Elektroda.pl
Elektroda.pl
X
Please add exception to AdBlock for elektroda.pl.
If you watch the ads, you support portal and users.

Tamto lato - powieść prowokacyjna.

literatka 19 Sep 2014 19:03 22068 52
Nazwa.pl
  • #1
    literatka
    Level 12  
    © literatka. Wszystkie prawa zastrzeżone.

    Publikacja odbywa się za zgodą Autora oraz Admina @gulson-a i przeznaczona jest wyłącznie dla czytelników dorosłych. [retrofood]


    TAMTO LATO

    Motto:Jedyną możliwością, żeby marzenie było wciąż doskonałe, jest jego niespełnienie.
    Amos Oz


    PROLOG

    Obudził mnie krzyk jakichś ptaków dochodzący znad jeziora. Przez chwilę nawet wstrzymałem oddech, wsłuchując się uważnie w napływające otwartym oknem dźwięki, ale nic niepokojącego w nich nie stwierdziłem. Wszystkie dochodzące odgłosy należały do normalnych, codziennych przejawów budzącej się do życia przyrody. Nie było sensu dłużej nasłuchiwać. Wszystkiego doświadczyłem już kilkanaście razy, bo od kilkunastu dni mieszkałem w tym domu.
    Zerknąłem w stronę okna. Dniało.

    Ciepła, lipcowa noc miała się ku końcowi. Za kilkanaście minut wstanie słońce i znowu obleje ziemię swoim żarem. Znowu będę musiał szukać ochłody w pobliskim jeziorku, ale tym razem będę sam. Dzisiaj, leżąc na nagrzanym piasku, już nie będę mógł wdychać zapachów jej kasztanowych włosów. Nie będę mógł położyć dłoni na dumnie sterczącej piersi, ani wziąć do ust sutka, bo kolejnego dnia nad jeziorem, nie spędzimy już razem. Wczoraj wieczorem uprzedziła, że dzisiaj musi wyjechać.
    Spojrzałem na zarys postaci leżącej na drugiej połowie tapczanu. Dobiegający stąd równy, miarowy oddech świadczył o tym, iż najspokojniej sobie spała, nie przejmując się niczym. Brzask dnia ujawnił natomiast, że prześcieradło, którym była przykryta, trochę się zsunęło i jędrny, kształtny biust, wyjrzał na świat.
    Odwróciłem się i przylgnąłem do jej boku. W nosie poczułem zapach perfum. Bardzo przyjemny zapach i niepowtarzalny, oraz bardzo podniecający. Po chwili mój język i wargi, same odnalazły różowy sutek, po czym delikatnie zaczęły go ssać. Stwardniał niemal natychmiast, a w dotychczasowym rytmie spokojnego oddechu nastąpiło jakieś zakłócenie. Zaraz też jej ciało zaczęło zmieniać położenie. Odwróciła się w moją stronę.
    Popatrzyłem na tę piękną twarz. Jakby pod wpływem tego spojrzenia otworzyła powoli jedno oko, potem niespiesznie uchyliła powiekę drugiego i uśmiechnęła się radośnie tak, jak robią to dzieci, kiedy nie znają jeszcze problemów dorosłego życia. A po sekundzie, nagłym ruchem przywarła do mnie swoim cieplutkim, nagim ciałem, zarzucając jedną nogę na moje i obejmując ręką za szyję. Chwilę tak trwała przytulona, po czym nagle wyszeptała cichutko:
    - Tomeczku, daj trochę pospać, potem będziemy się kochać! Obiecuję, że zostanie z ciebie tylko wydmuszka!
    - Nie mogę spać po tym, jak powiedziałaś, że wyjeżdżasz ode mnie – odparłem trochę przekornie.
    - Głuptasie, przecież to tylko na trzy dni! Przyrzekam, że jak wrócę, to już we furtce zrzucę majtki, biegnąc do ciebie i będę cię tak ujeżdżać, że co najmniej przez dwa dni nie będziesz mógł prosto chodzić!
    - Akurat! – głośno zwątpiłem. – Wsiądziesz gdzieś do pociągu, a ja wiem, że pociągami jeździ mnóstwo starych satyrów, dybiących na niewinność takich ślicznych, cudownych i niewinnych małolatek…
    - Przestań! Po pierwsze, nie jestem niewinną małolatką, lecz stateczną kobietą, która ma dwadzieścia sześć lat i męża w dodatku. A po drugie, oświadczam ci uroczyście, że już nigdy w życiu, w pociągu, nie wezmę do ręki żadnego kartonu z sokiem! Ani nawet nie wezmę takowego do walizki!
    - Przyrzekasz? – zapytałem z poważną miną.
    Wtedy, nie zmieniając swojej pozycji, podniosła do góry rękę z wyprostowanymi dwoma palcami i oświadczyła:
    - Uroczyście przyrzekam!
    Po tych słowach opuściła ją bezwładnie w dół, na prześcieradło.
    - Trochę mnie uspokoiłaś.
    Uśmiechnęła się figlarnie i pocałowała w czubek nosa, mrucząc przy tym niczym głaskana kotka. Po chwili jednak bezceremonialnie odwróciła się tyłem, przypadkowo zrzucając z siebie prześcieradło i prezentując mi swoje zgrabniutkie, brzoskwiniowo opalone półkule pośladków. Jej poza była niesłychanie podniecająca, ale leżałem bez ruchu. Bo sił nie miałem już zupełnie…

    Kochaliśmy się przez cały wieczór, niemal do północy. Była w tym niespożyta i ciągle miała ochotę, a wyobraźni i fantazji w łóżku mogłyby jej pozazdrościć nawet bohaterki „Kamasutry”. Chwilami zaczynałem się bać, że jej nie wystarczę, że nie spełnię oczekiwań i zacznie szukać innego faceta, bo przecież byłem… niemal emerytem! Jak inaczej miałem się przy niej czuć, w sytuacji kiedy przekroczyłem już czterdziestkę?
    Teraz leżała spokojnie, zadowolona i wyglądająca na całkiem szczęśliwą, ale po chwili chłód poranka zrobił swoje. Odruchowo poszukała prześcieradła i okryła ciało, a niebawem jej oddech nabrał regularności.
    Znowu spała.

    A jeszcze dwa tygodnie temu w ogóle nie miałem pojęcia, że taka kobieta istnieje na tym świecie…


    CZĘŚĆ I. PODRÓŻE NIE TYLKO KSZTAŁCĄ. STUDIUM PRZYPADKU.

    Ta czerwcowa noc dziewięćdziesiątych lat końca XX wieku, była wyjątkowo chłodna. Niby kilka dni temu zaczęło się lato, ale aura jakby o tym zapomniała. Padał chłodny, drobny deszcz, a mocno wiejący wiatr zawodził na drutach elektrycznych niczym w październiku. Na szczęście prognozy zapowiadały szybką zmianę pogody i ciepły, słoneczny lipiec.
    Nie martwiłem się więc zbytnio deszczem, kiedy głos stacyjnego megafonu, zapowiadający przyjazd pociągu do Warszawy, zmusił mnie do wyjścia z sennego, zapyziałego budynku na mokry peron. Rozejrzałem się wokół. Do podróży szykowało się zaledwie kilka osób, bez ociągania kierujących się pod peronowy daszek, który jako tako zabezpieczał nas przed kapiącą z nieba wilgocią. Dołączyłem do nich. Mimo wszystko, wolałem nie moknąć.
    Pociąg z Zagórza niespiesznie wjeżdżał na stację. Wagony były ciche i ciemne, tylko na ich korytarzach paliło się światło. Nie było w tym nic dziwnego. Przecież północ minęła już jakiś czas temu, a ruch turystyczny w kierunku Warszawy nie był teraz jeszcze zbyt wielki. Na razie niewiele osób wracało z Bieszczadów, niewielu też było innych podróżnych. Ot, trochę osób w delegacji, trochę młodzieży, a wszyscy i tak o tej porze już drzemali.

    Teraz wydawało się to oczywiste, ale kiedy kupowałem bilet, nie byłem o tym przekonany, więc na wszelki wypadek kupiłem pierwszą klasę, by uniknąć tłoku. Tego tłoku jednak nie było! Można było śmiało podróżować dwójką, ale skoro już zapłaciłem, to nie było też powodu by nie skorzystać z większej wygody. Odszukałem zatem wzrokiem wagon pierwszej klasy i pospieszyłem w jego stronę.
    Nie ociągałem się z wejściem do środka, aby nie moknąć i nawet nie zauważyłem, że zaraz za mną po schodkach wspiął się również konduktor, który otrzepując się z wilgoci, z miejsca mnie zapytał:
    - Pan do Warszawy?
    - Nawet dalej – odparłem.
    - Proszę wybrać sobie przedział, przyjdę później do pana – oznajmił i przez wewnętrzny łącznik wagonów ruszył dalej.
    Stałem jak wryty i patrzyłem w ślad za nim. Zaskoczył mnie. Czyżby to była propozycja? Przecież wcale nie jestem taki ładny! – pomyślałem ironicznie. – Ani młody! Cholera, a może teraz kolej oferuje w pierwszej klasie podróż z usługami? Śmiech mną targnął. No nie, facetami to ja byłem zainteresowany raczej średnio, moje dawne koleżanki z akademika mogłyby coś na ten temat powiedzieć, gdybym je jeszcze kiedyś spotkał…
    Sytuacja rozbawiła mnie trochę, ale przecież nie będę tu stał jak kołek z uśmiechem przyklejonym do facjaty. Poszedłem korytarzem przez wagon, ciągnąc za sobą swój neseser.
    Bagażu nie miałem dzisiaj zbyt wiele. Większość moich rzeczy i potrzebnego sprzętu zawieźliśmy ze Stefanem na miejsce w ubiegłym tygodniu, kiedy pojechaliśmy tam samochodem. Teraz jednak byłem sam. Stefana wyjechał na kilka miesięcy za granicę, więc ja musiałem jechać pociągiem i jakoś dotrzeć na miejsce.
    To jednak nie było problemem, inna sprawa zaprzątała mi głowę. Bardziej niewesoły był fakt, że miałem tam spędzić całe lato. Sam. Całe wakacje, a może nawet dłużej.

    Stefan, lekko postrzelony – jak czasem mówiliśmy – mąż mojej starszej siostry, czyli po prostu mój szwagier. Miłośnik włóczęgi, krajobrazu i turysta z zamiłowania. Jak znalazł to urokliwe miejsce na Mazurach, do dzisiaj nie bardzo wiadomo. Sam Stefan zresztą, kilka razy też różnie o tym mówił. W każdym razie kiedyś, kilka lat temu, po powrocie z kolejnego, kilkudniowego wypadu na Mazury, przyjechał do mnie pochwalić się nowym nabytkiem. Otóż kupił tam całe gospodarstwo, działkę wraz z zabudowaniami. Proponował mi wtedy natychmiastowy, wakacyjny wyjazd nad jeziora, jednak nie mogłem skorzystać z tej oferty.
    Wróciłem wtedy na kilka dni do Polski. I te kilka dni, to był mój cały urlop tamtego lata. Na odpoczynek nie miałem czasu. Byłem potrzebny w firmie. Ba, niezbędny! I nawet nie próbowałem wydębić u szefa tych kilku dodatkowych dni w kraju, bo znałem rezultat takiej rozmowy. Wystarczyło mi przypomnieć sobie jego minę, kiedy kilka miesięcy wcześniej, bez uprzedzenia, nieoczekiwanie zameldowałem się u niego w gabinecie.

    Maryla, jego asystentka, dawno zauważyła, że szef mnie foruje. Że mam większe prawa niż inni. Kiedyś przecież byłem tu szarą eminencją, bo rządziłem firmą gdy szef wyjeżdżał na delegacje, albo brał urlop. I w zasadzie to się nie zmieniło, chociaż ktoś z boku pomyślał by inaczej. Podczas nieobecności szefa, firmą formalnie kierował Piotr, ale tylko dlatego, że ja coraz częściej i dłużej bywałem za wschodnią granicą, więc siłą rzeczy ktoś musiał. Ale gdy powracałem do firmy, Piotr zamieniał się w ratlerka, wesoło merdającego ogonem i nawet nie usiłował upominać się u mnie o jakieś większe docenianie swojej osoby. Był dobrym handlowcem, znał tematykę, ale nie czuł wschodu, nie znał dobrze języka, nie umiał się tam zachowywać ani negocjować. Dlatego siedział w firmie i pilnował realizacji umów. Tych kontraktów, które negocjowaliśmy wcześniej albo szef, albo ja.
    I kiedy nieoczekiwanie pojawiłem się u Marylki, to nawet chyba nie pomyślała, żeby mnie zaanonsować. Przecież zawsze wchodziłem do jego gabinetu bez problemów! Porozmawiała więc wesoło, bo mój widok nieodmiennie kojarzył jej się z butelką jakiegoś ciekawego trunku. A mołdawskie koniaki wszyscy w firmie cenili! Zresztą, były tego warte, mimo, że niewiele kosztowały w przeliczeniu na twardą walutę, dlatego też stanowiły niezmienny prezent, jaki ze swoich wojaży przywoziłem dziewczynom do firmy.
    Teraz również przywiozłem siedmiogwiazdkową butelkę, więc radość Marylki była uzasadniona. Powiedziała mi po cichu, że szef jest sam w gabinecie i zaproponowała, że od razu tam poda nam kawę. Pochwaliłem ją wtedy i udałem, że wchodzę tam z wielką pewnością siebie. Ale tak naprawdę to wchodziłem niepewnie, już od drzwi wyobrażając swoim zachowaniem pokornego chłopa z czapką w garści. Instynktownie czułem, że Mariusz ma prawo mieć do mnie pretensje.
    Siedział za swoim wielkim, półokrągłym biurkiem, coś tam szukał w papierach i kiedy mnie zobaczył, to aż szczęka mu opadła. Nic dziwnego, przecież nie uzgadniałem z nim swojego przyjazdu. Szybko doszedł do siebie, niby przywitał się normalnie, chociaż zaskoczenia wciąż nie ukrywał. I w miarę normalne przywitanie nie przeszkodziło mu za chwilę zaatakować mnie żądaniem zdania relacji ze wszystkich moich posunięć.
    Opowiedziałem mu w skrócie o poszczególnych tematach i niby wszystko skończyło się ok. Ale zaraz przypomniał mi – jakbym niby tego nie wiedział – że teraz zarabiamy na cały rok istnienia firmy, teraz są nasze żniwa i nie można sobie pozwolić na wakacje.
    Koniec końców, umówiliśmy się na wieczorną wódkę w miejscowej knajpie, jednak po kilku głębszych kategorycznie zażądał, żebym najdalej za kilka dni ponownie zameldował się w Kijowie, gdzie mieliśmy naszą spółkę. No i było po moich długich wakacjach.

    Dodano po 48 [minuty]:

    Siostra z kolei, nie była zachwycona nabytkiem Stefana, bo dla niej, z Katowic, to wszystko leżało za daleko. Jej już wyjazdy nie nęciły. Z wiekiem, robiła się coraz większą domatorką. Ale obojętnie zaakceptowała zakup, pewnie z myślą o córce i jej przyszłych dzieciach
    Kiedyś było inaczej: Mazury znała, bo studiowała w Lublinie, więc daleko nie było. Bywała tam kilka razy. Potem zjeździła pół Europy, zaliczyła kilka lat pracy na zagranicznym kontrakcie, zresztą razem ze Stefanem i teraz powtarzała, że wyjazdów to ona ma dość. Była lekarzem i lubiła swoją pracę w szpitalu, do tego prowadziła prywatną praktykę. Pracy miała dużo, ale twierdziła, że dom i ogród wystarczają jej do wypoczynku.
    Stefan natomiast na początku był bardzo z siebie zadowolony, snuł wielkie plany, w czasie naszych rzadkich spotkań opowiadał z pasją o zamierzeniach… tyle, że nie miał zupełnie czasu, aby je realizować. I nic nie wskazywało, aby w przyszłości miało być inaczej. Z wielkich zamierzeń mogła być wielka klapa. No i powoli tracił swój optymizm.
    Jednak Stefanowi trafił się fart jak w totolotku. Stary Jesionek, dotychczasowy właściciel tej zagrody, w akcie notarialnym zastrzegł sobie mieszkanie w niej do końca życia. Stefanowi to nie przeszkadzało, więc nie oponował. Jednak siostra, gdy się o tym dowiedziała, była bardzo niezadowolona i to może też dlatego niezbyt interesowała się tym miejscem. W dodatku Stefan przez parę lat usłyszał od niej wiele ironicznych słów, komentujących jego handlowe umiejętności. I chociaż tłumaczył, że ma po prostu bezpłatnego stróża, a Jesionek wieczny nie jest, to większość naszych znajomych całkowicie zgadzała się z nią, a nie z nim
    Ale większość się myliła i wyszło na to, że rację miał Stefan. A nawet więcej niż rację.

    Minąłem kilka przedziałów. Wszystkie miały drzwi zamknięte i szczelnie zasunięte zasłonki. Niech śpią, pomyślałem. Pewnie single rozwalili się wzdłuż na kanapach i w cholerze mają innych pasażerów. Ważne, żeby sami dupy wieźli wygodnie i w cieple. Założył bym się o wszystko, że w tych przedziałach nawet połowa miejsc nie jest zajętych.
    Wreszcie zauważyłem, że jeden z przedziałów nie był tak szczelnie zabezpieczony. A światło padające z korytarza oświetlało puste miejsce na kanapie. Otwarłem więc drzwi. Na drugiej kanapie, z prawej strony, ktoś siedział.
    - Dobry wieczór – cicho powiedziałem. – Wolne te miejsca?
    - Dobry wieczór – odpowiedział mi równie cicho miły, kobiecy głos. – Proszę!
    Niemal bezszelestnie wszedłem do przedziału i położyłem neseser na półkę, a obok niego reklamówkę z wodą i kilkoma kanapkami. Nie zdejmowałem swetra, chociaż w przedziale było ciepło. Jeszcze czułem w kościach chłód i wilgoć, a nocna, senna pora, nie ułatwiała rozgrzania się. Przyjdzie na to czas. Potem usiadłem na kanapie tyłem do kierunku jazdy, wciskając się plecami w stabilizujący kącik oparcia kanapy i bocznej ściany wagonu. Teraz w bladym świetle lamp korytarza mogłem obejrzeć ścianę naprzeciwko i spojrzeć na moją towarzyszkę podróży. Skierowałem więc w tamtą stronę niby mimowolne spojrzenie.

    Pasażerki były dwie. Młoda kobieta siedziała obok drzwi, a mała dziewczynka leżała wzdłuż na kanapie, z głową spoczywającą na poduszeczce, opartej o kolana siedzącej. Dziewczynka spała. Kobieta patrzyła przed siebie, pewnie w stronę reprodukcji z jakimś pejzażem, wiszącej na przeciwległej ścianie. Nie była zainteresowana moją osobą, pewnie zaspokoiła ciekawość taksując mnie, kiedy ustawiałem neseser na półce. Po chwili przymknęła oczy i miałem wrażenie, że zaraz zacznie drzemać.
    Ale coś było nie tak. Chociaż to złe słowa. To ja źle widziałem. Do przedziału wpadało niewiele światła, w dodatku zasłonki tworzyły różne cienie, więc to mnie trochę tłumaczy. Nieoczekiwanie, kiedy po chwili mój wzrok zaczął rejestrować więcej szczegółów, zdałem sobie sprawę, że kobieta jest niecodziennie ładna. Aż dreszcz mnie przeszedł, a senność uleciała gdzieś w dal.
    Najpierw patrzyłem na nogi. Cholernie długie i widoczne od kostek do połowy ud. Dalszy widok zasłaniała niezbyt krótka mini spódnica od kostiumu. Kolana ściśle przylegały do siebie, podkreślając, że nogi są proste i strzeliste, niczym toczone. Popatrzyłem wyżej. Ciemne, niezbyt długie włosy, lekko sfalowane, sympatyczna buzia z wąskim nosem i pełną dolną wargą, a niżej dość duży biust, chociaż absolutnie nie nadmierny, schowany pod elegancką bluzką. I wreszcie doszło do mnie, że takiej pięknej dziewczyny to ja chyba jeszcze nie widziałem. A widziałem już sporo. Kobiet też.
    Dopiero po chwili, mój wzrok zarejestrował też rękę, która obejmowała śpiącą dziewczynkę. Na serdecznym palcu tkwiła dość szeroka obrączka.

    Ten widok przywrócił mnie rzeczywistości, kobieta była mężatką. Zresztą, cóż za „genialne” odkrycie, ironicznie zaśmiałem się w duchu z siebie. Przecież jechała z dzieckiem! Tyle, że jakoś na początku, wbrew oczywistym faktom, nie dopuszczałem tej myśli do siebie. Wydawało mi się, że jest za młoda, aby być matką tak dużego dziecka. Ale to nie było niemożliwe! Może wcześnie zaczęła… Zresztą, z taką urodą to i nic dziwnego.
    Poczułem niechęć do jej męża. Szlag by go nie trafił! Taką ślicznotkę zawłaszczył dla siebie! Zacisnąłem oczy. Już nie chciałem na nią patrzeć. Ale po kilkunastu sekundach przyszła refleksja i spojrzałem na to z boku: „Czego się wściekasz?” – pomyślałem gorzko. – „Z czym do ludzi? Czyżbyś na starość miał jakieś złudzenia? I co takiej dziewczynie mógłbyś teraz zaoferować, dziadku Tomku? To, że podobno faceci po czterdziestce głupieją, w niczym ci nie pomoże, ani niczego nie ułatwi. Jesteś w stanie najwyżej na nią popatrzeć i to wszystko!”
    Ech, gdybym miał kilkanaście lat mniej…
    „No i guzik z tego. Ona chyba nawet wtedy nie zaszczyciłaby ciebie spojrzeniem. A co mówić o dniu dzisiejszym! Może to nawet lepiej. Nie masz pracy ani zdrowia, kasy też nie masz, no i jedziesz spędzać czas w charakterze stróża posiadłości, bo tylko do tego jeszcze się nadajesz. I tyle twojego! Pewnie gdybyś jej to wszystko powiedział i zaoferował zawarcie znajomości, bezwarunkowo skręciła by się ze śmiechu!”
    Swoich wielbicieli na pewno mogła liczyć dziesiątkami. I na pewno wszyscy oni, na każde jej skinienie, natychmiast byli gotowi zaofiarować jej swoją młodość, pieniądze, oraz resztę życia, zaś takim jak ja, pozostawało tylko westchnąć sobie ukradkiem, a i to po cichutku, żeby nie patrzyła na nich z litością i rozbawieniem.

    Jeszcze rok temu nie chciałem dopuszczać do siebie podobnych myśli. Ciągle czułem się młodo! Dobra praca, porządny szef, niezły służbowy samochód… Świat był mój! Dawno już wróciłem do równowagi po tej traumie, którą sprawiła mi Lena. Od jej odejścia minęło przecież ładnych parę lat… Tyle, że moje wschodnie wyprawy jednak ciągle szerokim łukiem omijały Moskwę. Tego miejsca nadal się bałem. Nadal nie byłem pewien, czy zdołam stawić czoła wspomnieniom, czy dam radę spokojnie znosić widok tych ulic, tych tak dobrze znanych mi miejsc, tego widoku wiecznie spieszących się ludzi… czy nie powrócą stare koszmary, te czarne, pijane dni i pijane noce.
    Ale w innych miejscach poza Moskwą, wszystko było całkiem normalne. Rzadko już wspominałem Lenę, nawet kiedy – bywało – długonogie panienki tańczyły nam po stołach kankana. A zdarzało się to wcale nie tak rzadko. Ktoś nie znający branży byłby bardzo zdziwiony jak bardzo powszechny był ten zwyczaj, towarzyszący goszczeniu handlowych delegacji.
    Ale to było i zdechło. Wszystko zdechło. I wszystko niemal równocześnie.

    Doktor Nitecka nieraz mi mówiła, abym zwolnił trochę tempo, bo coraz więcej jej się nie podoba w moim zdrowiu, jednak machałem na to ręką. Na porządne badania, ani na jakieś chorowanie, nie było czasu. Ciągłe wyjazdy, coraz dłuższe pobyty w Kijowie, Mińsku, Wilnie, Kiszyniowie… Ja przecież jestem niezastąpiony, szef potrzebuje! Szef chwali! Nie mogę go zawieść! Firma… przecież nie za darmo zostałem jego zastępcą… ja muszę…
    Napoleonowskie plany. A potem ktoś wyjął igłę, dźgnął i balon pękł. Pękł nieodwracalnie.

    Nasza firma była prywatną spółką szefa ze Szwedami z Gdańska. Oni mieli sporo kasy, a szef kontakty i układy na wschodzie, bo kiedyś studiował w Kijowie. Nie mam pojęcia kiedy i gdzie się spotkali, ale coś zadziałało, jakaś chemia może, albo inne zaiskrzenie… Skutek był taki, że powstała firma do handlu z postradzieckimi krajami. Szwedzi mieli w niej większość udziałów, co w przyszłości okazało się decydujące dla moich losów, ale nie tylko moich.
    Przez kilka lat wszystko było dobrze. Dużo pracowaliśmy, ale skutecznie i były z tego niemałe pieniądze. W międzyczasie moje dzieci pokończyły szkoły, starszy syn już studiował, córka na studia się wybierała, zostaliśmy w mieszkaniu tylko z Martą. Jednak coraz mniej mieliśmy wspólnych tematów, bo coraz mniej czasu spędzaliśmy razem. Marta tak się ode mnie odzwyczaiła, że czasem nawet była zadowolona z moich wyjazdów, bo – jak mówiła – nie przeszkadzałem jej w domu. I już sam nie wiedziałem, czy jej słowa powinny mnie zmartwić, czy mam się z nich cieszyć. Nasze drogi chyba się rozchodziły, tyle, że bardzo spokojnie. Bez kłótni i awantur.
    Ale na świat spadł kryzys, obroty w firmie zmalały, zyski były mniejsze i Szwedzi doszli do wniosku, że już nie ma powodu dzielić się nimi z Mariuszem. Nauczyliśmy ich wschodu, poznali drogi, ścieżki i ludzi, więc okazaliśmy się po prostu już niepotrzebni.

    Był wtedy wrzesień. Ciepły, kolorowy, piękny dzień. Pierwszy dzień jesieni, dwudziestego pierwszego września. I w tym właśnie dniu zebrała się Rada Nadzorcza naszej firmy. Nic nadzwyczajnego. Wiele już razy się zbierała, ja zresztą zawsze przygotowywałem sporo materiałów na te posiedzenia. Mariusz często mi to zlecał, będąc pewnym rzetelnego wykonania. I tym razem tak było, więc mimo słabszych wyników firmy, ze spokojem oczekiwaliśmy wszyscy zakończenia posiedzenia. A tu na koniec dnia… szok!!!
    To zresztą chyba nawet za słabe słowo na określenie tego co nas spotkało. Dowiedzieliśmy się, że Rada Nadzorcza podjęła szereg uchwał, a miedzy innymi o odwołaniu szefa z funkcji prezesa Zarządu i o przeniesieniu siedziby spółki do Gdańska. Więc automatycznie też wszyscy pracownicy dostali wypowiedzenie z pracy. Sto procent załogi! Zrównali wtedy nas wszystkich dokładnie!.
    Było to tak nieoczekiwane, że najpierw byliśmy jak sparaliżowani. Wypowiedzenia dostaliśmy zaraz następnego dnia, ale z datą 30-go dnia miesiąca. Podpisane już przez nowy, szwedzki Zarząd. Bez obowiązku świadczenia pracy w okresie wypowiedzenia. Ale przecież jeszcze przez tydzień, do 30-go, mieliśmy pracować!
    Kurwa, aleśmy wtedy pracowali! Szwedzi nie mieli węża w kieszeni i na otarcie łez przyznali nam odprawy w wysokości rocznych zarobków, więc kasę wszyscy mieliśmy na rok zapewnioną. A że Mariusza nie było, bo pojechał do Gdańska próbując to wszystko odkręcać, więc to ja rządziłem firmą, pozwalając wszystkim na wszystko i najczęściej sam inspirując wyskoki.

    Nasza piękna siedziba, gdzie przecież mieliśmy nawet służbowy bar dla gości, zamieniła się w jeden wielki, pijacko – rozrywkowo – dyskotekowy lokal. Było fajnie, bo nawet dziewczyny, które dotąd stroniły od alkoholowych imprez, tym razem nie odmawiały i dzielnie dotrzymywały nam kroku. Dodatkowo sprzątaczkom poleciłem przychodzić rano, żeby miał kto przynosić napoje i zakąskę. Też musiały pić.
    Poleciłem odłączyć kable od telefonów, żeby nam dzwonki nie przeszkadzały, zostawiając tylko jeden działający aparat w sekretariacie i jeden w gabinecie Mariusza. Przez parę dni, obydwoje z Marylką, odbieraliśmy na przemian telefony od naszych wschodnich partnerów, żegnając się z nimi i opowiadając o całej sytuacji. Oj, nie ułatwiliśmy tym życia Szwedom w przyszłości, nie ułatwili. To jest pewne. Tym niemniej robiliśmy to wszystko bez skrupułów. Tak jak i oni dla nas nie mieli.
    Mariusz nie wrócił do końca tygodnia, ale dobrze że sobota przerwała ten nasz alkoholowy ciąg. Bo chyba byśmy nie przeżyli. Przez cały dzień nie mogłem dojść do siebie. Prosiłem Martę, żeby mnie dobiła… A w niedzielę, wcale nie było lepiej. Czułem się bardzo źle i nie miałem pojęcia jak i czym poprawić swój stan. O alkoholu nie mogłem nawet myśleć i jakoś dochodziło do mnie, że tym razem to nie tylko alkohol i skutki jego przedawkowania. To było coś więcej.

    W poniedziałek poszedłem do firmy. Było posprzątane, chociaż zapachy trochę zdradzały co się tutaj działo. A ja nie mogłem nawet tego wąchać! Mój organizm protestował tak gwałtownie, że musiałem pójść do domu. I do wieczora męczyłem się, głodny i spragniony, nie mogąc tknąć żadnego jedzenia. Mało tego, łapałem ustami powietrze niczym wyjęta z wody ryba, ale i tak wciąż miałem wrażenie, że się duszę…
    Wtedy się zdecydowałem i we wtorek poszedłem do Niteckiej. Wreszcie miałem czas na badania stanu zdrowia. No i się dowiedziałem.
    Nitecka była przerażona wynikami moich badań. Powiedziała, że to już jest ostatnia chwila na zmianę trybu życia. Mój cały układ naczyniowo – krwionośny, z sercem na czele, był poważnie zużyty. Serce zdeformowane, w każdej chwili grożące zatory żylne, kamienie w nerkach, podejrzany stan wątroby, uaktywnione stare pęknięcia w stawie kolanowym, które teraz objawiały się bólem, uniemożliwiającym nawet prowadzenie samochodu... Wesoło nie było. Dostałem stos tabletek i wyraźne zalecenia. Miałem teraz się nie przemęczać, dużo odpoczywać, dużo spać i absolutnie się nie denerwować. Ponadto zero alkoholu i zero kawy. I ograniczenie jakichkolwiek używek.
    No to właśnie teraz zmieniam ten tryb życia.

    Od tamtego czasu minęło dziewięć miesięcy, a ja nie mam innej pracy, bo ani jeden raz nie udało mi się przejść badań stanu zdrowia przeprowadzanych przez lekarzy pracodawców. Widocznie moja kartoteka zdrowia działa na nich jak czerwona płachta na byka. Samochód musiałem sprzedać, bo noga przestawała mnie czasem słuchać. Raz nawet o mało co nie spowodowałem wypadku, kiedy nieoczekiwanie nacisnęła na pedał gazu, chociaż wcale jej tego nie kazałem. Powoli popadałem w wyraźną depresję.

    Był tylko jeden pozytywny aspekt mojego dotychczasowego trybu życia. To szaleństwo uchroniło mnie przed brzuszkiem. Nie miałem nadwagi, bo na jedzenie też nie było czasu. Byłem szczupłym, w miarę przystojnym panem, z lekka posrebrzona głową, ale bez łysiny. Tu już działały geny. W mojej rodzinie, ani po stronie matki, ani ojca, łysych nie było. Tym niemniej 42 rok życia i niejasne perspektywy na przyszłość, odcisnęły na mnie swoje ślady. Straciłem pewność siebie, przestawałem być dowcipny, pojawiła się zgryźliwość, dużo rzeczy teraz mi się po prostu nie chciało. I przeważnie nawet nie chciało mi się tego zmieniać, ani z tym walczyć. Poddawałem się gnuśności.
    Chociaż muszę przyznać, że po tych kilku miesiącach, kiedy nie pracowałem i systematycznie zażywałem przepisane leki, czułem się wyraźnie lepiej i lepiej sypiałem.

    Monotonny stukot kół pociągu potęgował moją rezygnację. Siedziałem smętny w przedziale, mając wrażenie, że życie mi się właściwie skończyło. Dzieci mam już samodzielne, bo wcześnie je sobie zafundowaliśmy, nawet wakacje spędzają gdzieś na studenckich rozjazdach. Dla żony przestałem być interesujący i właściwie tylko zabiegany Stefan ciągle traktował mnie poważnie i nie wyczuwałem u niego lekceważenia. Nawet ta propozycja stróżowania to była właściwie bardziej jego troską o moje zdrowie, niż próbą załatwienia sobie dozoru posiadłości. My we dwóch zawsze się nieźle rozumieliśmy. Obydwaj pracowaliśmy w handlu zagranicznym, chociaż w różnych firmach i na innych terenach. Jednak zawsze mieliśmy wspólne tematy i zawsze mieliśmy o czym pogadać. On teraz musiał pracować po kilkanaście godzin, bo w jego firmie niepokornych zwalniali. Dlatego stresował się gdzieś w Egipcie a ja miałem mu leczniczo pilnować chaty i przy okazji dłubać coś spokojnie w gospodarstwie. Stefanowi marzyła się drewniana altanka w ogrodzie, z murowanym grillem i zadaszonym zapleczem w razie niepogody. I tym miałem się zająć w miarę ochoty i możliwości. Nie powinno to być dla mnie technicznym problemem. Lubiłem majsterkowanie, a Stefan ostatnio zawiózł tam sporo elektronarzędzi, więc do końca wakacji coś jednak powinienem stworzyć. A jak nie stworzę, to też nic się nie stanie. Najwyżej kiedyś zrobimy to razem jak wróci. Najważniejszy był spokojny wypoczynek.

    Pociąg dotoczył się do Sandomierza. Znów kilka osób wsiadało i kilka wysiadało. Mdłe światło na peronie nie niosło ze sobą zapowiedzi niczego interesującego, nieoczekiwanie jednak do naszego przedziału wszedł jeszcze jeden pasażer. Był to mężczyzna, pewnie po pięćdziesiątce, lekko otyły i wyłysiały. Mruknął „dobry wieczór”, położył teczkę na półce obok mojego neseseru i usiadł na kanapie po mojej stronie, ale tuż obok drzwi; dokładnie naprzeciw tej ładnej dziewczyny. Dziewczyny, czy kobiety, sam już nie wiedziałem jak o niej myśleć. Nie wyglądała na więcej niż dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat. Ale to pierwsze wrażenie, przy słabym oświetleniu. Ciekawe jak będzie wyglądać w świetle dnia. Chwilami zaczynałem się cieszyć, że w świetle dnia odkryję u niej jakąś wadę i nie będzie tak bezczelnie piękna i elegancka. A czasami właśnie tego się bałem, chciałem by na zawsze została w moich marzeniach śliczną bez zarzutu, chociaż, niestety, niedostępną. Nie miałem wątpliwości, że już na zawsze ją zapamiętam. I ciągle żałowałem, że jestem taki stary.

    Mężczyzna był wyraźnie „delegacyjny”. W garniturze, pod krawatem, bez większych bagaży. I zachowywał się też „delegacyjnie”, czyli od razu ułożył się w kącie, przymknął oczy i spokojnie pogrążył w drzemce. Cały nasz przedział był cichy i spokojny.
    Pociąg ruszył. Przejechaliśmy kilkanaście kilometrów bez jakiejkolwiek zmiany sytuacji. Było ciemno, obserwacje były bezsensowne i tylko ciche, rzadkie posapywania mężczyzny zakłócały nieco monotonię podróży. Ale ten spokój się kończył. Z korytarza doszły do mnie odgłosy otwieranych drzwi przedziałów i echo rozmów. Chyba trwała kontrola biletów. Pomyślałem, że zaraz wejdzie konduktor i włączy światło. Musiałem przygotować się do obejrzenia tej pani w pełnym świetle. Postanowiłem udawać że szukam biletu, aby przedłużyć tą chwilę, by konduktor zbyt szybko nie wyszedł i nie zgasił światła.
    Z moich planów niewiele wyszło. Wprawdzie wchodzący konduktor zapalił światło, tyle że kontrolę biletów zaczął od pasażerów przy drzwiach, więc to oczywiste, że w tym czasie musiałem bilet znaleźć. No bo jak długo można szukać w dwóch kieszonkach koszuli? Ale długa obserwacja nie była niezbędna. Jeden rzut oka na dziewczynę wystarczył do stwierdzenia, że się nie myliłem. Była piękna i naturalnie elegancka. Niezbyt długie, ciemno-kasztanowe włosy układały się lekkimi falami wokół głowy. Dyskretny i harmonijny makijaż podkreślał regularne rysy twarzy, a ujmujący, delikatny uśmiech dopełniał całości. Dziewczyna była bardzo ładna i budziła sympatię. Cała jej zgrabna sylwetka była jedną wielką radością życia. Nie miała w sobie żadnej sztuczności. Każdy jej ruch i gest był skoordynowany i pełen gracji. Powiedziałbym nawet, że niemal taneczny. Szczegóły jej dość obcisłego, ale gustownego ubioru podkreślały sylwetkę i doskonale komponowały się ze sobą. Bez dwóch zdań: miała nie tylko książęcą urodę, ale i wdzięk księżniczki. Jej całe zachowanie było pełne naturalnej gracji i elegancji. Była po prostu zachwycająca.
    Jedyną dysharmonię wprowadzała obrączka na palcu. Jak najbardziej prawdziwa.

