciągnąłem do siebie. A kiedy wręcz oparła się o mnie, zacząłem całować oczy, a potem czubek nosa i usta. Najpierw nie oddawała pocałunków, jednak nie stawiała oporu, dopiero po chwili coraz energiczniej zaczęła mnie odpychać.
    - Wystarczy, dość!
    - Dlaczego? – zapytałem. Popatrzyła mi w oczy, jednak wcale nie była naburmuszona, tak jak udawała.
    - Bo zaraz wylądujemy w łóżku!
    - No i nic się nie stanie, poradzimy sobie.
    - Nie, teraz nie chcę!
    - A, jeśli nie chcesz, to jest inna sprawa – odsunąłem się. – W takim razie proszę, przebieraj się i biegniemy.
    Wysunęła się z moich objęć i poszła do sypialni, a ja na kilka sekund zatrzymałem się w ganku. Chciałem sprawdzić zawartość szafek, gdyż tutaj przechowywany był sprzęt do mycia i sprzątania. Wyglądało na to, że wszystko jest na swoim miejscu i kiedy wróciła, byłem już gotowy do wyjścia.

    Lekkim truchcikiem skierowała się w stronę bramy. Bez trudu ją dogoniłem i po chwili zrównaliśmy nasz krok. Dorota milczała. Nawet kiedy otwarłem przed nią furtkę, minęła ją w ciszy i nie zmieniając tempa, kontynuowała bieg. Już miałem zapytać dlaczego się gniewa, kiedy gdzieś tak w połowie odległości od zabudowań odezwała się, wskazując dłonią kępę drzew, rosnącą za przydrożnym pasem pól.
    - Patrz, jak blisko masz brzozy na miotełki!
    - Właśnie miałem zamiar tutaj się wybrać, ja je zapamiętałem, wiedziałem że tu rosną! – odparłem, lekko dysząc. Miała znacznie lepszą kondycję ode mnie, po niej nie było widać żadnego śladu zmęczenia.
    - Biegniemy w takim rytmie niemal do drogi głównej i zawracamy dopiero na kilkanaście metrów przed nią – zaproponowała. – Chyba, że wcześniej ktoś pojawi się nam w zasięgu wzroku, wtedy zawracamy natychmiast.
    - Nie ma sprawy! – rzuciłem krótko. Mimo stosunkowo niewielkiej prędkości, dłuższa słowna wypowiedź już zaczynała być dla mnie problemem. Dorota nie zwróciła na to uwagi. Narzucała tempo i musiałem się do niego dostosować.
    Ale na drodze nikogo nie zauważyliśmy i kiedy od asfaltu dzieliło nas naprawdę niewiele, rzuciła krótko – wystarczy! – po czym drepcząc w miejscu odwróciła się i pobiegliśmy z powrotem. Milczenie pozwalało mi w miarę regularnie oddychać i jeszcze się jakoś trzymałem, jednak w połowie drogi do bramy, miałem już kłopoty i wyraźnie zwolniłem, zaczynając pozostawać z tyłu. Dorota kilka razy w milczeniu odwracała się ze zdziwieniem, a potem przystanęła. Zatrzymałem się obok niej.
    - Co z tobą jest?
    - Nic nie jest – dyszałem. – Brak kondycji, a w dodatku nie wziąłem wczoraj leków.
    - Jakich leków? Dlaczego ich nie zażyłeś? – zapytała krótko.
    - Na nadciśnienie. A nie zażyłem, bo zapomniałem. Dzisiaj zresztą też.
    Podeszła do mnie i położyła rękę na ramieniu.
    - Dlaczego mi o tym nic nie mówisz? Idź teraz powoli, spokojnie do domu i czekaj na mnie obok bramy. Ja jeszcze raz przebiegnę do drogi i wracam.
    Cmoknęła mnie w policzek i już jej nie było, zawróciła w stronę wsi. Tym razem znacznie szybciej. Odprowadziłem wzrokiem jej oddalającą się postać i spacerkiem powędrowałem w stronę bramy. Powolutku oddech wracał mi do normy, więc ostatnie kilkanaście metrów pozwoliłem sobie pokonać nawet lekkim truchtem, ale bez wysiłku dogoniła mnie jeszcze przed bramą.
    - Mam nadzieję, że nie jest z tobą tak całkiem źle, jak pomyślałam w pierwszej chwili – odezwała się wesoło. – Ale od dzisiaj nie odpuszczę ci nawet jednego dnia! A poza tym, kiedy Lidka wyjedzie, zaczynamy naukę tańca. Powiedz mi jeszcze tylko, co to za leki bierzesz, o co tu chodzi?
    - Och tam, nie przesadzajmy! – bagatelizowałem sytuację, bo nie bardzo wiedziałem co mówić. – Wiesz, to jest bardzo prozaiczne. Leki nie są aż tak mocne i zażywam je raczej profilaktycznie, a nie leczniczo, tak trochę na wszelki wypadek Ale moja pani doktor je zalecała, więc staram się jej podporządkować.
    - Przestań owijać problem w bawełnę. Ja mam rodziców lekarzy i sporo się nasłuchałam, więc jakąś tam orientację w dolegliwościach mam, dlatego mów mi po prostu tak jak jest. Bierzesz leki na nadciśnienie i na co jeszcze?
    - A czy trzeba „coś jeszcze”? – zapytałem. – Nie ma żadnego „coś jeszcze”! Tyle, że to wszystko powinienem brać regularnie, a zapomniałem wczoraj… no i dzisiaj też.
    - Czyli to ja będę musiała o tym pamiętać? – usłyszałem. Ręce mi opadły. Pomyślałem od razu, że nie pozostawia mi cienia wątpliwości, kto tu zamierza rządzić. Nietuzinkowa dziewczyna. Niby zagubiona, niby słaba… i taka słodziutka…
    - Kiedy masz je zażywać? O jakiej porze dnia? – dręczyła mnie, kiedy weszliśmy już na podwórko.
    - W zasadzie to rano, ale przedwczoraj brałem je dopiero późno wieczór, bo zostały w tej torbie, która pojechała z wami.
    Nie skomentowała tego od razu. Zadumana, stała kilka sekund bez ruchu, wpatrując się w moją twarz.
    - Tomek… ja ciebie znam dopiero trzeci dzień!
    Zaskoczyła mnie tą zmianą tematu. Objąłem ją w talii, a jej ręka również powędrowała na moje plecy. I tak objęci, ruszyliśmy w stronę domu.
    - Co chcesz tym powiedzieć? – zapytałem. – To źle, czy dobrze?
    - To jest zaskakujące. Przede wszystkim dla mnie. W zasadzie to bardzo mało o tobie wiem, ale dobrze się czuję w twojej obecności, jakbym cię znała od dawna.
    - Nie chcę i nie muszę mieć przed tobą tajemnic, możesz zapytać o co tylko chcesz.
    - Nie teraz, porozmawiamy kiedy zostaniemy sami – wyglądało na to, że przemyślała wcześniej te słowa. – Teraz masz iść po leki i pozażywać to, co powinieneś, a ja będę się temu przyglądała.
    - O kurczę, chcesz być siostrą… przełożoną? – zapytałem pokpiwając.
    - Tak, tak, wielokrotnie! I pewnie byś chciał, żeby przez ciebie! – odpowiedziała zupełnie niezmieszana, dodając już z uśmiechem. – Masz to załatwione, ale już ja cię przypilnuję! Masz mi się grzecznie podporządkować, bo inaczej żarty się skończą! I spróbuj się migać od tego, nie daruję! – dopiero teraz roześmiała się głośno. To była jednak wesoła dziewczyna.
    Kiedy weszliśmy do domu, zastąpiła mi wejście do kuchni i poszliśmy do sypialni. Tam musiałem wyjąć tabletki i w jej obecności połknąć. Popiłem wszystko wodą mineralną, której resztki stały w butelce obok łóżka.
    - Teraz możesz iść na śniadanie – nadal mną kierowała.
    - A ty? – zapytałem.
    - Ja idę z tobą! Zwątpiłeś, czy co?
    - Księżniczko moja! – podszedłem i objąłem jej talię. – Słoneczko! Jak możesz tak mówić!
    Obawy, że popadłem w niełaskę po mojej niefortunnej odzywce przed biegiem właśnie znikały, postanowiłem więc rzucić nieco wydumanych komplementów dla poprawy nastroju. – Jestem tylko pyłkiem wobec ciebie! To od ciebie wszystko zależy, nie wyłączając istnienia tego świata. Jak mogę w ciebie zwątpić?
    - Oj, ty… – śmiała się, targając mi włosy na głowie. – Gdybyś ty wiedział, jak mało na tym świecie zależy ode mnie …
    - W to akuratnie, to ja absolutnie nie uwierzę! – odparłem bardzo zdecydowanym tonem. – Jesteś wielką osobowością, tyle, że jeszcze o tym nie wiesz!
    - Powiedz to moim rodzicom, albo jeszcze lepiej teściom! – nieoczekiwanie wybuchnęła jakąś tłumioną frustracją. Jej śmiech się urwał. – Ale by mieli ubaw!
    - Nie znają się na tobie! – stwierdziłem z wyższością w głosie. Chciałem ją jakoś uspokoić bo to nie była dobra pora na takie rozmowy. – Już dawno powiedziano, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.
    - Dobrze, dobrze… – Dorota chyba też nie chciała kontynuować tematu. – Idziemy do kuchni, ale dziękuję ci za poparcie. Kiedy już zostanę władcą świata, to ciebie mianuję swoim zastępcą.
    - Biorę ten stołek w ciemno i trzymam cię za słowo! – zapewniłem, ruszając do wyjścia.
    Lidka czekała na nas. Śniadanie stało na stole, nawet herbata była świeżo zaparzona.
    - Tomek! – przywitała mnie od razu problemami. – Przeglądnęłam tu szafki, ale znalazłam tylko chemię. Nigdzie zaś nie ma narzędzi do sprzątania!
    - Wszystko znajdziecie w szafce na ganku, nie martw się. Są tam nawet rękawiczki.
    Odetchnęła z ulgą. – To świetnie, bo już się zamartwiałam. Jedzcie śniadanie i zabieramy się do roboty.
    Zajęliśmy miejsca obok siebie.
    - Lidka, od czego zaczniemy? – jedzenie nie przeszkadzało Dorocie w rozmowie.
    - Myślę, że od spiżarni. Musimy tam wszystko wyjąć z lodówki i zamrażarki, a jak już tam zrobimy porządek, to pomyjemy i resztę. Dopiero później kuchnia i salon. Tylko byłoby dobrze, gdyby Tomek znalazł nam jakiś pojemnik na mrożonki.
    Skinąłem głową, a kiedy już przełknąłem, obiecałem – coś znajdę, nie ma problemu.
  • #42
    literatka
    Level 12  
    Po śniadaniu, kiedy dziewczyny omawiały jeszcze techniczne szczegóły pracy, zabrałem klucze do pomieszczeń gospodarczych Jesionka i wyszedłem na zewnątrz. W szopie z narzędziami znalazłem duże, złożone, kartonowe pudło i obłożoną jeszcze w folię paczkę arkuszy styropianu. Szybko dociąłem nożem kilka z nich na odpowiedni wymiar i po kilkunastu minutach prowizoryczny pojemnik termoizolacyjny był gotowy. Jeszcze tylko arkusz do przykrycia z góry i mogłem zanieść im swoją pracę do oceny.
    - Bardzo dobra – podsumowała moje wysiłki Dorota. – Doskonale się przyda!
    - Świetnie! – Lidce też się podobała. – Tomek, a teraz zmykasz i wracasz dopiero na obiad, około pierwszej po południu.
    - Jesteś okrutnym tyranem! Chcesz mnie pozbawić widoku Dorotki na niemal pięć godzin! – powiedziałem Lidce.
    - Och, biedactwo malutkie! – roześmiała się ironicznie, podeszła i delikatnie pogładziła po głowie. – Ja cię niczego nie pozbawiam, jeśli już tak bardzo się stęsknisz, to podejdź do okna kuchennego i sobie ją pooglądasz. A poza tym, to po chwilowym rozstaniu, będziesz bardziej smakował jej obecność, kiedy już sobie pojadę.
    - Czyli mogę iść za okno od razu? – odpowiedziałem, udając naiwność. Dorota się roześmiała.
    - Jeśli chcesz oberwać ścierką, to idź! – Lidka nie pozostawiła wątpliwości co o tym myśli. – Nie sądź, że my tu będziemy się pocić, a ty będziesz się wylegiwał, albo tylko na to patrzył. My tam przy okazji sprawdzimy, czy się nie lenisz i rzetelnie pracujesz.
    - Wiedziałem, że do nadzoru to wy się nadajecie jak mało kto! – zauważyłem. – Nawet złudzeń mi nie pozostawiasz.
    - A po co masz się łudzić? Porządek być musi i już! – śmiała się teraz otwarcie. – A jak będziesz się obijał, to Dorki nie wypuszczę z domu do wieczora!
    - Dobrze już, dobrze! – zrezygnowałem z oporu. – Nie jestem takim obibokiem jakim mnie usiłujesz robić.
    - Niczym takim cię nie robię, tylko uprzedzam. Ale dość żartów – nagle również spasowała. – Dorka sprzątaj ze stołu, a ty pokażesz mi ten sprzęt. Chcę zobaczyć co jest i czym tutaj dysponujemy.
    Wyszliśmy na ganek. Otwarłem szafkę i powyjmowaliśmy wszystko na zewnątrz.
    - Przydałoby się jeszcze ze dwa wiaderka. Znajdziesz gdzieś?
    - Znajdę. Zaraz wam przyniosę.
    - To fajnie. Ja to zabieram do kuchni.
    Wróciłem do budynku gospodarczego, gdzie na regale stały wymyte wiaderka po farbach. Wybrałem dwa i zaniosłem im, a wtedy Lidka podziękowała i wyprosiła mnie z domu. Nie miałem już nic do powiedzenia, trzeba było zająć się swoimi pracami. Jednak to wcale nie było takie proste. Zanim znalazłem sekator i nóż ogrodniczy, na pewno minęło kilkanaście minut. Chociaż czas ten nie był zupełnie stracony, bo przeglądnąłem trochę półek, zawartość kilku szafek oraz cały zestaw pojemników. No i na przyszłość miałem lepszą orientację gdzie co się znajduje, chociaż i tak nie znałem przeznaczenia wielu zgromadzonych tu sprzętów, narzędzi i części. Jednak teraz nie było sensu się tym zajmować. Rzeczy martwe bywają bowiem bardzo złośliwe.
    Otóż okazało się, że stary rower Jesionka, który zamierzałem użyć do wożenia gałęzi, nie ma powietrza w kołach. Musiałem poszukać pompki, na co poszło następne kilkanaście minut. Z kolei pompowanie przyniosło efekt połowiczny, czyli koło z tyłu zachowywało ciśnienie, ale przednie nie pozwalało się napompować. Widocznie dziura w dętce była ciut większa niż mój zapał do poruszania tłoka. Szukanie kluczy i demontaż koła to następne stracone minuty. Ale najwięcej czasu zajęło mi poszukiwanie zestawu naprawczego do dętek, czyli kleju i łatek. Przewróciłem wszystkie szuflady, półki i większość pojemników, zanim wreszcie udało mi się znaleźć jakąś starą, na wpół zużytą tubkę z klejem. Jej nakrętka stawiała mi zaciekły opór i dopiero za pomocą kleszczy pozwoliła się odkręcić. Na szczęście zawartość nie była całkowicie zaschnięta, czyli była jakaś nadzieja na udaną naprawę. Należało zabrać się do właściwej pracy. Wreszcie, niemal po upływie dwóch godzin, rower nadawał się do jazdy. Ale ja byłem cały umorusany i pobrudzony. Należało się umyć i zmienić koszulkę. Ruszyłem w stronę domu.
    Lidka chyba zauważyła mnie przez okno, bo stała w kuchennych drzwiach i patrzyła, jak wchodziłem do domu.
    - Dorka, chodź szybko i zobacz jaki Tomek jest śliczny! Chyba wyczyścił nam właśnie komin na domu, chociaż miał pojechać po gałęzie! – śmiała się. Za nią ujrzałem w drzwiach Dorotę.
    - Nieładnie tak śmiać się z człowieka pracy! – udawałem oburzenie.
    - Tomek, umyć cię? – usłyszałem słodki głos Doroty – właśnie mam mopa w rękach…
    - Dziękuję ci bardzo, dam sobie radę – odparłem, idąc do łazienki.
    Po umyciu i przebraniu się, zajrzałem do kuchni. Dziewczyny powyjmowały już zawartość szafek i wycierały ich wnętrza. W zlewozmywaku piętrzył się stos naczyń.
    - Miałeś tu nie zaglądać, ale tym razem ci daruję, bo się napracowałeś – Lidka nie omieszkała mi dokuczyć.
    - Ach, dziękuję ci łaskawco! – rzuciłem w jej stronę i podszedłem do Doroty, całując ją delikatnie w szyję. Początkowo nie uchylała się, ale dłonie w gumowych rękawiczkach trzymała z daleka. I po chwili odeszła o krok.
    - Dość, bo nie będę mogła już niczego zrobić! – zażartowała.
    - Tomek, miałeś nam teraz nie przeszkadzać – dodała Lidka. Jednak zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, Dorota zapytała spokojnie – Co ty robiłeś, że się tak usmarowałeś?
    - Musiałem naprawić rower, a to przecież stary grat. Wystarczy się dotknąć i nie trzeba komina, efekt jeszcze lepszy. No ale chyba będzie można jechać.
    - To jeszcze nigdzie nie byłeś?
    - Ależ skąd! Dopiero teraz się wybieram.
    - A gdzie zostawiłeś koszulkę?
    - Chyba w łazience – lekko się stropiłem. – Pewnie porzuconą gdzieś byle jak.
    - Lidka – Dorota zdejmowała rękawiczki. – Idę namoczyć koszulkę, a tak w ogóle, to powinnyśmy zrobić pranie.
    - Pewnie, że tak – Lidka też odsłoniła dłonie. – Dobrze, że mi przypomniałaś o tym. Tomek, gdzieś tu są jakieś sznurki?
    - Suszarka jest zaraz za łazienką. Można wyjść tamtymi drzwiami i jak popatrzysz na prawo to sama zobaczysz. Tylko sznurki pewnie trzeba powycierać.
    - Już ty mnie nie ucz, sama wiem, że trzeba.
    Trochę się skrzywiłem. Czemu mi ciągle dogryza?
    - Lidka! Obraziłaś się o coś? – zapytałem. – Dlaczego cały czas mi dokuczasz?
    Roześmiała się, ale trochę tak sztucznie. – Nie złość się, ja ci wcale nie dokuczam! To tak tylko z przekory. Bo… wiesz co?
    - Nic nie wiem – odpowiedziałem szybko.
    - Tak naprawdę… to wcale nie chce mi się nigdzie jechać! – usiadła na krześle, więc ja też usiadłem, na sąsiednim.
    - O, widzę, że sprzątanie zaczyna ci się podobać? – tym razem ja jej dogryzałem.
    - A śmiej się, śmiej, jednak Dorota ma chyba rację. Tu jakoś czas płynie wolniej i nawet prozaiczne czynności nie sprawiają trudności. My, w każdym razie, mamy o tej porze zrobione więcej niż jeszcze rano sądziłam.
    - To już nie chce ci się Romka? – zapytała Dorota.
    - Tego to nie powiedziałam! – zaprotestowała. – I dlatego do Warszawy jednak pojadę! Ale obawiam się, że jak przyjedziemy, to nie będzie nam się chciało stąd wyjeżdżać.
    - To namów go na urlop i zaszyjcie się razem z nami – zaproponowałem. – Będzie przecież weselej!
    - Lidka, to nie jest głupi pomysł! – Dorota mnie poparła.
    - Dorka, o czym ty mówisz! – Lidka zaśmiała się. – Ja i urlop w lecie! To, że na parę dni wyrwałam się tu dla ciebie, to nie oznacza, że w środku sezonu mogę sobie pozwolić na urlop! Chociaż Romek, pewnie jakieś wolne dni będzie miał.
    - Tak czy inaczej – przerwałem jej zdecydowanym głosem – uważajcie się za zaproszonych. Zrobisz, jak będziesz mogła, chociaż ja uważam, że na pewno znacznie więcej pracy masz w czasie przygotowań do sezonu, a nie w jego trakcie. Teraz masz załogę, która zna swoje zadania, masz ojca, który ma doświadczenie w kierowaniu i nie sądzę, aby sobie nie poradził.
    - To tylko teoria – Lidka zaoponowała. – Jak się nie dopilnuje szczegółów, to po sezonie można się obudzić z nieciekawym bilansem i samymi problemami na resztę roku.
    - Dlatego mówię, że zrobisz tak, jak będziesz mogła! – zgodziłem się z nią. – Nie siedzę w twojej skórze, nie znam się na tym, więc mogę się również mylić. Ale fajnie jest z tobą, nawet kiedy mi dogryzasz – roześmiałem się. Lidka pochyliła się w moją stronę i wystawiła usta. Udałem, że ją całuję.
    - Ty mi się tu nie podlizuj – śmiała się. – Bo i tak nic z tego, a poza tym możesz zaliczyć lewy prosty od Doroty i nie będziesz zbyt ciekawie wyglądał.
    - Dorotka wie, że moje uczucia do ciebie są szczere, ale platoniczne! I nie będzie żadnego lewego prostego, prawda Dorotko?
    - Prawda, prawda – Dorota lekko mnie uścisnęła. – Ale wiesz co pomyślałam?
    Popatrzyłem na nią uważnie.
    - Chyba będzie lepiej, jak przy Romku nie będziesz nam proponował sauny. W ogóle nic o niej nie wspominaj.
    - Dlaczego? – zapytałem trochę zaskoczony.
    - Bo ja tego nie chcę!
    - A jeśli sam zapyta? I zechce skorzystać?
    - To niech sobie idą we dwoje z Lidką! – jej głos był zdecydowany. – A ja mam nadzieję, że nie pójdziesz wtedy do nich i to mnie dotrzymasz towarzystwa.
    - Nie ma problemu, oczywiście! Będzie jak zechcesz – oświadczyłem. – Tylko raczej to ja będę musiał napalić w piecu, bo Romek na tym się nie zna.
    - W piecu możesz palić ile chcesz – wzruszyła ramionami.
    - A nie będziecie wtedy pływać w jeziorze? – zapytała Lidka prowokacyjnie. – Albo podglądać nas z lasu?
    - Daj spokój, przecież wiesz, że nie o to chodzi! – Dorota zaczęła się tłumaczyć. – Jak na razie to nie wyobrażam sobie siebie rozebranej w towarzystwie Romka. Po prostu. Na razie jest tak i koniec. Chociaż nie wykluczam, że to się z czasem nie zmieni. Więc dajcie na luz!
    - Jak się nie zmieniło, kiedy za tobą biegał, to teraz bez łaski! – Lidka dumnie wypięła pierś przed Dorotą. – Teraz to ja mam mu wystarczyć i tyle, możesz się nawet nie starać.
    - No i chciałam być dobra… – Dorota bezradnie rozłożyła ręce. – Nie rozumieją…
    - Nie tłumacz się! – przerwała jej Lidka, ale nie wyglądała na urażoną. – Możesz na siebie nawet kożuch założyć! Ale dość na teraz! – gwałtownie wstała z krzesła. – Tomek, my bierzemy się do swojej pracy, a ty wracasz do swojej, bo jak zaczniemy gadać dłużej, to wylądujemy w lesie.
    - W jakim lesie, w jakim lesie – Dorota broniła się słabo. – Najpierw prowokujesz, a potem zabierasz zabawki.
    - Bo tak trzeba! – kategorycznie odparła Lidka. – Myślisz, że sama bym nie posiedziała jeszcze trochę? A jeszcze tak… z kieliszkiem wina!...
    - O, to dobry pomysł! – ożywiła się Dorota. I poleciła rozkazująco – Tomek, idziemy do salonu. My możemy się czegoś napić! – roześmiała się.
    - Łotry! Sadyści! – Lidka głośno protestowała, ale poszła za nami. – Dorota, dawaj trzy kieliszki. Ja też piję!
    - Przecież jedziesz dzisiaj! – Dorota zatrzymała się przed barkiem.
    - To będzie za co najmniej cztery godziny – spokojnie odparła Lidka. – I jeszcze czeka mnie obiad. Mogę wypić kieliszek, a nawet dwa! Nie dyskutuj ze mną!
    Dorota wybrała w barku butelkę wina i postawiła przede mną.
    - Otwórz, ja przyniosę jakieś szklanki – wyszła do kuchni.
    - A tu jeszcze nie robiłyście remanentu?
    - Coś ty, kiedy? – odparła Lidka. – Tutaj przyjdziemy najwcześniej za godzinę, wtedy dopiero umyjemy szkło i będzie można tej zastawy używać. Teraz to jest strasznie zakurzone.
    Zanim Dorota przyniosła szklanki, udało mi się odkorkować butelkę i z nalewaniem nie musiałem czekać.
    - Za wasze zdrowie, moje drogie! – wzniosłem toast.
    Degustowaliśmy przez chwilę i Dorota orzekła. - Będzie dobre do obiadu! – po czym wypiła resztę ze szklanki. Zaraz też Lidka poszła w jej ślady.
    - Jeszcze raz – poprosiła i dodała – bo w czasie obiadu to ja już nie skorzystam z tej propozycji.
    Szybko powtórzyliśmy toast.
    - Dość! – zaordynowała Lidka. – Wracamy do pracy!
    - Nie chce mi się – odparłem rozleniwiony, nieoczekiwanie jednak Dorota poparła Lidkę.
    - Ale trzeba to zrobić raz a dobrze i mieć spokój.
    - Co niby? – zapytałem rozkojarzony.
    - Porządki! Nie mam zamiaru do końca wakacji pić wina ze szklanek! – jej głos był dość przekonujący. – To może odpowiadać wam, panom, gdy wpadacie do domu na parę chwil, ale przecież tak być nie musi!
    - I nie będzie! – dołączyła się Lidka. – W południe będziemy już wiedzieć co jest i czego nie ma, to co jest będzie umyte, a czego brakuje, dokupimy. Tu ma być elegancja Francja! Jasne? – zwróciła się do mnie. Podniosłem ręce do góry w geście poddania się.
    - Już dobrze, dobrze… ja tu tylko sprzątam…
    - I to raczej rzadko! – Lidka się roześmiała.
    - Idziemy! – zawołała Dorota, po czym pocałowała mnie i pociągnęła za rękę do wyjścia. Lidka poszła za nami.
    - Aha, Tomek – Dorota kontynuowała. - Chodź do sypialni i dawaj wszystko, co masz do prania. Tylko raz, dwa, bo już i tak niemal pół godziny siedzimy.
    - Ale te dwa łyki wina na ciebie wpłynęły – roześmiałem się delikatnie.
    - Bo było za ciepłe – przyznała. – Trzeba by je trzymać w jakiejś piwniczce, a nie tu w barku.
    - O tym pomyślimy jeszcze – pokiwałem głową. – Dorotko, a nie mogłabyś sama poszukać moich rzeczy?
    - Nie chcę! – rzuciła krótko. – Masz coś do prania, to zostawiaj w koszu, a nie rozrzucasz wszędzie.
    - A tam… narozrzucałem najwięcej – zaprotestowałem.
    - Może i dużo tego nie ma – zgodziła się – ale to tak na razie. Jeśli ci pozwolę, to wszędzie będziesz zostawiał. Od początku przyzwyczajaj się do porządku.
    - Poetko ty moja… – odwróciłem się i wziąłem ją w ramiona.
    - Dajcie już sobie spokój – Lidka, która szła za nami była niezadowolona. – Jak pojadę, to możecie nie wychodzić z łóżka do jutra wieczór.
    Odwróciłem się i pokazałem jej język. Zignorowała to. Weszliśmy do sypialni, gdzie każde z nas miało coś do zabrania i po minucie sypialnia była uporządkowana, a my zanieśliśmy sporo ładunku do kosza.
    - Tomek, idź już wreszcie! – niecierpliwiła się Lidka – Wszystko podzielimy, wypierzemy i będzie ok. Jedź po te gałęzie, bo już wieczór!
    Roześmiałem się.
    - Bywajcie więc! – cmoknąłem ustami powietrze w ich kierunku i wyszedłem z pralni.

    Na zewnątrz było już bardzo ciepło. Rano obawiałem się rosy, ale teraz nie było już po niej śladu. Zabrałem ze sobą narzędzia, oraz kłębek sznurka i wyjechałem rowerem na drogę. Cóż z tego, że odcinek od drogi do kępy brzóz musiałem pokonać na piechotę prowadząc rower, bo przecież jechać się tu nie dało, wiedziałem za to, że pojazd ułatwi mi transport powrotny.
    Natomiast pozyskanie sporej ilości gałęzi nie nastręczało większej trudności. Nikt ich na tych drzewach nigdy nie łamał, ani nie obcinał, rosły więc nisko, a poza tym, trochę dalej, już za kępą widoczną z drogi, rosła spora ilość młodych drzewek. Gałęzie miałem więc w zasięgu ręki i po kilkunastu minutach zacząłem układać urobek, aby go związać i podwiesić do ramy. W sumie, po trzydziestu paru minutach znowu zamknąłem bramę i przez nikogo nie niepokojony, rozładowałem rower pod lipą. Postanowiłem zlokalizować warsztat pracy właśnie tutaj, bo cień chronił od słońca, było tu czysto, a czasem powiewał też zefirek, chłodząc rozgrzane ciało. W warsztacie Jesionka było zdecydowanie mniej komfortowo. A to, że się tu naśmieci… późniejsze sprzątanie jest i tak lepsze, niż pocenie się w warsztacie.
    Skręcanie miotełek nie było trudne. Wprawdzie sam tego nigdy wcześniej nie robiłem, ale widziałem i obserwowałem ludzi, którzy je wykonywali. Siedziałem teraz wygodnie pod lipą, docinałem gałązki na wymiar i bez pośpiechu robiłem niewielkie miotełki, jedna za drugą. I już około południa brakło mi surowca. W dodatku skwar lipcowego dnia, mimo cienia lipy, trochę mi dokuczył.
    Policzyłem gotowy wyrób, wyszło mi, że jest ich szesnaście. Spokojnie wystarczy i nawet chyba wszystkich nie zdążymy wykorzystać, bo zeschną się zbytnio. Teraz trzeba je tylko zanieść do bani oraz postawić w wodzie niczym kwiaty, aby dłużej zachowały swoje walory. Będę musiał wyjść na słońce, jednak to mnie nie trwożyło, bo pamiętałem, że na końcu drogi czeka mnie nagroda. Przecież w lodówce zostało zimne piwo, które teraz byłoby dla mnie wybawieniem… Podwiązałem więc cały pęk miotełek do roweru i szybko przeprowadziłem ładunek do sauny. A tam, zanim jeszcze rozładowałem rower, zajrzałem do lodówki.
    Pierwszą puszkę osuszyłem niemal bez tchu. Drugą zabrałem ze sobą. Wróciłem pod lipę, usiadłem zadowolony z wykonanej pracy i ją otwarłem. A kiedy wypiłem pierwszy łyk, z domu wyszła Lidka z wiaderkiem. Spojrzała w moją stronę i… wiaderko prawie wypadło jej z rąk.
    - Dorota! – zawołała donośnym głosem, stojąc w miejscu. – Dorota, chodź tutaj szybko!
    - Czemu tak krzyczysz? – Dorota, w gumowych rękawiczkach, wyszła na ganek.
    - Ty popatrz tylko na udzielnego księcia! To my zapieprzamy jak małe samochodziki, a pan i władca, książę nieherbowy, sobie siedzi pod lipą i zadowolony pije chłodne piwko!
    Tego było za wiele. To już nie były żarty. Wstałem i podszedłem do nich.
    - Lidka! – zacząłem poważnie. – Znowu zaczynasz!
    Dorota patrzyła na mnie w milczeniu.
    - Właśnie zaniosłem do sauny rezultaty mojej pracy – wyjaśniałem. – I zabrałem z lodówki puszkę piwa, żeby się napić, bo jest gorąco. Wy macie wszystko pod ręką i ja wam nie sprawdzam, co i jak robicie. Czy tak bardzo zgrzeszyłem?
    Dorota podeszła do mnie i zarzuciła mi na szyję przedramiona, trzymając swoje dłonie w rękawiczkach daleko ode mnie.
    - Nie przejmuj się – powiedziała i wycisnęła mi całusa na policzku. Wtedy podeszła też Lidka i objęła nas oboje rękami.
    - Tomek, ja cię przepraszam, chciałam zażartować… – tłumaczyła się. – Nie zdawałam sobie sprawy, że tak to przyjmiesz.
    - Wszystko w porządku! – teraz ja ją pocałowałem. – Po prostu mnie zaskoczyłaś, bo naprawdę dopiero co usiadłem. I wcale się wcześniej nie obijałem – zapewniłem.
    - Temat zakończony! – zawołała Dorota. – A ponieważ my też kończymy dzisiejsze prace…
    ty już załatwiłeś wszystko? – upewniała się.
    - W zasadzie wszystko. Oprócz posprzątania miejsca pracy.
    - To przydasz się nam w porządkowaniu. Weź to wiaderko, które porzuciła Lidka i wylej zawartość gdzieś dalej od domu.
    - To jest chemia? – zapytałem.
    - Trochę tak, więc na pewno gdzieś dalej. I wyniesiesz jeszcze dwa pozostałe. Też z taką zawartością.
    - No problem – rzuciłem krótko. Zabrałem wiaderko i odszedłem kilkanaście metrów, aby opróżnić je z dala od naszych ścieżek. A potem poszliśmy do domu. Tam Dorota wskazała mi pozostałe, z którymi postąpiłem podobnie. Wiadra opłukałem po czym wyniosłem do ganku. I kiedy wróciłem do środka, dziewczyny już bez rękawiczek szły od strony łazienki.
    - Jakie macie teraz propozycje? Póki chcę pomagać!
    - Ja bym miała jedną – uśmiechnęła się Dorota. – Ale niestety, nic z tego.
    Lidka tylko pokiwała głową. Tym razem nie podjęła delikatnego tematu. Mruknęła tylko obojętnie – Dorka, lepiej jeszcze przed obiadem chodźmy do jeziora.
    - Bardzo chętnie! Ale musicie na mnie poczekać, to chwilę potrwa – lekko się skrzywiła.
    - Jasne, poczekamy!
    Dorota udała się do sypialni, a my weszliśmy do kuchni, która teraz prezentowała się o wiele bardziej wyraziście niż uprzednio, wręcz lśniła. I pachniała jakoś…
    - Słuchaj… – odezwała się pojednawczo – nie złość się na mnie! Ja już taka jestem, czasem aksamitna, a czasem kłująca niczym oset. Ale to wcale nie znaczy, że cię nie lubię i źle ci życzę.
    - Ja rozumiem… – zacząłem ostrożnie. – I wcale nie mam o to żalu! Mało tego, mogę ci powiedzieć, co naprawdę o tobie myślę.
    - Więc powiedz! Na co czekasz? – jej głos brzmiał zachęcająco. Czyżby jednak trochę interesowała ją moja opinia? Już się nie wahałem…
    - No to posłuchaj! Gdybym nie znał Dorotki, to zerżnął bym cię teraz i tutaj, na tym stole. Podoba ci się taka wersja?
    Zaskoczyłem ją całkowicie. Stała teraz z szeroko otwartymi oczami, zszokowana moją otwartością. W dodatku zakryła usta dłonią i milczała.
    - Nie bój się! – dopowiedziałem spokojnie – przecież tego nie zrobię, gdyż takich kobiet jak Dorotka się nie zdradza. Natomiast ty jesteś niesamowitą dziewczyną i gdybym ciebie spotkał paręnaście lat temu, już nie dałbym ci zniknąć z mojego horyzontu. Ale nasze życia trochę się rozminęły w czasie więc i nie mieliśmy szansy na takie spotkanie.
    Dopiero po chwili odzyskała zdolność rozmowy.
    - Tego się po tobie nie spodziewałam! – rzuciła w moją stronę, kręcąc głową, jakby z niedowierzaniem. Na chwilę zapadła cisza. Lidka trawiła w głowie jakieś myśli.
    - Wiesz co ci powiem? – mówiła do mnie, ale patrzyła w podłogę – Romek był zakochany w Dorocie. Może i nadal jest… Sam mi kiedyś o tym nieopatrznie powiedział. Ja teraz… czasem mam wrażenie, że jestem przy niej tylko towarem zastępczym…
    - Wariatka! – roześmiałem się na głos. – Tysiące dziewczyn mogą ci tylko pozazdrościć! Wszystkiego! Urody, figury, stylu, elegancji, wiedzy, taktu… Lidka, o czym ty mówisz! Ty towarem zastępczym? Ależ nigdy w życiu! Ty jesteś the best! Przestań się dołować i nie porównuj siebie z Dorotką, bo to nie ma sensu. Ona jest jedyna na świecie! I jak doskonale wiesz, wcale nie najszczęśliwsza, bo nie na urodzie szczęście polega.
    Spoglądałem na nią chcąc widzieć jak przyjmuje moje słowa, ale jakoś nie wyglądała na przekonaną.
    - A chciałam z tobą rano porozmawiać o twoim szczęściu i o twoich wyborach…
    - No wybacz, o tym nie można tak obcesowo – zaprotestowałem. – Może kiedyś coś ci opowiem, ale do tego potrzebny jest nastrój. To nie jest ani rachunkowość, ani statystyka.
    - Ech, Tomek… – miała zrezygnowany głos i machnęła ręką lekceważąco. – Czasem to naprawdę chciałabym z kimś pogadać, a ciągle nie mam z kim… już myślałam, że będę mogła z tobą.
    - Jestem do twojej dyspozycji jeśli tylko zechcesz! – zapewniłem ją skwapliwie. – Ale nie oczekuj moich zwierzeń na rozkaz. To są zbyt intymne sprawy, żeby mówić o nich ot tak, smażąc na przykład kotlety, albo przy porannym goleniu.
    Znowu chwilę milczała. A potem usłyszałem.
    - Pewnie masz rację, ale wydaje mi się… ja chwilami zazdroszczę Dorocie. Nie urody, tylko tego… że tak zaszalała, że się odważyła! Na początku wydawało mi się, że zwyczajnie sfiksowała i zgłupiała, ale teraz… – zawiesiła na chwilę głos, a potem spojrzała mi w oczy i śmiejąc się, dodała. – Nie, nie powiem ci tego na głos, domyśl się sam.
    - Nie chcę niczego zgadywać! – powiedziałem otwarcie. – I niczego nie będę się domyślał, tak będzie chyba dla nas lepiej, skoro nie chcesz powiedzieć sama.
    - Jak chcesz… – odpowiedziała całkiem spokojnie i niemal leniwie. Miałem wrażenie, że już nie chce ciągnąć tego tematu. I rzeczywiście, podniosła się z krzesła, kierując się ku wyjściu.
    - Idę się przebrać, a jak będziecie wychodzić, to mnie wołajcie!
    - Pa! – zawołałem, odprowadzając ją wzrokiem. Skomplikowana ta Lidka, myślałem sobie. O czym nie chce mi powiedzieć? O sobie czy o Dorocie? Może jeszcze powie? Jakiś związek ze mną? Dziwne to jednak…
    Zastanawiałem się czy nie pójść do Doroty, ale usłyszałem jak nadchodzi i wyszedłem z kuchni. Była w przewiewnej i króciutkiej plażowej sukience, zapinanej z przodu na guziczki. Tyle, że kilka górnych nie tkwiło w dziurkach i pozwalało zobaczyć fragment górnej części kostiumu. Natomiast na głowie miała kolorowy kapelusz. Całość prezentowała się tak znakomicie, że aż pokręciłem głową z wrażenia.
    - Gdzie Lidka? – zapytała.
    - Już idę! – dobiegło nas wołanie z sypialni, po czym Lidka wyszła na korytarz. Była już w kostiumie kąpielowym.
    - Ta znowu ubrała się jak na rewię mody – rzuciła cierpko, spojrzawszy na Dorotę.
    - Lidka… – Dorota podeszła do niej. – Muszę się trochę ochronić od słońca, bo przypieka dzisiaj dość mocno!
    - Mogłaś się na wieczór tak ubrać, idziemy! – usłyszeliśmy dość ostro w odpowiedzi i Lidka od razu skierowała się do drzwi. Dorota popatrzyła na mnie, wzruszyła ramionami i ruszyła za nią. No cóż, kiedy się ubierała, przecież nie znała jej nastroju…
    Nad jeziorem Dorota szybko zrzuciła sukienkę i zaraz za Lidką weszła do wody, ja natomiast poszedłem jeszcze do sauny po ręczniki i dopiero później zanurzyłem się w wodzie. Miałem wrażenie, że dzisiaj jest znacznie cieplejsza niż ostatnio, ale może było to tylko złudzenie? Słońce grzało dzisiaj całkiem lipcowo, temperatura na pewno osiągała 30 stopni.
    - Dziewczyny, słuchałyście radia? – zapytałem, kiedy udało mi się zbliżyć do nich na kilka metrów.
    - Tak, a co chcesz wiedzieć? – Lidka na chwilę się zatrzymała, Dorota po chwili również.
    - Co mówią o pogodzie na lato.
    - Będzie ciepło – zapewniła mnie Dorota. – Sama zamawiałam takie lato.
    - A w radiu potwierdzają, że zamówienie przyjęli? – roześmiałem się.
    - Wiesz, co? – odezwała się spokojnie Lidka. – Zobaczysz, że jak Dorota mówi, to tak będzie. Nawet jak w radiu twierdzą inaczej. Jakoś tak już jest! – dokończyła, wzruszając ramionami i odpłynęła.
  • #43
    literatka
    Level 12  
    Nie pluskaliśmy się długo, niecałe pół godziny. Wyjście zarządziła Lidka, która przytomnie przypomniała, że czas zająć się obiadem i pozostałymi zadaniami na dziś, bo przed nią jeszcze droga do Warszawy. Wróciliśmy więc do domu, ja do sypialni, przebrać się w coś suchego, a one poszły prosto do łazienki, zająć się swoimi fryzurami. Nie dziwiłem się, w końcu mieliśmy dzisiaj wyjechać „do ludzi”, dlatego im nie przeszkadzałem. Wykorzystałem natomiast okazję i zajrzałem do salonu, gdyż sądziłem, że mam czas na chwilę odpoczynku i przemyśleń. Ale to tylko tak mi się wydawało. Nie minęło kilka minut jak usłyszałem ich ciche głosy.
    - Tomek, gdzie mi uciekłeś? – Dorota odezwała się n korytarzu.
    - Nigdzie! – odkrzyknąłem. – Jestem w salonie!
    Po chwili pojawiła się obok i usiadła przy mnie, pochylając się nad moją głową.
    - Złościsz się na mnie? – zapytała.
    Roześmiałem się i objąłem ręką jej plecy, starając się przycisnąć ją do siebie. Miała na sobie cienką, bawełnianą bluzeczkę, a sutki jej biustu wyraźnie zaznaczały się pod materiałem. Nie było mi zbyt wygodnie, więc podniosłem się i siedzieliśmy teraz blisko siebie.
    - Słoneczko, o czym ty mówisz! Wyrzuć z głowy takie myśli! Po pierwsze nie mam żadnego powodu, żeby się na ciebie złościć, a po drugie to ja tego nie umiem! Nie umiem się na ciebie złościć i już! A przyszedłem tutaj, bo nie chcę wam przeszkadzać. I cały czas o tobie myślę! I jeszcze mogę cię zapewnić, że jest mi dobrze.
    Spojrzała na mnie uważnie, a po chwili szybko pocałowała i wybiegła z salonu. Wszystko było w porządku.
    A ja znowu się położyłem. Naprawdę potrzebowałem chwili spokoju na ogarnięcie myślami tego, co tu się działo. Czy to wszystko jest rzeczywistością? Nadal miałem wątpliwości. Skąd i dlaczego właśnie ja? Dlaczego właśnie ja, facet lekko podtatusiały, zostałem łóżkowym partnerem taaakiej dziewczyny? To mi ciągle nie chciało zmieścić się w głowie. Postanowiłem jednak nie dręczyć siebie dłużej, ani już o nic nie pytać. Skoro sam los tak chciał… I szczerze powiedziawszy, nawet przez chwilę nie pomyślałem teraz o swojej rodzinie, o żonie, o dzieciach… To wszystko było jeszcze zbyt krótkie, żeby zmuszało mnie do jakiejś głębszej refleksji. Nie takie historie zdarzały się w moim życiu…

    Uczelnia szykowała się do jubileuszu decyzji o utworzeniu Wydziału Architektury, była to dziesiąta rocznica. Szykowano huczne obchody, a studenckie radio miało również mieć swój maleńki wkład i udział w tych imprezach. Na naszych redakcyjnych spotkaniach trwała nieustająca burza mózgów na temat co i jak, kiedy i gdzie możemy zaznaczyć swoje istnienie, swoją obecność w życiu studenckiej braci. Jako reporter miałem swoje wyznaczone zadania, ale większość z nich koncentrowała się raczej na zwykłym rejestrowaniu wydarzeń i szukaniu ciekawostek. Byłem zbyt małą figurą, aby dopuszczano mnie do najważniejszych rozmów, wywiadów, nie mówiąc już o dostępie do wysoko postawionych osób, gdyż to było zarezerwowane dla szefostwa. Nie bardzo mi się to podobało, ale cóż było zrobić, dlatego za namową i pod wpływem Teresy oraz jej współmieszkanek, postanowiłem wygłupić się na całego. Otóż jednym z punktów programu obchodów był bieg przełajowy wokół miasteczka akademickiego i zamierzałem wziąć w nim udział, tyle, że w konkurencji kobiet i z reporterskim magnetofonem zawieszonym na ramieniu. Postanowiłem podczas biegu robić wywiady z zawodnikami.
    Pomysł był mało oryginalny, wręcz banalny, ale cóż! Lepszego nie było. Wiedziałem, że Anny wtedy nie będzie, bo zapowiedziała swój wyjazd, z kolei z Martą nasze układy lekko się wtedy ochłodziły, pozostawała mi Grażyna. I to od niej pożyczyłem całą garderobę na imprezę, zresztą, najbardziej się do tego nadawała.
    Grażyna miała pokaźny biust, duża trójka, jak nic! Sporo waty było potrzeba, żeby wypchać miseczki jej biustonosza, a kiedy ten sprzęt założyłem na siebie w pokoju Teresy i zaprezentowałem się dziewczynom, to niemal wpadły w ekstazę. Nawet te niezbyt mi chętne, teraz na wyścigi oferowały swoją pomoc. Wata szybciutko się znalazła, a potem nastąpiło malowanie. Wspólnie zrobiły mi makijaż, jakiego nie powstydziłaby się najgorsza dziwka z ostatniej speluny. Wargi wprost ociekały mi szminką, policzki miałem równie czerwone, włosy przypudrowane diabli wiedzą czym, oczy pomalowane na sino-zielono… dosłownie pełny szał najgorszego kiczu. Musiałem nawet wytrzymać malowanie paznokci… co ja mówię, jakich paznokci! Przecież pokryły lakierem niemal całe moje palce, szkoda tylko, że każdy innym kolorem. W dodatku któraś przyniosła jakieś elastyczne podkolanówki, a na udo dostałem podwiązkę… w ogóle, wyposażony byłem wspaniale! No i zamiast dresu miałem na sobie dość obszerny, ale wyraźnie damski szlafrok. Nie mam pojęcia która mi to pożyczyła, ale był bardzo przyjemny.
    Jeszcze Teresie wpadł do głowy szalony pomysł, żeby całe moje odzienie wzbogacić o informacje. I błyskawicznie na mojej szyi z przodu zawiesiły tabliczkę o takiej treści:

    USŁUGI DLA LUDNOŚCI
    pomacanie jednego cycka – 5 zł
    pogłaskanie obydwu cycków – 10 zł
    chcesz całusa? – dostaniesz! Za 20 zł!


    Natomiast z tyłu, nad spodenkami, przywiązały mi do pleców kartonową tabliczkę o treści:
    klepnięcie w półdupek – 5 zł
    pomacanie obydwu półdupków – 10 zł
    pocałowanie półdupka – gratis!