    Konduktor też nie był z drewna i po sprawdzeniu mojego biletu, ruszył do wyjścia obdarzając dziewczynę przeciągłym spojrzeniem. Zauważyła to i leciutko się do niego uśmiechnęła. Trwało to jednak tylko ułamek sekundy, bo natychmiast spoważniała i przeniosła swoją uwagę na dziewczynkę, poprawiając jej głowę na poduszeczce. A ta spała i nawet światło jej nie rozbudziło. Pomyślałem jak fajnie byłoby tak oprzeć swoją głowę o te uda tak, jak oparta jest ta poduszeczka… Znów tylko westchnąłem w myślach, pomarzyć dobra rzecz. Ale nie dla psa kiełbasa.
    Przez cały ten czas kobieta nie zaszczyciła mnie nawet cieniem uwagi, ani śladem spojrzenia. Światło zgasło i szczęknęły drzwi zamknięte przez konduktora.

    Niezadługo wyłączono nawet światło na korytarzu. Paliły się tylko lampy przy drzwiach wyjściowych z wagonu. W naszym przedziale niewiele już było widać. Nawet nikłe zarysy kształtów też czasem gdzieś znikały. Nie było teraz lepszego zajęcia niż spanie. Ale chociaż ziewałem raz za razem, to sen nie przychodził. Tylko wyobraźnia miała pole do popisu. Już nie byłem wściekły na tą pięknisię za to, że jest taka ładna. I bezczelnie ustawiałem siebie obok niej, w miejscu jej męża. Ciekawe, jak to jest mieć taką piękną żonę? Moja wprawdzie nie była brzydulą, ale do tej co siedziała tutaj, jednak sporo jej brakowało. Ciekawe, czy inni faceci zawsze podrywają takie ładne kobiety? Jak się wtedy czuje mąż takiej damy?
  • Nazwa.pl
  • #2
    literatka
    Level 12  
    Ech, nawet w kawalerskich czasach, kiedy kumple zazdrościli mi powodzenia u dziewczyn, jakoś nigdy nie potrafiłem podrywać tych, na których naprawdę mi zależało, a także tych najładniejszych. Dołowałem się wtedy, traciłem całą pewność siebie i wiarę w swoje możliwości. Pamiętam, że kiedy jeszcze w szkolnych latach zakochałem się platonicznie w ujrzanej kiedyś dziewczynie, za cholerę nie umiałem nawet zapytać znajomych kim ona jest i gdzie można się z nią zetknąć. Chociaż pytania o wszystkie inne swobodnie przechodziły mi przez gardło i były przyjmowane normalnie. Ale kiedy ją zauważyłem gdzieś niedaleko, panikowałem nie umiejąc podejść i zacząć rozmowy. Tchórzyłem, bo ona nigdy na mnie nie patrzyła i bałem się, że dostanę kosza. Tego ośmieszenia bym nie zniósł.
    Już po latach poznałem jej siostrę i dowiedziałem się, że ona też się we mnie kochała. I też nie wiedziała jak się do mnie zbliżyć. I też bała się, że dostanie kosza...

    Spokojny stukot kół wreszcie zaczął robić swoje. Jeszcze próbowałem oderwać się od wspomnień młodości i wyobrazić sobie jakby mogły wyglądać szaleństwa z piękną sąsiadką, myśli jednak zaczynały ulatywać i się mieszać, a moja głowa zaczęła opadać coraz niżej. Kilka razy jeszcze poderwałem ją do góry, jednak za którymś razem tylko usadowiłem się wygodniej w moim kąciku, zamknąłem oczy i świat odjechał. Zasnąłem.

    Obudził mnie gwizd lokomotywy. Światło na korytarzu było włączone, słychać było odgłosy przechodzących osób, a za oknem pociągu przesuwała się cała gama nocnych świateł miasta. Zbliżaliśmy się do jakiejś stacji. Kobieta chyba drzemała, bo oczy miała zamknięte, a jej ręka zabezpieczała głowę dziewczynki przed zsunięciem się z poduszki. Natomiast mężczyzna przy drzwiach, siedział spokojnie, oczy miał otwarte, a wyraz twarzy obojętny. Wpatrywał się w kobietę, ale nie miałem pojęcia o czym w związku z tym myśli.
    - Co to za stacja? – zapytałem półgłosem.
    - Skarżysko – odpowiedział mi równie cicho. – Postoimy tu trochę.
    - Wiem – przytaknąłem głową.
    Faktycznie, wiedziałem o tym. Tutaj przepinają lokomotywę, więc w dalszą drogę wyruszę siedząc przodem do kierunku jazdy, bo dotychczas, to kobieta siedziała przodem. Mnie tam wszystko jedno, ale niektórzy pasażerowie proszą wtedy o zamianę miejsc, bo nie lubią tak siedzieć. Może mnie o to poprosi? Może mnie zauważy i wreszcie się odezwie?

    Skoro już nie śpię, to postanowiłem wykorzystać ten czas, aby zjeść kanapkę, bo właściwie to przecież nie jadłem nawet kolacji. Nie byłem wieczorem głodny, a nie lubię napychania się na zapas. Wolę mieć coś ze sobą i sięgnąć po to wtedy, kiedy jest potrzeba. Starając się nie szeleścić zbytnio, ostrożnie wyjąłem pakiecik z reklamówki. Pociąg w tym czasie wjeżdżał na stację. Światła było teraz dość dużo. Oświetlenie peronów było niezłe. Starczało i na nasz wagon, i na nasz przedział.
    Żułem spokojnie kęsy bułki, wpatrując się w siedzącą kobietę. Wiedziałem, że teraz nie jest w stanie zobaczyć gdzie patrzę, bo blask z okna skutecznie jej to uniemożliwi. Tym bardziej, że gość pod drzwiami przymknął oczy i znów drzemał, albo tylko udawał. Mogłem bez skrępowania pogapić się na nią jak sroka w gnat. A było na co.

    Znowu podziwiałem jej urodę. Ta dziewczyna miała wszystko akuratne. Nie za duże, nie za małe, od głowy i biustu począwszy, na nogach skończywszy. Akuratny, nieduży, prościutki nos, akuratne uszy z kolczykami, akuratne usta, akuratne dłonie, akuratne stopy, no cacko po prostu, cacko – myślałem. – Dość duże, przykryte czarnymi rzęsami oczy, trochę większe od normy, tylko podkreślały jej urodę i dodawały tajemniczości.
    Czemu nie jestem chociaż z dziesięć lat młodszy? Ech, zrobił bym jej jeszcze jedną taką śliczną dziewczynkę i mądrego chłopczyka. Dziewczyny by go w przyszłości zalizały niemal na śmierć, taki byłby ładny! – marzenia roiły mi się w głowie coraz śmielsze.
    - Akurat! – odpowiadałem po chwili sam sobie. – Narobił byś! W portki chyba. Czy pamiętasz twoje znajome z dawnych lat? Która z nich oglądała się za starym facetem? Miałeś puste kieszenie, ale byłeś młodym studentem. I one ganiały za tobą, a nie za siwymi facetami. A ty teraz nawet kasy nie masz, żeby którąś po prostu kupić! Spójrz w lustro, Tomeczku! Łysy wprawdzie nie jesteś, ale ponoć kobietom to wcale nie przeszkadza. Tyle, że one czego innego oczekują, a nie stróża na budowie. A ty już nie jesteś nikim innym. Nie powinieneś nawet pozwalać sobie na takie marzenia. Bo to nie krew ci się gotuje, tylko wapno lasuje, jak to małolaty mówią. I przestań myśleć o głupotach, bo ci się ciśnienie podniesie, serduszko „puknie” i może być „po ptokach”.
    Nieomal roześmiałem się na głos. Przypomniała mi się nieśmiertelna fraszka naszego klasyka, który już przed laty pisał:

    Jest w życiu zawałowca ogromną podnietą
    Prześladujące go pytanie
    Gdy mu się zdarzy rzecz z kobietą
    To który organ wcześniej mu stanie.


    - Nie ma się co śmiać! – po chwili zastanowienia zgromiłem się w duchu. – Możesz mieć autentyk i fraszka może zamienić się w rzeczywistość.

    Kanapka się skończyła. Włożyłem pusty foliowy woreczek do kosza, wydobyłem butelkę z wodą, wypiłem parę łyków, a potem postawiłem ją na półeczce pod oknem. I kontynuowałem obserwację.
    Kobieta poruszyła się i jej długie ciemne rzęsy zatrzepotały. Otwarła oczy, popatrzyła chwilę przez okno, a potem skierowała wzrok na leżącą dziewczynkę. Poprawiła jej włosy na poduszce. Po chwili dyskretnie się przeciągnęła.
    - A więc i ty, piękny posągu, jesteś jednak z krwi i kości – pomyślałem. – I masz zupełnie ludzkie odruchy!
    Sięgnęła do tyłu, po czym wyjęła zza siebie torebkę. Otworzyła ją, znalazła jakąś chusteczkę, do tego lusterko i zaczęła delikatnie przecierać swoją twarz, kontrolując w lusterku wykonywane czynności. Podczas tych zabiegów, spódniczka trochę podsunęła się do góry, odsłaniając fragmenty ud, a kolana przestały przylegać ściśle do siebie, powiększając mój zakres widzenia. Ale niestety, był to tylko chwila. Po paru sekundach znów się połączyły, a następnie jej dłoń obciągnęła brzeg spódniczki i było po wszystkim. Schowała przybory z powrotem do torebki, poprawiła poduszkę z głową dziewczynki, i znowu zastygła w bezruchu. Ale tym razem nie zamykała oczu. Patrzyła w skupieniu przez okno na przechodzących nielicznych pasażerów, na krzątających się kolejarzy i na całą peronową infrastrukturę. A ja obserwowałem jej twarz.
    Nic w zasadzie nie przykuwało jej uwagi. Prześlizgiwała wzrokiem po poszczególnych miejscach i na niczym nie zatrzymywała dłużej swojego spojrzenia. Widać było, że to wszystko jej nie interesuje, że patrzy tylko po to by zabić czas. Ale chociaż zachowywała nudną powagę, to jej twarz była nadal sympatyczna i jakoś niepojętnie wesoła, taka pełna optymizmu. Nie miała już rysów nastolatki, albo wyraźna pewność siebie dodawała jej powagi i wymuszała taki obraz. Miała twarz kobiety, tyle, że jakoś właśnie bardzo młodej, taką młodością wieczną. Ona była psychicznie młoda. Pomyślałem, że tej dziewczyny nie da się nie lubić. Że krzywdzę ją, próbując doszukać się w niej złych cech, czy też wad. A to, że nie zwraca na mnie uwagi – no cóż! Niestety, mój czas już minął. Chciała by dusza do raju… Kiedyś było inaczej a teraz należy się po prostu do tego dostosować. Żadna moja zgryźliwość niczego już nie zmieni.

    Kiedyś byłem w akademiku niezłym kozakiem. Niemało dziewczyn przeszło przez moje łóżko, chociaż tylko kilka z nich zapisało się na dłużej w pamięci. Różne dziewczyny. Biedne, bogate, brunetki, blondynki... Były też takie z tzw. pierwszej półki, córki ówczesnych dygnitarzy i przedstawicieli tzw. wolnych zawodów. Ale było i się skończyło. Bezpowrotnie. Chociaż nawet wtedy, w moim pokoleniu nie spotkałem równie urodziwej istoty jak ta, siedząca naprzeciwko. Widocznie nie byliśmy stworzeni dla siebie.

    Wagonem szarpnęło. Ale ruszył nie w dotychczasowym kierunku jazdy, ale jakby z powrotem. Kobieta uniosła lekko brwi w geście zdziwienia, jednak nie trwało to długo. Po chwili jej twarz wróciła do poprzedniego wyrazu lekko sennej, poważnej osoby. Znaczy albo jeździła tędy i zna procedury, albo potrafi tak doskonale nad sobą panować.
    Mężczyzna zaś drzemał. Usta miał lekko rozchylone, głowę opartą o zagłówek kanapy i nawet lekko pochrapywał. Kobiecie chyba to nie przeszkadzało, bo przez cały czas nie zaszczyciła ani jego, ani mnie, najmniejszym nawet spojrzeniem. Jakbyśmy po prostu w ogóle nie istnieli.
    Niech ci będzie jak chcesz, skoro nie chcesz inaczej – pomyślałem. – W końcu kim my jesteśmy, wobec ciebie, księżniczko?

    Tak ją już zacząłem dla siebie nazywać. A po chwili stwierdziłem w myślach, że chciałbym mieć jej fotografię. Bo nikt mi nie uwierzy, jak opowiem znajomym, jakie zjawisko mogłem podziwiać podczas podróży na Mazury. W neseserze miałem aparat fotograficzny, ale jak tu zrobić zdjęcie, żeby przy okazji nie wyjść w jej oczach na idiotę? Ot tak, poprosić? Przecież mnie wyśmieje…
    Zadanie było na razie ponad moje siły i wyobrażenia. Ale nowa myśl była bardzo nęcąca. Postanowiłem czekać, bo cóż mi pozostało? A może sytuacja się zmieni? Może będzie okazja zrobić jej zdjęcie?
    Tak, zmieni się – kpiłem z siebie w duchu. – Pewnie na następnej stacji ogłoszą poprzez megafony, że właśnie trafiłeś kumulację w totku. Zostaniesz ogłoszony nowym milionerem. I ona spojrzy wreszcie na ciebie. A może poprosi jeszcze o autograf? – rozwijałem kpinę bez skrępowania, przecież i tak mnie nikt nie słyszał. – Wtedy będziesz mógł poprosić o fotkę.
    Tiaaa… szanse na takie rozwiązanie są znane. Ale niech tam. Przynajmniej odczepiłem się od Bogu ducha winnej dziewczyny, która wobec mnie zawiniła tylko tym, że jest młoda i piękna, kiedy ja byłem już tylko stary.
    - A niby na jakiej podstawie domagasz się, żeby świat nadal kręcił się wokół ciebie? – pomyślałem, ganiąc siebie. – Czy nie czas zapomnieć o starych nawykach?
    A było o czym. Kiedyś pozostawiłem za sobą niemało złamanych serc. Nawet u dziewic, które po zawarciu znajomości ze mną, dziewicami już być przestały...

    Na korytarzu światło nie gasło. Szykowała się pewnie druga kontrola biletów, bo przecież pociąg przejęła nowa załoga składu. I musiała zapoznać się z sytuacją. A w przedziale coś drgnęło. Kobieta, podtrzymując ręką poduszeczkę, nieoczekiwanie odsunęła się od niej w bok po czym ostrożnie wstała z kanapy. Dziewczynka tylko westchnęła głośniej ale nadal smacznie spała. Kobieta pogładziła ją delikatnie po głowie, po czym wyprostowała się sięgając ręką po torebkę i otworzyła drzwi przedziału, wychodząc na korytarz.
    Pierwszy raz widziałem jej sylwetkę w pionie. Była wyższa niż początkowo sądziłem. I szczuplejsza. A te długaśne, prościutkie nogi kończyły się niezbyt szerokimi biodrami. Ale to może właśnie wzrost sugerował jej szczupłość. Tak czy inaczej, nie da się ukryć, że była niemal doskonała. Poruszała się z gracją, swobodnie, z niewymuszoną elegancją. Już nie próbowałem nawet szukać u niej wad. Pewnie miała gdzieś jakiś pieprzyk, ale chyba nie więcej. I nawet pewnie to nie było wadą.
    Jej nieobecność nie trwała długo. Po chwili wróciła i spokojnie, dystyngowanie usiadła na poprzednim miejscu. Domyśliłem się, że była w toalecie. Nadal nie zdradzała żadnych swoich emocji. Ale zauważyłem, że już nie przysunęła poduszki do swoich ud. Poduszka leżała teraz niezależnie, obok niej na kanapie. Dziewczynce to nie przeszkadzało. Spała w najlepsze.
    Po chwili zaczęła się kontrola biletów. Tym razem weszła konduktorka i zapaliła światło. Zagapiłem się i nie zdążyłem udać zaspania. Można się było domyślać, że wcześniej na wszystko patrzyłem i wszystko widziałem. Jednak nikogo to nie obchodziło. Kobieta wciąż nie zaszczyciła mnie najmniejszym, nawet ukradkowym spojrzeniem.
    I już myślałem, że nic ciekawego się nie wydarzy, kiedy, po sprawdzeniu biletów, kobieta spokojnym głosem zapytała konduktorki.
    - Proszę pani, dlaczego w toalecie nie ma wody?
    Konduktorka wyglądała na zaskoczoną.
    - Dlaczego w toalecie wagonu pierwszej klasy, w końcu dwudziestego wieku, nie można nawet umyć rąk? – powtórzyła spokojnie. Głos miała bardzo miły, przyjemny, ale jakiś taki smutny. Widać było, że ta sprawa jest dla niej przykra.
    Pomyślałem, że chętnie poświęcił bym moją mineralną i polał z butelki jej po rękach, gdyby tylko zechciała. Ale nie miałem odwagi się odezwać i tego proponować.
    - Bardzo panią przepraszam – tłumaczyła się konduktorka. – Nikt z poprzedniego składu obsługi nie zgłaszał nam usterek. Zaraz wszystko sprawdzę i przyjdę panią poinformować.
    Po tym stwierdzeniu wyszła, gasząc światło w przedziale.

    Zdawałem sobie sprawę, że teraz, przy oświetleniu lampami korytarza, mam niewielkie szanse na jakąś ciekawą obserwację. Pewnie po zakończeniu kontroli wagonu, wyłączą też tamte światła. I nastanie ciemność, nie rozpraszana nawet jutrzenką świtania.
    W normalnych warunkach powinny być już oznaki budzącego się dnia, ale to chyba nie dzisiaj. Niebo po wschodniej stronie jakoś nie jaśniało, pozostawało bure i jakby brudne. Dobrze, że nie padało.
    Po chwili wróciła konduktorka. Tym razem nie włączyła światła. Cichym głosem przepraszała za awarię, którą stwierdzono dopiero przed chwilą. Powiedziała, że będą próbowali ją usunąć jeszcze na trasie, ale nie może niczego obiecać. Jeszcze raz przeprosiła i zamknęła drzwi. Znowu nastała cisza.

    Pociąg jakby nabrał szybkości. Zamknąłem oczy. Mogłem się zdrzemnąć, bo nic lepszego do roboty nie było. Wagonem lekko kołysało ale sen nie przychodził. A ja przed oczami miałem Annę. Wcale nie pierwszą i nie ostatnią z moich łóżkowych partnerek, ale jakże ważną...

    Poznałem ją przypadkowo, jak zresztą prawie wszystkie inne. Miałem do tego wiele okazji, gdyż od początku studiów działałem w miejscowym studenckim radiu jako reporter. Dzięki temu miałem przepustkę na większość imprez, nie zawsze też obowiązywał mnie regulamin, który ograniczał czas odwiedzin w akademikach. Wchodziłem do nich o najróżniejszych porach i zostawałem ile tylko chciałem. Oczywiście, wszystko pod pozorem zbierania materiałów do audycji radiowych. Dlatego w zasadzie zawsze nosiłem ze sobą reporterski magnetofon i szybko stałem się postacią znaną oraz rozpoznawalną w środowisku. Większość studentek wiedziała kim jestem i przyznam, że często to one zabiegały o zawarcie ze mną znajomości.

    Tego popołudnia trochę się nudziłem. Zdecydowałem się więc odwiedzić Teresę, moją koleżankę, mieszkającą niedaleko w żeńskim akademiku, którą znałem jeszcze z lat szkolnych. Wprawdzie w tamtych czasach nasza znajomość nie była zbyt zażyła, ale, kiedy na początku studiów spotkałem ją przypadkowo w miasteczku akademickim, szczerze się ucieszyłem. Ona zresztą też.
    Znajomych mieliśmy wtedy niewielu i siłą rzeczy obydwoje cieszyliśmy się z obecności bratniej duszy w nieznanym środowisku. Często do niej zaglądałem i w jej pokoju spędziłem niemało wieczorów. Jednak pomiędzy nami nigdy nie było żadnych spraw sercowo – łóżkowych i chyba dzięki temu nasza znajomość zacieśniła się tak dalece, że zaczęliśmy zwierzać się sobie ze spraw intymnych, wymieniać doświadczenia a potem nawet pomagać. Teresa dostarczała mi informacji o interesujących mnie dziewczynach, a ja z kolei zbierałem informacje o studentach. Dla niej, albo dla jej koleżanek.
    U niej też poznałem dużo dziewczyn, z którymi potem sypiałem. Ba, to Teresa często udostępniała mi swój pokój w tym celu, kiedy partnerka nie mogła z jakichś względów zaprosić mnie do siebie. Byliśmy ze sobą absolutnie szczerzy, jak spiskowcy, a wiedza, którą mieliśmy o sobie mogła bez trudu zatruć nasze późniejsze związki. Tyle, że dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, iż wyjawienie tego komukolwiek nie jest możliwe, bo spotkałoby się z rewanżem. Było to tak, jak groźby atomowe USA i Rosji. Ale myśmy się nie straszyli. Byliśmy pewni swojego milczenia.

    Zastałem wtedy ją i Krystynę, jedną ze współmieszkanek oraz dwie nieznane mi jeszcze dziewczyny. Cała czwórka grała w brydża. Nie było wolnych krzeseł, dlatego przystanąłem na chwilę obok stolika, przyglądając się rozgrywce. Wtedy Teresa, nie bawiąc się w ceregiele przedstawiła nas wzajemnie i dowiedziałem się, że jedna z nieznajomych ma na imię Anna.
    Kiedy skończyły rozdanie, Krystyna wstała, żeby zrobić mi herbatę, jednocześnie proponując abym zastąpił ją w grze, partnerując Teresie. Grałem znacznie lepiej od niej, co już wielokrotnie przećwiczyliśmy, dlatego bez wahania więc zająłem miejsce i następne kilka godzin spędziliśmy przy kartach.
    Byliśmy z Teresą zdecydowanie lepsi od przeciwniczek, gdyż partnerka Anny popełniała szkolne błędy, nic więc dziwnego że wygrywaliśmy z dużą przewagą. Dlatego też, po zakończeniu kolejnego robra, niby żartem zażądałem od dziewczyn wina. Oczywiście, niczego ze sobą nie miały, ale ambitnie zapowiedziały, że przyjdą w następny wieczór z pełnym zaopatrzeniem. I na tym też rozstaliśmy się.
    Zapytałem wtedy Teresę o Annę, bo łatwiej mi się z nią rozmawiało niż z jej partnerką, była jakaś weselsza i przyjemniejsza, jednak okazało się, że Teresa jej nie znała. Także Krystyna, która z nimi przyszła, znała tylko ich koleżankę. Tym niemniej obiecały wszystkiego się dla mnie dowiedzieć.
    Wtedy nie zwróciłem szczególnej uwagi na zachowanie Anny, dopiero po kilku latach, kiedy miałem już znacznie więcej doświadczenia, zrozumiałem, że ona wtedy delikatnie i dyskretnie próbowała mnie sobą zainteresować. Jakieś niby przypadkowe muśnięcie dłonią przy dokładaniu kart, jakiś gest, jakiś uśmiech, jakieś rzucone słówko… Wtedy jednak to nie zadziałało. Jeśli pytałem o nią, to raczej z czystej ciekawości, bez konkretnych zamierzeń czy też planów w stosunku do jej osoby.

    Następnego dnia przyszedłem przed czasem, by móc swobodnie porozmawiać z Teresą. Przyniosłem ze sobą butelkę wiśniówki. W pokoju były jeszcze Krystyna i Ewa, druga ze współmieszkanek, dziewczyna o strasznie długich, idealnych nogach. Miałem ochotę na te nogi, ale konsekwentnie mi odmawiała, chociaż często też drażniła się ze mną, ubierając podczas mojej obecności mini spódniczki tak krótkie, że ledwo zakrywały jej bieliznę.
    Dziewczyny miały dla mnie informacje. Anna była już na ostatnim roku studiów i ciągle w panieńskim stanie! Śmiały się ze mnie i radziły uważać, bo w tej sytuacji każdy facet był w niebezpieczeństwie. W tamtych czasach, wśród studentów rozpowszechniona była opinia, że dziewczyny kończące studia łapią wszystko co tylko ma spodnie. Bo gdzie mogą później znaleźć partnera dla siebie? Dostają 3-letni nakaz pracy w jakiejś Pipidówce, gdzie jak znajduje się ktoś mądrzejszy, to na pewno żonaty, a kawaler – to dobrze jeśli ma ukończoną zawodówkę. I co ma robić dziewczyna po odpracowaniu tego nakazu? Ma 26 – 28 lat i minimalne szanse na ułożenie sobie życia. Chyba, że zadowoli się traktorzystą.
    Odgryzałem się im, że owszem, Anna mi się podoba, ale wolałbym przespać się z Ewą, albo Krystyną, bo Teresie nie proponowałem łóżka nawet w żartach. W końcu Anna była dwa lata ode mnie starsza, co wtedy wydawało mi się przepaścią nie do przeskoczenia. Zupełnie nie planowałem jej podrywać.
    Tyle, że moje plany – planami, a los spłatał mi niewąskiego figla, bo już po tygodniu wylądowałem w jej łóżku. I tak naprawdę to dopiero od niej uczyłem się prawdziwego seksu oraz tajników kobiecego ciała.
  • #3
    literatka
    Level 12  
    Dziewczyny przyszły zgodnie z zapowiedzią, przynosząc też butelkę wermutu. Kiedy usiedliśmy do stołu, uzgodniliśmy, że gramy tylko trzy robry, przy czym każdy z każdym, a osoba wolna zajmuje się kawą oraz uzupełnianiem alkoholu w szklankach. I już po kilkunastu minutach zrobiło się wesoło.
    Ewa z Krystyną gdzieś sobie poszły, więc nikt nas nie mitygował, a wermut tak rozgrzał dziewczyny, że zachowywały się głośno niczym kibice piłki nożnej na meczu. Nie inaczej było po otwarciu butelki z wiśniówką, może nawet jeszcze głośniej.
    Na koniec partnerowałem Annie. Wylicytowała wtedy rozgrywkę, więc wyłożyłem swoje karty na stół i poszedłem za jej krzesło, obserwować sposób gry. I szczerze mówiąc nawet nie zwróciłem uwagi, że co chwilę wyginała się do tyłu, opierając wręcz o mnie głowę, kiedy wskazując karty palcem, konsultowała ze mną swoje zamiary. Ja z kolei pochylałem się coraz bardziej, aż na koniec niemal ocieraliśmy się policzkami o siebie.
    Pachniała bardzo miło, jednak nadal nie kojarzyłem jej z seksem. Raczej z flirtem, bo przecież nie mogłem nie okazywać jej swojego zainteresowania. To byłoby obraźliwe.
    Kiedy zakończyła rozdanie, sympatycznie pogłaskała mnie w podziękowaniu i wróciłem na swoje miejsce. Ale spoglądałem na nią już jakoś inaczej. Jakby coś do mnie zaczynało docierać…
    Kiedy w butelce pokazało się dno, dziewczyny jeszcze chwilę z nami porozmawiały i tuż przed odejściem, Anna zapytała mnie czy nie miałbym czasu i ochoty na rozegranie paru robrów u jej znajomych. Oczywiście, będę grał z nią w parze.
    Byłem niesamowicie zaskoczony tą ofertą, ale jednocześnie moja próżność została mile połechtana. Musiałbym być kamieniem, żeby jej odmówić. Dlatego odparłem wesoło, że oczywiście, jestem zaszczycony propozycją i na pewno się zjawię. Nie wiem jeszcze tylko kiedy i gdzie. W odpowiedzi podała mi numer swojego pokoju i umówiliśmy się na szóstą. Zapytałem jeszcze co ze sobą wziąć, ale zamachała tylko rękami i odparła że nic. – Wszystko co jest potrzebne już tam będzie. Łącznie z kartami – oświadczyła i obydwie pożegnały się.

    Oj, dokuczała mi Teresa z dziewczynami! Że już jestem stracony i nawet nie będzie z kim się powygłupiać. Oczywiście, zażądały też zaproszenia na wesele. Ewa obiecywała w żartach, że rozważy przespanie się ze mną w moją noc poślubną…
    Broniłem się dzielnie, oświadczając, że nigdzie nie pójdę jeśli Krystyna wpuści mnie dzisiaj do swojego łóżka, ale to ją tylko rozjuszyło. Udawała wkurzoną i niemal krzyczała, że wystarczającą ilość razy gziłem się na tym łóżku, więc z nią już spać nie muszę. Ewa z kolei zażądała łóżka fabrycznie nowego, jeszcze nie używanego, jak się wyraziła.
    Pożegnałem się z nimi ciężko wzdychając i oświadczając dumnie, że nie wiedzą co tracą. Ale miały rację. W ich łóżkach już spałem i jeszcze kilka razy spać miałem. I to nie sam.

    Pociąg jakby nabrał szybkości. Zamknąłem oczy. Mogłem się zdrzemnąć, bo nic lepszego do roboty nie było. Wagonem lekko kołysało ale sen nie przychodził. Znów przed oczami miałem Annę.
    Numer pokoju zapamiętałem dokładnie. Ale kiedy o szóstej zapukałem do drzwi, odpowiedział mi nieznany głos. Kiedy wszedłem, zobaczyłem dziewczynę siedzącą po turecku w poprzek łóżka przy oknie. Oparta była o ścianę, a na kolanach trzymała gitarę. Była trochę zbyt pulchna jak na mój gust. Ubrana w ciemną bluzkę i czarne spodnie, z bosymi nogami.
    Przywitałem się i zapytałem o Annę.
    - Ty jesteś Tomek, prawda? – odpowiedziała pytaniem, po czym odłożyła gitarę i zeszła z łóżka. – Jestem Elka – podała mi rękę. – Anka mówiła że przyjdziesz i prosiła byś na nią zaczekał. Trochę się spóźni.
    Zapytałem ją co grała, ale stwierdziła że dopiero się uczy, więc ćwiczyła po prostu chwyty. Natomiast lubi piosenki rajdowe i czasem próbuje je grać, bo melodie są dość proste, dobre do nauki, jednak chwalić się jeszcze nie ma czym.
    Powiedziałem jej, że jeżdżę w charakterze reportera na przeglądy piosenki turystycznej i rajdowej, więc od razu mieliśmy wspólny temat. Tak zastała nas Anna.
    - O, widzę, że znajomość została już zawarta – powiedziała wchodząc. – Cześć, Tomek! Przepraszam za spóźnienie, ale naprawdę nie mogłam inaczej.
    – Nic się nie stało – odpowiedziałem. - Z Elą mamy wspólne zainteresowania, nie nudziłem się więc ani przez chwilę.
    Przebrała się szybko za przepierzeniem, trochę pokręciła po pokoju a po chwili stwierdziła, że jest gotowa i możemy iść. Ela zawołała za mną, żebym wpadł jeszcze kiedyś, to pogadamy o piosenkach a wtedy Anna odwróciła się przy drzwiach i spiorunowała ją wzrokiem. Co też to miało znaczyć? Nie zrozumiałem.
    Daleko nie mieliśmy. Tylko jedno piętro niżej. Kiedy weszliśmy tam, rzeczywiście wszystko było już przygotowane. W długim, wąskim pokoju były tylko dwa tapczaniki, ustawione przy oknie, a wcześniej, na środku, stał pusty stół otoczony krzesłami. Na stole leżały karty, notes i długopis, a obok, przy ścianie, stał drugi stół, na którym w dwóch tackach piętrzyły się kanapki, ponadto stały kieliszki i literatki. Była też popielniczka z kilkoma niedopałkami papierosów.
    Tuż za drzwiami powitali nas mężczyzna i kobieta. Anna najpierw przedstawiła mnie, a potem przedstawiła mi gospodarzy. Był to Jurek i Bożena. Anna wyjaśniła, że Bożena to jej koleżanka z roku, a Jurek jest… asystentem na mojej uczelni i jak dojdę do czwartego roku, to mnie będzie uczył. O rany, chyba będzie lepiej przegrać. Nie wiedziałem czy jest pamiętliwy.
    Czuła się tu jak u siebie. Pomogła Bożenie przygotować kawę, Jurek zaś wyjął z lodówki wódkę po czym usiedliśmy do gry.
    Z Anną rozumieliśmy się zupełnie dobrze. Trochę obserwowałem jej grę u Teresy, dlatego całkiem trafnie domyślałem się planowanych posunięć. Ona również rozumiała moje odzywki. Po minimalnie przegranym pierwszym robrze, wygraliśmy trzy następne, a Jurek z Bożeną zaczęli się kłócić. Zarzucał jej złą grę. Oczywiście, w międzyczasie alkohol znikał, chociaż dziewczyny piły niewiele, a Anna wręcz udawała tylko, że pije. Zacząłem czuć się trochę nieswojo.
    Było już stosunkowo późno, ale kiedy Jurek zaproponował nam jeszcze jednego robra, od razu się zgodziłem, żeby Anna przypadkiem nie odmówiła. Mrugnąłem wtedy do niej porozumiewawczo i chyba zrozumiała moje zamiary, bo robra przegraliśmy z kretesem. To zdecydowanie poprawiło humor Jurkowi, bo gdy żegnaliśmy się, obydwoje zapraszali nas ponownie. Obiecaliśmy przyjść.
    W drodze powrotnej Anna narzekała na Jurka, że nie umie przegrywać i mają straszne kłopoty ze znajdowaniem partnerów do gry. Odpowiedziałem, że owszem Jurek jest zbyt impulsywny, ale Bożena rzeczywiście ciągle popełniała szkolne błędy i grała bardzo słabo. Po prostu ta para może się zgra w innych dziedzinach. W brydża nic z niej nie będzie. Przyznała mi rację.
    Szybko dotarliśmy pod drzwi jej pokoju. Było już po jedenastej w nocy i jakoś tak naturalnie myślałem, że zostanę u niej na noc. Ale czekała mnie niespodzianka. Zatrzymała się pod drzwiami, odwróciła i podała mi rękę, życząc dobrej nocy. Dodała przy tym, żebym zajrzał jutro, to ustalimy kiedy znów zagramy w karty. Potem cmoknęła mnie w policzek, dziękując za grę, po czym spokojnie otwarła drzwi i weszła do środka. A ja zostałem na korytarzu. Zupełnie sam.
    Nie słyszałem szczęku klucza w zamku, ale nie nacisnąłem klamki. Odwróciłem się i poszedłem do siebie. A byłem wściekły jak pijany słoń.

    W przedziale nic się nie zmieniało. Za oknami królowała ciemność, patrzeć nie było na co, sen nie przychodził, pozostawały mi tylko wspomnienia.
    Anna. Zrobiła to wtedy świadomie, czy tak tylko jej wyszło?
  • #4
    literatka
    Level 12  
    Do dzisiaj nie dowiedziałem się tego. Ale jeśli miała jakiś plan, było to z jej strony genialnym posunięciem. Dopiero teraz miałem na nią ochotę! Nie przypominałem sobie, żeby ktoś kiedykolwiek mnie tak potraktował. Nawet kiedy wróciłem do siebie, jeszcze długo nie mogłem zasnąć, międląc w zębach przekleństwa. Rano, na zajęciach, nie mogłem się skupić, nie słyszałem wykładowców, cały czas myśląc o zemście. Anna nie mogła mi wyjść z głowy! Dopiero po południu trochę się uspokoiłem.
    Boże, przecież wszystkich dziewczyn i tak nie przelecisz! – myślałem – Znajdziesz wystarczającą ilość chętnych do łóżka! To tylko kwestia czasu i to niezbyt odległego. Czy to musi być właśnie Anna?
    Ale wiedziałem, że musi. Już teraz tak.

    W akademiku namówiłem chłopaków na zorganizowanie brydża. Byli to koledzy z grupy, grywali niezbyt często, ale można powiedzieć, że grać umieli. Gdy jeszcze wspomniałem, że może przyjdę z nową dziewczyną, to i mowy nie było o sprzeciwie. Poszedłem więc do Anny zaprosić ją na wieczór.
    Była sama w pokoju. Siedziała przy stole i przeglądała jakiś stos zeszytów. Przywitała mnie z uśmiechem, zaproponowała kawę i kiedy wstała nastawić czajnik, zapytałem w co się bawi, pokazując na zeszyty. Okazało się, że to nie zabawa. Anna sprawdzała uczniowskie klasówki. Powiedziała, że zastępuje w szkole nauczycielkę, która jest na urlopie macierzyńskim. I cztery razy w tygodniu jeździ do szkoły prowadzić lekcje. Kurczę, nawet nie wiedziałem, że jest nauczycielką.
    Nie powiem, trochę mnie to zaskoczyło i jakoś straciłem pewność siebie. Albo, powiedzmy dokładniej: trochę z tej pewności. Bo cały czas wiedziałem z czym tu przyszedłem i jak mam zagrać rolę obojętnego znajomego. Rolę, którą przecież wczoraj mi narzuciła. Musiałem więc ją zagrać! Nerwy trochę mocniej mi się napięły, ale jakoś stłumiłem to wszystko w sobie. Przecież nie będę jej o nic prosił, ani błagał! I nie chcę, żeby mi tu demonstrowała swoją książęcą łaskę! To jej lekceważące porzucenie mnie wczoraj przed drzwiami pokoju, ciągle mnie bolało! Pomyślałem jak bardzo nie chcę dzisiaj nieoczekiwanie usłyszeć, że jej przeszkadzam. Postanowiłem uprzedzić cios i grzecznie poprosiłem, aby otwarcie mówiła mi kiedy jestem tu zbędny. Na pewno sobie pójdę bez żadnych awantur.
    Zaoponowała gwałtownie. Podeszła do mnie i z wyraźną sympatią pogładziła po policzku, zapewniając, że właśnie miała zamiar zrobić sobie przerwę. I w żadnym wypadku nie jestem tu niepożądanym gościem. Przeciwnie, bardzo się cieszy, że ją odwiedziłem. A potem nawet cmoknęła w policzek, po czym odsunęła na odległość wystarczającą, bym nie próbował niczego więcej. Ten całus zdecydowanie był tylko koleżeński, ale i tak zaczynałem coś sobie wyobrażać. Że mnie prowokuje. A co ja miałem robić? Nie wiedziałem.
    Usiedliśmy przy stole, ja piłem kawę, ona herbatę i wtedy powiedziałem jej o planowanym brydżu u mnie. Zapytałem czy będzie miała czas. Bez wahania odparła, że może iść nawet zaraz. Tylko się przebierze.
    Nie da się ukryć, że byłem trochę zaskoczony tempem rozwoju całej sytuacji, ale jednocześnie i zadowolony. Nie lekceważyła mnie, jak mi się wczoraj wydawało, dlatego też odpuściłem sobie myśl o jakimś rewanżu. Uspokoiłem się znacznie.

    I kiedy dość późno odprowadzałem ją do akademika, przed samym wejściem do budynku ciepło podziękowała mi za wieczór, po czym, z pewnym wahaniem, znowu mnie pocałowała. Spodziewając się tego, a raczej tego oczekując, zdążyłem ją objąć i nasz pocałunek wyszedł całkiem, całkiem. Zupełnie niekoleżeńsko.
    Wydawało mi się, że była lekko zmieszana, ale jeszcze przytuliła na chwileczkę głowę do mojej piersi, po czym uwolniła się z uścisku i pobiegła w stronę drzwi, przesyłając mi jeszcze od nich całusa dłonią. Do siebie wracałem w trochę lepszym nastroju, niż wczoraj.

    Następnego dnia znowu poszliśmy do Jurka i Bożeny. Wszystko było tak jak poprzednio. Kanapki i schłodzona wódka. Pytałem Anny wcześniej, czy nie powinienem czegoś wziąć ze sobą, ale znowu zaprzeczyła. Więc bez wyrzutów sumienia jadłem tam i piłem jako gość. No i przez wieczór wygraliśmy tylko dwa robry, a cztery przegraliśmy, z czego dwa zupełnie świadomie. Dzięki temu atmosfera spotkania była lepsza. Była też inna niespodzianka. Anna tym razem piła nie mniej niż Bożena! Jednak nie widziałem po niej wpływu alkoholu. Była tylko trochę bardziej rozbawiona. Natomiast nie przeszkadzało jej to ani w grze, ani w kontrolowaniu siebie.
    Za to ja z czasem nabrałem odwagi. I w powrotnej drodze, kiedy tylko pożegnaliśmy gospodarzy, zapowiedziałem, że nie idę do siebie, bo mi zimno spać samemu. I dzisiaj nie dam się wygonić. Najwyżej będę spał z Elą. „Ja ci dam Elę!” – usłyszałem w odpowiedzi. – „Tylko spróbuj!”
    Kiedy weszliśmy do pokoju, Ela jeszcze nie spała. Wprawdzie leżała w łóżku, ale słuchała naszego radia. Właśnie leciały piosenki studenckie. Nie okazała zdziwienia moim przyjściem. Zamieniliśmy parę słów, a potem bezceremonialnie rozebrałem się do slipek, poprosiłem Annę o mydło i ręcznik po czym poszedłem pod prysznic. A powróciwszy, zanurkowałem w jej łóżko, zdejmując slipki pod kołdrą.
    Ona natomiast, poszła się umyć zaraz po mnie i wróciła opatulona podomką. Rozejrzała się po pokoju, ściszyła radio, zgasiła światło, a po chwili położyła obok. Kiedy ją obejmowałem, poczułem, że zdążyła ubrać nocną koszulę. Jak i kiedy, tego nie wiedziałem.
    Pozwoliła mi się pocałować i właściwie na nic więcej. Nawet biustem pobawiłem się tylko przez chwilę. A kiedy próbowałem być trochę aktywniejszy, szeptała mi do ucha, żebym leżał spokojnie, bo Ela nie śpi. I unieruchamiała mi ręce nie pozwalając właściwie na nic.
    Nie chciało mi się z nią walczyć. Wypity alkohol też robił swoje. Spasowałem, moje napięcie spadło a potem zasnąłem.
    Kiedy obudziła mnie rano, była dopiero piąta trzydzieści. Była już ubrana, umalowana i gotowa do wyjścia. Zapytała mnie o której idę na zajęcia. Miałem na ósmą. Zapisała to na kartce i położyła na szafce Eli. A mnie powiedziała, że mogę spać dalej, Ela obudzi mnie o siódmej. Ona jedzie do szkoły, a potem chce zrobić zakupy, więc do późnego wieczora jej nie będzie. Natomiast jutro po południu Ela jedzie do domu, więc lepiej, żebym przyszedł dopiero jutro. Natomiast gdybym chciał coś zjeść to Ela mi pokaże gdzie co jest. Pocałowała mnie jeszcze na pożegnanie i poszła.
    Popatrzyłem na drugie łóżko. Ela spała trochę odkryta, a lewa pierś prześwitywała jej przez koszulę. „Ciekawe co by zrobiła, jakbym się przeniósł na jej łóżko” – pomyślałem. Natychmiast poczułem nacisk w podbrzuszu. Zawsze tak było, że alkohol najpierw zmniejszał moją erekcję, ale trzeźwienie wyraźnie ją zwiększało. Tyle, że nie mogłem pójść do Eli nawet w żartach. Czułem, że Anna by mi tego nie darowała! A miałem na nią coraz większą ochotę! Byłem teraz w głupiej sytuacji. Spałem w nocy z jedną dziewczyną, teraz zostałem w pokoju z drugą i… nic! Kurrwa, nic! Jakbym to powiedział chłopakom, to by przez miesiąc ryczeli ze śmiechu jak hieny na sawannie.

    Ela obudziła mnie dziesięć po siódmej. Sama pewnie dopiero co wstała i jeszcze skrycie ziewała. Niespecjalnie się też krępowała mną, chodziła po pokoju w tej samej nocnej koszuli, w której spała. Dopiero po umyciu się, ubrała podomkę. Następnie, bez pytania zaparzyła nam herbatę i zrobiła kanapki. Założyłem slipki pod kołdrą i też wstałem. Też nawet nie próbowałem więcej się osłaniać. Mogła się przyglądać jak moja męskość czyni uporczywe wysiłki, aby wystrzelić spod slipek na zewnątrz. Ale reakcji na to nie było. Udawała, że nie widzi. Ubrałem się zatem, zjedliśmy śniadanie i poszedłem na zajęcia. Ona wychodziła dopiero około jedenastej, ale miała się jeszcze uczyć. Ech, kiedy ja znajdę czas na naukę…
  • #5
    literatka
    Level 12  
    Wieczór miałem zamiar poświęcić na pracę w rozgłośni, jednak nie miałem materiałów, więc poszedłem do Teresy. Była zajęta, rozmawiała z jakąś dziewczyną o uczelnianych sprawach. Reszty jej koleżanek nie było.
    Poprosiła, żebym gdzieś usiadł i poczekał. Siadłem na łóżku Ewy, a po chwili położyłem się na plecach tak, że tylko nogi z butami zwisały mi z poręczy. Rozmowa dziewczyn się przedłużała i już zastanawiałem się czy sobie nie pójść, ale do pokoju weszła jeszcze inna dziewczyna. Jej także nie znałem. Była raczej niewysokiego wzrostu i miała bardzo delikatne rysy twarzy. Przechodząc obok obrzuciła mnie obojętnym spojrzeniem. Pewnie zdziwiona, kto się tak rozwala na cudzym łóżku. Nie zareagowałem, chociaż trochę mnie zaciekawiła. Była ubrana w brązowe, sztruksowe spodnie i jakieś wdzianko, dokładnie ukrywające jej figurę.
    Podeszła do stolika, chwilę przysłuchiwała się, a potem wtrąciła do rozmowy. Wszystkie trzy jeszcze chwilę dyskutowały, a potem tamta wyszła, została Teresa i nowo przybyła. Teresa wtedy zawołała w moją stronę, żebym nie spał, bo jest sprawa do mnie. Podniosłem się z łóżka i podszedłem do nich.
    Dziewczyna miała na imię Grażyna. Uśmiechała się blado i niepewnie, a kiedy podawała mi rękę zobaczyłem, że palce ma wąskie i bardzo delikatne.
    Bez zbędnych ceregieli, Teresa wytłumaczyła mi o co chodzi. Okazało się, że za tydzień Grażyna ma urodziny i potrzeba czterech panów do towarzystwa. Przy czym panów konkretnych i moja w tym głowa, żeby przyszli. Zapytałem o kogo chodzi. Odpowiedź Teresy sprawiła, że na chwilę opadła mi szczęka. To miał być Janusz i Andrzej, z którymi dzieliłem pokój w akademiku i Wiesiek z sąsiedniego. No a czwartym panem miałem być ja. I to właśnie ja miałem być Grażyny partnerem. Spojrzałem na nią. Nie zmieszała się ani odrobinę. Odpowiedziałem, że ja to mogę już dzisiaj iść z nią na imprezę, ale jak przechodziła obok łóżka z kluczem w dłoni, to za szybko machała ręką i nie zdążyłem odcyfrować numeru pokoju. Więc nie wiem, gdzie mam iść. Wtedy milcząco podetknęła mi klucz pod nos, a po chwili lekko kpiąco zapytała, czy już odczytałem. A kiedy potwierdziłem, dodała tylko, że w takim razie czeka tam na mnie. Po czym wyszła.
    To był chyba najkrótszy podryw w moim życiu! Zamieniłem z nią nie więcej niż dwa zdania!

    Zapytałem Teresę kto to był. Odpowiedziała, że to jej daleka kuzynka, o czym nawet dotąd nie wiedziała. Dziewczyna z jej uczelni, dopiero niedawno zaczęły ze sobą rozmawiać i zupełnie nieoczekiwanie znalazły jakieś pokrewieństwo, jakichś wspólnych krewnych.
    Są tu cztery takie dziewczyny, znały się ze szkoły, więc razem zamieszkały i jak dotąd nikt im specjalnie do szczęścia potrzebny nie był. Nie znają chłopaków, nie chodziły na żadne imprezy, ani do klubów. Poprosiły ją o pomoc, więc Teresa wybrała nas. I jeszcze dodała, żebyśmy się niczym nie przejmowali, dziewczyny kasę mają, będzie wszystko co trzeba, z naszej strony liczy tylko na dobrą zabawę. Obiecałem postarać się załatwić wszystko po jej myśli i zapytałem co sądzi o mojej ewentualnej wizycie u tej Grażyny. Ona naprawdę czeka, czy robi mnie w bambuko? Odpowiedziała, że przecież nie wie, ale wydaje jej się, że czeka naprawdę. I dodała, że powinienem zostawić Annę w spokoju, a zająć się Grażyną. Lepiej na tym wyjdę.
    To było obiecujące. Więc poszedłem. To było tylko kilka pokojów dalej, na tym samym piętrze.

    Kiedy zapukałem, otwarła mi drzwi i poprosiła do środka. Od razu się zorientowałem, że jest sama. Jeszcze przy drzwiach zapytałem bezczelnie które łóżko należy do niej. Pokazała na stojące przy oknie. Usiadłem tam i zachęciłem, by usiadła obok. Nie sprzeciwiała się, ale zachowała pewną odległość, patrząc na mnie troszeczkę wyzywająco, ale z wyraźnym podkreśleniem, że pomimo mojej impertynencji, nie czuje jakichś obaw. No cóż, miała rację. Nie miałem żadnego zamiaru jej atakować…
    Grzecznie zapytałem o planowaną imprezę i poprosiłem, żeby powiedziała mi coś o koleżankach. Coś, co będę mógł przytoczyć chłopakom, aby ich zachęcić do przyjścia, a jednocześnie nie zrobić obciachu dziewczynom. Bo ja przecież niczego o nich nie wiem.
    Odpowiadała spokojnym i pewnym głosem, o tym skąd pochodzą, dlaczego studiują tutaj, nie kryła koneksji zarówno na uczelni jak i we władzach. I powtórzyła to, co mówiła Teresa, chcą się pobawić a potem chłopaki nie będą mieli żadnych zobowiązań. Dziewczynom zależy tylko, aby nie było jakichś awantur, czy też innych drak.
    Znałem swoich kolegów. Zapewniłem ją, że Teresa dobrze wybrała. Ani ja, ani moi koledzy, nie byliśmy osobami agresywnymi po alkoholu. Śmiałem się, że gorzej się zachowujemy właśnie bez alkoholu, a ja to już szczególnie. Nie zrozumiała tych słów i odpowiedziała mi zdziwionym spojrzeniem. Dlatego wykorzystując pretekst, zdecydowałem się pokazać jej praktycznie moje złe zachowanie.
    Przyciągnąłem ją do siebie i chociaż zachowywała zupełną bierność, z konieczności musiała przesunąć się w moją stronę. Zacząłem wtedy całować jej włosy, a potem powoli zjechałem na usta. Nie broniła się, ale też mnie nie odpychała. Jakby nie wiedziała co ma robić, nie była zdecydowana, czy odpowiadać tym samym, czy pozostać obojętną. Jednak mnie krew już zagrała i poszedłem na całość.
    Moja ręka wśliznęła się pod jej obszerne wdzianko, szukając biustu, a kiedy odnalazła… szok! Grażyna miała dużą trójkę, o wiele więcej, niż pasowało to do jej drobnego ciała! Ale nie przeszkadzało mi to. Wyłuskałem pierś z miseczki, a potem drugą. Biust był trochę miękki, ale trudno aby taka wielkość była twarda jak rzepa. Po chwili całe wdzianko wędrowało nad głowę… no i pech. Do pokoju wpadła jakaś dziewczyna coś krzycząc, a za nią druga. I nagle zamilkły, zobaczywszy, że Grażyna poprawia swoją odzież, a moje ręce umykają od niej i grzecznie lądują na moich własnych kolanach. Nie speszyła się jednak. Poprawiła ubranie, wstała i przedstawiła mnie. Tak poznałem Dankę i Edytę. Dowiedziałem się też, że jeszcze jest Mariola.

    Za oknem pociągu szarzało. Dzień z trudem, ale jednak przebijał się przez ciężkie, niskie chmury. Ale na obserwacje było nadal zbyt ciemno. Wróciłem do wspomnień. Moje dawne dziewczyny, kiedy o was ostatni raz myślałem? Kiedy was wspominałem? Trochę lat już minęło… Ciekawe, jak mija wasze życie. Co robicie teraz? I z kim?
  • Nazwa.pl
  • #6
    literatka
    Level 12  
    Jeszcze z godzinę spędziłem w pokoju Grażyny. Dziewczyny okazały się sympatyczne i bardzo fajne, chociaż Danka urodą zbytnio nie grzeszyła, za to Edyta była prawdziwą pięknością. Długonoga, jak Ewa, nie nosiła wszechobecnych spodni, tylko minispódniczkę. Było na co popatrzeć. Szybko znaleźliśmy wspólne tematy i po chwili rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Grażyna też nie była już taka oficjalna. Opowiedziałem im trochę o sobie i trochę o chłopakach, a kiedy żegnając się objąłem Grażynę i pocałowałem, nie wzbudziło to już najmniejszego zdziwienia.
    Szedłem do siebie, do akademika i smętnie rozmyślałem o swojej nauce. Kiedy ja miałem się uczyć? Chłopaki chyba mają rację, że te dziewczyny mnie kiedyś zniszczą. Ale z drugiej strony… Semestry zaliczałem w terminie i to nie na samych trójkach.

    Następnego dnia była niedziela. Już po obudzeniu się miałem małe problemy, które po prysznicu jeszcze się spotęgowały. Nie mogłem założyć slipek, bo coś sterczącego ciągle mi przeszkadzało. Kiedy tylko wspomniałem słowa Anny, że Eli dzisiaj nie będzie, nie mogłem się opanować. W końcu jakoś pokonałem trudności i poszedłem po Wieśka. O zaproszeniu na imprezę wolałem powiedzieć wszystkim naraz, żeby dwa razy się nie powtarzać.
    Byli absolutnie zaskoczeni, ale nastawieni bardzo pozytywnie. Wytłumaczyłem sytuację, opowiedziałem o dziewczynach i uczciwie przyznałem, że Marioli nie widziałem. Ale to nie miało znaczenia. Chłopaki podjęli decyzję i kazali powtórzyć, że przyjdą na pewno. Klamka zapadła, sprawę miałem załatwioną. Wprawdzie na koniec Janusz tradycyjnie mruknął, że te baby to nas, a szczególnie mnie – tu pokazał palcem – bez wahania kiedyś wykończą, ale teraz był nowy dzień! Kto by się takimi głupimi słowami przejmował!

    Zapomniałem o ważnym szczególe. Mieliśmy w pokoju własny telewizor. W tych latach, to nie było dobro powszechne w akademikach. Rzadko się trafiało. Oczywiście, telewizory były w świetlicach. Ale co to za komfort oglądania programu w świetlicy! A tu u nas, można było wygodnie, leżąc „w”, albo „na” łóżku. Najpierw ja zapoczątkowałem zapraszanie dziewczyn na telewizję, a teraz trochę się zmieniło, bo sam coraz częściej bywałem gościem we własnym pokoju. Pałeczkę przejął Janusz. Widziałem tę jego Majkę, niezła dziewczyna. Często też zostawiałem im pokój wolny. Do Andrzeja rzadko przychodziły dziewczyny, a jeśli już, to raczej koleżanki. Chyba nie sypiał z nimi. On bardziej interesował się działalnością w organizacjach studenckich. Ciągle gdzieś ganiał, wiecznie zajęty i zapracowany i przeważnie nieobecny. Ale był dobrym kumplem. Pytał nas z Januszem o stany naszych uczuć, usuwał się gdy był zbędny i był wtedy, kiedy był potrzebny. Nie ma co. Całą trójką byliśmy zgrani jak należy. Każdy z nas miał inne cechy, inne zalety i służył innym w razie potrzeby. Pełny socjalizm. Dobrze nam było we trzech.

    Z trudem doczekałem południa i uznałem, że do Anny mogę już iść. A szedłem jak na pierwszą randkę. Cały w nerwach. Mój spokój i opanowanie gdzieś się ulotniły. Jeszcze przed drzwiami do akademika postałem przez chwilę chcąc się uspokoić. Nadaremnie. Tylko wychodzące, nieliczne studentki, obrzucały mnie zdziwionym wzrokiem. W końcu się zdecydowałem. Niech będzie co ma być. Jak się ze mną nie prześpi, to więcej do niej nie pójdę. Pokrzepiony tym postanowieniem wszedłem do środka i szybko wspiąłem się po schodach.

    Drzwi otwarła Anna. Ubrana niczym amazonka. W dżinsach oraz opinających łydkę kozaczkach na obcasach i golfie, zakrywającym jej szyję. Brakowało tylko dżokejskiej czapeczki na głowie. Cmoknęła mnie zdawkowo na powitanie i wróciła do stolika, gdzie nadal piętrzyły się zeszyty. Poprosiła bym siadał, ukazując mi krzesło, a sama ułożyła zeszyty i zapowiedziała, że zrobi nam herbaty. Zapytałem o zakupy, chcąc jakoś nawiązać rozmowę. Zaczęła opowiadać, krzątając się po pokoju, że w sumie to nic ciekawego nie udało jej się znaleźć. I niedługo będzie znowu musiała zrobić jakąś pseudo-handlową wyprawę.
    Miejsce przy stoliku jakoś niezbyt mi odpowiadało. Siedziałem tam niczym na szpilkach. I kiedy poszła za przepierzenie po jakieś ciasteczka, zabrałem nieoczekiwanie swoją herbatę i usiadłem na jej łóżku, stawiając herbatę na stojącej obok szafce. Kiedy wracała z talerzykiem, dopiero po chwili zorientowała się, że stół jest pusty i podejrzliwie spojrzała w moją stronę. Lekkie zdziwienie odbiło się na jej twarzy, ale bez słowa podeszła i postawiła go przy szklance. A po chwili dostawiła tu jeszcze swoją herbatę, po czym usiadła obok.

    Nie czekałem już na nic. Objąłem ją zdecydowanym ruchem i mocno przycisnąłem do siebie próbując pocałować, ale nic z tego nie wyszło. Niby się nie opierała, niby mnie nie odpychała, a jednak łagodny ruch głowy spowodował, że uciekła ustami w bok, zbyt daleko abym mógł je dosięgnąć swoimi. Zaczynałem się denerwować i tracić pewność siebie. Nie wiedziałem co mam robić, bo przecież nie wyrywała się, nie protestowała ani nie krzyczała, a jednak trzymała mnie na dystans. Mam ją zostawić? Poddać się? A może mnie zlekceważyła? Tego bym nie ścierpiał…
    Była jakaś niezdecydowana i ten brak jawnego oporu trochę mnie ośmielał, chociaż powoli traciłem jednak pewność siebie. Na moje szczęście, wszystko to nie trwało zbyt długo. Jej ręka zaczęła się podnosić, obejmując mnie za szyję, a usta rozchyliły się, odnalazły moje… I wtedy nasze języki niemal się splotły.
    Byłem podniecony niewyobrażalnie. Pewnie trząsłem się cały. Krew szumiała mi w uszach, tłumiąc ostatnie resztki rozsądnych myśli, bo do głosu dochodził czysty samczy instynkt. Posiąść ją, wśliznąć się pomiędzy jej uda i zrobić to, co natura wymyśliła przed tysiącami lat! Spodnie niemal mi pękały i przestawałem się kontrolować…
    A w tym czasie jej język pracowicie penetrował moje usta.

    Gwałtownymi ruchami zacząłem zrywać z niej przeszkadzający mi golf. Tylko trochę w tym pomogła, z pewnym wahaniem unosząc na chwilę ręce. Pamiętam, że odrzuciłem go gdzieś daleko i natychmiast odnalazłem dłońmi jej ciepłe, nagie plecy, które gładziłem drżącymi, rwanymi ruchami. A potem, wcale nie odruchowo, natknąłem się na zapięcie biustonosza. Zaatakowałem je bez namysłu i po chwili dwie, cudowne białe kule z małymi, ciemniejszymi ogonkami, miałem tuż przed swoim nosem. Stanik zaś odleciał w ślad za golfem.
    Szybko schwyciłem jeden z ogonków ustami, a drugą półkulę objąłem dłonią. Anna wtedy opadła plecami na łóżko, pociągając mnie za sobą. Ale nie wypuszczałem jej piersi z ust! Wszystko we mnie aż rwało się do niej, tyle, że… było mi bardzo niewygodnie! Obydwoje byliśmy przecież w ciasnych dżinsach, łydki zwisały nam z łóżka, a świadomość posiadania na stopach butów, nie poprawiała mojego nastroju. W dodatku leżałem skręcony w dziwnej pozie, bez możliwości opanowania sytuacji, gdyby teraz przyszło jej do głowy na przykład wykonanie jakiegoś półobrotu. Byłaby już wtedy poza moim zasięgiem.
    Nie znajdując lepszego wyjścia, usiadłem na chwilę, po czym zdjąłem z siebie koszulę. Teraz i ja byłem do pasa rozebrany. Natychmiast ponownie przylgnąłem do Anny, trafiając przy okazji dłonią na jej piersi i znów zaczęliśmy się namiętnie całować. Dyszałem ciężko, ale i u niej zauważyłem jakieś pierwsze, nieskoordynowane ruchy ciała. Miałem wrażenie, że akceptuje to co robię, a lepszej zachęty nie było mi potrzeba. Teraz już nie myślałem o tym czy to zaakceptuje. Teraz zacząłem działać!
    Moja dłoń powędrowała do zamka jej spodni i po chwili suwak pojechał w dół. Jeszcze tylko górny zatrzask i spodnie były rozpięte. Już zbliżałem się do ogródka, już witałem z gąską… Kiedy jednak moja dłoń posunęła się w głąb pod materiałem jej fig i dotarła do spojenia ud, nagle je ścisnęła i zajęczała.
    - Nie! Nie chcę!
    Zamarłem w bezruchu.
  • #7
    literatka
    Level 12  
    Szybko wyjęła moją rękę ze spodni i leżała, oddychając z trudem, nie troszcząc się zupełnie o to, że górną połowę ma całkiem nagą. Zapytałem wtedy:
    - Aniu, dlaczego „nie”?
    - Bo „nie”! - padła twarda odpowiedź.
    Wkurwiłem się wtedy maksymalnie. Zabrałem ręce z jej ciała i usiadłem obojętnie na łóżku, patrząc wprost przed siebie, chociaż niczego nie widziałem. Jej półnagość przestała mnie interesować. Wiedziałem, że za chwilę wyjdę z pokoju, trzasnąwszy drzwiami. Tyle, że nie miałem siły wstać. Coś blokowało mi gardło, zęby zaciskały się, zgrzytając, nogi drżały, a mięśnie nie chciały mnie posłuchać.
    I wtedy poczułem jej dłoń na ramieniu. Najpierw delikatny dotyk, a po chwili ścisnęła mi ramię i pociągnęła ku sobie. Znów moja głowa znalazła się pomiędzy jej piersiami. Znów przez chwilę possałem sutki, a potem wstałem, pchnąłem ją na łóżku tak, aby się położyła i energicznie, wręcz brutalnie, bez ceregieli ściągnąłem z bioder jej spodnie razem z figami. Błysnęło nagie łono. Pierwszy raz wtedy zobaczyłem wydepilowaną dziewczynę, co dodatkowo mnie podnieciło. Szwy moich spodni ledwie wytrzymywały nacisk. Znów wstałem. Gorączkowo zrzuciłem buty i zdjąłem spodnie razem ze slipkami. Mój członek sterczał niczym nos Pinokia, który nie splamił się mówieniem prawdy. Wróciłem do Anny.

    Teraz mi nie przeszkadzała, jednak w najmniejszym stopniu nie ułatwiała też wszystkich zabiegów. Spodnie z figami wciąż miała zwinięte na kolanach i dobrać się do tego co widziałem, dalej nie było sposobu. Ręce trzęsły mi się znacznie bardziej niż spragnionemu alkoholikowi na głodzie, kiedy ściągałem jej but z nogi, a potem jedną nogawkę spodni i fig. Na drugą szkoda mi było czasu. Została z butem i ze zwiniętymi spodniami, a figi chyba podarłem. I kiedy wreszcie noga była uwolniona, odchyliłem ją szeroko, a po chwili odnalazłem sposób na wejście do jej szparki.

    Wszystko trwało może z dziesięć sekund. Trzy ruchy i wnętrze Anny zalał potok mojej spermy. Nie byłem w stanie się powstrzymać. Ta dziewczyna doprowadziła mnie do białej gorączki. Leżałem teraz obok niej, drżąc jeszcze cały i z trudem łapiąc oddech. Anna też pozostała nieruchomo. Kiedy doszedłem do wniosku, że mogę już mówić, podniosłem głowę i spojrzałem na nią ze zbolałą miną. Ona też na mnie patrzyła. Zacząłem ją przepraszać, tłumacząc się, że tak po prostu na mnie działa. Nie odzywała się, ale po chwili wytargała mnie delikatnie za uszy, a potem poprosiła, żebym jej przyniósł ręcznik. Kiedy poszedłem po ręcznik, zdjęła w tym czasie drugiego buta, oraz uwolniła się ze spodni i resztki majtek. Leżała teraz dumna i naga w całej okazałości. Poczułem nowy przypływ pożądania, ale stłumiłem go w sobie. Ten brak owłosienia na wzgórku łonowym robił swoje. Anna włożyła ręcznik między uda i chwilę leżała spokojnie, a ja w tym czasie klęczałem przy łóżku i zajmowałem się jej biustem, liżąc sutki oraz delikatnie ciągnąc je wargami. Gładziła mnie po głowie, więc rozumiałem, że nie sprawiam jej przykrości. Długo jednak milczała.

    Wreszcie poprosiła, abym się odsunął, bo chce wstać. Stanąłem więc obok łóżka goły i niezdecydowany, nie znając jej dalszych posunięć. Wyczekiwałem. Ale to nie trwało długo. Rzuciła mi podomkę Eli, polecając się okryć, sama zaś ubrała swoją i powiedziała zwyczajnie, że po prostu idziemy pod prysznic!
    A tam było już fajnie. Anna przestała wreszcie skrywać swoje ciało, a ja pozbyłem się natrętnego napięcia w jądrach. Mydliliśmy się wzajemnie, masowali, pieścili i całowali. Nawet chciałem się z nią kochać na stojąco, jednak nie pozwoliła. Są lepsze miejsca służące do tego celu – powiedziała.
    Później wróciliśmy do pokoju i poszliśmy od razu do łóżka. Tym razem już nie leżała spokojnie. To ona prowadziła mnie po zakamarkach swojego ciała, szepcząc mi co mam robić, że tak, że to tutaj, albo że nie, tutaj nie chce. Jej ręce też były zaangażowane, pieściła mnie i masowała, a chociaż mój "nos Pinokia" sterczał jak uprzednio, długo nie pozwalała, aby zaglądnął tam gdzie wcześniej. I nagle podniosła się, przewróciła mnie na plecy, po czym dosiadła jak amazonka rumaka, nadziewając się szybkim ruchem na stojącą przeszkodę. Moje dłonie odnalazły jej piersi, ale nie zwracała już na to uwagi. Miała zamknięte oczy i tylko jęczała cicho, poruszając się rytmicznie. Potem nagle znieruchomiała i tylko poczułem, jak mięśnie jej instrumentu przejęły rytm ściskania członka i masują go nieprzerwanie, chociaż jej ciało było nieruchome i tylko drżało delikatnie. To było boskie! Ale również nie trwało długo. Znów zaczęła ujeżdżanie, a jej paznokcie zaczęły wpijać się w mój tors. Dziwne, jednak nie czułem bólu. Wiedziałem tylko, że znów chcę zostawić między jej biodrami wszystko to co zebrałem przez ostatnie dni. I czym wypełniłem jej brzuch po poprzednim epizodzie.

    Tak też się stało. Jęki spełnienia przyspieszyły moją reakcję. Anna dociskała mnie do łóżka, więc nie miałem wyjścia i cały mój wytrysk znów zapełnił jej wnętrze. Nie pamiętam ostatnich chwil. To było ponad rozumienie i poza świadomością. Odlot był totalny. Wiedziałem tylko, że potem zsunęła się ze mnie i ciężko dyszała, leżąc obok.
    Kiedy odzyskiwałem świadomość, wciąż leżała z zamkniętymi oczami. Zacząłem powoli delikatnie całować jej oczy, policzki, nos, a potem usta. Dopiero wtedy trochę zareagowała i zaczęła poddawać się pocałunkom. Ale nie do końca chciała tego. Natomiast mocno objęła mnie ręką za szyję i przycisnęła głowę do siebie. Tak trwaliśmy przez parę minut. Przed oczami miałem jej białe piersi, teraz spokojne i nieruchome. Ale brodawki nadal sterczały do góry.
    Wreszcie, kiedy nacisk jej ręki zelżał, uznałem, że czas się podnieść. Usiadłem na krawędzi łóżka i zacząłem rejestrować otoczenie. Wracała mi świadomość. Po chwili Anna poszła w moje ślady. Też usiadła, przeciągając się i ciągle mrugała oczami, jakby nie wierzyła w otaczającą nas rzeczywistość.
    – Tomeeeek – wymruczała cicho – jesteś fantastyczny!
    Pocałowałem ją w czubek nosa i powiedziałem – Tylko dlatego, że mam taką fantastyczną nauczycielkę! – pocałowałem ją jeszcze raz w nos.
    Przytuliła się do mnie znowu na chwilę, a ja ponownie zacząłem pieścić jej biust. Szybko się wtedy otrząsnęła i zabrała moją rękę. Wstała, odnalazła podomkę, założyła na siebie, po czym spojrzała na mnie, wciąż siedzącego na łóżku i spokojnie zapytała jakie plany mam na resztę dnia. Było to trochę obcesowe pytanie, ale zgodnie z prawdą odparłem, że żadne. Najwyżej mogę iść na stołówkę na obiad. Anna roześmiała się. Powiedziała, że właśnie miała mi to zaproponować, bo wprawdzie ona na stołówkę nie chodzi, jednak Ela zostawiła dzisiejszą kartkę, drugą ma od innej koleżanki, więc nie przygotowywała nic do jedzenia. A na obiad możemy iść razem.

    Nie widziałem przeszkód. Wprawdzie moja reputacja wolnego elektronu może na miasteczku ucierpieć, gdy zbyt wiele oczu ujrzy nas razem, ale miałem to gdzieś. To co dzisiaj przeżyłem z Anną miało swoją wartość. I warte było ceny utraty możliwości zdobycia jakiejś "świeżyzny".
  • #8
    literatka
    Level 12  
    Poszliśmy znów pod prysznic, tym razem szybki i bez wielkich emocji. Znikło to napięcie, te niedomówienia, które podnosiły nam ciśnienie we krwi. Zachowywaliśmy się teraz wobec siebie swobodnie, jak dobrzy znajomi, którzy poza tym nie wstydzą się swojej intymności. Nic nie stanowiło już problemu i nic nam nie przeszkadzało.
    Na obiedzie spotkaliśmy Wieśka. Podszedł do nas i zapraszał Annę na brydża. Podziękowała obiecawszy, że na pewno przyjdzie, jednak nie dzisiaj. Ma zaległości w zeszytach. Zrozumiałem, że potrzebuje trochę wolnego czasu, mimo to nie zdecydowałem się pójść do siebie. Nie mogłem, nie chciałem, chciałem jej bliskiej obecności i to niekoniecznie w łóżku, ale tuż obok. Chciałem chociaż na nią patrzeć i wiedzieć, że jest blisko. Zwyczajnie, dość szybko traciłem dla niej głowę.
    Wróciliśmy wtedy do akademika. Anna przeprosiła mnie i powiedziała, że naprawdę musi popracować nad zeszytami, bo ma spore zaległości. Nie miałem nic przeciwko, zapytałem tylko czy mogą się przespać w jej łóżku. Zgodziła się bez wahania, więc rozebrałem się i wśliznąłem pod kołdrę. Po kilkunastu minutach świat dla mnie nie istniał.

    Obudził mnie głos Eli. Głośno i kpiąco dziwiła się, jakim cudem wciąż jestem w łóżku, z którego mnie przecież wyprawiła w świat. Był już wieczór, czyli pospałem solidne parę godzin. Ciekawe, czy w nocy też będę spał.
    Ela zażądała, żebym przyjął diagonalną pozycję, bo przywiozła z domu nalewkę i zaraz będziemy próbować, ale, zaznaczyła, tylko ci trzymający się prosto. Siadłem wiec na skraju łóżka, odziany jedynie w slipki, co spotkało się z gniewną reakcją Anny. Uświadomiłem sobie nieoczekiwanie, że Anna nie żartuje, że jest na mnie wściekła, szybko więc naciągnąłem spodnie i koszulkę. Jej ton od razu złagodniał, po czym wszystko wróciło do normy. Ela serwowała nalewkę, trochę grała na gitarze, a wszyscy śpiewaliśmy nasze rajdowe piosenki. Kiedy w butelce pokazało się dno, zakończyliśmy imprezę i dziewczyny zarządziły ciszę nocną. One rozbierały się za przepierzeniem, ale mnie to nie interesowało. Zrzuciłem z siebie ciuchy, łącznie ze slipkami i całość demonstracyjnie położyłem na krześle stojącym obok. Wiedziałem, że nikt do rana tego nie zobaczy, bo dziewczyny nie włączą już światła. Sam schowałem się nagi pod kołdrą i czekałem na Annę. Chciałem się chociaż przytulić do niej.
    Była tylko w nocnej koszuli. Nic nie miała pod spodem. Zacząłem ją pieścić i szybko koszula pofrunęła ponad jej głową gdzieś w niebyt, jednak tym razem nie było włączonego radia, które tłumiłoby nasze odgłosy. Anna niby cały czas starała się, aby to wszystko nie zakłócało ciszy, ale gdzież tam. Nieoczekiwanie usłyszeliśmy gniewny głos Eli, żebyśmy z pieprzeniem poczekali jeszcze z piętnaście minut, aż ona zaśnie.
    Opadły mi skrzydła. Znaczy zmiękł mi nie tylko nos. O co tej Eli chodzi? Anna leżała nieruchomo i wiedziałem, że dzisiaj już lepiej jej nie drażnić. Po chwili pocałowałem ją, życząc szeptem dobrej nocy i wtuliwszy nos w szyję, znieruchomiałem.
    Moje obawy co do snu się nie sprawdziły. Zasnąłem bez problemów.