    Zabawę mieliśmy doskonałą, jeszcze przed oficjalnym otwarciem studenckich uroczystości. Bo były dwa otwarcia. Jedno, to naprawdę oficjalne, odbywało się w budynku Wydziału, a potem drugie otwarcie, to studenckie, odbyło się na scenie zbudowanej na miasteczku. I z okna pokoju dziewczyn mieliśmy doskonały, panoramiczny widok na całą ceremonię, gdzie to wszystko się działo. A że nagłośnienie nie szwankowało, to i słyszalność była znakomita.
    Bieg był chyba czwartym punktem programu. W założeniu organizatorów miał to być czysto sportowy punkt uroczystości, dlatego też obowiązywały zapisy. Można się było zgłaszać jeszcze na godzinę przed rozpoczęciem, gdyż potem lista była zamykana. Ja się oczywiście zapisałem jako „Tomasza Barycka”. Nie zapomnę zdziwienia komandora biegu, kiedy deklarowałem taki tekst. Na początku nie chciał przyjąć zgłoszenia, ale po chwili machnął ręką. Byłem wtedy jeszcze normalnie ubrany i pewnie nie podejrzewał, co się tu szykuje.
    Kiedy zbliżał się czas biegu, zszedłem na dół, opatulony w szlafrok. Niewiele osób zwracało uwagę na mój makijaż. Tu wariactwa było sporo, więc mój wygląd nikogo nie szokował, nie był niczym nadzwyczajnym. Dopiero gdy powoli doszedłem do gęstszego tłumu bliżej sceny, zaczynały się posykiwania, które cichły po obrzuceniu mnie wzrokiem. A ja musiałem pokonać cały tłum, bo przed biegiem przewidziana była prezentacja uczestników. To naprawdę miało być sportowe wydarzenie i brali w tym udział poważni biegacze. To tylko ja miałem tu robić za idiotę…
    Prezentacja przebiegała normalnie. Spiker opowiadał o dotychczasowych osiągnięciach zawodników, oni wbiegali na scenę, wyrzucali ręce do góry prezentując swoją gotowość do biegu, niczym bokserzy wagi ciężkiej i wszystko było fajnie. Dopiero kiedy prawie zakończył… coś mu nie grało. Parę chwil spoglądał na tekst i zaczął mówić, że chyba jest tu błąd, bo jest zgłoszona jedna osoba w kategorii kobiet… ale chyba to pomyłka…
    Nie czekałem dłużej. I tak wcześniej zdążyłem się przybliżyć do pierwszego rzędu. A teraz pokonałem ostatnie przeszkody i wskoczyłem na scenę. Musiałem wyjaśnić prowadzącemu, że to nie pomyłka, że to ja jestem tą kobietą, która będzie biegać. Jeszcze byłem w szlafroku, jeszcze nie wszystko było widoczne…
    Podszedłem do niego, nachyliłem się do mikrofonu i oznajmiłem zebranym – nie ma żadnej pomyłki! To ja! Wasza Tomasza Barycka! Będę biegać i wygram! A po biegu sama z sobą przeprowadzę wywiad, który usłyszycie wieczorem w naszym studenckim radiu!. To wam obiecuję!!! Po czym wyrzuciłem ręce w górę, a następnie zdjąłem szlafrok, prezentując przywiązane do ciała tabliczki, oraz zwisający na pasku mój magnetofon.
    To był szał!!! Nawet przez chwilę nie marzyłem o takim wejściu, przecież przebranie za kobietę jest takim zgranym, banalnym numerem… W dodatku nie miałem pojęcia o tym, że przed sceną zgromadziło się sporo profesjonalnych fotoreporterów, nie mówiąc o amatorach i teraz flesze błyskały niczym światła w dyskotece, a w tłumie wzbierała owacja. Takich braw i pisków jeszcze tu nie było! Byłem gwiazdą! I po chwili domyśliłem się, że mnóstwo nowych panienek będzie wieczorem marzyć, żebym znalazł się obok nich w łóżku…
    Spiker usiłował zapanować nad sytuacją. Oczywiście, przeczytał napisy na moich tabliczkach i spróbował wyciągnąć do mnie rękę, o coś pytając, ale spotkał się z błyskawiczną moją reakcją, gdyż trzepnąłem go po palcach.
    - Gdzie! Bezpłatnie nie wolno! – powiedziałem, pochylając się do jego mikrofonu. Tłum szalał nadal. Flesze nadal błyskały. Postanowiłem ciągnąć tą grę, bo gość wyglądał lekko niepewnie.
    - No dobrze… podobasz mi się, pomacaj sobie! – nadstawiłem mu swój tors.
    To nie był kiepski spiker. W końcu profesjonalista, z radia zawodowego. W lot załapał o co mi chodzi i podjął grę. Przy wielkim aplauzie zgromadzonych pogładził mój wystawiony biustonosz z obydwu stron, a ja w rewanżu odwróciłem się do niego tyłem, kręcąc pośladkami niczym jakaś brazylijska tancerka. Dopiero teraz mógł spokojnie odczytać teksty na tabliczce i zrobił to tak głośno, żeby nawet najdalsi widzowie wiedzieli o co chodzi. Widownia szalała, kiedy później głaskał moje wypięte pośladki.
    Był znakomity. Nie stracił głowy, chociaż na pewno nie tego się spodziewał, a połowa mojego sukcesu była jego udziałem. Musiałem mu to wynagrodzić. Zarzuciłem więc ręce na jego szyję i ucałowałem w obydwa policzki, pozostawiając na nich wyraźny, krwisty ślad moich ust, a widownia powitała to nowymi brawami i salwą śmiechu. Przez chwilę nie rozumiał dlaczego, ale ktoś życzliwy podał mu lusterko. Nie obraził się, wręcz przeciwnie, znowu wykorzystał to w swojej zapowiedzi. Jeszcze przez chwilę wesoło porozmawialiśmy o biegu, wyraziłem swoje zakłopotanie, że dziewczyny nie chcą ćwiczyć, więc muszę sam(a) to robić, aż wreszcie dałem mu spokój, bo przyszła pora rozpoczęcia konkurencji.

    Start był wyznaczony naprzeciw sceny, tak jak i meta. To miało być pięć okrążeń wyznaczonej trasy. Wyznaczonej tak, żeby z okien akademików można było obserwować bieg. I w końcu biegacze ruszyli, a ja wraz z nimi. Tyle, że mojego zapału wystarczyło na kilkadziesiąt metrów. Nie, nie dlatego, że nie miałem kondycji, czułem się znakomicie, lecz to po prostu nie mieściło się w moich założeniach. Po kilkudziesięciu metrach zatupałem w miejscu i po cięciwie łuku pobiegłem w miejsce, gdzie za chwilę mieli pojawić się biegacze. Wybrałem podbieg, bo musieli tutaj zwolnić i gdzie mogłem udawać, że o coś ich zapytam. A potem włączyłem magnetofon i spokojnie poczekałem.
    Pierwsze wywiady nie udały się, ale zarejestrowałem głośne sapanie i oczywiście, nie omieszkałem nagrać siebie jak wyjaśniam, który numer zawodnika tak ciężko oddycha, jakby przed chwilą robił sobie dobrze, a potem powtarzałem manewry. Przebiegając trasę w poprzek, czekając na zawodników i biegnąc z nimi chwilę, próbowałem uzyskać jakieś kilka słów ich wypowiedzi. Czasem rzucili kilka słów, czasem mnie pogonili, ale w sumie uzyskałem z tego niezły materiał. Naprawdę byłem z siebie zadowolony. Tym bardziej, że moje zabiegi były doskonale widoczne z okien i spotykały się z uznaniem oraz zachętami widowni.
    Kiedy bieg się zakończył i rozdawano nagrody, nie omieszkałem pojawić się na scenie i zgłosić pretensji do głównej premii. W końcu byłem jedynym, który zarejestrował się w konkurencji kobiet. Wprawdzie organizatorzy mi tłumaczyli, że przecież nie przebiegłem całej trasy biegu, ale ja odrzucałem zarzuty, powołując się na to, że nie było wyznaczonego limitu czasu. Obiecałem, że jutro przebiegnę ją całą i nagroda mi się po prostu należy. Bawiłem się tą sytuacją doskonale, bo wiedziałem, że mam poparcie tłumu, ale nie należało przesadzać. Kiedy problem stawał się dla organizatorów już trochę niezręczny, odpuściłem i wesolutko zszedłem ze sceny, żegnany wielkimi oklaskami.

    Dziewczyny w akademiku też przywitały mnie owacyjnie. Nawet te, dotychczas trochę wobec mnie sceptyczne, gratulowały mi pięknego występu. Naprawdę czułem się jak król! Na wyścigi, gromadnie zmywały mi z twarzy makijaż, a ja siedziałem i tylko pozwalałem im na te zabiegi. Wreszcie oddałem Grażynie bieliznę i szlafrok, bo nawet ona nie mogła się do mnie dzisiaj dopchać ot tak. Ale potem, pod pretekstem, że muszę dostarczyć do radia świeży materiał, wyrwałem się z tego babińca, chcąc omówić sytuację z kumplami. Świat był taki kolorowy!

    Nie poszedłem wtedy do rozgłośni, tylko prosto do swojego pokoju. Sam nie wiem dlaczego. Tak naprawdę, to ten materiał należało zanieść do obróbki, może nie był akurat najważniejszy, ale w połączeniu z tymi zachowaniami tłumu… mógł być świetną reklamą naszego radia. Ale zrobiłem, jak zrobiłem.
    W pokoju zastałem tylko Janusza. Przywitał mnie swoim, jak zwykle kpiącym tekstem.
    - No, dałeś po jajach…
    - A co, nie podobało ci się?
    - Ależ podobało! – skwapliwie zapewnił mnie Janusz. – Nawet bardzo podobało! I to nie tylko mnie…
    Jeszcze byłem optymistą. Jeszcze sądziłem, że będzie mnie chwalił… O, Boże, jaki byłem naiwny!
    - Nie tylko? – zapytałem z królewską miną. – To z kim mnie tak podziwiałeś?
    - Tomek… – Janusz spoważniał.
    I wtedy coś mnie ukłuło. Już wiedziałem, że dobrze nie jest.
    - Ja ci o tym mówiłem od dawna…
    - Nie fanzol, tylko mów! – przerwałem mu. – O co chodzi?
    Wtedy zamilkł. Patrzyłem na niego w milczeniu, a on odpowiadał takim samym wzrokiem. Też milczał, ale kpiący uśmieszek zniknął z jego twarzy. Czyli było gorzej niż myślałem.
    Tomek… – zaczął cicho. – Marta przyszła tutaj w kilka minut po tym, kiedy ty wyszedłeś i powiedziała, że chce oglądać imprezę. Ja miałem swoje plany, ale nie wypadało mi zostawić jej samej, więc musiałem zostać. I wszystko oglądaliśmy z okna we dwoje. Wyszła jakieś dwadzieścia minut temu. Kazała cię pozdrowić i zapewnić, że więcej ci już przeszkadzać nie będzie… Tomek, to są jej słowa! Ja tu nic nie dodaję! Wiem, że to są wasze sprawy i ja nie chcę się w nie mieszać…
    Królewska korona właśnie spadała z mojej głowy.

    - Tomek! Obiad! – usłyszałem wołanie Doroty.
    Trafiła w niedobry moment. Nie miałem ochoty wstawać, ale cóż, trzeba było się podnieść i wyjść. Ale zanim się na to zdecydowałem, sama stanęła w drzwiach.
    - Śpisz, czy co? Czemu nie przychodzisz? Nie słyszysz jak cię wołam?
    - Dorotko… słoneczko, przepraszam cię – podniosłem się z sofy. Chyba miałem nietęgą minę, bo patrzyła jakoś dziwnie.
    - A coś ty taki skwaszony?
    Roześmiałem się, usiłując trochę na siłę się rozluźnić.
    - A tam… takie wspomnienia niezbyt miłe mnie opadły… w sumie nic ważnego.
    Wyciągnęła do mnie rękę sugerując, abym podał jej swoją. A kiedy podszedłem, niemal pociągnęła mnie za sobą.
    - Jakie „nic ważnego”, skoro wyraźnie coś ci jest nie w smak. Ale skoro nie chcesz, to nie opowiadaj.
    Weszliśmy do kuchni, kiedy Lidka nalewała zupę do talerzy.
    - O kurczę, to widzę że dzisiaj obiad pełny?
    - Oczywiście! – Dorota usiadła. – Ja gotowałam zupę. Prawie sama! Jeśli przeżyjesz, to będę ci jeszcze czasem gotować, a jak nie… – roześmiała się – to dam sobie spokój.
    - Nie bój się, jedz spokojnie! – zachęciła mnie Lidka. – Dorka otruje cię dopiero pod koniec wakacji, teraz jesteś bezpieczny.
    - A miało być wino do obiadu – wspomniałem, zmieniając temat.
    - To właśnie na wino najbardziej uważaj! – Lidka trzymała się poprzedniego kierunku. – Podobno to w winie najłatwiej ukryć jakieś cholerstwo, łatwiej nawet niż w zupie.
    - Lidka, skąd u ciebie tyle doświadczenia w tych sprawach? Czym wy tam karmicie ludzi u siebie w ośrodku? – zapytała Dorota.
    - Czym karmimy, to karmimy – Lidka przecięła dyskusję. – My wina nie dajemy, to się i nie trują. A jeśli nawet się trują, to już później, na własną rękę – dodała, machając ręką. – Lepiej jedzmy, bo czas ucieka.
    Przez chwilę wybieraliśmy w milczeniu z talerzy dość mikroskopijne porcje zupy, a później Dorota wstała i rozłożyła na talerze drugie danie.
    - Tomek, uzgodniłyśmy z Lidką, że pojedziemy drogą na Ełk. Tam po drodze, na skraju miasta, jest hipermarket. Czynny całodobowo. Znajdziemy tam i pocztę, i chyba wszystko, co nam potrzebne. Fakt, że to trochę daleko, ale przynajmniej nie będziemy się kręcić w kółko i biegać po sklepikach, tracąc czas na szukanie. Natomiast jeśli o czymś zapomnimy, to przecież kupimy później. Może tak być?
    - Oczywiście, że może! – zgodziłem się łatwo. To nie stanowiło żadnego problemu, gdyż zupełnie coś innego zaprzątało mi głowę.
    - A gdzie będziesz siedziała w aucie, tak jak jechaliśmy przedwczoraj, czy przyjdziesz do mnie, na tylną kanapę?
    - Przyjdę do ciebie, przyjdę! – Dorota postawiła na stole ostatni talerz, po czym w przelocie pogładziła mnie po głowie i usiadła na swoim krześle.
    - Tylko spróbujcie nie siedzieć grzecznie, to mnie popamiętacie! – mruczała Lidka.
    - Przecież Kasi już nie będzie, o co ci chodzi? – zapytała Dorota.
    - O to, żebyście mi nie przeszkadzali w prowadzeniu samochodu! – ucięła. – Ja nie żartuję, mówię poważnie, gdybyście mieli jakieś wątpliwości – uzupełniła. – Jak zostaniecie sami, to róbcie sobie co chcecie, ale w aucie ma być spokój!
    - Przecież zawsze był spokój – jeszcze nieśmiało nie chciałem się poddać. – Ale niech jej tam, Dorotko, to ty siadasz z przodu, a ja za tobą. Najwyżej odgryzę ci kawałeczek ucha – zażartowałem.
    Dorota pogroziła mi palcem. – Uważaj, żebym ja ci czegoś nie odgryzła!
    Lidka parsknęła śmiechem, ale szybko go stłumiła.
    - Jak się nie uspokoicie, to nigdzie z wami nie pojadę, ostrzegam.
    - Czego się czepia, ja przecież jestem grzeczna! – Dorota udawała oburzenie.
    - Aha, grzeczna… grzeczniutka... – Lidka już nie tłumiła śmiechu. I tak nie mogła teraz jeść. – Ty już od paru dni jesteś wzorcem grzeczności! Guwernantki powinny opowiadać o tobie na pensjach dla dorastających panienek… Może nawet należałoby film nakręcić… taki szkoleniowy… – Lidka śmiała się już na cały głos. – O kurczę, niezły materiał wychowawczy pewnie by wyszedł… lekcja na temat: jak się dyskretnie nadziać na pal!
    Dorota zamarła. Odczekała chwilę, aż Lidka trochę przycichnie, a potem zapytała słodko.
    - Widziałaś kiedyś latające talerze? Bo jeden już leci do ciebie! – błyskawicznie schwyciła w palce brzeg swojego talerza i wykonała taki gest, jakby rzeczywiście chciała nim rzucić. Lidce śmiech zastygł na ustach.
    - Tylko nie przesadzaj! – odsunęła się lekko od stołu. – Dopiero co posprzątane!
    - To niech ona je! Zazdrośnica jedna! Jeszcze chwila a uruchomię mu napęd! – niemal zupełnie spokojnie spoglądała na Lidkę. Ta znowu udawała, że znowu zaczyna jeść, jednak ukradkiem obserwowała Dorotę. I kiedy wydawało się, że zapanował spokój, nieoczekiwanie znów się odezwała, chichocząc.
    - Nawet nie będę dodawać, że do gimnastyki porannej, to w miejsce muzyki, należałoby im odtwarzać twoje pojękiwania… – roześmiała się na głos.
    Rzucona łyżeczka odbiła się od brzegu jej talerza, rozrzucając po stole niewielką część jego zawartości. Lidka podskoczyła na krześle i znieruchomiała na chwilę, a śmiech zamarł jak nożem uciął.
    - Dorotko! – roześmiałem się, próbując rozładować sytuację. – Daj spokój, niech marudzi, skoro jej z tym lżej.
    - To niech ona je i da zjeść innym! – jej głos był nadal bardzo spokojny i równie spokojnie sama kontynuowała jedzenie. Lidka chwilę się zastanawiała; popatrzyła na nas i na stół ale szkody poczynione na jej talerzu nie były wielkie, więc powoli dokończyła obiad. Wszyscy milczeliśmy. Dopiero, kiedy odłożyliśmy sztućce, spojrzała na Dorotę.
    - I jak, już ci lepiej? – zapytała ironicznie.
    - Mnie źle nie było! – Dorota odparowała bez zastanowienia, podnosząc się z krzesła. – Daj już ten talerz, to pozmywam.
    Odeszła z naszymi naczyniami w stronę zlewu, a wtedy sięgnąłem po stojący na stole dzbanek.
    - Co to jest? – zapytałem, patrząc na jego zawartość.
    - Najprawdziwszy kompot z suszu owocowego – zapewniła mnie Lidka.
    - Przywiozłyście nawet kompot?
    - Nie kompot, tylko susz. Dużo nam zostało z ubiegłego roku, więc trzeba go zużyć, bo będzie przecież nowy. A ten straci wartość.
    Dorota powycierała na stole ślady swojego rzutu, po czym odniosła zmywak ze ściereczką i wróciła do nas, siadając przed swoim kubkiem.
    - To na czym zakończyliśmy rozmowę? – zapytała bez cienia zakłopotania w głosie.
  • #44
    literatka
    Level 12  
    - Coś było o konkurencjach olimpijskich – Lidki ton też brzmiał zupełnie normalnie. – Jakiś rzut młotem, czy dyskiem… nie zrozumiałam dobrze, czy to miała być lekka atletyka, czy może ciężka…
    - Przygotuj się raczej na ciężką! – Dorota nawet nie mrugnęła powieką. – Dodaj też zapasy i to nie tylko z suszu owocowego!
    - Spokojnie, bo wam zaraz wyjdzie z tego kickboxing! – wtrąciłem się do ich dyskusji. – I to chyba w wersji full-contact . Miałyście uzupełnić listę zakupów.
    - Taaa… a ty będziesz sędziował… Oczywiście wtedy wygra Dorota, bo walka walką, ale sprawiedliwość musi być po waszej stronie! – Lidka naśmiewała się ze mnie.
    - Z listą zakupów wszystko jest zrobione – Dorota zignorowała jej słowa. – Lidziu, mamy jeszcze coś do zrobienia, czy możemy jechać?
    - Muszę zabrać parę rzeczy z sypialni, ale to minuta – Lidka wreszcie porzuciła swój repertuar kpin. – Tomek, kartki ze spisem są w puszce, każdy weźmie swoją i odpowiada za tę część listy, żebyśmy nie tracili czasu. W sklepie pilnujemy swoich zakupów, ale do kasy idziemy razem. Zresztą, mam nadzieję, że się nie pogubimy.
    - Bardzo dobrze. Tylko czy tam jest bankomat, bo ja nie mam przy sobie tyle gotówki – zgłosiłem wątpliwości.
    - Nie wiem, bo nigdy tam nie byłam, ale nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. To raczej niemożliwe.
    - Dorotko, a ty jesteś gotowa?
    - Wypiję kompot, przebiorę się i jedziemy.
    - Ile czasu potrzebujesz?
    - Za dziesięć minut jestem przy samochodzie.
    - A ja mogę jechać tak ubrany?
    - Nie! – nawet się nie zawahała. – Nie przesadzaj, to nie plaża, a poza tym jesteś ubrany zbyt niestarannie. Dziękuję wszystkim i idziemy! – podniosła się z krzesła i wyciągnęła do mnie rękę, po czym poprowadziła do sypialni. Tam otwarła szafę i rzuciła okiem na moją garderobę. Wyjęła ze stosu koszulę, przyłożyła mi do ciała i krótko rzuciła.
    - Ubierz to i dżinsy.
    - A mogę zostać w sandałach?
    Skrzywiła się. – Absolutnie! Ja nie ubieram się plażowo, tylko zakładam szpilki.
    - Nie ma sprawy, już zmieniam.
    Szybko się rozebrała. Założyła biustonosz, krótką, ale niezbyt frywolną spódniczkę i usiadła na chwilę przed lustrem, poprawiając makijaż. Przebierając się, nie omieszkałem przyglądać się jej sprawnym zabiegom, jednak szybko je zakończyła. Jeszcze tylko przypięła długie kolczyki po czym wstała. Aż westchnąłem, zaskoczony. Była nadzwyczajna. Brakowało mi słów, żeby określić jej urodę. Chciałem jeszcze trochę popatrzeć, ale nie zwalniała tempa, szybciutko zarzuciła na siebie bluzkę, kilka krótkich ruchów, wygładzających i prostujących jakieś załamania, rzut oka do lustra, kilka wygibasów i… odwróciła się do mnie.
    - No jak, mogę się tak przy tobie zaprezentować?
    Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Nie znałem słów, które mogłyby oddać moją ocenę jej osoby. Kręciłem głową z niedowierzaniem.
    - Dlaczego nie startowałaś w konkursie Miss World? – zapytałem. – Miałabyś zwycięstwo w kieszeni!
    - Aha, matka by mi dała konkursy! – kiwała głową. – Dla niej to wszytko było i pewnie nadal jest niemoralne, a gdybym tak teraz przyznała się jej, że jestem z tobą… chyba by mnie wydziedziczyła! – roześmiała się. – Jesteś gotowy? – oglądała mnie krytycznie. – Możesz się uczesać!
    - A takie mam ręce! – wyciągnąłem dłonie przed siebie, niczym uczeń.
    - No wiesz co! – spojrzała ze zgorszeniem. – Teraz to już był chwyt poniżej pasa.
    - Oj tam, oj tam! – zachichotałem. – Na żartach się nie znasz?
    - Na kiepskich nie! – odparła, jednak szybko złagodniała. – Możesz natomiast delikatnie wklepać w twarz trochę swojej wody toaletowej. Przecież ta której używasz, jest bardzo dobra. A przynajmniej mnie się podoba ten zapach. Co to w ogóle jest? Ta nuta wydaje mi się i znajoma, i jednocześnie jakaś nieoczekiwana. Nie potrafię tego określić.
    - Podobnie jak ja twojej! To jest Sauvage Extreme, woda dla nobliwego, starszego pana i pewnie dlatego jej nie znasz! – roześmiałem się. – Jedyna moja ekstrawagancja od kilku lat, bo ja też lubię ten zapach. A może się do niego przyzwyczaiłem? Dla mnie jest on harmonijny i dość subtelny, taki w sam raz dla dojrzałego faceta. - Teraz zaczynam rozumieć skojarzenie. Wydaje mi się, że mój ojciec używał takiej wody. Bo i nazwa jest mi jakaś znajoma.
    - Chyba nie takiej, tylko podobnej. Eau Sauvage. To pierwotna wersja, wcześniejsza, z której Extreme się wywodzi – wyjaśniłem. – Ale masz rację, te kompozycje są zbliżone, bo tę pierwotną też znam, używałem jej, ale Extreme bardziej mi odpowiada. Wydaje się, że ma jakby szerszy zestaw składników.
    - A ja pomyślałam, że ten zapach to nawet z latem dobrze się komponuje.
    - Bardzo się cieszę, że trafiłem w twoje upodobania węchowe, spróbuję nie zapomnieć o tym wieczorem – oznajmiłem, unosząc dumnie podbródek niczym niegdyś w telewizji jeden z naszych przywódców politycznych. Dorota zamykała torebkę i zakładała ją na ramię.
    - Straszysz, czy obiecujesz? – spojrzała na mnie, przymykając oczy.
    - Jedno i drugie!
    Roześmiała się. – Jednak gdybyś zechciał już teraz…
    - Załatwione! – przerwałem jej. – I wcale nie mam na myśli tego, co ma być wieczór!
    Popatrzyła na mnie z udawanym przestrachem. – Lidka by chyba oszalała ze złości, gdybyśmy długo stąd nie wychodzili. I nie wylewaj na siebie zbyt wiele – zawołała. – Bo potem będzie wietrzyć auto do samej Warszawy!
    Delikatnie wklepałem w twarz kilka kropli mikstury po czym poszliśmy w stronę kuchni. Lidki nie było, ale usłyszała jak idziemy i odezwała się z sypialni, że zaraz wychodzi, dlatego skręciliśmy do kuchni. Sięgnąłem do naszej puszki. Były tam trzy kartki z listami towarów do kupienia. Pomyślałem, że ta z towarami technicznymi przeznaczona jest dla mnie, ale zabrałem wszystkie.
    - Co bierzemy do pakowania zakupów?
    - A masz jakieś torby?
    - Mam dwie, podobno ekologiczne.
    - To weź, mogą się przydać, chociaż można przecież podjechać wózkiem do auta.
    Lidka wołała nas z korytarza, zatem dołączyliśmy do niej i razem wyszliśmy przed dom. Tym razem nie odbiegała ubiorem od Doroty, była ubrana całkiem elegancko a zarazem dość wygodnie. I gdyby nie wysokie szpilki, rzekłbym, że niemal wzorcowo.
    - Lidka, jak się prowadzi auto w takim obuwiu? – zapytałem.
    - To tylko kwestia wprawy – roześmiała się. – Ale na dłuższe trasy, to rzeczywiście nie są zbyt wygodne i raczej nakładam inne. Jednak dzisiaj, te pół godziny jazdy jakoś wytrzymam.
    - To tak niedaleko? – zapytałem zdziwiony.
    - A tak, tak! – odparła wesoło. – Myślałeś, że my tu jesteśmy na końcu świata? Mylisz się! To tylko w tym miejscu nie wiadomo jakim cudem pozostała taka enklawa, dziwna samotnia w morzu tłumów. Wszędzie dookoła kipi życie, dzienne i nocne, a tu jest spokój, cisza i nie wiadomo nawet panie, co tam w Chinach słychać! – zakpiła.
    - Oho ho! Z Wyspiańskiego to mogę ci nawet korepetycji udzielić – zakpiłem.
    - Patrz, Dorka, prawie się nie dał – przyznała Lidka, po czym zwróciła się do mnie. – No to udzielisz mi korepetycji na temat jak się otwiera i zmyka bramę, żebym was jutro nie musiała wyciągać z łóżka.
    - Się zaraz dowiesz! To nie problem – zapewniłem.
    - Lidka! – odezwała się Dorota. – Sprawdź dokumenty, karty i inne drobiazgi, żebyś nie musiała wracać. Ja zabrałam chyba wszystko. Tomek, masz listy? Masz karty? Kto ma długopis?
    - Długopis mam w samochodzie – Lidka przeglądała torebkę. – Dokumenty mam… daj mi od razu kartę, jeśli mam wybrać pieniądze w Warszawie, potem mogę o tym zapomnieć, a w markecie zapłacę za ciebie. Tomek, masz wszystko?
    Nie miałem. Zapomniałem wziąć gotówki i na wszelki wypadek również dokumenty. Miałem pewien plan, ale bez kilkudziesięciu złotych był on nie do zrealizowania. Pobiegłem zatem do domu i po chwili wróciłem, jeszcze zamykając za sobą drzwi. Silnik toyoty już pracował.
    - Lidka, jedź do bramy, ja ją zamknę.
    Kiedy ją przejechała i zatrzymała auto, objaśniłem jej gdzie chowam klucz, który tak naprawdę był dostępny z obydwu stron płotu, po czym zamknąłem bramę i wsiadłem do samochodu. Pierwszy raz wyruszyłem stąd w towarzystwie Doroty i teraz już w innej roli, niż w drodze do tego miejsca. Od razu też naszły mnie wspomnienia. Pochyliłem się do przodu, do zagłówka jej fotela, starając się ułowić ten nastrój ze znajomą wonią perfum. Pachniało oszałamiająco, chociaż powiedziałbym, że bardziej delikatnie.
    - Tommy… – odezwała się po angielsku, jakoś wyczuwając moje manewry. Lidka dopiero co wyjechała na twardą drogę. .
    - Ja was proszę!
    - Lidka, zatrzymaj się na chwilę! – głos Doroty był tak zdecydowany i jednoznaczny, że Lidka zareagowała niemal odruchowo.
    - A tak was prosiłam… – westchnęła tylko, zatrzymując się, a Dorota błyskawicznie przesiadła się na tylną kanapę.
    - Obiecuję ci, że będziemy grzeczni – powiedziała, energicznie wypychając mnie na lewą stronę.
    - Dorka, weźcie pod uwagę, że ja potrzebuję spoglądać w lusterko.
    - Ależ my tylko potrzymamy się za rączki – wytłumaczyła. I rzeczywiście, zniżyła głowę, pochylając się w moją stronę, a nasze dłonie odnalazły się na kanapie. Jednak po chwili dotknęła lekko głową mojego ramienia.
    - Lidka, tak może być? – zapytała.
    - Najwyżej ostatecznie – padła odpowiedź. – Tylko nie podnoś głowy do góry.
    - Dobrze, to my śpimy!
    - Nie radzę, to nie potrwa długo.
    Dorota wyprostowała się, nie wypuszczając mojej ręki.
    - Niech ci będzie, kapitanie. Będę siedziała prosto. Przyjmuję twoje warunki.
    W sumie też mi to odpowiadało. Na przytulania było na razie zbyt ciepło, a i szaleństwa mogliśmy zostawić sobie na później.
    - Wreszcie zmądrzała… – Lidka westchnęła z ulgą.
    - Lidka! – Dorota odezwała się po chwili. – Zrobimy taki malutki manewr w markecie, że od początku pójdziemy same, bez Tomka, dobrze?
    Zastygłem w bezruchu. Co ta dziewczyna znowu wymyśliła?
    - Dlaczego?
    - A tak, dla żartu! – Widać było jak Dorota zapala się do swego pomysłu. – Przecież i tak mamy kilka kartek z listami, to możemy się rozdzielić, prawda?
    - No to co? – rzuciła Lidka.
    - To był taki zespół big-bitowy z lat sześćdziesiątych. Śpiewali między innymi „Po ten kwiat czerwony” – wtrąciłem się do rozmowy. – Was jeszcze wtedy na świecie nie było!
    - A ty sobie nie wyobrażaj, że my tego nie wiemy! – Dorota odwróciła się i wyrecytowała te słowa, patrząc mi prosto w oczy. – Możemy cię jeszcze bardzo zaskoczyć tym co wiemy o tamtych latach.
    Byłem zdumiony i prawdę powiedziawszy nie bardzo wiedziałem co odpowiedzieć. Już mnie zaskoczyła i nie tylko samymi słowami, gdyż zdążyłem poznać te oczy i widziałem jak oddaje nimi cały swój nastrój, wszystko to co odczuwa. Jej oczy nie potrafiły kłamać. A teraz migotały wesołym rozbawieniem. Była pewna tego co mówi i tego co czuje, nie udawała i wiedziałem, że chce spłatać mi figla. Ale niech tam, mogę poudawać, że nie wierzę.
    - To się jeszcze okaże! – próbowałem trzymać męski fason, chociaż bez specjalnego przekonania. – Jeszcze wam zrobię egzamin i zobaczymy! – powtórzyłem.
    - Sam tego chciałeś, trzymamy cię za słowo! – zapewniały mnie na wyścigi. Nawet Lidka wyraźnie się rozochociła.
    - Tomek, jak wrócę, to tym razem żaby przegrają – chichotała za kierownicą. – Będziesz musiał przynieść ten swój sprzęt nad jezioro i zrobimy zawody w znajomości muzyki z tamtych lat.
    - Lidka, tylko się nie wycofaj! – wołała Dorota. – Mamy to uzgodnione! Zrobimy konkurs i zobaczymy kto wygra!
    Klapnąłem na siedzenie bezwładnie. Teraz czułem, że wpuściły mnie w maliny. Wcześniej miałem troszeczkę nadziei, że jednak przesadzają, ale ich pewność siebie pozbawiała mnie złudzeń Skąd one to wszystko znały? Próbowałem w to nie wierzyć, ale jakoś tak bez przekonania. No cóż, czasem trzeba także przegrać. A jeszcze z tak pięknymi i ponętnymi zawodniczkami…
    Odrzuciłem w myślach ten temat. Obecnie ważniejsze były sprawy bieżące i to nimi należało się zająć.
    - A tak naprawdę, to o co ci chodzi z tym marketem? – zapytałem Dorotę.
    Chyba wybiłem ją ze wspomnień o piosenkach, bo odpowiedziała nie od razu.
    - Wiesz, wolałabym o tym nie mówić, bo to dotyczy tylko mnie. I nikogo więcej.
    - Nie mam nic przeciwko temu – zapewniłem skwapliwie, nie chcąc jej ciągnąć za język. – Właściwie to sam miałem wam takie coś zaproponować.
    - A ty dlaczego tak wymyśliłeś? – odezwała się Lidka zza kierownicy.
    - Bo pomyślałem, że przecież tam na pewno wszystko mają w kamerach. Cały obraz sklepu. A jeśli jakiemuś durniowi z ochrony spodoba się nasz pobyt i skopiuje kawałek filmu na prywatny użytek? Wolałbym wykluczyć taką możliwość.
    - Tego nie brałam pod uwagę – przyznała Lidka. – Ale możesz mieć rację.
    - Jest jeszcze drugi powód, kto wie czy nie ważniejszy – kontynuowałem.
    - Mów szybciej, bo czas ucieka – niecierpliwiła się.
    - Powód banalny. Jeśli się podzielimy, to szybciej zrobimy zakupy i szybciej odjedziemy.
    - Słusznie, tak zrobimy – poparła mnie Dorota.
    - No i wszystko mamy uzgodnione, wy we dwie idziecie razem, a ja będę chodził sam. Przecież się nie pogubimy, bo będę was i tak obserwował.
    - A po co? – zapytała zdziwiona Dorota.
    - No chyba wyglądałbym na nienormalnego, gdyby takie dziewczyny nie wzbudziły mojego zainteresowania!
    Lidka parsknęła śmiechem. – Tylko nie twórz jakiegoś orszaku, bo wyrzucą nas ze sklepu za zakłócanie sprzedaży – kpiła w swoim stylu. Nam dwojgu też udzielił się jej wesoły nastrój.
    - Orszaku to może nie, ale jakiś fanklub to bym wam zmontował! – kontynuowałem jej myśl. – Albo na przykład mogę przez cały czas bezczelnie gapić się na Dorotkę. I wiesz przecież – popatrzyłem na nią – że absolutnie nie będę udawał, że mi się baaardzo podobasz!
    - Tylko błagam, przynajmniej w sklepie nie składaj jej żadnych intymnych propozycji – przerwała mi Lidka.
    - Dlaczego? – zdziwiłem się.
    - Bo się zgodzi i dopiero wtedy będziesz miał kłopot!
    Nawet Dorota nie potrafiła utrzymać powagi. Lidka trafiła ją celnie.
    - Poczekaj, złośliwa kobieto, poczekaj! – próbowała się odgryźć. – Jeszcze przyjedziesz z Romkiem, to się policzymy.
    - A cóż ci niby Romek winien? – Lidka usiłowała grać niewiniątko i udawała zdumienie.
    - Ty nie myśl kobieto o Romku, tylko patrz na drogę!
    Dorota wykorzystała sytuację, bo przed chwilą wyprzedził nas jakiś dostawczy mercedes, ale musiał przyhamować przed ciężarówką, bo przeciwny pas ruchu był zajęty. No i zajechawszy Lidce drogę, również ją zmusił do hamowania.
    - Cóż ja na to poradzę, że jakiemuś furmanowi dali prawo jazdy na samochód? – dość oryginalnie skomentowała całą sytuację. Nie denerwowała się, ani nie klęła. Bardzo mi się to podobało.
    - Masz absolutną rację – poparłem ją. – Ja też uważam, że jak mnie osioł kopnie, to nie ma sensu oddawać mu tym samym. Przecież to tylko osioł!
    - Tomek! – Dorota spojrzała na mnie i potrząsnęła ręką. Już myślałem, że będzie wracać do poprzedniego tematu, ale nieoczekiwanie zapytała. – Jak długo masz prawo jazdy?
    Zastanowiłem się. – Nawet nie pamiętam… pewnie około dwudziestu lat. Może nawet dłużej…
    - Ile kilometrów przejechałeś w życiu?
    - O jej! – zaśmiałem się. – Nie mam pojęcia! Nigdy tego nie zliczałem. Jeszcze kiedy pracowałem w handlu, to przejeżdżałem rocznie około trzydziestu, może czterdziestu tysięcy kilometrów. Dodając do tego swoje prywatne podróże, można oszacować, że przejechałem w życiu równik jakieś osiem, może dziesięć razy. I chyba nie więcej, bo przecież nie jestem kierowcą zawodowym. A dlaczego pytasz?
    - Tak po prostu, ze zwykłej ciekawości – była rozbrajająca. – Czy to źle, że chcę o tobie wiedzieć trochę więcej?
    - A czy ja powiedziałem, że to źle? – odparowałem jej pytanie. – Przecież już ci mówiłem, że odpowiem na wszelkie twoje pytania. I nawet kłamał nie będę!
    - Nie jestem tego taka pewna – odezwała się Lidka.
    - A to niby dlaczego? – nie kryłem zaskoczenia.
    - Rano jakoś nie byłeś zbytnio wylewny.
    Na ten tekst, to ja już byłem przygotowany. – Lidka, dam ci dobrą radę. Podejrzewam, że gdybyś o to wszystko zapytała wieczór, na przykład przy jakimś ognisku, to pewnie powiedziałbym ci więcej. Ale rano? Przed śniadaniem? O takich poważnych sprawach? Ty się powinnaś cieszyć, że w ogóle powiedziałem cokolwiek. I nie licz, że kiedykolwiek o tej porze dowiesz się więcej. Nie narzekaj!
    - Ale mnie opowiesz, dobrze? – Dorota uścisnęła moją dłoń i przysunęła się, cały czas spoglądając mi w oczy.
    - Co tylko sobie zażyczysz, słoneczko! – zapewniłem. – Tak właściwie to nie wiem po co jest ci to potrzebne, ale skoro chcesz… Tobie nie odmówię niczego, nawet gdybym miał kiedyś tego żałować. Tylko też proszę, nie przy śniadaniu!
    - Na pewno nie będziesz niczego żałował! – wyprostowała się, a jej oczy zaiskrzyły. – Powiedziałam ci przecież, że twoja przeszłość nie ma wpływu na to, co myślę o tobie teraz. Zresztą, mam nadzieję, że takimi samymi zasadami i ty się kierujesz.
    - Odpuść, proszę… – bagatelizowałem swoje słowa, pewnie zabrzmiały zbyt twardo. Karciłem teraz siebie w duchu za zbyt obcesową odzywkę, Dorotka była przecież taka delikatna… – Nie mam zamiaru czegokolwiek przed tobą ukrywać. Ale proszę, zostawmy to na później. Nawet takie rozmowy – poprosiłem jeszcze raz.
    - Oczywiście, że tak! – zgodziła się ze mną. – Przecież nie będę męczyć cię w drodze. Lepiej zastanówmy się, czy wszystko z zakupami zaplanowaliśmy jak należy.
    - Dorka… – nieoczekiwanie wtrąciła Lidka. – Jedźcie ze mną do Warszawy!
    - Chyba cię pogięło! – Dorota powiedziała to bez chwili wahania i bezwładnie opuściła ręce. – To ja szukam spokoju i ciszy, a ty mi co proponujesz? To, przed czym uciekłam?
    - Dorka, ale teraz nie jesteś sama! Przecież możesz pojechać z Tomkiem!
    - No daruj, milutka, chyba oszalałaś z tęsknoty!
    - Przestań! Ja mówię poważnie!
    - Więc poważnie stuknij się w głowę, kobieto!
    Lidka zahamowała i zjechała na pobocze, a to oznaczało, że sprawa jest poważniejsza. Wyłączyła zapłon i już w pełnej ciszy, odwróciła się w naszą stronę.
    - Czemu tak mówisz? – zapytała spokojnie. Dorota roześmiała się, lecz jakoś tak sztucznie. To nie był wesoły śmiech. Obydwoje z Lidką patrzyliśmy na nią w milczeniu. Nagle spoważniała i wyrzuciła z siebie opanowanym głosem.
    - Uważasz, że po tym, co powiedziałam wam dzisiaj o rozwodzie, to najbardziej jest mi potrzebne afiszowanie się z Tomkiem wśród naszych znajomych?
    Zapadła cisza. Lidka odwróciła się w stronę drogi, ale po chwili usłyszałem – sorry, siostra! Durna baba jestem. Zupełnie o tym zapomniałam. Ale widzicie, wasz nastrój i mnie się udziela, przestawiam się na inne fale i to jest tego efekt.
    - To się odstaw i jedź dalej! – Dorota była bezwzględna. – Jedziemy robić zakupy i tego się trzymajmy. Warszawę zostawiamy dla ciebie, będziesz musiała poradzić sobie sama.
    Lidka pokiwała smętnie głową i odpaliła silnik.
    - Nie masz litości nade mną! – zawyrokowała, zanim włączyła się do ruchu, zaraz też spróbowała odbudować poprzedni nastrój. – Ciekawe, czy jak wrócę, to zastanę Tomka jeszcze w komplecie, czy już tylko w częściach?
    - Możesz się nie bać, Tomkowi nic nie grozi.
    Ale dla Lidki był to nowy powód do kpin.
    - Tomek, boję się o twój los! Ty musisz bardzo uważać, bo jak się jej sprzeciwisz to zaraz jakiś latający talerz wyląduje ci na nosie!
    - Trala lala! Uspokój się i patrz na drogę. Mam ochotę jeszcze pożyć troszeczkę więc zawieź nas w całości! – głos Doroty był wyprany z emocji. Najwyraźniej przeszła do porządku dziennego nad kwestiami swojego małżeństwa i nie zamierzała w tej chwili zaprzątać sobie tym głowy. Rozweselania także nie potrzebowała. Chyba myślała o zakupach, albo o czymś równie obojętnym. I nadal trzymała moją dłoń, spoglądając jednak na drogę.
    - Wszystko w porządku? – zapytałem, odwracając głowę w jej kierunku.
    - Jasne! Myślę tylko o tym czy nie zabraknie nam kasy na zakupach.
    - Ależ ja mogę zapłacić kartą! – wzruszyłem ramionami. Lidka też się odezwała.
    - Przecież też mam kartę, więc nie ma obawy, tylko nie wiem co chcesz kupić.
    - Ba! Ja sama jeszcze nie mam o tym pojęcia! – Dorota wreszcie się uśmiechnęła. – Ale z doświadczenia wiem, że zawsze coś mi tam pod ręce wpadnie.
    - Ja cię przypilnuję! Mnie to ciągle udzielasz lekcji, przyszła pora na rewanż! – Lidka najwyraźniej nie przejęła się jej poprzednimi uwagami, przynajmniej w głosie nie zostawiły żadnego śladu.
    - A jak nie zechcę przyswajać sobie twoich nauk?
    - Nie radzę! – zapewniła ją Lidka. – Jesteś w naszych rękach. Z jednej strony ręce Tomka, a z drugiej moje. Już my cię powstrzymamy.
    - Znaczy… twoje ręce mam z przodu, czy z tyłu? – ironia w głosie Doroty była bardzo wyraźna. – Bo wiesz, Lidka… z przodu to jednak wolałabym dłonie Tomka…
    Lidka pokręciła tylko głową z uśmiechem, jednak nie skorzystała z okazji do ciętej riposty i odparła obojętnie:
    - Będzie jak chcesz, perwersyjna kobieto, tylko uważaj, bo jesteśmy już niemal na miejscu.

    Samochód skręcił na drogę dojazdową do parkingu, na którym było mnóstwo wolnych miejsc. I bardzo dobrze. Nie lubiłem tłoku na zakupach, nawet w supermarketach, a my najwyraźniej trafiliśmy na odpowiednią porę i Lidce udało się podjechać niedaleko głównego wejścia. Siedzieliśmy jeszcze przez chwilę otwarłszy tylko drzwi, żeby słońce nas nie upiekło. Lidka obejrzała się do tyłu.
    - Tomek, wysiadaj i szukaj bankomatu, a my po chwili pójdziemy za tobą. Weź swój wózek, my weźmiemy drugi. Tylko jak się umawiamy odnośnie poczty?
    - O ile znam te markety, to i bankomat, i poczta, będą niedaleko głównego wejścia, znajdziemy więc bez problemu! – odparłem z przekonaniem. – Pół godziny wystarczy nam na zakupy?
    - Musi wystarczyć, bo nie mamy zbyt wiele czasu – Lidka z przekonaniem nie pozostawiała nam wątpliwości.
    - Dorotka bierze długopis, a ja napiszę kartkę potem, w drodze powrotnej. - A kto go ma? – zapytała Dorota.
    - Jest w skrytce – Lidka pochyliła się na prawo i wyjęła długopis. – Ok. Tomek, to nie zwracaj uwagi na pocztę. Dostaniesz gotową kartkę ze znaczkiem.
    - Czyli ja już idę – skinąłem głową, po czym delikatnie cmoknęliśmy się z Dorotą i wysiadłem z auta.


    (184)
  • #45
    literatka
    Level 12  
    Ten market wyglądał znajomo. Prezentował się jak brat bliźniak takiego u nas. Dziwne, czyżby budowali je wykorzystując ten sam projekt? Może jeszcze układ branż i towarów będzie podobny? Wszedłem do środka i rozejrzałem się dookoła. Jasne, bankomat był też jakby w znajomym miejscu. Pomyślałem tylko, że poczta będzie zaraz za rogiem, na lewo, a na prawo przed wejściem na salę sprzedaży, będzie Dział Obsługi Konsumenta.
    Z bankomatem nie miałem problemów i wybrałem dwa razy więcej pieniędzy niż umawialiśmy się. Diabli wiedzą ile mnie to wszystko będzie kosztowało, jednak nie miałem zamiaru skąpić. Raz się żyje.
    Z gotówką w kieszeni skręciłem na lewo, wszystko się zgadzało. Niemal na samym rogu była kwiaciarnia, a poczta zaraz za nią. Wpadłem do kwiaciarni i po szybkim „dzień dobry”, od samych drzwi poprosiłem o przygotowanie mi dwóch pięknych bukietów. Szybko ustaliliśmy z kwiaciarką niemałą kwotę w której musi się zmieścić, po czym zostawiłem jej pieniądze i oznajmiłem, że po kwiaty wrócę za pół godziny, ale wtedy chcę je szybciutko dostać gotowe. Sympatyczna pani z pełnym zrozumieniem zapewniła mnie, że się na niej nie zawiodę, więc wyskoczyłem nie chcąc żeby dziewczyny mnie zauważyły. I chyba mi się to udało, bo spoglądając w stronę głównych drzwi jeszcze ich nie dostrzegłem. Teraz zabrałem ze sobą wózek i przejechałem kołowrotek, nie odwracając się i kierując na prawo. Na razie rozglądałem się po regałach. Dobra nasza. Układ branż wyglądał też podobnie jak u nas, może więc zaoszczędzę nieco czasu na szukaniu moich towarów. Wyjąłem kartkę z kieszonki. Szybko przejrzałem wykaz i niemal automatycznie ułożyłem przebieg swojej dróżki pomiędzy regałami. Los mi sprzyjał. Zarówno AGD jak i chemia były następnymi działami po elektronice i większość towarów z listy zakupów miałem w wózku po zaledwie pięciu minutach. Następne pięć minut poświęciłem na szukanie w dziale elektrycznym, a wtedy pozostawało mi tylko znaleźć te ogrodowe. Było z tym trochę gorzej, bo musiałem dokładnie sprawdzać zawartość regałów, gdyż w tej branży orientowałem się raczej słabo, no ale… stąd zobaczyłem dziewczyny.