    Z Anną spotykaliśmy się wtedy codziennie. I codziennie przechodziłem szkolenie z uprawiania seksu. Ale nie sądźcie, że to było takie proste. Zawsze najpierw bawiła się ze mną w kotka i myszkę. Początkowo mnie prowokowała, a potem nagle stawiała opór i nie dawała się zaciągnąć do łóżka. Dopiero kiedy byłem już rozpalony jak hutniczy piec, jej opór na chwilę znikał, po czym znów musiała hamować moje zapędy, żebym zadbał też o nią. Próbowaliśmy najróżniejszych kombinacji, kochaliśmy się na stole, na krześle, pod prysznicem i wszędzie gdzie się dało. W łóżku też, bo Anna lubiła ujeżdżanie.
    W takim też momencie jednego dnia… zapomnieliśmy wtedy o zamku. I w najbardziej nieoczekiwanym momencie drzwi się otwarły, a w pokoju znalazła się Ela. Kołdra leżała na podłodze, bo przecież gdy nikogo nie ma, to seks pod kołdrą uprawiają chyba tylko na filmach. Anna, usłyszawszy otwieranie drzwi zsunęła się wtedy ze mnie, nerwowo szukając czegoś do okrycia, a ja leżałem bez ruchu z wilgotnym członkiem sterczącym niczym maszt flagowy. Ela natomiast skamieniała na kilka sekund. Potem wydusiła z siebie słowo „przepraszam”, obróciła się na pięcie i wyszła.
    Anna była wściekła i na mnie, i na Elę, i na siebie, za ten zamek. Nie rozumiałem dlaczego. Poprzedniego dnia, kiedy kochaliśmy się pod prysznicem, też okazało się, że podsłuchiwała, a może też podglądała nas jakaś dziewczyna, która przyszła się umyć i tkwiła za kotarą sporo czasu. Anna się tym nie przejmowała. A teraz? Nie potrafiłem też zrozumieć Eli. O co w końcu jej chodziło? Bo Ela już nie przyszła tego dnia. W ogóle nocowała w innym miejscu. A gdy przyszła później, to kilka dni w ogóle się do nas nie odzywała. Dlatego później kochaliśmy się wtedy, kiedy Ela wychodziła z pokoju, a w nocy przeważnie tylko spaliśmy obok siebie, nie próbując nic więcej. Później sytuacja powoli się unormowała, jednak nigdy nie rozszyfrowałem postawy Eli.

    Któregoś piątku, wieczorem, Anna powiedziała mi, że rano jedzie do szkoły, a potem wyjeżdża do domu. Wróci w niedzielę bardzo późno. Więc mam tu nie przychodzić aż do późnego poniedziałku. Kamień spadł mi z serca, bo nie miałem pojęcia jak usprawiedliwić sobotnią nieobecność i zaliczyć imprezę u Grażyny. Cały dzień wymyślałem, a nic rozsądnego do głowy nie przychodziło. Przecież obydwie mieszkały w tym samym akademiku! Tyle, że Grażyna dwa piętra wyżej. Oczywistą była taka możliwość, że Anna mogła mnie wtedy zobaczyć. Wprawdzie mogłem próbować się wykręcać reporterskimi zajęciami, jednak wiedziała przecież, że ostatnio wpadam do radia zaledwie na kilka minut, bo na więcej nie mam czasu. Więc te reportaże to czysta fikcja.

    Sobotni dzień spędziłem u siebie. Wreszcie. Janusz kpił, że musi zaznaczyć w kalendarzu, żeby za rok świętować rocznicę tego niesłychanego wydarzenia, ale się nim nie przejmowałem, ani jego gadaniem. Niech się cieszą. Miałem wreszcie okazję zrobić pranie, zainteresować się trochę szkołą, bo na zajęcia wprawdzie chodziłem, ale na naukę czasu nie było. Tylko takie „kradzione” godziny, dzięki którym można było coś się tam liznąć wiedzy. No a w końcu wybraliśmy się z chłopakami na urodziny. Każdy miał kwiaty i akademickim zwyczajem - butelkę czegoś mocniejszego.
    Impreza odbywała się u Teresy, a w pokoju Grażyny były tylko tańce. Wyniesiono wszystko co się dało, stały tu same łóżka. No i szafa w przedpokoju. Dziewczyny tak wymyśliły, bo inaczej wszystkich nie dałoby się zmieścić. Było kilkanaście dziewczyn i tylko siedmiu facetów. Mogliśmy przebierać. Teoretycznie.
    Mnie od razu Teresa posadziła obok Grażyny. Już wiedziałem, że się nie wywinę. Ale niespodzianką było to, że Edyta była z jakimś chłopakiem. Ciekawe, kiedy go znalazła.
  • #9
    literatka
    Level 12  
    Zabawa trwała chyba do trzeciej nad ranem. Potem zanieśliśmy jeden stolik oraz parę krzeseł do pokoju tańców i szykowaliśmy się do spania. Było nas tyle osób, że nikt nie miał prawa spać sam, nie było innego wyjścia. Jak dziewczyny policzyły, potrzebny był nawet materac na podłodze, gdzie miało spać trzy osoby.
    Ale przydziały były zaskakujące. Wiesiek poszedł spać do Krystyny, Andrzej wybrał materac na podłodze z dwiema dziewczynami po bokach, a w pokoju Grażyny znajomym był tylko Janusz, który miał spać z Danką, Edyta i Mariola spały z jakimiś nieznajomymi chłopakami.
    W czasie imprezy między mną a Grażyną nie było nic intymnego, chociaż dużo tańczyliśmy razem i parę razy pocałowaliśmy się, ale raczej tylko demonstracyjnie. Ale do głowy mi nie przyszło, żebym miał z nią nie spać. Więc kiedy poprosiłem ją aby pościeliła łóżko i usłyszałem, że nigdzie nie jest napisane, że to ja będę spał w tym łóżku, to oniemiałem. Grażyna stała obok i spoglądała na mnie z kpiącą miną. Byłem mocno nietrzeźwy i zmęczony. Nie chciało mi się kłócić. Zabrałem z jej łóżka poduszkę i położyłem na stole. Potem usiadłem na krzesełku i położyłem głowę na poduszce,a do Grażyny rzuciłem, że jak nie, to nie, mogę spać i na siedząco. I chyba nawet zasnąłem, bo kiedy niedługo usłyszałem jej szept, żebym się nie wygłupiał i maszerował do łóżka, to światło w pokoju było zgaszone, a ona stała obok mnie w nocnej koszuli.
    Nie marudziłem. Szybko się rozebrałem i położyliśmy się, zabierając oczywiście poduszkę ze stołu.

    Ze wszystkich łóżek dochodziły jakieś szelesty i szepty, więc ja też na nic nie czekałem. Nocna koszula szybko odfrunęła gdzieś w noc, a ja zająłem się zabawą jej dużym biustem. Ale kiedy moja ręka zjechała w dolne okolice jej brzucha, schwyciła mnie za nią i szepnęła, żebym nic tam nie ruszał. Zapytałem dlaczego. „Bo jestem niedysponowana” usłyszałem w odpowiedzi. Nawet mnie to szczególnie nie zmartwiło. Anna dała mi wczoraj niezły wycisk, byłem senny, więc tylko mruknąłem, że ok., jeszcze trochę pocałunków i zabawy biustem, a potem grzecznie zasnęliśmy, przytuleni do siebie.
    Obudziłem się już około szóstej. Język stał mi kołkiem i nie mogłem nawet przełknąć śliny. Moja skóra stykające się z ciałem Grażyny była spocona jak mokra kura. Kiedy się poruszyłem, obudziła się też ona. Na zewnątrz było już widno, ale zaciągnięte zasłonki dawały tylko półmrok w pokoju. Zapytałem o wodę. Grażyna pokręciła przecząco głową i powiedziała, że wypiliśmy wczoraj wszystko.
    Rozejrzałem się po pokoju. Wszyscy jeszcze spali. Grażyna wstała i osłaniając się rękami szukała koszuli. Patrzyłem na nią. Była całkiem zgrabna, tylko ten biust sterczał jej jak wyzwanie boksera. Poczułem pożądanie, jednak zdałem sobie sprawę, że na próżno. Postanowiłem pójść do sklepu. Wstałem więc, ubrałem się i poszliśmy, Grażyna pod prysznic, a ja do sklepu. Po kilkunastu minutach wróciłem z kilkoma butelkami mineralnej i z butelką wódki. Towarzystwo już nie spało, ale nikt więcej nie wstał, chichotali tylko i szeleścili w swoich łóżkach. Edyta mruczała, że nie może wstać, bo gdzieś zapodziała majtki, Danka wołała do Grażyny, aby podała jej podomkę, a reszta ochoczo komentowała każde słowo. Grażyna znalazła kilka szklanek i zaczęła rozdawać po kolei wodę do łóżek. Byli zachwyceni. Wszystkim była potrzebna. Wreszcie Dance udało się założyć podomkę i wstała. Podeszła do okna, rozsunęła zasłonki i otwarła okno, po czym spojrzała w dół...
    Nigdy nie zapomnę, jak błyskawicznie cofnęła się do środka i wrzasnęła: JEZU, GRAŻYNA, MAMA IDZIE!!!

    Grażyna nie straciła głowy. Zawołała tylko, żebyśmy piorunem wszyscy spadali do Teresy, no i omal nie wynieśliśmy na korytarz drzwi razem z futryną, ale po paru sekundach w pokoju została tylko ona, a my wszyscy wpakowaliśmy się do Teresy. W tym, co kto miał na sobie.
    Można sobie wyobrazić pokój studencki, gdzie czwórce mieszkających jest ciasno, gdzie teraz śpi dziewięć osób i gdzie przychodzi dodatkowe siedem. Przy czym przychodzący nie mają ubrań, bo Grażyna wszystko hurtem wrzuciła do szafy, łącznie z butami chłopaków. Dziewczyny były wprawdzie w podomkach, ale okazało się, że bez bielizny. A chłopaki mieli tylko slipki i przeważnie nic więcej! Tylko ja, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności byłem kompletnie ubrany.
    A matka Grażyny nie wyszła od niej z pokoju aż do wieczora, więc sytuacja trwała cały dzień! Wprawdzie w ciągu dnia kilka osób poszło, miedzy innymi Wiesiek i Andrzej, oraz kilka dziewczyn, ale i tak było bardzo ciasno.
    Szczęśliwie, zabrałem ze sobą zakupy, tośmy trochę odmoczyli języki, a wypite kilka kropel alkoholu dodało animuszu. Kpili z siebie wzajemnie wszyscy, bo tylko to można było robić.
    Już było ciemno, kiedy Grażyna została sama i można było szukać swoich ubrań. Wszyscy byli bardzo zmęczeni. Kiedy żegnałem się z nią, powiedziała cicho i prosząco, żebym przyszedł do niej. Pokiwałem tylko głową na znak zgody. Ale nie określaliśmy ani dnia, ani godziny. Wiedziałem tylko, że drogę na przyszłość mam otwartą.

    Poszedłem do niej we wtorek. Ale nie zastałem. Przyszła później, kiedy w najlepsze zawracałem głowę Edycie. Mariola jakoś nie była mną zainteresowana. Ale potem dziewczyny wyszły, a ja znalazłem się z Grażyną w łóżku. Nie stawiała żadnego oporu. Ale tu czekała mnie niespodzianka. Była dziewicą i w żaden sposób nie dawało się jej tego dziewictwa pozbawić! Podświadomie cofała biodra do tyłu i zaciskała wejście w spojeniu ud, kiedy tylko poczuła tam coś obcego. Jakiś tik lękowy. Męczyłem się tak prawie godzinę. Na pieszczoty reagowała normalnie, widziałem, że jest podniecona i że tego chce, ale w żaden sposób nie mogła okiełznać swoich reakcji. Kiedy jej koleżanki wróciły i dobijały się do drzwi, musieliśmy przerwać te bezskuteczne próby i się ubrać. Potem, żeby zbytnio nie przeżywała niepowodzenia, cichutko uspokajałem ją, że to nic strasznego, że spróbujemy innym razem. Kiwała tylko potakująco głową, wdzięczna pewnie, że z niej nie kpię. Najwyraźniej się tego bała. Trochę jeszcze posiedziałem ze wszystkimi, pogadaliśmy o wszystkim i niczym po czym wyszedłem, z zamiarem pójścia do akademika. Ale na korytarzu zmieniłem zdanie. Napięcie w podbrzuszu nie ustępowało i zdecydowałem się zaglądnąć do Anny. Wprawdzie było już późno, jednak postanowiłem spróbować.

    Annie coś się nie spodobało. Wyraźnie nie była zadowolona, że przyszedłem tak późno. Nic przecież jej wczoraj nie mówiłem, ale w końcu rozchmurzyła się i dalej było już normalnie. Do łóżka poszliśmy niby tylko spać, bo Ela była po sąsiedzku, tym niemniej po kilkunastu minutach spokojnego leżenia nie dała rady mnie powstrzymać i wreszcie mi ulżyło. Tylko rano usłyszałem, że na przyszłość, jak mam się gdzieś szlajać cały wieczór, to żebym sobie dał spokój z przychodzeniem w nocy. A ja wtedy niewinnie jej odparowałem, że jak bym się gdzieś szlajał, to nie przychodziłbym do niej z odstającymi spodniami, tylko z naparstkiem zmiętym i schowanym gdzieś w zakamarkach slipek. Porównanie tak ją rozbawiło, że później nie było już na ten temat rozmowy.

    A sytuacja z Grażyną nie ulegała zmianie. Wszystkie jej koleżanki i znajome wiedziały że sypiamy ze sobą i że to ja jestem jej chłopakiem, ale tylko my we dwoje wiedzieliśmy co to za sypianie. Grażyna zresztą, kiedy znajdowaliśmy się w towarzystwie jej koleżanek, nikomu nie pozwalała o tym zapomnieć. Wyraźnie rościła sobie do mnie prawo i nie była zadowolona kiedy przejawiałem zainteresowanie innymi, nawet kiedy robiłem to wyraźnie żartem. Systematycznie stawała się coraz bardziej zaborcza. Oczywiście, nie zawsze szliśmy do łóżka, kiedy przychodziłem. Czasem nie było warunków. Ciągle nie chciałem być brutalny i nie próbowałem jej po prostu zgwałcić. Ale kiedy liczba nieudanych prób przekroczyła kilkanaście i nic nie wskazywało na jakikolwiek postęp, zdecydowałem się pogadać o tym z Teresą. To ona wepchnęła mnie w ten układ, niech więc teraz coś poradzi, bo męczyłem się okrutnie i czasami miałem wrażenie, że mi jądra popękają. A przecież ciągle była przekonana, że nasz związek kwitnie.
    Teresa na początku była rozbawiona. – Kuźwa, Tomek – mówiła. – Ty sobie nie możesz poradzić z jedną drobną kobietką? Chyba się już starzejesz!
    Ale potem zajęła się sprawą na poważnie. Wymyśliła, że o szczegółach i powodach nikt niczego nie będzie wiedział, ale zrobimy u niej imprezę, Grażynę upijemy, a potem ona i reszta dziewczyn się usuną i zostaniemy tylko my we dwoje. Na całą noc, abyśmy mieli czas, aby nikt i nic nam nie przeszkadzało.

    Tak też się stało. Jak namówiła dziewczyny – nie wiem, ale rzeczywistej przyczyny nie znały. Wiedziały tylko, że tak musi być i już. Jakiś pretekst się znalazł i impreza się odbyła. U Teresy w pokoju. Ona zadbała o to, żeby Grażyna nie udawała picia, tylko piła faktycznie. Zresztą, byłem tam wtedy jedynym facetem, traktowanym niemal jak domownik, dziewczyny raczej mało się mnie krępowały i wszystkie piły odważniej. A potem nagle poszły, zostawiając nas samych we dwoje i zapowiadając, że wrócą rano. To było poświęcenie! W siedem musiały dzisiaj spać na czterech łóżkach, żebyśmy mogli mieć swobodę.
    Początkowo nic się nie zmieniało. Wprawdzie Grażyna była aktywniejsza, śmielsza i bardzo podniecona, ale nie mogła się przełamać. Później jednak wpadłem na pomysł. Zaproponowałem, aby sama mnie dosiadła. I wtedy nie mogła zacisnąć ud, bo moje biodra je blokowały, więc po kilku próbach, coś nagle głośno trzasnęło, a moja męskość wreszcie znalazła się w jej wnętrzu. Grażyna głośno jęknęła i padła na mnie niemal bezwładnie. Po chwili zaczęła mnie obcałowywać i ronić łzy. Ostrożnie odwróciłem ją na plecy, ale postanowiłem kuć żelazo póki gorące. Jednak znów się cofała, tym razem szeptała, że ją boli, ale nie ustępowałem, musiało się udać, musiałem ją przekonać, że to jest możliwe. I po chwili się udało! Znów znalazłem się w jej wnętrzu i nawet jej uda przestały na mnie nacierać, bo rozwarła je szeroko. Wtedy się wycofałem, aby nie dodawać jej bólu. Popieściliśmy się jeszcze trochę, wypiliśmy jeszcze po kieliszku dla uczczenia sukcesu i poszliśmy spać. Rano, kiedy Teresa nas budziła, mogłem jej pokazać podniesiony kciuk.

    Grażyna była szczęśliwa. Kiedy przychodziłem do niej, a przychodziłem co kilka dni, nieustannie mi nadskakiwała i niemal każdym gestem podkreślała wobec koleżanek trwanie naszego związku. A to siadała mi na kolanach, kiedy byliśmy przy stole, albo obejmowała i całowała, albo chociaż muskała dłonią. Przez prawie dwa tygodnie od imprezy wstrzymywałem się od robienia łóżkowych aluzji i propozycji, dając jej czas na wygojenie ran. Czasem tylko, gdy zostawaliśmy sami, pobawiłem się biustem, popieściliśmy się trochę i wycałowali. Głównie grałem wtedy w karty z nią i dziewczynami z pokoju. Wreszcie, kiedy Anna znów pojechała do domu, miałem dwa wolne wieczory i noce. Czas było wrócić z Grażyną do łóżka.
    No i wróciliśmy. Pierwszego wieczoru Grażyna bezceremonialnie poprosiła wieczorem dziewczyny, żeby poszły do Teresy na karty i zostawiły nam wolną chatę. Poszły bez sprzeciwu.
    Początkowo znowu reagowała ucieczką, ale powoli, powoli, udało mi się przełamać jej opór. Orgazmu jednak nie osiągnęła pomimo moich długich starań. Musiałem pomagać sobie palcami. Wtedy zorientowałem się, że rękami gram na niej jak na pianinie. Pomny nauk Anny szybko zorientowałem się, gdzie i co należy robić. W takiej sytuacji Grażyna była bardzo plastycznym materiałem, sama pewnie o tym nie wiedząc. I nieoczekiwanie obydwoje byliśmy zaspokojeni.
    Kiedy poszliśmy do Teresy się pokazać, by wiedziano, że pokój już wolny, Grażyna promieniała. Teresa to zauważyła i puszczała mi oczko. A potem oznajmiła głośno, że jestem jej winien co najmniej dwie butelki. Kiedy zdziwione dziewczyny zapytały za co, odparowała, że ja doskonale wiem za co. Miała rację. Oczywiście, na noc zostałem u Grażyny. Ale nie próbowaliśmy seksu. Trzeba było odpocząć.
    Rano nie chciało mi się wstawać. Miałem pod ręką biust i biodra Grażyny, to mi na razie wystarczało. Palcami delikatnie pieściłem pod kołdrą różne zakamarki jej ciała, ale nie posuwałem się do niczego więcej. Była niedziela, dziewczyny też nie wstawały, chociaż wszystkie się obudziły. W końcu Grażyna poszła do łazienki, a wtedy długonoga Edyta wstała i przedefilowała przed moim łóżkiem w króciutkiej, nie zakrywającej ud, nocnej koszulce. Podeszła do okna, udawała, że coś ogląda, a potem odwróciła się i przedefilowała znowu. Podeszła do szafy, coś tam szukając. A Grażyna nie zaciągnęła zasłonki. I zobaczyłem, że ubiera figi. Znaczy, spacer był przeznaczony dla moich oczu i miałem wyciągnąć wnioski. Ale nie chciałem w to wierzyć. Koleżanka koleżance takie numery? Przecież Edyta była na imprezie z jakimś chłopakiem. Mało jej? Byłem zaskoczony, ale milczałem.
    Edyta miała figurę podobną do Ewy, współmieszkanki Teresy. Obydwie wysokie, szczupłe, z wąskimi biodrami i niesamowicie długimi, prostymi nogami. Obydwie demonstrowały to bez ogródek, ubierając się przeważnie w mini spódniczki. Na Ewę miałem chrapkę, co jej zresztą wiele razy mówiłem. Ale Ewa traktowała mnie wyłącznie jak kolegę. Każdą moją inicjatywą gasiła bez trudu i bez wahania. Po prostu nie miałem u niej szans. Pewnie za dużo dowiedziała się o mnie przy okazji naszych rozmów z Teresą. Czyżby Edyta miała inny pogląd na te sprawy?
    Kiedy Grażyna wróciła, Edyta nie pozwoliła sobie już na coś podobnego. Gdy się przebierała, to już za zaciągniętą zasłonką.
    Po południu powtórzyliśmy z Grażyną wczorajsze manewry. Było podobnie jak wczoraj, ale już po wszystkim była radosna i szczęśliwa. Potem przyszła do nas Teresa. Nie było nikogo więcej, więc otwarcie zapytała jak nam idzie. W odpowiedzi Grażyna wpiła się w moje usta, ściskając mocno za szyję. Jej oczy promieniały. Więcej nie musieliśmy mówić nic.
    A potem zagraliśmy we trójkę w karty, w 3-5-8.
  • #10
    literatka
    Level 12  
    Karty. Kiedy ja ostatni raz grałem w karty? Przez parę lat po ślubie grywaliśmy we dwoje z Martą w wista. Rozbieranego. Zawsze z odrobiną alkoholu. Seks był potem wspaniały i niezapomniany. Ale już nie pamiętam, kiedy graliśmy ostatni raz. Zresztą i o seksie zapominałem coraz bardziej.
    Za oknem panoszył się dzień. Zupełnie nie letni, jakiś taki szary, bury. Deszcz wprawdzie nie padał, tylko chmury nisko snuły się nad ziemią. Nie spałem. Powieki wprawdzie już mi ciążyły, ale wspomnienia, do których tak dawno nie wracałem, odsunęły ode mnie sen. W przedziale wszystko było bez zmian. Wszyscy drzemali, albo udawali że śpią, podobnie jak ja. Spojrzałem na zegarek. Minęła piąta. Sporo czasu jeszcze. Pociąg przyjeżdżał do Warszawy prawie o siódmej.

    Jak to wszystko poszło potem… pamięć trochę mnie zawodziła, pewnie przytępiona sennością. To chyba wtedy, nie mogąc się rozerwać i sprostać seksualnym apetytom Anny oraz Grażyny, postanowiłem pójść na urlop i przez tydzień nie poszedłem do żadnej z nich. Nie chodziłem nawet do Teresy. Wróciły wieczory w naszej radiowej rozgłośni, a noce we własnym łóżku. I to wtedy jeden raz poszedłem na imprezę u któregoś z radiowych kumpli, gdzie spotkałem Martę.
    Po tygodniu przyszła do mnie Teresa. Nie było mnie w pokoju, więc chłopaki podpowiedzieli jej gdzie mnie może szukać, dlatego zajrzała do rozgłośni. Posiedziała trochę, pooglądała naszą bieganinę, po cym zabrała mnie do sąsiedniego klubu na rozmowę. Tam poprosiła, żebym nie robił Grażynie obciachu, bo dziewczyna się załamie. Więc dałem jej słowo, że jutro przyjdę do niej i się wytłumaczę. A potem opowiedziałem o Annie i Grażynie. O tym, jak się zamotałem i jak nie mam pojęcia którą wybrać. Jak również o tym, że szykuje się pojedynek pomiędzy naszym radiem a centralnym studenckim klubem, więc jestem w radiu potrzebny. I że czasami z tego powodu będę znikał, co nie powinno nikogo zdziwić ani niepokoić. Nie wspomniałem tylko o Marcie. Jeszcze wtedy nie sądziłem, że to spotkanie było takie ważne dla całej mojej przyszłości.
    Teresa była wyrozumiała. Obiecała, że nawet gestem nie zdradzi Grażynie swojej wiedzy, a fakt, że w tym tygodniu słyszały w radiu jeden z wywiadów które przeprowadziłem, powinien uspokoić sytuację.
    W sumie, miałem już dość celibatu. Niespełnione spotkanie z Martą rozbudziło moje przytłumione potrzeby. W radiu zaś nie bawiłem się w miłostki, chociaż Iwona, jedna z naszych spikerek, wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko. Wpraszała się do mnie do pokoju, kilka razy zresztą tam była, jednak nie byłem nią zainteresowany. Jakoś mnie nie pociągała. Chociaż pomagała mi montować materiały, podpowiadała, doradzała i w tym zawsze mogłem na nią liczyć.

    Następnego dnia zaglądnąłem najpierw do Teresy. W pokoju były wszystkie mieszkanki. Teresa przywitała się ze mną normalnie, reszta niby też, ale ze strony Ewy i Krystyny niezadługo posypały się kierowane do mnie niby niewinne uwagi o bezwzględnych facetach. Nie dałem się sprowokować, zostawiłem je i poszedłem do Grażyny. Też nie okazała entuzjazmu na mój widok. Chłodno podstawiła swój policzek na powitanie i zaraz odsunęła się ode mnie. Reszta powitała się poprawnie, ale chłodno. Grażyna zaproponowała herbatę, więc poprosiłem, by zrobiła, a kiedy ona się krzątała, reszta dziewczyn po prostu wyszła z pokoju. Zostaliśmy sami. Grażyna postawiła na stole parujący napar i usiadła po drugiej stronie, patrząc na mnie w milczeniu. Ja też milczałem. Wreszcie odezwała się pierwsza, pytając, czy mam coś do powiedzenia. Odparłem, że mam. I opowiedziałem, że gdy zaszedłem do radia, okazało się, że szykuje się duża impreza artystyczna, że wszyscy jesteśmy bardzo zaangażowani i niezbędni, i że liczyłem na jej odwiedziny, że mogła przyjść chociażby z Teresą. Daleko przecież nie jest. Potem schwyciłem jej leżącą na stole dłoń, podniosłem do ust i ucałowałem. A potem pociągnąłem rękę do jeszcze siebie. Musiała wstać z krzesła i obejść stół, podchodząc bliżej. Wtedy posadziłem ją na kolanach i zacząłem całować. Najpierw przez chwilę opuszczała głowę, ale potem ją podniosła i oddała pocałunek. Przytulałem ją coraz mocniej, a po chwili jej ręce robiły to samo. Niespodziewanie odepchnęła mnie i wstała. Usłyszałem jej cichy głos, polecający abym zamknął drzwi i zobaczyłem jak zaczyna się rozbierać. A kiedy wróciłem od drzwi, miała na sobie tylko bieliznę, lecz zaraz i tej się pozbyła.
    Moje ubranie nie mniej błyskawicznie znalazło się na podłodze. Przez chwilę obejmowaliśmy się i całowali jeszcze na stojąco, ale niedługo niczym huragan wylądowaliśmy w łóżku. Byłem tak podniecony, że pewnie zakończyłbym wszystko kilkoma pchnięciami, na szczęście udało mi się pohamować. Nauki Anny działały. Wiedziałem, że to ona potrzebuje spełnienia. I nie musiałem długo czekać. Kiedy zatrzymała oddech, wdarłem się w jej wnętrze, a wtedy niemal jednocześnie doszliśmy do kresu.
    A potem wróciła poprzednia Grażyna. Leżałem spokojnie na wznak, gdy ona gładziła mój tors, delikatnie całowała i przytulała doń swoją głowę. A kiedy objąłem dłonią jej pierś, podniosła się i wetknęła mi sutek do ust. Było bosko! Nagle, niczym grom z jasnego nieba, usłyszałem mrożące krew pytanie.
    - Tomek, a co będzie jak się okaże że właśnie zaszłam w ciążę?
    No, kurrwa, niby zawsze dopuszczałem taką możliwość, ale teraz akuratnie Grażyna mnie zastrzeliła. Pomilczałem chwilę, a potem zapytałem skąd właśnie teraz ma takie myśli. Odparła, że po prostu tak się złożyło u niej z biologią. I że, widząc mnie, sama dzisiaj o tym zapomniała. Przytuliłem ją do siebie zapewniając, że w żadnym wypadku nie zamierzam jej porzucić i żeby się nie zamartwiała przed czasem. A potem po prostu uaktywniłem swoje pieszczoty i samymi palcami znów doprowadziłem ją do spełnienia. Była wykończona, tym niemniej w siódmym niebie.
    Potem błyskawicznie zaliczyliśmy wspólny prysznic i kompletnie ubrani poszliśmy do Teresy, zademonstrować, że nieporozumienia są już poza nami. Teresa ucieszyła się na sam nasz widok. Krystyna z Ewą pewnie mniej. Ale to mnie nie smuciło. Kiedy usiedliśmy razem, opowiedziałem dziewczynom o planach radiowców, wykorzystując fakt, że Teresa potwierdzała moje słowa. I w opowieść wplotłem wiadomość dla Grażyny, że jak mnie u niej nie ma, to po prostu jestem zajęty. Ma się nie martwić i czekać. Grażyna zrozumiała naukę. Nigdy już nie stwarzała mi takich problemów.

    Wtedy też wpadłem na szatański pomysł, aby w przygotowania do imprezy zaangażować Teresę. I od razu jej to zaproponowałem. Nie odmówiła, a szczegóły zostawiliśmy do ustalenia na inną okazję. Byłem bardzo zadowolony. Będę miał zawsze mocne alibi.
  • #11
    literatka
    Level 12  
    Pozostała Anna. Z nią nie będzie prosto, jeśli w ogóle coś jeszcze będzie. Nawet u Teresy próbowałem chwilami o tym myśleć, lecz bezskutecznie. Nie mogłem do niej pójść, bo po pierwsze było za późno, a po drugie musiałem iść spać z Grażyną, jeśli znów nie chciałem postawić wszystkiego na ostrzu noża. Pozostawał jutrzejszy dzień. I już tylko śpiewka o radiu mogła mnie uratować.

    Poszedłem wczesnym popołudniem. Odmyty, odczyszczony, z badylem w łapie i mocnym postanowieniem, że jak mnie jednak wyrzuci, to idę prosto do Grażyny żeby ją zerżnąć tak jak świat nie widział, a potem, kiedy będzie jeszcze bez majtek, to się jej oświadczę i będzie finisz.
    Drzwi otworzyła mi Ela. Była sama. Zachowywała się bardzo przyjaźnie i ucieszyła z mojego przyjścia. Natomiast na widok goździka w dłoniach tylko pokręciła głową, ale nie powiedziała nic. Kiedy zrobiła kawę i usiedliśmy przy stole, zapytałem co oznaczały te ruchy głowy. Ela popatrzyła na mnie ze smutnym uśmiechem na ustach i spokojnie odparła, że raczej i tak mam już przerąbane. Anna wprawdzie niczego głośno nie mówiła, ale ona z jej zachowania tak wnioskuje. A przyjdzie za jakąś godzinę, więc mam czas na zastanowienie się i przygotowanie.
    Zapytałem, czy nie ma jakiejś wódki. Miała. Nalała mi słuszną literatkę, sobie mały naparstek i bez zbędnych ceregieli osuszyliśmy wszystko do dna. Po chwili czułem się znacznie lepiej, napięcie zaczynało ze mnie opadać, zainteresowałem się więc jej postępami muzycznymi. Tylko machnęła ręką, ale usiadła na swoim łóżku w pozycji lotosu, schwyciła leżącą obok gitarę i zaczęła brzdąkać melodię jakiejś bieszczadzkiej piosenki. Kiedy na chwilę przerwała, zacząłem jej opowiadać o radiu, o tym, że moim kumplem jest tam fenomenalny gitarzysta, człowiek, który ma swój zespół, z którym od dawna jeździ po wszystkich festiwalach piosenki turystycznej i rajdowej, i który zna wszystkich w tej branży. Elę wyraźnie temat zainteresował. Ciągnąłem więc dalej, że szykujemy wielką imprezę na wzór telewizyjnych widowisk. To będzie pojedynek pomiędzy ekipą radia, a zespołem centralnego klubu kultury studenckiej. Cały scenariusz jest oczywiście tajemnicą, ale ja na przykład mam przygotować tekst – niespodziankę dla przeciwników, żeby ich przedstawiciel w roli spikera połamał sobie na nim język, a ponadto przygotowujemy skecz kabaretowy, w którym mam zagrać główna rolę. Całość mojego numeru opracowuje Andrzej, mój kolega z pokoju.
    Ela była strasznie zaciekawiona. Wiedziałem, że są przecieki i plotki o imprezie krążące po miasteczku, ale dotąd wypłynęło na zewnątrz mało szczegółów, bo i mało kto znał dokładny scenariusz. Na razie wszystko było w proszku i tylko zainteresowani mieli zlecone konkretne zadania. Tyle też wiedzieli, podobnie jak i ja. Byłem wprawdzie na dwóch ogólnych zebraniach, ale wtedy nie omawiano scenariusza, tylko harmonogram przygotowań. Mimo to i tak wiedziałem o wiele więcej niż przeciętny student.

    To wtedy, podczas naszej ożywionej rozmowy, do pokoju weszła Anna. Na jej widok powoli i demonstracyjnie podniosłem się z łóżka Eli, aby miejsce mojego siedzenia nie stwarzało dodatkowych problemów i poszedłem w jej stronę. Po drodze wziąłem goździk, który Ela zdążyła włożyć do wody w pustej butelce po mleku. Anna zdejmowała płaszcz przy szafie, jednak nie zdążyłem jej pomóc. Dała sobie radę sama. Stanęła teraz bez ruchu i patrząc na mnie, czekała na to co powiem. Wargi miała zaciśnięte, a ja wiedziałem co to oznacza. Nie zrezygnowałem jednak. Wyciągnąłem rękę ze skromniutkim kwiatkiem i poprosiłem aby go przyjęła, wraz z moim pokajaniem się za długie milczenie. I dodałem, że przez cały tydzień byłem strasznie zajęty w radiu.
    Przez chwilę się wahała, jednak wyciągnęła rękę i przyjęła kwiatek. Podziękowała, ale jej usta pozostawały zaciśnięte. Nie pytała mnie o nic. Rozejrzała się po pokoju, spostrzegła butelkę z wodą i ominąwszy mnie, podeszła tam, po czym włożyła kwiatek. A ja stałem i nie wiedziałem co mam robić.
    Anna nie patrzyła w moją stronę. Mimo dopingowej literatki od Eli, zapomniałem teraz języka w gębie. Było mi trochę żal wszystkiego, ale po chwili się zdecydowałem i powiedziałem, że w takim razie to już sobie pójdę, na co Ela poderwała się z łóżka i zawołała, żebym poczekał. Potem podbiegła mówiąc, że mam tu zostać, że to ona teraz wyjdzie, co też zrobiła. Otwarła drzwi i już jej nie było. Zostaliśmy sami.

    Anna grobowym tonem poprosiła mnie, abym usiadł. Sama ulokowała się po przeciwnej stronie stołu i milcząc patrzyła mi tym razem prosto w oczy. Nie odwracałem głowy. Do jasnej cholery, czemu najgorzej jest wtedy, kiedy się nie mam z czego tłumaczyć? A kiedy łżę jak z nut, to nikt się tego nawet nie domyśla? Byłem zrezygnowany i zaczynałem mieć to wszystko w nosie. Znów wewnętrznie szykowałem się do wyjścia. Niespodziewanie Anna całkiem miękkim głosem zapytała dlaczego jej o wszystkim nie uprzedziłem. Zaskoczyła mnie. Nie wiedziałem o co jej chodzi, więc milczałem. Ona też zamilkła, czekając pewnie na odpowiedź. Nie było wyjścia. Zacząłem więc chaotycznie opowiadać, że jak zaszedłem do radia i dowiedziałem się o imprezie, jak obarczono mnie zadaniami, to zaangażowałem się w pracę i nie miałem czasu...
    Przerwała mi władczym gestem dłoni, wzięła oddech i usłyszałem spokojne słowa, które dobijały mnie niczym gwoździe. Powiedziała, żebym sobie przypomniał, że jak ona wyjeżdżała, to zawsze wiedziałem gdzie jest oraz kiedy wróci. I kiedy możemy się spotkać. A potem zaczęła opowiadać o tym, że mieszka tu dość długo, więc ma wystarczającą ilość znajomych, aby wiedzieć gdzie i co się dzieje. Doskonale też wie co robiłem przez ten tydzień. I nie ma o to pretensji. Ma tylko żal, że jej o tym nie uprzedziłem. Że musiała uruchamiać kontakty, aby się o tym dowiedzieć. Natomiast o planowanej imprezie wie znacznie więcej niż ja, więc nie muszę się wysilać z tłumaczeniami.