    Zachowywały się swobodnie i na dużym luzie. Z uśmiechem na twarzach i wyraźnym ożywieniem dyskutowały o czymś pomiędzy gablotami z owocami i warzywami. Mogłem je dostrzec, bo wyszedłem poza regały i nic nie przesłaniało mi widoku. Stałem jak urzeczony. Ale laski! – myślałem, a podziw i duma, że one są ze mną, mieszały mi się w głowie. Dorota faktycznie wyglądała nieziemsko. I te jej taneczne ruchy, kiedy delikatnie gestykulowała…
    Niezbyt dyskretnie rozejrzałem się dookoła i roześmiałem prawie w głos. Znaczna część kupujących patrzyła w tamtą stronę. I to nie tylko mężczyźni. Zauważyłem nawet panie z personelu marketu, które przestały układać towar na regałach i też nie odrywały wzroku od dziewczyn. Postanowiłem podjechać wózkiem nieco bliżej i tak samo pooglądać warzywa. A co tam! Przecież miałem jeszcze sporo czasu. Tyle, że gabloty uniemożliwiały mi drogę na wprost, musiałem objechać je dookoła. No i nie chciałem tracić tego widoku…

    Głośny trzask i zgrzyt sprowadziły mnie na ziemię. Mój wózek coś nagle zatrzymało a ja sam omal nie wylądowałem na podłodze, uratowało mnie mocne trzymanie się jego poręczy. Spojrzałem zdumiony przed siebie… no tak! Wjechałem w wózek jakiegoś mężczyzny! Zderzenie było czołowe, a jego przyczyna banalnie prosta. Obydwaj patrzyliśmy w bok. Ja na prawo, a on na lewo, jednak obserwowany obiekt był ten sam. Oczywiście dziewczyny, a któż by inny!
    Stłukłem sobie chyba nerkę, bo coś mnie zakuło w boku, ale najpierw rzuciłem się przepraszać gościa. Ten jednak roześmiał się tylko i też mnie przeprosił. Po chwili zgodnie śmialiśmy się obydwaj. Był w podobnym wieku, albo ciut starszy ode mnie.
    - No i popatrz pan, jak one teraz się z nas śmieją! – powiedział do mnie. Popatrzyłem na dziewczyny. Aż się zginały wpół, trzymając ręce na brzuchu i nie były w tym odosobnione. Część obserwatorów porzuciła podglądanie Doroty, skupiając na nas swoją uwagę. Chichotano dookoła. Nie ma co – pomyślałem. – Jeśli wcześniej mieliśmy zamiar zachowywać konspirację, to byliśmy akuratnie na zupełnie przeciwnej drodze. Teraz to już wszyscy dokładnie nas zapamiętają, a film z monitoringu pewnie zachowają na pamiątkę.
    - Oj, zapatrzył się człowiek… – westchnąłem głośno. Sytuacja była komiczna, nie było co płakać. Pozostawało się śmiać, nawet z siebie.
    - Bo jest na co, a właściwie to jest na kogo, oj jest! – potakiwał głową. – Wie pan? Tak nie miałem ochoty iść dzisiaj na zakupy i właściwie to żona mnie wygoniła na siłę, ale teraz nie żałuję. Chociaż sobie popatrzę na takie kobietki… palce lizać! A ta jedna… ech!
    - Piękna jak marzenie! – zgodziłem się z nim. – Może by ją tak poderwać? Nie próbował pan? – zapytałem.
    - Niech pan sobie nawet nie żartuje! Nam na stare lata podrywać… chyba w myślach! Panie, daruj pan sobie! Tylko się z nas uśmieją! Ja już z siebie kabaretu nie myślę robić.
    - A może to nie z nas, a do nas się śmieją? – sam zakpiłem i roześmiałem się. Gość pewnie pomyślał, że bawi mnie mój pomysł, ale ja nie z tego się weseliłem, gdyż w tym momencie wyobraziłem sobie jak Lidka będzie mi teraz dokuczać. Pewnie długo mi nie da spokoju, to było pewne! Ale gość również miał świetny humor.
    - Panie, zobacz pan! Tylko na nie popatrzyłem i już miałem wypadek! A jakby tak myśleć o czymś więcej, to katastrofa pewna! Głowę można stracić jak nic!
    - To można zawsze – przyznałem mu rację. – Ale ja spróbuję zaryzykować. Mówią przecież, że kto nie ryzykuje…
    Roześmiał się znowu i odpowiedział z lekceważeniem.
    - Ciekawe jak pan chce to zrobić!
    - Nie wiem! – rozbrajająco rozłożyłem ręce. – Jeszcze nie wiem! Ale coś wymyślę!
    - Daj pan spokój, nie ośmieszaj się pan! Popatrzeć, to my jeszcze możemy, ale więcej… Ja to nawet bałbym się cokolwiek do nich powiedzieć!
    - Ja też się boję! – zapewniłem. – Ale przecież nas nie pogryzą! Jeśli mi pan pomoże…
    - Ja??? – niemal go zamurowało z wrażenia.
    - Tak, właśnie pan! – powiedziałem z przekonaniem. I zaraz dodałem. – Samemu to jakoś tak niezręcznie, ale gdybyśmy we dwóch podjechali wózkami trochę bliżej do nich – kusiłem.
    - Daj pan spokój! – protestował. – Nie lata i nie ten rozum!
    - Przecież sam pan chciał lepiej się przyglądnąć!
    - Nie, nie, nie! To bez sensu! – kręcił głową i machał rękami w proteście. – Dziękuję panu za propozycję, ale nie! Chociaż… powiem panu że nadal będę na nie spoglądał, a jak pan chce do nich bliżej, to i na pana spojrzę.
    - Szkoda… – skomentowałem niby zawiedziony. – W takim razie jeszcze raz przepraszam i życzę panu udanego dnia.
    - Dziękuję i ja też przepraszam. I życzę panu powodzenia – kręcił głową, jakby mnie uważał za lekko nienormalnego.
    - No właśnie – usiłowałem go jeszcze przekonać. – Trzeba wierzyć w marzenia! Tylko wtedy mogą się one spełnić!
    Ciągle kręcił przecząco głową, więc dalsza rozmowa nie miała sensu. Podałem mu dłoń.
    - Do widzenia panu! Proszę się na mnie nie gniewać!
    - Ależ skąd! – odparł. – Moja wina jest taka sama jak i pańska. Proszę się o nic nie martwić, wszystko jest w porządku! Niech pan tylko sprawdzi swoje towary w wózku, czy nie odniosły jakichś kontuzji.
    Schwyciliśmy swoje wózki i każdy z nas poszedł w zaplanowaną wcześniej stronę. Spojrzałem w bok. Dziewczyn przy warzywach już nie było. A z tymi towarami w wózku, to miał rację. Dwie żarówki były zgniecione.

    Teraz przestałem się wygłupiać. Szybko sprawdziłem listę, wróciłem do ogrodowego stoiska i załadowałem do koszyka wózka potrzebne towary. Na obserwacje nie miałem już czasu. I dopiero po ponownym sprawdzeniu listy, kiedy byłem pewien, że niczego mi nie brakuje, skierowałem się w stronę kas. Obydwie już tam były. Na moje szczęście również dopiero podjechały. Trochę było ciasno wokół nich, ale zobaczywszy mnie manewrowały tak, żeby mi ułatwić zajęcie miejsca w kolejce tuż za nimi. Nie było to proste, o nie! Dwa razy wychodziły z kolejki, która ustawiała się za nimi, niby że nie są zadowolone z szybkości obsługi i w końcu wepchnęły się przede mnie, czyli ustawiliśmy się właściwie.
    Najpierw nie rozmawialiśmy, chociaż Lidka łypała na mnie okiem, dusząc się ze śmiechu. Nic nie mogłem na to poradzić. Udawałem obojętność, często patrząc w sufit, chociaż powagę zachowywałem z trudem. Wspomnienie mojego zderzenia było zbyt świeże. Jednak najlepsze przyszło bezpośrednio przy kasie, kiedy próbowałem skupić się na cichej muzyce, sączącej się z głośników gdzieś pod sufitem i pod instrumentalną melodię zanuciłem sobie na głos słowa znanej, wakacyjnej piosenki.
    - … a ty dziewczę zaraz wpadniesz w moje ręce!
    Reakcja Lidki była zaskakująca. Odwróciła się do mnie i głośno powiedziała mocno ironicznym i nieco złośliwym tonem.
    - Taaak? Jest pan pewien że wpadnę? Ano zobaczymy! – spojrzała na kasjerkę i szybko dodała. – Proszę doliczyć do mojego rachunku zakupy tego pana, zapłacę za wszystko!
    Nie musiałem udawać, bo byłem zaskoczony nie mniej niż kasjerka, która spoglądała to na mnie, to na nią. Większość zawartości wózka zdążyłem już położyć na taśmie, więc Lidka zabrała szlabanik, oddzielający te niby moje zakupy od poprzednich i położyła go na taśmie za nimi. Dorota, która przeszła już kasę, stała trochę dalej i cichutko śmiała się z nas.
    - Jest pani bardzo uprzejma! – odpowiedziałem, kłaniając się Lidce.
    - Nie jestem tego taka pewna! – roześmiała się w odpowiedzi. – Pan to i tak odrobi z nawiązką! – dodała z wielką pewnością siebie.
    Przyglądano nam się ze wszystkich stron i nawet nasza kasjerka zwolniła tempo obsługi. Lidka natomiast udawała, że nikogo nie widzi i nic się nie dzieje. Spokojnie wkładała skasowany towar z powrotem do koszyka. Ten mój też i wkrótce musiałem podstawić jej swój wózek, bo tamten był już przepełniony. Potem podała kasjerce kartę, wpisała PIN na klawiaturze i zabrała paragony, przechodząc dalej z jednym wózkiem. Zabrałem drugi i dołączyłem do nich, ale zbliżaliśmy się do kwiaciarni. Poprosiłem je cicho, żeby się zatrzymały i odbiłem w bok, a po kilkunastu sekundach wyszedłem stamtąd, dzierżąc w dłoniach dwa duże bukiety kwiatów. Niewiele się różniły od siebie, jednak ten, który wydawał mi się piękniejszy wręczyłem Dorotce, drugi przeznaczając dla Lidki. Przyjęły je, zaskoczone, a ja nie miałem już wątpliwości, że w tym markecie zapamiętają nas na długo. I personel, i klienci. Przecież cały czas spoglądali w ślad za nami! Trudno, co się stało, to się już nie odstanie!
    Kwiaty złagodziły nastroje dziewczyn, przynajmniej tyczące mojego zderzenia. Dorotka wprawdzie chichotała pod nosem, ale przynajmniej nie kpiła głośno, natomiast Lidka nie wytrzymała.
    - No, to zakamuflowaliśmy się nieźle! Nas tylko posłać do partyzantki! Konspiracja wręcz wzorcowa! – śmiała się w głos. – Tomek, zastanawiam się, czy ty nie dostałeś aby prawa jazdy po jakiejś znajomości. Powiedz mi tak szczerze, nie masz tam wpisanych jakichś ograniczeń prędkości? Tak mniej więcej do dwóch kilometrów na godzinę? Przecież tobie nie wolno jeździć prędzej… Boże, takiego pirata drogowego, to jeszcze nie widziałam!
    - Zauważ, że nie byłem sam! – odpowiedziałem dumnie. – Czemu nie czepiasz się tego drugiego?
    - Bo gdzieś umknął! – roześmiała się, podając mi widokówkę i długopis.
    - Masz, napisz tam co nieco, tylko nie pisz niczego o wypadku, bo żyjesz i nawet pogotowie nie przyjeżdżało. My idziemy do samochodu, zanim dołączysz to rozładujemy towar.
    Zabrała mój wózek, a ja wszedłem na pocztę. Spokojnie wypełniłem kartkę przy stoliku po czym wrzuciłem ją do skrzynki i wyszedłem na zewnątrz.

    Żar parkingu uderzył mi w twarz i przypomniał, że wnętrze marketu było klimatyzowane. Zbliżyłem się do toyoty. Dziewczyny przełożyły już wszystko do bagażnika, ale jeszcze nie wsiadły do środka.
    - Tomek, wiesz co? – odezwała się Dorota wesoło. – Na początku byłam trochę spięta, a właściwie to więcej niż trochę, ale jak was zobaczyłam, to mi przeszło. Byliście znakomici! Tylko się zastanawiałam, który wcześniej da drugiemu po buzi.
    - Nic z tych rzeczy! – uspokoiłem ją. – Przeprosiliśmy się wzajemnie, obaj przyznaliśmy, że straciliśmy głowę patrząc na was i tyle! Namawiałem go, żeby pomógł mi ciebie poderwać, ale nie chciał. Bał się twoich kpin. Przyznał jednak, że dzisiejszej wyprawy do sklepu nie żałuje, dawno nie widział tak miłych obrazów!
    - Dorka, on wychodzi z marketu – zauważyła Lidka. I rzeczywiście, mój rozmówca z kolizji, pchał wózek z zakupami w naszą stronę. Pewnie zaparkował samochód również gdzieś tu niedaleko.
    - Miałam cię poprosić, żebyś odprowadził wózki, ale teraz to już sama nie wiem… – Dorota ze śmiechu nie mogła dokończyć myśli. – Nie wjedziesz w niego?
    - Mogłybyście już przestać! – powiedziałem poważnym głosem. – Wystarczy, bo tracimy czas!
    Schwyciłem wózki i odprowadziłem je pod zadaszenie, a gdy wróciłem, obydwie siedziały w samochodzie. Dorota zajęła miejsce z przodu, a na tylnej kanapie leżały obydwa bukiety.
    - Tomek, popilnujesz kwiatów? – poprosiła słodziutko. – Żeby nie spadły!
    - Oczywiście! – odparłem, siadając obok nich. – Można jechać!
    Lidka uruchomiła silnik, ale przypomniałem sobie o gotówce, więc przekazałem jej jeszcze pieniądze i pojechaliśmy. Ale na początku drogi próbowały znowu odgrzewać temat mojej kolizji, jednak konsekwentnie nie zabierałem głosu, udając, że nie słyszę, więc w końcu dały mi spokój. Zmieniły temat na warszawskie sprawy Lidki, a że rozmawiały niezbyt głośno, to nie wszystko z ich dialogu rozumiałem. Dlatego też właściwie wyłączyłem swoją uwagę i gapiłem się tylko przez okno. Po kilku kilometrach zwróciłem uwagę na wielką tablicę reklamową, stojącą dość daleko od drogi, która zachwalała ryby słodkowodne.
    - Lidka, widziałaś tamtą tablicę po lewej? – zapytałem, przerywając ich rozmowę. – Tam jakieś ryby można kupić!
    - Wiem! – potaknęła. – Tam też się zaopatrujemy. W jednym z pojemników w spiżarni macie wędzone ryby od nich, to możecie skosztować. Dużo nie ma, ale jak wam posmakują, to przywiozę świeże.
    - O, to będą na kolację! – ucieszyła się Dorota. – Lubię ryby.
    - Zjedzcie lepiej te w galarecie, wędzone mogą dłużej poleżeć – zasugerowała Lidka.
    - Muszę jeszcze raz przeglądnąć pojemniki w lodówkach – zgodziła się Dorota. – Bo wczoraj było za dużo wrażeń i nie pamiętam dokładnie gdzie co jest.
    Lidka tylko pokiwała głową.
    - Obydwoje chyba myśleliście wtedy tylko o wrażeniach! – skomentowała.
    - Ty dowieź nas do Pokrzywna i jedź już do tej Warszawy, bo pokaleczysz sobie językiem policzki. I uschniesz nam tutaj całkowicie! – próbowałem się odgryźć. – Tylko kwiatów nie pokazuj Romkowi, bo gotów cię z progu wypędzić!
    - Już ty się nie martw, ja wiem co mam mu pokazywać! – odbiła piłeczkę. – A kwiaty mają zostać tutaj i na mnie czekać. W salonie! – zażądała.
    - Będziesz je mieć w salonie – Dorota nie protestowała. – A ja postawię swój bukiet w kuchni.
    - O! Co ty nie powiesz? – zdziwiła się Lidka. – Już ci się kuchenny stół znudził? – zapytała ze złośliwym uśmieszkiem.
    - Jeszcze nie, ale miejsca jest na nim dużo! Zmieszczę się! – Dorota zupełnie się nie zmieszała. – A poza tym jest jeszcze kilka innych miejsc do wykorzystania.
    - Byle nie w mojej sypialni! – zastrzegła Lidka.
    - W porządku, Tomek odpuścimy jej sypialnię, co? – Dorota odwróciła się do mnie.
    - Jasne! Tylko jakiś mikrofon tam zamontuję. Będziemy słuchać sobie wieczorami transmisji na żywo…
    - Nic z tego, możesz się nie trudzić – odezwała się Lidka lekceważąco. – Ja jestem cichutka jak myszka.
    - Bo nie słyszysz siebie i nie pamiętasz – odpowiedziałem przekornie. – Nie istnieją ciche kobiety. Włącz sobie kiedyś magnetofon i posłuchaj potem na spokojnie.
    Lidka jednak nie dała się przekonać. – To, że ty na taką nie trafiłeś, nie oznacza, że nie ma! Powtarzam ci, że ja taką jestem.
    - Zobaczymy, a w zasadzie usłyszymy! – zakończyłem naszą dysputę.
    - Ano nie usłyszycie! – zapewniła.
    - Nie nudźcie już! – poprosiła Dorota. – Tomek, ty lepiej zapamiętuj drogę, to się nam kiedyś może przydać.
    - Właśnie patrzę niemal cały czas przez okno i podziwiam okolicę. Ładnie tutaj.
    - Ja to radziłabym wam jeździć w drugą stronę, na północ – podpowiadała Lidka. – Tam jest jeszcze ładniej. I bardziej dziko. Tylko rzeczywiście, trzeba jeździć z mapą, albo GPS-em, bo różnie może się zdarzyć.
    - Ale ja nie mam GPS-a.
    - Ja też nie mam, ale na razie nie potrzebuję. Swoje trasy znam, a na innych jeżdżę mało, albo wcale.
    - Dorotka, a ty masz prawo jazdy?
    - Mam! – odparła spokojnie. – I podobno mam zadatki na dobrego kierowcę. Ale nie mam samochodu, bo go sprzedałam. Nie był mi zbytnio potrzebny. A teraz zobaczymy jak będzie po wakacjach z pracą, to znaczy gdzie coś znajdę. Jeśli będzie mi potrzebny, to jakiś kupię.
    - Ale na motocykl nie masz?
    - Nie, tego nie mam. Jakoś nie ciągnęło mnie do takiej jazdy.
    - Lidka nie zaszczepiła ci zainteresowania?
    - Tego akurat nie! – roześmiała się.
    - Bo z tobą mało jeździłam – Lidka włączyła się do naszej rozmowy. – Ale jak Tomek cię przewietrzy, to poczujesz wiatr w uszach!
    Zbliżaliśmy się do celu. Lidka skręcała już na drogę dojazdową.
  • #46
    literatka
    Level 12  
    - Tomek, zostaw bramę otwartą, zamkniesz później! – zażyczyła sobie Lidka.
    Zrobiłem, jak chciała i wysiadając przed gankiem, zabrałem z samochodu kwiaty. Lidka od razu wyjęła mi z rąk swój bukiet po czym obydwie z Dorotą poszły szukać flakonów, ja natomiast wyjąłem duże torby z bagażnika, zaniosłem do kuchni i wróciłem po mniejsze pakunki. I wtedy ze zdziwieniem zauważyłem w bagażniku pudło zawierające ekspres do kawy. Chyba Dorota go kupiła. Pozbierałem mniejsze papierowe torby i wszystko już zniosłem do kuchni, kiedy Dorota weszła z kwiatami. Postawiła je na stole i rozglądała się po bagażach.
    - Gdzieś tu powinna być torba termoizolacyjna… – przekładała pakunki. – Jest! – zawołała radośnie.
    - A co tam masz?
    - Lody! – roześmiała się. – Chcesz?
    - Może później, teraz chyba trzeba posprzątać.
    - Najpierw wyprawimy Lidkę, potem sprzątnę mrożonki i wtedy uruchomisz ekspres! – podeszła, zarzucając mi ręce na szyję. – Marzę o kawie z ekspresu!
    - Dobrze, słoneczko! – odpowiedziałem. Pocałowaliśmy się zmysłowo, pomruczała chwilkę ocierając nos o mój, ale w pewnym momencie wywinęła się z objęć i poszliśmy na ganek. Lidka wyszła z sypialni za nami.
    - Dorka, gdybyś robiła pranie, to przy tapczanie stoi siatka z moimi rzeczami. A jeśli nie będziesz, to poczekają.
    - Będę, będę, tylko dopiero jutro! – odpowiedziała Dorota. – Lidka, chodź ze mną na moment! – oderwała się ode mnie, przepraszając spojrzeniem. – Tomek, minutka! – zawołała, po czym pociągnęła Lidkę z powrotem do jej pokoju. Czyli temat nie był przeznaczony dla mnie.
    Wyszedłem przed dom. Sprawdziłem jeszcze bagażnik, ale tu był już tylko Lidki neseser i plastykowe reklamówki, które widziałem wcześniej. Czyli jej prywatne rzeczy, a nie zakupy. Po kilku minutach przyszły obydwie, o czymś jeszcze dyskutując po drodze, jakby dzieliła je różnica zdań. Ale nie przejmowałem się tym, gdyż nie widziałem powodu, ani zagrożenia dla siebie. Tym niemniej, dochodząc do mnie zamilkły. Lidka potwierdziła tylko, że w bagażniku pozostały jej rzeczy, zamknęła go i bez ociągania się wsiadła do auta, a nam pozostało jedynie pomachać jej rękami, kiedy na wysokich obrotach ruszyła spod domu. Powoli poszliśmy w stronę bramy.
    - To co robimy? – zapytałem Dorotkę, kiedy toyota znikała na horyzoncie.
    - W pierwszej kolejności to o czym mówiłam, a potem… – spojrzała na mnie i zmysłowo otarła się bokiem. – Napijemy się kawy i… coś wymyślimy, prawda? – uśmiechnęła się z błyskiem w oku, nie pozostawiającym cienia wątpliwości co do jej oczekiwań.
    Objąłem ręką jej talię. – Jestem „za”!
    Roześmieliśmy się wesoło. Pomyślałem tylko jakimś fragmentem umysłu na skraju głowy, że bardzo szybko zadomowiła się tutaj i czuje się naprawdę niczym gospodyni na zagrodzie. I to ona będzie tutaj rządzić. Ale jakoś zupełnie mi to nie przeszkadzało. Zamknąłem bramę i wróciliśmy do domu.
    - No to zostałaś panią na włościach! – powiedziałem już w kuchni. – Decyduj zatem, co mam robić?
    - Jeśli mogłabym poprosić, to siadaj i zabierz się za uruchomienie ekspresu. Ja tymczasem poukładam żywność, a nad resztą zastanowimy się wspólnie, dobrze? – prześliznęła się nad tematem rządów.
    - Jasne!
    Cmoknęła mnie w policzek i natychmiast zabrała się za przeglądanie pakunków, a ja na brzegu stołu próbowałem zgłębiać tajniki ekspresu. Nie było to trudne, gdyż instrukcja obsługi była dokładna i po kilkunastu minutach wiedziałem o nim wszystko. Przygotowałem całość według zaleceń, po czym postawiłem go obok czajnika, zalewając dzbankiem wody. Następnie załączyłem tryb pracy.
    - Już gotowe? – zdziwiła się, wracając ze spiżarni.
    - Na razie robię wyparzanie przed pierwszym użytkowaniem – wyjaśniłem.
    - Tutaj masz filtry i kawę – położyła pakunek na blacie szafki. – Jak wszystko będzie gotowe, to zaparz nam kawy.
    - Z przyjemnością!
    Pobawiłem się jeszcze kilka minut i po chwili stawiałem na stół dzbanek z parującą, aromatyczną zawartością. Dorota w tym czasie przyniosła pucharki z lodami oraz rozstawiła filiżanki. Usiedliśmy przy stole.
    - I jak się czujesz? – zapytałem niepewnie i trochę sztucznie. Nie bardzo wiedziałem, jak się teraz zachowywać. Znowu, w sytuacji tylko we dwoje, moja odwaga ulatywała gdzieś w niebyt.
    - Trochę jestem zmęczona – odpowiedziała machinalnie. – Ale to nieważne, smakują ci lody?
    - Jeszcze nie spróbowałem, wiesz co? Poszedłbym teraz do wody, nie masz na to ochoty?
    Dopiero kiedy te słowa wybrzmiały, zdałem sobie sprawę, że zachowuję się jak dureń. Po co mieszałem różne sprawy, różne tematy? Przecież to bez sensu…
    - Pójdziemy, oczywiście! Myślę, że dzisiejszy dzień mieliśmy dość pracowity, więc przyda się nam odrobina relaksu. Tylko zastanawiam się nad jednym, jak Lidka rozegra wizytę Romka. Na pewno coś wymyśli, żeby nas zaskoczyć, tego jestem pewna. Tylko co?
    - A nie o tym rozmawiałyście przed jej odjazdem?
    - Nie, nic z tych rzeczy! – uśmiechnęła się. – Pytałam tylko jak mam wyprać jej bluzkę, bo czasem bywają niespodzianki z takimi materiałami, no i przypomniałam też o pieniądzach, żeby nie używała mojej karty poza Warszawą.
    - Dorotko… tak właściwie, to nie bardzo ciebie rozumiem. Obawiasz się Romka, czy coś w tym rodzaju?
    Milczała, kręcąc przecząco głową i małymi łykami piła kawę.
    - Nie o to chodzi. Sądzę, że raczej tobie będzie chciała zrewanżować się za docinki.
    - A nich sobie używa do woli! Jeśli tylko sprawi jej to przyjemność… o, dodałaś czegoś tutaj? – zawołałem, czując alkohol w lodach. – Myślałem, że tylko winogrona!
    - Nie upijesz się! – uspokajała. – Malutki kieliszek kremu, tylko dla aromatu.
    - Niezłe to! – pochwaliłem i zamilkłem, udając, że skupiam się na smakowaniu. Dorota również czerpała łyżeczką zawartość pucharka, ale nie przestawała mnie obserwować.
    - Czemu jesteś taki spięty? – zapytała nagle. – Czy coś się stało?
    Zaskoczyła mnie. Ale wzruszyłem ramionami i pokręciłem głową przecząco.
    - Nie, skądże! Tylko… boję się, że mi stąd uciekniesz! – zdobyłem się na szczerość.
    Znieruchomiała przez chwilę, wyraźnie zdziwiona, ale zaraz łyżeczka ponownie znalazła się w pucharku, po czym powolnym ruchem powędrowała do jej ust z odrobiną zawartości.
    - Skąd ten pomysł? Przecież kilkanaście godzin temu to ja ciebie prosiłam o zgodę na pozostanie. Wtedy zapewniałeś mnie, że nie masz nic przeciwko temu.
    - A czy ja mówię, że coś mam? Jest na odwrót! Tylko ciągle jakoś nie mogę w to uwierzyć!
    Odłożyła łyżeczkę, po czym przysuwając się razem z krzesłem w moją stronę, zmusiła abym i ja uwolnił swoje ręce.
    - Tomek, proszę cię… – powiedziała, opierając o mnie swoją głowę. – Zostaw w spokoju takie tematy, nie wracajmy wciąż do tego samego. Chciałam samotni i ją mam! Jeśli mi wierzysz, to będę z tobą do końca wakacji. Z tobą i tylko z tobą! – powtórzyła. – A jeśli mi nie wierzysz, to od razu powiedz, bo wtedy przeciąganie tej sytuacji nie ma żadnego sensu. Nie chciałabym żadnych niedomówień...
    - Dorotko! – zaprotestowałem gwałtownie. – Przecież ja nie o tym mówię! Chciałem tylko przekazać ci, że… że wręcz przeciwnie! Ja… czuję się z tobą niebiańsko!...
    Patrzyła na mnie, jakby nie podzielała mojego zachwytu.
    - Tomek!... – powiedziała cichutko, z westchnieniem, ale zdecydowanie. Nie miała wesołej miny. – Ja wyjadę przed końcem wakacji, zdajesz sobie z tego sprawę?

    Zrobiło mi się gorąco i zdrętwiałem. Nie pomyślałem o tym w taki sposób! Przecież ani w dawnych czasach, ani później, zaczynając przygodę z dziewczyną czy też kobietą, kiedy zmęczony po wyjściu z łóżka zaciągałem na siebie slipki, taki scenariusz nie przychodził mi do głowy. Nigdy jakoś nie miałem dalekosiężnych planów, brałem to, co przynosiło życie licząc, że jakoś to będzie, jakoś się ułoży. Teraz jednak byłem zbyt doświadczonym facetem, żeby słów Doroty nie potraktować poważnie. I przewidywać, czym to się zakończy. Znowu będzie to samo… przecież tak już było…
    Na razie jednak jej widok, możliwość oglądania tej zjawiskowej piękności, świadomość że dzieli ze mną łóżko, szybko przepędzała z mojej głowy czarne myśli. Przecież jest dopiero początek lata! Przecież tyle dni jeszcze przed nami… a może zmieni zdanie? Może coś się wydarzy? Coś, co pozwoli nam w przyszłości zachować jakąś łączność? Jakoś się ułoży?
    Szybko uspokoiłem swoją podświadomość, karmiącą mnie obawami. Przecież były też historie w moim życiu, które kończyły się sukcesem! Nie miałem zamiaru odpuścić tej zdobyczy, przeciwnie, byłem gotów do każdej walki. Z każdym, kto tylko chciałby wyrwać mi ją z rąk…
    - Dorotko, po co mamy teraz poruszać takie sprawy…? – westchnąłem. – Czy nie ma już milszych tematów do rozmowy?
    - Oczywiście, że są! – odparła jakoś tak spokojnie, bez większych emocji. – Absolutnie się z tobą zgadzam! Mamy przed sobą ciekawe popołudnie, posłuchamy sobie muzyki żab… Zjedz lody zanim się rozpuszczą i chodźmy nad jezioro.

    Zająłem się smakowaniem, żeby ukryć emocje, związane z jej wcześniejszymi słowami. Jednak i ostatnie słowa brzmiały mi jeszcze w uszach. Ależ ta dziewczyna jest konsekwentna i twarda! Czy zawsze ma wszystko tak zaplanowane? Dotąd nie myślałem o tym co będzie dalej, gdyż kochałem się z nią z taką radością i spontanicznością, której dawno nie zaznałem i musiałem sobie już ją przypominać. Zapomniałem o żonie, o dzieciach… liczyła się tylko ona. A teraz sprowadziła mnie na ziemię. Owszem, była spontaniczna w tym wszystkim, co nas połączyło i trochę nieporadna… ale przecież szczera! Lidka miała rację! Tych reakcji niepodobna udawać na dłuższą metę. Było jej dobrze i chciała tego wszystkiego. Dlaczego więc już teraz wspomniała o rozstaniu? I to ma być nieodwołalne? Dlaczego???
    - Daj, umyję! – przerwała milczenie, wyciągając dłoń w moją stronę. Pewnie zauważyła, że wybieram łyżeczką już resztki. Nic nie uchodziło jej uwadze.
    - Bardzo smaczne! – pochwaliłem, oddając jej naczynie. Odbierając, pocałowała mnie w policzek, jakby zaznaczając, że pomimo jej słów, na razie między nami nic się nie zmieniło.
    - Zrobię ci jeszcze lepsze, jak tylko będę miała więcej czasu! – zadeklarowała, mizdrząc się niemal filmowo. – I jeśli nie odmówisz, to twoje całodniowe menu też ja będę układać, zgadzasz się?
    - A mam inne wyjście? – zapytałem niemal spokojnie, doceniając jej próby ponownego odtworzenia wesołego nastroju. Widziałem, jak próbuje załagodzić efekt swoich poprzednich słów. Tylko, że odwołać ich najwyraźniej wcale nie zamierzała, zrozumiałem to już po kilkunastu sekundach.
    - Nie masz! – odpowiedziała na moje pytanie, wybuchając śmiechem. – Zatem jest już kilka stałych pozycji w rozkładzie dnia. Tabletki, bieganie, tańce…
    - Nie zapomnij o pływaniu!
    - Właśnie! – potakiwała głową. – Wynieś z kuchni resztę zakupów, a ja przygotuję coś do picia i pójdę się przebrać.

    Podnieśliśmy się z krzeseł. Zabrałem torbę i nawet nie zaglądnąwszy do niej, wyniosłem do ganku, upychając w szafce. Nie chciało mi się teraz rozkładać zakupów na półkach, było na to zbyt gorąco. No i poszedłem się przebrać.
    Doroty nie było w sypialni, przyszła kiedy właściwie miałem już wychodzić.
    - Jaki kostium mam ubrać? – zapytała najzwyczajniej niemal od samych drzwi. – Ten skąpy, czy taki bardziej klasyczny?
    - Weź zwykły – zaproponowałem. – Bo jeśli będziesz w wersji hiper mini, to nie dojdziemy do jeziora, a upał dziś niezły. Słońce może nas dzisiaj bardzo spalić.
    - Jak sobie życzysz! – rzuciła na mnie okiem, a potem zaczęła rozbierać się przy szafie. Patrzyłem na nią jak urzeczony, niczym na aktorkę spektaklu teatralnego. I tysięczny raz pomyślałem: Boże, jakaż ona jest piękna! Była do mnie odwrócona tyłem i dopiero po chwili zorientowała się, że na nią patrzę. Mała na sobie już tylko bieliznę. Odwróciła się wtedy, zakołysała biodrami i powoli, niczym striptizerka, zdjęła biustonosz, a następnie figi. Kręciłem głową z niedowierzaniem.
    - Wiesz co? Nadal boję się, że ktoś mnie obudzi z tego snu.
    Szybko założyła majteczki od kostiumu i podeszła ze stanikiem w ręce.
    - Nie śnisz, zapewniam cię. I pomóż mi, proszę!
    Umieściła miseczki stanika na piersiach, przytrzymała, po czym odwróciła tyłem, abym zawiązał tasiemki. Oczywiście, że mogła to zrobić sama, ale najwyraźniej nie chciała. Jednak moje dłonie nie zajęły się zawiązywaniem, tylko okryły jej piersi, a nos wtargnął we włosy. Stała spokojnie, odchylając głowę do tyłu i pozwalając, abym całował jej szyję i uszy.
    - Tak, to my do jutra nie dojdziemy do jeziora! – odezwała się nagle, odrywając moje dłonie i bez problemów poradziła sobie z kostiumem. – Chodźmy!
    - Ale jesteś skąpa! – skomentowałem jej zachowanie. – Nie pozwolisz mi nawet popieścić przez chwilę swoich jabłuszek …
    - Ależ pozwolę, pozwolę! – objęła mnie za szyję. – Jeszcze będziesz narzekał, że cię dłonie od nich bolą! – dodała. – Chodźmy już! – poprosiła niecierpliwie.

    Po drodze zabrała z kuchni koszyk, natomiast mnie obarczyła złożonym kocem i powolutku skierowaliśmy się w stronę jeziora. Słoneczny dzień zmienił nasze tematyczne nastawienia i rozmawialiśmy teraz o problemach gospodarstwa Jesionka, a właściwie to już włości Stefana. Jednak i ten temat zakończył się samoistnie, kiedy osiągnęliśmy brzeg, bo wtedy zostawiwszy bagaże w cieniu klonu, weszliśmy do wody.
    Początkowo opuściła mnie i samotnie wypłynęła na głębsze wody, robiąc bez odpoczynku dobrych kilkaset metrów, a ja zostałem bliżej brzegu, raczej bawiąc się niż pływając. Samo zanurzenie się po szyję sprawiało mi przyjemność, ciało traciło wagę i mogłem leniwie unosić się na powierzchni, wykonując tylko niewielkie ruchy rękami. To jednak zniecierpliwiło ją, bo podpłynęła bliżej i zaczęła żartobliwie dokuczać, chlapiąc wodą w moją stronę. Oczywiście, ruszyłem za nią w pościg i nawet po pewnym czasie pozwoliła się dogonić, a wtedy poszaleliśmy jeszcze trochę w wodzie, po czym, zmęczeni, skierowaliśmy w stronę brzegu.
    - Tu jest fantastycznie! – zachwycała się. – Mieć niemal prywatne jezioro na Mazurach! Gdybym miała pieniądze, to za każdą cenę odkupiłabym od twojego szwagra całe to gospodarstwo! Nie wyganiaj mnie stąd! – poprosiła nieoczekiwanie i niemal wieszając mi się na szyi, poczęła zachłannie całować.
    - Tego, który… ci powiedział… – wyrzucałem z siebie tylko urywki tekstu, bo jej usta nie pozwalały mi wyraźnie mówić. – Że… ktoś chce ciebie… stąd wypędzić… poszczuj psami! Tyle są… warte jego rewelacje!
    Uścisnęła mnie mocno i nagle odskoczyła na kilka metrów.
    - Łap mnie! – zawołała.
    I zaczęła się gonitwa. Nie uciekała na głęboką wodę, ale była wystarczająco sprawna, żeby przez dłuższą chwilę nie dać się nawet dotknąć. Jednak moje doświadczenie wzięło górę, albo tak mi się wydawało. Zauważyłem, że prowokuje mnie określonym ciągiem ruchów i markując zaplanowany atak, rzuciłem się w innym kierunku, a tam wpadła w moje ręce. Z rozpędu obydwoje zanurkowaliśmy, a kiedy wynurzyła się łapiąc oddech, zaproponowała przerwę w zabawie.
    - O, jak dobrze! Solidnie popracowałam nad kondycją – chwaliła się z zadowoleniem. – Ale może na dzisiaj wystarczy, chodźmy na brzeg, odetchniemy trochę.
    Skierowaliśmy się w stronę klonu, który rósł kilkanaście metrów od miejsca naszego zejścia do jeziora. Pomyślałem, że Dorota ma rację, tutaj faktycznie było cudownie! Tylko plaża była troszeczkę za mała, a poza tym niczego nie brakowało. Było słońce, piasek, woda, piękna przyroda i cudowna dziewczyna blisko mnie... I nic więcej z otaczającego świata mnie nie interesowało! Żadna polityka, żadna rodzina, nawet zacząłem się cieszyć, że nie mam pracy i mam teraz wakacje, bo przez cały czas mogłem być z nią…

    Rozłożyła uważnie koc, a stawiając na nim koszyk sprawdziła, czy nie dostały się do niego mrówki. A potem rozciągnęła leniwie na plecach, nie dbając o to, że nie wytarła ciała ręcznikiem i kropelki wody lśniły teraz na jej skórze niczym diamenty. Ja ułożyłem się równolegle, tyle że na lewym boku, z głową na wysokości jej biustu i podziwiałem w duchu ten obraz, niewypowiedziane piękno jej ciała, lekko poruszającego się w rytmie oddechu. To było tak niesamowite, że nawet nie próbowałem się powstrzymać i wyraziłem jej swój podziw najlepiej jak umiałem. czyli poprzez delikatne muskanie wargami…
    Początkowo robiłem to bardzo spokojnie i omijałem wszystkie erogenne strefy, ale gdy nie spotkałem się ze sprzeciwem, moje pocałunki zaczęły dostawać przyspieszenia. Wtedy też odwróciła się trochę w moją stronę, sugerując coraz wyraźniej czego oczekuje, dlatego bez wahania zawłaszczałem coraz większy obszar jej ciała, a po chwili uruchomiłem także i dłonie, zsuwając miseczkę kostiumu z piersi.
    Wtedy przestała być bierna. Nagle odtrąciła mnie i usiadła, nagłymi ruchami oswobadzając ciało od krępującej ją części kostiumu, po czym, wypinając dumnie oswobodzony biust, zwróciła się do mnie.
    - Połóż się na plecach – poprosiła. A kiedy spełniłem jej życzenie, sięgnęła dłonią do moich kąpielówek. Przez chwilę pobawiła się ich sztywniejącą zawartością, a następnie krótkimi, energicznymi ruchami spróbowała rozebrać mnie zupełnie. Ułatwiłem jej to i po kilkunastu sekundach leżałem zupełnie nagi. Chciałem teraz dosięgnąć jej piersi, ale łagodnym ruchem dłoni uniemożliwiła mi to.
    - Leż spokojnie! – powiedziała. – Ja sama!
    Zrozumiałem i znieruchomiałem. Przez kilka minut delikatnie bawiła się moją męskością i jej okolicami, łokciem prawej ręki blokując mi możliwość dotarcia do swojego ciała, ale to się zmieniło, kiedy nagle wstała, błyskawicznie zdjęła dolną część kostiumu i równie szybko dosiadła mnie niczym swojego wierzchowca, nadziewając się jednocześnie na sztywny już członek. Pochyliła wtedy odrobinę tułów i już pozwoliła się obejmować, całować i pieścić biust, a równocześnie jej biodra wykonywały krótkie, początkowo nieskoordynowane ruchy, jakby próbując znaleźć właściwy dla siebie rytm. I rzeczywiście, bardzo szybko go odnalazła, po czym wpijając paznokcie pomiędzy me żebra, z dużym zaangażowaniem zaczęła mnie ujeżdżać.
    Moje ręce też nie próżnowały. Pieściłem jej ciało wszędzie, gdzie tylko zdołały dotrzeć, obejmowałem biodra, chwytałem sutki, gładziłem plecy, kiedy chwilami mocniej pochylała się nade mną, wpychając mi jedną z piersi do ust… Byłem tak zachłanny, że nawet na łapanie oddechu brakowało mi czasu. Czułem tylko coraz mocniejsze pulsowanie krwi w skroniach i wszechobecność jej gorącego ciała…
    Nie bardzo wiem co działo się dalej. Nie kontrolowałem tego co robiłem, ani nie pamiętam jej zachowania aż do końca. A kiedy świadomość wracała mi wraz z oddechem, zrozumiałem i poczułem, że leży na mnie bezwładnie z policzkiem przytulonym do mojego nosa, a jej kolana mocno ściskają moją talię. Po chwili zsunęła się i znieruchomiała obok, zarumieniona, z zamkniętymi oczami, a jabłuszka jej piersi wyraźnie bielały na tle reszty ciała. Tylko nogę pozostawiła na moich.
    Zmieniłem pozycję, obracając się na bok, przy czym wsunąłem kolano pomiędzy jej nogi. Rozwarła je na chwilę, ułatwiając mi manewr, a potem mocno ścisnęła aż poczułem spojenie ud, gorące i wilgotne. Przycisnąłem ją do siebie i powolutku gładziłem plecy, ale zaraz pokręciła przecząco głową i pocałowawszy mnie, znowu odsunęła na bok.
    - Gorąco… – rzuciła krótko, układając się wygodnie na plecach. Wprawdzie tutaj oprócz mnie, tylko powiew wiatru delikatnie muskał całe jej bezwstydnie piękne ciało, ale poczułem się trochę nieswojo. A jeśli ktoś nas podglądał?
    - Słoneczko, może się okryjesz!
    - Nie chcę! – odpowiedziała bez wahania, nie otwierając nawet oczu. – Po co mam się okrywać? Nie lubisz oglądać mnie rozebranej?
    - Uwielbiam! – zapewniłem. – Uwielbiam ciebie w każdej postaci! I ubraną, i rozebraną! Jesteś słońcem moich dni!
    - Tomek… – wyciągnęła do mnie ręce i uchyliła powieki. – Chodź do mnie!
    Przytuliliśmy się ciasno, aż brakowało tchu. Znowu całowałem każdy skrawek jej ciała, wszystko co tylko miałem w swoim zasięgu: usta, nos, oczy, policzki, szyję, uszy…
    - Jesteś wariatem! – usłyszałem.
    Nie odpowiedziałem. Spletliśmy nasze nogi, jej biust dźgał mój tors, a ja tym bardziej ją ściskałem, nie chcąc niczego stracić z bliskości tej chwili.
    - Tomek… bo mnie udusisz! – usłyszałem. Dopiero wtedy rozluźniłem swoje objęcia i dysząc, padłem bezwładnie tuż obok niej, zamknąwszy oczy. Znowu brakowało mi tchu…
    Już wiedziałem, że dla niej zrobię wszystko. Wszystko czego zechce i co poleci mi zrobić. Jeśli zażąda żebym skoczył w ogień, to skoczę. Jeśli zechce żebym porzucił rodzinę, to porzucę. Chciałem być już tylko z nią; oglądać ją co rano i zasypiać razem wieczorem. Cały świat przestał mnie interesować. Jak już kilka razy wcześniej w moim życiu… Tylko czy ona kiedykolwiek tego ode mnie zechce? Albo chociaż czegokolwiek…

    Kiedy oddech nieco mi się ustabilizował, poczułem jakieś łaskotanie. Otwarłem oczy i zobaczyłem jak Dorota pochyla się nade mną i wędrując po moim ciele końcem zerwanej trawy, próbuje mi dokuczać.
    - Słoneczko, odpuść! Nie lubię tego!
    - Nikt tego nie lubi! – usłyszałem. – Dlatego liczyłam na to, że jednak się odezwiesz.
    Odrzuciła trawę i usiadła po turecku, sięgając jednocześnie po koszyk, który postawiła na splecionych nogach.
    - Co wolisz, winogrona czy czereśnie? A może coś do picia? – zapytała.
    - Słoneczko… nie wiem! – przyznałem szczerze. – Jeszcze nie napatrzyłem się na ciebie i właśnie tego najbardziej chcę! Widzieć ciebie tuż przy mnie.
    - Masz tutaj winogrona i jedz! – wcisnęła mi do ust kilka słodkich kulek. – A gdybyś chciał coś pić, to w termosie jest zimny sok jabłkowy z miętą. Natomiast jeśli nie musi być zimne, to są soki w kartonach.
    - Ale ja nie chcę pić! – zaprotestowałem. – Ja chcę ciebie!
    - Ech… słodki jesteś! Ale teraz nie przesadzaj, bo nas wykończysz! Będzie mi natomiast bardzo dobrze, jak przy twoim boku poleżę tutaj cichutko… może tak być?
    - A będziesz mnie karmić?
    - Będę, łasuchu! – wyjęła kiść winogron z papierowej torebki i odstawiła koszyk, po czym położyła się obok mnie. Ale zielonej kuleczki nie włożyła mi do ust, tylko wzięła pomiędzy swoje wargi i całując mnie, wepchnęła mi ją językiem do ust. Z następną postąpiła podobnie, jednak markując podawanie mi owocu, w ostatniej chwili zjadła ją sama, zaśmiewając się ze swojego dowcipu.
    - To byłoby niesprawiedliwe, gdybyś nie podzielił się ze mną! – tłumaczyła się wesoło.
    Następną kuleczkę znowu próbowała wetknąć mnie, ale ja odepchnąłem ją językiem. Nie spodziewała się takiego oporu, więc owoc w końcu wylądował w jej ustach. Próbowała protestować niczym malutka dziewczynka, że zepsułem jej zabawę, ale szybko schwyciła następny owoc i teraz ze złączonymi wargami próbowaliśmy zapasów, kto komu. W końcu poddała się.
    - No nie! Mieliśmy odpoczywać, a tymczasem ty znowu urządzasz jakieś zawody! – zaprotestowała. – Dość!
    - Więc daj termos! – poprosiłem, siadając. Dorota również usiadła, znowu po turecku. Teraz miałem przed oczami każdy centymetr kwadratowy tej części jej brzucha, która zwykle zakryta jest dolną częścią kostiumu kąpielowego. Szybko jednak i raczej przypadkowo przysłoniła mi ją termosem, z którego napełniała kubki. Wypiliśmy sok niemal duszkiem. Przyjemnie chłodził nasze rozgrzane ciała.
    - O, ja coś widzę! – zawołałem, ostentacyjnie pochylając głowę w bok i spoglądając prosto w miejsce, znajdujące się w centrum jej podbrzusza. Spojrzała na mnie zdziwiona i po chwili odstawiła termos, po czym rozłożyła ręce na boki, aby nic nie przesłaniało mi widoku.
    - Napatrz się do syta, żebyś mi później nie zaglądał pod kieckę, niczym w pociągu! – roześmiała się głośno, absolutnie nie okazując żadnej wstydliwości.
    - Wcale nie zaglądałem ci pod kieckę! – obruszyłem się. – Oglądałem tylko twoje uda, które zresztą demonstrowałaś sama, przy czym zupełnie dobrowolnie. A że jest na co popatrzeć, to czemu jesteś zaskoczona?
    - Nie jestem zaskoczona! – chichotała, sięgając po winogrona, ale nie zmieniała swojej pozycji. – Wiesz co? – oberwała kilka kuleczek i zwyczajnie, dłonią, włożyła mi do ust. – To chyba wtedy – kontynuowała – gdy zauważyłam, że dokładnie obejrzałeś sobie moje nogi, pomyślałam… – przerwała i sama zjadła również kilka owoców – …że tak właściwie… mogłabym ci pokazać nawet resztę!
    Normalnie zbaraniałem z wrażenia. Ale Dorota pochyliła się, pocałowała mnie w policzek i nadal spokojnie obrywała owoce, podając mi je do ust.
    - I jeszcze jedno pomyślałam! – śmiała się teraz w głos, patrząc na mnie. – Pomyślałam… – znowu przerwała i jakieś iskierki wesoło zaigrały w jej oczach. Było jasnym, że bawi się świetnie. Miałem nadzieję, że nie moim kosztem.
    - …Pomyślałam, że chyba spadłbyś z wrażenia z tej kanapy w przedziale, gdybym ci to powiedziała głośno! A gdy wyszłam do toalety, to sama się śmiałam do siebie, i to na głos, z tych moich pomysłów! Dobrze, że nikt tego wtedy nie widział! – chichotała – bo wziąłby mnie chyba za wariatkę!


    (196)
  • #47
    literatka
    Level 12  
    Była rozbrajająca. Nasz śmiech długo rozlegał się nad jeziorem.
    - Ale ja tu jednak czegoś nie rozumiem – zauważyłem, kiedy już uspokoiłem się trochę. – Mówiłaś, że spojrzenia mężczyzn ci przeszkadzają, kiedy rozbierają cię oczami, a te moje obserwacje to co?
    - Ja tego również nie rozumiem. Sama byłam zdziwiona moimi myślami i pomysłami – powiedziała otwarcie, poważniejąc. – Zresztą, przecież w samochodzie powiedziałam to wyraźnie i bez owijania w bawełnę, że wcale nie działasz na mnie negatywnie. W dodatku niemal przez całą drogę prowokowałam cię, denerwując przy tym Lidkę, ale jednocześnie sprawdzałam siebie i obserwowałam twoje reakcje. Aprobowałam je, bo było mi dobrze, tak jak i teraz jest mi dobrze! – znowu mnie pocałowała. – Nie wiem jak to jest, ale zupełnie mi nie przeszkadza, jeśli to ty patrzysz na mnie. Nawet kiedy twój wzrok wędruje pomiędzy moje uda.
    - Dorotko! – wróciłem do wcześniejszego wątku naszej rozmowy. – Ale mówiłaś mi coś takiego, że nie chcesz, abym proponował na przykład saunę z Romkiem. Nie lubisz go?
    - Ależ nie! Oczywiście, że go lubię, ale tylko jako kolegę. Jednak nie umiem na przykład dowcipkować z nim na frywolne tematy, tak jak ty z Lidką. I prawdę powiedziawszy, to w jego towarzystwie jestem nadal trochę spięta, a bywa, że jego spojrzenia nawet teraz trochę mi przeszkadzają.
    - Niby dlaczego? Masz jakieś przykre wspomnienia?
    - Tomek, nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. Nie dlatego, że nie chcę, tylko nie bardzo potrafię to wszystko wyrazić. Widzisz, kiedyś Romek był podobno bardzo zainteresowany właśnie mną, tyle że zupełnie nie trafił na wzajemność. Jednak próbował być konsekwentny i wymyślił sobie sposób dotarcia do mnie przez Lidkę. A wtedy pomiędzy nimi coś zaiskrzyło i okazało się, że to jest to! Teraz Lidka jest zadowolona, a i Romek na takiego wygląda, tylko ja ciągle gdzieś tam głęboko obawiam się, że… no właśnie. Nawet nie wiem czego się obawiam! Przecież to sympatyczny i miły chłopak! Nigdy nic złego mi nie zrobił, zachowuje się wobec mnie bardzo elegancko, a że ma swoje skrzywienie informatyczne, swoją pasję… przecież to jest fajne! Ja sama siebie w tym przypadku nie bardzo rozumiem.
    - Boisz się, że cię zgwałci? – zapytałem bezczelnie, bo jej wynurzenia akuratnie z tym mi się skojarzyły. Ale Dorota przyjęła moje słowa bardzo poważnie.
    - Nie, ja o tym zupełnie nie myślę, chociaż… wiesz, nie potrafię sobie wyobrazić jakiejś intymności właśnie z nim.
    - A z innymi?
    - Oj, Tomek, nie przesadzaj! Chyba aż tak pamięć ciebie nie zawodzi, żebyś nie pamiętał co było rano, albo przed chwilą.
    - Źle mnie zrozumiałaś, bo nie o to pytałem. Powiedz mi proszę, jak czułaś się dzisiaj w markecie?
    - W sumie nie najgorzej – odpowiedziała spokojnie. – A jak wjechaliście w siebie, to było bajecznie! Ja już na kilka sekund wcześniej wiedziałam, że tak będzie! – chichotała.
    Nie podzielałem jej wesołości, bo nie o to mi chodziło.
    - Poczekaj, nie ważne jest nasze zderzenie, to zupełnie nie ta sprawa. Powiedz tylko jakie miałaś wrażenia, gdy ten gość ciebie obserwował!
    - A jakie miałam mieć? Normalne! Gdybyśmy mieli więcej czasu, to mogłabym nawet z nim poflirtować… oczywiście, obok ciebie! Na pewno nie byłabym nielojalna! – zastrzegła się szybko, chociaż wcześniejsza intonacja jej głosu nie pozostawiała wątpliwości, że traktuje swoje wcześniejsze słowa o flirtowaniu zupełnie żartobliwie. Ten gość nie był dla mnie konkurencją. Tym niemniej, jej słowa dały mi trochę do myślenia. Coś zaczynało układać się w sensowny ciąg zdarzeń i sytuacji. Czyżbym znalazł źródło jej problemów?
    - Ale wcześniej mówiłaś, że męskie obserwacje twojej osoby są ci raczej niemiłe.
    - I sama tego dobrze nie rozumiem. Tomek, przecież mówię ci, że teraz było inaczej. Nawet o tym nie myślałam i nie pamiętałam, nie czułam żadnej presji. Pewnie dlatego, że tym razem niczego nie musiałam!
    - Wiesz co mi przyszło do głowy? Bo nie boisz się mnie, nie przeszkadzał ci też ten gość w sklepie, ja uważam, że ty po prostu nie lubisz rówieśników! I to ich się boisz! Starsi faceci są bardziej do zaakceptowania, bo są bardziej sceptyczni i realnie oceniający swoje szanse oraz możliwości w kontakcie z tobą. Nie lecą od razu na ciebie i trochę przypominają ci ojca! Czujesz się przy nich po prostu bezpieczniej!
    Siedziała chwilę, patrząc przed siebie i potakując głową. – Chyba coś w tym jest. Tylko nie pomyśl sobie, że mam jakieś seksualne doświadczenia z ojcem! – zastrzegła gwałtownie. – Ale w zasadzie tylko od taty doświadczyłam opieki i zrozumienia. Natomiast rówieśnicy rzeczywiście zawsze stanowili dla mnie zagrożenie, tak przynajmniej wychowywała mnie matka. Ciągle musiałam mieć się na baczności.
    - Dorotko, to wszystko nie musi być takie zupełnie czarno-białe – próbowałem złagodzić nieco swoją diagnozę. – Nie znam twoich relacji z innymi. Chociaż nie będę ukrywał, że słyszałem waszą rozmowę z Lidką w samochodzie, kiedy jechaliśmy tutaj. I twoje opinie, czy też wrażenia z pracy, wyraźnie mówiły, że w kontaktach z rówieśnikami nie czujesz się swobodnie. Aha, mam jeszcze jedno pytanie.
    - Pytaj! – odpowiedziała bez wahania.
    - Jak wyglądało twoje uczestnictwo w tak zwanych imprezach integracyjnych? Obojętnie, czy związanych z pracą, czy też prywatnych? Takich jak urodziny, imieniny, inne okazje…
    - Wcale nie wyglądało! – odpowiedziała ironicznie. – Prawie nigdy nie brałam w tym udziału, a jeśli już musiałam, to bywałam krótko i szybko wychodziłam. Najpierw takich imprez zabraniała mi matka, potem już sama nie chciałam, a to co kilkakrotnie widziałam na koniec w pracy, potwierdzało tylko wszelkie poprzednie skojarzenia. To nie były zabawy dla mnie!
    - Więc dlaczego nie boisz się mnie? – zapytałem trochę ironicznie. – Przecież to właśnie ja i z tego co słyszę tylko ja, jestem spełnieniem wszelkich twoich najgorszych obaw! W dodatku masz tego dowody! Niecnie i bezwzględnie wykorzystałem chwilę twojej słabości robiąc to, przed czym ostrzegano cię dziesiątki razy. I ty stąd nie uciekasz? – zakończyłem z uśmiechem.
    Roześmiała się serdecznie niczym po usłyszeniu dobrego dowcipu, zupełnie rozluźniona, bez jakiejkolwiek sztuczności. Ale szybko spoważniała.
    - A nie zauważyłeś, że ja właśnie tego chciałam? – ujęła moje dłonie i dodała. – Czy mam się ciebie bać, skoro do tego zmierzałam? Przecież to zmienia postać rzeczy, prawda? Dobrze widziałam, jak na mnie patrzysz w pociągu i postanowiłam cię sprowokować. Gdybyś mnie wtedy zlekceważył, powiedziałabym sobie „trudno” i rozstalibyśmy się na zawsze. Ty jednak byłeś nie tylko miły, ale przyznam też, że interesujący, więc wybrałam ciebie, rozumiesz? Nie chciałam ci o tym mówić, żeby nie urazić twojej męskiej dumy i nie wiem, jak to teraz przyjmiesz, jednak tak właśnie było i mam nadzieję, że wybaczysz mi szczerość. Przepraszam też, jeśli cię uraziłam tym wyznaniem, tym niemniej ono jest zwyczajnie prawdziwe. Mogę jeszcze tylko dodać, że… jest mi z tobą naprawdę dobrze! Jestem szczęśliwa jak nigdy!
    Jeśli powiedziałbym, że to wyznanie lekko mną wstrząsnęło, to znaczy, że nic bym nie powiedział. A przecież byliśmy trzeźwi! Dorota powiedziała mi po prostu, że miała kaprys! I to nie żadne moje cechy zadecydowały o jej wyborze, a jedynie jej spojrzenie w pociągu, no i jej prywatne problemy. A ja tylko znalazłem się dla niej pod ręką w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu… Czułem się teraz trochę tak, jakby ktoś dał mi w pysk.
    - Tomek, chyba źle mnie zrozumiałeś... – spoglądała na mnie uważnie. – Widzę po twojej twarzy, jak grają ci emocje. Niepotrzebnie sądzisz, że nie ma w tym żadnego twojego udziału, bo to wszystko jest przecież tak jak w starej piosence: „Po to cię wybieram, byś wybrał mnie!”. Zastanów się, dlaczego przed tobą nie zainteresowałam się nikim? Przecież właśnie powiedziałam, że chcę tylko ciebie, a nie kogoś innego! Jesteś dla mnie drugim partnerem łóżkowym w życiu, pierwszym próbował być mój były mąż, to mało dla ciebie? Już zawsze będziesz dla mnie kimś bardzo ważnym! Rozchmurz się! Lato się dopiero zaczyna…
    Miała rację. Położyłem głowę na jej skrzyżowanych nogach. Tu i tak padły znacznie głębsze deklaracje niż takie, wynikające jedynie z naszej kilkudniowej znajomości. I o co mogłem się wściekać? Przecież wypadało raczej podziękować!
    - Słoneczko… wybacz! A z jakiej piosenki to cytat? – zapytałem z zaskoczenia. Pogłaskała mnie po głowie, a potem zwichrzyła włosy, pochylając się trochę.
    - Tomeczku, dobrze mi z tobą! Nie mów już nic! Nikogo więcej nie potrzebuję, nie ma takiej opcji, zapewniam cię!
    - Dorotko, skarbie…
    - No już, już! Podnieś się! Napijemy się jeszcze soku i idziemy do wody! A jeśli chodzi o piosenkę, jest to cytat z „Białego tanga”.
    - Wiem, ale myślałem, że ty nie wiesz! – usiadłem na kocu.
    - Tomek! – spojrzała na mnie kpiąco. – Nie zapominaj, że ja ten jutrzejszy konkurs chcę wygrać! I na czymś takim jak repertuar pani Haliny, to mnie nie złapiesz!
    - Ja się już poddaję! – powiedziałem zrezygnowany. – Zdążyłem się zorientować, że wy to wygracie. Daj mi jeszcze zimnego soku i idę do wody.
    - Nie przyjmuję twojej kapitulacji! – zastrzegła się, podając mi napełnioną szklankę. – Chcę wygrać w uczciwej walce.
    - No dobrze, zobaczymy – wstałem i wyciągnąłem do niej rękę. Podniosła się również i trzymając się za ręce, ubrani niczym Adam z Ewą w raju, poszliśmy w stronę jeziora.
    - Dorotko… – odezwałem się, kiedy dotarliśmy do brzegu.
    Przystanęła, spoglądając na mnie z uwagą.
    - Jesteś moim losem! – oznajmiłem filozoficznie, spoglądając jej w oczy.
    - Dlaczego tak sądzisz? – zapytała spokojnie, nie odwracając wzroku.
    - Bo los to nie jest to, co sobie wybierzesz, ale to, co ciebie wybiera.
    Milczała przez kilka sekund, stojąc bez ruchu.
    - Czyja to sentencja? – zapytała beznamiętnie.
    - Tego nie wiem. Ale kiedyś takie coś usłyszałem. I właśnie teraz powróciło z dalekich zakamarków pamięci…
    - Fajne. A czy ja będę twoim losem… też tego nie wiem! To się jeszcze okaże.
    - Powiedziałaś, że to ty mnie wybrałaś…
    - Oj, gdyby tak zawsze nasze życie było zgodne z cudzymi definicjami… – lekceważąco wydęła wargi. – Ja już pewnie dziesiątki tysięcy razy smażyłabym się w piekle! Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy ile razy mój zwyczajny widok, moja obecność, zwykły fakt, że gdzieś tam podeszłam, gdzieś się znalazłam, powodował agresję tłumu. Nie tylko mężczyzn, powiedziałabym nawet, że w ich wykonaniu stosunkowo rzadko. To kobiety, szczególnie te po klimakterium, najbardziej dały mi się we znaki. Mamusie i bacie dorastających córeczek… Ech… aż mnie zmroziło, nie będę tego wspominać, to naprawdę niemiłe… Idziemy się pluskać?
    - Oczywiście!
    Puściła moją dłoń i weszła do wody. A ja poszedłem w jej ślady.

    A w wodzie już tylko bawiliśmy się jak dzieci. Trzymałem Dorotkę na rękach pod wodą, po czym powoli podnosiłem do góry i zdmuchiwałem krople z jej pępka. Albo polowałem ustami na sterczące zawadiacko sutki piersi, które najpierw chowała pod powierzchnią, a potem na chwilę wystawiała niczym peryskopy, po czym wygięciem ciała znowu usuwała je sprzed moich oczu. Kiedy zaś te zabawy nam się znudziły, popychałem ją trzymając za stopy, aby pruła plecami taflę wody niczym łódka, albo ciągnąłem ją trzymając za dłonie… Wszelkie zaś igraszki nieodmiennie kończyły się uściskami i pocałunkami. Dorota co chwilę dawała mi dowody, że potrzebuje i pragnie mojej bliskości, tym razem nie chciała pływać sama i nie odstępowała mnie nawet na krok. W dodatku od wejścia do wody porzuciliśmy też poważne tematy naszej rozmowy. Teraz wszystkie nasze dialogi odnosiły się wyłącznie do naszych zabaw i bieżącej sytuacji. A i w tym czułem się z nią bosko.
    Zachowywała się tak naturalnie, tak spontanicznie, że nie miałem żadnych wątpliwości co do szczerości jej wcześniejszych stwierdzeń, że chce być tylko ze mną. I te jej oczy, którymi na mnie spoglądała… Skrzyły się radością i weselem. Była rozmarzona i szczęśliwa. A ja przy niej zapominałem coraz bardziej, że istnieje jeszcze inny, realny świat…
    Kiedy właściwie mieliśmy już dość zabaw, nieoczekiwanie Dorota z przestrachem zauważyła, że dotychczas przez cały czas naszego figlowania wystawiała do słońca przód swojego ciała. I chociaż niby ciągle była w wodzie, to jednak pewnie słońce zrobiło swoje. A o zabezpieczeniu się olejkiem zapomniała. Błyskawicznie wyszliśmy na brzeg i dotarliśmy do naszego koca w cieniu klonu.
    - Pomóc ci? – zapytałem niedwuznacznym tonem, kiedy wyjmowała z koszyka buteleczkę jakiegoś kosmetyku.
    - Jeśli chcesz – odpowiedziała zalotnie, nie pozostawiając wątpliwości, że tego właśnie ode mnie oczekuje.
    - Chcę, tylko nie wiem jak. Jeśli mi będziesz podpowiadać…
    - Podpowiem – wyszeptała, jakby ktoś mógł nas usłyszeć i ułożyła się na plecach, podając mi opakowanie. – Otwórz i wylej na dłoń trochę zawartości.
    Wykonałem polecenie. Teraz miałem w ręce sporą ilość gęstej, oleistej substancji.
    - Zamknij pojemnik i próbuj. Może nie trzeba będzie ciebie poprawiać?

    Znowu te oczy. Patrzyły na mnie błyszczące i figlarne. W momencie zdałem sobie sprawę, że olejek będzie tylko środkiem do celu. I nie o słońce tutaj chodzi, a przynajmniej nie ono będzie najważniejsze. Teraz i ja poczułem pulsowanie krwi w skroniach…
    Zacząłem delikatnie od brzucha, gdzie wylałem zawartość swojej dłoni, aby mieć też zapas na inne części ciała. Ale szybko mi go zabrakło. Schwyciłem więc flakonik i od razu wycisnąłem większą ilość w okolice pępka, po czym moje dłonie rozpoczęły wędrówkę po aksamitnej, brzoskwiniowej skórze, przeciętej bielszymi miejscami w okolicy biustu i na biodrach. To jednak nie stanowiło dla mnie przeszkody. Te miejsca także odwiedzałem.
    Nie spieszyłem się. Dorota leżała z zamkniętymi oczami i tylko błogie wygięcie jej ust w lekkim uśmiechu świadczyło o tym, że wykonywane zabiegi sprawiają jej przyjemność. A moje palce delikatnie wcierały olejek i masowały jej ciało…
    Kiedy dotarłem do nóg, uniosła kolana do góry i rozchyliła uda, ułatwiając mi pieszczoty ich wewnętrznej części. Lecz jednak gdy zbliżyłem się zbyt blisko do ich spojenia, gwałtownie schwyciła ręką moją dłoń.
    - Jeszcze nie! – wyszeptała. – Jeszcze nie teraz!
    Skierowałem się zatem niżej, wcierając olejek w kolana, łydki i stopy, nie posiadając się z zachwytu. Boże, co za ciało! Niby widziałem je już, niby pieściłem, ale dopiero teraz mogłem punkt po punkcie odwiedzić każdy jego zakamarek. Tu nie było żadnych felerów, żadnych skaz ani wad. Patrzyłem jak zaczarowany… I wtedy zacząłem całować palce jej stóp, nie przestając obserwować twarzy. Nadal uśmiechała się i nie otwierała oczu.
    - Tomek, chodź bliżej! – usłyszałem nieoczekiwanie. Porzuciłem stopy i przesunąłem się w stronę górnej połowy jej ciała.
    - One tęsknią za tobą! – powiedziała, wskazując dłonią na piersi. Ciągle leżała spokojnie i nie otwierała oczu. – Pocałuj je! – zażyczyła sobie.

    Do tego nie trzeba było mnie specjalnie zachęcać. Uwielbiałem zabawy damskim biustem. Kochałem te, najczęściej białe jabłuszka, ze sterczącymi ogonkami, a jeśli nawet początkowo one nie sterczały, to szybko stawiałem je do pionu. Mój język potrafił niemal owijać się wokół ich „ogonków” i nawet nie musiałem ssać, a reakcje były wciąż podobne.
    Teraz też schwyciłem w wargi prawy sutek, bo był bliżej, a chociaż smak olejku nie był zbyt przyjemny, to świadomość, że to jest JEJ sutek, błyskawicznie oddaliła moje wszelkie zastrzeżenia. Zacząłem go delikatnie ssać i czułem jak rośnie, jak pierś, chociaż tak sprężysta, to jeszcze twardnieje, jak ciało, które ją nosi wygina się leciutko, wychodząc mi na spotkanie.
    Moja prawa dłoń odnalazła drugą pierś, objęła ją i lekko ucisnęła, a potem także moje wargi przeniosły się na nią. Dorota zadrżała i jęknęła, odrobinę odwracając się przodem ku mnie. A wtedy objąłem jej plecy i na chwilę przytuliłem do siebie.
    Jej ręka też chciała mnie objąć, jednak pochwyciłem ją i powiedziałem głośno – teraz to ty leż spokojnie.
    Znieruchomiała na moment, po czym otwarła jedno oko i uśmiechnęła się, kiwając głową. – Dobrze… proszę…! – szepnęła.
    Było mi strasznie błogo, gdy obserwowałem, jak ta cudowna dziewczyna poddaje się wpływom moich ust i rąk. Bo gdy wargi odprawiły swój taniec na jej jabłuszkach, to dłoń ponownie powędrowała w dół jej brzucha. I teraz już nie spotkała się z protestem. Przeciwnie, uda rozchyliły się zapraszająco, więc moje palce odegrały tam nielichą symfonię, a na koniec uwięzły, zaciśnięte, w spazmie rozkoszy. Dopiero wtedy pozwoliłem Dorocie aby mnie uściskała i sam mocno ją przytuliłem. Czułem się niebiańsko, mimo że tym razem to nie ja doszedłem do szczytu. Ale ja już tego nie potrzebowałem. Swoje podniecenie wolałem zostawić na jutro. Dla mnie to już nie był ten czas, żeby co godzinę być sprawnym.
    Wyglądała prześlicznie z drobnymi kropelkami potu na twarzy, zarumieniona niczym po długim biegu, lekko zdyszana i z zamkniętymi znowu oczami. Tym razem nie czułem potrzeby przypominania jej o nagości. Co mi tam! Niech nas nawet podglądają! Niech widzą, że ONA jest ze mną!
    - Tomek… – znowu usłyszałem szept. – A ty…?
    - Co „ja”? – nie zrozumiałem tych słów, zaskoczyła mnie.
    - A ty… dlaczego… nic?
    Teraz już wiedziałem o co chodzi.
    - Dorotko, słoneczko, skarbie… – niemal rzuciłem się do całowania jej twarzy. – Ty się o mnie nie martw! Jestem szczęśliwy, kiedy tobie jest ze mną dobrze. A ja swoje już i tak od ciebie otrzymałem…
    Uniosła się na łokciu i otwarła oczy, wyraźnie zaniepokojona.
    - O czym ty mówisz? – rzuciła krótko.
    Nie zrozumiała mnie. Młodość ma swoje prawa.
    - Słoneczko! – roześmiałem się. – Po prostu chcę odrobinę zostawić na jutro… Ja już nie mam dwudziestu lat, tak co chwilę nie daję rady.
    Jeszcze przez sekundę siedziała sztywno, trawiąc jakąś myśl, ale coś do niej dotarło i z wyraźną ulgą ponownie opadła na plecy.
    - Przepraszam! – śmiała się sama ze swoich podejrzeń.
    Pochyliłem się i znowu zacząłem ją delikatnie całować. – Jesteś cudowna! Niedawno powiedziałaś mi, że teraz ze mną nikogo więcej nie potrzebujesz. Uwierz mi, że ja też nikogo więcej nie potrzebuję. Ty jesteś spełnieniem moich niewypowiedzianych marzeń i snów. Mnie nie tylko teraz, ale już nigdy żadna inna kobieta nie zainteresuje, więc nie musisz być zazdrosna, bo więcej już nikogo w moim życiu nie będzie. Nie tylko teraz. Po prostu już nigdy. Ja to wiem.
    Znowu uniosła się na łokciu i spojrzała mi prosto w oczy. Spokojnie wytrzymałem jej wzrok. Bo ja nie kłamałem. Czułem się niczym zdobywca złotego medalu na Igrzyskach Olimpijskich, więc na cholerę mi przyszłe zawody na poziomie ligi okręgowej?
    - Ładnie mówisz – odezwała się. – Ale odejdźmy od tego tematu.
    - Słoneczko! – podniosłem lekko głos. – Chcesz, żebym tobie wierzył, a z mojej deklaracji to kpisz. Ładnie to tak?
    - Nie kpię – odpowiedziała ze swoim stoickim spokojem. – Nie odważyłabym się kpić, skoro zaufałam ci, jak nikomu w swoim życiu. I wiem, że mówisz szczerze. Ale to wszystko dopiero czas pokaże, zostawmy takie tematy w spokoju.
    - Jak chcesz – odparłem, trochę zrezygnowanym głosem.
    - Lepiej mi powiedz, czy nie robię czegoś niestosownego. Miałeś mnie uczyć. Miałeś mi poopowiadać o swoich dawnych dziewczynach i to ze szczegółami.
    - Pamiętam co mówiłem i równie dobrze wiem, że obiecałem ci szczegóły na te tematy, tylko zastanawiam się po co ci to jest potrzebne. To są czasy albo dawne, albo bardzo dawne. Kochałem się kiedyś w różnych dziewczynach, one lubiły mnie, więc o co chodzi? Przeszło, minęło, nie utrzymujemy kontaktów, sprawa dawno zapomniana, po co do tego wracać? Po co to rozdrapywać?
    - Miałeś mnie czegoś nauczyć… – powtórzyła.
    - Słoneczko moje… – roześmiałem się bezradnie. – Ty nie potrzebujesz żadnej nauki! Nikt jej nie potrzebuje, jeśli szczerze wyraża to, czego pragnie. Wtedy wszystko jest właściwe i stosowne, jeśli tylko nie robi się krzywdy drugiej osobie. I to tyle! Niczego więcej w tych naukach nie ma.
    - Tomek, a powiedz mi… – podparła głowę dłonią. – Powiedz mi, dlaczego wtedy… pierwszy raz, też pieściłeś mnie tylko ręką? Nie chciałeś się ze mną kochać?
    Najpierw spuściłem wzrok na dół, na koc, potem kilka razy w milczeniu obrzuciłem ją krótkim spojrzeniem, a po chwili przysunąłem swoje usta do jej ucha.
    - Bo zaciął mi się zamek w dżinsach i nie mogłem go rozsunąć – powiedziałem płaczliwym głosem.
    Jeszcze przez chwilę patrzyła na mnie z niedowierzaniem, a potem opadła plecami na koc. Jej ciałem targały spazmy stłumionego śmiechu. Po chwili śmiała się tak, że aż echo powracało.

    (201)
  • #48
    literatka
    Level 12  
    - A ja zamartwiałam się, że coś jest nie tak… tylko nie wiedziałam, czy ze mną, czy z tobą – chichotała.
    - I zaraz powiesz, że zaprowadziłaś mnie do sypialni aby to sprawdzić?
    Kiwała potakująco głową. – Dokładnie tak! Pomyślałam, że skoro powiedziałam „a” to powiem i „b”, ale chcę to wyjaśnić od razu. No wiesz co? Rozbawiłeś mnie teraz nieziemsko!
    - Jak widzisz, życie czasami przerasta kabaret. Mnie tam wtedy było mało do śmiechu, w spodniach miałem pełno, a tu taki klops! Suwak nie chciał drgnąć ani w dół, ani w górę. A ty nie chciałaś żebym nawet na chwilę zabrał swoje dłonie…
    - Bo mi było dobrze! – przytuliła się, a po chwili pocałowała delikatnie w szyję, ledwo muskając ustami skórę. Nie zatrzymała się jednak w miejscu. Wargi rozpoczęły powolną wędrówkę, z każdym pocałunkiem zsuwając się coraz niżej i niżej, zawędrowały na brzuch, a potem…
    Poczułem jak jej dłoń zaczyna zabawę moją, szybko tężejącą męskością, która unosi się do góry. Byłem raczej zdziwiony i zaskoczony ale nawet nie drgnąłem aż do chwili, kiedy zorientowałem się, że to ciepło, które ją otacza nie pochodzi już od dłoni, lecz od ust i języka.
    Podniecenie wlało się w mój organizm szerokim strumieniem, potrzebowałem jednak bliskości całego jej ciała. Sięgnąłem więc ręką i próbowałem przyciągnąć jej biodra bliżej siebie, a wtedy zmieniła pozycję układając swój brzuch przy mojej twarzy, więc wsunąłem głowę pomiędzy jej uda… i popłynęliśmy znowu w miłosnym szale uniesienia, zachłannie i wręcz perwersyjnie, nie zważając na nic, na otwartość przestrzeni, na słońce, jakby nam dzisiaj jeszcze było mało, jakby chciała natychmiast sprawdzić w praktyce prawdziwość moich słów, a ja czynem i z przekonaniem, starałem się dowieść ich prawdziwości oraz wiarygodności. W pewnym momencie przerwała jednak wszystko, odsuwając się ode mnie i kładąc na boku, z szeroko rozchylonymi nogami. Jednocześnie wyciągnęła ku mnie ręce.
    - Chodź do mnie!
    Zrozumiałem, że chce kontynuować w klasycznej pozycji, więc bez wahania przytuliłem się do niej i zobaczyłem tylko, że zamyka oczy…
    Kiedy doszedłem do siebie, Dorota leżała już spokojnie na boku i wpatrywała się we mnie.
    - Słoneczko!... – przytuliłem się do niej, chociaż byłem cały spocony. Przylgnęła do mnie bez wahania, zarzucając mi rękę na szyję, ale nie mówiła nic. Poleżeliśmy tak przez chwilę niemal nieruchomo, bo tylko wolniutko gładziłem jej biodro. Wreszcie zabrała rękę i nieco się odsunęła.
    - Chodźmy jeszcze do jeziora – zaproponowała.
    - Nie wiem, czy dam radę, nogi mnie nie utrzymają.
    - Ja ci pomogę!
    - Tego być nie może – zaprotestowałem. – Ja nie jestem niepełnosprawny ruchowo, to przejdzie, tylko teraz drżą mi mięśnie.
    - Zdecydowanie nie jesteś, mogę to autorytatywnie potwierdzić – roześmiała się. – Ale te twoje dolegliwości to chyba coś zaraźliwego, bo też mam nogi niemal jak z waty. Jednak postaram się dojść, a potem to już woda mnie uniesie.
    - No dobrze, przekonałaś mnie – z małym trudem podniosłem się z koca i podałem jej rękę. Wstała i z kolei ona pociągnęła mnie w stronę wody.

    W jeziorze spędziliśmy niewiele minut. Na igraszki i zabawy obydwoje nie mieliśmy już większej ochoty, a ja w dodatku nie miałem też sił. Łydki wciąż mi drżały, obawiałem się skurczy, więc pozostało tylko ochłodzić się i spłukać z siebie pot. W dodatku Dorota przypomniała sobie, że nie posmarowałem jej pleców i nie chciała nadużywać pobytu na słońcu. Po kilkunastu minutach, zebraliśmy wszystko spod klonu i poszliśmy do domu.

    W sypialni Dorota szybciutko włożyła na siebie cieniutką, letnią sukienkę. Ja tymczasem nieoczekiwanie dla niej, położyłem się na łóżku.
    - Tomek, planowałam teraz zrobić kolację, a ty idziesz spać?
    - Skarbie, poleżę kwadransik a potem kolacja, dobrze?
    - Mieliśmy jeszcze dzisiaj rozpocząć naukę tańca – przypomniała. – Chcesz tańczyć z pełnym brzuchem?
    - Dorotko, to tylko kwadrans. Pozwól mi odpocząć.
    - Ja sama nigdzie nie pójdę! – stwierdziła nagle, po czym zdjęła sukienkę i błyskawicznie znalazła się obok mnie. – Jak ty idziesz do łóżka, to ja też.
    - I całkiem słusznie – przesunąłem się w jej stronę i pocałowałem ją w pierś.
    - O, jednak masz jeszcze trochę siły – zaśmiała się.
    - Ale tylko na tyle – odpowiedziałem leniwie. – Możesz nastawić budzik, jeśli boisz się, że przekroczymy czas.
    - Nie muszę. Ja spać nie będę. Ale za pół godziny zrzucę cię stąd, jeśli nie wstaniesz – powiedziała, usiłując zrobić srogą minę.
    - Wstanę, obiecuję – odpowiedziałem i mrucząc, wtuliłem nos w jej włosy. Przysunęła się w moją stronę, jednocześnie okrywając prześcieradłem.
    - Chcesz trochę? – zapytała.
    - Nie. I tak mi gorąco.
    - Mnie też nie jest zimno, ale nie chcę rozpraszać twoich myśli i zakłócać wypoczynku – wyjaśniła.
    - Ale jesteś złośnica! – wysyczałem żartem. – Pozbawiasz mnie takiego mnóstwa wrażeń estetycznych.
    - No to chcesz spać, czy nie?
    - Nie chcę. Chcę się wylegiwać i najlepiej z tobą tuż obok.
    - Czyli mamy podobne poglądy na te kwestie – przyznała. – A tak na marginesie, to powiedz mi jak podoba ci się moja fryzura?
    - Trochę jeszcze wilgotna, ale dla mnie jest urocza, jak i cała reszta twojej osoby. Miałem powiedzieć, że jest „kochana”, ale skoro nie chcesz, żeby tak mówić, to co chwila gryzę się w język.
    Nie od razu odpowiedziała. Już myślałem, że pominie to milczeniem, ale w końcu przemówiła.
    - Bo to jest tak, że to słowo brzmi dla mnie pusto i nie odpowiada prawdzie. Zbyt często słyszałam je z ust różnych osób w sytuacjach daleko odbiegających od rzeczywistej miłości i teraz zawsze, podświadomie nawet, z góry podejrzewam, iż kryje się za nim fałsz. Więc zamiast uwierzyć w szczerość intencji, to od razu szukam zasadzki. A że nie chciałabym u ciebie doszukiwać się fałszu, dlatego poprosiłam, abyś go nie używał.
    - Tyle, że taki zarzut można postawić dowolnemu określeniu dowolnej sytuacji. A przecież jakieś zdarzenie, jakąś cechę, czy cokolwiek innego, trzeba jednak opisać. Więc dobrze, wymyślamy nowe słowo dla określenia tego czegoś, a potem ono znowu się dewaluuje, bo ktoś go użył nieprawidłowo, więc co teraz? Kolejny raz wymyślać nowe? A czy ktoś nam zagwarantuje, że ono tym razem odda istotę rzeczy?
    - Tomek, ja to wszystko wiem. Przecież jestem absolwentką filologii. Ale mam prywatną i osobistą awersję do tego określenia, dlatego nie chciałam ci tłumaczyć tego poprzednio, bo to jest mało wytłumaczalne. To siedzi we mnie w środku i nie chce zniknąć, po prostu tak jest.
    - A kochałaś kiedyś naprawdę?
    - Nie wiem jak to jest „kochać naprawdę”, ale chyba nie, jeśli weźmiemy pod uwagę potoczne znaczenie tego określenia. Nigdy nie byłam nikim zainteresowana do tego stopnia, żebym wariowała, uciekała z domu, nie jadła z tęsknoty, czy też była gotowa na wszystko dla tego kogoś.
    - A twoje małżeństwo? Skąd się wzięło?
    - Tak właściwie, to wzięło się ze zbiorowego nacisku mamy, siostry, oraz kilku jeszcze osób, które usilnie przekonywały mnie, że to dobry wybór. No i okazało się, że może dla nich był dobry, jednak na pewno nie dla mnie.
    - A Lidka?
    - Lidka mnie nie namawiała, ale też i nie powstrzymywała. Kazała mi zadawać sobie pytania w stylu Gorbaczowa: Jeśli nie ten, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy? I ponieważ ja nie znalazłam odpowiedzi na te pytania, więc stało się to co się stało. A teraz nie mam już doradców, oni umyli ręce, pozostawiając cały problem na mojej głowie. Muszę sobie poradzić z nim sama.
    - Mogę cię tylko pocieszyć powiedzeniem, że wszędzie jest dobrze, gdzie nas nie ma, bo to prawdziwe stwierdzenie i jeśli sądzisz, że tylko ty masz kłopoty, jesteś w dużym błędzie. Większość je ma. I też muszą żyć oraz dawać sobie radę.
    - To również znam – pokiwała głową. – Dlatego podjęłam takie decyzje, a nie inne. I koniec z doradcami. Sama podejmuję decyzje i sama będę za nie odpowiadać, przynajmniej taką sprawiedliwość sobie zaaplikowałam. Mogę ci jeszcze powiedzieć, że od kiedy tak postanowiłam, to wewnętrznie czuję się o wiele silniejsza. Ty również dodałeś mi już trochę pewności siebie i ze zdziwieniem zauważam jak zmieniam się z dnia na dzień. Słyszałeś co w samochodzie opowiadałam o mojej ostatniej pracy? Ja już dzisiaj inaczej myślę o tym wszystkim, chyba teraz nie dałabym się tak zaszczuć.
    - Dojrzewasz najwyraźniej – mruknąłem, trochę kpiąco. Ale Dorota wzięła moje słowa na poważnie.
    - Można to i tak nazwać. Szkoda tylko, że straciłam tyle lat na dostosowywanie się do kaprysów matki, gdy po tym, jak sprzeciwiłam się jej co do wyboru kierunku studiów, zamiast kontynuować swoją drogę, cofnęłam się wstecz, chcąc jakby nadrobić swoje zuchwałe nieposłuszeństwo. Cały czas starałam się, żeby tylko mnie nie skrytykowała, wprost uprzedzałam jej nakazy i zakazy.
    - No cóż, lepiej późno niż wcale. Ty jesteś bardzo silną osobowością i wiem, że poradzisz sobie w życiu doskonale.
    - Tomek, o czym ty mówisz! – tym razem była bardzo sceptyczna. – Może, gdyby były normalne warunki, to miałabym jakieś szanse, ale w otoczeniu ciągłej niechęci i zazdrości… to się tak nie da, spróbowałbyś być chociaż przez tydzień w mojej skórze…
    - Dorotko, ty przerastasz swoje otoczenie o głowę! I nie mówię tu o urodzie. To stąd bierze się niechęć i zazdrość. Ja nie zazdroszczę ci urody, bo urodziłem się facetem, więc, jeśli tylko jestem trochę piękniejszy od diabła, i tak któraś mnie zaakceptuje, lecz kobiety mogą ci jej zazdrościć. Z kolei znając ciebie zaledwie od kilku dni, widzę, że już zaczynasz dominować w naszym związku. Tyle, że mnie to absolutnie nie przeszkadza, gdyż ja potrzebuję kogoś, kto mnie dopinguje. Jestem urodzonym zastępcą i nie nadaję się na szefa głównego, czyli znam swoje ograniczenia, podczas gdy większość osób nie chce uznać siebie za typ zastępcy. Chcieliby dominować, chociaż predyspozycji do tego nie mają za grosz. I to oni zazdroszczą, często kopiąc dołki, taki jest świat! Ale prawdziwe talenty się przebiją, ty też, głowa do góry! Jeszcze zasiądziesz kiedyś w fotelu ministra…
    - Piękne bajki prawisz – rzuciła okiem na zegar. – Wstawaj, twój minister zrobi ci kolację – roześmiała się, zupełnie rozbrojona moimi ostatnimi słowami.
    - Tylko niech pani minister wspomni czasem grzecznego Tomka z Pokrzywna, dobrze?
    - Tak, grzecznego. Grzeczniutkiego! Szczególnie na kocu pod klonem.
    - Przecież cały czas jestem grzeczny, poza tym posłuszny i już wstaję!
    - Masz szczęście, bo miałam iść po zimną wodę, musiałbyś wstać.
    - A wtedy spalibyśmy chyba pod klonem, bo tutaj materac byłby mokry.
    - No cóż, nie ma róży bez kolców! – rozłożyła ręce, uśmiechając się do mnie.

    Wstaliśmy zupełnie zgodnie, szybko się ubierając, po czym powędrowaliśmy do kuchni, a tam już nie pozwoliła mi niczego robić. Sama nakryła stół, a po kolacji wszystko uprzątnęła i pozmywała. Ja w tym czasie uruchomiłem jedynie ekspres i zaparzyłem kawę, a wtedy zaproponowała, byśmy wypili ją w salonie.

    Początkowo nieśpiesznie delektowaliśmy się kawą, niespecjalnie nawet rozmawiając, jakby uszło z nas powietrze i trzeba było nabrać nowego. Dorota zaproponowała wypicie po kieliszku wina, ale początkowo i to nie pomogło, jednak chyba kawa zrobiła w końcu swoje, a wtedy zajęliśmy się muzyką. Na wszelki wypadek wyniosłem Lidki kwiaty do jej sypialni, żeby ich przypadkowo nie uszkodzić, powyjmowałem płyty, które wspólnie przeglądaliśmy, przygotowałem też gramofon, wzmacniacz i podłączyłem kolumny. Było z tym trochę problemów, bo ramię gramofonu okazało się bardzo wrażliwe na drgania desek podłogi, ale wpadłem na pomysł umieszczenia sprzętu na parapecie okna i to wreszcie pozwoliło uniknąć przeskakiwania igły po rowkach płyt. Sprzęt był gotowy do użycia.
    A po kilku minutach słuchania, nowa energia wstąpiła w moje Słoneczko i musiałem się zgodzić na naukę tańca. Dorota poszła jeszcze na chwilę do sypialni i wróciła w czółenkach na wysokim obcasie.
    - Muszę ćwiczyć nogi, bo odzwyczają się i potem będą mnie bolały – wyjaśniła krótko. – Wolałabym wprawdzie założyć szpilki, ale wtedy z kolei zostawiłabym mnóstwo śladów na deskach podłogi. Dobrze, że takie też wzięłam. Do tej sukienki zupełnie nie pasują, ale mam nadzieję, że mnie nie wyśmiejesz.
    - Do tej sukienki to nawet biustonosz nie pasuje – zażartowałem, bo piersi wyraźnie rysowały się pod cieniutkim materiałem.
    - Ha, ha, ha – powiedziała krótko. – Ale śmieszne. Dla ciebie to nawet majtek nie zakładałam, a ty mnie krytykujesz. Skoro tak, to idę się przebrać.
    - Nie idź nigdzie! – zawołałem. – Nie powiedziałem, że to mi się nie podoba.
    - Więc nie pokpiwaj sobie ze mnie, bo opatulę się niczym kokon i tyle będziesz widział – odparła swoim głosikiem urażonego dziecka.
    Żartowała oczywiście. Szybko wypytałem ją o ulubione płyty i więcej do tematu ubioru już nie wracaliśmy. Dorota przygotowała longplay „Najpiękniejsze tanga” i zaczęła objaśniać mi sposób w jakim tańczy się tango, oraz pokazywać jak wyglądają kroki. A potem włączyłem muzykę i z głośników popłynęły dźwięki znanego mi doskonale utworu „La Cumparsita”.
    Poruszała się z wdziękiem i z dużą elegancją. A że jej objaśnienia pomogły mi przypomnieć sobie co nieco, to niemal od razu weszliśmy we właściwy rytm. Dorota pozwoliła mi się prowadzić, tańczyła coraz pewniej i nagle wyrwała się z objęć, podbiegła do gramofonu i zatrzymała go. A w ciszy, która zapanowała, rozległ się jej spokojny głos.
    - Tomek, ty mnie okłamałeś! Mówiłeś, że nie umiesz tańczyć, a jest wprost przeciwnie.
    - Wcale nie okłamałem – zaprotestowałem. – Tańczyłem to ostatnio ponad dwadzieścia lat temu, skąd miałem wiedzieć, czy jeszcze coś pamiętam? A poza tym znam tylko wstęp, bo gdzieś kiedyś widziałem, reszty nawet się nie uczyłem.
    - Nie rób tego więcej – kręciła głową, nieprzekonana. – Gdybyś tak zrobił przy Lidce, to już ostrzyłaby sobie języczek na mnie. Wielka nauczycielka, co sądziła, że uczy pierwszoklasistę, a nadziała się na absolwenta co najmniej gimnazjum.
    - Dorotko, powtarzam, nie miałem żadnego zamiaru mówić nieprawdy. To fakt, że kiedyś gdzieś chodziłem na kursy tańca, ale po pierwsze to było dawno, a po drugie, to przecież zupełne amatorstwo.
    - W porządku. Tyle że muszę teraz nieco zmienić moje plany. Zostawmy dzisiaj naukę w spokoju. Napijmy się jeszcze wina i za karę będziesz ze mną tańczył aż do północy, muszę dokładnie wiedzieć co ty umiesz a czego nie.
    - Takie kary to ja chcę otrzymywać codziennie – roześmiałem się.
    - Dobrze, pomyślę i o tym.
    Było tak jak powiedziała. Tańczyliśmy do późna, opróżniając przy tym jeszcze jedną butelkę wina. Dorota sporo improwizowała, a gibkości i szybkości mogłyby jej pozazdrościć zawodowe tancerki. Czasem w piruetach wirująca sukienka odsłaniała jej nagie biodra, czasem, przy powolnych utworach, tańczyliśmy przytuleni, a ja szeptałem jej do ucha perwersyjne propozycje i podciągałem tył sukienki do góry, odsłaniając pośladki, które mogłem chwilami oglądać w wiszącym na ścianie, dużym lustrze. Dorota pobudzona tańcem i wypitym alkoholem, aprobowała moje wygłupy, czasem też odwracała głowę, aby zobaczyć w lustrze te widoki, które mnie tak interesowały. Próbowała też podczas tańców sięgać ręką do moich spodni, ale niewiele miała z tego pociechy. Na nią alkohol działał podniecająco, a na mnie, niestety, wręcz przeciwnie. Kiedy więc uznaliśmy, że na dziś zabawy wystarczy i wyłączyliśmy gramofon, już pod prysznicem domagała się pieszczot, a w sypialni nie było mowy o spaniu. Moją rękę wprost wcisnęła sobie pomiędzy uda i dopiero, kolejny raz zaspokojona tego dnia, wtuliła się we mnie i tak zasnęła. A ja niedługo po niej.

    Ale rankiem to ona obudziła mnie pocałunkami. Była już po porannej toalecie i pachniała jakimiś kosmetykami. Nałożyła też bieliznę.
    - Wstawaj, czarny Ali-babo! Zdmuchnij z powiek resztki snu! – mruczała mi do ucha.
    Nie otwierałem oczu, tylko uśmiech wypełzł mi na twarz. Boże, jaki świat jest piękny od samego rana! Ta cudowna dziewczyna sama mnie całuje. Objąłem ją i przyciągnąłem do siebie, mrucząc niby kot.
    - Ty mnie w łóżku nie układaj, tylko sam wstawaj. Niedługo wpadnie Lidka z Romkiem, a my w piernatach.
    - To co, zdziwią się? Nic im nie będzie.
    - Ale nam będzie. Chciałam pobiegać, a nie mam z kim.
    - Już wstaję… Słoneczko, pocałuj mnie jeszcze, jest mi tak przyjemnie… – rozmarzyłem się. Ile już lat nikt mnie tak nie budził?
    Dorota obcałowywała mnie gdzie tylko się dało, a ja w zamian pieściłem jej plecy. A potem znowu przyciągnąłem do siebie.
    - Dziękuję ci, skarbie mój, ja będę ciebie całował dopiero po wyjściu z łazienki.
    - Dobrze, poczekam! – roześmiała się i wstała z łóżka, podając mi dłoń. Podniosłem się z pościeli, po czym, zaspany, powlokłem do łazienki, ale gdy wróciłem, sypialnia była pusta. Nałożyłem więc szlafrok i poszedłem jej szukać do kuchni.

    Śniadanie stało na stole gotowe, a moja śliczna, ubrana w swój sportowy strój do biegania, pilnowała ekspresu. Podszedłem do niej i pocałowałem w policzek.
    - Tomek, proponuję na razie tylko kawę i jedną rundę biegu. Gdzie masz tabletki?
    Kurczę, zapomniałbym, nie pamiętałem o tabletkach. Ona jednak pamiętała.
    - Wiesz co? Chyba przyniosę je do kuchni. Zdecydowanie łatwiej będzie mi o nich nie zapominać.
    - Więc idź się ubierz i wracaj z lekami, tylko się sprężaj. Szkoda czasu na marudzenie, leżenie zafundujemy sobie później.
    - Tak jest, szefowo!
    - Nie jestem twoją szefową. Niedoczekanie twoje!
    - Dlaczego? Masz świetne zadatki na moją przełożoną.
    - Tak, „niejednokrotnie” – dała wyraz swojej znajomości kabaretowych tekstów. – Ale nie dam ci okazji, żebyś chwalił się wobec innym pracowników, jak podglądałeś w tańcu moje pośladki. Nigdy!
    - O, przepraszam! – zaprotestowałem. – Szefowej tyłeczek nie jest dla plebsu, to tajemnica jej oraz moja. I nic nikomu do tego.
    - Dobrze, dobrze, teraz tak myślisz i może nawet w to wierzysz. Idź już i szybko wracaj.
    Wróciłem rzeczywiście bez ociągania. Wypiliśmy powoli kawę, po czym wyruszyliśmy swoją trasą w stronę drogi. Obyło się bez niespodzianek, a dzisiaj pokusiłem się nawet o przebiegnięcie z Dorotą drugiej rundy. Jakimś cudem nie miałem kaca, a chyba i ona nie odczuwała żadnych dolegliwości, pewnie wypite wino spaliliśmy jeszcze podczas tańców.

    Dzisiejszy dzień był znowu piękny i zapowiadał się upalnie, jak to w lipcu. Po śniadaniu wyszliśmy więc wybierać miejsce na wieczorne ognisko. Dorota nie chciała go rozpalać tuż nad jeziorem, żeby nie pozostawiać blisko wody wypalonych miejsc, uważała, że tam należy tylko skosić trawę i pozostawić całe otoczenie nietknięte. Dlatego też wybraliśmy miejsce bardziej w głębi podwórka, w dość dużej odległości od budynków, żeby przypadkiem nie zaprószyć ognia, no i w związku z tym było na dzisiaj trochę zajęcia. Należało wokół wykosić trawę, która tutaj dość bujnie odrosła, a potem wszystko zagrabić i wynieść resztki na kompostownik. Jednak na koszenie było jeszcze za wcześnie. Trawa na razie była mokra i musieliśmy odłożyć to na później, natomiast trzeba było zgromadzić drewna na ognisko. A to było zajęcie raczej nie dla Doroty.
    Jednak za nic nie chciała iść sama do domu. Uprosiłem ją tylko, żeby przyniosła klucze do budynków gospodarczych i teraz miałem dostęp do narzędzi, więc szybko uwinąłem się z pocięciem na mniejsze elementy jakichś starych żerdzi, kawałków spróchniałych desek i innych drewnianych odpadów, zalegających wokół budynku. Miałem zatem dwie rzeczy zrobione jednocześnie, paliwo do ogniska i trochę uporządkowaną część podwórka.
    Dorota pomagała mi jak umiała i muszę przyznać, że bardzo fajnie nam się razem pracowało. Wprawdzie dokuczałem jej troszeczkę, że schłopieje mi tutaj, ale odgryzała się sprytnie i cały czas było nam bardzo wesoło.