    Zrozumiałem lekcję. Dostałem solidnie po łapach, jednak dawała mi szansę. Teraz, gdybym wyszedł, zachowałbym się jak szczeniak. Tyle że nadmierna pokora wywołałaby jedynie uśmiech politowania. Ona nie potrzebowała słabeusza. Więc starając się mówić pewnym głosem, odpowiedziałem jej krótko, że lekcję zrozumiałem i postaram się ją zapamiętać, po czym, przez stół, złapałem ją za rękę, całując dłoń. Potargała mnie delikatnie drugą ręką za włosy i już wiedziałem, że będzie dobrze. A potem wstała, zrobiła sobie herbatę i spokojnie, ironicznym głosem oznajmiła, że za godzinę wychodzi, bo jest zaproszona na brydża.
    Aha, znaczy to, że jeszcze trochę chce się poboksować ze mną. Ale byłem już pewien swego, więc bezczelnie odparłem, że nigdzie nie pójdzie dopóki mnie nie poprosi o zgodę, a w ogóle, to od dzisiaj ma się zwracać do mnie mówiąc „panie mój i władco!”
    Chyba ręce jej opadły. Śmiała się długo i serdecznie. Całkowicie ją osłabiłem i rozładowałem atmosferę. Nieoczekiwanie, rozbawiona, usiadła mi na kolanach, objęła ręką za szyję i pokornie modulując głos, zapytała.
    - Panie mój i władco, czy mogę dzisiaj iść na brydża?
    Mruknąłem, że i owszem, ale pod warunkiem, że weźmie mnie ze sobą, po czym zacząłem całować jej szyję. Nie protestowała, ale i nie oddawała pocałunków, a po chwili zdecydowanym ruchem wstała z moich kolan. Aż ciarki mnie przeszły z niepokoju, jednak Anna spokojnym, normalnym tonem wyjaśniła, iż dzisiaj u Bożeny jest trochę większa impreza, więc jeśli mamy iść, to powinienem postarać się o jakąś butelkę alkoholu, ona w tym czasie zrobi się na bóstwo i będzie na mnie czekać. Sytuacja wróciła do normy. Zapytałem jeszcze czy będą potrzebne kwiaty, lecz machnęła ręką, że nie i wręcz wypchnęła mnie z pokoju.
  • #12
    literatka
    Level 12  
    Na imprezie poznałem Darka, szefa wojewódzkiej organizacji studenckiej i Wojtka, przewodniczącego związku uczelnianego. Byli kolegami Jurka, a ich dziewczyny znajomymi Anny. Nie dawali mi odczuć, że jestem w stosunku do nich właściwie małolatem i bawiliśmy się dobrze. Trochę pograliśmy w karty, trochę potańczyliśmy, chwilami oni rozmawiali o swoich sprawach, a ja cichutko słuchałem. I zauważyłem interesującą rzecz; ze zdaniem Anny liczyli się o wiele bardziej, niż z wypowiedziami swoich partnerek. Kim w końcu ona była? Tego nie rozszyfrowałem, jednak zrozumiałem skąd Anna dostawała informacje o radiu. Przecież wojewódzki związek sprawował nadzór zarówno nad centralnym klubem studentów jak też i nad naszym radiem...

    Spojrzałem przez okno, na przesuwający się za oknem szary krajobraz. Darek. Wojtek… wspomnienia cisnęły się do głowy tak, że prawie rozczuliłem się nad sobą. A jeszcze kumple z radia… Boguś, Jarek, Jurek, Krzysiek, Heniek… Ich nazwiska pojawiały się w dzisiejszych gazetach…
    Darek jeszcze niedawno był naszym wojewodą. Dopadł go zawał. Helikopterem transportowali go do kliniki. Życie mu uratowali, ale z funkcji zrezygnował. Wojtek jest prezesem znanego koncernu budowlanego, Boguś był kiedyś świetnym sprawozdawcą sportowym, teraz zaś kieruje naszą regionalną telewizją. Jarek dyrektoruje w agencji medialnej. Jurek prowadzi popularne audycje muzyczne w radiu, poza tym został prezydentem swojego rodzinnego miasta, Heniek jest rzecznikiem prasowym w centralnym urzędzie… A ja, kurwa, wylądowałem jako stróż na działce! Niezła kariera!
    I pomyśleć, że kiedyś, z każdym z nich pijałem wódkę z jednej szklanki…
    A co się dzieje teraz z dziewczynami? Z Edytą na przykład…

    Sytuacja z Anną i Grażyną szybko się ustabilizowała. Wyszło w sumie na to, że miałem jeszcze łatwiej niż wcześniej. Chodziłem do nich wtedy, kiedy chciałem, zawsze mając pod ręką usprawiedliwienie nieobecności, że niby przygotowuję występ. A że do uczestnictwa w moim numerze namówiłem Teresę, byłem już zawsze usprawiedliwiony. Anna znała Teresę, a dla Grażyny była ona nawet autorytetem. I nikt nas nigdy nie kojarzył z seksem, zupełnie słusznie, zresztą. O tym między nami nie było mowy.
    Teresa w tym czasie często bywała u mnie w akademiku, gdzie razem z Andrzejem, autorem tekstu, dopracowywaliśmy szczegóły. W tej sytuacji wieczory miałem autentycznie zajęte i próbowałem zaglądać do dziewczyn wczesnym popołudniem. Nie było dużo okazji, bo zajęć na uczelni miałem więcej niż one, poza tym Anna jeździła do szkoły i o tej porze bywała u siebie tylko dwa razy w tygodniu. Rozkładu zajęć Grażyny zaś nie znałem. Jakoś dotychczas nie było okazji abym musiał się z nim zapoznawać. Ona raczej zawsze była "pod ręką" i to do niej najczęściej kierowałem swe kroki.

    Tego dnia, kiedy najzupełniej niespodziewanie okazało się, że moje wykłady są odwołane, bo pan profesor wyjechał gdzieś za granicę i już w południe wróciłem do akademika, też zdecydowałem się odwiedzić Grażynę. Anny nie było, miała wrócić dopiero wieczór, wyboru więc specjalnie nie miałem. U dziewczyn wczoraj nie byłem, dlatego w spodniach czułem narastające napięcie, domagające się rozładowania.
    Ale nic nie było tak jak planowałem. Wprawdzie klucza do pokoju Grażyny na portierni nie było, co znaczyło, że ktoś powinien tam być, jednak kiedy zapukałem do drzwi, długo trwała cisza. Powtórzyłem pukanie kilka razy i wreszcie usłyszałem za drzwiami kroki. A kiedy drzwi się otwarły, zobaczyłem Edytę z zapuchniętymi, czerwonymi oczami i śladami łez na twarzy. Obojętnie kiwnęła mi głową na powitanie, po czym wróciła do pokoju, gdzie usiadła za stolikiem.
    Stała na nim szklanka i w połowie opróżniona butelka wina. Edyta nagle schwyciła ją, nalała nieco do szklanki po czym jednym haustem wypiła zawartość. Coś było nie tak. Zapytałem co się stało, jednak nie odpowiedziała, kładąc głowę na rękach spoczywających na stoliku. Była po prostu pijana. A po chwili wybuchnęła płaczem, nie odrywając twarzy od leżących na stoliku rąk.
    Przysunąłem krzesło i usiadłem obok. Objąłem jej plecy jedną ręką, a drugą delikatnie gładziłem po głowie. Edyta łkała coraz głośniej. Wreszcie zacząłem delikatnie całować jej włosy i prosić, aby się uspokoiła. Nie kierowały mną żadne niecne zamiary. Po prostu chciałem ją trochę uspokoić i dowiedzieć się czegoś o przyczynach takiego zachowania. Edyta jeszcze przez chwilę trzymała głowę na stole, a potem ją podniosła i oparła o moją pierś. Przytuliłem ją jeszcze mocniej, nie przestając całować włosów. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że moja ręka na jej plecach, zaczęła się poruszać, ale za jakiś czas dotarło do mnie, że nie wyczuwam obecności biustonosza. W spodniach poczułem mrowienie...

    Edyta nie musiała go nosić. Piersi miała drobne i sterczące, co już wiele razy zauważyłem, kiedy paradowała po pokoju w obcisłych bluzkach. Ale teraz, ten fakt spowodował znaczne zwiększenie nacisku na zamek w moich spodniach. Stłumiłem jednak pożądanie i nie ustawałem w próbach zorientowania się w sytuacji. Wreszcie, kiedy kolejny raz, proszącym głosem zapytałem co się stało, wybuchnęła:
    - Ten kutas nie wpuścił mnie do pokoju! – po czym rozszlochała się na dobre.

    Była znana z tego, że kląć potrafi niemal jak szewc. Na co dzień była grzeczną, układną panienką, ale zdenerwowana, często puszczała takie wiązanki, że facetom uszy więdły. Teraz widocznie była wściekła. Zacząłem się domyślać, że chodzi jej o chłopaka, Przemka, który wtedy był na imprezie Grażyny i z którym miałem okazję potem kilka razy się spotkać w pokoju, kiedy przychodził do Edyty.
    Oderwałem ją od siebie, cmoknąłem w czoło i zażądałem.
    – Przestań beczeć i powiedz co jest grane! Jak jest winien, to nabiję mu mordę!
    Starała się opanować szloch, a kiedy trochę się uspokoiła, z urywanych słów dowiedziałem się, że poszła do niego do akademika. Miał być wtedy u siebie. Pukała długo, ale nikt nie otworzył, chociaż za drzwiami słyszała wyraźne odgłosy i urywaną rozmowę.
    - S….syn, przyprowadził sobie dziwkę i wystawia mnie na pośmiewisko w korytarzu – zawołała nagle i znów rozpłakała się rzewnie.
    Cóż mogłem zrobić. Znów ją objąłem, przytuliłem do piersi, delikatnie szczypałem ustami włosy, a ręka niezmiennie gładziła plecy. I sam nie wiem kiedy, moje usta zaczęły szczypać jej ucho, potem zsunęły się na szyję, po szyi dotarły do podbródka, a potem trafiły na te szlochające usta.
    Początkowo jakby nie zwracała na to uwagi. Ciągle obojętnie drżała od płaczu, ale po chwili zaczęła oddawać pocałunki, jej ręka się podniosła i objęła mnie za szyję, przyciągając do siebie. Dość długo całowaliśmy się zupełnie nie po koleżeńsku, a w tym czasie moja ręka wśliznęła się pod jej bluzkę i już nie gładziłem bluzki, tylko jej nagą skórę na plecach. Aksamitną skórę.

    Dodano po 20 [minuty]:

    Jeszcze wtedy sądziłem, że to się na tym skończy, chociaż szumiało mi w głowie, a zamek w spodniach był u kresu swojej wytrzymałości, kiedy nagle wstała z moich kolan i jednym ruchem zdjęła bluzkę, rzucając ją na podłogę. Piersiami przytuliła się do mojej głowy i usłyszałem:
    - Kochaj mnie! Tomek, proszę! - I po chwili zdecydowanie dodała - Chcę się z tobą pieprzyć!
    Następnie błyskawicznie rozpięła spodnie i zdjęła je razem z figami, również rzucając je na podłogę, po czym stanęła przede mną tylko w skarpetkach. Poderwałem się z krzesła, wziąłem ją na ręce i ułożyłem na łóżku. Sam klęknąłem na podłodze i jeszcze ubrany, ustami oraz rękami zacząłem ją pieścić.

    Edyta miała wspaniałe ciało. To była czysta rozkosz penetrować jego zakamarki rękami i ustami. Piersi miała twarde jak jesienne jabłuszka ze sterczącymi ogonkami, nieskazitelnie gładki brzuch i całkowicie wydepilowane okolice spojenia bioder z nieznaczną kreseczką, jakby pęknięciem w tej bryle alabastru, a potem kształtne uda i nogi, które tak często przykuwały mój wzrok. I kiedy te nogi się lekko rozsunęły, zobaczyłem, że z pęknięcia w dole jej brzucha wysuwają się różowe płateczki, lśniące od wilgoci.
    Świat przestał dla mnie istnieć. Zostało tylko to ciało. Zerwałem się z podłogi, błyskawicznie zrzuciłem z siebie ubranie, a potem wskoczyłem na łóżko obok niej. Zapomniałem o naukach Anny. Nie mogłem się powstrzymać i od razu wdarłem się do tej alabastrowej szczeliny.
    Edycie to nie przeszkadzało, przeciwnie, starała się, aby wszystko mi ułatwić. Splotła swoje nogi na moich biodrach, rękami objęła plecy i tylko biodra pracowały, starając się zgrać z moim rytmem. Szybko też zauważyłem, że traci oddech, ale i ja byłem u kresu, więc kiedy jej paznokcie boleśnie wpiły się w moje plecy, ciepły, tryskający strumień zalał jej wnętrze. A po chwili leżeliśmy bezwładnie obok siebie, łapiąc ustami powietrze, niczym sprinterzy po biegu.
    Z dużym wysiłkiem, przełamałem jednak swój bezwład i jeszcze drżącymi rękami znów ją objąłem oraz przytuliłem. Przylgnęła do mnie całym ciałem, wsuwając swoją nogę pomiędzy moje i również objęła mnie ręką.
    Długo leliśmy w milczeniu, spleceni w miłosną figurę. Nie miałem pomysłu, co teraz mówić. Było mi dobrze, ona też nie narzekała, ale… Gładziłem ręką jej plecy, wędrując dłonią aż do kształtnych, jędrnych pośladków i ud. Nie ma dwóch zdań. Edyta miała wszystko na swoim miejscu, w odpowiedniej ilości i bardzo wysokiej jakości. Rozebrana, była jeszcze lepsza niż można było sądzić widząc ją ubraną. Nawet skąpo ubraną. A to się raczej nieczęsto zdarza.

    Ciszę przerwała ona, prosząc abym przyniósł jej chusteczki. No tak. Uda miała białawe i mokre. Wcześniej powinienem o tym pomyśleć. I wtedy przeszył mnie prąd. A jak zajdzie w ciążę? Czemu o tym nie pomyślałem? No tak, nie myślałem wtedy o niczym. Chociaż i tak bym nie dał rady, Edyta nie pozwoliłaby mi się wycofać. Jej nogi trzymały mnie wtedy jak kleszcze, jakby chciała, aby nasze biodra przeniknęły się wzajemnie. Kurczę, co ona kombinuje?
    Przyniosłem chusteczki i Edyta zaczęła robić porządki po moim wytrysku. A kiedy rozejrzała się po pokoju, by zobaczyć, gdzie może rzucić zużyte, jej wzrok padł na budzik stojący na szafce przy łóżku.
    - Tomek, kurwa mać! Zaraz wróci Grażyna! Ubieraj się migiem!

    Poderwałem się z łóżka i gorączkowo zacząłem szukać tego, co tak niedawno zrzucałem z siebie w wielkim pośpiechu. Edyta też się zerwała i jeszcze naga, błyskawicznie posłała i uporządkowała miejsce naszych zapasów, a potem pozbierała z podłogi swoją porzuconą odzież i założyła na siebie. Po dwóch minutach w pokoju nie było śladu wcześniejszych wydarzeń. Zdążyła nawet wyrzucić do kosza nieszczęsne chusteczki, a resztę w pudełku odstawić na miejsce. Ja zaś zabrałem szklankę i butelkę ze stolika, szklankę umyłem, a butelkę schowałem do szafy Edyty. Potem wróciliśmy do stolika, gdzie to wszystko się zaczęło.
    Chwilę siedzieliśmy obok, nie patrząc sobie w oczy. Widziałem jednak, że alkohol wyparował z Edyty całkowicie. Wziąłem ją za rękę, ale dłoń była obojętna i nie odpowiadała na pieszczotę. Dopiero po chwili uścisnęła mi lekko palce i odezwała się mocnym głosem:
    - Tomek, co myśmy, kurwa, zrobili? - patrzyła przed siebie nic niewidzącym wzrokiem. Po chwili powiedziała zrezygnowana - Grażyna mnie zabije…
    Zamilkła i dalej patrzyła gdzieś przed siebie. Nagle skierowała na mnie wzrok i usłyszałem:
    - Żebyś nigdy o tym Grażynie nie powiedział, rozumiesz?
    - A ty uważasz, że mam zamiar się pochwalić? Żeby mi oczy wydrapała?
    Uśmiechnęła się smutno.
    - No nie, nie przesadzaj. Ale czasami… mogłoby ci się coś wyrwać…
    - Nie będzie „czasami” – szybko jej przerwałem. – Tego się bać nie musisz. Ale ja się boję, że będziesz miała do mnie żal, że wykorzystałem twoją chwilę słabości...
    Opuściła wzrok, przez chwilę myślała. A potem odezwała się cichym głosem.
    - Nie planowałam tego. Ale musiałam się kutasowi zrewanżować – znów zamilkła. Ja też się nie odzywałem. Nie znajdowałem słów.
    - Nie bój się, wcale mnie nie zgwałciłeś. I trochę dobrze, że to ty przyszedłeś, a nie kto inny… z drugiej strony… ja nie chciałam tego zrobić Grażynie… - znów nastąpiła cisza. Objąłem ją, jednak nie reagowała, pozostawała obojętna. I dopiero po chwili usłyszałem.
    - Gdyby nie było Grażyny… - nerwowo skubała swoje palce, a potem spojrzała na mnie i w końcu zdecydowała się mówić.
    - Tomek, Grażyna szaleje za tobą. Powiedz mi, czemu my jesteśmy takie głupie pizdy? Na uczelni za nami z Grażyną ciągle biega dwóch chłopaków. Byli tu kilka razy, nie dało się już ich nie zaprosić. Aż dziw, że się z nimi dotąd nie zetknąłeś. Grzeczni, kulturalni, inteligentni… a Grażyna nawet się na nich patrzeć nie chce. Żaden facet dla niej, oprócz ciebie, nie istnieje. Ale ja widzę, że ty angażujesz się znacznie mniej, niż ona, chociaż jej o tym niczego nie mówię… To są wasze sprawy… Ja nie mogę być pomiędzy wami… Jednak gdybyś to ty był ze mną, to ja … I mnie oni też zwisają, Też ten pieprzony Przemuś tylko dla mnie istniał… Ale tak mnie dzisiaj załatwił, że popłynęłam…
    Urwała, jakby się zastanawiając, czy może dalej ciągnąć wątek, czy nie odkryła się nadmiernie. Jednak już wiedziałem co chciała powiedzieć i zaczynałem rozumieć przyczynę jej płaczów czy też depresji. Edyta miała proste zasady, które właśnie niedawno złamała. I to ze mną. A teraz usiłowała się usprawiedliwić i namówić mnie, żebym zapomniał o tym co się wydarzyło. Nie zamierzałem jej tego ułatwiać.
  • #13
    literatka
    Level 12  
    - Edytko – przycisnąłem ją znowu do siebie. – Setki razy ci mówiłem, że jesteś mądrą i piękną dziewczyną, a dzisiaj dodam, że jesteś piękniejsza niż kiedyś myślałem. Dałaś mi możliwość, abym porównał marzenia z rzeczywistością i to rzeczywistość okazała się górą. Więc nie płacz mi więcej, bo powinnaś tu królować, a nie płakać. Głowa do góry i pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć!
    Tu wziąłem jej głowę w ręce, aby nie mogła się usunąć i zacząłem ją całować. Przez chwilę była chyba zaskoczona, ale jej opór zaraz osłabł, aż zarzuciła mi ręce na szyję i znów było jak wcześniej. Moja ręka powędrowała pod bluzkę, znów poczułem, jak sutek na jej piersi sztywnieje oraz nabrzmiewa, ale nic nie trwa wiecznie. Niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi.
    Odskoczyła ode mnie ruchem zranionej sarny, poprawiając w biegu bluzkę. Ja zresztą też nerwowo popatrzyłem na siebie i otoczenie, czy wszystko jest w porządku.
    Edyta chciała podejść otworzyć drzwi, ale nie zdążyła. Klamka się poruszyła i… do pokoju weszła Krystyna. O jasny szlag! Zmartwiałem. Znaczy kochaliśmy się niemal przy otwartej kurtynie!!! Znów zapomniałem zamknąć drzwi na zamek. A GDYBY TAK WESZŁA GRAŻYNA??? Przecież ona by nie pukała…
    Krystyna, przywitała się wesoło, jednak natychmiast spoważniała, zauważywszy zmienioną twarz Edyty. Zapytała, czy nie ma czasem gorączki, bo te rumieńce zupełnie jej się nie podobają. Edyta tylko wydęła usta, odwróciła się na pięcie po czym wyszła z pokoju. Wtedy Krystyna popatrzyła podejrzliwie na mnie i podeszła siadając na krześle, z którego przed chwilą wstała Edyta.
    - Co się dzieje? Co jej jest? Coś mi się nie podobacie!
    - Nic specjalnego – odpowiedziałem bagatelizując. – Ma chwilowe problemy sercowe. Ale żyć będzie.
    - No – Krystyna odetchnęła – bo już myślałam… wygląda raczej nieciekawie.
    - Zryczała się jak bóbr – oznajmiłem. – Kiedy tu przyszedłem, myślałem, że zaleje łzami cały akademik.
    Krystyna roześmiała się i wstała z krzesła. Już stojąc zapytała poważnie:
    - A tak konkretnie, to o co poszło?
    - Dobrze nie wiem, bo usłyszałem tylko urywki, ale domyślam się, że poszła do Przemka, a ten jej nie otworzył, bo był z kimś w środku. No i teraz Edyta przeżywa.
    Krystyna pokiwała głową – Tak to jest z wami, chłopami, z kwiatka na kwiatek, z kwiatka na kwiatek i pędzicie dalej. Trzeba by wam co rano wiązać na supełek, plombować a i to nie wiadomo, czy wieczór nie przyszłoby płakać.
    Próbowałem w rewanżu uruchomić swój arsenał kpin.
    - No wiesz, Krystyna, przecież wiesz, że ja jestem inny. Gdybyś tylko zechciała być ze mną, to byłbym ci wierny do grobowej deski!
    Popatrzyła na mnie ironicznie, mrużąc jedno oko – Ty tu Tomuś nie ryzykuj, bo chyba zapominasz, jak masz u mnie nagrabione. Więc lepiej nie pogarszaj swojej sytuacji. Mnie na te bajki nie nabierzesz. Ja się do twojego haremu nie nadaję! – i wychodząc, dodała – Powiedz Grażynie jak przyjdzie, że mam dla niej tę książkę. Tę, co kiedyś chciała, niech więc zajrzy do mnie.
    Faktycznie. Niedawno nagrabiłem sobie u Krystyny. Przyszedłem kiedyś wieczór do ich pokoju z butelką i trochę wypiliśmy. A potem sprowokowałem rozmowę na temat, co dziewczyny myślą o chłopakach, o życiu studentów i o tym, co się dzieje w pokojach akademików. Mój magnetofon leżał na stole, ale dziewczyny nie zwracały na niego uwagi. Bo on zawsze tam leżał jak przychodziłem. Tym razem jednak był włączony, o czym nie miały najzieleńszego pojęcia. No i Krystyna, wypiwszy kieliszek, bardzo się rozgadała. A ja potem większość z jej wypowiedzi wykorzystałem w audycji. Mało tego, wiedziałem, kiedy audycja pójdzie w radiu, więc przyszedłem wtedy do nich i zadbałem, aby wszystkie jej wysłuchały. No i się zaczęło. Wprawdzie i Teresa, i pozostałe dziewczyny uważały, że Krystyna wypadła tam bardzo dobrze, ale ona miała inne zdanie, dlatego zapowiadała mi zemstę. Nie przejmowałem się tym.

    Do pokoju wróciła Edyta. Domyślałem się, że była w łazience. Rzuciła okiem na pokój, zorientowała się, iż jestem sam, ale nie weszła dalej, tylko zaczęła jakieś toaletowe zabiegi za parawanem. A kiedy po paru minutach stamtąd wyszła, na jej twarzy prawie nie było śladu poprzednich wydarzeń, chociaż umalowana była trochę nadmiernie.
    I kiedy zastanawiałem się o czym mamy rozmawiać, znów rozległo się pukanie. Moje serce gwałtownie nabrało pulsu, bo spodziewałem się Grażyny, jednak kiedy Edyta otwarła drzwi, za nimi objawił się… Przemek. Jej chłopak.
    Edyta cofnęła się gwałtownie, nie odpowiadając na jego powitanie, przeszła przez cały pokój i usiadła samotnie na łóżku obok okna. Dalej już nie można było odejść. A na mnie wystąpiły poty, jednak szybko się opanowałem. Przecież chyba nie mam na gębie wypisane, że parę minut temu przeleciałem mu dziewczynę.
    Przemek stał chwilę zdezorientowany, po czym ruszył i przywitał się ze mną. Zauważyłem, że jest zdziwiony oraz zupełnie zaskoczony reakcją Edyty. I chociaż w pierwszej chwili, kiedy go ujrzałem, moją pierwszą myślą było, aby stąd wyjść, teraz zmieniłem zdanie. Postanowiłem grać rolę gospodarza. Pokazałem mu krzesło, prosząc by usiadł i zapytałem co u niego słychać. Nie usiadł, tylko zaczął powoli opowiadać o uczelnianych zajęciach, nie przestając zerkać w stronę Edyty. Ale przerwał i po chwili podszedł do niej, a potem usiadł obok, próbując ją objąć ręką. Cicho zapytał co się stało. Edyta odtrąciła tę rękę i milczała, patrząc w okno. Wtedy popatrzył na mnie bezradnie. Postanowiłem mu pomóc.
    - Przemek, ty lepiej powiedz, gdzie byłeś do południa – podpowiedziałem. Popatrzył na mnie zdziwiony.
    - Jak to „gdzie”? – odparł prostodusznie. – Na uczelni. Przyszedłem tu prosto z zajęć.
    Edyta nie wytrzymała. Gwałtownie odwróciła się w jego stronę, jednocześnie starając się maksymalnie odsunąć i aż krzyknęła gniewnie:
    – Nie pieprz mi tutaj! Byłam u ciebie, a ty nawet nie raczyłeś otworzyć mi drzwi! Tylko śmichy-chichy jakiejś dziwki słyszałam w pokoju. Więcej ze mnie idiotki robił nie będziesz! – brakło jej tchu i znów odwróciła się od niego, ciężko dysząc a przy okazji opuszczając głowę.
    Przemek podniósł ręce w jej stronę chcąc ją objąć, ale nie dotarły do celu i w pół drogi zatrzymały się w powietrzu. Chwilę trwały, uniesione, a potem bezradnie opadły.
    - Edytko, byłem na uczelni! – powtórzył cicho, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczami. – Nie wiem o co ci chodzi.
    Edyta znów odwróciła się do niego.
    - Kurwa, miałeś być u siebie! Przyszłam do ciebie, a ty się gziłeś z jakąś dziwką, kiedy stałam pod drzwiami jak szmata. Nie chcę cię więcej widzieć! Wypierdalaj stąd!
    Przemkowi szczęka opadła do pasa. Łapał chwilę oddech.
    - Edytko…
    - Pierdolę Cię, Przemeczku uroczyście i świątecznie! Wypierdalaj, powiedziałam! Nie chcę cię znać! – i Edyta się rozpłakała.
    Przemek wyciągnął do niej rękę, jednak uderzyła go w dłoń, więc cofnął ją i więcej nie próbował. Chwilę siedział w milczeniu spoglądając przed siebie bezradnie, ale chyba coś przemyślał, bo nieoczekiwanie zaczął pewnym głosem.
    - Edyta, ja jutro mam wolne przed południem. A dzisiaj nie było mnie w pokoju! Tam mógł być tylko Marcin. To nie ja tam byłem! – niemal wykrzyczał. – Byłem po prostu na zajęciach!

    O kurwa mać! W jednej chwili zrozumiałem wszystko. To Edyta się pomyliła! Znów pot wystąpił mi na czoło. Tym razem zimny.
  • #14
    literatka
    Level 12  
    Spojrzałem w jej stronę. Jeszcze szlochała, ale i do niej zaczynała dochodzić prawda. Podniosła lekko głowę, wpatrując się intensywnie przed siebie w ścianę naprzeciwko.
    - Co mamy dzisiaj? – zapytała już znacznie ciszej.
    - Wtorek – odezwał się gorliwie Przemek. I dodał szybciutko – przed południem mam wolne środy, a nie wtorki. We wtorki mam zajęcia od rana do pierwszej. Przecież wiesz. I cały czas byłem na zajęciach.
    Edyta zamarła. Jeszcze chwilę posapywała cichutko, a potem odwróciła się do niego. Przez sekundę patrzyli na siebie w milczeniu i nagle usłyszałem jej pokorny szept.
    - Przepraszam cię... – i zobaczyłem jak rzuca mu się w ramiona.
    Nadal siedzieli na łóżku. Przemek tulił ją do siebie, delikatnie całując włosy.
    Odwróciłem od nich wzrok. Myśli biegały mi po głowie jak oszalałe, ale oklapłem na swoim krzesełku jak wyrzucony z okna kondom. O, kurwa, ale żeśmy z Edytką zaszaleli! Przez pomyłkę! Przez jej pomyłkę! Pomyliła dni tygodnia!
    Krew w skroniach pulsowała mi jak u dziewicy po pierwszym stosunku. Policzki paliły żywym ogniem. Odwróciłem się tyłem do nich, żeby Przemek nie zobaczył mojej twarzy. Gdyby był wtedy w stanie na mnie spojrzeć, chyba bez trudu domyślił by się prawdy. Że przed chwilą kochałem się z jego dziewczyną, którą teraz, na moich oczach pieścił.
    On jednak nie był mną zainteresowany. Patrzył na to swoje szczęście, które wymykało mu się z rąk, a które udało mu się znowu schwytać. I teraz to szczęście tuliło się do niego, wiedząc, że wymierzyło mu cios, na który nie zasłużył. Teraz to szczęście czuło się winne i tuląc się, skrywało na jego piersi swoją głupią minę.
    Zrozumiałem, że jestem tu zbędny, ale byłem strasznie słaby. Mięśnie mi drżały z emocji, nie chciały poddawać się myślom i zastanawiałem się, czy ja śnię, czy to się dzieje naprawdę. Bałem się stanąć na nogach aby Przemek nie zorientował się, że coś jest ze mną nie tak. Prawdę powiadają, że na złodzieju czapka gore. Cały czas obawiałem się, że zrozumie co się stało. I jednocześnie byłem wręcz zazdrosny. Podświadomie nie chciałem mu oddawać Edyty. Wszystko we mnie krzyczało, żebym wstał i głośno oznajmił mu prawdę. Że Edyta przed chwilą poddawała się pieszczotom moich rąk i ust… i nie tylko po głowie… i nie tylko palców rąk…
    Z trudem się opanowałem. Zbierając resztki sił wstałem z krzesła i nie patrząc w ich stronę, rzuciłem.
    - To ja… nie będę wam przeszkadzał, idę do siebie.
    - Poczekaj, Tomek – usłyszałem spokojny głos Przemka.
    Znów poczułem ciepło przeszywające moje ciało, ale przystanąłem i spojrzałem w ich stronę. Przerwał pieszczoty, popatrzył przez moment na mnie, a potem odwrócił wzrok do niej.
    - Edytka, może pójdziemy do mnie, co?
    Siedziała chwilę bez ruchu, a potem tylko kiwnęła potakująco głową. Przemek jeszcze raz pocałował jej włosy, po czym wziął za rękę, podniósł z łóżka i obydwoje wstali. Edyta minęła mnie bez słowa i bez spojrzenia. Poszła ubierać się do wyjścia. Przemek natomiast usiadł na chwilę obok mnie na krześle i wyciągnął rękę.
    - Wiem że czekasz na Grażynę, nie będziemy wam przeszkadzać. Ale chciałem ci podziękować – tu przerwał i wzdychając pokręcił głową – bo sam chyba nie dałbym rady – dorzucił ciszej. – Czasem się tak życie głupio plącze. Masz u mnie flaszkę, albo nawet dwie. Musimy się tu niedługo umówić na jakieś pijaństwo z dziewczynami.
    - Nie ma sprawy – wybąkałem – dobrze, że jest okej.
    Mrugnął do mnie okiem, mocno uścisnął dłoń i uśmiechnął się wesoło, po czym poszedł w stronę drzwi, gdzie Edyta była już gotowa do wyjścia. I tak go wymanewrowała, że kiedy je otwierał nie patrząc na pokój, odwróciła się do mnie i patrząc mi w oczy położyła palec na ustach, a potem tym palcem mi pogroziła. Po czym wybiegła z pokoju. Zostałem sam.

    No tak. Bezsilnie opadłem twarzą na stół. Takiego numeru, to chyba nawet filozofowie nie przewidzieli w swoich teoriach. Zerżnąłem facetowi dziewczynę, a on mi dziękuje i obiecuje jeszcze wódkę. Świat się chyba wali, albo co najmniej staje na głowie. Chociaż… przynajmniej nie musiałem się martwić o jej ewentualną ciążę. Na pewno pójdą do łóżka, więc jakby coś, to i tak pójdzie na jego konto…
    Tym niemniej czułem się paskudnie… I znów wspomnienie ciała Edyty trochę odsunęło z myśli moje skrupuły. Zdałem sobie sprawę, że nie byłbym w stanie odmówić jej powtórki dzisiejszego popołudnia. Seks z Anną był fantastyczny, ale ciągle gdzieś w podświadomości czułem, że to ona dominuje. A z Edytą to ja dominowałem i było mi wcale nie gorzej niż z Anną. To z Edytą poczułem się pełnokrwistym samcem. Fantastyczna dziewczyna.
    Zamyśliłem się.

    Różne historie widziałem tu na miasteczku i nie byłem wcale najlepszy w te klocki. Byli tu giganci seksu i imprez, a najdziwniejsze było to, że chociaż mieli ogólnie znaną, ugruntowaną opinię, to ciągle nie brakowało im nowych twarzy do dyspozycji. Tyle, że oni mieli kasę. Ja wprawdzie miałem wystarczające środki na przeżycie, ale żadnej panience zaimponować finansami nie mogłem. Nie ten poziom.
    Wcale mnie to jednak nie martwiło. Nie należałem do gatunku tych, którzy tylko chcą zaliczać. Tak przynajmniej myślałem o sobie. Zawsze wydawało mi się, że chcę trochę więcej niż samo łóżko. Jednak wcześniej, niezbyt uświadamiałem sobie potrzeby partnerek. Zaliczałem je z otumanioną głową i z nabrzmiałym podbrzuszem. To dopiero Anna spowodowała, że zacząłem seks smakować i rozumieć. Rozumieć to, że sam wytrysk, to jeszcze nic. Że pełne zaspokojenie, to o wiele więcej. I należy dbać o partnerkę bardziej niż o siebie. I naprawdę dzisiaj byłem bardzo zaskoczony tym, że z Edytą zgraliśmy się już za pierwszym razem. Zaczynałem żałować, że to nie ją pierwszą poznałem, tylko Grażynę. Ale złożyło się tak, a nie inaczej i nikt tego już nie mógł zmienić. Czyżbym był skazany na Grażynę?
    Przeszła mi ochota na spotkanie z nią. Chciałem pójść do siebie, ale Edyta nie zostawiła mi klucza od pokoju. Musiałem czekać na którąś z dziewczyn. Nie miałem wyboru. Siedzieć nie chciałem, bo krzesło zaczęło kojarzyć mi się z Edytą. Dlatego, po kilku minutach chaotycznych spacerów po pokoju, rozebrałem się i położyłem w łóżku Grażyny.
    Nawet znajomy zapach, jakim przesycona była poduszka i schowana pod nią jej nocna koszula, nie zmienił kierunku moich myśli. Myślałem wciąż o Edycie i ciągle rzucałem okiem na sąsiednie łóżko, gdzie figlowaliśmy jeszcze nie tak dawno. Ale powoli, gdzieś z podświadomości zaczęła przesączać się myśl, że powtórki dzisiejszego dnia już nie będzie. To wszystko dla Edyty będzie tylko jedną wielką pomyłką i nawet to, że było jej ze mną dobrze, niczego tu nie zmieni. Trafiłem po prostu na jeden, jedyny moment, kiedy to się mogło zdarzyć i się zdarzyło. Ale takie przypadki nie chodzą parami.
    Trochę zdołowany myślami, które sam sobie zaserwowałem, usnąłem w końcu, zapominając o krąglutkich jabłuszkach z ogonkami, które Edyta nosiła pod bluzką. I o tej cieniutkiej kreseczce, tym pęknięciu, które podkreślało spojenie jej ud.

    Obudziła mnie Grażyna. I po chwili zorientowałem się, że w pokoju jest już od pewnego czasu, bo na stoliku stały dwie świeżo zaparzone herbaty oraz jakieś ciasteczka. A ona była już przebrana i w pantoflach. Zapytała mnie, czy jestem bardzo chory, czy na tyle zdrowy, aby napić się z nią herbaty.
    Byłem zdrowy. Podniosłem się z łóżka i usiadłem przy stoliku. Grażyna trochę pokpiwała, że te nieobecności u niej trochę mnie osłabiają, ale było widać, że do śmiechu to jej za bardzo nie jest. Coś jej się nie podobało w moim zachowaniu i wyraźnie dawała mi to do zrozumienia. Byłem jednak zbyt zmęczony i zaspany, żeby się tym przejmować. Wypiłem herbatę, ubrałem się, po czym zaglądnęliśmy do Teresy. A potem z samą Teresą do mnie, zostawiając Grażynę z jej koleżankami…

    Na zewnątrz był jasny dzień. Nie było słońca, bure chmury nisko zwisały nad ziemią, ale deszcz nie padał. Czułem się nieszczególnie. Pod powiekami miałem piasek, a mięśnie zdrętwiałe i nieruchawe. Ostatnią myślą, którą zapamiętałem ze wspomnień, była droga z Teresą do mojego akademika. Mieliśmy kontynuować próby.
    Czemu akuratnie w tym momencie zasnąłem? Diabli wiedzą, przecież to wcale nie był koniec tej mało zabawnej historii…
    Rozejrzałem się po przedziale. Nie było zmian. Piękna oparła głowę o swój wiszący żakiet i chyba drzemała, bo powieki miała przymknięte. Dziewczynka spała tak jak i poprzednio, a łysy przy drzwiach kontynuował pochrapywanie.
    Chciałem do toalety. Ale to wymagało obudzenia co najmniej mężczyzny. Jego wysunięte nogi były nie do ominięcia. Posiedziałem trochę spokojnie, jednak zbyt długo tak nie było można. W końcu się zdecydowałem. Starając się zachowywać cicho, wyjąłem z reklamówki przybory toaletowe i mały ręczniczek, z półeczki zabrałem butelkę z resztą wody i ruszyłem ostrożnie w kierunku wyjścia.

    Dotyk mojej ręki obudził mężczyznę. Cofnął się natychmiast na kanapie robiąc mi przejście. Podziękowałem mu skinieniem głowy i otwarłem drzwi na korytarz. Wychodząc, niechcący dotknąłem lekko swoją nogą nogi kobiety. To ją obudziło. Od razu cofnęła się maksymalnie na kanapie, ułatwiając przejście, chociaż to nie było już potrzebne. Ale jej ruchy spowodowały, że do mojego nosa znów dotarł towarzyszący jej zapach. Bardzo miły zapach. I nadal nie byłem w stanie go zidentyfikować, chociaż podejrzewałem, że to jakieś zioła. Ale czy tylko?
    Wody w toalecie nadal nie było. Swojej więc używałem bardzo oszczędnie. Umyłem oczy i zęby, a twarz i szyję tylko przetarłem wilgotnym ręcznikiem. Zabiegi poprawiły trochę moje samopoczucie, bo i mięśnie trochę rozciągnąłem. Pogimnastykowałem się jeszcze trochę w pustym korytarzu i wróciłem do przedziału.
    Teraz spała już tylko dziewczynka. Kobieta siedziała na swoim miejscu w nienagannej pozycji i spoglądała w okno, a mężczyzna, również całkowicie rozbudzony, przeglądał coś w teczce. Moje przyjście go uaktywniło. Kiedy tylko usiadłem na swoim miejscu wstał, zamykając i odkładając teczkę, po czym wyszedł z przedziału.
    Schowałem przybory do reklamówki, butelkę z resztą wody postawiłem na półeczce pod oknem i popatrzyłem w okno, starając się odgadnąć ile jeszcze drogi mamy do Warszawy. I wtedy zupełnie nieoczekiwanie usłyszałem głos kobiety:
    - Przepraszam pana, czy mógłby mi pan użyczyć trochę wody? Ja wzięłam niestety, tylko soki.
    Popatrzyłem na nią kompletnie zaskoczony. Spoglądała na mnie tak miło i sympatycznie, że zerwałem się natychmiast, chwytając butelkę.
    - Proszę bardzo. Może pani zużyć wszystko! – podałem jej butelkę. – Jakoś dzisiaj upał nam niezbyt dokucza, więc i pić mi się nie chce – błysnąłem dowcipem. – A Warszawa już niedaleko.
    - Bardzo panu dziękuję – odpowiedziała. Wzięła butelkę i obdarzyła mnie promienistym uśmiechem.
    Kobieta sięgnęła za siebie i wzięła swoją torebkę, kładąc ją na kolanach. Na torebce postawiła moją butelkę i czekała. Kiedy łysy wrócił do przedziału, schwyciła wszystko z kolan, podniosła się natychmiast i wyszła na korytarz, zamykając za sobą drzwi.
  • #15
    literatka
    Level 12  
    Łysy popatrzył na mnie porozumiewawczo i aż pokręcił głową.
    - Ale laska – zagaił rozmowę. – Panie, ja jeszcze takiej w życiu nie widziałem. A wierz mi pan, że sporo się najeździłem i widziałem niejedno.
    - Szatan, nie kobieta! - potwierdziłem. - Szkoda, że już nie dla psa kiełbasa – smętnie pokiwałem głową.
    - E tam – sprzeciwił się łysy. – Pan jesteś jeszcze całkiem, całkiem do rzeczy. Nie ma co się poddawać. Przynajmniej będziesz miał pan satysfakcję, żeś pan próbował. Zawsze może nie wyjść, tu większość przegrywa. Ale próbować zdobyć niezdobywalne, to już jest satysfakcja.
    Roześmiałem się.
    - Mówi pan?
    - Jasne! Gdybym miał pana lata, to jakby tylko palcem kiwnęła, rzuciłbym w diabły tą moją delegację i pojechał tam, gdzie i ona będzie jechać.
    - A wie pan, że ja mam już prawie dwudziestoletniego syna? – próbowałem łysego zaskoczyć. - I pewnie mnie gdzieś godnie zastępuje, bo do domu rzadko przyjeżdża.
    - Nic nie szkodzi, panie – nie ustępował łysy. – Już dawno niejaki Darwin stwierdził, że w przyrodzie tak już jest, że organ nieużywany zanika. Nie można do tego dopuszczać bo wymrzemy.
    Rozśmieliśmy się obydwaj.
    Nasz śmiech no i rozmowa, chociaż ciche, jednak rozbudziły śpiącą dotąd dziewczynkę, która zaczęła się niespokojnie poruszać. Położyłem palec na ustach, patrząc przy tym na łysego, ale było za późno. Dziewczynka nagle się podniosła i usiadła na kanapie, mrugając niecierpliwie zaspanymi oczami. Zaczęła niespokojnie rozglądać się po przedziale, usiłując pewnie zrozumieć gdzie się znajduje i co my tu robimy. Przecież nas wcześniej nie widziała. Nagle jej wzrok spoczął na wiszącym żakiecie kobiety, a po chwili zapytała.
    - A gdzie jest ciocia?
    Szczęka mi lekko opadła, popatrzyłem zaskoczony na łysego, ale jego twarz wyrażała podobne zdumienie. Jednak to on szybciej się opanował.
    - Poszła do toalety. Zaraz wróci – próbował uspokoić dziecko. – Więc ta pani to twoja ciocia, a nie mamusia?
    - Mamusia jest w pracy, a ja jadę z ciocią do babci – odpowiedziała zaspana.
    Pewnie łysy kontynuowałby swój wywiad, ale drzwi się otwarły i kobieta weszła do przedziału.
    - O, Kasia, obudziłaś się rybeńko? – zaszczebiotała. – Nie płakałaś chyba że mnie nie ma? Położyła torebkę na kanapie, usiadła obok dziewczynki i objęła ją, mocno przytulając do siebie. Butelki nie przyniosła. Pewnie była pusta.
    Dziewczynka pokręciła tylko głową, jednak milczała. Dopiero po chwili powiedziała.
    - Ciociu, chce mi się pić!
    - Zaraz kochanie dam ci soczku.
    Oderwała się od dziewczynki, wstała i sięgnęła do stojącej na półce torby podróżnej.
    Spódniczka podjechała do góry, odsłaniając uda niemal w całości. Były trochę opalone, tak jak reszta nóg. Poczułem jakieś pulsowanie w podbrzuszu i spojrzałem na łysego. Nasz wzrok się spotkał, bo łysy w tym samym momencie popatrzył na mnie. Pokręcił lekko głową i się oblizał. Ja z kolei przytaknąłem mu ze zrozumieniem.

    Kobieta znalazła w torbie to czego szukała, wyjęła to coś i opuściła ręce. Spódniczka wróciła na swoje miejsce, kończąc nasz spektakl, a piękna usiadła na kanapie, trzymając w jednej ręce plastykowe kubki, a w drugiej karton soku owocowego. Teraz otworzyła opakowanie i ostrożnie napełniła jeden z kubków do połowy, podając go dziewczynce. Potem nalała też do drugiego i zamknęła karton. Upiła parę łyków.
    A w tym czasie dziewczynka szybko opróżniła swój.
    - Jeszcze troszkę, ciociu – powiedziała cicho, wyciągając rękę w stronę kobiety. Ta spełniła prośbę dziewczynki, znów wypełniając troszkę więcej niż połowę kubeczka. Dziewczynka tym razem upiła łyk i odsunęła kubek od ust, poprawiając się jednocześnie na kanapie.
    W tym momencie lokomotywa szarpnęła składem. Zaspana i powolna dziewczynka straciła równowagę, próbowała więc odruchowo ratować się przed upadkiem. Wypuściła kubek z dłoni i usiłowała schwycić się półki podokiennej, jednak ja również odruchowo wyciągnąłem rękę, podtrzymując ją za ramię. Niestety, kubek poleciał wtedy w stronę moich kremowych, sportowych spodni, nie miałem go jak złapać, a po chwili jedna wielka, czerwona plama ciągnęła się od rozporka aż do kolan.
    Kobieta krzyknęła i zerwała się z miejsca.
    - Kaaasiuuuu!!!
    Tyle, że na wszelkie krzyki było za późno. Dziewczynka stała przy oknie jak sparaliżowana z rozszerzonymi ze strachu oczami, kobieta zaś na środku przedziału, nie bardzo wiedząc co ma teraz zrobić. Łysy natomiast siedział spokojnie na swoim miejscu.
    Cofnąłem się maksymalnie do tyłu na kanapie, ale czułem jak spodnie zaczynają mi się lepić do ciała.
    - Co… co ty zrobiłaś… jak tak można…
    - Pani jest niesprawiedliwa! – powiedziałem stanowczo. – Proszę nie krzyczeć na dziecko!
    Sięgnąłem do reklamówki, wyjąłem mój mały ręcznik i zacząłem wycierać spodnie oraz kanapę pomiędzy kolanami. Kobieta zaś gorączkowo mówiła:
    - Ja… ja… bardzo pana przepraszam… bardzo. Ja… ja odkupię panu spodnie w Warszawie… Kasiu… jak mogłaś tak zrobić…
    Przerwałem jej bezceremonialnie.
    - Proszę nie winić Kasi. To nie ona jest winna! Gdyby maszynista nie szarpnął składem, nic by się nie stało. A tak… no cóż, przypadki się zdarzają. Trudno. A spodni odkupywać nie trzeba. Przecież to można wyprać.
    Kobieta wpadła mi w słowo.
    - To proszę zdjąć, ja panu tu wypiorę… - ale po chwili się zreflektowała. – Prawda, przecież tu nie ma wody…
    Roześmiałem się. Łysy mi zawtórował. I w tym momencie przyszła mi do głowy dwuznaczna zaczepka. Powiedziałem więc głośno.
    - Jakbym wcześniej wiedział, że tak piękna kobieta będzie mnie prosić o zdjęcie spodni, to już dawno namówiłbym Kasię na ten numer z sokiem.
    Zamarła na chwilę, zaś łysy głośno zachichotał i dyskretnie pokazał mi zaciśniętą dłoń z uniesionym kciukiem, w pełni aprobując mój tekst. A potem się odezwał.
    - Jak patrzę tak na pana i tę plamę, to wydaje mi się, że nie tylko spodnie będzie pan musiał zdejmować. Ale ja pana prosił o to nie będę, o nie!
    Roześmiałem się teraz i ja, wraz z łysym. Kobieta była zmieszana.
    A łysy miał rację, slipki też mi przemokły.
  • #16
    literatka
    Level 12  
    Kobieta chyba się w końcu opanowała, bo przemówiła już pewniejszym i weselszym głosem:
    - Panowie, panowie, bo się już zarumieniłam…
    - Do twarzy pani z tym – skomentowałem, spoglądając wprost na nią i uśmiechając się zaczepnie.
    Patrzyła na mnie przez chwilkę, jakby ważąc jakąś decyzję, a potem uśmiechnęła się również i wyciągnęła do mnie rękę.
    - Nazywam się Dorota Rogowska, a to jest moja siostrzenica Kasia.
    - Tomasz Barycki – odpowiedziałem wstając z kanapy. – Jest mi bardzo miło panią poznać. I panią też - skinąłem głową w stronę Kasi, a dłoń Doroty ująłem i powoli uniosłem do ust, bardzo powoli, wręcz demonstracyjnie składając na niej pocałunek. Nie broniła się, ani nie wyrywała ręki, czekając na koniec tego przedstawienia.
    Następnie odwróciła się w stronę łysego i powtórzyła prezentację.
    - Dominik Koperski – usłyszałem łysego. On też cmoknął ją w rączkę. - Proszę mi wierzyć, że spotkanie z panią zapamiętam do końca życia.
    Po prezentacji, Dorota jeszcze raz zwróciła się do mnie.
    - Proszę pana, wyjdziemy teraz na korytarz i będziemy pilnować drzwi, aby pan mógł spokojnie się przebrać.
    Na te słowa łysy skinął potakująco głową po czym podniósł się i wyszedł z przedziału. Dorota zaś kontynuowała, zwracając się do dziewczynki.
    - Kasiu załóż buciki, wyjdziemy na chwilę.
    - W porządku – powiedziałem. – Tyle że jest mały problem. Ja... ja... nie mam się w co przebrać. Po prostu nie mam spodni na zmianę – zauważyłem spokojnie, przerywając jej krzątaninę.
    Spojrzała na mnie zaskoczona.
    - Boże, to co my teraz zrobimy? – znów była bezradna.
    - A nic – nadal byłem spokojny. – Zwyczajnie, mam krótkie, sportowe spodenki, więc je założę. Wprawdzie niezbyt to pasuje do dzisiejszej pogody, ale co tam. Powiedzą, że albo wariat albo sportowiec – znów rozładowywałem atmosferę.
    Wyraźnie odetchnęła z ulgą. Ponownie się do mnie uśmiechnęła.
    - Czyli my wychodzimy, a pan jak już będzie gotowy, proszę po prostu otworzyć drzwi przedziału. Jeszcze tylko znajdę coś aby mógł się pan powycierać z tego soku.
    Sięgnęła znów na półkę do swojej podróżnej torby. Znów spódniczka wyjechała niemal nad uda. Jeszcze wyżej niż przedtem, omal nie odkrywając bielizny. Kobieta pewnie pod natłokiem wydarzeń zapomniała na chwilę o tym co mogę pooglądać. A widoki były nieziemskie. Moje spodnie zrobiły się nagle strasznie ciasne, jakby pod brzuchem ktoś mi włożył kija. I nawet zimny sok nie bardzo studził mój zapał.
    Pani Dorota znalazła wreszcie papierowy ręcznik w rolce i odwróciła ku mnie głowę, pokazując znalezisko. Wtedy zauważyła jak wpatruję się w okolicę jej bioder i wszystko zrozumiała. Nie mówiąc ani słowa, szybko opuściła ręce, poprawiając przy tym spódniczkę. Potem, podała mi ręcznik, pomogła guzdrającej się Kasi nałożyć buty i wyszły.
    A łysy tym razem niczego nie widział, bo go już nie było. Nie powiem mu nic.

    Spodnie lepiły mi się do ciała, jednak jakoś powoli je zdjąłem. Zsunąłem również slipki, bo tak samo upaprane były sokiem, a wtedy moja męskość uwolniona z krępującego uścisku odzieży, tęsknie wspomniała widok sprzed chwili. Ech, żeby tak jeszcze raz, jak kiedyś...
    Potem zacząłem się wycierać papierowym ręcznikiem, ale to zupełnie nie wychodziło. Papier rwał się i zwijał na powierzchni ciała, za chwilę podłoga będzie wyglądała jak posypana confetti, tylko jak to posprzątać? Nie było wyjścia, zdjąłem swój neseser, wyjąłem ręcznik i dopiero nim porządnie się wytarłem. Potem założyłem spodenki, bo faktycznie tylko je ze sobą miałem. Dżinsy i inna garderoba czekały na mnie w Pokrzywnie. Jeszcze tylko wrzuciłem slipki i zwinięte, mokre spodnie do foliowego worka w neseserze, sprawdziłem oraz dokładnie powycierałem siedzenie, żeby czasem znów się nie upaćkać pozostałym sokiem i gotowy poszedłem otworzyć drzwi.

    Dziewczyna od razu obrzuciła mnie wzrokiem i zaproponowała.
    - Mam taką propozycję. Żeby pan nie marzł w Warszawie, wymyśliłam, że zawieziemy pana na miejsce, gdyż na dworcu Centralnym oczekuje nas koleżanka z samochodem. Wprawdzie obydwie z Kasią jedziemy dalej, ale Lidka dobrze zna Warszawę, więc poproszę ją, żeby pana zawiozła tam gdzie pan zechce i potrzebuje, żeby nie było problemów po drodze.
    - Bardzo pani łaskawa, pani Doroto – odpowiedziałem. – Liczyłem jednak na to, że zaproszę panią na pranie tych spodni, o czym pani wspominała. A jak mi pani załatwi transport, to na pranie pewnie nie będę mógł już liczyć. Za drogo by to panią kosztowało!
    Roześmiała się. Była urocza.
    - Panie Tomaszu! Ja nie cofam obietnicy. Mogę przyjechać do Warszawy, nie widzę problemu. Tylko się boję, że gdybym przyjechała do pana i powiedziała gospodyni, że chcę wyprać panu spodnie, mogłoby to się fatalnie skończyć i dla mnie, i dla pana. A naprawdę nie chciałabym przysparzać dalszych kłopotów…
    - Pani Doroto, ja w pełni gwarantuję, że tam gdzie pojadę, żadna gospodyni nie powie pani złego słowa, zresztą, żadnego słowa nie powie w ogóle, dlatego gwarantuję pani pełne bezpieczeństwo. Tam po prostu nie ma żadnej gospodyni – wypaliłem po chwili
    Spojrzała na mnie uważnie, jednak niczego z jej oczu nie wyczytałem.
    - Czyli zgoda, w porządku. Tylko po praniu piszę się wraz z Lidką na kawę u pana.
    - Macie to szanowne panie jak w banku!
    - Więc pranie mamy uzgodnione. Jednak nadal proponuję panu podwiezienie. Gratis, bez zobowiązań z pana strony.
    - Szkoda...
    Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
    - A to dlaczego?
    - Pani Doroto, gdybym miał jakieś zobowiązania wobec pani, to miałbym też szansę, że jeszcze kiedyś panią zobaczę. A tak? Podwiezie mnie pani, wyrzuci z auta i odjedzie, a ja zostanę sam na zakurzonej drodze. Bez żadnej przyszłości. Jak mi żyć wtedy? Proszę więc do czegoś mnie zobowiązać, a wtedy będę miał przynajmniej nadzieję.
    Tu zacząłem udawać, że pochlipuję. Dorota się śmiała.
    - Panie Tomaszu! Tylko góra z górą... a ludzie się przecież spotykają. Proszę w to wierzyć. No i obiecuję panu, że przy kawie się zastanowię. Dlatego uważam, że jednak zdecyduje się pan przyjąć moją propozycję.
    Musiałem użyć ostatecznego argumentu.
    - Pani Doroto, ja bym z chęcią… tyle, że moja podróż nie kończy się w Warszawie. Jadę znacznie dalej i pani Lidce mogłoby zabraknąć benzyny w samochodzie.
    Moja odpowiedź była wyraźnie nie po jej myśli.
    - Naprawdę? Szkoda! W takiej sytuacji chyba nie będę mogła nadużywać uprzejmości koleżanki. Tylko obawiam się, że naprawdę pan zamarznie w drodze, a przeziębienie w lecie jest tak samo niemiłe jak i w zimie.
    - Proszę się nie martwić, nic się nie stanie...
    - A mogę wiedzieć dokąd pan jedzie? Nie jest to tajemnicą?
    Miałem ochotę wymienić samą nazwę, zreflektowałem się jednak, że może to wyglądać na kpinę, dlatego ostrożnie powiedziałem.
    - Pani Doroto, ta nazwa pani nic nie powie, to jest mała wioska.
    - Ale jaka wioska, gdzie ona leży? – dopytywała.
    Na jaką cholerę jej ta nazwa? Miałem już o to zapytać, takimi właśnie słowami, szybko jednak spasowałem. A co się będę kłócił, chce, to powiem.
    - Miejscowość nosi nazwę Pokrzywno, to daleko stąd! – wydawało mi się, że ją zastrzeliłem i czekałem na opadnięcie szczęki.
    - Rozumiem – odparła spokojnie i na chwilę zamilkła. Po czym dodała – Pan stamtąd pochodzi czy na wczasy?
    - Nic pani nie rozumie, pani Doroto, to daleko, aż za Ełkiem, a jadę tam na całe lato!
    Spojrzała na mnie ironicznie jak profesor na przedszkolaka i rozsierdziła się.
    - Znaczy, uważa pan, że jak ładna, to koniecznie musi być też głupia. Otóż szanowny panie, ja nie jestem blondynką i proszę sobie wyobrazić, że wiem iż Pokrzywno to wioska, i że daleko, i że leży aż za Ełkiem. Powiem panu nawet więcej, ona należy do gminy Czyżyny! A na koniec oświadczam panu, że razem z Lidką zawieziemy tam pana dzisiaj, czego pan do tej chwili na pewno nie wiedział. Ale się pan dowiedział!
    Po tych słowach odwróciła się do dziewczynki demonstrując, że rozmowę ze mną uważa chwilowo za skończoną. Ja natomiast siedziałem z głupią miną i koparą do samej podłogi, zamiast szczęki. Nie ma co ukrywać, przyłożyła mi potężnie i musiałem się jakoś pozbierać. Przecież nie mogłem tego tak zostawić. W końcu absolutnie nie chciałem jej urazić.
    - Pani Doroto! – powiedziałem cicho – Uważam, że pani ocena mojej osoby jest bardzo krzywdząca. Nie uważam pani za blondynkę, przeciwnie. Jest pani dla mnie uroczą, piękną, inteligentną i fantastyczną brunetką. Natomiast nikt nie ma w Polsce obowiązku zapamiętania nazw wszystkich wiosek oraz innych pipidówek jakie tu istnieją. Dlatego normalnie, nie oczekiwałem, że pani coś wie na ich temat. Jeśli panią uraziłem, to bardzo przepraszam, więcej nie będę.
    Podniosłem się z kanapy i chciałem wziąć jej rękę do ust, jednak błyskawicznie zabrała ją z mojego zasięgu.
    - Nie, nie, bardzo proszę! Dzieci patrzą – wyjaśniła przychylnie, wyraźnie odprężona. – Przecież ja się wcale na pana nie gniewam. To był tylko taki malutki rewanżyk za pańskie żarty. Proszę jednak przyznać, że pana zaskoczyłam?
    - Oczywiście. Ale skąd pani zna tę miejscowość?
    - A to niech jeszcze przez chwilę zostanie słodką tajemnicą. Proszę się nie martwić, do końca dnia wszystkiego się pan dowie. Oczywiście, jeśli pan z nami pojedzie.
    - A czy w ogóle mam inne wyjście? Pomijając oczywiście to, że bardzo bym chciał z panią jechać nawet na koniec świata.
    - No to nie ma sprawy. Koniec świata, to może nie jest, ale na pewno kawałek drogi w jego stronę – tym razem to ona wymyśliła dowcip. Teraz chichotaliśmy już zgodnie.
    Nie zwróciłem większej uwagi na te słowa. Wydawały się tylko dowcipem. Skąd mogłem wiedzieć, że to realna zapowiedź i koniec świata naprawdę się zbliży?

    Dodano po 44 [minuty]:

    Pociąg zbliżał się do dworca zachodniego. Łysy zabrał swoją teczkę, sprawdził po półkach czy czegoś nie zostawił i zabierał się do wyjścia. Już po otwarciu drzwi na korytarz odwrócił się, po czym głośno powiedział.
    - Dziękuję państwu za ciekawą podróż. Zapamiętam ją na zawsze. Na pożegnanie życzę pani szczęścia, a panu powodzenia! – rzucił dwuznacznie. Spoglądając zaś na Dorotę dodał - Jest pani naprawdę wyjątkową kobietą!
    Podziękowaliśmy za życzenia, pożegnali się i łysy wyszedł zamykając za sobą drzwi.

    Kobieta ubierała Kasię, następnie wstała i miała zamiar zdejmować swoje torby podróżne. Podniosłem się z kanapy.
    - Pani Doroto, może pani pozwoli że ja to zrobię? – zaoferowałem się z pomocą.
    - A proszę bardzo – odparła. – Ciężkie to niesamowicie.
    - To po co pani tyle tego brała ze sobą?
    - Proszę pana, czyżby pan nie znał kobiet? Kobieta musi mieć wszystko ze sobą! – odparła wesoło. - Nieważne, czy potrzebnie, czy nie, czy używa, czy nawet nie. To jest zwyczajnie niezbędne dla jej dobrego samopoczucia, więc nie ma wyjścia. Po prostu.
    Podniosłem walizki z półek.
    - Faktycznie, ciężkie ma pani dobre samopoczucie – odgryzłem się, stawiając torby na podłodze. – Jak pani to sama przytaszczyła? – zaraz dodałem. - Pani Doroto, skoro mamy jechać wspólną furmanką, to proszę wziąć mój neseser, a ja poniosę pani walizki. W ten sposób będzie pani mogła trzymać Kasię za rękę.
    - To nie ja je przyniosłam – przyznała. – Ktoś nas odprowadzał na dworzec. Ale proszę pana o jedno! - prychnęła. – Żeby panu o tej furmance nie wyrwało się przypadkiem w obecności Lidki. Ona jeździ nową toyotą i jest bardzo z niej dumna, bo miała dotychczas skodę, starego rzęcha. A toyotę, prosto z salonu, dostała od ojca w prezencie, po obronie dyplomu.
    Nie komentując przy tym mojej propozycji, kobieta sięgnęła po neseser. Uznałem to za zgodę na zamianę i zabrałem jej torby, po czym wyszedłem na korytarz.
    Nie było tu tłoku. Przejście do drzwi wagonu było wolne i skierowałem się w ich stronę. Chwilę później z przedziału wyszły obydwie, czyli Dorota z Kasią.
    Stanąłem przy drzwiach, a one obok mnie. Dorota znów rozsiewała wokół siebie zmysłowy zapach. Wróciłem do rozmowy, bo wolno toczące się wagony były jeszcze kawałek drogi od dworca centralnego. Zacząłem od dość neutralnego – wydawałoby się – tematu.
    - Na jakim kierunku studiowała Lidka?
    - Anglistykę, podobnie jak ja – odpowiedziała. – Byłyśmy na jednym roku, a znamy się jeszcze dłużej, mam wrażenie, że od zawsze. Teraz Lidka kończy drugi fakultet. Zarządzanie na turystyce.
    Spojrzałem na nią pytająco.
    - To ma jakiś związek ze sobą?
    - Nie ma teraz czasu na opowieści. Opowiem panu w drodze do Pokrzywna, bo ta jazda jednak parę godzin potrwa.
    - To pani jest „anglica”, pani Doroto?
    Roześmiała się.
    - Nie, jeszcze nie jestem. Bo „anglica” to pewnie uczniowskie określenie nauczycielki. Ja nie uczę w szkole, ale kto wie? Może będę uczyć po wakacjach? Na razie nie mam żadnych ciekawych ofert, więc jeśli do września nic lepszego nie znajdę to zostaje szkoła. Tam ciągle filologów angielskich potrzebują.
    - Ja, gdybym był pani uczniem, to w życiu bym się nie skupił na angielskim – zapewniłem ją z pełną powagą, patrząc prosto w oczy.
    Odpowiedziała mi, udając powagę.
    - Panie Tomaszu, proszę mnie nie zawstydzać! Zaraz się zarumienię...
    - Wiele lat życia oddałbym, żeby zobaczyć pani rumieniec – wypaliłem. I ciszej dodałem – A wcześniej usłyszeć szybki oddech…
    Chyba teraz przegiąłem. To była już bezczelność z mojej strony i trochę się przestraszyłem. Jednak nie obraziła się, chociaż w lot zrozumiała mój tekst i zarumieniła się naprawdę. Oraz zmieszała. A potem spiorunowała mnie wzrokiem, ruchem gałek ocznych pokazując na Kasię. Należało uważać. Dzieci to są jednak paple. Nie zrozumie takie dowcipu i powtórzy komuś dosłownie a potem może stać się problem. Już dawno wywietrzały mi z głowy złośliwe myśli pod jej adresem, teraz za nic nie chciałbym tej dziewczynie zrobić jakiejś krzywdy.
    Zamilkliśmy. Pociąg wjeżdżał już na dworzec centralny. Za oknem przelatywały kioski, wózki sprzedających, tablice i grupy pasażerów. A potem wszystko się zatrzymało. Byliśmy na miejscu.

    Otworzyłem drzwi, po czym wyskoczyłem na peron, wyciągając walizki Doroty. Potem pomogłem zejść Kasi, przyjąłem swój neseser od Doroty, a na końcu podałem jej rękę, pomagając zejść ze stopni. Kiedy stała już twardo na peronie, wzięła Kasię za rękę, po czym wyszły z tłumu i Dorota zaczęła intensywnie rozglądać się wokoło. Zrozumiałem, że szuka tej Lidki, czyli cały bagaż jest na mojej głowie. Pozbierałem torby i odniosłem kawałek dalej od wagonu, aby nie tamować ruchu podróżnych. Stanąłem, pilnując bagaży i też niezbyt dyskretnie się rozejrzałem. W odległości kilkunastu metrów zobaczyłem uśmiechniętą, młodą kobietę, która wysoko machała ręką i spoglądała w stronę Doroty. Ta również jej machała i szła w tamtym kierunku, ciągnąc za sobą Kasię. Kilka metrów ode mnie, roześmiane, padły sobie w objęcia i teraz się obcałowywały. Potem nastąpiło powitanie przybyłej z Kasią. Najwyraźniej również się znały, bo Kasia zachowywała się swobodnie i o coś pytała. Z głośnej odpowiedzi wywnioskowałem, że chodziło o babcię. Ale później ściszyły głos i już nie rozumiałem dalszych szczegółów. Usłyszałem dopiero głośne pytanie nowo przybyłej:
    - Dorka, a gdzie masz bagaże?
    Głos miała miły, chociaż bardzo energiczny i zdecydowany. Ta kobieta emanowała pewnością siebie. Urodą nie mogła się równać z Dorotą, ale nie tak wiele jej brakowało. Była wysoką, szczupłą, elegancką dziewczyną o włosach ciemno – blond i nienagannej sylwetce, pełną werwy i entuzjazmu.
    - Bagaże są pod ochroną – spokojnie odparła zapytana. Odwróciła się w moją stronę i podeszła, ciągnąc również znajomą.
    - Lidka, to jest pan Tomasz – zaczęła mnie przedstawiać - którego musimy zawieźć do Pokrzywna. I nie śmiej się z jego spodenek. – szybko dodała, mimo, że Lidka zamierzała jej przerwać. - Otóż nasza Kasia walczyła sokiem z wyposażeniem naszego przedziału, a pan Tomasz, który jechał z nami w przedziale, mężnie przyjął ten sok na swoje spodnie, dzięki czemu wyposażenie ocalało, ale ja muszę panu wyprać spodnie, a ty musisz go zawieźć na miejsce. Bo zamarznie nam jak nic.
    Dziewczyna roześmiała się na głos, spojrzała na mnie uważnie, po czym podała mi rękę.
    - Lidia Segda – przedstawiła się.
    - Tomasz Barycki. Miło mi panią poznać.
    - Mnie również miło, panie Tomaszu. Jak pan mógł wytrzymać z tą Dorotą? – zapytała, śmiejąc się przez cały czas.
    - Pani Lidio, cała przyjemność po mojej stronie. Powiem pani całą prawdę bez upiększania. Jeśliby pani na moim miejscu usłyszała od takiej pięknej kobiety propozycję natychmiastowego zdjęcia spodni, to też byłaby pani zachwycona, prawda?
    Dziewczyna z szeroko otwartymi oczami spojrzała na Dorotę
    - Dorka, to ty aż tak się beze mnie rozbrykałaś? Oj, nie znałam cię od tej strony! Żeby molestować mężczyzn… no, no… i to w publicznym środku transportu!
    Roześmiały się obydwie.
    Kiedy już zrobiło się ciszej, Lidka zwróciła się do mnie.
    - Panie Tomaszu, dlaczego Dorka chce pana zawieźć do Pokrzywna? Co ona kombinuje?
    - Nic nie wiem o jakichś kombinacjach – odparłem. – O ile pamiętam, to ja pierwszy wymieniłem tę nazwę, bo tam miałem zamiar jechać. I tak samo, reakcja pani Doroty była jakaś taka dziwna.
    Lidka spojrzała na mnie uważnie, jakby podejrzewała, że robię sobie kpiny.
    - Pan wymienił? Dorka co tu jest grane? Pan Tomasz niczego nie wie?
    - A co niby mam nie wiedzieć? – wprawdzie pytanie nie było do mnie skierowane, ale nie dawałem za wygraną.
    Dorota stała obok i tylko się nam przyglądała z filuternym uśmiechem na twarzy. Widać było, że zagryza wargi ze śmiechu. Lidka przez chwilę przenosiła wzrok to na mnie, to na nią i tak kilka razy. Wreszcie powiedziała.
    - Mam nadzieję, że nie robicie mnie w balona. Panie Tomaszu! Przecież to są moje rodzinne strony!
    Musiałem chyba mieć bardzo głupią minę, bo Lidka przyglądała mi się przez chwilę milcząc, a potem kontynuowała wyjaśnienia.
    - Ja urodziłam się w Czyżynach i tam mieszkam, a Dorota bywała u nas wiele razy na wakacjach. Zarówno w dzieciństwie, jak i później. A ponieważ jesteśmy rówieśnicami, traktowałam ją jak siostrę, której nigdy nie miałam. W Czyżynach mieszka również babcia Kasi, bo siostra Doroty, która też tam bywała, wyszła za mąż, za tamtejszego chłopaka. Więc to są po prostu nasze rodzinne strony! I Pokrzywno też dobrze znamy. To parę kilometrów obok.
    Stałem oniemiały. Teraz rozumiałem obecny uśmieszek oraz uprzednią irytację Doroty wtedy, kiedy powiedziałem, że ta nazwa nic jej nie powie. Ale Lidka nie roztrząsała dłużej tematu.
    - Dobrze – oznajmiła krótko – dosyć tutaj. Resztę zdążymy obgadać po drodze. Chodźmy stąd, aby jak najprędzej wyjechać z Warszawy, bo potem jak nic wpadniemy w jakiś korek i zajedziemy dopiero na jutro.
    - Miało być do McDonald’s - a! – płacząc niemal, odezwała się Kasia.
    - Będzie, będzie – szybko wtrąciła Dorota. – Kasia, daj rękę i chodźmy.
    Lidka rozejrzała się za bagażami, ale powstrzymałem ją gestem. Wzięła więc mój neseser od Doroty i poszła przodem. Potem Dorota z Kasią, a na końcu ja, targając obydwie torby Doroty. Wyjechaliśmy schodami na górę i wyszliśmy z budynku. Pewnie niezbyt poważnie wyglądałem w tych krótkich spodenkach, ale parking był blisko, więc wielu zdziwionych po drodze nie było.
    Kiedy ulokowaliśmy bagaże w Toyocie, wynikła kwestia kto gdzie usiądzie. Zaproponowałem, aby Dorota zajęła miejsce obok kierowcy, a Kasia z tyłu po lewej stronie. Mnie przypadło miejsce za Dorotą. Wiedziałem, że kobiety będą chciały sobie porozmawiać, więc nie należało się im wpychać. Byłem tu przecież tylko gościem.