    Nie byłem przyzwyczajony do pracy we dwoje, bo w domu większość takich i podobnych robót wykonywałem sam. Marta zwykle wymawiała się brakiem czasu albo zmęczeniem, poza tym często powtarzała, że skoro dba o wszystko w okresie kiedy mnie nie ma, to wtedy, kiedy już jestem, chciałaby o takich męskich sprawach nawet nie myśleć. Trudno było odmówić słuszności takiemu rozumowaniu, jednak to nie sprzyjało cementowaniu naszego związku. Każde z nas robiło swoje, ale robiło oddzielnie. Było mniej okazji do rozmowy, do wspólnego roztrząsania problemów, a nawet do żartów. Sami, ale pojedynczo, musieliśmy pokonywać najróżniejsze przeciwności i przeszkody. Nie miał kto poradzić, podpowiedzieć, a nawet skrytykować. Nie było też osoby, która na bieżąco mogłaby podać przysłowiowy młotek, czy też gwóźdź. A wieczorami, zmęczeni, oddzielnie planowaliśmy swoje zadania na dzień następny, oddzielnie też obmyślaliśmy sposoby pokonania pojawiających się w nich trudności. Żadne z nas nie znało tych drobniutkich problemów drugiej strony. Marta ponadto przyzwyczaiła się, że tak zwane „kobiece” zadania wykonuje sama i jakiekolwiek moje uwagi lub komentarze wywoływały u niej furię. Był tylko krótki tekst, że skoro na wschodzie jest lepiej, to mogę się tam przenieść. Jeśli na przykład wyrwało mi się, że zupę muszę dosolić, albo że jest przesolona, to przez najbliższe kilka dni obiadu nie było w ogóle. No chyba że sam ugotowałem. Zresztą, wtedy demonstracyjnie nie jadła, a nawet nie chciała skosztować.
    Nic więc dziwnego, że z czasem nabrałem sporo wprawy w wymyślaniu sposobów i technologii różnych zajęć, które omijają konieczność współpracy z pomocnikiem. Docenił to tylko Stefan, kiedy pracowaliśmy przy wykańczaniu jego domu. Wiele jego nietypowych problemów udało się rozwiązać właśnie moimi, oryginalnymi pomysłami i pewnie dlatego zaproponował mi wyjazd do Pokrzywna, bo wiedział, że w pojedynkę jestem w stanie poradzić sobie z jego zleceniem. Poradzić technicznie oraz technologicznie. I tylko jeden Bóg mógł wtedy wiedzieć co się w mojej podróży wydarzy, my nie braliśmy pod uwagę takiej sytuacji. Nikomu, nawet przez sekundę nie przyszło wcześniej do głowy, że po prostu nie będę miał czasu na realizację zleconych zadań, bo nie będę sam…
    Stała obecność przy mnie Doroty miała także inne konsekwencje. Nie miałem czasu na spokojne przemyślenie powstałej sytuacji. Bo na razie było mi fantastycznie i nadzwyczajnie, czułem się jak w niebie i o czym jeszcze mogłem marzyć? Dorota była piękna, czuła, oddana, wyrozumiała i nie mająca ciągot pijawki. Nie wysysała wszystkiego z partnera. Starała się więcej dać, niż brała. I w jednym z króciutkich momentów, kiedy byłem sam, nieoczekiwanie wyraziście zdałem sobie sprawę z tego, że właśnie trafiłem na swój ideał kobiety! U niej wszystko mi się podobało! Boże, gdybym był młodszy… Ale gdzieś tam w pamięci tliło się czerwone światełko, że przecież to są tylko wakacje… a ja w dodatku nie jestem ani kawalerem, ani w moim wieku kandydatem na męża. Dorota wspomniała wprawdzie o swojej decyzji o rozwodzie, ale o tym, żeby myślała o przyszłości ze mną, nie padło ani jedno słowo. Na co mogłem liczyć? Przecież nie byłem megalomanem. To już nie te lata! Rozpaczliwie zdawałem sobie sprawę z tego, że żadnego wspólnego życia nie mogę takiej dziewczynie zaoferować, bo niby co jej mogłem dać? Świetlaną perspektywę karmienia mnie tabletkami przez resztę moich dni? Wolne żarty!
    Niby nie pamiętałem o tym, z całych sił odsuwałem tę myśl od siebie, ale ta jednak co jakiś czas uparcie powracała do głowy. Przecież Dorota wyjedzie! Już na początku mowa była tylko o wakacjach, a przecież później powtórzyła to już wyraźnie…

    Dorota, swoim pełnym oddaniem w pewien sposób przypominała mi Lenę, chociaż nie była tak zazdrosna jak Lena i przewyższała ją urodą. Zresztą, której kobiety nie przewyższała?! Ale nie mogłem też zapomnieć o tym, że historia z Leną dość głęboko przeorała moje życie i omal nie zakończyła się wywrotką. Trochę lat już minęło od tamtych dni, jednak do dzisiaj nie odważyłem się odwiedzić miejsc, które mnie kiedyś z nią łączyły. Ze strachu, że ból może powrócić. A co mnie czekało teraz?
    W pewnej chwili, zupełnie nieoczekiwanie a także z niemałym zdziwieniem, zdałem sobie sprawę z tego, że kiedyś moja, ubóstwiana Lena, która przecież na koniec wystawiła mnie do wiatru jak pierwszego lepszego, ostatecznie i nieodwołalnie odeszła w niebyt. Byłem tym tak zaskoczony, że początkowo nie mogłem w to uwierzyć. Nagle w mojej głowie spadła jakaś czarna zasłona, która dotąd nie pozwalała mi myśleć o tym obojętnie i pojechać tam bez emocji, które dotąd odpychały mnie nawet od takich myśli. A teraz w jednej chwili, to wszystko znikło. Uwierzyłem, że nikt tam na mnie nie czeka, a ja z kolei wiedziałem, że nikogo też nie będę już szukał. Rachunki były wyrównane. Byłem po prostu wyleczony z tamtej traumy. Tylko że…
    Spowodowała to nie Marta, chociaż miała wiele lat do swojej dyspozycji. To zrobiła Dorota w ciągu kilku dni. I zajęła w mojej głowie miejsce Leny. Mało tego, rozepchnęła łokciami ten teren i miała teraz wokół siebie sporo wolnej przestrzeni. Siedziała tu wygodnie, nie zagrożona przez nikogo, a ja byłem chyba pokonany ostatecznie. Bo kto mógłby jej zagrozić? Nawet teoretycznie nie rozważałem takiej opcji, że ktokolwiek i kiedykolwiek mógłby oprócz niej to miejsce zająć. Zdobyła go na zawsze, niezależnie od tego, co będzie się działo dalej. I wcale nie było mi lżej z tą konstatacją, wakacje będą kiedyś miały swój kres…

    (208)
  • #49
    literatka
    Level 12  
    Po przygotowaniu opału poszliśmy do jeziora na poranną kąpiel. Dorota tym razem w klasycznym kostiumie kąpielowym, w dodatku zapowiedziała mi z góry, że nie zgadza się na żadne amory, bo nie chce, żeby Romek zastał ją rozebraną. A kiedy udawałem, że zaraz się rozpłaczę, na pocieszenie zaproponowała mi seks w domu, albo na kocu w odległej części podwórza, gdzie mielibyśmy widok na bramę i wjazd, sami nie będąc widziani. Wolałem w domu, więc z jeziora wróciliśmy prosto do sypialni.

    A tam, po długich pieszczotach, wysmarowałem jej ciało kremami ochronnymi i potem, zaspokojeni, cisi i spokojni, około jedenastej wyszliśmy kosić trawę. Wcześniej otwarłem tylko bramę, żeby Lidka szybko wjechała pod sam dom, po czym zabraliśmy się do pracy. Najpierw ja kosiłem, a Dorota grabiła trawę, potem jednak chciała spróbować kosić, więc zamieniliśmy się rolami. Kosza do kosiarki nie można było używać, bo trawa była zbyt duża i błyskawicznie był napełniany.
    Około pierwszej doszliśmy do wniosku, że miejsca wokół ogniska będzie aż nadto, więc uznaliśmy nasze zadanie za wypełnione. Dorota była niesłychanie z siebie zadowolona, że dała sobie radę zarówno z koszeniem, jak i wcześniej z grabieniem. A ja chwaliłem ją, bez żadnej fałszywej nuty w głosie, bo rzeczywiście było za co. Biorąc pod uwagę fakt, że nigdy dotychczas tego nie robiła, to dzisiaj sprawiła się rewelacyjnie. Niczego nie musiałem jej dwa razy powtarzać. Łapała wszystko w lot i wyjąwszy parę podpowiedzi – doskonale radziła sobie sama. A teraz dumnie zadzierała głowę.
    - Ech, Słoneczko… – zacząłem, kiedy zmęczeni i spoceni, ale i zadowoleni po wykonanym zadaniu, usiedliśmy na ławeczce w cieniu pod lipą. – Gdzie ty byłaś przez te wszystkie lata, kiedy ciebie nie było? Dlaczego nie spotkałem ciebie przed dwudziestu laty?
    - Ty się ciesz, że mnie wtedy nie spotkałeś – śmiała się. – Prokurator ci się marzy? Ja miałam wtedy sześć lat!
    - Ależ ja wtedy nie robił bym nic z tego, co podpada pod prokuratora! – wyjaśniałem szybko ze śmiechem. – Nosiłbym cię na rękach, zrobiłbym ci huśtawkę, albo zjeżdżalnię, czy nawet domek Baby Jagi i bawilibyśmy się jak należy. Ja spokojnie mógłbym czekać. Gdybym tylko wtedy wiedział, że mam na kogo…
    Znowu jej dłoń powędrowała do mojej głowy, a palce przeczesały mi włosy. To już któryś raz wykonywała ten gest. Bardzo sympatyczny zresztą. I zaczynał mi się podobać.
    - Oj, marzycielu… fajny jesteś. Nie pozwalasz mi się nudzić.
    - A chciałabyś?
    - Coś ty, nie żartuj! – roześmiała się. – Ale tak myślę o twoich słowach… i chciałam zapytać ciebie… – popatrzyła na mnie uważnie. Wytrzymałem spojrzenie.
    - Pytaj więc, nie mam tajemnic przed tobą.
    - Gdzie ty byłeś sześć lat temu? Dlaczego wtedy nie pojawiłeś się na mojej drodze? Tylu nieprzyjemnych spraw bym uniknęła…

    Zaskoczyła mnie. Tego się nie spodziewałem, a już absolutnie nie teraz, nie w tej chwili. A przecież powinienem! Jak ja, durny w swojej naiwności, mogłem zapomnieć, że dla tak młodej kobiety, w dodatku przecież bardzo niedoświadczonej, takie przeżycia mogą być tylko ulotną przygodą? Przecież to lato bez wątpienia będzie miało ogromny wpływ na całe jej przyszłe życie! Niezależnie od tego jak to wszystko się zakończy. I to ode mnie zależy jak będzie wspominać te dni, czy z sympatią, czy też z nienawiścią. Nie było jednak czasu na długie rozmyślania i odpowiedziałem jej krótko.
    - Dorotko, to gdzie byłem sześć lat temu, nie ma żadnego znaczenia. Wtedy, to ty byś nawet na mnie nie spojrzała. Dokładnie tak, jak teraz początkowo w pociągu. Patrzyłabyś w okno, na ścianę, na Kasię i gdzie tylko się da, byle nie na moją twarz, prawda?
    - Może to i prawda… – powiedziała powoli, uciekając wzrokiem gdzieś w dal. – Może musiało się stać to wszystko, co się wydarzyło…
    - No właśnie. I tylko dzięki twoim prześladowcom ciebie poznałem, Słoneczko.
    - I znowu paradoks – roześmiała się. – Ja na nich narzekam, a ty mówisz „dzięki twoim prześladowcom”.
    Pokiwałem głową potakująco. – Tak to już bywa w życiu. Dobrze jest uczyć się na cudzych błędach, ale czasem trzeba i na własnych. Ważne jest to, żeby jednak się uczyć i błędów nie powtarzać, co mnie zresztą różnie w życiu wychodzi. Teorię znam dobrze, znacznie gorzej z jej stosowaniem i praktyką.
    - Co masz na myśli?
    - Ech, zostawmy to filozofowanie. Chodźmy do wody, bo goście przyjadą, a my nawet brudnej ręki nie będziemy mogli podać.
    Opłukaliśmy się szybko w jeziorze, po czym schronili przed słonecznym skwarem w chłodnym domu. Dorota założyła kolejny, suchy kostium kąpielowy, a na wierzch ubrała letnią, krótką sukienkę, podobną do tej, w której wczoraj tańczyła.
    - A czemu wkładasz kostium, a nie bieliznę? – zapytałem. – Ile masz jeszcze tych kostiumów w walizkach?
    Rozweseliłem ją.
    - Tomek, przecież jest lato! Nie brałam wieczorowych sukni, tylko to co używa się na plaży! A nie wkładam bielizny, bo nie będę przebierać się co chwilę, są wakacje i mogę mieć pod spodem sam kostium. Jeśli będzie trzeba pójść do jeziora, to sukienkę po prostu zdejmę i to wszystko. Poza tym nie zapominaj, że jestem cała wysmarowana kremem. Nazywa się, że ciało to wchłania, ale w różnych miejscach mogą powstać różne plamy, a ja nie chcę nosić poplamionych białych majtek.
    Siedzieliśmy w kuchni i rozkoszowaliśmy się drugą kawą. Obiadu nie było, bo liczyliśmy na to, że Lidka przywiezie coś świeżego, więc nawet nie zawracaliśmy sobie tym głowy. Po kawie Dorota podała na stół jeszcze sałatki z zapasów, przy czym jedliśmy to wszystko bez pieczywa. Tak miało być bardziej zdrowo.
    - No i jak się czujesz? – zapytałem. – Nadal obawiasz się Romka?
    - A wiesz, że jakby mniej niż jeszcze dwa dni temu? – ożywiła się. – Postanowiłam, że jeśli będzie mi przygadywał, to bez ceregieli powiem mu, że jest głupi i to wszystko. Nie mam zamiaru dostosowywać się do jego opinii. To moje zdanie jest ważne i będę postępować zgodnie z nim.
    - I bardzo dobrze – pochwaliłem. – Chociaż nie sądzę, żeby pozwolił sobie na jakieś impertynencje czy też bzdurne teksty pod twoim adresem. Myślę, że jest lepiej wychowany, w końcu Lidka też chyba wie, kogo wybrała. Gburem by się raczej nie zainteresowała.
    - Może masz rację, może to ja jestem jeszcze przewrażliwiona – zastanowiła się. – Pewnie gdzieś w podświadomości wciąż czuję lęk przed cudzą negatywną opinią. Ale ja to pokonam. Nie dam się i już!
    - A ja widzę i słyszę, że myślisz już o tym normalnie, nawet intonacja twojego głosu się nie zmieniła, gdy zaczęliśmy o nim mówić. Po prostu traktujesz to jak każde inne zdarzenie. I bardzo dobrze! – pochwaliłem, pochylając się w stronę jej krzesła. Wysunęła wtedy głowę naprzeciw i ucałowaliśmy się delikatnie. Była zadowolona z mojej uwagi, nie miałem wątpliwości..
    - Cieszę się, że tak uważasz, dodajesz mi sił – powiedziała, wstając od stołu. – Muszę cię przeprosić, zapomniałam wyprać to, co zostawiła Lidka. Zajmie mi to kilka chwil, za pięć minut będę z powrotem.
    - Ależ proszę bardzo!
    Obdarzyła mnie pocałunkiem, po czym wyszła z kuchni.

    Nasze talerzyki były w zasadzie puste, uprzątnąłem wszystko ze stołu, zostawiając tylko pojemnik z owocami. Obejrzałem też kwiaty Doroty, stojące tutaj od wczoraj i zmieniłem im wodę. Prezentowały się nadal nieźle. Ciekawe, jak wyglądają te, które dostała Lidka. Zaglądnąłem do jej sypialni. Wszystko było w porządku. I kiedy miałem zamiar wychodzić, usłyszałem nieznany odgłos pracującego silnika. To nie był Lidki samochód.
    Wybiegłem na ganek i ujrzałem, jak na podwórko wjeżdża czerwona toyota, a obok jechał ktoś na motocyklu. W jednej chwili domyśliłem się, że Lidka przyjechała hondą, a za kierownicą jej samochodu siedział prawdopodobnie Romek.
    Oba pojazdy zatrzymały się przed gankiem i wyłączyły silniki. Lidka rozłożyła podpórkę, postawiła motocykl, po czym zdjęła z głowy hełm i zawiesiła go na kierownicy. W skórzanej kurtce i takich też spodniach, wyglądała fantastycznie.
    Zbiegając po stopniach, znalazłem się obok niej, a wtedy zarzuciła mi ręce na szyję, po czym pocałowała w policzki i na koniec wycisnęła na ustach namiętny pocałunek. Objąłem ją wtedy i mocno przytuliłem, zdając sobie sprawę, że ten teatr przeznaczony jest nie dla mnie, ale co tam! Jak się bawić, to się bawić!
    Kiedy wyśliznęła się z tych uścisków, usłyszałem trzask zamykanych drzwi od samochodu, który stał pomiędzy nami i gankiem. Obok toyoty stał łodego, sympatycznego mężczyznę w wieku około trzydziestu lat, który wysiadł już z auta, a teraz spokojnie przyglądał mi się z uwagą.
    - To jest Romek – powiedziała do mnie Lidka i szybko podeszła do mężczyzny, odwracając się w moją stronę. – Romeczku, a to jest Tomek, od którego wczoraj dostałam piękny bukiet kwiatów. A teraz możecie się o mnie bić!
    Wyciągnąłem rękę w stronę mężczyzny.
    - Tomasz Barycki, po prostu Tomek – przedstawiłem się.
    - Roman Dalerski, proszę mówić mi po imieniu – odparł, ściskając moją dłoń.
    - Romek, będziemy się bić? – zapytałem wesołym głosem. - A może lepiej napijemy się piwa?
    - Chętnie bym się napił – roześmiał się. – Strasznie gorąco dzisiaj. Ale, niestety, mamy jeszcze jechać do znajomej. A za kierownicą nie pijam. Lidka podobno zostawiła tu swoje kwiaty i mamy je zabrać.
    Spojrzałem na Lidkę. Udawała zawiedzioną.
    - Co za faceci, nawet bić się o mnie nie chcą – westchnęła.
    - Spokojnie, jeszczio nie wieczier – rzuciłem rosyjską sentencję. – Może się jeszcze pobijemy. Wprawdzie o ciebie to ja z Romkiem nie będę się bił, ale być może jakiś powód się jednak znajdzie.
    - No wiesz co? – prychnęła. – Jak możesz tak obrażać kobietę! Romek przyłóż mu!
    - Co tam się dzieje? – zawołała Dorota, schodząc ze stopni ganku. Tym pytaniem uświadamiała wszystkich, że słyszała ostatnie słowa Lidki. – Lidka, kto cię obraża i dlaczego każesz bić Tomka?
    Romek odwrócił się szybko, bo stał tyłem do ganku i dopiero teraz zobaczył Dorotę.
    - Dorota! – zawołał zdumiony, zupełnie nie skrywając kompletnego zaskoczenia. – A ty tu skąd? Przecież mieliśmy jechać do ciebie!
    - Właśnie przyjechaliście! – wesoło wyjaśniła, podchodząc i podając mu rękę. Przywitali się bez pocałunków.
    - Witajcie, witajcie! – wołała wesoło. – Wejdźcie do środka, wewnątrz jest trochę chłodniej.
    Podeszła do Lidki, z którą objęły się i wycałowały. Po chwili Dorota ze zdziwieniem zapytała:
    - Czym cię Tomek obraził?
    - Nie chce się z Romkiem bić o mnie – Lidka udawała urażoną.
    - I słusznie. Niby dlaczego miałby się bić o ciebie? O mnie, to co innego! – zaśmiewała się Dorota. – Mogłabym nawet sędziować.
    - Romek, ty słyszysz jak mnie tu obrażają? – Lidka nadal grała swoją rolę.
    - Lidka, poczekaj, niech ja to spróbuję ogarnąć umysłem. Znaczy się, my jedziemy jeszcze gdzieś dalej? – zapytał, nie kryjąc dezorientacji.
    - A po co? – odparowała Lidka. – Przecież widzisz, że wszyscy są na miejscu.
    - Ale mówiłaś…
    - Mówiłam, bo ludzie nas słuchali – przerwała mu. – I musiałam ich zmylić. A teraz, skoro gospodarze zapraszają, to zostajemy.
    - Jacy gospodarze? – dociekał Romek. – Kto jest tutaj gospodarzem?
    - My z Tomkiem – wtrąciła się Dorota, podnosząc dumnie głowę i podchodząc do mnie. Objąłem ją w talii, a wtedy przylgnęła do mnie bokiem. – Wejdźmy do domu, tam porozmawiamy – ponowiła propozycję.
    - Zaraz, Dorka – Lidka mówiła to już normalnym głosem. – Niech nasi panowie rozładują auto. Bo żywność nam się popsuje. Tomek, a ty przyjdź jeszcze tutaj na chwilę, to pokażę ci wszystko. No i trzeba postawić motocykl gdzieś w cieniu.
    - Ty mu nie pokazuj wszystkiego, ale tylko to, co przy motocyklu – zastrzegła Dorota. – Resztę ja sama mu pokażę później.
    Romek znieruchomiał, a zaskoczona Lidka tylko pokazała jej koniuszek języka. – Romek, ty słyszysz tę perwersyjną dziewuchę? – zapytała, kiwając głową. – Ty słyszysz? Normalnie głowa siwa!
    - Naprawdę nie wiem o co chodzi – odparł, kręcąc głową z niedowierzaniem i co chwila strzelał oczami w naszą stronę. Dorota natomiast zwróciła się w stronę Lidki.
    - Twoje nauki zaczynają przynosić efekty! – westchnęła zabawnie.
    - No tak, jak zwykle. Wszystko moja wina.
    - Chodźmy już, będzie i wino – wtrąciłem się do rozmowy.
    Tymczasem Romek otwarł bagażnik, z którego wyjęliśmy znany już pojemnik i zanieśliśmy go do kuchni. Potem on zajął się przenoszeniem swoich bagaży do sypialni, zaś Lidka objaśniała mi obsługę motocykla. Nie było to nic nadzwyczajnego, więc po chwili udało mi się samodzielnie uruchomić pojazd. Zajechałem nim pod lipę, parkując go w cieniu i wróciłem do domu. A tam usłyszałem, jak w drodze do łazienki, Lidka objaśniała Romkowi rozkład pomieszczeń, kładąc nacisk na to, żeby nie wchodził do naszej sypialni. Kiedy to usłyszał, aż zatrzymał się na chwilę, jakby nie dowierzał, że Dorota spędza ze mną noce. Ale nie odezwał się słowem, tylko kiwnął głową Lidce na znak, że pouczenie zrozumiał.

    Kiedy wrócili nieco odświeżeni, dziewczyny zdecydowały, że obiad zjemy w kuchni. Tylko Lidka poszła na chwilę do salonu obejrzeć kwiaty. Ale wróciła z krzykiem.
    - Gdzie są moje kwiaty? – jęczała. – Coście z nimi zrobili?
    - Jakieś kwiaty stoją w sypialni – spokojnie odezwał się Romek. – Całkiem ładne, podobają mi się.
    - A dlaczego tam? – uspokoiła się trochę.
    - Bo wczoraj w salonie była huczna dyskoteka i baliśmy się je uszkodzić – wyjaśniła Dorota. – Lidka, bierzemy się za obiad?
    Ale Lidka myślała o czymś innym.
    - Pewnie tańczyliście na golasa – zakpiła.
    - Coś ty, byłam w sukience i na wysokich obcasach, żeby trochę nogi poćwiczyć – Dorota zupełnie nie zmieszała się jej słowami. Było to o tyle łatwiejsze, że chodziła po kuchni i nie musiała nikomu patrzeć w oczy. – Wiesz Lidka? A Tomek to nas wcześniej okłamał.
    - Naprawdę? Tomek, jak mogłeś? Przyznaj się o czym skłamałeś?
    Ale nie musiałem zabierać głosu. Dorota odpowiedziała za mnie.
    - Pamiętasz, jak mówił, że nie umie tańczyć? Otóż tańczy całkiem nieźle. Trochę szlifu i możemy startować nawet w jakimś konkursie.
    - To ty taki jesteś? – zapytała Lidka, kierując na mnie swój wzrok. – Kamuflujesz się?
    - Coś ty, to zupełnie nie tak. Dorotka chwali mnie niezbyt zasłużenie – tłumaczyłem się. – Kiedyś chodziłem co prawda na jakieś kursy tańca, ale to było wieki temu. Wszystko musiałem sobie przypominać.
    - Romek, słyszysz? Masz się zapisać na kurs tańca! – Lidka zmieniła obiekt swojego zainteresowania. – Ja chcę z tobą uczciwie zatańczyć na naszym weselu, a nie tak tylko z nogi na nogę.
    - Ale się uparłaś!
    - Bo wiesz, że ja jestem uparta. Zapiszesz się?
    - Jeśli muszę… - odpowiedział z dużym wahaniem.
    Lidka pocałowała go w policzek.
    - Wreszcie! – skomentowała. – Już tylko dla tych dwóch słów warto było tutaj przyjechać. Dorka, dzisiaj się upijemy. Jutro nikt nigdzie nie jedzie, więc mamy pełny luz.
    - Myśmy upili się już wczoraj – śmiała się Dorota. – Jeśli tak będzie codziennie, to ja tu wpadnę w alkoholizm.
    - A wczoraj to z jakiej okazji? – zapytał zdziwiony Romek.
  • #50
    literatka
    Level 12  
    - Pewnie bez okazji. Romek, ty się tutaj niejednego dowiesz – Lidka nie dopuściła Doroty do głosu. - Nasza Dorka całkiem się przy Tomku przeorientowała.
    - I bardzo dobrze, widzę że nawet śmieje się normalnie. A to już jest nieźle.
    - A co, wcześniej się nie śmiałaś? – zagarnąłem ręką talię Doroty, która akuratnie stała obok mnie, nakrywając stół.
    - Wiesz, różnie to bywało – odpowiedziała wzdychając i wyswobadzając się z moich objęć. Trochę jej przeszkodziłem w tym momencie.
    - A ile razy kochaliście się wczoraj? – nieoczekiwanie i bezceremonialnie zapytała Lidka. Podeszła do Doroty i teraz obydwie opróżniały pojemnik stojący na szafce obok zlewu.
    - Więcej niż wy. Nie liczyłam, ale pięć razy to na pewno - padła spokojna odpowiedź.
    Romek chyba nie był przygotowany na takie dictum. Wybałuszył oczy, zaś Dorota bez emocji krzątała się po kuchni, rzucając krótkie spojrzenia na Lidkę.
    - Ty nie marudź teraz o kochaniu, tylko pokaż co przywiozłaś na obiad.
    - Sandacz w sosie z ryżem i surówkami. Wszystko w termosie, świeżutkie i gorące! – chwaliła się Lidka. - A jutro będzie białe mięsko i ziemniaki. Tyle że ziemniaki musimy ugotować same.
    - To ugotujemy. Tomek, może przyniesiesz coś na aperitif? – poprosiła Dorota
    Zerwałem się z krzesła. – Wybaczcie, całkiem się zapomniałem! – wybiegłem do salonu, a po chwili wróciłem z butelką białego wina.
    - Z Dorką to też się zapominasz? – Lidka usiłowała mi dogryźć, kiedy znów znalazłem się w kuchni.
    - Przecież teraz zapomniałem się przy tobie – odpaliłem, bo Lidka znajdowała się tuż obok mnie. – Weź i dla siebie trochę zasług.
    - Tomek! – Romek zwrócił się do mnie. – Dlaczego ja ciebie dotychczas jakoś nie widziałem? Bo widzę, że z dziewczynami znasz się raczej dobrze.
    - Skąd taki wniosek? – roześmiałem się.
    - Bo kiedyś Lidka tłumaczyła mi, że złośliwości to wymienia tylko z takimi osobami, które dobrze zna i o których wie, że się na nią nie obrażą.
    Nie dane mi było jednak odpowiedzieć. Inicjatywę przejęła znowu Lidka.
    - Jakbyś nie siedział wiecznie z nosem w monitorze, to wiedziałbyś więcej. A ja muszę miesiącami czekać, żeby dostać kwiaty!
    - Już się tak nie chwal – odezwała się Dorota ironicznym głosem. – Ja i tak dostałam ładniejszy bukiet. Zresztą, Romek chyba sam widzisz! – powiedziała pewnym głosem, kierując spojrzenie na stojący wazon z kwiatami. Po chwili postawiła obok niego wazę z zupą.
    - Dla mnie to one obydwa są bardzo ładne i nie wiem o co wy się kłócicie – wzruszył ramionami.
    - To Lidka czepia się Tomka, jakby ciebie nie miała pod ręką.
    - Romek ty musisz uważać – Lidka nagle zmieniła front. – Jeśli powiesz coś złego na Tomka, to ona utopi cię w jeziorze. Ja musiałam wczoraj uciekać.
    Dorota, która przed chwilą usiadła po mojej prawej ręce, znieruchomiała i wpiła wzrok w Lidkę, niczym hipnotyzerka. Planowała odbić piłeczkę, ale Romek nie podjął żartu.
    - A niby dlaczego mam mówić na Tomka coś złego? – zdziwił się wyraźnie szczerze. – Nie widzę żadnego powodu.
    - Dla ciebie każdy, kto obieca ci przynieść piwo, zaraz staje się najlepszym kumplem – mruknęła Lidka z rezygnacją. Ale na wszelki wypadek zaraz cmoknęła Romka w policzek, bo my z Dorotą zareagowaliśmy śmiechem na jej słowa.
    - Widzicie ile ja muszę od niej wycierpieć? – kiwał melancholijnie głową. – Ale ty lubisz mi dokuczać – dorzucił w stronę Lidki.
    - Byle komu nie dokuczam! – Lidka ponownie pochyliła się w bok i znowu pocałowała Romka. – Chcesz być ze mną, to musisz cierpieć.
    - Ale Dorota nie dokucza Tomkowi – zauważył. – Zresztą sama mówisz, że go broni.
    - Romeczku, to tylko pozory! – głos Lidki złagodniał. Popatrzyła na nas z błyskiem w oku i już wiedziałem, że zaraz nam coś dosunie. – Dokucza mu i to jeszcze jak!
    - Jakoś tego nie zauważyłem.
    - Bo tego się nie zauważa. To trzeba słyszeć. Ale ty nie słuchasz i dlatego niczego nie wiesz.
    - Przecież słucham wszystkiego co mówicie! – zaprotestował.
    - Słuchasz, ale nie słyszysz – powtórzyła. – Twój mózg nie reaguje na słowa nie związane z wyrazami komputer, procesor, program, no i jeszcze piwo. Resztę ignoruje.
    Romek patrzył na nią oszołomiony. Trochę było mi go żal. Ależ Lidka go tresowała! Nie wiem, czy ja wytrzymałbym spokojnie takie wymówki. Jednak Lidka chyba wiedziała na ile może sobie pozwolić, bo kontynuowała bez skrępowania:
    - Jak ty mogłeś tego nie usłyszeć? – aż zmarszczyła brwi. – Pięć razy dziennie to nie w kij dmuchał! Wyobrażasz to sobie? Ty byś chyba tyle nie wytrzymał!
    Podejrzewałem, że Lidka nie pozostawi bez echa słów Doroty, ale tego, że to będzie w takiej formie, nie mogłem się spodziewać. I co teraz biedny Romek mógł odpowiedzieć?
    Jednak nie poddał się bez walki. Chyba zrozumiał, że tutaj nie ma tematów zakazanych, albo wstydliwych.
    - A kiedy tyle chciałaś? – odwrócił się do Lidki, odkładając łyżkę. – Nie przypominam sobie takiego zapotrzebowania, w żadnej sytuacji – powiedział spokojnie, ale zdecydowanie. Parsknąłem śmiechem.
    - Przestańcie! – Dorota, która właśnie usiadła za stołem, podniosła lekko głos, wyraźnie zdegustowana tematem. – Ja rozumiem, że jesteśmy tutaj w swoim gronie i nie mam zamiaru was ograniczać, ale odłóżcie taką dyskusję na później. Nie przy obiedzie, bardzo proszę!
    Powiedziawszy to obrzuciła nas wszystkich nagannym spojrzeniem, po czym spokojnie zabrała się do jedzenie. Przy stole zapadła cisza. Ale Romek najwyraźniej nie przywiązywał wielkiej wagi do poprzedniego tematu, bo zwrócił się do mnie zupełnie zwyczajnym tonem:
    - Tomek, ty jesteś stąd? Mieszkasz tutaj? – zapytał. Pokręciłem głową przecząco.
    - Jestem tu na wakacjach. A to gospodarstwo kupił kiedyś mój szwagier od tubylca. Tubylec był samotny i kilka lat temu zmarł. A ja mam po prostu pilnować tego w okresie wakacji, żeby jacyś pseudo-turyści nie zamienili wszystkiego w ruinę.
    Początkowo jakby nie dowierzał moim słowom. Zamilkł i coś analizował w milczeniu. Po chwili jednak pytał znowu.
    - To znaczy, że tutaj nikt więcej nie mieszka?
    - Nikt! – potwierdziłem. – Jesteśmy tu we dwoje z Dorotką. Myślę, że Dorotkę znasz – zażartowałem.
    Moje „Dorotka” nie uszło jego uwadze. Najpierw spojrzał na mnie, skinąwszy głową, a potem rzucił wzrokiem w stronę Doroty, która jadła powolutku, słuchając naszej rozmowy.
    - A znam, znam – przytaknął. Po czym westchnął lekko i popatrzył w jej kierunku. – Czyli jednak wracasz do normalnego życia
    Podniosła na niego wzrok. – Co masz na myśli? – zapytała.
    Nie odpowiedział od razu. Niby w roztargnieniu ujął butelkę i napełnił nasze kieliszki winem.
    - A możemy się napić? – zapytał trochę retorycznie, osłabiając znaczenie swoich uprzednich słów. Może uznał, że powiedział trochę za dużo? Chyba jeszcze nie czuł się tutaj zbyt pewnie, albo sondował, na ile może być szczery i otwarty w mojej obecności. Chyba nie do końca rozumiał moją rolę i nie dochodziło do niego kim ja teraz jestem dla Doroty. A może właśnie rozumiał?
    Patrzyłem na wszystko ze zdwojoną uwagą. Zdawałem sobie sprawę, że to jest właśnie ten moment, który dla Doroty może mieć duże znaczenie. Mogła sobie udawać, że nie będzie przejmować się cudzymi opiniami, ale na pewno opinia Romka, jako w pewnym sensie przedstawiciela jej dawnego środowiska, była dla niej ważna. Na pewno będzie miała wpływ na jej postrzeganie całej sytuacji. Mogła ją brać pod uwagę, albo i nie. Ale nie będzie mogła udawać, że jej nie słyszała.
    - Dorota, chciałbym wznieść toast za ciebie i za twoje zdrowie – powiedział, podnosząc kieliszek. – Wprawdzie Lidka pokpiwa sobie z nas i z mojej branży, ale u nas mawiają, że każde działanie jest i tak lepsze od czekania. Cieszę się, że widzę ciebie w dobrym nastroju. Reszta przyjdzie sama – dodał, wznosząc kieliszek, a my poszliśmy za jego przykładem. A kiedy wypiliśmy, Dorota poczuła się w obowiązku odpowiedzieć na jego toast. Ja w międzyczasie pomogłem jej, uzupełniając kieliszki
    - Romek, dziękuję ci za życzenia – powiedziała niemal oficjalnym tonem. Ale zaraz jej głos nabrał bardziej żartobliwego charakteru. Chyba była zadowolona z jego dotychczasowych reakcji. - Myślę, że będziesz czuł się tutaj swobodnie i odpoczniesz od codzienności. Tej zawodowej też. Tutaj panuje jakiś dziwny mikroklimat, albo też coś innego, co sprzyja odnowie i regeneracji. Ja w każdym razie już po kilku dniach pobytu czuję się inaczej niż przed przyjazdem. A tak w ogóle, jeśli Lidka będzie ci dokuczać, to przyjdź do nas. W naszej obecności chyba nie zrobi ci krzywdy.
    - Niedoczekanie wasze! – przerwała jej Lidka. – Bez łaski! Dobroczyńcy się znaleźli…
    - Nie odpowiadaj za Romka – skarciłem ją. – Przecież jest dorosły, sam może za siebie decydować.
    - A ty nie wtrącaj się do nas – odburknęła, wypinając pierś do przodu i groźnie łypiąc na mnie wzrokiem.
    - Lidka… - Dorota też wyprostowała się w krześle. Jej głos był raczej cichy, ale podziałał na Lidkę niczym zimny prysznic. Wtuliła głowę w ramiona i ostrożnie popatrzyła na Dorotę.
    - Już dobrze, dobrze. Więcej nie będę – tłumaczyła się gorliwie. - Tylko proszę cię, nie rzucaj talerzami – dokończyła niemal płaczliwie.
    Roześmieliśmy się. Całe to przedstawienie było nawet dość zabawne, tylko nie widziałem w nim większego sensu. Po co to wszystko? Skoro Lidka nie rozmawiała z Romkiem o nas, to najzwyczajniej w świecie należały mu się jakieś wyjaśnienia. Facet był niegłupi, więc na pewno przyjmie wszystko ze zrozumieniem. Nabierałem przekonania, że obawy Doroty nie potwierdzają się.
    Romek, jakby na potwierdzenie moich myśli, znowu zapytał mnie spokojnie:
    - A ty co robisz w życiu?
    - Wolałbym nie odpowiadać na takie pytanie – pokiwałem smętnie głową. – Bo jestem po prostu bezrobotnym facetem – wyjaśniłem. – Nie mam się czym pochwalić.
    - Dokładnie, tak jak i ja – wtrąciła się Dorota. - Obydwoje z Tomkiem jesteśmy bez pracy. Ale dajcie już spokój takim tematom. Mamy lato, wakacje i spotkaliśmy się, żeby odpocząć od codziennego życia. A wy mielicie jak w żarnach codzienne sprawy.
    - Dorotko! – zaprotestowałem. – Romkowi jak najbardziej należą się jakieś wyjaśnienia. A skoro Lidka ich nie udzieliła, to najlepiej zrobić to od razu. Otóż sprawy mają się tak… – zwróciłem się znowu do niego.
    - Tomek, pozwól! – przerwała mi Lidka. – Ja zawiniłam, więc ja się poprawię. Dorota poznała się z Tomkiem podczas podróży pociągiem do Warszawy, no i okazało się, że Tomek jedzie aż tutaj. Więc pojechał z nami samochodem. A kiedy przyjechałyśmy na miejsce, to Dorocie tak się tutaj spodobało, że też wysiadła i już została. I w zasadzie to wszystko. Kończmy obiad i idziemy nad jezioro.
    - Ale się naopowiadałaś! – Romek kręcił głową. – Wiem już naprawdę prawie wszystko.
    - Romek, spokojnie - odpowiedziała mu Dorota, wstając od stołu. – Na rozmowy mamy czas wieczorem. Przy ognisku lepiej się opowiada.
    Podała wszystkim drugie danie i z powrotem zajęła swoje miejsce. Jedliśmy bez pośpiechu, popijając wino i rozmawiając na obojętne tematy. A kiedy talerze były puste i sądziliśmy, że jest już po obiedzie, Dorota sprawiła wszystkim małą niespodziankę.
    - Zaraz, zaraz! Są jeszcze lody na deser!
    Wstała od stołu, kierując się do spiżarni. Po chwili wróciła z pojemnikiem, po czym napełniła pucharki jego zawartością, uzupełniła owocami oraz jakimś likierem i podała na stół. Romek kręcił głową jakby z niedowierzaniem.
    - Jak na bezrobotnych, to nieźle tutaj macie. Tylko kawioru brakuje.
    - Wieczór będzie i kawior – rzuciłem od niechcenia. I Dorota, i Lidka, utkwiły we mnie zdziwione spojrzenia.
    - A skąd? – nie wytrzymała Lidka.
    - Z zapasów! – roześmiałem się. – Obiecuję, że będzie! Zapomniałem o tym, naprawdę! – wyjaśniłem, patrząc na Dorotę. Jej należało się takie wyjaśnienie. W końcu pełniła tutaj rolę gospodyni. Ale kawior był w piwniczce, gdzie nie zaglądały. Dlatego nie natknęły się na niego przy sprzątaniu.
    Obiad zakończyliśmy spokojnie, nie wchodząc więcej w rozmowie na drażliwe tematy. Dorota cały czas pełniła rolę gospodyni, pozwalając Lidce pomóc tylko na koniec w pozmywaniu naczyń. A kiedy wszystko było już pomyte i posprzątane, usiadły obydwie przy stole, na którego środek wróciły kwiaty Doroty. Stały tu nadal kieliszki do wina, butelka i patera z owocami.
    - Co proponujecie dalej? – zapytała Dorota. – Co będziemy dzisiaj robić?
    - Ja to bym chętnie obejrzał dokładnie to gospodarstwo i okolicę – odezwał się Romek.
    - Dorotka, zostaniecie same? – zapytałem, pochylając się w jej stronę. Położyła swoją dłoń na mojej i pokręciła przecząco głową, po czym usłyszałem zdecydowaną odpowiedź.
    - Nie! Ja chcę być z tobą!

    To był ton głosu dziewczynki. Upartej dziewczynki, która zaraz w proteście jest gotowa demonstracyjnie włożyć sobie palec do buzi. I nie miałem prawa zlekceważyć tego tonu. Patrzyłem na nią uważnie. Spoglądała mi prosto w oczy z jakąś tęsknotą, a może nawet rozczarowaniem. Nie wiedziałem o co chodzi, co się z nią dzieje. Pochyliłem trochę głowę i pocałowałem odsłonięty fragment jej szyi. Ułatwiła mi dostęp, nieco skręcając szyję, przy czym jej dłoń zacisnęła się na mojej. Zrozumiałem to, jako przyzwolenie i oczekiwanie. Całowałem więc nadal szyję, po czym dobrałem się do jej ucha, a kiedy po chwili odwróciła głowę, podstawiając mi pod usta resztę twarzy, zobaczyłem, że ma zamknięte oczy i koncentrując się wyłącznie na pieszczotach. Jakby zapomniała o tym, że po drugiej stronie stołu siedzi Lidka z Romkiem, uważnie nas obserwując.
    - Romek, wychodzimy! – zawołała Lidka, wstając z krzesła. Wyciągnęła rękę w jego stronę i czekała, żeby się podniósł.
    - Dlaczego? – zapytał jakby niczego nie rozumiał.
    - Bo oni będą się zaraz kochać na tym stole. A to nie jest widok dla ciebie! – wyjaśniła Lidka spokojnym głosem. Była bezpośrednia jak zawsze. – Za mało masz lat! No już, już! Podnoś się i nie podglądaj! – dokończyła.
    Romek wstał z ociąganiem, jednak Lidka mocno trzymała jego dłoń i zdecydowanie ciągnęła go w stronę drzwi. Na progu odwróciła się jeszcze.
    - Na pewno go tu nie wpuszczę, możecie czuć się swobodnie.
    Dorota uniosła tylko rękę i pomachała jej palcami, dając sygnał, że usłyszała, ale nie przerywała naszych pieszczot. Po chwili przeniosła się z krzesła na moje kolana i nie miałem już wątpliwości czego oczekuje. A że nasza rozmowa przy obiedzie jakoś dodała mi sił… nie miałem problemów, żeby jej oczekiwania się spełniły.
    Po kilkunastu dalszych minutach ocknąłem się siedzący na krześle a na moich kolanach siedziała Dorota. Sukienkę wprawdzie zachowała na sobie, ale dolna część jej kostiumu leżała na podłodze, razem z moimi slipkami…

    Była niesłychanie zadowolona. Bardziej niż wczoraj, bardziej niż we wszystkie poprzednie dni. Jakby pokonała teraz jakąś barierę. Promieniała po prostu. Patrzyła na mnie uśmiechnięta i co chwilę tuliła się jak małe dziecko. Ja natomiast czułem się zmęczony. Przede wszystkim nie lubiłem wysiłku po obiedzie. Niby dzisiaj nie było tu żadnego obżarstwa, ale jednak zjedliśmy normalny posiłek. I należało trochę odpocząć. A ja nie miałem takiej możliwości. W dodatku na to wszystko nałożył się taki zryw…
    - Tomek, pójdziemy nad jezioro? – zapytała, wstając z moich kolan. Niespiesznie podniosła majteczki i zaczęła je ubierać. Przy okazji rzuciła mi slipki i spodenki na kolana.
    - Teraz zaraz, czy zaraz potem? – zapytałem. Zmrużyła swoje kocie oczy i nieoczekiwanie zmieniła temat.
    - Wiesz, bałam się trochę przyjazdu Romka, ale teraz jest to już chyba poza mną. I czuję się znakomicie.
    - Bo ty nie wierzyłaś, że ludzie mogą ciebie lubić ot tak po prostu. Niczego w zamian nie żądając, ani oczekując. I według mnie Romek tak właśnie ciebie lubi i szanuje. Nie tylko dla twojej urody, ani dla swoich wspomnień, ale po prostu jako dobrą koleżankę, czy też znajomą. Na mnie zrobił bardzo dobre wrażenie. To gość z jajami i wcale nie taki zaplątany w komputery jak to przesadnie przedstawiała Lidka. To w porządku facet.
    - Cieszę się, że tak mówisz. A ja chyba przełamałam podświadomy lęk przed nim. To dlatego chciałam zrobić to tutaj i teraz. Nie gniewasz się?
    Ostatnie słowa nie były objaśnieniem. To znowu był ton dziewczynki, która oczekiwała bezwzględnej akceptacji.
    - Słoneczko… - zacząłem, wyciągając ręce w jej kierunku. Podała mi dłonie, pozwalając się objąć i znowu posadzić na kolanach. – Takie słowa… A ja już mówiłem kiedyś, że nigdy nie będę się na ciebie gniewał. Zapisz to sobie na twardym dysku w swojej głowie!
    Uścisnęła mnie i zsunęła się z kolan.
    - Ubierz się – poleciła. – Musimy ich odnaleźć, bo obrażą się na nas.
    Nie trzeba mi było tego powtarzać, bo od dawna chciałem tak zrobić. Tylko właśnie ciągle mi przeszkadzała.
    - A ja sądzę, że daleko nie odeszli – pokręciłem głową, zakładając spodenki. – Pewnie są w sypialni i nas małpują.
    Dorota uniosła brwi i nieoczekiwanie uśmiech wypełnił jej twarz.
    - Myślisz? – zapytała zdumiona.
    - Ja jestem tego niemal pewien – odpowiedziałem cicho. – Słyszałem odgłos zamykanych drzwi do sypialni - wyjaśniłem.
    Rzuciła mi się na szyję i cichutko, niemal bezgłośnie, długo się śmiała.
    - To jest znakomite! Doskonałe! To mi się bardzo podoba!
    - A dlaczego?
    - Bo mamy okazję do małego rewanżu. Chodź pod drzwi sypialni. Porozmawiamy sobie o nich głośno.

    Stanęliśmy na korytarzu, niby przypadkowo, tuż obok drzwi.
    - Gdzie oni mogli pójść? Jak sądzisz? – zapytałem Dorotę dość mocnym głosem.
    - A migdalą się zapewne gdzieś nad jeziorem, strasząc ryby albo ptaki.
    - Boże, jeszcze jakaś mrówka ukąsi Lidkę w rzyć. Biegnijmy ją ratować! – wołałem.
    Niespodziewanie zza drzwi rozległ się zagniewany głos Lidki.
    - Już ty się nie martw o moją rzyć – wołała gniewnie. – Troskliwy mi się znalazł! Ja wam nie przeszkadzałam! – dodała jeszcze i chyba zamierzała zamilknąć, ale odezwała się Dorota.
    - To ile czasu wam to zajmie? – zapytała na cały głos.
    - Ja do tego zegarka nie używam! – usłyszeliśmy jeszcze raz wściekłą Lidkę, a po chwili coś uderzyło o drzwi z głośnym trzaskiem. Lidka pewnie rzuciła pantoflem. Wybuchnęliśmy śmiechem i objęci, poszliśmy na ganek, a następnie w stronę ławek pod lipą. Nie należało przeciągać struny. Niech mają chwilę spokoju.

    Dołączyli do nas po kilkunastu minutach. Na ławce usiedli obok siebie w milczeniu, chociaż szli tutaj trzymając się za ręce. Nie zaczepialiśmy ich, jakby wcześniej nic się nie zdarzyło. Natomiast od razu spróbowałem pogadać z Romkiem na tematy związane z gospodarstwem i otoczeniem.
    - No i jak ci się tutaj podoba? Możesz teraz rozglądać się dookoła i podziwiać te nasze włości – zwróciłem się do niego.
    Rozglądnął się, bardziej demonstracyjnie, niż obserwując cokolwiek.
    - Może się zdziwisz, ale podoba mi się nawet bardzo. Od samego początku. Wbrew temu, co mówi o mnie Lidka, ja mam dość dobrą pamięć wzrokową. I sporo szczegółów zdążyłem zauważyć już w chwili przyjazdu. Nawet teraz, w drodze od domu też. Tylko jeziora nie widziałem, a bardzo mnie ciekawi. Możemy tam pójść?
    - Oczywiście – odparłem bez wahania. – Umówmy się, że możesz tutaj chodzić wszędzie i wszędzie zaglądać. Jeśli coś jest zamknięte, to klucze są w kuchni. Lidka wie gdzie. Tutaj nie ma żadnych ograniczeń dla nikogo z gości.
    - Ok. – odpowiedział. Ale Lidka nie miała ochoty na spacery.
    - Romek, posiedźmy trochę w cieniu, co? Nie chce mi się iść do wody tak od razu po jedzeniu.
    - Aha, po jedzeniu – cichutko mruknęła Dorota pod nosem. Lidka posłała w jej kierunku mordercze spojrzenie, ale ta udawała, że go nie widzi. Romek natomiast całkowicie zignorował ich zachowanie.
    - Ależ możesz siedzieć. Ja tylko podejdę do brzegu, rzucę okiem i wrócę tutaj, dobrze?
    - Możesz iść – zgodziła się z ulgą.
    Wrócił po chwili. Zapytał tylko o współwłaścicieli terenu wokół, a kiedy dowiedział się, że takowych nie ma, a dostęp do jeziora jest możliwy praktycznie tylko od strony gospodarstwa, to aż gwizdnął z podziwu.
    - To nieźle jesteście urządzeni. Prywatne jezioro. Lidka, tobie brakuje czegoś takiego.
    - Czyli rozumiecie się bez słów – wtrąciła Dorota. – Bo Lidka wcześniej mówiła nam dokładnie to samo.
    - Tyle mi opowiada o tym swoim ośrodku, że ja sam chyba zaczynam myśleć jej kategoriami i powoli staję się specjalistą od rekreacji i wypoczynku – zaśmiewał się.
    Romka zainteresowała też historia nabycia gospodarstwa. Opowiadałem mu to co wiedziałem od Stefana, jednak powoli rozmowa zeszła na moją osobę. Romek nie zadowolił się wcześniejszym wyjaśnieniem o bezrobociu, tylko zaciekawiły go moje doświadczenia handlowe. A szczególnie okres pobytu na wschodzie. Opisywałem jak się tam pracowało, omawiałem znajomości biznesowe, spostrzeżenia dotyczące kultury i zachowań społecznych, jednak skwapliwie omijałem wszelkie historie damsko – męskie. Jakoś nie chciałem z nim rozmawiać na takie tematy.
    Wtedy wyjaśnił nam, że sprawy handlowe interesują go przede wszystkim dlatego, bo w grupie, którą tworzą z kolegami, nie ma nikogo, kto umiałby poprowadzić firmę. Na komputerach to owszem, znają się nienajgorzej, ale jak sprzedać swoją wiedzę, to już nie bardzo. Marketing i księgowość było tym, czego się bali. A sprawy wschodu interesowały go o tyle, że jeden z jego kolegów czasem tam jeździł i po prostu chciał zweryfikować jego spostrzeżenia i opinie.

    I tak, na niezobowiązującej rozmowie, minęło nam sporo czasu. Wypiliśmy w jej trakcie sporo piwa, które przyniosły nam trochę znudzone dziewczyny. Nieczęsto zabierały głos, jakby rozumiejąc, że Romek też ma prawo do zaspokojenia swojej ciekawości. Wreszcie Dorota zaproponowała pójście do wody, co spotkało się z ogólną aprobatą. Wstąpiliśmy jeszcze na chwilę do kuchni, żeby napełnić naszą turystyczną styropianową „lodówkę” piwem, napojami i przekąskami, zabraliśmy też koce, po czym powędrowaliśmy w stronę jeziora. Ręczniki były w saunie.
    Tym razem w jeziorze Dorota nie odstępowała mnie ani na metr. Pływała leniwie, bez popisywania się swoimi umiejętnościami, bardziej bawiła się, niż ćwiczyła. Jakby chciała pokazać Romkowi całą swoją determinację i zaangażowanie w związek ze mną. Nie była też zainteresowana propozycjami Lidki dotyczącymi wspólnego ścigania. Lidka po kilku próbach spasowała i zajęła się Romkiem, co chyba wszystkim odpowiadało, wyjąwszy może ławice drobniutkich, srebrzystych rybek, które płoszyliśmy tym swoim zachowaniem na płytszej części jeziora.
    Bawiłem się więc z Dorotą beztrosko, podobnie jak wczoraj. Tyle, że tym razem bez seksualnych podtekstów, chociaż momentów czułości, bliskości i obejmowania się było aż nadto. Romek nie mógł tego nie widzieć, ale nie powiedział ani słowa. Starał się zresztą sprawiać wrażenie, że nasze sprawy go nie interesują i zajęty jest wyłącznie Lidką. Dopiero kiedy wyszliśmy odpocząć na koce pod klonem, wróciliśmy do rozmowy na tematy dotyczące Doroty i nie tylko jej. Sama zresztą ją sprowokowała, otwarcie pytając Romka co miał na myśli podczas obiadu, kiedy powiedział do niej, że wraca do normalnego życia.
    Ułożyła się brzuchem na kocu po mojej prawej stronie i miała Romka za mną i za Lidką. Chyba zrobiła to świadomie, żeby Romek nie mógł jej przyglądać się zbyt uważnie, ale nic na ten temat nie mówiła.
    Romek otworzył sobie kolejne piwo i początkowo milczał, jakby usiłował sobie coś przypomnieć.
    - Kilka dni temu – zaczął mówić, kiedy odstawił już butelkę – wtedy, gdy Lidka zadzwoniła do mnie, że planujesz do niej przyjechać, rozmawialiśmy wieczorem o tobie ze starymi kumplami. Powiem ci szczerze, że martwiliśmy się o ciebie. Nikt nie wiedział, co się z tobą dzieje. Odseparowaliście się od dawnych znajomych dość dokładnie. Ty nie dawałaś znaku życia, rzadko nawet dzwoniłaś do Lidki. Ale myśleliśmy, że pracujesz i może jesteś zajęta. Wiedzieliśmy, że Kamil wyjechał i nie ma go w kraju, więc to, że przestałaś pojawiać się gdziekolwiek trochę jednak dziwiło. Przecież dzieci nie mieliście, więc nie mogłaś aż tak nie mieć czasu. W dodatku któryś z kumpli powiedział, że prawdopodobnie niedawno zwolniłaś się z pracy i wcale ciebie nie ma w Warszawie. Ja tego nie wiedziałem, a oni atakowali mnie, że nie mówię prawdy i trzymam wszystko w tajemnicy, tyle że ja przecież nie byłem mądrzejszy od innych. Bo jak kiedyś zapytałem o ciebie Lidkę, to tak mnie pogoniła, że więcej już nie próbowałem.
    Przerwał nieoczekiwanie i przestraszony, popatrzył w stronę Lidki, a potem jego wzrok znowu skierował się w naszą stronę.
    - Nie wiem czy mogę o tym wszystkim mówić… - odezwał się niepewnie.
    - Masz na myśli Kamila? – zapytała Dorota i zaraz dodała: – Skoro już zacząłeś, to możesz mówić bez obaw. Tomek zna temat, więc nie krępuj się.
    - Jak zacząłeś, to dokończ – dodała Lidka. – Nie zostawia się kobiet tak... – zawiesiła głos - … tak w połowie! – dokończyła dwuznacznie.
    Roześmiałem się głośno, chociaż nie było to grzeczne. Po prostu nie wytrzymałem. Dorota tylko się uśmiechnęła.
    - Skoro tak, to powiem szczerze – Romek kontynuował, wyraźnie zachęcony słowami Lidki, ale ciągle patrzył dalej, raczej w stronę Doroty. – Zastanawialiśmy się jak wygląda twoje życie. Fakt, wypiliśmy wtedy trochę i różne fantazje chodziły chłopakom po głowach. Nie całkiem eleganckie. Bo w dodatku okazało się, że chłopaki sporo wiedzieli na temat Kamila od dawna i nie najgorzej go znali. Tylko nikt nie mówił tego głośno, żeby nie być posądzonym o rycie pod waszym związkiem.
    - Szkoda, że nie mówili mi tego wcześniej - mruknęła Dorota. Była tym razem spokojna nad podziw.
    - Trochę mówili – westchnął – a trochę nie mówili. Dla wielu z nich byłaś niedościgłym marzeniem, więc obawiali się, że w takiej sytuacji każde słowo możesz potraktować jako nieobiektywną, prywatną zemstę, albo zazdrość. I te słowa miałyby odwrotny skutek.
    - Romek! – Dorota nagle odzyskała energię. – Prosiłam Lidkę o to, aby ciebie uprzedziła, że wolałabym abyś nie komentował zastanej tutaj sytuacji. I dziękuję ci za to, że tego nie zrobiłeś. Chcę także, żebyś dowiedział się o jeszcze jednej sprawie. Jestem tu z Tomkiem dlatego, że postanowiłam wziąć rozwód z Kamilem. I tej decyzji nie zmienię. Lidka nie mówiła ci o tym?
    - Nie mówiłam – odezwała się Lidka. – Przyznaję się bez bicia. Nie dlatego, że nie chciałam, ale brakowało mi czasu, a potem nie było jak. Wybacz Dorka, tak jakoś zleciało.
    Romek natomiast nie ukrywał zaskoczenia. – Naprawdę? I bardzo dobrze robisz! Dorota, ty marnowałaś się przy tym człowieku.
    - A dlaczego dotąd milczałeś? Zawsze tak uważałeś? – Dorota odzyskała inicjatywę. Nie widziałem u niej żadnych śladów bojaźni.
    - To nie takie proste – przyznał Romek. – Wiesz, że kiedyś byłem tobą zainteresowany. I nie tylko ja. Miałaś przecież cały szereg wielbicieli. Cichych i nie tylko cichych. Ja jestem ci wdzięczny za to, że dzięki tobie zainteresowałem się bliżej Lidką. I ciebie potrafię teraz traktować jak Lidki koleżankę. Ale mogłaś w to nie uwierzyć. Mogłaś na przykład brać moje słowa również za złośliwość. Obawiałem się tego. Inni też się bali. W dodatku, dawno nie było okazji, żeby tak sobie po prostu porozmawiać, a po drugie… nasze milczenie też długo nie dało efektu, ale jak się okazuje, w końcu efekt przyniosło. Tylko ty musiałaś sama do tego dojrzeć.
    - Dość ciekawa teoria – skomentowała to wszystko Dorota, nadal spokojna, jakby to nie o niej była mowa. – Chociaż prawdą jest, że od dłuższego już czasu nie miałam ochoty na niczyje towarzystwo i wyjechałam do domu.
    - Dorota, nie możesz mieć pretensji do chłopaków – odezwała się milcząca dotąd Lidka. – Przecież wszyscy przyznawali, że Kamil sporo się zmienił, gdy poznał ciebie.
    - Szkoda, że na krótko – przerwała jej natychmiast i roześmiała się z goryczą. – Po obronie doktoratu o wszelkich zmianach po prostu zapomniał. Przestałam się liczyć w jego życiu. Liczył się tylko sukces i jego praca.
    - Czyli musisz przyznać, że Kamil nabrał na zmiany nie tylko ciebie – Lidka nie dała się zbyć. – Więc jak chłopaki mieli ci mówić wtedy, gdy sama wierzyłaś, że jest inaczej? Przecież ja też w to wierzyłam. Inaczej za cholerę nie dopuściłabym go do ciebie. Wszystkich nas wydutkał na strychu.
    - Dorota, weź pod uwagę jeszcze jedno – dodał Romek. – Przecież w tamtym okresie, to niektórzy z moich kumpli uważali się za współzawodników o twoje względy, więc nie było mowy, żeby wymieniali się taką wiedzą między sobą. To dopiero teraz mogą szczerze ze sobą rozmawiać, a i ze mną też. Już się nie boją, że ja coś powiem drugiemu. I naprawdę wszyscy ci życzą jak najlepiej. Uwierz mi.
    - Czyli czego mi życzą? – zapytała dość nieufnie. Czułem w jej słowach jakąś gorycz.
    - Dorota… - Romek usiadł i patrzył w naszą stronę. – Nie chciałbym ciebie obrazić, ale skoro pytasz, to powiem. Doszliśmy do zgodnego wniosku, że tobie potrzebny jest normalny chłop po prostu. Zresztą, jak każdej dziewczynie. Żeby nie doszła do syndromu starej panny. Ja nie wiem czy to z Tomkiem po obiedzie było z waszej strony teatrem, czy rzeczywistością. Ale jeśli rzeczywistością, to mniej więcej o to chodziło.
    Zamilkł i położył się, sięgając wcześniej po kolejne piwo. A kiedy je otworzył, Lidka zabrała mu butelkę z rąk.
    - Patrzcie i słuchajcie jaki specjalista damsko – męski nam się dzisiaj ujawnił – zakpiła, pociągając łyk z butelki. – Zamiast mnie tutaj elegancko obsłużyć, nalać mi piwa do szklanki, to muszę pić z butelki niczym jakiś żul pod kioskiem.
    - Przepraszam, ale nie zgłaszałaś zapotrzebowania – odparł zupełnie bez zmieszania.
    - To może byś mnie zapytał, co?
    - Ok., przepraszam – zgodził się. – Ale nie musisz strofować mnie tak publicznie.
    - Zaskakujesz mnie! – powiedziałem do Romka, żeby przerwać ich prywatną wymianę zdań w naszej obecności. Nie czułem się zbyt dobrze w podobnych sytuacjach. – Lidka przedstawiała ciebie raczej jako mola komputerowego, na wzór mola książkowego – wyjaśniłem. – A ty jednak co nieco o życiu też wiesz. I całkiem niemało, jak się okazuje!
    - No, ba! – Romek roześmiał się. – Jak ma się takie towarzystwo, to nie da rady zaszyć się tylko w książkach, czy też w komputerach. Zresztą, komputer jest narzędziem, a nie ołtarzem. Mamy zastanawiać się nad tym jak go wykorzystać, a nie modlić się do niego. On ma nam pomagać, a nie zastępować cokolwiek i kogokolwiek w realnym życiu. A z tym molem… chyba tylko Lidka, kiedy chce mi dokuczyć, to znęca się tak nade mną.
    - Widzisz Lidka? – odwróciłem się do niej, bo znalazłem okazję, żeby trochę jej dopiec. – Mam wrażenie, że przedstawiłaś mi Romka co nieco w krzywym zwierciadle. Może i ma swoje pasje, których ty najzwyczajniej w świecie do końca nie rozumiesz, ale gość twardo stąpa nogami po ziemi i dobrze wie co z czym się jada.
    - Lepiej rozumiem, niż ci się wydaje. Dobrali się... - Lidka lekceważącym tonem próbowała osłabić moje słowa. – Solidarność jąder, mać ich nie była… - mruczała drwiąco, pijąc piwo.
    Tylko lekkim śmiechem skomentowaliśmy tę odzywkę. Nawet Dorota chichotała, ale nie pastwiła się nad Lidką, którą najwyraźniej wyprowadziłem z równowagi, bo tym razem nie znalazła oryginalnych słów na ripostę. Nie poszliśmy jednak dalej w tym kierunku i Romek znowu podjął temat Doroty.
    - Dorota, a o co chodziło z tym komentowaniem, bo ja tego nie zrozumiałem?
    - A, nieważne – machnęła ręką. Ja jednak postanowiłem mu wszystko wyjaśnić.
    - Wiesz, Dorotka obawiała się, że będziesz kwestionował jej wybór, a dokładniej fakt, że tym zwycięzcą, o którym mówiłeś, jestem ja. Czyli facet trochę nie z waszego pokolenia, delikatnie mówiąc.
    - A jakie to ma znaczenie? Dlaczego mam to kwestionować? – zapytał zdziwiony. – Zacznijmy od tego… – niespodziewanie ożywił się i machinalnie sięgnął po piwo. - Jasne, wielu by chciało być na twoim miejscu. Ale to ona wybiera, a nie oni. W każdym razie, skoro ty zostałeś zaakceptowany, to ja przyjmuję to do wiadomości w ciemno. A dodatkowo, to zdałeś jeszcze jeden test. Nie wiem, czy nie ważniejszy!
    Roześmiał się, upijając trochę z butelki. I zaraz wytłumaczył co ma na myśli: - Skoro Lidka ci dokucza, to znaczy, że jesteś w porządku. Zawsze mi powtarza, że byle komu nie dokucza. O ile pamiętam, to Kamilowi powiedziała coś tylko jeden, jedyny raz. I zaraz obraził się na nią. U ciebie tego nie zauważyłem, a odgryźć się też potrafisz. Ja w każdym razie wyciągam do ciebie grabę i oświadczam, że możesz na mnie liczyć w razie potrzeby.
    Tutaj Romek przełożył piwo do lewej ręki, a prawą wyciągnął w moją stronę ponad leżącą Lidką. Uścisnęliśmy sobie dłonie.
    - Ty na mnie też możesz liczyć, chociaż teraz to nie bardzo wiem jak i w czym, bo moje możliwości są już marniutkie.
    - Ale Dorota na ciebie nie narzeka – usłyszałem Lidkę. – Ani na twoje możliwości.
    - Lidka wybacz, ale tych możliwości to ja Romkowi raczej nie zaoferuję – błyskawicznie jej się zrewanżowałem.
    Romek uśmiechnął się, ale najwyraźniej nie zakończył jeszcze swoich poprzednich myśli bo zwrócił się do Doroty.
    - Dorota, ja to mogę tylko pogratulować ci męskiej decyzji. Naprawdę!
    - Damskiej, Romeczku, damskiej! – przerwała mu Lidka.
    - Dobrze, niech będzie „odważnej decyzji” – Romek zgodził się z Lidką połowicznie. – Lepiej jest robić cokolwiek, niż czekać aż nas zaatakują, albo przegonią.
    - Dziękuję wam wszystkim, ale skończmy ten temat - Dorota podniosła się z koca. – Dość! Bardzo was proszę, nie wracajmy już do tego. Jest mi naprawdę lżej. Podnieśliście mnie na duchu, wszystko jest w porządku, jednak na teraz wystarczy.

    (222)
  • #51
    literatka
    Level 12  
    Ze zdziwieniem stwierdziłem, że nagle całe jej skrępowanie przed Romkiem gdzieś zniknęło. Stała teraz na kocu w pełnej krasie swojego ślicznie opalonego ciała i dumnie je prezentowała. Dyskretnie poprawiła kostium i zwróciła się do Lidki.
    - Pójdziemy jeszcze popływać?
    - Chcesz się ścigać? – Lidka odpowiedziała pytaniem.
    - A czemu nie! – padła prowokacyjna odpowiedź.
    - No to jedziemy!
    Lidka poderwała się na równe nogi i obydwie pobiegły do jeziora, zostawiając nas samych. Romek osuszył do końca butelkę i popatrzył na mnie.

    - Tomek, tak prawdę powiedziawszy, to ciężko mi w to uwierzyć. Pogodziłeś wszystkich – kręcił głową. Zostaliśmy we dwóch, więc temat rozmowy naturalnie skręcił w kierunku, który faceci poruszają wyłącznie we własnym gronie. – Jak ty to zrobiłeś? Co trzeba uczynić, żeby zdobyć taką dziewczynę jak Dorota? Bo chyba nie robicie tutaj obydwoje jakiegoś cyrku dla mnie? – popatrzył podejrzliwie.
    - Nie, nie robimy – roześmiałem się krótko, ale zaraz spoważniałem. – Wiesz, problem polega na tym, że ja nawet sobie nie potrafię tego objaśnić, więc jak mam to wytłumaczyć tobie? Nie wiem jak, to wszystko. To jest cała odpowiedź. I w dodatku jest absolutnie prawdziwa.
    - A jak to jest być z dziewczyną, o której marzy dziesiątki facetów?
    Znowu się roześmiałem. Przecież zupełnie niedawno sam stawiałem sobie dokładnie takie same pytania i sam mnożyłem wątpliwości.
    - Wiesz, tutaj nie mam konkurencji. Jestem tylko ja i siedzimy we dwoje niczym w jakiejś dziupli. Dorotka powtarza, że świat jej nie interesuje, tłumu nie cierpi i tu jest dobrze. A mnie przecież też niczego i nikogo nie brakuje. Na razie Lidka pomogła nam z zaopatrzeniem, a teraz będziemy mieć Hondę, to być może gdzieś pojeździmy po okolicy. Dorotka zgodziła się na to, bo będzie w kasku, więc mała szansa, że ktoś ją rozpozna.
    - Tak jej na tym zależy? – zdziwił się. – Nie rozumiem. Czego tu się bać?
    - Nie zapominaj, że oficjalnie jest mężatką i ludzie ją tutaj pamiętają – przygasiłem go lekko. – Wprawdzie przez kilka ostatnich lat nie odwiedzała Lidki ośrodka, ale niechby się tam pokazała! I to jeszcze z obcym facetem! Zaraz dotarłoby to do jej siostry. Ponoć gdzieś tu mieszka w okolicy.
    - No fakt, nie pomyślałem o tym – mruknął. – Skoro zamierza wziąć rozwód, to rozgłos nie jest jej potrzebny.
    - O to właśnie chodzi. Dlatego mam do ciebie prośbę. Bierz to wszystko pod uwagę, kiedy będziesz rozmawiał z kolegami. Nie opowiadaj o niej za dużo.
    - Jasne, chociaż to będzie trudne. Coś będę musiał opowiedzieć, kiedy wspomnę, że się z nią widziałem. Ale będę się starał – obiecał.

    - Tommy, zasnąłeś tam? – dobiegł mnie głos Doroty. Stała niedaleko, w płytkiej wodzie i wołała do mnie. Pokręciłem głową przecząco, ale nie zareagowałem więcej. Widząc to, ruszyła do brzegu, a po chwili podeszła do nas.
    - Nie uważacie, że wystarczy wam tych spokojnych chwil? – zapytała z wyrzutem. – Jesteśmy zaniedbywane, panowie władcy. Może tak porzucicie piwo na chwilę?
    - O, w mordę, przemawiasz niczym Lidka! – odezwał się Romek, podnosząc obydwie dłonie w geście kapitulacji. A ponieważ ja piwa nie piłem, dlatego jakoś nie czułem się bardzo winny. Jednak pomyślałem, że jakiś mój gest będzie pożądany.
    - Dorotko, sorry. Wybacz, słoneczko – wstałem i poszedłem bliżej, całując jej włosy. – Zagadaliśmy się z Romkiem.
    - To zróbcie sobie przerwę, nikt was nie goni – wyjaśniła spokojnie, pozwalając się objąć i przytulić. – Macie jeszcze sporo czasu przed sobą.
    Nie miałem żadnych wątpliwości, że nie ma do mnie wielkich pretensji. Zwyczajnie, znudziła się sama w wodzie i chciała już być ze mną. Ja też tego chciałem.
    - A gdzie Lidka? – zapytał Romek.
    Dorota odpowiedziała ironicznie.
    - A to już ty powinieneś wiedzieć najlepiej. Pewnie się utopiła!
    Romek rozejrzał się po jeziorze i dostrzegł Lidkę, chodzącą w cieniu krzaków przy samym brzegu, uważnie go przeglądając. Podbiegł w stronę jeziora i wskoczył do wody.
    - I bardzo dobrze – skomentowała to Dorota, kiedy zostaliśmy we dwoje. – On też powinien się usprawiedliwić.
    - Ależ wy jesteście bezwzględne. Nie dajecie nam czasu nawet na niewinne rozmowy.
    - Tomek, ile można? Dostaliście czas, ale bez przesady. Nie jesteście tu tylko we dwóch.
    - Słoneczko, ja ciebie rozumiem – nie sprzeciwiałem zbytnio. - Tyle, że czasami nie udaje się w takiej dyskusji zmieścić w ramach od – do. Tu trzeba trochę elastyczności.
    - Tak bardzo wam przeszkodziłam? – zapytała bez agresji w głosie. Była chyba bardziej zaciekawiona niż zagniewana.
    - Właściwie to nie. Wybawiłaś mnie przed koniecznością opisywania Romkowi tego, co i tak może dowiedzieć się od Lidki. Ale sądzę, że te informacje były potrzebne mu od zaraz. Po co ma poruszać się po omacku w tych wszystkich relacjach. Była okazja, żeby wprowadzić go w temat, więc to czyniłem. Bez szczegółów, oczywiście.
    - To dobrze – zgodziła się ze mną. – Jadłeś coś?
    Zaprzeczyłem, kręcąc głową. - Słoneczko, ja nawet nic nie piłem. Romek sam wykańczał piwo.
    - Ooo… a to dlaczego?
    Zapytała to głosem tak wesołym, że nie miałem wątpliwości. Wszystkie problemy są poza nami.
    - Bo ciebie nie było. Będę teraz pił tylko to co ty. Żebyś nie odwracała głowy, kiedy będę chciał ciebie pocałować - wyjaśniłem.
    Mokra i jeszcze zimna, przytuliła się do mnie całym ciałem.
    - To mnie pocałuj – powiedziała. – Teraz!
    Kiedy nasze usta się spotkały, zarzuciła mi ręce na szyję i staliśmy tak w namiętnym uścisku. Po chwili jej noga powędrowała delikatnie pomiędzy moje, a biodra mocno do mnie przylgnęły. Pieściłem rękami jej plecy, aż w pewnej chwili dłonie wśliznęły się pod gumkę majteczek i objęły pośladki, masując je i jeszcze mocniej przyciskając dół jej brzucha do mojego uda.
    - Dość tego! – usłyszałem nagle głos Lidki. – Tu młodzież patrzy i słucha. Ona się uczy!
    Obydwoje szli ku nam trochę z boku, dlatego mieli dobry przegląd sytuacji, jednak bez możliwości zaobserwowania szczegółów. W mig to zrozumiałem i moje ręce niechętnie opuściły wnętrze kostiumu Doroty. A i ona sama niespecjalnie przejęła się słowami Lidki. Wprawdzie cofnęła nogę, ale nawet nie popatrzyła w tamtą stronę. Demonstracyjnie jeszcze kilkakrotnie mnie uściskała, zanim odsunęła się troszeczkę. Poprawiła kostium i po chwili tylko nasze dłonie jeszcze się dotykały.
    - To weź młodzież gdzieś w trawę, zrzuć bikini i niech młodzież sobie popatrzy, nauczy się i nie podgląda innych – powiedziała słodko, nawet nie patrząc w ich stronę. Pociągnęła mnie na koc i usiedliśmy blisko siebie. Lidka i Romek usiedli naprzeciw nas.
    - Ale ty zrobiłaś się ostatnio pyskata, nawet nie wiem co mam ci odpowiedzieć – Lidka tylko westchnęła. Najwyraźniej coś innego zaprzątało jej głowę i nie miała ochoty na słowne potyczki.
    - Nic nie mów, tylko otwieraj pojemnik i przegryź coś – zaproponowałem spokojnie. – Przy okazji może i my coś skorzystamy.
    - Jasne, bo wam tylko jedno w głowie i nawet na jedzenie szkoda wam czasu – nie darowała mi tym razem i dalsze słowa skierowała już tylko do mnie. – Ciekawe jak długo ty tak pociągniesz. Nawet o jedzeniu zapominasz.
    - Już ty się o to nie martw. Możesz spać spokojnie. – Dorota leciutko podniosła głos.
    - Taa… już milczę, bo inaczej zobaczę latające talerze – przypomniała wczorajszy epizod. I zaraz popatrzyła znacząco na Romka. – Teraz w dodatku znalazł sobie następnego obrońcę i to w moim własnym domu. Kurka wodna, to ja i tak najdłużej z was opierałam się jak umiałam…
    Dorota zaniosła się śmiechem, a ja w pierwszej chwili nie zrozumiałem o co jej chodzi. Popatrzyłem na Romka, ale on wyglądał niewiele mądrzej.
    - A o czym i o kim mowa? – zapytał niezbyt szczęśliwie. Dorota zaśmiała się głośniej.
    - Odpuść Lidce – była niezwyczajnie wyrozumiała. – Zostawmy na później te rozmowy. Teraz coś przegryzamy i przygotowujemy ognisko.
    - Ale o co chodzi? –Romek jednak dopytywał się nadal.
    - Powiedzieli ci, że później?! – Lidka groźnie i zdecydowanie przecięła dyskusję, rzucając na niego ostre spojrzenie. Romek pokiwał głową i spojrzał na mnie.
    - Wiesz, Tomek? A czasami, oczywiście tylko w pewnych sytuacjach, to jest taka słodka dziewczyna! - wyrzekł melancholijnie. – Taka kobieca, wręcz pyszności! Łyżkami można by ją jeść i wcale człowiekowi się nie znudzi…
    Lidkę zamurowało. A my z Dorotą zaczęliśmy bić brawo. Nie wiem nawet kto zaczął, być może obydwoje zrobiliśmy to niezależnie od siebie.
    - I tak trzymaj! – rzuciłem głośno, pokazując mu uniesiony kciuk i śmiejąc się głośno.
    - Brawo, Romek! – zawołała Dorota. – Jeden zero dla ciebie!
    A Lidka jeszcze przez chwilę siedziała nieruchomo, po czym nagle obróciła się lekko i zarzuciła ręce Romkowi na szyję. I zaczęli się całować. A my znowu biliśmy brawo!
    Trwało to może z minutę, kiedy Lidka oderwała się od niego.
    - Wystarczy, bo w głowie ci się przewróci – powiedziała do niego tak zalotnie, że nie miałem wątpliwości o czym myśli.
    - A idźcie sobie gdzieś na bok. Czego się wstydzicie? – zapytałem.
    - No właśnie – spokojnie potwierdziła Dorota. – Nie obrazimy się, jak was tu przez pewien czas nie będzie.
    Jednak ja zreflektowałem się. Dlaczego to oni mają iść?
    - Dorotka! Chodź, to my pójdziemy – podniosłem się i wyciągnąłem do niej rękę.
    Podniosła się niemal błyskawicznie.
    - Słusznie. Już nas nie ma! – zakrzyknęła. Założyliśmy klapki na stopy i trzymając się za ręce, pobiegliśmy w stronę domu.

    Dorota pociągnęła mnie do naszej sypialni. A kiedy znaleźliśmy się tam, szybko podeszła do szafy i wyszukała dla siebie suchy kąpielowy kostium.
    - Potrzebujesz się przebrać? – zapytała, patrząc na mnie.
    Wprawdzie osuszyłem się nieco na kocu, ale kąpielówki były jednak wilgotne.
    - Raczej tak. Poza tym muszę wypłukać slipki z piasku.
    Sięgnęła do szafy i podała mi nowe bokserki.
    - Ubierz to – poleciła.
    - Skąd to masz? To nie moje – powiedziałem.
    - Kupiłam wczoraj. Ubieraj!
    Wzruszyłem tylko ramionami po czym przebrałem się, nawet nie zauważając, że też prawie zdążyła się przebrać. Jeszcze poprawiała nowy kostium, kiedy usiadłem na łóżku i oznajmiłem beznamiętnym głosem:
    - Dorotko, mamy problem.
    - A mianowicie? – patrzyła spokojnie.
    - Nie mamy rusztu.
    - Czego?
    - Grilla, moja najmilsza anglistko. Lidka przywiozła potrawy przygotowane już na ruszt, a tutaj u nas nie ma grilla! To moja wina, że nie pomyślałem o tym wcześniej. W ognisku to my możemy upiec kiełbasę na patykach. A reszty to tak się nie da.
    Położyłem się w poprzek łóżka, mając nogi opuszczone z boku na podłogę. Dorota zwinęła się obok mnie w kłębek, opierając głowę na mojej piersi.
    - A nie można nic zaradzić? Nie da się tego czymś zastąpić?
    - Właśnie intensywnie myślę, co ostatnio widziałem przy naprawie roweru. Czy coś nie nadawałoby się do tego celu.
    - Ja wiem, że ty coś wymyślisz! – powiedziała z takim przekonaniem w głosie, że aż mnie coś ścisnęło w dołku. Czy ja jestem cudotwórcą?
    - No tak – odezwałem się płaczliwie. – Mam zrobić coś z niczego. – A przecież nawet jak Pan Jezus zamieniał wodę w wino, to przynajmniej nanieśli mu wody.
    - Jak chcesz wody, to ja ci naniosę – oznajmiła pewnym siebie tonem i uniosła głowę, podpierając ją rękami.
    - Słoneczko! – cmoknąłem powietrze w jej kierunku, nie zmieniając pozycji. – Gdyby można było zrobić to z wody…
    - A dlaczego nie? – zaśmiała się, szarpiąc mnie ręką. – Tomek, nie pozwól spętać się znanym ci dotychczas ograniczeniom. Zrób coś tak szalonego jak zrobiłam to ja. Zupełnie oderwanego od wszystkiego, co dotychczas wpajano ci do głowy. Jeśli zerwiesz te okowy, które ograniczają twoje myślenie, to wygrasz! – mówiła jak natchniona. - Chcesz ogniska? – pytała retorycznie. - Więc zrób go z wody i z lodu! – śmiała się ze swojego dowcipu. – Musisz myśleć takimi kategoriami! Zrób to, co jest niemożliwe!
    A mnie nagle przeszył prąd. Miała świętą rację!!! Jakież to proste! Lód i woda, to jest to!

    Na razie jednak pod wpływem wewnętrznego, bezgłośnego śmiechu ręce opadły mi bezwładnie, a i opuszczoną bezsilnie głową zademonstrowałem, że jestem pozbawiony wszelkich życiowych soków. Oklapłem po jej słowach niczym zużyty balon. Dorota, jeszcze dość wesoło, znowu oparła głowę na mojej piersi. Ale mój bezruch lekko ją zaniepokoił. Podniosła się lekko i popatrzyła mi w oczy. Od razu też zorientowała się, że mój niepokój minął i spoglądam na nią z miną zdradzającą pewność siebie. Najwyraźniej i ona nauczyła się już czytać z mojego spojrzenia.
    - Ty mi nie rób takich niespodzianek – powiedziała łagodnie. - Ja się zamartwiam o ciebie, a ty po prostu coś wymyśliłeś. Czuję to. I trzymasz w tajemnicy przede mną.
    - Masz rację, wymyśliłem. Ale wyłącznie dzięki tobie, mój skarbie – podniosłem się i pocałowałem ją. – Masz w tym swój wielki, wielki udział.
    - A uda się? – zapytała niepewnie.
    - Raczej tak. Muszę tylko sprawdzić, czy mnie oczy wtedy nie myliły, bo nie przyglądałem się dość dokładnie.
    - Ja ci pomogę! – oświadczyła nieoczekiwanie.
    - Wolałbym nie – zaprotestowałem. – To nie jest zajęcie dla pięknych dam. Ja to zrobię z Romkiem.
    Jednak popatrzyła na mnie z takim wyrzutem, że nieco złagodniałem. – No dobrze, chyba, że będziesz się tylko przyglądać – powiedziałem ostrożnie.
    - To chcę się przynajmniej przyglądać. Powiedz mi tylko, jak mam się ubrać.
    - Jak chcesz, ale myślę, że najlepiej na sportowo. Tak ogólnie to nie będzie żadnych zagrożeń. Cięcie zrobimy z boku.
    - Jakie cięcie?
    - Dorotko, cięcie rur. Zobaczysz wszystko, więc wolałbym ci później tłumaczyć na czymś konkretnym, jeśli zechcesz, a nie teraz.
    - Dobrze, dobrze – udawała naburmuszoną.
    - Ale będzie potrzebne coś do umycia kratownicy, czyli naszego rusztu. Gdzie zostawiłyście te wszystkie przybory po sprzątaniu?
    - Na ganku. Jak chcesz, to ja wszystko umyję.
    - Ok. Ja tam wezmę wiadro z wodą, ale potrzebna będzie szczoteczka i jakiś płyn do mycia naczyń. To już ty się zajmij jego szukaniem. Dobrze?
    - Dobrze! – odpowiedziała, a potem rzuciła się na mnie.

    Baraszkowaliśmy, niczym młode misie. Jakoś zupełnie bez słów wyczuwałem, że nie oczekuje współżycia, tylko pieszczot. I teraz najzupełniej mi to odpowiadało. Wyłuskałem jej piersi ze stanika, po czym odrzuciłem go gdzieś daleko, bo mi przeszkadzał, ale strefy poniżej pasa niczego nie tykaliśmy. Czasem tylko nasze nogi splatały się dość przypadkowo, kiedy walczyłem z jej biustem, jak mały psiak z piłkami. Dorota mruczała, piszczała, a czasami nie mogła opanować śmiechu na widok tego, co z nią wyprawiałem. A byłem w tych zabawach wszelkim zwierzem: udawałem i kota, i wilka, i wszelkie stworzenie jakie tylko przyszło mi do głowy. Całowałem jej sutki, ssałem, lizałem, ciągnąłem, warcząc oczywiście i udawałem, że rzucam się na nie i je odgryzam… Była zachwycona. Szybko dostosowała się do konwencji i także próbowała mnie ugryźć a to w ucho, a to w nos, albo po prostu w ramię… Jej ciało było wspaniałe. Lekko brzoskwiniowy odcień, który nabrały jej piersi, interesował mnie najbardziej, ale nie pozwalała mi na zajmowanie się tylko nimi. Podstawiała mi pod usta i szyję, i uszy, i ramiona, potem odwracała się nagle do mnie plecami i domagała się masowania…
    Wygłupialiśmy się tak przez kilkanaście minut. W końcu padliśmy bez sił na pościel i tylko nasze nosy szukały siebie, a kiedy już się odnalazły, to spokojnie trwały przytulone, jakby czekały na sen.

    Jednak o śnie nie było mowy. Usłyszeliśmy głosy Lidki i Romka, którzy wrócili do domu. Wołali nas, informując w ten sposób o swojej obecności. Mogliśmy oczywiście zignorować ten komunikat, do sypialni na pewno by nie weszli, ale nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Trzeba było rozwiązać sprawę grilla.
    Dorota ubrała stanik i narzuciła na siebie plażową sukienkę. Po chwili była gotowa do wyjścia. Poprawiła palcami swoje włosy i ze zdziwieniem zorientowałem się, że przecież nigdy dotąd nie układała fryzury! Jej włosy po kąpieli wysychały i układały się same. Zapytałem ją o to.
    - To się nazywa „przekleństwo fryzjerów” – wyjaśniła mi, rozbawiona. – Polega to na tym, że włosy po prostu tak mi rosną! Jeszcze w dzieciństwie, podczas treningów pływackich zauważyłam, że nie muszę ich mocno rozczesywać, kręcić, ani specjalnie o nie dbać. Układały się zawsze tak, jak się układały, ja taką fryzurę zaakceptowałam i przyzwyczaiłam się do niej. Zmieniać jej nie chcę, dlatego z usług fryzjerów korzystam rzadko. Stąd pewnie wzięła się i ta dość charakterystyczna nazwa. Na mnie dużo nie zarobią.
    - Jasne – potakiwałem głową.

    Kiedy weszliśmy do kuchni, Lidka porządkowała zabrane znad jeziora wiktuały, a Romek płukał butelki.
    - Ty rzuć to w diabły i chodź ze mną na podwórko – powiedziałem patrząc na niego i zabrałem klucze do pomieszczeń gospodarczych. – Idziemy robić grilla. Musisz mi pomóc.
    - Nie ma sprawy – odparł krótko i szybko powkładał butelki do plastikowej torby. – Trzeba by to wynieść gdzieś po drodze – spojrzał na mnie pytająco.
    - Postawisz gdzieś w ganku – machnąłem ręką. - Chodźmy, bo całkowicie zawaliłem sprawę i musimy to nadrobić.
    - To nie masz tu grilla? – Lidka zareagowała nieco zawiedzionym głosem.
    - Właśnie nie ma – Dorota wyręczyła mnie w odpowiedzi. – Idę zobaczyć jak Tomek będzie to robił. Obiecał, że zrobi go z wody i lodu.
    Powiedziała to tak poważnym głosem, że obydwoje znieruchomieli na moment.
    - Z czego? – Romek domagał się powtórzenia tekstu, jakby nie wierząc, że to usłyszał.
    - To nie tak – zaprotestowałem. – Dorotka powiedziała mi, żebym ognisko zrobił z wody i z lodu, a to naprowadziło mnie na właściwe rozwiązanie.
    - Idę to zobaczyć – entuzjazmował się Romek. Lidka opłukała dłonie i wytarła je w ręcznik.
    - To i ja idę zobaczyć te cuda – skierowała się z nami do wyjścia.

    W pomieszczeniach gospodarczych stała nieużywana chłodziarka. Oczywiście niesprawna, bo nikt by nie pozostawił działającej. Stefan nie miał czasu gdzieś jej wywieźć i zutylizować, a poza tym chciał najpierw zdemontować agregat i używać go jako podręczny kompresor do pompowania roweru czy też materaca. Więc ja postanowiłem wykorzystać z niej wymiennik ciepła, czyli miedzianą kratownicę, która znajdowała się z jej tylnej strony. Nie sprawiło to nam większych trudności. Wysunęliśmy z Romkiem lodówkę bliżej drzwi, aby zapewnić trochę więcej światła i jednocześnie ułatwić do niej dostęp, po czym odciąłem szlifierką kątową rurki i odkręciłem śruby mocujące. Wielka kratownica była nasza.
    Teraz dziewczyny zajęły się jej wymyciem, a my kombinowaliśmy dalej. Z leżących bezładnie pod ścianą starych, ocynkowanych rur do instalacji wodnej, wybrałem prosty, prawie dwumetrowy odcinek o sporej średnicy, po czym wbiliśmy go pionowo w ziemię, niedaleko od ogniska. Tak mniej więcej do połowy długości. Ale wcześniej dopasowałem cieńszą rurę, która swobodnie mieściła się jej wnętrzu. I teraz dokręciliśmy prostopadle do niej, za pomocą kolanka, następny kawałek. Tak więc mieliśmy dwie prostopadłe rury, z których jeden koniec wkładałem do grubej rury, służącej do mocowanie i podtrzymania, ale z możliwością obracania, a drugi koniec był wysięgnikiem, do którego miałem zamiar podwiesić kratownicę. Brakowało tylko tego podwieszenia. I znowu poszperałem w komórkach, anektując jakiś niezbyt stary łańcuch. Pociąłem go na cztery kawałki, które jednym końcem przymocowaliśmy drutem do rogów kratownicy, a drugie do wysięgnika. I po trzydziestu kilku minutach kratownica dumnie kołysała się nad ogniskiem. Jeszcze tylko Romek podpowiedział mi, że dobrze byłoby regulować jej wysokość nad ogniskiem, co udało się zrobić dość prosto, nawiercając w rurce kilka otworów i blokując grubym gwoździem głębokość jej „zanurzenia” w grubym statywie. Stojąc niedaleko ogniska można było jedną ręką, bez wysiłku, obrócić ramię, przesuwając kratownicę w chłodną strefę, na przykład dla włożenia dań, obracania mięsa, czy innych potrzebnych czynności.
    Teraz mogłem tylko chwalić się jak to lód i woda naprowadziły moje myślenie na lodówkę i rury od wody, pozwalając wybrnąć z problemu.
    Lidka, zaglądając do różnych zakamarków, odkryła jeszcze dwie stare, drewniane ławy, które wyciągnęliśmy z Romkiem na zewnątrz, a one szybko obmyły je i mieliśmy już na czym siedzieć przy ognisku. Ja z kolei przypomniałem sobie, że widziałem gdzieś dębowy stół. Po kilku minutach odnalazł się i on. Też wymagał wymycia, a dodatkowo Lidka przyniosła z domu nowy, ceratowy obrus, na jaki natknęły się podczas sprzątania. Teraz mieliśmy warunki full wypas. Niczego już nie brakowało.

    Po ukończeniu tych wszystkich przygotowań, Lidka z Romkiem pobiegli do jeziora, a Dorota została przy mnie, bo rozpalałem ognisko. Po chwili i my dołączyliśmy do nich. Ale długo nie zabawiliśmy w wodzie, tak tylko, żeby się ochłodzić i odświeżyć. Po kilkunastu minutach wszyscy razem poszliśmy do domu po zaopatrzenie.
    Nie wtrącaliśmy się z Romkiem do ich zajęć, posłusznie biorąc na siebie wyłącznie rolę tragarzy. Kpiłem tylko trochę, że wynosimy do ogniska połowę kuchni. Jednak tym razem obydwie były wyjątkowo zgodne. Ma być elegancko. A z tym wiązały się spore ilości talerzyków, szklanek, szklaneczek, kieliszków, widelców, widelczyków, szczypiec i wiele, wiele innego sprzętu. Nie licząc oczywiście butelek i przygotowanych potraw. Konieczne było zaniesienie jeszcze jednego stołu, ale co tam. Spełniliśmy z Romkiem ich wymagania. Ja co jakiś czas podsycałem ognisko i po kilkudziesięciu minutach na jego miejscu piętrzył się stos rozżarzonych węgielków. Wtedy wreszcie przyszliśmy wszyscy na miejsce i zaczęło się grillowanie. Co umieszczały na kratownicy, tego nie bardzo wiem, bo Lidka przywiozła potrawy już w marynacie i teraz tylko wyjmowały, układały na ruszcie i same pilnowały wszystkiego, nam pozostawiając jedynie troskę o ognisko. Więc korzystaliśmy z Romkiem z tych chwil wytchnienia, kiedy były bardzo zajęte i po cichu wypiliśmy po kilka kieliszków. Jednak szybko zorientowały się w tych manewrach i zażądały pełnego uczestnictwa w naszych toastach. Biedne, gdyby wiedziały jak to się skończy, pewnie tak ochoczo do tego by nie parły.

    Ale na początku było fajnie, tylko dość szybko zaczęły mówić głośniej niż zwykle, no i były bardziej roześmiane. Lidka zapomniała o złośliwościach, żartowała wesoło, zresztą tak już było od chwili, kiedy zostawiliśmy obydwoje z Romkiem pod klonem. Przecież od czasu kiedy wrócili, Lidka ani jeden raz nie popisała się zgryźliwością. Przeciwnie, nawet w czasie naszych prac przy montażu rusztu troszczyła się zarówno o Romka, jak i o mnie, pomagając nam bez słowa sprzeciwu, czy też złośliwego komentarza. Teraz bawiła się doskonale, ale popełniła ten sam błąd co i Dorota. Bo obydwie postanowiły, że dzisiaj będą pić wódkę.
    Dorota powiedziała o tym głośno na samym początku. Że robi to dla odreagowania dotychczasowych nauk i nabrania doświadczeń. Tak postanowiła i już. A Lidka zdecydowała, że w ramach solidarności, będzie jej towarzyszyć. No i się zaczęło.