    Kiedy toyota ruszyła, Dorota przypomniała.
    - Lidka, zajeżdżaj na pierwszą cywilizowaną stację benzynową. Ja się muszę umyć. Przecież w tym cholernym wagonie nie było nawet wody. Cholerna cywilizacja kolejowa!
    Lidka zademonstrowała, że na chwilę oniemiała.
    - Dorka, ty i brzydkie słowa? Ja cię nie poznaję. Co się z tobą stało przez te parę miesięcy?
    - Nie mam lepszych określeń na ten bałagan. Działają nadal jak w średniowieczu, a może nawet gorzej – wyraźnie nie mogła kolei wybaczyć wpadki z wodą.
    Pochyliłem się do przodu.
    - Pani Lidio, ja też potrzebuję wody. Niby ten sok trochę powycierałem, ale nawet na nogach widać ślady, a pod spodenkami wszystko mi się lepi...
    Dorota parsknęła śmiechem. Zdziwiona Lidka spojrzała w jej stronę, a wtedy wsparła głowę na zagłówku i rzuciła w moją stronę - Przepraszam pana, ale wyobraziłam sobie to wszystko zlepione – znów parsknęła śmiechem. Lidka tylko pokręciła głową.
    - Dorka, ty o takich rzeczach? Ja cię znów nie poznaję. Na parę miesięcy spuściłam ciebie z oczu i patrzcie ludzie, jak się dziewczyna rozpuściła. Ty tak sama z siebie, czy Kamil cię tak zepsuł?
    Śmiech gwałtownie się urwał, a Dorota poderwała głowę.
  • #17
    literatka
    Level 12  
    - Patrz lepiej na drogę! – wydusiła z siebie, po czym zamilkła. Widać było, że temat jej nie leży, mimo to po chwili dodała już spokojniej. - Kamil jest znowu w Ameryce...
    - Coś ty? Dlaczego? Przecież miał już wrócić!
    - Ano wrócił, wrócił. W kwietniu. Na pięć dni. I znowu poleciał.
    Ucichła, jakby się zastanawiając ile może powiedzieć w mojej obecności. Nagle wyrzuciła z siebie.
    - A tydzień temu zadzwonił, że przedłużają mu stypendium i pobyt o następne pół roku, bo musi zakończyć swoje prace. MUSI! Rozumiesz? MUSI! Miałam dość! Powiedziałam mu, że skoro MUSI, to nie musi już wracać wcale i rzuciłam słuchawkę.
    Znów zamilkła. My też milczeliśmy. Ale po pauzie ponownie kontynuowała.
    - Nikomu się nie skarżyłam, nawet tobie. Po pierwsze nie chciałam ci zatruwać życia swoimi problemami, a poza tym, to się na telefon nie nadawało. A w dodatku jeszcze praca... – nieoczekiwanie Dorota roześmiała się - Nawet ci nie powiedziałam, że się zwolniłam z pracy. Sama! Na własną prośbę.
    - Kiedy? Opowiadaj! – zawołała Lidka, nie przestając uważnie śledzić drogi przed sobą.
    - Niedawno, zaraz po tym telefonie. Miałam już tego dość. Większość pracowników wiedziała, że Kamil wyjechał, przecież tego nie ukrywałam, a teściowie wręcz chwalili się na prawo i na lewo. Dla nich to była duma! Synek na amerykańskim uniwerku. A dla mnie wtedy zaczęło się... Zdecydowana większość męskich znajomych chciała mnie od razu pocieszać. A zawistne baby… wiesz, nigdy nic dobrego dla mnie nie zrobiły, ale przynajmniej część z nich traktowała mnie obojętnie. Ale było i koniec. Teraz zrobiły się takie złośliwe, że szkoda gadać. Robiły wszystko, żeby mi utrudnić pracę. No i na koniec jeden z dyrektorów, też ubzdurał sobie, że się ze mną prześpi, dureń jeden. Załatwił z moim szefem, że jak będą przyjeżdżały jakieś delegacje, to skoro ja jestem anglistką i pracuję w PR, to nie będzie straty dla działu, przeciwnie, będzie korzyść dla Urzędu, jeśli mu pomogę i będę mu wtedy asystentką. Więc dostałam polecenie służbowe i już. Oficjalnie miały to być dokładniejsze tłumaczenia rozmów oraz wszelkich dokumentów, lepsza promocja miasta i te kwiatki. A faktycznie robił wszystko, żeby mieć do mnie dostęp po godzinach i na tych wszystkich imprezach towarzyszących. No bo ja to niby miałam czas! Przecież według kodeksu pracy nie byłam matką karmiącą! Widziałam, jak się ślinił czasem na mój widok i cholera mnie brała. Ale się przeliczył! Chyba bym się powiesiła, jakby mnie dopadł, dlatego wolałam się zwolnić. Do końca nie chcieli mnie puścić, tamten coś załatwił, obiecywał podwyżkę, szybki awans, ale miałam to w nosie. Wreszcie nie trzęsę się cały dzień i chcę od tego wszystkiego odpocząć.
    - Czemuś do prokuratora z tym wszystkim nie poszła?
    - Lidka, to nic by nie dało! Bo formalnie nie było żadnych dowodów i podstaw. Co ja miałam powiedzieć? Że wszyscy mi wzrokiem majtki ściągają, a baby są zazdrosne o moją urodę? Przecież oni mnie niczym nie straszyli! Tyle, że ja cały czas chodziłam jak po polu minowym i w każdej sekundzie musiałam się zastanawiać, czy nie popełniam gdzieś błędu. Można oszaleć.
    - To już wiem, dlaczego pani tak mnie ciągle odtrąca – wtrąciłem się do monologu i mruknąłem. – Ja pani przecież podobnie dokuczam i też mam pewne grzeszki wobec pani na sumieniu.
    Dorota roześmiała się.
    - Panie Tomaszu, pan mnie nie męczy, bez obawy! Pan jest bardzo sympatyczny i... wie pan co? Dzisiaj nawet ten pan co siedział z nami w przedziale naprzeciwko mnie, też był jakiś sympatyczny… A może to dlatego, że już lato…
    - Panie Tomaszu, jak długo się znacie z Dorotą? – Lidka zmieniła temat, zanim zdążyłem odpowiedzieć.
    Spojrzałem na zegarek.
    - Teraz jest wpół do ósmej, to znaczy, że... jakieś sześć godzin! – odparłem.
    - Co???
    Lidka aż przyhamowała samochód.
    - Matko Boska z córką razem wzięte, z którego bądź kościoła! Dorka, ty mi tu dzisiaj co chwilę bijesz wszelkie rekordy wszystkich Guinnessów i innych browarów. Kiedy ty, dziewczyno, rozmawiałaś o takich sprawach z facetem, którego znasz parę godzin? Matko Boska, koniec świata! Panie Tomaszu, pan się nie gniewa za tego „faceta”. To było tylko tak, jakbym, powiedzmy, cytowała…
    - Nie mam za co – próbowałem odpowiedzieć, ale Dorota nie zwracała uwagi na moje słowa.
    - Ech, mam nadzieję, że pan Tomasz nie pomyśli, że zawsze jestem taka wylewna. To zupełnie wyjątkowo! Bo... wiesz co, Lidka? – tu popatrzyła na mnie przez chwilę, ale i tak skierowała słowa w jej stronę. – Tak naprawdę, to pan Tomasz kupił mnie tym, że nie pozwolił mi zbesztać Kasi za tę przygodę z sokiem. Bo rzeczywiście jej wina była niewielka. To był po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności. A ja wtedy na chwilę straciłam głowę.
    - Szkoda, że nie wiedziałem, że miała ją pani straconą! – wtrąciłem ponownie. – Pocałowałbym wtedy tę pani głowę, nie narażając się na rewanż dłonią po zębach.
    Roześmiały się obydwie.
    - Panie Tomaszu... – powiedziała Dorota, znów odchylając głowę do tyłu na zagłówku. - Tu są dzieci!
    Samochód zajechał na stację benzynową BP, a obok był McDonald's. Lidka zatrzymała się na miejscu parkingowym i wyłączyła silnik.
    - Wysiadamy! – zakomenderowała. – Najpierw wszyscy idziemy umyć ręce, a potem ja z Kasią idę coś zjeść, a oboje państwo do nas dołączycie.
    - Niezbyt mi to odpowiada – zaoponowałem. – Wy pójdziecie na śniadanie, a co ja potem zrobię z ręcznikiem i resztą przyborów? Przecież wypadałoby mi się również ogolić.
    - Panie Tomaszu, proszę nie przesadzać! – odezwała się Dorota. - Mnie wystarczy piętnaście minut. Lidka, zostawisz mi klucze od auta, a ja poczekam na pana przy samochodzie.
    - Zgoda, mnie również starczy kwadrans – odparłem pogodzony z losem. – Znaczy wszystko w porządku.
    Zabrałem z neseseru przybornik toaletowy oraz ręcznik i poszedłem parę metrów za dziewczynami w stronę toalety. Celowo nie szedłem razem z nimi, tylko obserwowałem, jak życie wkoło zamiera, a wszyscy faceci wokół zaczynają się gapić na idące dziewczyny. Tak, trochę ich ruszyło. Było na co popatrzeć. A co ja miałem mówić? Na pewno żaden mi nie współczuł, a wielu by zazdrościło. Tyle, że nie było czego…

    Po wejściu rozdzieliliśmy się na stronę męską i żeńską. Wszedłem do łazienki. Powoli, nie spiesząc się, wziąłem prysznic i ogoliłem się. Warunki wprawdzie nie były tu najlepsze, ale zawsze to lepsze niż nic. Kiedy ubrałem się ponownie, czułem się znacznie lepiej i zrobiłem się głodny. Spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze dwie minuty. Suszarki do włosów nie było. Próbowałem jeszcze wysuszyć włosy w suszarce do rąk, ale skutek był mizerny. Zrezygnowałem więc z daremnych prób i wyszedłem na zewnątrz.
    Doroty nie było ani w samochodzie, ani obok wejścia, znaczy, chyba jeszcze nie zakończyła przygotowań. Poszedłem w stronę samochodu, pokręciłem się dookoła, pooglądałem otoczenie, ale do głowy przyszedł mi pewien pomysł i wróciłem pod wyjście z budynku stacyjnego.
    Niezadługo pojawiła się. Była jeszcze ładniejsza, niż w pociągu. Odświeżona, z odnowionym, dyskretnym makijażem, szła zgrabnie, jakby płynęła. I już widziałem jak wszystkie okoliczne oczy wlepiają spojrzenie w jej sylwetkę.
    Podszedłem bliżej.
    - Pani Doroto, dopraszam się łaski szanownej pani - zacząłem rozmowę.
    - Słucham pana! - odparła wesoło.
    - Pani Doroto, dla pani to drobiazg, a ja byłbym niezmiernie zaszczycony, gdyby taka śliczna dama, zechciała mnie chociaż przez chwilę ująć pod ramię i dała się poprowadzić na hamburgera! – spoglądałem na nią trochę rozbawiony, niczego nie oczekując tak naprawdę. Chciałem tylko błysnąć na stacji przed samczymi spojrzeniami otoczenia. A co tam, w końcu ja też sroce spod omylicie się wszyscy...
    - W zasadzie nie mam nic przeciwko – odpowiedziała, patrząc na mnie. - Ale mam inną propozycję.
    Trochę mnie ostudziły te słowa, jednak nie zdążyłem zareagować, gdy usłyszałem jej propozycję. - Weźmy się po prostu za ręce, jak licealiści!
    Powietrze wyszło z moich płuc z głośnym sykiem ulgi.
    - O, Boże, o to nie śmiałem pani prosić – powiedziałem wzdychając. – Z najwyższą przyjemnością spełnię pani rozkaz!
    Roześmiała się wesoło, schwyciła mnie za rękę i poszliśmy w stronę samochodu, chociaż te drugie obciążał nasz toaletowy sprzęt.
    - Pani Doroto, czy widać, że puszę się jak paw? – zapytałem – Ale ci wszyscy panowie mi zazdroszczą! Widzi pani, jak nas obserwują?
    - Nie widzę i nie interesują mnie wszyscy panowie! A pan niech się tak nie puszy niczym paw! Pana wolę takiego normalnego, zwyczajnego...
    - Niech więc tak się stanie, królowo, już więcej nie będę.
    Po tych moich słowach, Dorota spojrzała na mnie i pokręciła przecząco głową.
    - To nie było dobre, proszę nie przesadzać! – sprowadziła mnie na ziemię.
    Podeszliśmy do samochodu i Dorota otworzyła bagażnik. Kiedy wkładałem tam swoje bagaże, stała tuż obok i znów poczułem ten zmysłowy zapach, który rozsiewała wokół siebie.
    - Pani Doroto, co to za zapach?
    Uśmiechnęła się.
    – Podoba się panu?
    - Powiedziałbym, że nawet bardzo. A nawet chyba jeszcze bardziej. I więcej nie powiem, bo… mogłoby się okazać, że moje określenia mają dużo wspólnego z poezją i znowu będzie mnie pani strofować...
    - Panie Tomaszu, niech jego nazwa i skład zostanie moją tajemnicą. Mogę tylko pana zapewnić, że takich perfum nie znajdzie pan w żadnym sklepie. Są robione tylko i wyłącznie dla mnie. A gdzie powstają, to długa historia i nie na dzisiaj.
    - Niech więc będzie tak, jak pani chce. Na razie. A mam szanse dowiedzieć się kiedyś czegoś więcej?
    Dorota zamknęła bagażnik.
    – Pewnie, że tak, ale nie dzisiaj. Chodźmy, bo zgłodniałam nieco.
    - To chodźmy – zgodziłem się.
    Zamknęła samochód i sama poszukała mojej dłoni. Aż mi serce mocniej zabiło. I poszliśmy tak razem w stronę baru, trzymając się za rączkę. Boże, kiedy ostatnio tak chodziłem z jakąś dziewczyną? W dodatku TAKĄ dziewczyną? Nie pamiętam… I chyba więcej czegoś takiego nie będzie, to już ostatni raz…

    Tym razem nie rozglądałem się na boki. Uroda Doroty znów mnie onieśmielała. Bez osób trzecich nie byłem tak odważny w swoich wypowiedziach, ani zachowaniu, chyba, że się wyraźnie wygłupiałem. Po prostu bałem się, że to co powiem poważnie, może zabrzmieć zbyt infantylnie.
    - Nie jest pan zbyt rozmowny – przerwała ciszę.
    Postanowiłem powiedzieć jej prawdę.
    - Pani Doroto, pani uroda i urok osobisty mnie onieśmiela i gasi. Ja zwyczajnie zapominam języka w gębie przy pani...
    Dorota głośno się roześmiała.
    - Pan jest jednak strasznie fajny!
    Spojrzała na mnie, a w jej oczach igrały jakieś figlarne błyski. Nagle zawołała - no to biegnijmy!
    - Naprzód! – krzyknąłem już rozluźniony.
    I tak, trzymając się za ręce, przebiegliśmy kilkanaście metrów do wejścia. A na salę też wbiegliśmy i to razem.
    Lidka z Kasią siedziały przy stoliku, a widząc nas, Lidka aż uniosła brwi ze zdziwienia. Przyglądała się chwilę naszym splecionym dłoniom, po czym powiedziała:
    - Dorka! Czymś mi tu pachnie. Wyście na pewno myli się oddzielnie, czy jednak razem?
    Przystanęliśmy obok jej krzesła.
  • #18
    literatka
    Level 12  
    - Razem, chociaż w oddzielnych miejscach – odpowiedziałem za nas dwoje.
    Dorota roześmiała się.
    - Lidka, pan Tomasz tak pięknie mnie prosił, że nie mogłam odmówić! Wprawdzie prosił o coś zupełnie innego, z tą dłonią się sama zaoferowałam, ale w końcu jaka to różnica, prawda?
    Lidka zamrugała oczami.
    - Dorka, ty mi tu łapszy na uszy nie wieszaj! Ja tu czuję jakąś woń i zapewniam cię, że nie chodzi ani o twoje perfumy, ani o smród z kuchni.
    Dorota ponownie zachichotała.
    - Coś Lideczka nadwrażliwa się dzisiaj zrobiłaś...
    - Wręcz przeciwnie, ten specyficzny węch to ja mam coraz lepszy – Lidka pokręciła głową, zupełnie nieprzekonana. I dodała już ciszej - Chociaż jam ci wcale nie wróg.

    Rozmowa przebiegała tak intensywnie, że zaczynałem tracić orientację, czy to pochwała, czy nagana... Postanowiłem zostawić sprawy własnemu biegowi, niech się dogadują same. Spojrzałem na Kasię. Pałaszowała jakąś sałatkę i nic więcej jej nie interesowało. Całe szczęście.
    Z gracją i kelnerskim ukłonem odsunąłem krzesło od stolika i gestem zaprosiłem Dorotę by usiadła.
    - Co pani sobie zażyczy, madame? – zapytałem.
    Przez chwilę się zastanawiała.
    - Może być zwykły cheeseburger, a do tego coca-cola i lody. Takie jak ma Lidka.
    - Służę pani – odpowiedziałem. – A dla pozostałych dam?
    - My już jesteśmy zaspokojone – dwuznacznie i z naciskiem odpowiedziała Lidka.
    Poszedłem zrealizować zamówienie. Dla siebie wziąłem też cheeseburgera, koktajl mleczny i lody.
    Kiedy przyniosłem tacę, okazało się, że i jeszcze Kasia zażyczyła sobie lody. Bez żalu oddałem jej więc swoje, bo specjalnie gorąco mi nie było. A poza tym chciałem sobie zaskarbić troszeczkę jej wdzięczności, bo po tej historii z sokiem wydawało mi się, że jakby się mnie bała.
    Niespiesznie jedliśmy swoje dania. Dziewczyny rozmawiały o jakichś swoich sprawach. A że niewiele z tego rozumiałem, więc milczałem. Kasia szybko wykończyła lody, potem westchnęła i zdobyła się na szczerość
    - Jestem już napasiona!
    - No to świetnie, bo się bałam, że mi z głodu umrzesz – skomentowała Dorota. – I co bym babci z dziadkiem przywiozła?
    My też kończyliśmy. Pozbierałem opakowania i odniosłem tacę, po czym poszliśmy wszyscy do samochodu. Oczywiście, po drodze odszukałem rękę Doroty. Nie zabrała jej, ale z drugiej strony miała Kasię. Trochę mi to przeszkadzało.
    Nagle Dorota zauważyła.
    - Jejku, zapomniałam zapytać pana o koszty imprezy. Zaraz panu zwrócę.
    - Nic pani nie będzie zwracać, to ja jestem pani dłużnikiem. Oraz dłużnikiem pani Lidki.
    - Dobrze, dobrze - zaprotestowała. - Ale skoro pan tak chce, to rozliczymy się później.
    - Oczywiście – odparłem – w końcu trochę drogi jeszcze przed nami. A na wodę to nawet toyota nie jeździ…
    Lidka tylko machnęła ręką i nie zabierała głosu. Ja też zamilkłem. Świat wokół jakby się zatrzymał. Aż czułem na sobie te spojrzenia taksujące nas wszystkich, chociaż wiedziałem, że po mnie to się tylko ślizgają, a rozbierają raczej Dorotę. No i Lidkę. Ale one, widocznie przyzwyczajone, zupełnie nie zwracały na to uwagi.
    W samochodzie Lidka przez chwilę zastanawiała się nad wyborem drogi. Żeby tu przyjechać trochę zboczyła z trasy i teraz chodziło o to, żeby nie wpaść w jakiś korek. Było już blisko dziewiątej, a przed nami był jeszcze kawał drogi. Wreszcie, ruszyliśmy.

    Zapach Doroty w aucie był teraz o wiele bardziej intensywny. Nie bardzo umiałem sobie z nim poradzić. Nadal nie potrafiłem go określić słowami, jednak działaniem dokuczał mi coraz bardziej. Zwyczajnie, budził we mnie pożądanie, jakiego nie pamiętałem od lat. Ten aromat wydobywał ze mnie wszystkie seksualne doznania, jakie zgromadziłem w ciągu całego życia, prowokował do wspomnień i kazał omijać te nieważne, a koncentrować się na tych najbardziej przyjemnych… I nadal nie potrafiłem go nazwać. Niby jakiś znajomy, ale nie do końca…
    Dorota rozmawiała czasem z Kasią, czasem z Lidką o wszystkich ciotkach i wujkach. Nie byłem w tych sprawach kompatybilny, więc nie zabierałem głosu. Powoli oczy mi się zaczynały kleić…
    I wtedy wróciły moje dziewczyny… sprzed lat… Na czym to ja zasnąłem w pociągu?...

    To wtedy, po naszej kolejnej próbie występu, kiedy szliśmy do jej akademika, Teresa zwróciła mi uwagę, że ta Iwona, to chyba mnie kiedyś zgwałci. Nie bardzo chciałem się z tym zgodzić.
    - Po prostu nie zwracasz na nią uwagi, więc nie widzisz jej zabiegów – odparowała Teresa.
    Zastanowiłem się przez chwilę. Coś mogło być na rzeczy. Iwona przecież wiele razy widziała mnie z Teresą i na pewno babskim nosem dokładnie wyniuchała, że Teresa zupełnie nie jest mną zainteresowana, ani ja nią. No i pewnie z tego wyprowadziła fałszywy wniosek, że jestem facetem do wzięcia. Teresę traktowała bardzo sympatycznie, nie widząc w niej konkurentki, jednak faktycznie, już parę razy sama przyszła do mojego pokoju, niby w sprawach radiowych, ale…
    Obiecałem Teresie, że będę o tym pamiętał i po powrocie do pokoju, zapytałem chłopaków co o tym myślą. A tu czekała mnie niespodzianka. Przyznali rację Teresie. Andrzej w ogóle zaczął mnie opieprzać:
    - Ty, Tomek, wreszcie przestań nas ciągle stawiać w cholernie trudnym położeniu. Dziewczyny tu przychodzą, pytają o ciebie i co mamy wtedy mówić? Że znów poszedłeś na ksiuty? Przychodzą i Anka, i Grażyna, i Marta, a teraz znów jeszcze Iwona… ona, to chyba zje cię żywcem. Dziwię się, że w ogóle o to pytasz, bo się strasznie rzuca w oczy… No a pytają też czasem o ciebie dziewczyny z naszej grupy. Ja wiem, że przeważnie w sprawach ćwiczeń, czy wykładów, ale jak cię tłumaczyć, kiedy się zejdą? A ostatnio coraz częściej jak już przyjdą i cię nie ma, to nie wychodzą od razu, tylko zostają oglądać telewizję…
    Andrzej przerwał na chwilę, a wtedy Janusz dorzucił kpiąco:
    - Zobaczysz, że się kiedyś doigrasz…
    Faktycznie, chodziłem po linie nad przepaścią. Sam się czasem zastanawiałem, jak to się dzieje, że jeszcze się wszystkie nie zeszły w moim pokoju. O ile mogłem częściowo wiedzieć o wizytach Anny i Grażyny, to Marta nie mieszkała na miasteczku i często przyjeżdżała niespodziewanie, a teraz jeszcze Iwona… Przypomniało mi się też, że niedawno Anna również o niej napomknęła…

    Byliśmy wtedy na balu w szkole, gdzie Anna uczyła.
    Kiedy Anna pierwszy raz napomknęła o balu, że niby moglibyśmy się razem wybrać, nie byłem zbyt zachwycony propozycją. Jako jeszcze całkiem młody student, byłem zadeklarowanym przeciwnikiem garniturów i krawatów, a zdawałem sobie sprawę, że w takim miejscu bez tego się nie obejdzie. Poza tym, dla mnie sytuacja była lekko kabaretowa, bo jeszcze niedawno uczestniczyłem w takich balach po uczniowskiej stronie, a teraz nagle miałem przejść na stronę Grona Pedagogicznego. Bałem się, że będę tam mało poważnie traktowany i narobię Annie obciachu. W dodatku, tak naprawdę, to początkowo Anna raczej poinformowała mnie o balu, a nie zaprosiła. Wyglądało na to, że sama nie jest zdecydowana, czy weźmie w nim udział. I czy chce mną się tam pochwalić. Ale po paru dniach, oznajmiła, że na bal wybiera się Jurek z Bożeną, więc i ona chciała by pojechać tam ze mną. To już było na poważnie, więc nie oponowałem wyraźnie, ale w tej sytuacji zażyczyłem sobie jej pomocy w przygotowaniach. Chodziło o moją garderobę. Oczywiście, zadeklarowała wszechstronną pomoc i tak też się stało. Sama dobierała mi koszulę i krawat, więc innego wyjścia nie miałem. Pojechaliśmy we czwórkę.

    Bal był całkiem niezły. Odbywał się w internacie, gdzie świetlica zamieniła się w salę taneczną, a na piętrze nauczyciele mieli swoją salę bankietową, którą opiekowała się rada rodziców. Mimo tego, że w sklepach były już coraz większe pustki, na tej sali brakowało chyba tylko ptasiego mleczka. Poza tym było wszystko i to w najlepszych gatunkach. Dyrektor szkoły, starszawy pan pod sześćdziesiątkę, dość często wznosił toasty, poza tym siedzieliśmy we czwórkę obok siebie tak, że jak dłużej toastu nie było, to organizowaliśmy je z Jurkiem na przemian. No i dość szybko mieliśmy w głowach niezły szum. Anna również, co mnie trochę dziwiło, bo znałem ją z tego, że raczej udawała picie niż piła naprawdę. No i wzięło nas na tańce.
    Uczniowie dość szybko zorientowali się, że na parkiecie szalejemy jak należy i gdy tylko pojawialiśmy się, od razu robili nam miejsce na parkiecie. I z ciekawością się nam przyglądali. A ja próbowałem oglądać uczennice. Anna migiem się w tym połapała i w czasie jakiejś przerwy zaczęła mi wypominać, że nie przywiozła mnie tu na podryw, tylko abym zabawiał właśnie ją. I wtedy też wspomniała, że była kiedyś w radiu, widziała nas podczas próby i widziała zabiegi Iwony.
    To było możliwe, bo sala prób była doskonale widoczna ze spikerki, chociaż odwrotnej widoczności nie było. Ot, tak to kiedyś ktoś wymyślił. Wyśmiałem wtedy jej obawy, zapewniając, że z Iwoną łączy mnie tylko radio. I byłem chyba bardzo przekonujący, bo do tego tematu już nie wracała. Mało tego, kiedy później poprosiłem ją o zgodę na kilka tańców z uczennicami, już nie protestowała, wyjąwszy żartobliwe ostrzeżenie, abym oprócz tańców nie próbował z nimi niczego więcej.
    No i zostawiłem Annę na sali bankietowej a sam poszedłem na tańce. Szybko jednak gęba mi się wydłużyła. Te dziewczyny nie umiały tańczyć! Byłem bardzo zdziwiony. Przecież między mną a nimi było ledwie parę lat różnicy! Nie więcej niż pomiędzy mną i Anną.
    To fakt, że ja należałem jeszcze do pokolenia big-beatu dzięki starszej siostrze i jej koleżankom. Wiele razy w dzieciństwie, kiedy u nas w domu ćwiczyły tańce na prywatki, zmuszały mnie, biednego małolata, do towarzyszenia im, chociaż uciekałem od tego jak mogłem. Tyle, że siostra przekupywała mnie cukierkami, więc bywało, że strasznie niechętnie, ale się godziłem. No i pewnie dzięki temu teraz tańczyłem całkiem nieźle.
    W końcu metodą prób i błędów, określiłem sobie trzy panienki w miarę mające poczucie rytmu i wróciłem do Anny. A kiedy znów poszliśmy na parkiet we dwoje, z dużą dozą bezczelności pokazałem jej dyskretnie te panienki i zapytałem jak się nazywają. Oczywiście, ich imiona już znałem, chodziło mi o nazwiska. I kiedy Anna wymieniła je, to poprosiłem ją, żeby je zapamiętała, bo od dziś to ja im będę sprawdzał klasówki. Anna była już tak rozbawiona, że zgodziła się bez wahania, ofiarując mi jako dodatek klasówki co najmniej połowy klasy, której była wychowawczynią. Nastrój jak widać mieliśmy niezły.

    Później Anna przystopowała mi wyprawy i zażyczyła sobie, skoro mi mało ruchu, abym tańczył z innymi nauczycielkami. Nie miałem nic przeciwko. Kolejno więc prosiłem je do tańca. W przeciwieństwie do uczennic, one w zasadzie tańczyć umiały, chociaż niektóre nie dawały się porywać w szybsze obroty. Pewnie nic nie piły. Ale nie przejmowałem się tym. Już byłem tak rozbawiony, że mało co mi przeszkadzało. Dostosowywałem się. I przez jakiś czas niemal mnie nie było na sali bankietowej, bo spalałem wypity alkohol na tańcach.
    A kiedy po kolejnym tańcu, tym razem z Anną, bo starałem się jej nie zaniedbywać, wróciliśmy na salę nauczycielską, przeżyłem szok. Otóż po chwili pan dyrektor wstał z kieliszkiem w dłoni, ktoś postukał widelcem w szklankę, prosząc o ciszę i kiedy wszyscy zamilkli, odezwał się w te słowa, że pierwszy raz na tak przyjemnej imprezie grono pedagogiczne gości Annę z jej partnerem, że bardzo cieszą się z naszej obecności, że mają nadzieję, iż Anna zagości na dłużej wśród ich grona i oczywiście jest też tutaj miejsce dla jej partnera. Jak tylko zechcemy związać się z tą szkołą na dłużej, on z radością przyjmie nas do pracy na stałe. No i wzniósł toast za naszą pomyślność.
    Naprawdę nie pamiętam jaką wtedy miałem minę. Bardzo delikatnie mówiąc, chyba niezbyt mądrą. Miałem tylko nadzieję, że mój rumieniec będzie wyglądał na efekt zmęczenia tańcami i parkietem, a nie czegoś innego. Wszyscy wstali i patrzyli na nas. Oczywiście my też zerwaliśmy się z krzeseł, z kieliszkami w dłoniach. Anna zaczęła dziękować za życzenia, chociaż było widać, że też jest zaskoczona, bo mówiła niezbyt składnie. I wtedy coś mnie podkusiło, szepnąłem tylko: „Aniu”, a kiedy spojrzała na mnie, po prostu pochyliłem się w jej stronę i pocałowałem w usta.
    Brawa, jakie wtedy dostaliśmy, rozładowały atmosferę. Kiedy opróżniliśmy kieliszki, dyrektor, przebijając gwar głośno powtórzył patrząc na nas, że do końca roku szkolnego czeka na naszą deklarację.

    Jak już poszliśmy z Anną zatańczyć, czułem się trzeźwy, niczym niemowlę. Cały alkohol wywietrzał mi z głowy w jednej chwili. Nie wiem, co Anna wtedy czuła, ale mi było strasznie głupio. To ja tu cały wieczór robiłem sobie jaja, a ktoś wziął to za dobrą monetę. Domyśliłem się, że to pewnie te obtańcowywane nauczycielki, wobec których faktycznie starałem się być elegancki i szarmancki, wyrobiły mi u dyrektora dobrą opinię. Zapytałem Anny jak ja mam do końca roku szkolnego skończyć studia, skoro zostało mi jeszcze ponad dwa lata nauki. Roześmiała się tylko i spokojnie odparła, że to jest tylko mój problem.
    I najwyraźniej szybko przestała o tym myśleć. Bo po chwili ostrożnie zwróciła moją uwagę na zachowanie Jurka, który zaczął dokuczać Bożenie. Nie wiem o co im poszło, ale takie zachowanie absolutnie nie powinno mieć miejsca przy ogólnym stole. Po chwili Bożena niemal płacząc, po prostu uciekła, nie wiedziałem gdzie, ale Anna powstrzymała mnie przed jakąkolwiek reakcją. Niezadługo ulotnił się też i Jurek.
    Anna ze smutkiem wyjaśniła, że tak, jak nie potrafił przegrywać w karty, tak i tu, zazdrościł nam słów dyrektora. Bo przecież to on był szychą i czekał tu na uznanie. Miał jakieś związki ze szkołą i dyrektor mu ponoć dziękował kiedy ja byłem na tańcach, ale widać uznał że to za mało, a w dodatku to zaproszenie dla nas z Anną nie było po jego myśli. Sprawa ta zepsuła nam zabawę, chociaż próbowaliśmy trzymać formę. Tyle, że już nie mogłem tańczyć tak często z innymi nauczycielkami, bo Anna zostawała sama. A mężczyzn było tu o wiele mniej niż kobiet.
  • #19
    literatka
    Level 12  
    Kiedy sala trochę się przerzedziła i impreza miała się ku końcowi, Anna szepnęła mi, że na nas też już czas. Pożegnaliśmy się zatem i wyszliśmy z sali. Nie miałem pojęcia dokąd się kierujemy, lecz Anna wyjaśniła mi, że część internatu zamieniono na mieszkania dla nauczycieli i w jednym z nich, u jej znajomej, mamy się przespać. Tyle, że kiedy tam doszliśmy, okazało się, że spać tam mieli również Jurek z Bożeną. No i spali, jednak nie razem, a na oddzielnych łóżkach, znaczy Jurek na naszym.
    Wanda, bo tak miała gospodyni na imię, bezradnie rozkładała ręce. Tłumaczyła, że nie była w stanie niczego zrobić. Jurek wpadł taki pijany i wkurzony, że ledwo go uciszyła, a przecież w drugim pokoju miała małe dziecko, bo to ona była tą mamą, po której Anna przejęła klasę. I to u niej mieliśmy wszyscy spędzić noc.
    Nie miałem zamiaru dokładać jej problemów. Powiedziałem tylko, że nie ma sprawy, niech Anna śpi wraz z nią, a ja sobie pójdę na świetlicę. Dobrze mi się tam tańczyło, to i spać mogę, a co mi tam!
    Najpierw cichutko pośmiały się z Anną z mojego pomysłu, ale ja potraktowałem go jak najbardziej poważnie. I poszedłem nawet sprawdzić, czy świetlica jest już pusta.
    Była pusta, a drzwi otwarte. Kapela też zdążyła pozabierać instrumenty ze sceny. Rozejrzałem się dokładniej, spostrzegłem drzwi na zaplecze. Nie były zamknięte. Kiedy tam zaglądnąłem, ujrzałem wiele różnych materiałów, jak w każdej podobnej placówce, ale były też duże arkusze papieru pakowego. Wziąłem kilka i rozścieliłem na scenie. A co, nie będę się brudził. Potem zaś wróciłem do Wandy.
    Zdałem relacje z przygotowań i miałem zamiar zabrać moją kurtkę pod głowę oraz wyjść, jednak Wanda, kiedy zorientowała się, że mówiłem całkiem poważnie, zaoferowała mi dodatkowo poduszkę pod głowę oraz swój kożuch, abym miał się na czym położyć. Nie odmawiałem, bo byłem w świetnym nastroju. Wszystko to, co się działo, traktowałem jak świetną zabawę i grzechem byłoby wymagać czegoś więcej. W jak najlepszym nastroju rozebrałem się u niej z garnituru, ochlapałem co nieco w łazience, następnie zaś w samych slipkach i podkoszulku powędrowałem na świetlicę, taszcząc ze sobą cały majdan.
    Kożuch elegancko ułożyłem na papierach, umościłem poduszkę i … nie było jak się położyć, bo nie miał kto zgasić światła, a ja bałem się, że po ciemku nie wyjdę na scenę. Na szczęście przypomniałem sobie, że to najczęściej bywają wyłączniki krzyżowe i na scenie taki powinien być również. I był! Odetchnąłem. Teraz było dobrze. Wyłączyłem lampy i położyłem się spać.
    Nie zdążyłem zasnąć, kiedy światło znów rozbłysło. Nie patrzyłem kto zapalił, bo mnie oślepiało. Usłyszałem tylko kroki i po chwili pochylająca się Anna gładziła mnie po głowie mówiąc, żebym wracał, bo Jurek już poszedł do Bożeny, a łóżko jest wolne. Ech tam, wracać…
    Sięgnąłem ręką do jej szyi i przyciągnąłem do siebie, zmuszając, aby się położyła obok. I zacząłem obcałowywać. Najpierw wyraźnie się opierała, ale to nie trwało długo. Potem jej ciało zwiotczało, a za chwilę przylgnęło ciasno do mnie. Zorientowałem się, że była już przebrana, miała na sobie szlafrok, a pod spodem nocną koszulę. Kiedy już byłem pewien, że nie ma ochoty odchodzić, na chwilę wyzwoliłem się z objęć, wstałem i ponownie zgasiłem światło, po czym wróciłem do pieszczot na kożuchu.

    Szybko wyłuskałem ją ze szlafroka, ona z kolei zdjęła mi podkoszulek. Następnie jej koszula odleciała gdzieś w noc i taki sam los spotkał moje slipki. Tylko jej figi pozostały przez minutę nie tykane. Pozostawiałem je na deser, delektując się pieszczotami reszty jej ciała.
    Ale i na nie przyszła pora. Odrzuciłem je daleko na parkiet, kiedy Anna zaczęła oddychać szybciej i nieregularnie. Wiedziałem, że w tej chwili nie pragnie niczego więcej! I kiedy wreszcie ulokowałem się pomiędzy jej udami, a moja twardość znalazła szparkę na dole brzucha, jej ciche jęki wypełniły całą świetlicę. Akustyka była tutaj fatalna, jednak nie o tym żeśmy wtedy myśleli. Było nam bosko. I wiedziałem, że nie tylko mnie. Już potrafiłem odczytywać jej reakcje, byłem więc pewien, że ma wszystko co chce i jak lubi. Nieoczekiwanie usłyszałem odgłos otwierających się drzwi a potem… w świetlicy zapaliło się światło.
    Nie byłem na to przygotowany. Anna oplatała moje biodra nogami tak mocno, że nawet gdybym chciał nagle się z niej zsunąć, to i tak nie dałbym rady. Czyli ktoś kto wszedł, dokładnie obejrzał moje pośladki sterczące pomiędzy jej udami. Ale w końcu spadłem jakoś na bok, spojrzałem oślepiony w stronę drzwi, a wtedy światło nagle zgasło i rozległ się kobiecy głos.
    - Ja… ja… bardzo przepraszam… - po czym drzwi się zamknęły.
    Jeszcze nie ochłonęliśmy z wrażenia, a tu drzwi ponownie się otwarły i ten sam damski głos powiedział w ciemności.
    - Klucz jest w zamku, proszę się zamknąć.
    Drzwi znowu się zamknęły, mimo to usłyszałem jeszcze oddalające się kroki.
    Anna chwilę milczała, a po chwili parsknęła śmiechem. Kiedy się jednak uspokoiła, poważnie już poważnym głosem.
    - No to wyrobiłeś mi reputację w szkole, nie ma co!

    Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Chciałem się kochać dalej, lecz Anna nie przejawiała inicjatywy, czułem, że to nie jest odpowiedni moment. Dyplomatycznie zatem wspomniałem, że pójdę po klucze i zamknę nas od środka, co cichutko zaaprobowała. Kiedy wróciłem na scenę, położyłem klucze obok poduszki i poszukałem ręką jej ciała. Położyłem się i przytuliłem ją do siebie, jednak nie reagowała.
    - Kto to był? - zapytałem.
    - Wychowawczyni z internatu – padła odpowiedź. – Pewnie zwabiło ją światło ze świetlicy, a pojutrze będzie o tym wiedziała cała szkoła.
    - Dlaczego dopiero pojutrze? – zdziwiłem się.
    - Bo jutro jest niedziela, głuptasku i szkoła nie pracuje – odparowała wesoło.
    Byłem kompletnie zdezorientowany. Już zupełnie nie miałem pojęcia, czy się wścieka, czy nie…
    Szybko wyjaśniła sytuację. Przytuliła się do mnie, sięgnęła ręką do mojego podbrzusza, a potem odwróciła na plecy i dosiadła. Tak też, ujeżdżaniem aż po darcie moich obojczyków paznokciami, zakończyliśmy ten nasz występ na scenie, chociaż żadnej widowni więcej już nie było.

    Spać jednak nie było tu wygodnie. Niby próbowaliśmy, jednak scena była zdecydowanie zbyt twarda. W końcu pozbieraliśmy nasze szmatki, ubrali się co nieco i Anna poszła do Wandy sprawdzić sytuację. Nasze łóżko było nadal wolne, więc kiedy po paru minutach nie wróciła, poszedłem i ja do Wandy, zamknąwszy za sobą świetlicę. Tam spaliśmy już cichutko i grzecznie. Do samego południa.
    Kiedy się obudziłem, Jurka i Bożeny już nie było, zaś obydwie dziewczyny siedziały przy stole i omawiały wczorajszą imprezę. Czyli nasz nocny przypadek nie był już tajemnicą. Wanda spoglądała na mnie z wyraźną sympatią i zrozumieniem, zwracając się jednak do Anny.
    - Daj spokój! – rozwiewała jej obawy - Jak się dyrektor dowie, to tylko następne plusy u niego załapiecie. W końcu przyszliście tu razem, razem mieliście spać, a że kochaliście się tutaj? A cóż w tym dziwnego? Szkoła od tego ucierpiała? No przecież nie! Nie było uczennic, ani uczniów, najwyżej wychowawczyni zostanie opieprzona za pyskowanie, czy też roznoszenie plotek i to wszystko. Na tym się skończy. A że parę starych prukw będzie ci zazdrościło… Na to nic nie poradzisz, chociażbyś świętą była. I tak ci na pewno dupę obrabiają już po samych tańcach i Tomka widoku, tak jak i mnie obrabiały...
    Anna kiwała głową, niby ze zrozumieniem czy też aprobatą. Ja się specjalnie nie odzywałem, bo trochę mi kac dokuczał, poza tym, tak było bezpieczniej. Nie chciałem jej podpaść.
    Zaś po paru miesiącach okazało się, że Wanda miała absolutną rację.