    Tak w ogóle, to tym razem początkowo usiedliśmy nie parami, ale naprzeciw siebie. Znaczy my z Romkiem na jednej ławie, a one na drugiej. Dzielił nas stół. Nie wiem dlaczego tak się stało, tego chyba nikt nie planował, ale tak jakoś wyszło.
    Stół postawiliśmy w takim miejscu, że ramię wysięgnika z kratownicą dochodziło do jego boku przy największym oddaleniu od ogniska. Zapewniało to nie tylko komfort obsługi rusztu, ale i pozwalało na wygodny przegląd jego zawartości. Przyciągało się ramię i na siedząco można było zaopatrzyć się w coś smacznego. Cieszyliśmy się jak dzieci, kiedy po krótkim zapiekaniu, ryby z warzywami trafiły na stół. Byliśmy już głodni, więc szybciutko daliśmy im radę. Dziewczyny chichrały, że ryby lubią pływać, no to odpowiednio je podlaliśmy. Próbowałem im tłumaczyć, że w takiej sytuacji lepiej jest zdecydować się na czystą wódkę, jednak nie posłuchały. Wybrały mocną nalewkę z aronii, a potem zamieniły ją na żurawinówkę. Alkohol zupełnie nie komponował z tymi daniami, ale cóż było robić. Były uparte. A my we dwóch popijaliśmy spokojnie czystą wytrawną.
    Potem nad ognisko powędrowały indycze filety w jakiejś miodowej marynacie, a kiedy i temu daliśmy radę, słońce dochodziło do kresu swojej dziennej wędrówki. Musiałem zatroszczyć się o oświetlenie. Rozciągałem więc kable i mocowałem przenośną lampę, kiedy Dorota przypomniała sobie o konkursach na piosenkę i o tańcach. Wtedy obydwie zmusiły mnie, abym przyniósł magnetofon i zapewnił odpowiednie nagłośnienie. Nie miałem wyjścia. Po kilkunastu minutach po drugiej stronie ogniska stała tyczka z lampą na szczycie, a obok nas z głośników magnetofonu rozbrzmiewały dźwięki starych przebojów.
    Dorota natychmiast zaczęła tańczyć boso na trawie. Tyle, że szybko zrezygnowała, podchodząc do mnie rozżalona. Świeżo skoszona trawa raniła jej stopy i musiała ustąpić. Była niepocieszona i musiałem mocno ją przytulać, żeby się uspokoiła.
    Romek zaproponował wtedy wieczorną kąpiel w jeziorze, co spotkało się z ogólnym aplauzem. Pobiegliśmy więc i z rozkoszą zanurzyliśmy się w chłodnej wodzie. Tutaj znowu podzieliliśmy się na pary, ale rozrabialiśmy już nie tak oddaleni od siebie, jak poprzednio, chociaż nie wchodziliśmy sobie w drogę. Dorota próbowała chyba odreagować chwile naszego kilkumetrowego oddalenia, bo albo obejmowała mnie za szyję, albo domagała się żebym ja ją obejmował i przytulał.
    Po powrocie do ogniska, nie pozwoliła abym siedział z Romkiem i przeniosła się na moją stronę stołu, wysyłając Romka do Lidki. Teraz próbowała przysuwać się do mnie, jednak nie było to zbyt miłe, bo miała na sobie mokry kostium, którego nie było czasu zmienić. Tak ogólnie, to zimno nie było i noc zapowiadała się ciepła, ale wieczorne ochłodzenie jednak robiło swoje. Dorota rozwiązała problem błyskawicznie, odchodząc nieco na bok i robiąc nam wszystkim erotyczny teatr. Odeszła od ławy parę metrów, po czym stanęła tyłem do nas i zdjęła stanik, kręcąc biodrami. Następnie założyła na ramiona sukienkę, którą zostawiła tu przed wypadem do jeziora i pod jej osłoną zdjęła majteczki, które ostentacyjnie odrzuciła daleko, gdzieś w trawę. Po czym pozapinała dokładnie sukienkę a wtedy odwróciła się, podchodząc powoli do stołu i do mnie. Romek był zszokowany, ale i zachwycony. Żartował, że zaraz wszystko będzie leciało mu z rąk, a on będzie się schylał, zaglądając pod stół. W domyśle – pomiędzy jej kolana. Jednak Lidka uciszyła go, błyskawicznie powtarzając ten sam manewr i po chwili też pozostała w samej sukience, a jej demonstracyjnie zdjęty kostium leżał równie daleko jak ten Doroty.
    Spektakl w wykonaniu Lidki był nie mniej podniecający, ale i tak miałem przed oczami to, co zrobiła Dorota. Byłem podniecony i szepnąłem jej do ucha, że podobała mi się bardziej. Kiedy dotarło do niej to, co mówię, popatrzyła mi w oczy i natychmiast wstała, podając mi rękę. – Musisz poczekać – oznajmiła głośno, obdarzając mnie pocałunkiem. Po czym pociągnęła na wolną przestrzeń obok stołu. – Nie możemy gości zostawiać samych. Ale możemy zatańczyć.

    Tym razem włożyła na stopy pantofle, więc obyło się bez bólu. Próbowaliśmy odtwarzać choreografię, którą ćwiczyliśmy w salonie, jednak to nie było takie proste. Trawa nie pozwalała na takie kroki, jakie robi się z łatwością na twardym podłożu. Dlatego też szybko porzuciliśmy próby trzymania się opracowanych figur i tańczyliśmy dowolnie, co było tutaj znacznie łatwiejsze. Po chwili Lidka z Romkiem dołączyli do nas i trochę alkoholu udało nam się spalić.
    Ale to w niczym jej nie pomogło, przeciwnie, stworzyło tylko fałszywe złudzenie, że ze wszystkim da sobie radę. Bo po tańcach Dorota jakby trochę otrzeźwiała. Tak samo zresztą jak i ja, ale u mnie objawiło się to zmęczeniem, kiedy ona przeciwnie, dostała jakby zastrzyk adrenaliny. Nie mogła usiedzieć w miejscu, cały czas kręciła się a to przy ognisku, dokładając kilka szczap, a to usiłując pomagać Lidce przy potrawach na grillu, albo też przestawiała talerze na stole. Nie zapominała też o mnie, muskając mnie dłonią zawsze, kiedy tylko była w pobliżu. I w końcu nie wytrzymałem, schwyciłem ją za rękę, kiedy przechodziła i niemal siłą posadziłem obok siebie na ławce. Wreszcie uspokoiła się na pewien czas.
    Lidka tymczasem gospodarowała w najlepsze. Szaszłyki z warzywami były gorące, dlatego zachęcałem Dorotę, żeby jeszcze trochę zjadła. Miałem nadzieję, że przekąska złagodzi nieco wpływ alkoholu na jej organizm, ale musiałaby więcej nie pić. A tu kieliszki były pełne i aż prosiły się o wysączenie ich zawartość. Miała też sojuszniczkę. Lidka dzisiaj też niczego sobie nie żałowała i tak nakręcały się wzajemnie, jakby wpadły w jakiś trans.
    Dorota jakby trochę odkleiła się ode mnie. Trawa przestała kłuć ją w pięty i po chwili znowu zaczęła domagać się muzyki, dlatego ponownie uruchomiłem magnetofon. Przy ciekawszych utworach tańczyliśmy znowu na trawie, wracając za stół jeśli piosenka nie zyskała naszego uznania. Czasem Lidka z Romkiem do nas dołączali, jednak faktycznie, umiejętnościami to Romek odstawał od nas zdecydowanie. Ale się starał. Tym bardziej, im więcej zawartości ubywało w butelkach.

    Dorota z Lidką przerzuciły się na żubrówkę, ale to było już za późno. Kąpiel w jeziorze i nawet tańce, tylko przesunęły w czasie to, co było nieuniknione. Jeszcze przed północą zaczęły się pierwsze problemy. Najpierw Dorocie zaplatały się nogi w tańcu i tylko moja błyskawiczna reakcja sprawiła, że przewróciliśmy się razem, a nie ona sama. Było trochę śmiechu, ale Lidka nie zrozumiała ostrzeżenia i namówiła ją na jeszcze kilka kieliszków. Nie zabraniałem, chociaż patrzyłem na to wszystko z lekkim politowaniem. Wiedziałem co będzie dalej, bo żyłem trochę dłużej niż one. Romek był w niewiele lepszym stanie, ale się trzymał. Jego organizm miał jednak sporą pojemność. Dziewczyny przetrzyma na pewno.
    Po tym ostatnim kieliszku, to było już tylko kilka minut. Dorota bezwładnie oparła się o mnie i gdybym nie był na to przygotowany, to zlecielibyśmy z ławy na ziemię. Jednak podtrzymałem ją, ale była już niemal bezwładna. Lidka rzuciła się na pomoc, ale werwy wystarczyło jej na to, aby wstać z ławy. Tyle, że chyba nie wiedziała którą nogę ma podnieść jako pierwszą, bo nagle usiadła znowu i zsunęła się do tyłu, na trawę.
    - Romek, podnieś Lidkę i zostańcie tutaj. Ja odniosę Dorotkę i przyjdę ci pomóc – rzuciłem krótko i bezdyskusyjnie.
    Pochwycił Lidkę i próbował posadzić ją na ławie. Niech robi co chce – pomyślałem. – Ja mam trudniejszą drogę.
    Wziąłem Dorotę na ręce, ale nieprosto jest nieść bezwładne ciało. Żeby chociaż objęła mnie za szyję! Ona jednak nie robiła nic, po prostu zasnęła w jednej chwili. A ja przecież też nie całkiem pewnie stawiałem nogi. Dopingowała mnie jednak świadomość, że za tę dziewczynę, to ja teraz odpowiadam. Zawierzyła mi całkowicie i nie mogę jej zawieść.
    Krok za krokiem, zbliżyłem się do ganku, ale tu już nie byłem w stanie wejść po schodach. Postawiłem ją na ziemi i próbowałem obudzić chociaż na tyle, żeby z moją pomocą weszła na schody. Po kilku wołaniach trochę się ocknęła i szczęśliwie pozwoliła się doprowadzić aż do sypialni. Odetchnąłem z ulgą. Położyłem ją na łóżku i wróciłem do Romka.

    On tymczasem podtrzymywał Lidkę, która spała z głową opartą o stół. Bez pomocy na pewno spadłaby z ławy. Bezceremonialnie wzięliśmy ją pod ręce i poprowadzili w stronę domu, a tam do ich sypialni.
    - Romek, chcesz, to ją rozbieraj, przebieraj, rób co uważasz – powiedziałem. – Na ganku jest miednica, to lepiej ją zabierz, bo może się później przydać. Ja idę trochę pozbierać ze stołu, bo to co zostanie do rana, to będzie można tylko skreślić.
    - To pójdę z tobą, chyba tutaj nic się nie będzie działo – zaproponował ostrożnie.
    - Tego to nikt nie wie. Ale jak chcesz, to chodź, będzie mi raźniej i szybciej się uwiniemy.

    Dobrze, że dziewczyny nie odniosły koszyków i pojemników, w których przynosiły wiktuały. Stały sobie spokojnie pod ścianą szopy, czekając na ponowne użycie. I teraz się przydały. Pozbieraliśmy wszystko, co jeszcze mogło nadawać się do jedzenia, ja przy okazji pozjadałem resztę sałatek z warzyw, bo nie wiadomo było co z nimi robić, pozamykaliśmy pojemniki z trwałymi przekąskami, sprawdzili, czy butelki są pozakręcane i ogólnie, czy to co pozostawiamy za sobą, może poczekać do jutra. A kiedy doszliśmy do wniosku, że może i odnieśliśmy pojemniki do kuchni, Romek wylał na ognisko przygotowane wiadro wody, a ja wyłączyłem światło. Ognisko było zakończone.
  • #52
    literatka
    Level 12  
    W kuchni Romek zażyczył sobie kawy. Trzymał się na nogach, chociaż wyższa temperatura w kuchni niż na zewnątrz raczej mu nie służyła. Nastawiłem ekspres, po czym przeprosiłem go na chwilę i poszedłem sprawdzić co się dzieje z Dorotą.
    Leżała tak jak ją zostawiłem. Zastanawiałem się czy jej nie rozebrać, ale machnąłem ręką. Byłoby to trudne i właściwie po co mam to robić? Tyle, że może ubrudzić kostium i sukienkę. Ale to raczej niewielka strata. Najwyżej się wypierze. Jednak na wszelki wypadek i jej przyniosłem z łazienki plastikową miskę oraz zostawiłem włączoną nocną lampkę. W razie czego niech nie traci orientacji.
    Romek czekał na mnie. Zapytałem czy sprawdził, co się dzieje z Lidką.
    - Nic się nie dzieje. Śpi, jak spała – odparł spokojnie. – Daj mi kawy, bo muszę załapać trochę energii. Kuźwa, zaczynam już tracić orientację.
    - Jaką orientację – zaśmiałem się. – Trzymasz się w miarę nieźle, a przecież wypiliśmy niemało.
    - To nie chodzi o mnie. Ja tam wypijałem i więcej. Tyle że w męskim towarzystwie. A dzisiaj pierwszy raz zobaczyłem Lidkę, której urwał się film. O Dorocie nawet nie wspominam, bo ja nigdy nie widziałem jej pijącej. W ogóle. Zawsze tylko wydymała usta na samą propozycję wypicia kieliszka wina.
    Podałem na stół filiżanki z kawą i zająłem się lokowaniem w lodówce resztek jedzenia. Jutro dziewczyny ustawią to po swojemu, ale upchać wszystko należało już teraz.
    - Wiesz, Tomek – odezwał się znowu, upijając łyk z filiżanki. – Gdy zobaczyłem ciebie wtedy, kiedy przyjechaliśmy, to nawet uważniej na ciebie nie spojrzałem. Ot, facet jakich wielu – pomyślałem.. Sądziłem, że zajechaliśmy tu na chwilę i miałem nawet nie wysiadać z auta. Dopiero, gdy zobaczyłem jak Lidka ciebie całuje, coś mnie zastanowiło. Nie żebym był zazdrosny, bo ja ją znam. Wiem, że tak wyraża swoje emocje. Ale skoro właśnie ciebie tak wyróżniła, to już nie mogłem czekać. Przecież nie całuje się z wszystkimi po drodze. To był sygnał, że jesteś ważny z jakichś tam względów. Mimo wszystko i tak mnie zaskoczyła.
    - No, mieliśmy się bić! – zaśmiałem się, siadając obok niego i kosztując kawę.
    - W to akuratnie nie uwierzyłem – lekceważąco machnął ręką. – Podobne numery serwuje mi czasami. Zastanawiałem się jednak gdzie w tym wszystkim tkwi dowcip. No i był. Ale zupełnie nie w tym miejscu, gdzie go oczekiwałem. Niech szlag weźmie, tego się absolutnie nie spodziewałem – kręcił głową.
    - Czego, Dorotki? – zapytałem.
    - Przecież o niej mówię – wyjaśnił. – Może gdybym ją zobaczył wcześniej niż ciebie… a zresztą, to i tak byłby szok… Wiesz, ja na jej pytania odpowiadałem spokojnie, bo ogólnie jestem tolerancyjny. Naprawdę myślę tak jak mówiłem. Ale to rozum tak mówi. Natomiast wewnętrznie… trochę się jednak dziwiłem. Tomek! – podniósł nagle głowę. – Dawaj po kieliszku, chcę się z tobą napić.
    Nie miałem nic przeciwko, dlatego po chwili na stole stanęła butelka wódki w towarzystwie szeregu ogniskowych przekąsek oraz napojów. Bezzwłocznie też napełniłem kieliszki, które niemal natychmiast opróżniliśmy.
    - Tak jak ci mówię – Romek kontynuował, kiedy tylko oddech wrócił mu do normy. – Trochę się zdziwiłem. Ale teraz wiem, że dziewczyny mają jednak oko. Jesteś debeściak. Znam cię tylko pół dnia, a czuję się z tobą lepiej niż z wieloma moimi znajomymi. Kumplami od lat. Widziałem, jak się odnosisz do Doroty, czy też do Lidki, słyszałem jak z nimi rozmawiasz… Lubią cię dziewczyny, nie ma dwóch zdań.
    - Przeceniasz mnie – przerwałem mu, napełniając ponownie kieliszki. – Romek, umówmy się tak – popatrzyłem mu prosto w oczy. – Wprawdzie nalewam, ale nie namawiam do picia. Musisz sam siebie kontrolować, bo dzisiaj jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie. Jeśli uważasz, że dasz radę, to proszę bardzo. Jeśli jednak uznasz, że dość, to nie będę cię zmuszał. Rozumiemy się?
    - W porządeczku, rozumiem. Ale jeszcze dam radę.
    - Więc twoje zdrowie! – sięgnąłem po kieliszek, po czym odpowiedziałem.
    - Jak wspomniałem, raczej mnie przeceniasz. Ja mam tylko więcej życiowych doświadczeń, które pozwalają mi troszeczkę przewidywać bieg zdarzeń. Dzisiaj na przykład wiedziałem, czym się skończy impreza, kiedy dziewczyny wbrew uprzedzeniom, zaczęły od aroniówki. To zdradliwa nalewka. Jej można wypić kieliszek, najwyżej dwa. To mocny trunek, chociaż wchodzi w gardło łagodnie jak wino. Tym niemniej swoje robi. No i potem zmiana na tę z żurawiną. Po co one to robiły? To w działaniu jest podobne. I następne eksperymenty, czyli smakowanie... W imię czego? Zrobiła się mieszanka wybuchowa a w dodatku dobicie się żubrówką… Chciały poeksperymentować, to są i będą tego skutki. To na pewno skończy się sprzątaniem ich sypialni i praniem pościeli. Nie patrz tak na mnie. Przygotuj się na to, że dziewczyny ciężko odpokutują swoją zabawę, a my będziemy to wszystko sprzątać i myć. One jutro nie dadzą rady.
    - Ty mnie nie strasz! – zawołał, raczej z niedowierzaniem. – Nie mam takich doświadczeń.
    - Skoro nie masz, to chyba nie wiesz kiedy kobiety się upijają.
    - Nie mam pojęcia – przyznał bezradnie. – Pewnie wtedy, kiedy mają na to ochotę.
    - Ochotę, to można mieć zawsze – zgasiłem go. – Na seks też bardzo często mają ochotę, ale czy ją ujawniają? Zastanów się. Czy Lidka kiedykolwiek atakowała ciebie tak jak tutaj?
    Romek milczał.
    - A wiesz, że o tym nie pomyślałem? – odezwał się wreszcie. – Chyba tego jeszcze nie było.
    - Bo tutaj czuje się bezpiecznie – wyjaśniłem. – I nie chodzi o bezpieczeństwo w sensie, że ktoś przyjdzie zastrzeli, albo zdzieli pałką. To zupełnie nie to. One dzisiaj wypiły, bo chciały przekonać się jak to jest, a jednocześnie są pewne, że nic im nie grozi. Ani nikt nie zgwałci, ani nikt nie doniesie znajomym, narzeczonym, rodzicom, ani nikomu. Nikt też nie będzie się z nich śmiał, czy też kpił. One nam zaufały. I tego zaufania nie możemy zawieść. Dlatego ja cię proszę. Upijemy się we dwóch innym razem, ale nie dzisiaj. Dzisiaj masz być gotowy do posług. Jasne?
    - Niech będzie – zgodził się. – A o co ci chodziło z tym, no… z Lidką?
    Nie zrozumiałem jego pytania. Pewnie sam nie byłem na tyle trzeźwy, żeby wczuwać się w cudze myśli.
    - Nie bardzo cię rozumiem – wzruszyłem ramionami.
    - Dlaczego twierdzisz, że Lidka akuratnie tutaj ma… no, ochotę? – wyrzucił z siebie.
    Zrozumiałem.
    - Przecież Lidka przyjechała tu razem z Dorotą, chyba wiesz – oznajmiłem.
    - Wiem – potwierdził.
    - I widziała, że Dorota od początku odrzuciła wszelkie konwenanse. Zrozum, kochaliśmy się zawsze w stylu podobnym do tego dzisiaj, kiedy demonstracyjnie odeszliśmy od ogniska. Kiedy nam się zachciało, to zostawialiśmy Lidkę samą i już.
    - Ja pierniczę! – kręcił głową.
    - Ty nie piernicz, tylko zrozum, że to dlatego Lidka nie czuje się tutaj z tobą skrępowana. Ani przede mną, ani przed Dorotą. A nikogo innego przecież nie ma. I dlatego tak otwarcie wyraża swoje chęci czy też pragnienia. Nie zauważyłeś, że waszego zachowania też nikt nie komentował?
    - A bałem się tego – przyznał otwarcie.
    - Więc się nie bój, bo wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Jeśli tylko nie robimy komuś krzywdy, wszystko jest dozwolone. I tego się trzymajmy – wstałem od stołu. – Umiesz leczyć kaca? – zapytałem.
    - A masz coś ekstra, czy tylko na przeczekanie? – odpowiedział pytaniem.
    - Zaraz poszukam – mruknąłem i poszedłem do sypialni. Miałem gdzieś w bagażach kilka opakowań tabletek zakamuflowanych razem z moimi lekami. Przyszedł czas na ich zastosowanie.
    Dorota leżała bez zmian, więc po cichutku wyjąłem jedno opakowanie i wróciłem do kuchni. Romek czekał przy stole.
    - Masz tutaj jedno opakowanie, ale nie daj Lidce jednocześnie więcej niż dwie tabletki rozpuszczone w wodzie. A poza tym normalnie: mineralną, kawę, soki, albo co tam będzie chciała. Tylko Romek, umówmy się, niezależnie od tego co się będzie działo, ani ja nie wejdę do was, ani ty nie wchodź do naszej sypialni.
    - Jasne, za kogo ty mnie masz? – oburzył się.
    - Nie złość się – łagodziłem odzywkę. – Wiesz, tutaj chodzi znowu o bezpieczeństwo. Podejrzewam, że one nie chciałyby, żeby w tym stanie oglądał je nawet najbliższy kumpel, nie mówiąc o mamie czy tacie. Wiedzieć, a widzieć, to jest jednak różnica. Oczywiście, nic nadzwyczajnego nie będzie do oglądania, ale one nam zaufały. I to wszystko, co chciałem ci powiedzieć.
    Romek siedział nadal i kiwał głową.
    - Chyba wiem, dlaczego one cię lubią.
    - Nie rób ze mnie kogoś, kim nie jestem – wpadłem mu w słowo. – Już od dawna kobiety niezbyt mnie interesują. Zresztą, ja już niewiele interesuję kogokolwiek – zaśmiałem się z goryczą, mając na myśli moje poszukiwanie pracy.
    - Nie powiedziałbym tego – sprzeciwił się. – Zaraz zaczniesz mi wmawiać, że jesteś homo.
    - Nie przesadzaj – skrzywiłem się. – Nie o to chodzi. Mówiłem ci, że jestem bezrobotny. Ludzi w moim wieku nikt już nie chce. To normalny cud, że Dorotka zwróciła na mnie uwagę. Jestem i będę jej dozgonnym wielbicielem, niezależnie od tego… ach, skończmy to. Nie chcę o tym mówić.
    Siedział przez chwilę nieporuszony, po czym spojrzał na mnie.
    - To dawaj po jednym i idziemy spać. Zostaw tylko światło w kuchni, żebym tu trafił.
    - Wszędzie są neonówki powtykane w gniazdka, więc nawet jak wyłączy się światło, to drogi są widoczne – wyjaśniłem, napełniając jednak kieliszki. – Wypijmy i zaraz ci to zademonstruję.
    Kiedy dopiliśmy kawę i wyłączyłem światło, objaśniłem Romkowi zasady komunikacji. Niby rozumiał, ale machnąłem ręką i na wszelki wypadek w samym korytarzu pozostawiłem lampy zapalone. Wreszcie pożegnaliśmy się i z ulgą poszedłem do sypialni.

    Dorota spała tak, jak ją położyłem. Ostrożnie usiadłem obok i wpatrywałem się w jej twarz. Jakaś tkliwość mnie ogarnęła. Leżała teraz zupełnie bezbronna. Czy wcześniej zdawała sobie sprawę z tego czym to może się zakończyć i co z nią będzie? Chyba nie…
    Przypomniał mi się mój pierwszy raz, kiedy urwał mi się film. Pamiętałem to chyba lepiej, niż mój pierwszy raz z dziewczyną…

    Miałem wtedy dziewiętnaście lat. Wiek pozwalający na używanie alkoholu. I chociaż go już wcześniej posmakowałem, to jeszcze w niewielkich ilościach. Nie należałem do tych co mają dużo kasy, a o sponsorów jakoś wtedy było trudno. No i na wakacjach postanowiłem poszukać jakiejś pracy. Nie dlatego żeby pić, tylko żeby kupić sobie kalkulator. Tak, wtedy to był szał i nowość. Przede mną była jeszcze klasa maturalna, a kalkulatory były już dopuszczone do używania na maturze. Jednak dobry kalkulator kosztował wtedy co najmniej niezłą miesięczną płacę.
    Zupełnym przypadkiem znalazłem świetne zajęcie na plantacji wikliny, dość daleko od domu. I podobnie jak teraz, wszystko zaczęło się w ostatnich dniach czerwca. Nawet pogoda była podobna jak w tym roku. Jechałem tam w deszczu, a potem było wspaniałe lato…

    Na miejscu trafiłem na grupę starych wyjadaczy budowlanych. Zgrana brygada czterdziestolatków, która wśród pól budowała ekologiczny domek dla dyrekcji plantacji. Z pomieszczeniami biurowymi dla kierownictwa, z zapleczem socjalnym i wypoczynkowym, całkiem poważna budowla. A ja kręciłem się tam w pobliżu robiąc swoje, czyli zajmując się pielęgnacją sadzonek. I pewnie nie wchodzilibyśmy sobie w drogę, gdyby nie fakt, że kwaterowaliśmy w tym samym domu, na tym samym piętrze.
    Może ze dwa pierwsze wieczory spędziłem samotnie. Bo cóż miałem robić? Pracowałem wtedy na akord, płacono mi od wykonanej pracy, dlatego nie leniłem się ani trochę. Wychodziłem rano, wracałem tuż przed zachodem słońca, umyłem się, zjadałem co nieco i kładłem się spać. Kości bolały mnie tak, że niczego mi się nie chciało. Przecież wtedy były najdłuższe dni w roku! Ja pracowałem od siódmej rano do dziewiętnastej! A jeśli dodać po pół godziny w jedną stronę na dojście, to raczej już na nic nie miałem czasu.
    To wszystko skończyło się trzeciego dnia. Znałem tych gości z widzenia, oni też wiedzieli, że ja mieszkam obok nich i trzeciego wieczoru jeden z nich zapukał do mojego pokoju. Był już pod dobrą datą, zresztą przyszedł z butelką taniego wina w ręce i ze szklanką w drugiej. Od samych drzwi wyjaśniał mi, że to dla nich nie po chrześcijańsku, aby ktoś pozostawał samotny w takie letnie dni i oni nie mogą spokojnie „spożywać” wiedząc, że ktoś jest samotny. W dodatku – jak opowiedział – moje pojawienie się tutaj na plantacji wznieciło burzę w miejscowym środowisku panienek. Okoliczne dziewczyny nie dają im spokoju, pytając kim jestem, skąd przyjechałem, a oni nie mają pojęcia co odpowiadać. Dlatego zapraszają mnie do siebie, żeby trochę się poznać, bo skoro obok siebie mieszkamy i niemal razem pracujemy, to wypadałoby coś o sobie wiedzieć.
    Nie bardzo wiedziałem jak mam się zachować. Niby jakie oni mogli mieć kontakty z miejscowymi panienkami? Ja ich nie widziałem nigdzie! Nasza kwatera, czyli duży, stary piętrowy budynek, był dość daleko od najbliższej wsi. A obok były jeszcze tylko dwa domy. I żadnych dziewczyn tam nie było!
    Byłem zbyt młody i zbyt głupi, żeby nie dać się przekonać. Wydawało mi się, że uchybię gościnności, jeśli odmówię. Więc wypiłem ofiarowaną szklankę wina, zaraz też wypił mój rozmówca, a potem już poleciało…
    Szybko opróżniliśmy do końca niemal pełną butelkę. Pamiętam do dzisiaj, to był „kwiat jabłoni”. Taki był napis na etykietce. I kiedy w butelce pokazało się dno, już bez wahania dałem się zaprowadzić do ich pokoju, idąc niczym cielę na rzeź.
    A tam były jeszcze dwie skrzynki tego trunku. Po dwanaście butelek w jednej…
    Powitany zostałem bardzo miło i sympatycznie niczym dawno oczekiwany gość. Traktowali mnie poważnie, nie zwracając uwagi na różnicę wieku, co mi bardzo imponowało. Nie czułem się z nimi źle. Rozmawialiśmy swobodnie o wszystkim i o niczym. Trochę dokuczała mi świadomość, że nie mam kasy, aby dorzucić się do imprezy, jednak kiedy o tym wspomniałem, szybko mnie uciszyli, że całe lato przed nami, więc jeszcze będę miał okazję. I obiecywali, że wezmą mnie do swojej brygady na resztę wakacji, żebym nie musiał męczyć się w pełnym słońcu na plantacji. W dodatku na wyścigi opowiadali znowu o jakichś dziewczynach, które ponoć się mną interesują...
    Pamiętam z tej imprezy najwyżej pierwszą godzinę, może dwie. A potem już tylko jeden moment, kiedy stałem przy oknie w swoim pokoju i wyrzucałem zawartość żołądka na zewnątrz. Poza tym niczego więcej.

    Obudzili mnie następnego dnia przed południem. Wtedy też nie poszli do pracy. Przynieśli butelkę ze szklanką założoną na jej szyjkę i dzwonili niczym na jakimś kuligu. Dźwięk był w porządku, jednak widok butelki od razu spowodował u mnie odruch wymiotny, co ich bardzo zasmuciło. Oni nie mieli takich problemów. Bez namysłu rozsiedli się w pokoju i sami opróżnili butelkę. Tłumaczyli mi, że trzeba się leczyć tym, od czego się zachorowało, ale mój organizm nie przyjmował wtedy żadnych argumentów. Zwracałem wszystko. Totalnie. Wodę, herbatę, w końcu dałem się nawet namówić na łyk wina… nie pomogło. Umierałem do wieczora. Oni oczywiście nie siedzieli cały czas ze mną, dali mi odetchnąć, ale przez cały dzień zaglądali do pokoju. Przynosili jedzenie, lipową i miętową herbatę… bez rezultatu. Wszystko lądowało za oknem.
    Dopiero późnym popołudniem kilka łyków zaparzonej mięty pozostało w moim żołądku. Wtedy też odważyłem się wstać i trochę chodzić, bo poprzednio ani przez jedną minutę nie potrafiłem utrzymać równowagi. Byłem słaby jak niemowlę.
    Faceci jednak zachowali się honorowo. W ciągu kilku dni wydębili u szefa dla mnie przeniesienie do ich brygady; nie dokuczali mi, nie kpili, byłem już u nich swój. I więcej nie przymuszali do picia „kwiatu jabłoni”, bo widzieli, że nawet na trzeźwo sam widok tej butelki wzbudza u mnie odruch wymiotny. Zdobywali dla mnie rzadkie wtedy piwo, albo i kieliszek gorzałki, kiedy oni raczyli się „jabolem”. Zresztą, tego lata już nigdy się nie upiłem. Chyba nawet imponowałem im swoim solennym postanowieniem, że więcej tego nie wezmę do ust. Pracowało mi się z nimi całkiem fajnie, bez większego wysiłku i bez stresów. A kasa… W piętnaście dni zarobiłem dwie średnie krajowe. Czego mogłem chcieć więcej?
    Przyszedł też dzień, że po wypłacie to ja kupiłem im skrzynkę wina, chociaż nie skosztowałem z jej zawartości ani kropelki. Aha, o dziewczynach też opowiedzieli mi na poważnie, po paru dniach, już na bardziej trzeźwo. I mówili prawdę. Cóż, ja im potem odpłaciłem tym samym. Też im wszystko opowiedziałem. Ale że one wtedy nie chciały ich, tylko mnie… To już nie była moja wina.

    Dorota spała spokojnie. Najwyraźniej nic nie zakłócało jej świadomości, żadne złe myśli nie kłębiły się w głowie. Patrzyłem na nią i byłem w rozterce. To niewątpliwie było skutkiem wypitego alkoholu. Tym razem u mnie. Dlaczego na to wszystko pozwoliłem? Dlaczego nie uchroniłem jej przed następstwami? Przecież wiedziałem, jak jutro będzie się męczyć…
    A jednak coś mi mówiło, że tak być musiało. Niech przeżyje ten syndrom w sprzyjających warunkach. Kiedy nic jej nie grozi i nikt nie wyniesie tego na zewnątrz…
    Przecież znałem ten ból. Nie jest on miły, to prawda. Ale może właśnie teraz warto, żeby go przekroczyła niby Rubikon? Żeby kiedyś rozumiała, z czym przychodzi się jej zmierzyć. Własne doświadczenia bywają bezcenne.
    Ani przez sekundę nie przyszło mi do głowy, żeby mieć do niej jakiekolwiek pretensje za dzisiejszy wieczór. Żeby ją potępiać, czy też mieć jakiś uraz. Nic z tych rzeczy. To nie miało znaczenia. Współczułbym nawet obcej dziewczynie.
    Tyle, że coś mnie jednak i tak niepokoiło. Przecież Dorotka zaufała mi całkowicie i bezgranicznie. Po kilku dniach znajomości! Ileż determinacji miała w sobie ta dziewczyna?! Ta piękna dziewczyna, która nie dała się skusić na znacznie ciekawsze oferty, pochodzące od młodych facetów!

    Położyłem się obok niej, a potem ostrożnie zacząłem ustami muskać i całować jej głowę. Nie reagowała. Ale to mi nie przeszkadzało. Poleżałem tak, przytulony, przez kilkanaście minut, a potem postanowiłem jednak zdjąć z niej sukienkę. Pomyślałem, że chciałaby tego, gdyby mogła się odezwać. Powolutku rozpinałem guziki, a wtedy ukazała mi się w kostiumie, który przynosiłem jej ze sznurka. Miałem teraz sporo miejsca do całowania, jednak przecież nie o to mi chodziło. Ja chciałem uchronić jej sukienkę przed ewentualnymi szkodami. Musiałem ją zdjąć.
    Delikatne, pieszczotliwe ruchy nie przynosiły efektu, więc trochę energiczniej, obróciłem ją na bok, co pozwoliło mi zdjąć jeden rękaw. Niby protestowała przez sen, mrucząc coś pod nosem, ale nie otwarła oczu. Dopiero gdy przewróciłem ją na drugi bok żeby uporać się z resztą, zaczęła gwałtownie machać rękami, po czym jej oczy otwarły się dość przytomnie, spoglądając na mnie. Przez chwilę jakby niczego nie rozumiała, ale zaraz spojrzenie złagodniało. Wyraźnie się odprężyła i rozluźniła.
    - Śpij, słoneczko – pocałowałem ją w głowę. – Jestem przy tobie i nie dam cię nikomu.
    Jakoś odnalazła moją rękę, przyłożyła do ust, a potem podłożyła sobie pod głowę. Po chwili zrozumiałem, że znowu śpi. Nie dbała o ubiór, ale dłonie cały czas kurczowo zaciskały się na tej mojej ręce, unieruchamiając mnie dość skutecznie.
    Nie dałem rady długo wytrzymać w takiej pozycji. Powoli, powoli, uwolniłem się jednak z tego chwytu, rozprostowując całe ciało. Zaraz też dokończyłem wyjmowanie sukienki spod niej samej, składąc ją na krześle. A potem odrzuciłem stanik, który jakoś przypadkowo, sam się rozplątał podczas moich zmagań z sukienką. Dorota pozostała w majteczkach od bikini i uznałem, że to wystarczy. Przytuliłem się do jej pleców, naciągając na nas cienką kołdrę, bo sen sklejał mi powieki.

    Obudziła mnie nad ranem, kiedy próbowała przejść nade mną. W końcu ujawnił się u niej syndrom niestrawności. Na szczęście była już znacznie trzeźwiejsza niż w nocy i bez pomocy pobiegła do łazienki, zabraniając mi tam wchodzić. Wróciła do sypialni pobladła oraz wyraźnie zmęczona. Na łóżku usiadła bezwładnie.
    - Tomek, ja umieram! – usłyszałem jej zduszony głos.
    - Wiem, słoneczko, ale to tylko dzisiaj! – pocieszyłem ją nostalgicznie. – Jeśli zechcesz skorzystać z moich rad, to spróbuję troszeczkę złagodzić twoje męki.
    - Tylko bez nalewek, proszę cię! – wysyczała raczej, niż wyszeptała.
    Zerwałem się na równe nogi i poszedłem do kuchni. Rozpuściłem w wodzie dwie specyficzne tabletki i natychmiast wróciłem. Dorota krzywiła się na sam widok szklanki, ale po długiej namowie wypiła jej zawartość chyba tylko dzięki ufności do mnie. Natychmiast też padła na pościel i długo leżała bez ruchu.
    Nie przeszkadzałem jej. Wiedziałem, że w takiej sytuacji każdy ruch sprawia ból. I nie da się go pokonać inaczej, niż czekaniem.
    - Daj mi coś do ubrania – wyjęczała znowu. – Nie chcę w takim stanie natknąć się na Romka.
    To oczywiste. Miała na sobie tylko dolną część bikini. Znalazłem w szafie swoją koszulkę i pomogłem jej nałożyć na siebie. Oczywiście, była za duża, ale dzięki temu zakrywała nawet jej biodra. Dorota położyła się na boku i trwała tak, przyciskając rękę do brzucha. Jednak po kilkunastu minutach znowu pobiegła do łazienki. I znowu wróciła z opuszczoną głową, powłócząc nogami.
    - Przyniesiesz mi wody? – wystękała. – Pić!
    - Już idę! – znowu wyszedłem do kuchni.
    Z małej sypialni nie dochodziły żadne odgłosy. Najwyraźniej Lidka łagodniej dochodziła do siebie. Niemniej, gdy chciałem już wychodzić, pojawił się zaspany Romek.
    - Cześć – mruknął. – Jest jakaś zimna woda? Lidka jest bardzo wysuszona.
    Pokazałem mu wszystko co mógł zabrać. W lodówce było i piwo, i woda mineralna, i nawet reszta kwasu z kiszonych ogórków, których słoik przywiozła Lidka. Dałem mu też dwie tabletki anty – kacowe oraz kilka sztuk witaminy B, po czym pospieszyłem do Doroty.
    Początkowo nie chciała tabletek, ale udało mi się ją przekonać do jeszcze jednej próby ich zażycia. Tym razem po wypiciu leżała spokojnie przez kilkanaście minut i zasnęła.

    To było najlepsze, co mogła zrobić. Ja sam nie czułem się najlepiej, byłem jednak na tyle świadomy, że wykorzystałem ten czas na wyjście i pozbieranie wszystkiego wokół ogniska. Niestety, chęci do pracy szybko mi się skończyły i w zlewozmywaku piętrzył się teraz stos brudnych naczyń. Czekały na lepsze czasy.
    Lidkę jakoś ominęły problemy żołądkowe, chociaż czuła się niewiele lepiej. Trochę mnie to zaskoczyło, bo nie spodziewałem się, że będzie bardziej odporna. Ale jęczała czasami i długo nie wychodziła z sypialni. Tylko Romek próbował donosić jej jakieś napoje, nie wiem jednak czy cokolwiek wypijała.

    Było już po południu, gdy wszyscy spotkaliśmy się w salonie. Fotele były wygodniejsze niż krzesła. Ja w tym towarzystwie byłem najzdrowszy. I nic w tym dziwnego. Miałem przecież najwięcej podobnych doświadczeń, a w związku z tym i nabytej odporności.
    Romek podleczył się piwem i też prezentował się nie najgorzej, ale dziewczyny wyglądały nieciekawie.
    Dorota ubrała się wprawdzie i nawet dyskretnie umalowała, tylko minę miała nieszczęśliwą. Podałem kawę, ciasteczka i owoce. Namówiłem wszystkich do zjedzenia chociażby odrobiny, bo glukoza była bardzo potrzebna organizmom. Moje namowy dały niewielkie rezultaty, jednak coś tam obydwie skosztowały. I chyba dobrze, bo po wypiciu kawy Dorota odzyskała trochę energii. Zarzekając się, jak czynią to wszyscy na kacu, że nigdy więcej nie będzie pić wódki, zaczęła interesować się końcówką wczorajszej imprezy, bo podobnie jak Lidka, niczego nie zapisała w pamięci. A kiedy już zaspokoiła swoją ciekawość, postanowiła przełamać niemoc i coś robić. W kuchni zauważyła pełny zlew i zawoławszy Lidkę do pomocy, zrobiły porządek z naczyniami i sztućcami. Jednak i one szybko opadły z sił.
    Na słońce nikt z nas nie wychodził. Dziewczyny miały zrozumiały dzisiaj światłowstręt i chociaż rozumiały, że kąpiel w jeziorze bardzo by im pomogła, to jednak wolały iść do salonu po prostu poleżeć. Wtedy po cichutku, nic nikomu nie mówiąc, wymknąłem się do kuchni przygotować obiad. Postanowiłem ugotować zupę ogórkową, bo uznałem, że to akuratnie wszystkim nam dzisiaj dobrze zrobi, oraz dokończyć drugie danie, przywiezione przez Lidkę.
    Kiedy ziemniaki były już prawie gotowe, Dorota wróciła do mnie. Nie spodziewała się takiego widoku, więc natychmiast zaczęła mnie przepraszać, że wszyscy zostawili mnie samego, a ona w szczególności. Śmiałem się i nie przyjmowałem przeprosin, tłumacząc jej, że nie jestem urażony i że nic się nie stało, bo sam tak chciałem. Niech wypoczywa jak uważa. Była jakby trochę spokojniejsza i wyszła, a po chwili wszyscy wrócili do kuchni.
    Dziewczyny udawały energię i zaoferowały mi swoją pomoc, jednak poprosiłem je tylko o konsultacje przy przygotowaniu mięsa i sosu do drugiego dania, po czym zażądałem, żeby usiadły i nie przeszkadzały. A po piętnastu minutach obiad był gotowy.
    Zjadły niewiele, właściwie samą zupę, ale to było akuratnie korzystne dla nich. Nie należało obciążać żołądka. A po posiłku doszły do zgodnego wniosku, że teraz muszą się przespać.
    Dorota tym razem nie oddalała się nigdzie. Pomogła mi posprzątać kuchnię a potem pociągnęła za sobą do sypialni. Nie, niczego więcej nie chciała, jedynie mojej obecności, a ponieważ byłem zmęczony, spokój bardzo mi odpowiadał. W sypialni było zdecydowanie chłodniej niż w kuchni i leżało się bardzo przyjemnie.

    Obudził mnie chyba trzask głośno zamkniętych drzwi do łazienki. Lidka z Romkiem wstali chyba wcześniej i któreś z nich chodziło po domu. Dorota też się obudziła, odwróciła twarzą do mnie i teraz spoglądaliśmy na siebie, lekko ziewając i przeciągając się bez skrępowania. Spojrzałem na zegarek. Spaliśmy ponad dwie godziny. Nieźle. Ale czułem się zdecydowanie lepiej. „Wczorajsze” zmęczenie ustępowało.
    Dorota też ozdrowiała. Objęła mnie ręką za szyję i przytuliła swój policzek do mojego.
    - Nie ogoliłeś się – wymruczała. Ale to było już mruczenie zadowolonej z życia kotki.
    - Nie dałem rady – odpowiedziałem krótko, bo poczułem, jak jej usta blokują moje wargi, a kolano wsuwa się pomiędzy nogi. Nie miałem wątpliwości czego teraz ode mnie oczekuje. Wracała do życia i do codzienności.

    Kiedy leżeliśmy już spokojnie, a oddech wrócił do normalnego rytmu, zapytałem ją jak teraz ocenia obecność Romka.
    - Chyba już lepiej. A nawet znacznie lepiej – odpowiedziała. – Chociaż do sauny jeszcze bym z nim nie poszła. Ale jeśli jestem w kostiumie, na przykład w jeziorze, to już nie myślę o tym, że mnie obserwuje.
    - Tak właśnie mi się wydawało, kiedy na ciebie patrzyłem – potwierdziłem. – Przestałaś o tym myśleć i twoje zachowanie stało się absolutnie normalne.
    - A teraz w dodatku zdobyłam następne doświadczenie – rzuciła, trochę ironicznie. – Wiem już co czują faceci na kacu. Brr… – wstrząsnęła się. – Tomek, wstydzę się za siebie. Nigdy więcej, obiecuję ci to.
    - Odpuść sobie – poprosiłem. – Każdy ma prawo popełniać błędy. Tym bardziej ktoś, kto robi to w celach doświadczalnych. Ważne, żeby błędów nie powielać, tylko wyciągać z nich wnioski. Ja uważam, że nie masz się czego wstydzić. W zasadzie takie doświadczenie wszyscy mają za sobą, a młodzi przed sobą. Każdy z czasem to pozna. Więc nie rozmyślaj, lecz machnij na to ręką. Nic się nie stało. Pilnowałem cię przez cały czas.
    - A nie zgwałciłeś biednej, upadłej dziewczyny? – zapytała słodko, przytulając się.
    Zaprzeczyłem ruchem głowy i odpowiedziałem całkowicie poważnie. – Absolutnie! Twoje ruchy, twoje reakcje i pieszczoty są tak podniecające, że miałem się ich pozbawiać? Przecież ty byłaś niemal bezwładna! Miałem pieścić dziewczynę, która na pieszczoty nie reaguje? On by mi opadł! – dokończyłem już ze strachem w głosie.
    Zaśmiewała się na cały głos. Ja jednak nie skończyłem jeszcze mówić.
    - A poza tym, wolę jak ty to robisz.
    - Znaczy, co robię? – nie zrozumiała.
    - Jak to ty mnie gwałcisz – rozmarzyłem się. – A twój biust drga mi przed oczami i mogę go chwytać wargami…
    - Więc dlaczego mi o tym nie mówisz? – zapytała z wyrzutem, odwracając się na brzuch i podpierając ręką brodę. – Ja też chciałabym poeksperymentować, więc umówmy się, że będziemy próbowali robić to tak, jak nam się będzie podobało.
    - Jesteś kochana! – pocałowałem ją i przyciągnąłem ręką do siebie. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że użyłem słowa zabronionego. Jednak Dorota nie zareagowała. Udała, że niczego nie słyszała. Ale temat zmieniła natychmiast.
    - Tomek, może pójdziemy już? Jak myślisz?
    - Oczywiście – zgodziłem się, wstając z łóżka. – Sprawdzę tylko, czy łazienka jest wolna.


    238
  • #53
    literatka
    Level 12  
    Była zajęta. Lidka doprowadzała siebie do ładu i porządku. Musieliśmy jeszcze poczekać. Na szczęście długo to nie trwało więc po odświeżeniu i ubraniu się, zaglądnęliśmy do kuchni.
    Tym razem Dorota przejęła inicjatywę, chociaż przyznawała, że jeszcze odczuwa pewne dolegliwości. Ale nie pozwoliła nikomu na rządzenie się. Nastawiła ekspres i po kilku minutach delektowaliśmy się aromatyczną kawą. W międzyczasie dołączyła do nas Lidka a potem zjawił się i Romek.
    Dziewczyny już nie milczały jak przed południem, a i nie jęczały. Przeciwnie, próbowały sobie wzajemnie dokuczać, na przemian z zapewnieniami, że już nigdy więcej. Doszły też do etapu opisywania swoich odczuć od chwili przebudzenia. I tutaj popisał się Romek, który przerwał Lidce kwiecisty opis jej porannych dolegliwości, filozoficznym stwierdzeniem:
    - Teraz sama wiesz, że czasem wymagasz ode mnie rzeczy niemożliwych. Bywają takie dni…
    O dziwo, Lidka zamiast odpalić mu coś ostrego, co było dotąd jej zwyczajem, tylko pogłaskała go po twarzy, zapewniając, że doskonale wszystko rozumie i więcej nie będzie. Ciekawe, jak długo ten stan zapamięta – pomyślałem.
    Po kawie, dziewczynom wrócił apetyt i odgrzały sobie zupę, natomiast Romek wyraził chęć na coś mocniejszego. Lidka mnie wtedy zadziwiła, bo słysząc to, wzruszyła tylko ramionami. Mnie zaś propozycja odpowiadała. Tym bardziej, że Dorota bez wahania postawiła na stole kieliszki i wyjęła z lodówki butelkę z wódką. Podała też napoje i przekąski, nie krzywiąc się i nie protestując. Jednak na stole były tylko dwa kieliszki. Obydwie dziewczyny kategorycznie odżegnały się od alkoholu. Nie odsuwały się jednak od nas i sympatycznie zaczęły kibicować. A nam, po kilku głębszych, fantazja wróciła do organizmu. Zaproponowaliśmy najpierw kąpiel w jeziorze, a potem kontynuowanie wczorajszego ogniska. I o dziwo! Program wieczoru został zaakceptowany.
    Dzisiaj wszystko było nawet prostsze i łatwiejsze, niż wczoraj. Nad jezioro nie braliśmy ze sobą niczego, bo nie miało to sensu. Szybko przebraliśmy się w domu i po prostu pobiegliśmy do wody. A tam, kilkadziesiąt minut szalonych zabaw wystarczyło, żeby do reszty wygonić z dziewczyn syndrom dnia wczorajszego. Odzyskały dawne siły i świetny nastrój. Nam też woda pomogła. Romek był pełen wigoru, próbował ścigać się w wodzie z Lidką, a i ja czułem się coraz lepiej. I kiedy ochłodziliśmy się dostatecznie, wróciliśmy do domu, żeby przygotować kontynuację wczorajszego wieczoru.
    Dorota wygoniła nas jednak z kuchni. Pozwoliła tylko byśmy z Romkiem zabrali butelkę, one zaś wzięły na siebie przygotowanie reszty zaopatrzenia.
    Bardzo nam to odpowiadało. Nasze zadanie było dzisiaj prościutkie. Słońce wysuszyło wodę, którą wczoraj Romek zalał ognisko, więc ponowne jego rozpalenie było łatwe. Ławy i stół stały gotowe, oświetlenie było przygotowane, mogliśmy więc siedzieć i rozmawiać, pijąc od czasu do czasu po kropelce i przyglądając się krzątaninie dziewczyn, nastawiającym stół.

    Romek uznał mnie za cudotwórcę, nie mogąc nadziwić się niezwyczajnej łaskawości Lidki. Jakby zupełnie nie widziała, że on pije, chociaż butelka i kieliszki stały sobie grzecznie na stole. Podobnie jak Dorota nie widziała, że piję również ja. Jakby alkohol miał czapkę – niewidkę. Rozmawiały z nami normalnie i wesoło, demonstrując swój dobry nastrój i starając się okazać łaskawość. Lidka przytulała się do Romka, Dorota zalotnie podchodziła do mnie, gryząc czasem w ucho, albo domagając się pocałunku… absolutna nienormalność!
    Dopiero po jakimś czasie domyśliłem się o co chodzi w tej grze. Najwyraźniej sądziły, że to my upijemy się dzisiaj i jutro będą mogły z nas zakpić. Ale przecież nie ze mną takie numery! Z takim weteranem jak ja…
    Romkowi o niczym nie powiedziałem. Wiedziałem tylko, że nie mogę do tego dopuścić. Nie wolno nam było przekroczyć normy. Postanowiłem kontrolować go sam i po prostu przestać pić, kiedy zauważę, że on ma już dość. Okazało się jednak, że taka potrzeba nie zaistniała. Nawet późną nocą.
    Jakoś naturalnie, bez specjalnych zabiegów, tematem naszej rozmowy stały się studenckie czasy. Dla nich wszystkich to było przecież niedawno, więc zaczęło się wspominanie całkiem konkretnych osób; co one robią, jak sobie w życiu radzą, kto z kim się ożenił, a potem rozmowa zeszła na ciekawe historie, imprezy i zdarzenia z czasów studenckich. Trochę byłem wtedy tak na uboczu, ale z zainteresowaniem słuchałem ich wynurzeń. Ten obraz, który rysowali uzupełniał przecież to wszystko co poznałem dotychczas od Doroty. Mniej lub bardziej, wszystko to było jej dawnym środowiskiem. Z takimi albo podobnymi ludźmi miała kontakty, z nimi rozmawiała, ich słuchała, z nimi się śmiała, to oni kształtowali jej poglądy na nich samych.
    Siedzieliśmy wtedy na ławie obok siebie. Dorota przez cały czas albo trzymała mnie za rękę, albo kładła swoją dłoń na moim udzie, lub zwyczajnie przytulała się na chwilę, demonstrując naszą bliskość. Często też obrzucała mnie spojrzeniem, jakby kontrolując, czy jestem jeszcze zainteresowany tematem rozmowy, czy zaczynam się nudzić. Ale pomimo milczenia, wcale się nie nudziłem. To wszystko było dla mnie bardzo ciekawe.
    Aż wreszcie, kiedy Romkowi zabrakło nastroju do kontynuacji jakiegoś wątku, Dorota zaproponowała, żebym to ja opowiedział o swoich spostrzeżeniach z tamtych lat. I trafiła. Byłem już trochę pod wpływem wypitych kieliszków, a w dodatku jej propozycja spotkała się z takim aplauzem Lidki i Romka, że nie mogłem odmówić.
    Przedstawiłem im swoje studenckie lata, skupiając się na dawnych rajdach i imprezach ogólnouczelnianych albo wydziałowych. Szybko udowodniłem, że okresy naszych studiów nie są porównywalne. Kiedyś cała organizacja imprez spadała na samych studentów. Teraz studenci są tylko marnym uzupełnieniem występów zaproszonych i opłaconych gwiazd. Trochę protestowali, ale żeby nie kontynuować dyskusyjnego tematu, wróciłem do opisów wydarzeń z rajdów. I kiedy opowiadałem o moim pierwszym rajdzie w Bieszczady, Dorota tak zasłuchała się w moje słowa, że chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, jak mocno ściska moją dłoń. Aż poczułem pot między naszymi palcami.
    Moja opowieść zainspirowała też Lidkę. Było już dość ciemno, nastój był odpowiedni i rzucone przez nią hasło, abyśmy odstawili ławy, usiedli wokół ogniska i pośpiewali trochę, spotkało się z aprobatą. To nic, że ani dziewczyny nie dysponowały wielkimi głosami, ani Romek nie był zbyt muzykalny, jednak w sumie okazało się, że studencka piosenka turystyczna jest ponadczasowa. Początkowo proponowali niemało takich piosenek, których ja nie znałem bo były zbyt nowe, ale oni znali też dawne, popularne przed laty. Czasem tylko po łebkach, ale jednak. I wystarczyło, że podśpiewują ze mną. W sumie było bardzo fajnie, nawet wręcz sentymentalnie. Siedzieliśmy przy ognisku niczym harcerze, iskry leciały do nieba, więc naturalną koleją rzeczy przeszliśmy potem na pieśni biesiadne. Tu ze śpiewem było znacznie lepiej, bo słowa były ogólnie znane. Okoliczna przyroda pewnie trochę się wystraszyła, ale przynajmniej obydwaj z Romkiem spaliliśmy trochę wypitego alkoholu. Było to o tyle ważne, że dzisiaj Dorota nie nalegała na muzykę, więc magnetofonu nie było i tańców też.
    Pomimo uboższego menu w porównaniu z dniem wczorajszym, zabawa była lepsza i trwała dłużej. Impreza zakończyła się grubo po północy. I do końca ani Dorota, ani Lidka, nie wypiły nawet kropli alkoholu. A bawiły się doskonale, przynajmniej tak ja to oceniałem.
    Najśmieszniejsze było zakończenie, kiedy Lidka usiłowała udawać Romka niewolnicę. Próbowała go namawiać, żeby skorzystał z jej pomocy, bo przecież jest pijany i to ona odprowadzi go dzisiaj do domu, położy do łóżka, bo mocno mu współczuje tego stanu, w którym się znalazł. Sama przecież dobrze zna te męki, jakie przechodzi człowiek, który nadużył alkoholu. Romek razem z nami zaśmiewał się do łez i oczywiście, bez żadnych problemów, samodzielnie i pewnie pomaszerował do domu. Podobnie zresztą jak i ja. Dorota, o ile też planowała takie przedstawienie, szybko z niego zrezygnowała. I dobrze zrobiła, bo cały czas kontrolowałem swoje zachowanie Nie było mowy o tym, że mógłbym stracić świadomość.
    Oczywiście, rano miałem lekkiego kaca, ale po wypiciu kawy byłem w stanie niemal normalnie funkcjonować. I tak też odpowiedziałem Dorocie, kiedy zapytała mnie o samopoczucie. A wtedy się zaczęło.

    Dostałem polecenie zażycia leków, a potem założenia sportowego stroju i wybiegnięcia pod bramę. Kiedy opierałem się i marudziłem, sama założyła mi koszulkę i spodenki, po czym widząc przedłużający się mój brak entuzjazmu, zrobiła swoją minę skrzywdzonego dziecka i nie miałem wyjścia. Musiałem się poddać.
    Przebiegliśmy dwie, pełne odległości do drogi. Wprawdzie po pierwszym chciała mnie zwolnić z drugiego „okrążenia”, ale wtedy się zaparłem. W milczeniu odrzuciłem propozycję postoju i kontynuowałem bieg. Zaliczyliśmy ten etap w trochę dłuższym czasie, bo widząc moje trudności, dopasowała swoje tempo, jednak kiedy zatrzymaliśmy się przed bramą, była bardzo zadowolona i mocno mnie wycałowała.
    A potem padła propozycja: śniadanie, albo jezioro. Tu miałem prawo wybierać. I wybrałem jezioro, tyle że po wrzuceniu czegoś lekkiego do żołądka. Dorota pamiętała moje wczorajsze nauki, że na kacu potrzebna jest odrobina glukozy, bo zrobiła kanapki z miodem. To mi wystarczyło.
    Nad jeziorem byliśmy sami. Lidka z Romkiem dotychczas nie dali znaku życia, a my nie mieliśmy powodu by im przeszkadzać. Dopiero po powrocie zobaczyłem ich już w kuchni. Lidka w puszystym szlafroku, a Romek w samych slipkach. Dorota z mety wypędziła go z kuchni w takim stroju, poza tym atmosfera była doskonała.
    Od razu też zaczęły się rozmowy o ich wyjeździe. Chodziło o to, żeby zaplanować rozkład dnia. Lidka chciała jak najszybciej, jednak pod naciskiem Doroty zgodziła się na wyjazd po obiedzie. Mieliśmy więc przed sobą spory kawał dnia. Nie należało go marnować.
    Romek wrócił ubrany i wyglądał jakby był lekko zaspany. Ale już wiedziałem, że to pozory. Fakt, na pewno też miał małego kaca, który mnie po kąpieli w zasadzie przechodził. On po prostu sprawiał takie wrażenie na nieświadomych obserwatorach. W rzeczywistości pod tą obojętną maską krył się nietuzinkowy facet. Wróżyłem mu niezłą karierę, tym bardziej, że wpisał się w modną branżę. Informatyka była teraz na topie.

    Na stole wylądowało dość obfite śniadanie i Dorota ostentacyjnie zachęcała mnie do jedzenia. Ale sama dłubała tylko w talerzyku, koncentrując się na rozmowie z Lidką. Próbowały robić jakieś ustalenia, bo mieliśmy tu zostać sami co najmniej przez tydzień. Nie proponowały mi udziału w rozmowie, więc i nie pchałem się tam ze swoim głosem. Zjadłem kanapkę, popiłem sokiem i siedziałem trochę znudzony. A wtedy zauważyłem, że Romek dyskretnie do mnie mruga. On też zjadł niewiele a teraz siedział jakiś taki nieswój.
    Pod pretekstem zaczerpnięcia świeżego powietrza podziękowaliśmy za śniadanie i wyszliśmy z domu.
    - Nie masz tu gdzieś piwa? – zaatakował mnie natychmiast po zejściu ze schodów.
    - Mam, chodźmy! – odparłem i skierowałem się w stronę jeziora. Początkowo nie zrozumiał dlaczego, ale posłusznie poszedł za mną.
    - Gdzie tam znajdziesz piwo? – zamarudził po drodze.
    - Widzisz tę starą budę? – zapytałem. – To sauna, a właściwie to jest bania na ruski wzór. Nie zapytałeś o nią dotychczas, bo uważałeś że nie jest warta uwagi. A ja ci oświadczam, że się pomyliłeś! – dodałem triumfująco. – Piwo też tam jest!
    - Pieprzysz! – aż przystanął, zdziwiony. – Chcę to obejrzeć! – zawołał, jakby nagle dostał zastrzyk adrenaliny.
    - Ależ nie ma sprawy – zaśmiałem się. – Właśnie tam idziemy!
    Kiedy znaleźliśmy się wewnatrz, tylko kręcił głową.
    - A ja myślałem, że to jakiś zrujnowany, zapajęczony magazyn staroci rybackich. Tak opowiadałeś o historii tego gospodarstwa, że niemal widziałem starożytnych rybaków. Do głowy mi nie przyszło by zapytać o tę ruderę, a przecież miałem ją pod samym nosem!
    Usiadł przy stoliku na krześle, na którym tak niedawno kochałem się z Dorotą. Ja w tym czasie wyjąłem z lodówki puszki z piwem, które natychmiast pokryły się nalotem rosy. Nieźle były schłodzone. A w szafce powyżej, były też szklanki. Niczego nam nie brakowało.
    - Ale masz tu Amerykę! – kręcił głową jakby z niedowierzaniem, pochłaniając w przerwach zawartość szklanki. – Nie do wiary!
    - Czym ty się zachwycasz? – gasiłem jego podziw. – Wiesz, dla dwojga małolatów którzy się kochają, dmuchany materac jest pałacem. Bo czego im więcej potrzeba? A ja nie jestem już małolatem. I wiem co to znaczy życie. Uwierz mi na słowo, lepiej jest dopóki się nie pozna znaczenia tych słów.
    Milczał, pociągając ze szkanki. Ja zresztą robiłem to samo. Przeżuwaliśmy w myśli moje słowa.
    - Wiesz co? Mówisz takimi zagadkami – odezwał się nagle – że nie mam pojęcia co chcesz naprawdę powiedzieć. Zdobyłeś najpiękniejszą dziewczynę jaką ja kiedykolwiek widziałem. Mało tego. Dorota wpatruje się w ciebie jak w obrazek. To widać na pierwszy rzut oka. Nawet jeść nie musisz, bo chętnie będzie cię dokarmiała niby jakiegoś niemowlaka. I ty jeszcze narzekasz?
    - Nie, na nią nie narzekam. Na razie. Ale wiem, że będę. C’est la vie! Takie jest życie, Romeczku! – dokończyłem i zająłem się piwem. Widziałem, że niczego nie zrozumiał.
    Romek intensywnie wpatrywał się we mnie, zupełnie zagubiony. Ja tymczasem spokojnie piłem piwo. Nieoczekiwanie jakby otrząsnął się od natrętnych myśli.
    - Masz jeszcze?
    - Pewnie. Wszystko co w lodówce jest do twojej dyspozycji – oznajmiłem, ale nie chciało mi się wstawać. Czekałem aż weźmie sobie sam i mnie też poda. Myśl o Dorocie, o tym że jesteśmy tu tylko przez wakacje, wtłoczyły się w moją głowę, psując nastrój.
    Po chwili puszki stały na stole, a Romek usiadł i otwierając jedną, rzucił od niechcenia.
    - Długo znacie się z Dorotą?
    Zaskoczył mnie. Żeby ukryć zmieszanie i zyskać czas na zastanowienia się nad tym co mam odpowiedzieć, spróbowałem milcząco celebrować otwieranie swojej puszki i nalewanie piwa. Jednak nie odpuścił, uważnie śledząc każdą moją czynność. Byłem bez szans. Nie mogłem go okłamać.
    - No… – zacząłem niepewnie. – To już chyba całe… pięć dni. Albo sześć… zależy jak liczyć. Dokładnie nie pamiętam.
    - Co??? – niemal wrzasnął. I zamilkł, spoglądając na mnie niczym kobra na swoją ofiarę. Milczałem jednak, spokojnie podnosząc szklankę do ust.
    - Ty mi tu nie pieprz – rzucił łagodniej, po czym zajął się swoim piwem.
    - Nie pieprzę – odpowiedziałem cicho i bez uśmiechu. Tak cicho, by nie było wątpliwości, że to wszystko jest prawdą. – A z Lidką znam się tylko pół doby krócej.
    Ręce mu opadły i siedział, przypominając jakiś monument.
    - Wy naprawdę nie znaliście się wcześniej? – mimo wszystko nie mógł uwierzyć w moje słowa. Nie dziwiłem się. W takiej sytuacji sam miałbym z tym niemałe trudności.
    - Naprawdę! – potwierdziłem bez wahania.
    Niech się dzieje co chce. To inteligentny facet i powinien mieć normalną wiedzę, żeby głupimi przypuszczeniami nie skrzywdził kiedyś ani Lidki, ani Doroty.
    - Z Dorotką spotkaliśmy się w pociągu, a mówiąc dokładniej to jechaliśmy w tym samym przedziale. Zwyczajnie, jak to codziennie robią dziesiątki tysięcy innych podróżnych. I przez zdecydowanie większą część drogi nie zamieniła ze mną ani jednego słowa – opowiadałem nieoczekiwanie nawet dla samego siebie. – Ba, nawet na mnie nie spojrzała. Tylko, że potem wszystko potoczyło się inaczej, coś jak grom z jasnego nieba… Wybacz Romek, ale to historia zbyt świeża, sprzed kilku dni. Sam na razie nie bardzo w to wierzę i jeszcze nie potrafię o wszystkim mówić. Dla mnie to też jest niemal futurystka. Naprawdę, wolałbym zmienić temat. Nie dlatego, że chcę coś ukrywać, ale jeszcze nie mam do tego dystansu. Przecież to wszystko było jakby wczoraj…
    Długo spoglądał na mnie w milczeniu, kręcąc tylko głową. Wreszcie odstawił szklankę i opierając łokcie na stoliku, przeczesywał palcami swoje włosy na głowie.
    - Ale numer! Tylu chłopaków marzyło o Dorocie! Wielu do dziś śni o niej po nocach, a tu znikąd zjawia się pewien Tomek i zabiera ją dla siebie. Ależ ty masz chłopie szczęście! Powinieneś grać w toto-lotka.
    - Tak uważasz? – zapytałem poważnie i raczej zimno, bo nagle ogarnęły mnie wątpliwości czy nie za dużo mówię. – Wybacz, ale wolałbym nie kontynuować tego wątku. Jeszcze nie pora – dodałem, napotykając na jego uważne spojrzenie.
    - Boisz się czegoś? – zapytał, wyraźnie nie zrozumiawszy moich intencji.
    - To nie to. Słuchaj, ja mam już trochę lat. Jestem żonaty i dzieciaty. Moje dzieci wchodzą w dorosłość, a ja miałem parę podobnych doświadczeń w życiu, które marnie się dla mnie kończyły. Zostawmy temat, nie chcę o tym mówić.
    Spoglądał na mnie lekko zdezorientowany.
    - A Dorota wie, że jesteś żonaty? – jeszcze próbował niepewnie.
    - Oczywiście, że wie – odpowiedziałem spokojnie, żeby nie miał wątpliwości. – Takich spraw nie można skrywać. Wie o mnie bardzo dużo. Niczego przed nią nie kryję, ani jej nie okłamuję. Odpowiadam na każde pytanie zgodnie z prawdą, a ona rewanżuje mi się tym samym. I chyba to pozwala nam czuć się ze sobą dobrze. Bo wtedy nie szuka się podtekstów, tylko każdą opinię, każde zdanie partnera traktuje się poważnie. My nie mydlimy sobie oczu. I to mi się bardzo podoba, a jednocześnie… to jest… straszne.
    - Straszne? – przerwał mi. – Dlaczego niby „straszne”?
    - Nie rozumiesz? – teraz ja z kolei patrzyłem na niego z irytacją. – Bo ja się w niej zakochałem! – wybuchnąłem nagle. – Tak po prostu! Jak jakiś małolat! Jak kiedyś ty i twoi wszyscy koledzy! A jestem na tyle stary i doświadczony, że doskonale wiem czym to się dla mnie skończy. To będzie prosta droga do życiowej katastrofy! Ale to i tak mały pikuś… – dodałem lekceważąco.
    - Nie kumam – odparł spokojnie, zupełnie nie przejmując się moim wybuchem. Ale ciągle spoglądał w moją stronę. – A co jest duży pikuś?
    - Romek… – spojrzałem mu w oczy. – Kochałeś się kiedyś w Dorotce, ja to wiem. Więc możesz chyba sobie wyobrazić … albo nie. Nawet ja jeszcze nie potrafię sobie tego wyobrazić.
    - Czego?
    Jego głos wyrażał autentyczne zdziwienie. On niczego nie udawał. Nie rozumował w tych kategoriach, które dla mnie były oczywiste. Albo je lekceważył, bo jego nie dotyczyły.
    - A co będzie potem z Dorotką?
    Powiedziałem to bardzo powoli i wyraźnie, chcąc skupić jego uwagę na moim problemie.
    - Jakie „potem”? – nadal nie kojarzył. Niestety, chyba był bardziej nietrzeźwy niż sądziłem.
    - Ech, zostawmy to już! – ponowiłem propozycję, kręcąc głową. – Może to wszystko za wcześnie i nie pora na takie rozmowy. Może jednak coś się jakoś ułoży…
    Odpuściłem, bo to nie miało sensu.

    A tak w ogóle, to nie wiem skąd nagle odważyłem się żeby powiedzieć o tym wszystkim głośno. O tym, co zaprzątało moje myśli w tych rzadkich chwilach, kiedy byłem sam, kiedy nie towarzyszyła mi obecność Doroty. Te chwile były króciutkie jak mgnienie, ale bywały. Kilka minut w ciągu dnia, parę chwil… Nie mogłem ani na chwilę zapomnieć o tym, co Dorota mi oznajmiła. Że wakacje się kiedyś skończą…
    Dlaczego do tego nawiązałem? Nie wiem i nie rozumiem. Dotąd sam nie chciałem się w to zagłębiać i odpychałem takie myśli niczym natrętne muchy. W dodatku powiedziałem to Romkowi, którego poznałem zaledwie kilka godzin temu. Przecież nawet przed sobą nie bardzo chciałem się do tego wszystkiego przyznać. Że wiem, że czuję, jaki będzie nasz koniec. Przy Dorocie o tym zapominałem, bo nie dawała mi chwili wytchnienia na jakieś rozmyślania. Starała się być przy mnie zawsze i wszędzie. A ja coraz bardziej akceptowałem jej stałą obecność przy moim boku. I bez niej zaczynało mi być nijak… A to przecież doświadczenia zaledwie kilku dni…
    Tak, nie kłamałem Romkowi. Dorota wygoniła z mojej głowy wszelkie kobiety, wszelkie dziewczyny i czułem, że coraz bardziej pragnę wyłącznie jej obecności. Już teraz, pijąc z Romkiem piwo w saunie, czułem się bez niej źle. Już zaczynało mi jej brakować. I z niecierpliwością oczekiwałem, że zaniepokojona moim zniknięciem sama pojawi się w okolicy jeziora, a ja jej oznajmię, że jestem i czekam. Tylko… ile dni jeszcze tak będzie? Co mi powie na „do widzenia”?
    Zakłuło mnie w boku. Czy naprawdę jak przestanę być dla niej niezbędny, to porzuci mnie tak bez żalu? Nie, to nie było możliwe. Nikt nie jest w stanie wyjść obojętnie z takiego związku. Tyle, że często przychodzi zagryźć zęby i jednak to zrobić. C’est la vie! Takie jest życie! Co więc zrobi po wakacjach???

    - Co ty się tak wszystkim przejmujesz, rozważasz niczym święty Tomasz z Akwinu – usłyszałem spokojny głos Romka. Wstał i podszedł do lodówki, wyciągając kolejne puszki piwa. – Po co ci takie filozofowanie? Słuchaj, to prawda że kiedyś kochałem się w Dorocie. Zebrałem o niej wtedy mnóstwo informacji. I nie znalazłem żadnej złej! – zaakcentował, siadając przy stole. Podał mi puszkę i zaraz otworzył swoją, zapełniając szklankę. – To jest dziewczyna na najwyższym poziomie. Sam chyba to zauważyłeś. Piękna, inteligentna, poukładana… a że mnie nie chciała… cóż! Nikogo z moich kolegów nie chciała – westchnął jakby z zadowoleniem. – Może dlatego nie czuję się przegrany i nie czuję do niej jakiegoś żalu. Bo nie przegrałem z nikim. Wprawdzie wybrała sobie Kamila, ale on nie był z naszej paczki. Słuchaj! – nagle schwycił mnie za rękę. – Nie chciałem mówić przy stole tego wszystkiego co o nim wiem. O czym tak naprawdę rozmawialiśmy wtedy z kumplami. To facet zwariowany, który o życiu nie ma pojęcia.
    Oparłem się o krzesło, co pozwoliło mi zabrać dłoń ze stołu. Nalałem sobie piwa i powoli podniosłem szklankę.
    - Dlaczego tak mówisz? – zapytałem. – Wcześniej naprawdę nic o nim nie wiedziałeś?
    - Niczego nie wiedziałem na pewno – odparł spokojnie. – Mogłem się tylko domyślać tego z kilku przesłanek. Ale to nie była pewność, za mało bym mógł powiedzieć coś konkretnego i ją ostrzegać, bo dziewczyny wtedy nie traktowały poważnie ani nas, ani tego co mówiliśmy. Przecież to był czas, kiedy nie byłem związany z Lidką tak jak teraz. Dopiero na ich ślubie wystąpiłem po raz pierwszy w charakterze jej oficjalnego partnera. Do dzisiaj nie wiem ile by mnie jeszcze zwodziła, gdyby nie to wesele; czy była wtedy w przymusie, czy tego chciała naprawdę, naprawdę nie wiem. Ale wtedy zaprosiła właśnie mnie. I tak już zostaliśmy we dwoje. Mnie to odpowiada i mam nadzieję, że jej też.
    - A ja nadal nie rozumiem, co wy zarzucacie Kamilowi – wpadłem mu w słowo. – Przecież facet jest niegłupi, skoro w dość młodym wieku zrobił doktorat, o którym zrobiło się głośno. O co w tym wszystkim chodzi?

    To było świadome i celowe zagranie z mojej strony. Bo kiedyż mogłem mieć lepszą okazję do poznania bliższych szczegółów? Dlaczego Dorota, ze wszystkimi swoimi zaletami, to właśnie jego wybrała na męża, chociaż ma on tak fatalną opinię? Nikt niczego nie wiedział? Ona sama nie widziała? Niepojęte… Coś tam mi opowiadała, ale chciałem poznać to z innej strony, z innego punktu widzenia.
    - Tomek, o czym my mówimy! – odezwał się lekceważącym tonem. – Lidka pokpiwa sobie ze mnie, że ja widzę tylko monitor i myślę wyłącznie o programach. Ale w porównaniu z Kamilem, to ja jestem niemowlę. Owszem, lubię swoją profesję, tylko ja twardo stoję nogami na ziemi. Pochodzę z prowincji i do Warszawy przyjechałem się uczyć. Ja w „stolycy” nie mam stałej, historycznej bazy. Muszę się sam utrzymywać i sam o siebie dbać. Lubię to co robię i chcę robić więcej. Ale to mi życia nie przesłania. A Kamil? – przerwał, spoglądając na mnie.
    Milczałem, sącząc piwo. W takich sytuacjach trzymana w dłoni szklanka jest jak tarcza ochronna; zastępuje wiele rzeczy i pozwala na uniknięcie wielu zagrożeń. Można ją objąć obydwiema rękami, niby ją zagrzewając, co oczywiście jest zupełnie zbędne, można też skoncentrować na niej swój wzrok badając poziom piany, można robić wiele, wiele innych rzeczy, unikając zasadniczej reakcji na postawiony problem. I nie zawiodłem się na niej. Romek musiał odpowiedzieć na swoje pytanie sam.
    - Kamil oszukał nas wszystkich – powiedział głosem już pozbawionym emocji. – Tak mi się przynajmniej wydaje i nie tylko mnie. Ten jego okres, kiedy zostawił uczelnię i zainteresował się Dorotą… Tomek, myśmy doszli do wniosku, że to było sterowane. Ludzie sporo wiedzą i to się da podsumować.
    - Co mianowicie? – udałem naiwnego.
    - To nie jest człowiek, który nadaje się na męża – odparł zdecydowanie. – Przyzwyczajony do stałej opieki, dorosły facet, któremu mama robiła kanapki nawet po ślubie z Dorotą, który nie wie, że brudne gacie i skarpetki trzeba wyprać… Tomek, Dorka ci o tym nie powie. Ja to wiem przypadkowo. Częściowo także od Lidki, która o wszystkim nie mówiła do mnie. Ale usłyszałem kiedy rozmawiała z kimś innym…
    - To jak on żyje w Ameryce? – zdziwiłem się. – Przecież tam nie ma mamusi.
    - I to jest dla mnie największą zagadką – przyznał, ożywiony. – Albo się czegoś nauczył, albo nadal ma kogoś, kto wszystko za niego zrobi. Optuję za tym drugim wariantem. Wiesz dlaczego? Bo na tym uniwerku który go zaprosił i finansuje jego badania, prościej i taniej jest zatrudnić jakąś murzynkę by go obsługiwała, niż z niego zrezygnować. Tego jestem pewien. Sam nie dałby sobie rady, a ponieważ w swojej branży jest faktycznie niezły, jest jak jest. Mam nadzieję, że teraz jesteś w stanie zrozumieć Dorotę – zakończył.
    - Ja mam zrozumieć? – znieruchomiałem. Moje zdziwienie było prawdziwe. – Nie wiem o co ci chodzi. O jakim zrozumieniu mowa?
    Tym razem to on zastosował unik i umilkł, pociągając piwo. Ale ja czekałem. W końcu byłem znacznie trzeźwiejszy od niego. I się doczekałem.
    - Wiesz, jak się gumkę cały czas naciąga, to ona w końcu pęknie. I pewnie tak stało się z Dorotą. Ona chyba nie wytrzymała tego. Nikt by nie wytrzymał.
    - Do czego pijesz? Mówisz takimi zagadkami, że już zupełnie nie wiem o jaką gumkę ci chodzi.
    - O to, że została u ciebie. I że zdecydowała się na rozwód. Nie chciałbym byś o niej źle pomyślał.
    Opadły mi ręce i głowa też, ale szybko podniosłem je do góry. Nie wiedziałem czy jest pijany czy zgłupiał.
    - Ale śmieszne – powiedziałem, dodając zaraz. – Nie obawiaj się, zbyt dobrze znam życie, żeby takie głupoty w ogóle przychodziły mi do głowy. To wszystko co mówisz jest mi znane i lepiej mnie więcej nie prowokuj takimi podejrzeniami.
    - Spokojnie, spokojnie! – podniósł ręce do góry. – Nie miałem na myśli niczego złego.
    - I dobrego też nie – przerwałem mu. – Ja nie jestem Kamilem i pozwól, że moje relacje z Dorotą będziemy omawiać tylko we dwoje. Chyba niepotrzebnie ci się zwierzałem.
    - Oj, przestań, daj spokój! – nadal podnosił ręce. – Sorry, ja cię bardzo przepraszam, ale ja… wiesz… Dorotę nadal bardzo cenię i bardzo lubię – przyznał. – I naprawdę nic nie mam przeciwko tobie. Ale ja ją znam chyba lepiej niż ty. To dziewczyna nie z tej epoki. Przerasta otoczenie o głowę. To, że jest ładna o niczym nie świadczy. Ale jest też piekielnie mądra, inteligentna, uparta, konsekwentna i w ogóle trudno znaleźć u niej jakieś wady. Dlatego nikomu nie udało się jej ugryźć. Z żadnej strony. Nikt nie był na tyle dobry, żeby skupić na sobie jej uwagę.
    - I co, uważasz że ja tego nie dostrzegam? Że uważam Dorotkę za dziewczynę z tych… lekkich? Opanuj się, bo naprawdę nie ręczę za siebie!
    - Ależ ja nic takiego nie mówiłem! – zaprotestował. – Wręcz przeciwnie! To tobie chciałem zwrócić uwagę na jej cechy.
    - Daruj sobie takie starania – wykpiłem go. – Zapominasz, że ja mam już trochę lat i potrafię sam oddzielać ziarno od plew. Dla mnie Dorotka jest księżniczką, albo nawet królową. I nie musisz mnie tu pouczać.
    - Tomek, przepraszam! – tłumaczył się, chociaż w rzeczywistości moje pretensje nie miały żadnego sensu.
    - W porządku. Zmieńmy temat i lepiej powiedz jak ci idzie praca, gdzie w ogóle mieszkacie w tej stolicy.
    Milczał przez chwilę, przełączając się na nowy temat, ale po opróżnieniu puszki, potulnie odpowiedział.
    - Ja wynajmuję mieszkanie razem z kolegą. Mieszkamy we dwóch, bo inaczej nie miałbym żadnych oszczędności – skarżył się. – Lidka jak przyjeżdża do swojego instytutu, to zostaje u mnie i tak to się kręci.
    - Przecież informatycy mają podobno nienajgorzej – zauważyłem, nieco zdziwiony. – Tak mało ci płacą?
    - Trochę mało i w dodatku częściowo jest to też moja wina. Za bardzo zaangażowaliśmy się wszyscy w nasze eksperymenty i na pracę normalnie brakowało czasu. A szefostwo nie lubi braku pełnego poświęcania się dla firmy – kiwał smętnie głową, jakby od dawna już o tym był przekonany.
    - I co, zamierzasz coś z tym robić?
    - Oczywiście! – zapewnił skwapliwie. – Już właściwie się zdecydowałem, bo czas ucieka. Byłem w paru firmach, złożyłem papiery, ale teraz to wszystko idzie zbyt wolno. Sam rozumiesz, nastał sezon urlopowy, a przecież moich umiejętności nie sprawdzi byle jaki kadrowiec. Owszem, mam różne certyfikaty, mam nawet taki z Microsoftu, ale ostatecznych decyzji nikt nie podejmuje tylko i wyłącznie na podstawie papierów. To już nie ten poziom.
    - No a Lidka? Przeniesie się do Warszawy?
    - Gdyby była na to zdecydowana, już mieszkalibyśmy razem w Warszawie. Ale ten przypadek raczej nie wchodzi w grę. Kokosów na tłumaczeniach nie zrobi, na uczelni też wielkich pieniędzy nie ma, natomiast jej ośrodek na Mazurach ma zdecydowanie lepsze perspektywy na rozwój. Trochę to komplikuje nasze życie, ale cóż, nigdzie nie ma lekko. Ja wolałbym nawet żeby odeszła ostatecznie z instytutu, przynajmniej wiedzielibyśmy na czym stoimy, a w dodatku miejsce to mogłaby zająć Dorota, gdyby tylko zechciała.
    - No, ale z tego co słyszałem, teraz Lidka ma lepsze notowania na uczelni – próbowałem zasiać wątpliwości w jego przekonaniach. – Dorota jest w stanie sobie z tym poradzić? – pytałem zaskoczony.
    - Jestem przekonany a raczej pewny, że Dorota po prostu odpuściła sobie robienie dobrych wyników pod koniec studiów. Zrobiła to w porozumieniu z Lidką, żeby zrobić dla niej miejsce – wyjaśnił. – Czyli to wcale nie znaczy, że była gorsza. Podejrzewam nawet, że była lepsza. Tylko nie próbuj je o to pytać. I tak niczego ci nie powiedzą, do niczego się nie przyznają. Bardzo dobrze, zresztą. Dorota wtedy nie była zainteresowana pracą na uczelni, więc obezwładniła konkurencję swoim poziomem, a potem na wolne pole wpuściła Lidkę. Jak w lekkoatletycznym biegu. I formalnie to Lidka okazała się pierwsza na mecie.
    - Ty w to wierzysz? – zapytałem naiwnie. Pokiwał głową melancholijnie.
    - Wiesz co? One rozumieją się znacznie lepiej niż to okazują. Nawet ja nie jestem dla Lidki osobą tak bliską jak Dorota. A przecież już dłuższy czas jesteśmy razem, żyjemy ze sobą jak małżeństwo i mamy konkretne plany na nasze przyszłe życie. Nie mam zamiaru szukać nikogo innego, Lidka twierdzi że też nie, więc chyba sprawa jest jasna. Ale do wielu tematów, które omawiają z Dorotą, ja nie jestem dopuszczony. Tak przynajmniej było kiedyś, bo przecież Dorota przez jakiś czas nie kontaktowała się z nami. Zresztą, diabli wiedzą, czy nawet to jest prawdą. Może Lidka tylko o niczym mi nie mówiła? Może kontaktowały się utrzymując to w tajemnicy przede mną? Nie wiem. Ale przecież tak jest i teraz. Chyba zauważyłeś, że nam odpuściły, gdy już zaczęły wymieniać te swoje babskie sekrety. Zaczynają niewinną rozmowę na obojętny temat, a potem pozbywają się towarzystwa pod byle pretekstem i tyle. Kiedy później pytam Lidki o czym rozmawiały, jest tylko lekceważące machnięcie ręką i odpowiedź, że to mnie nie dotyczy. I tyle wiem.
    - Przecież to nic złego – wzruszyłem ramionami. – Czasem dobrze jest po prostu się wygadać. A jak się ma komu wszystkiego opowiedzieć i człowiek w dodatku spotyka się nie tylko ze zrozumieniem, ale także może otrzymać jakąś pomoc, to jest lepiej niż dobrze.
    - Wiem i dlatego to mi nie przeszkadza. Ale lata lecą i musimy w końcu zdecydować co dalej. Może i Lidka po dzisiejszej rozmowie z Dorotą przyspieszy swoje działania? Oby!
    - Żeby one już dzisiaj nie przyspieszyły – roześmiałem się. – Może zakończymy już tę piwną sesję? Nie chciałbym, żeby przyszły tutaj na nas wściekłe i warczące.
    - Jak chcesz, ale ja bym jeszcze jedną puszkę opróżnił. One jak się rozgadają, to mogą o bożym świecie zapomnieć. A poza tym jak wyjdą, to będą nas wołać. Usłyszymy ich.

    Chyba wymówił to w złą godzinę. Nieoczekiwanie drzwi sauny się otwarły i do środka weszły obydwie nasze damy.
    - Tomek, gdzie masz te brzozowe miotełki? – Lidka zagaiła bardzo słodziutkim głosem. Trochę się zmieszałem, bo czułem, że będą mieć do nas pretensje. Ale kiedy spojrzałem na Dorotę, zobaczyłem, że jest zupełnie rozluźniona, jej oczy są spokojne i nie ma zamiaru robić mi jakichś wyrzutów. Nabrałem wtedy odwagi.
    - Po co ci miotełki? – zapytałem z udawaną naiwnością. – Czy może mam rozpalić w piecu?
    - Ja ci rozpalę! – udawała oburzenie. – Do czerwonej skóry! – wykrzyczała.
    - Czemu tak głośno o tym mówisz? – dopytywałem się dalej. – Tu jest strefa ciszy wokół jeziora. Ryby nam wystraszysz!
    - Tomek, cholero, nie drażnij mnie! – nie wytrzymała. – Upijasz mi Romka, a ja znowu muszę być trzeźwa i będę siedziała za kierownicą do samej Warszawy. A pan i władca będzie mi drzemał na swoim fotelu, nie bawiąc mnie nawet rozmową.
    - A chciałabyś czegoś się napić? – nieoczekiwanie odezwała się Dorota. – Jśli tak, to nie wydaje mi się, żeby czegoś tutaj brakowało.

    To był cios poniżej pasa. Lidka przecież jeszcze niezupełnie otrząsnęła się ze wspomnień przedwczorajszego ogniska i Dorota doskonale o tym wiedziała. Trafiła więc bez pudła, to nie było trudne. W dodatku ten tekst był świadectwem tego, że nie uzgadniały wcześniej swojego stanowiska wobec nas. Wszystko działo się spontanicznie.
    Po słowach Doroty Lidka na chwilę zamarła, spojrzała na nią, a potem bez słowa, bezsilnie usiadła na wolnym krześle, stojącym trochę dalej od stolika. Wtedy zerwałem się, swoje krzesło podstawiając Dorocie, a sam przyniosłem sobie następne spod ściany i usiadłem obok. Zauważyłem, że dokładnie mnie zlustrowała, ale nie powiedziała jednego słowa, jakie z tych oględzin wysnuła wnioski. W każdym razie złe raczej nie były, bo jej nastrój ani trochę się nie zepsuł. Jednak zanim usiadła, podeszła do lodówki, zaglądnęła do środka i odwróciła się do nas.
    - Kto chce piwa? – zapytała niespodziewanie, obrzucając nas kolejno spojrzeniem. Na Lidce zatrzymała wzrok na dłużej. – Wypijesz ze mną pół szklanki? – drążyła temat. Lidka westchnęła ciężko.
    - I ty, Brutusie… Daj! Niech stracę!
    Dorota podała nam puszki, a dla siebie i Lidki wyjęła z drzwi lodówki zapomnianą butelkę Żywca. Zdjęła też dwie szklanki z półki, a potem usiadła wreszcie na krześle. Rzuciłem się jej na pomoc i obdzieliłem obydwie szklanki pienistym płynem.
    - Proszę! – Dorota podsunęła jedną z nich Lidce, a sama skosztowała z drugiej. – I nie krzycz więcej na Romka. Chłopak będzie się potem zrywał po nocach.
    - Taaak? Tak się troszczysz o niego? – Lidka wypiła jeszcze troszeczkę, potem postawiła szklankę i ujęła się pod boki, niczym krakowianka. – Mogłaś się nim opiekować jak za tobą gały wypatrywał. A teraz to nie twój interes! Sama dam sobie z nim radę!
    Dorota natychmiast tak samo schwyciła się pod boki. Wyglądały jak koguty przed walką, hipnotycznie wpatrując się w siebie.
    - Taaak? A na Tomka pozwoliłam ci wrzeszczeć? Dla ciebie to on jest „cholera”? Wypraszam to sobie! Nie twój interes kim on jest! Sama dam sobie z nim radę!
    Wyglądały tak komicznie, że parsknąłem śmiechem, a zaraz za mną zrobił to również Romek. Dorota też nie wytrzymała, opuściła ręce i oparła drgającą głowę na moim ramieniu, wstrząsana spazmami wesołości. Śmiała się też Lidka, która może nawet mogła wcześniej mieć jakieś pretensje do Romka, ale teraz Dorota rozbroiła ją zupełnie. Niczego nie mogła zrobić. Udawała jednak, że się nie poddaje.
    - Jasne! Całą bandą ruszą na człowieka…
    - Ja byłem cicho – przerwał jej Romek, demonstrując filozoficzny spokój i opanowanie. Wzruszył ramionami, wydął pogardliwie wargi, akcentując obojętność wobec wybuchu Lidki, po czym najspokojniej w świecie otworzył sobie piwo. Lidka patrzyła na niego milcząco, ale w końcu nie wytrzymała. Jednak tym razem mówiła zupełnie spokojnie i poważnie.
    - Romeczku, ty naprawdę mi się upijesz! Które to dzisiaj?
    - Nie liczyłem – był rozbrajająco szczery. – Ale nic się nie martw. Nie mogłem przecież odmówić twojej uroczej koleżance – rzucił okiem w stronę Doroty. – Teraz zaraz pójdziemy do wody i spróbuję się trochę pomoczyć. Będzie dobrze, nie obawiaj się.
    - Mam nadzieję – skomentowała Lidka, nadal bardzo spokojnie. – Bo więcej ciebie tutaj nie przywiozę – zagroziła.
    - Więc sam przyjadę! – roześmiał się. – Ja też mam auto, nie zapominaj!
    - Nie mówiłam, że to banda? – Lidka już sama się śmiała.
    - Zespół! Zespół, a nie banda, kochanieńka! – poprawiła ją Dorota, po czym zwróciła się do mnie, zmieniając temat.
    - Czułam po piekących uszach, że mnie tu obgadujecie. Ładnie to tak?
    Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Żeby zyskać na czasie, wstałem i przysunąłem swoje krzesło do tego na którym siedziała. Teraz stykaliśmy się ze sobą. Objąłem ręką jej ramiona i przyciągnąłem do siebie. Oparła się o mnie bez sprzeciwu.
    - Trudno, żebyśmy o tobie nie rozmawiali – próbowałem wymigać się od konkretów.
    - I na jakich konkluzjach to wszystko się skończyło? – nie dawała mi odetchnąć. Ale tym razem nie zdążyłem odpowiedzieć, bo ubiegł mnie Romek.
    - Doszliśmy do zgodnego wniosku, że jesteś wspaniałą dziewczyną!
    - Banda, normalna banda! – zamruczała Lidka, po czym duszkiem wypiła do końca zawartość szklanki. A odstawiając pustą na stół, dodała. – Patrz Dorka, o mnie to nigdy tak nie mówi do kolegów.
    - A skąd to wiesz? – wziąłem Romka w obronę. – Słyszałaś? Przecież ciebie tutaj nie było i nie słyszałaś, więc nie ściemniaj. Bo Romek mówił też o tobie. Z zachwytem, jeśli już chcesz wiedzieć dokładnie – wzmocniłem siłę argumentu kierując palec wskazujący w jej stronę. – I zupełnie słusznie, według mnie – dodałem przekonująco. – Udajesz „cholerę”, używając twoich własnych słów, a w gruncie rzeczy jesteś kosmicznie fajną dziewczyną. Do tańca i do różańca. Chociaż czasem jęczysz jak czyśćcowa dusza.
    - Popatrz, popatrz, jak to się chce teraz podlizać. Co jeszcze wymyślisz? – Lidka udawała niewiarę, ale widziałem, że jednak jest zadowolona z moich słów.
    - Nic nie muszę wymyślać – wzruszyłem ramionami. – Ani koloryzować. Bo to prawda.

    Dorota wyswobodziła się z moich objęć, dopiła piwo i przerwała te przekomarzania.
    - Czas nam ucieka, drodzy moi. Słońce ślicznie grzeje, a my siedzimy zamknięci w czterech ścianach. Może przeniesiemy się nad wodę?
    Propozycja natychmiast została zaaprobowana. Dziewczyny miały kostiumy kąpielowe na sobie, więc po dopiciu piwa szybko znaleźliśmy się w jeziorze. Nie było jeszcze południa, ale upał był dzisiaj spory i kąpiel rzeczywiście była przyjemnością.
    Doroty nie opuszczał dobry humor, bo po jakimś czasie, kiedy wszyscy znaleźliśmy się blisko siebie, powiedziała do Romka;
    - Widzisz jak się dla was poświęcam?
    Nie zrozumiał w pierwszej chwili, ale ja domyślałem się o co jej chodzi.
    - Masz na myśli piwo? – zapytałem. Pokiwała głową przytakując i wyjaśniła:
    - Wielkiej ochoty na piwo to ja nie miałam, ale musiałam was ratować przed Lidką.
    - Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem – zapewnił ją Romek. A Lidka pogroziła palcem.
    - Zapamiętam to sobie – gderała. – Tak mnie zlekceważyć!
    - Nie obiecuj, nie obiecuj, bo najpierw musiałabyś mnie dogonić i złapać!
    Lidka rzuciła się w jej stronę, ale Dorota natychmiast odpłynęła i rozpoczął się długi wyścig.
    Żadnej z nich nie udało się uzyskać przewagi, chociaż Dorota tak sprytnie manewrowała, że udało się jej zawrócić i pierwsza dopłynęła do płycizny, gdzie siedząc po szyję w wodzie, obserwowaliśmy ich gonitwę. Lidka dopłynęła tuż za nią, mniej więcej w takiej samej odległości, jaka dzieliła je na starcie. Dorota nie dała się złapać.
    Teraz pewnie już zapomniały o przyczynie wyścigu, bo dyszały ciężko, z trudem łapiąc powietrze. Dorota, z wykrzywioną twarzą patrzyła błagalnie w moim kierunku, ruszyłem więc w jej stronę, żeby przynajmniej podtrzymać nad wodą jej głowę. Romek zrobił to samo i teraz siedzieliśmy w wodzie parami.
    Dorota bezwładnie zwisała w moich ramionach, a ja delikatnie i powoli całowałem jej szyję i mokre włosy. Woda nie tylko zmniejszała jej ciężar, ale skrywała też wszystko to, co działo się pod jej powierzchnią. A tam moje dłonie odszukały jej pośladki i zacisnęły się na nich, bo tak wygodniej było mi ją podtrzymywać. Zrobiłem to zupełnie bezwiednie, absolutnie nie myśląc o seksie. Chciałem raczej podkreślić tylko naszą bliskość w sytuacji, gdzie tuż obok znajdowały się również inne osoby. Tyle, że Dorota chyba zrozumiała to inaczej, bo ciągle jeszcze łapiąc powietrze ustami niczym ryba wyjęta z wody, odchyliła na chwilę głowę, patrząc mi prosto w oczy, a potem jedną ręką objęła za szyję, druga zaś powędrowała pod wodę. Zaraz też ze zdziwieniem stwierdziłem, że znalazła się w moich slipkach. Ale tu nie było specjalnie czego szukać. Moja skurczona męskość smętnie wypełniała jakiś kącik kąpielówek i zupełnie nie przypominała czegoś, co mogłoby ją ucieszyć.
    Znowu odchyliła głowę do tyłu i spojrzała wyraźnie zawiedziona, a potem, chociaż jej oddech nie całkiem wrócił do normy, zaczęła mnie całować, jednocześnie ocierając się dość dyskretnie biustem. To mi dodało adrenaliny do krwi. Nie minęło kilkanaście sekund i już nie mogła zmieścić w dłoni tego wszystkiego, co jeszcze przed chwilą spało sobie spokojnie. Posłyszałem tylko jak zamruczała cichutko z zadowoleniem i szepnęła mi do ucha:
    - Chodź do sauny…
    Zamrugałem tylko powiekami na znak zgody, bo nie przestawaliśmy się całować. Wtedy wyjęła dłoń z moich kąpielówek i obydwie ręce zarzuciła na szyję. Zapominaliśmy, że nie jesteśmy tutaj sami…
    - Dorka, schowaj te cycki, bo Romkowi oczy z orbit wyłażą! – usłyszeliśmy głos Lidki. Dorota oderwała się w popłochu, stanęła w wodzie i błyskawicznie poprawiła miseczki stanika, który omal nie uwolnił jej piersi w trakcie tych manewrów. Nagle spojrzała w stronę Lidki, znieruchomiała na sekundę, a potem nagłym ruchem zadarła stanik do góry.
    - Masz, pooglądaj sobie, bo widzisz je pierwszy i ostatni raz! – zawołała patrząc na Romka, a po sekundzie ponownie umieściła piersi w staniku, poprawiając go uważnie. Następnie zanurzyła się w jeziorze i zawisła na mojej szyi, pozwalając by woda spokojnie unosiła jej ciało. Odpychając się nogami od dna, ruszyłem w stronę brzegu, nie przestając delikatnie całować jej głowy, chociaż wstrząsały mną paroksyzmy śmiechu. To było znakomite! Kątem oka widziałem osłupiałego Romka i Lidkę udającą, że łapie się za serce.
    - Jeśli Romek dostanie ataku serca, to ja cię zamorduję! – wołała za nami.
    Gdy dotarliśmy do płytszej wody Dorota stanęła na własnych nogach, wyciągnęła ku mnie dłoń i roześmiana odwróciła się, machając drugą ręką w ich kierunku.
    - Idziemy do sauny i nie spodziewamy się tam gości! – zawołała, a potem pociągnęła mnie za rękę i pobiegliśmy do budyneczku.

    250