    Znowu pojechaliśmy na bal. Tyle, że wtedy pomiędzy nami coś już zaczynało się psuć. Nie było żadnych konkretów, na niczym nie wpadłem, jednak Anna wyczuwała sytuację siódmym zmysłem. Próbowała być wobec mnie bardziej zaborcza, jednak stosowałem uniki i cały czas wyślizgiwałem się spomiędzy jej palców. Nadal lawirowałem, radio, nauka i cała reszta… a tak naprawdę, to byłem coraz bardziej zaangażowany z Martą. Po prostu brakowało mi czasu.
    Nieostatnią też sprawą było to, że z czasem zacząłem się bać o moją wydolność seksualną. No bo ile razy dziennie można? A przecież jak spędzałem noc z jedną, to na jednym razie się nie kończyło, a za parę godzin musiałem być znowu zdolny do wszystkiego i nie mogłem powiedzieć, że już dzisiaj nie mogę, albo nie chcę. One wszystkie znały moje potrzeby i moje normalne możliwości. A ja coraz częściej miałem w dole brzucha zupełną pustkę…
    Kiedy jednak Anna napomknęła o kolejnym balu w szkole, nie wahałem się ani minuty. Błyskawicznie zrozumiałem, że jej opinii u dyrektora jestem to po prostu winien. I zacząłem się sam wpraszać. Anna poczuła wiatr w żagle, więc aby mi dokuczyć, trochę droczyła się ze mną, że pójdzie z kimś innym, ale puszczałem to mimo uszu. Wiedziałem, że tak naprawdę nie ma innego wyjścia. Chyba, że chce sobie zaszkodzić.
    Tym razem jechaliśmy sami, bez Jurka i Bożeny. Zresztą całe układy Anny z nimi trochę się ostatnio rozluźniły, rzadko chodziliśmy na brydża, a jeśli graliśmy, to z Elą i jakąś Eli koleżanką. Sami swoi.
    Natomiast bal był niemal powtórką poprzedniego. Tyle, że ja już nie byłem tam postacią anonimową, jak poprzednio. Znowu na początku się wstawiłem, żeby mieć dobry humor, ale tylko tyle. O Annę dbałem tak, żeby nie mogła mi niczego zarzucić i żeby tym prukwom, o których wspominała kiedyś Wanda, gały wychodziły na wierzch z zazdrości.
    Anna zresztą szybko pozbyła się obaw o moje zachowanie. Znała mnie na tyle, że nie musiała pilnować ilości wypijanego przeze mnie alkoholu, ani uśmiechów, kierowanych do jej koleżanek z pracy. Zresztą po jakimś czasie, znów cicho zaproponowała mi, żebym się nie wahał prosić je do tańca, zostawiając ją samą. Więc bawiłem się nieźle. Tańczyłem pewnie nawet z tymi prukwami. I jeszcze próbowaliśmy z Anną nauczyć szacowne Grono Pedagogiczne niektórych, całkiem niecenzuralnych piosenek, śpiewanych gremialnie w akademikach. Było bardzo wesoło, a szanowny dyrektor, zachwycony imprezą, podczas chwili rozmowy ze mną w cztery oczy, podtrzymał swoją ofertę zatrudnienia nas z Anną na stałe. Od przyszłego roku szkolnego...
    A po balu poszliśmy do Wandy, gdzie mieliśmy cały pokój wolny, gdyż Wanda spała z dzieckiem w drugim. Anna miała humor wręcz szampański, była dzisiaj bardzo zadowolona ze mnie i dawała temu wyraz. Tym razem to ja leżałem jak król, a ona mnie pieściła, nie pozwalając nawet na najmniejszy mój udział w seansie. Wróciło nawet „panie mój i władco” szeptane mi perwersyjnie do ucha. Dała mi niezłą lekcję, sama się przy tym tak nakręcając, że gdyby róg poduszki, którym zakneblowała sobie usta, niechybnie obudziłaby na finiszu połowę internatu...

    Lekkie szarpnięcie samochodu przywróciło mnie do rzeczywistości. Usłyszałem jak Dorota mówi do Lidki.
    - Kasia wreszcie śpi, możesz swobodnie opowiadać co słychać u ciebie, jak się układa wam z Romkiem?
    - Zwyczajnie, tak jak dotychczas... – odpowiedziała powoli Lidka. – Zaharowuje się nadgodzinami i mało mamy czasu dla siebie. Ślubu nie bierzemy, bo nie ma gdzie mieszkać w Warszawie. On innego miejsca dla siebie nie widzi, bo tu jest możliwość pracy i pieniądze, ja z kolei na razie nie mogę się zdecydować na Warszawę. Znasz moją sytuację.
    Poruszyłem się, przeciągnąłem dyskretnie, chcąc, aby dziewczyny zauważyły, że nie śpię. Nie chciałem ich podsłuchiwać, jeśli miały jakieś tajemnice nie przeznaczone dla moich uszu. No i osiągnąłem co chciałem. Lidka spojrzała do tyłu, ale potem spokojnie odwróciła wzrok i kontynuowała.
    - W sumie to widujemy się co tydzień, albo i częściej; czasem on przyjeżdża na weekend, albo ja jadę do Warszawy, właściwie to częściej ja jeżdżę, wciąż mam sporo spraw do załatwienia tak w instytucie, jak i na uczelni. Z instytutu nadal zlecają mi prace. Roman zainstalował mi modem, więc wykorzystuję komputer, a i w kontaktach z instytutem to się przydaje. Tyle, że prawdopodobnie w tym roku i tak będę musiała się zdecydować, albo rybki, albo akwarium. Czyli albo Instytut, albo Czyżyny. No i mam dylemat.
    - A w jakiej branży pracuje pan Roman? – zapytałem.
    Lidka nawet się nie odwróciła. Uwagę pochłaniało jej prowadzenie samochodu, jednak odpowiedziała.
    - Jest informatykiem. I to takim z „fiołem” na punkcie komputerów. Opiekuje się tą dziedziną w poważnej zagranicznej firmie, poza tym mają taką grupę podobnych pasjonatów jeszcze ze studiów i wieczorami coś tam eksperymentują na własny rachunek. Na razie nie jest to żadna działalność gospodarcza, tylko raczej badawcza. Czyli nie daje żadnych pieniędzy, a pochłania mnóstwo czasu i energii. A także zarobionej kasy.
    Byłem wtedy chyba jeszcze bardzo zaspany, albo mało przytomny i tylko to mnie tłumaczy, że wszedłem swoim następnym pytaniem na całkiem grząski grunt.
    - A mąż pani Doroty co robi? – bezczelnie zahaczyłem o tematy osobiste.
    Dorota nawet nie drgnęła.
    - Kamil? - zapytała Lidka, jakby chciała się upewnić, albo dać sobie trochę czasu na zastanowienie się, czy odpowiadać. - Kamil, to jeszcze większy świr i pracuś niż Roman. Jest fizykiem i coś tam ma wspólnego z atomistyką. Jest doktorem, pracuje na uczelni, a jego rozprawa doktorska wzbudziła niejakie zainteresowanie w ich światku. I nie tylko tym lokalnym, jej echa rozbiegły się daleko. A teraz właśnie słyszę od Dorki, że znowu zajął się wyłącznie swoją pracą. W sumie niezły chłopak, jednak nie będę więcej opowiadać, bo Dorka może sobie tego nie życzyć.
    - Dlaczego, możesz mówić – odezwała się Dorota, z wyraźną obojętnością w głosie.
    Lidka obrzuciła ją wzrokiem.
    - Dorka, ty mi się tu nie rozklejaj. Niczego nie będę mówić. Twardym trza być a nie miętkim.
    - Wiesz... czasem mam ochotę się upić.
    - Boże, Dorcia, z tobą naprawdę jest źle! Ty i alkohol? Ale mi dzisiaj suniesz niespodzianki. Jedna po drugiej!
    Było mi głupio, że poruszyłem niezbyt miły temat. Gorączkowo szukałem po głowie czegoś, co pozwoliłoby mi zmienić niezręczną sytuację i skierować rozmowę na mniej intymne tory. Ale w głowie miałem pustkę… Postanowiłem się powygłupiać.
    - Pani Lidko, musimy coś zrobić dla poprawy sytuacji. Ja na przykład... O! Z radością bym pocałował panią Dorotę...
    Lidka roześmiała się ironicznie.
    - Panie Tomaszu, ja ją wielokrotnie całowałam, to nic nie daje! Ona na to nie reaguje, niech mi pan wierzy. To nic nie pomaga.
    - Ja bym jednak spróbował – nie ustępowałem i zaraz dodałem. – Pani Doroto, proszę przesunąć głowę trochę bardziej na prawo, abym miał dostęp, to pocałuję pani włosy.
    Siedziała przez chwilę bez reakcji. Potem obejrzała się do tyłu i spojrzała na Kasię. Dziewczynka spokojnie spała. Wtedy z wysiłkiem obróciła głowę jeszcze dalej do tyłu i obrzuciła mnie spojrzeniem. Jej oczy patrzyły na mnie pytająco i bez ironii. Sprawdzała, czy z niej nie kpię. A ja wtedy spoważniałem. Patrzyłem jej spokojnie prosto w oczy i naprawdę nie wiem jak to zrozumiała. Trwało to sekundę, po czym Dorota w milczeniu wróciła do poprzedniej pozycji. Siedziała tak bez ruchu, nieoczekiwanie jednak część jej głowy powoli wysunęła się poza zagłówek na prawo i oparła o słupek pomiędzy drzwiami.
  • #20
    literatka
    Level 12  
    Natychmiast pochyliłem się do przodu, wsuwając nos i usta w jej włosy. Pachniały tajemniczo a zarazem intensywnie jak nigdy dotąd. Ten zapach… Delikatnie zacząłem całować włosy, a potem rozsunąłem je językiem, starając się dotrzeć do ucha. Prawie mi się to udało, chwyciłem więc wargami małżowinę i próbowałem ssać. Do wiszącego kolczyka nie mogłem się dobrać, ale… zapach był tutaj oszałamiający.
    Lidkę chyba zaniepokoiła cisza jaka zapadła w aucie. Katem oka dostrzegałem, że kilka razy próbowała dostrzec to co się działo, ale raczej niewiele zobaczyła. Zagłówek osłaniał Dorotę a moja głowa skrywała zabiegi, które tam czyniłem. Nie przejmowałem się tym. Byłem ogromnie podniecony i miałem wrażenie, że Dorota również nie pozostaje obojętną. Na nią to też podziałało! Nieoczekiwanie odezwała się Lidka.
    - Opuść sobie oparcie, będziesz miała jeszcze wygodniej!
    Słowa te, a miałem wrażenie że są mocno ironiczne, jakby otrzeźwiły Dorotę. Poderwała się i pochyliła do przodu wychodząc z mojego zasięgu, po czym zastygła w takiej pozie.
    Lidka spojrzała na nią z uśmieszkiem.
    - No Dorka, to już był rekord świata w twoim wykonaniu. Szybko potwierdzasz moje przypuszczenia…
    Nie zareagowała, zwisła wręcz na pasach, jakby coś ją unieruchomiło, albo dochodziła do siebie. Może była zaskoczona swoją reakcją, podobnie jak i ja? Po chwili oparła się o fotel, ale głowę trzymała prosto, pozostając ponownie poza moim zasięgiem. A kiedy przemówiła, zwróciła się do mnie bardzo zwyczajnym, obojętnym głosem.
    - Mam nadzieję, że pan się na mnie nie pogniewał?
    Zaskoczyła mnie. Ale na krótko.
    - Pani Doroto! – odpowiedziałem cicho. – Przecież to absurd. Ja i gniewanie się na panią to matematyczna sprzeczność! Coś takiego w naturze nie istnieje! Poza naturą zresztą też – dodałem pewniejszym już tonem. – Przecież od dłuższego czasu pani o tym mówię…
    - Och, proszę nie opowiadać bajek! W pociągu pan na mnie nakrzyczał…
    - Nieprawda! Absolutnie na panią nie krzyczałem. Ja tylko nie pozwoliłem pani krzyczeć. Krzyczeć na Kasię, bo przecież na to nie zasłużyła.
    - Ale pana wzrok mówił wtedy coś innego – odparowała z przekonaniem.
    - Absolutna nieprawda! Wtedy już nic złego o pani nie myślałem… – i ugryzłem się w język.
    - Wtedy już nic złego? A co pan myślał wcześniej? – błyskawicznie wyłapała mój lapsus.
    Nie miałem wyjścia. Próbując konfabulacji mógłbym się zamotać na amen, dlatego zdecydowałem, że pójdę na całość i opowiedziałem jej jak się czułem czekając na pociąg, z jakimi dołującymi myślami wyjeżdżałem, jak wszedłem do przedziału, jak zorientowałem się, że siedząca niedaleko dziewczyna nie jest zwyczajną kobietą a zjawiskiem, i jak marzyłem, aby zaszczyciła mnie chociaż swoim spojrzeniem, i jak na początku pragnąłem odkryć u niej jakąś wadę. A potem, jak zmieniłem zdanie i już nie chciałem odkrywać wad.

    Lidkę bardzo rozbawiła moja opowieść, a Dorota wcale nie była gorsza. Tłumiły śmiech ze względu na Kasię, jednak co raz parskały głośno. Trochę mnie to wkurzyło, bo ja byłem szczery, a one nieco ze mnie kpiły. Nie omieszkałem o tym powiedzieć.
    - Właśnie takie reakcje są dla mnie nagrodą za szczerość. Powiedzcie panie, dlaczego tak okrutnie ze mnie kpicie?
    Pierwsza zareagowała Lidka.
    - Panie Tomaszu, to nie są kpiny, zaręczam! Proszę mi wierzyć na słowo, ja Dorkę znam dokładnie i dokładnie oglądałam ją wiele razy. Calutką, bez bielizny też. Ona nie ma wad! Przynajmniej jakieś trzy lata temu na pewno ich nie miała. Później nie miałam już okazji jej się przyglądnąć, jednak nie sądzę, żeby coś się pod tym względem zmieniło – znów się roześmiała. – Proszę kontynuować, fajnie tak posłuchać co mężczyźni o niej myślą…
    - No cóż… – westchnąłem w odpowiedzi. – Ja nie miałem okazji przekonać się o tym naocznie, ale wierzę pani na słowo. I proszę to docenić, że nawet bez tej obserwacji i bez jakiegokolwiek nacisku, sam zmieniłem swój pogląd!
    Potem kontynuowałem swoją spowiedź. Jak w duchu beształem siebie za zgryźliwość, jak zmieniłem sposób patrzenia na wszystko i jak zacząłem jej życzyć tylko dobrze. A potem dokończyłem opowieścią o wydarzeniach z sokiem, widzianą z mojej pozycji.

    Lidka chwilami śmiała się do rozpuku, chociaż starała się to tłumić. Dorota zaś, całej opowieści wysłuchała spokojnie, dopiero przy historii z sokiem ożywiła się niespodziewanie, zaczęła dodawać swoje spostrzeżenia tak, że całość opowiadaliśmy Lidce razem, uzupełniając się niczym dobrzy znajomi. Byliśmy naturalnie ożywieni, nastrój wyraźnie się poprawił, a Kasia kilka razy się budziła, jednak wtedy milkliśmy, więc zasypiała z powrotem.
    Po jednej z takich wymuszonych chwil milczenia, Lidka nagle powiedziała jakoś tak.
    - Patrz Dorka, jak karton soku zmienił historię świata. Od dziś będę wozić w aucie sok! Może i mnie się poprawi?
    Dorota chyba jednak nie o tym myślała, bo odwróciwszy się, poruszyła inny temat.
    - Faktycznie, panie Tomaszu, byłam panu wdzięczna za wodę, uratował pan wtedy moje dobre samopoczucie, jednak do głowy by mi nie przyszło nic więcej niż podziękowanie panu. A nie patrzyłam na pana w pociągu dlatego, że w podobnych sytuacjach staram się nikogo nie widzieć. Tak jestem wychowana i tak przywykłam; nikogo, nigdy nie prowokować. Bo w przeszłości często doświadczałam sytuacji, iż jakoby moje zainteresowanie powodowało różne zachowania ludzi i nie tylko mężczyzn. Staram się więc tego unikać i być obojętną, bo ukryć się pod ziemią nie mogę. Wiem, że jestem ładna, mężczyźni ciągle zwracają na mnie uwagę, a mnie to męczy! Nigdy nie mogę czuć się swobodnie i nawet w nocy, we własnej sypialni, czasem wydaje mi się, że patrzą na mnie czyjeś oczy… Czasem się boję, że to przejdzie w obsesję… – zamilkła i zamyśliła się. A po chwili dodała.
    - Mam jednak cichą nadzieję, że przy Lidce wrócę do równowagi, ona zawsze znajdowała lekarstwo na moje problemy. A przy tym soku… to mi się pan spodobał, a w zasadzie pana spokój i opanowanie. Nie ma co ukrywać, postawiłyśmy pana w dość trudnej sytuacji, a pan potraktował to z humorem i pewnością, że da się z tego wybrnąć. Proszę zauważyć, gdyby nie sok, to nawet nie wiedzielibyśmy, że jedziemy w sumie w jednym kierunku. I będziemy spędzać wakacje blisko siebie… Bo ja nie tylko zawożę Kasię, ale mam zamiar zostać u Lidki i oderwać się na jakiś czas od wszystkich moich problemów…
    Zamilkła i znowu coś ważyła w myślach, a potem dodała tak od niechcenia.
    - A chciałam kupić Kasi na podróż małe soki, z rurkami. Tylko że już nie było gdzie… Kioski były zamknięte, wzięłam więc duże…
    - No i miałaś duże! – zachichotała Lidka, co znów nas rozbawiło.

    Przez chwilę docinały sobie wzajemnie, ja jednak nie mogłem zapomnieć o włosach Doroty i tym aromacie, który rozsiewała wokół. Teraz był słabszy, ale nie dawał o sobie zapomnieć. Chciałem całować jej ucho! Dlatego kiedy się trochę uspokoiły, spróbowałem wykorzystać sytuację małego spoufalenia, do którego doszliśmy w trakcie rozmowy.
    - Pani Doroto, proszę skorzystać z propozycji pani Lidki i opuścić nieco oparcie fotela, będzie pani wygodniej!
    Propozycja była niemal bezczelna. Na chwilę zamarła, a potem odwróciła się, spojrzała mi w oczy i powiedziała pewnym głosem.
    - Panie Tomaszu! Zrobię to, ale tylko pod jednym warunkiem…
    Aż się skurczyłem na swojej kanapie z wrażenia. Starając się jednak trzymać fason, dzielnie odparłem.
    - Słucham pani, madame!
    Wtedy usłyszałem jej spokojny, powolny wręcz głos.
    - Pod warunkiem, że przestanie pan zwracać się do mnie per „pani”, czy też „madame”, a będę dla pana zwyczajną Dorotą, tylko i wyłącznie Dorotą!
    Ten powolny sposób mówienia sprawił, że zaskoczenie tym razem mnie ominęło.
    - Och, bardzo pani łaskawa, pani Doroto! Oczywiście, przyjmuję wszystkie warunki!
    Wyswobodziła się wtedy z pasów bezpieczeństwa po czym odwróciła w moją stronę, klęknęła na swoim fotelu i wyciągnęła do mnie rękę pomiędzy oparciami.
    - Dorota jestem! – oznajmiła.
    Ująłem jej dłoń, podniosłem do ust, pocałowałem i patrząc jej w oczy odpowiedziałem.
    - Dorotko, ja mam na imię Tomek.
    - Miło mi, Tomku – odpowiedziała zalotnie.
    - Cała przyjemność po mojej stronie, Dorotko!
    Lidka, która nie przestając śledzić drogi, rzucała na nas chwilami spojrzenia, odezwała się nagle zza kierownicy:
    - No dobra, dobra, co się tak gapicie na siebie? Możecie się nawet pocałować teraz, póki Kasia śpi, bo zaraz się gdzieś zatrzymamy i zrobimy oficjalne prezentacje. Ale całować to się wtedy nie będziecie.
    Dorota wystawiła głowę obok zagłówka i czekała. Zsunąłem się z kanapy. Ująłem delikatnie jej podbródek i ostrożnie pocałowałem w zamknięte usta. A potem jeszcze raz. I jeszcze… Wtedy jakimś cudem jej ręka objęła moją głowę, a wargi się rozchyliły…
    Nasze języki od razu się odnalazły i zaczęły tańczyć swój własny taniec, moja zaś ręka, nie zważając na fakt, iż przeszkadza Lidce w prowadzeniu samochodu, też odnalazła drogę do jej pleców i przycisnęła ciało do fotela, chociaż chciałem ją przytulić do siebie… Dorota cichutko jęknęła.
    - Ej, ej, ej! – dobiegł nas twardy głos Lidki. – Dość! Siadać na miejsca!
    Boże, zaczynałem już zapominać o białym świecie. Ona mnie pocałowała!

    Niechętnie posłuchaliśmy jej głosu. Dorotka, zmęczona niczym po biegu, klapnęła na fotel, a ja podobnie. Pulsowanie w głowie i w podbrzuszu zaczęło z wolna ustępować.
    - Zapnij pas, Dorka, bo nas gdzieś skasują – zagderała Lidka.
    Dorota posłusznie zapięła pas i opuściła głowę, oddychając głęboko.
    - Dobrze. Widzę wyraźnie, że coś was opętało – kontynuowała Lidka. – Ale ja jestem tutaj jeszcze trzeźwa i żadnych brewerii mi przy dziecku nie będzie, jasne? Ma być porządek! Przyjęli do wiadomości? – Po czym, nie czekając na odpowiedź, dodała. – Panie Tomaszu! Proszę, od teraz będę dla pana Lidką, dobrze? I to bez żadnych formalności, bo siedzę za kierownicą. Te sprawy załatwimy później, może tak być?
    Wystrzeliła cały tekst jak z cekaemu, tak, że nie zdążyłem niczego wtrącić. Tym bardziej, że również miałem problemy z wyrównaniem oddechu.
    - Oczywiście, pani Lidko. Jestem Tomek. Brudzia wypijemy w Pokrzywnie – obiecałem.
    - Mnie ten wariant również odpowiada – zaśmiała się. – A teraz, Tomek, opowiadaj mi tu, skąd się wziąłeś w Pokrzywnie, bo ja cię zupełnie nie kojarzę, a znam sporo ludzi z gminy.
    Opowiedziałem historię kupna gospodarstwa Jesionka, przy czym wcale nie ukrywałem w jakim charakterze jadę w to miejsce. Myślałem, że Lidka tylko pochwali wybór szwagra, jednak odpowiedziała dość ogólnie.
    - Wiesz co? Nic o tym nie słyszałam w Czyżynach. O Jesionku oczywiście wiem, jego historia jest znana, chociaż tam na miejscu nigdy nie byłam. Wiem, że umarł, natomiast o twoim szwagrze nie mam żadnej informacji. Ale to nic nie znaczy, bo trudno słyszeć o wszystkich. Przez ten teren przewala się rocznie mnóstwo ludzi. Dziesiątki wszelakich obozów, wypraw, turystów, ekspedycji, wczasów i sporo innego narodu. Uczulam cię tylko na kontakty z policją, gdyż oni teren znają, a jak nie znają ciebie, to możesz mieć problemy.
    - Nie przejmuj się – odparłem. – Tydzień temu byliśmy wraz ze Stefanem na komendzie w Czyżynach. Stefan pokazał im akt notarialny kupna gospodarstwa, wylegitymowali nas obydwóch, a Stefan oświadczył im, że ja tam będę z prawami decydenta, za jego wiedzą i zgodą, więc uważam, że policaje mnie tam nie zgarną. Spisali sobie z tego całkiem pokaźny protokół i obiecali, że wszystkie patrole się z nim zapoznają. Mam nadzieję, że problemów nie będzie. Nawet nam obiecali, że czasami będą zaglądać, czy ktoś nie demoluje chaty.
    - To prawidłowo zrobiliście. Ale powinieneś mieć z tego jakąś policyjną notatkę, na wszelki wypadek.
    - Coś tam mam, chociaż prawdę mówiąc, to jej dokładnie nie czytałem. Pisana ręcznie, brzydki charakter pisma, nie miałem po prostu ochoty. To tylko jakieś pokwitowanie, które wydębił Stefan.
    Roześmiała się.
    - No tak, nasza policja jest technicznie ciągle za Murzynami. Na świecie komputery, a tu przez cały czas kopiowy ołówek...

    Dorota nie brała udziału w tej rozmowie. Siedziała wygodnie w fotelu i przysłuchiwała się mojej opowieści. Ale teraz, kiedy zapadła chwila ciszy, nieoczekiwanie zmieniła temat.
  • #21
    literatka
    Level 12  
    - Tomek, czyli ty nie pochodzisz z Mazur, prawda?
    - Nie, skądże! Jadę tam tak naprawdę po raz drugi w życiu, pierwszy byłem przed tygodniem, bo samych przejazdów nie liczę.
    - A w tym domu do którego teraz jedziesz, nikt nie mieszka na stałe?
    Pytanie było tak oczywiste, że nie spostrzegłem pułapki. W dodatku postanowiłem sobie lekko z niej zadworować.
    - A niby kto ma być? Przecież obiecywałem, że jak już będziesz prać te moje spodnie, to żadna gospodyni włosów ci nie wyrwie!
    Ponownie odpięła pas, odwróciła się na fotelu i wysyczała wręcz, spoglądając mi w oczy. Oczywiście, żartowała.
    - Coś mi się wydaje, że chciałeś mnie zwabić na pustkowie, ty… ty….
    - Nieprawda, przecież obiecywałaś degustację kawy wraz z Lidką! – zaprzeczyłem.
    Chciała dostać do mnie ręką, ale zorientowała się, że oparcie fotela jej to uniemożliwia. Nie spełniła swojej obietnicy, że je opuści, gdy będziemy sobie mówić po imieniu i teraz miała problemy. Odnalazła jednak pokrętło i po chwili oparcie położyło mi się niemal na kolanach, gdyż nie miałem miejsca, aby się odsunąć.
    Dorota wyciągnęła rękę w moją stronę i wycelowawszy w kierunku twarzy wskazujący palec, podsuwała się powoli. Jej palec nieuchronnie zbliżał się do mojego nosa.
    - To ty taki jesteś? – znów niby syczała z zaciśniętymi zębami. – Przyznaj się, co znowu wymyśliłeś? Nie chcesz mnie aby uwięzić? Zamknąć w jakiejś głuchej piwniczce?
    Spojrzałem na Kasię, jeszcze spała. Schwyciłem więc wyciągniętą dłoń i pociągnąwszy ku sobie odsunąłem w bok, aby mi nie przeszkadzała. Dorota musiała wtedy pochylić głowę, aby złapać równowagę, podtrzymałem ją więc i od razu zacząłem delikatnie całować znajdujące się obok mnie włosy. Wtedy znieruchomiała. A potem dłoń wyśliznęła się z mojej i objęła mnie za szyję, przyciągając do siebie. Podniosła też głowę do góry i nasze usta się odnalazły. Języki też. Wtedy odważyłem się na następny krok. Moja ręka zatoczywszy łuk, odnalazła nagi skrawek skóry pod bluzeczką i bezczelnie zaczęła posuwać się wyżej, już pod materiałem.
    Miała wspaniałą skórę, gładką niczym aksamit i przyjemnie chłodną. Tętno wyraźnie mi przyspieszyło i już zaczynałem zapominać gdzie jesteśmy i co robimy, kiedy samochód gwałtownie przyhamował i zaraz się zatrzymał. Lekko zawstydzeni, usiedliśmy na swoich miejscach.

    Auto stało na poboczu drogi w szczerym polu, kilkanaście metrów od sporej kępy drzew. Lidka siedziała za kierownicą i w milczeniu spoglądała w naszą stronę. Kasię to nagłe hamowanie również rozbudziło, usiadła jeszcze mało przytomna i rozglądała się dookoła. Wreszcie Lidka przemówiła.
    - Dorka, chodź ze mną na stronę. Tomek, ty idziesz na przeciwną, a Kasia pójdzie potem z Dorotą.
    Dorota podniosła oparcie, po czym posłusznie i bez jednego słowa wyszła z samochodu na pobocze. Za nią wyszła Lidka, zabierając ze sobą kluczyki do samochodu i torebkę.
    Nie byłem z siebie zbyt zadowolony. Chyba teraz przesadziłem, o czym świadczyła reakcja Lidki. Coś tu nie grało. Przecież one nie poszły za potrzebą, na te sprawy są przy drodze stacje benzynowe i normalne toalety. Oczywiste, że to był tylko pretekst bo Lidka chciała z Dorotą porozmawiać. Tylko o czym? Chyba zbyt gwałtownie wdzierałem się w ich życie… Ale przecież Dorota sama wspomniała, że przez lato będzie blisko… tak się jej wyrwało, czy to była wskazówka przeznaczona dla mnie? Co o tym miałem myśleć? Krew mi niemal wrzała… Czy nie za stary jestem na takie myślenie?...
    Kurcze, jak ten czas biegł szybko do przodu… Kilka godzin temu marzyłem, aby na mnie chociaż spojrzała, a teraz już się z nią całowałem… Tylko to wciąż było dla mnie za mało…

    Dorota wyraźnie kryła jakaś tajemnicę. Za cholerę jednak nie mogłem się zorientować czego dotyczyła. To, że nie chciała mówić o swoim małżeństwie, było normalne; mnie też o żonę nie wypytywały szczegółowo. To, że mąż za granicą? Ależ ona nie była beksą! Na pierwszy rzut oka było widać, że nie z takimi problemami radziła sobie w życiu. Problemy w pracy? A któż ich nie ma? Kompleksy wobec mężczyzn? A gdzież tam, przecież cały czas zachowywała się najnormalniej w świecie, począwszy od epizodu w pociągu! I to tam właśnie pokazała, że potrafi doskonale panować nad sytuacją! Jakieś skryte ułomności fizyczne? No przecież Lidka wyśmiała moje poszukiwania u niej jakiejś wady… Nic nie rozumiałem…
    Wiedziałem tylko, że nie odczuwam jej sprzeciwu i chęci obrony, czy też niechęci do mnie, przy coraz wyraźniejszych i czasami wręcz bezczelnych podchodach. Przeciwnie, miałem wrażenie, że od dłuższego już czasu, to ona bardzo dyskretnie i umiejętnie mnie prowokuje. Oczywiście, absolutnie się nie odkrywając. Robi to tak, żeby móc w każdej chwili wycofać się bez szwanku na swoim wizerunku. To ja mam atakować. To ja mam być zdobywcą. Ona sama nie przyjdzie. Ale jeśli nie zrozumiem tego o co jej chodzi, pożegna mnie bez żalu.
    Tylko był jeszcze mały problem… Czy to wszystko jest aby prawdziwe? Czy mam uwierzyć w to, że ta piękna dziewczyna jest mną zainteresowana? Dlaczego??? Może chodzi o pieniądze? Przecież ich nie miałem!
    Aż się roześmiałem w duchu. Na krezusa, to nie wyglądałem zupełnie. I nie miałem – przynajmniej sam byłem o tym przekonany – takich ciągot, by udawać kogoś, kim nie byłem. A może chodzi o seks? Też raczej śmieszne! Aż opuściłem głowę z bezsilności. Przecież moją własną żonę coraz rzadziej interesowało łóżko ze mną…
    Bywały już całe miesiące, kiedy nie sypialiśmy ze sobą… Więc cóż mogłem zaoferować taaakiej dziewczynie? Śmiech na sali... Obok, na wyciągnięcie ręki, mogła znaleźć tysiące młodszych, sprawniejszych samców i nie sądzę, by chociaż jeden jej odmówił. Ja, może bym jeszcze czasem coś potrafił, ale… jak to sprawdzić?… Pomarzyć dobra rzecz! O tym, o co jej naprawdę chodzi, na razie nie miałem nawet mglistego pojęcia…

    Niczego mądrego na razie nie byłem w stanie wymyślić. Należało więc skorzystać z przerwy w podróży i opróżnić pęcherz. Wysiadłem z samochodu i przy najbliższym drzewie za drogą załatwiłem potrzebę, po czym wróciłem na pobocze, zatrzymując się obok auta.
    Pogoda zdecydowanie się poprawiła. Wprawdzie słońca było jeszcze niewiele, ale chmury miały zdecydowanie mniejszą grubość a i temperatura od biedy uzasadniała moje krótkie spodenki. Szło ku ciepłu.
    Spojrzałem w stronę niedalekiej kępy. Obydwie stały obok drzew i śmiały się serdecznie tak, że aż się zginały. Nawet tutaj na drogę dochodziły ich chichoty i to pomimo szumu przejeżdżających samochodów. Z czego one tak się śmieją – pomyślałem. – Czy przypadkiem nie ze mnie?
    Cała ochota, cała odwaga opuściły mnie jak ręką odjął, jak powietrze przekłuty balonik. Po jaką cholerę w ogóle myślę o takich sprawach? Po co ja się łudzę? Stary satyr! – niemiłosiernie kpiłem z siebie w duchu. – Małolaty mu się zachciało! Lepiej zażyj tabletki, rencisto, żeby ci serce nie stanęło! – zgrzytałem zębami.

    Nagle Lidka skierowała spojrzenie w kierunku samochodu i zobaczyła, że im się przyglądam. Pomachała mi ręką. Potem pośmiały się jeszcze, porozmawiały i powoli, krok za krokiem, skierowały się w stronę drogi.
    - Ładnie to tak śmiać się z nieobecnych? – powitałem je na kilka metrów przed nasypem.
    Lidka znieruchomiała i jakby spoważniała.
    - Nie śmiałyśmy się z nieobecnych, tylko z obecnej.
    - A co takiego zabawnego zrobiła ta „obecna”? – zaakcentowałem ostatnie słowo. – Może i ja się pośmieję?
    Zachichotały obydwie.
    - Nie mogę tego powiedzieć, przykro mi! – Lidka pokręciła przecząco głową.
    - W porządku – odparłem, lekceważąco machając dłonią. – Sądziłem naiwnie, że skoro przeszliśmy na ty, to nie będziecie mieć takich tajemnic…
    - Tomek, przestań! – Lidka była zdegustowana. – Jakich tajemnic? To są zwyczajne, damskie sprawy i nie wypada o nich mówić w męskiej obecności.
    - Tomek ma rację – odezwała się Dorota. – Głupio się zachowujemy, tak nie wypada. Już lepiej powiedzmy wszystko.
    Spojrzały na siebie i jednocześnie parsknęły śmiechem. Obserwowałem je, kompletnie zdezorientowany. Nie miałem pojęcia co znowu wymyśliły i w końcu zapytałem o to. Odpowiedzią był ponowny wybuch śmiechu. Wreszcie Lidka z trudem wykrztusiła:
    - Dorota… zgubiła majtki! – po czym ponownie zaczęła się histerycznie śmiać.
    Też się uśmiechnąłem, ale nie mogłem w to uwierzyć.
    - Jak, jakim cudem?
    Dorota uspokoiła się na tyle, że z wielkim trudem, ale jednak zaczęła mówić, przerywając co chwilę.
    - Bo poszłam… za drzewa… żeby…
    Więcej nie była w stanie. Kolejny atak śmiechu przerwał jej wywód. Ja zresztą też byłem już zarażony ich nastrojem i nic bym na pewno nie słyszał.
    W końcu Lidka opanowała się i wyjaśniła.
    - Tomek, nie chodzi o te majtki, tylko o ton jej głosu i minę z jaką powiedziała do mnie „Lidka, zgubiłam majtki!”. Myślałam, że padnę na miejscu.
    Nic nie rozumiałem.
    - To w końcu gdzie są te majtki? – zapytałem otwarcie.
    Dorota też już się opanowała.
    - W bagażach – Dorota już się opanowała. – Nie założyłam od razu po prysznicu a później zapomniałam! – ponownie wybuchnęła śmiechem. Dopiero uspokoiwszy się, wyjaśniła do końca.
    - Wtedy na stacji, kiedy poszliśmy się myć, okazało się, że nie wzięłam bielizny ze sobą do łazienki. Miałam założyć je później, ale tak mnie pilnowałeś zarówno przed barem, jak i po śniadaniu, że nie miałam okazji…
    - I cały czas od tej stacji jesteś bez majtek? – zapytałem zdumiony.
    - Na to wychodzi! – odparła niezbyt strapionym głosem. A Lidka wpadła jej w słowo
    - Teraz natomiast chciała zdjąć, a tu… nie ma! Ktoś je ukradł! – i znów wpadły w histeryczny śmiech.
    Tyle, że i mnie się on udzielił, ale zdążyłem wykrztusić.
    - To się świetnie składa, bo ja też nie mam na sobie majtek.
    Omal nie popadaliśmy na ziemię ze śmiechu i długo nie mogliśmy się uspokoić. Ja się przestałem śmiać dopiero wtedy, kiedy groziło mi uduszenie.
    Pierwsza opanowała się Lidka i zaczęła udawać gderanie.
    - Co oni zrobili z mojego samochodu, jakiś wóz naturystyczny. Bez gaci jeżdżą.
    - Ja musiałem – nieśmiało zaprotestowałem. – Te z sokiem mi nie odpowiadały…
    Znów śmiech uniemożliwił nam przez chwilę dalszą rozmowę.
    Kiedy zapadała cisza, Lidka kontynuowała:
    - Tyle lat wychowywałam tę dziewczynę na porządną panienkę. A teraz wyjdzie na to, że przywiozę ją do domu bez majtek. Ręce mi opadają. Tomek, nie jestem pewna, że – spojrzała na mnie, a potem kolejny raz zaniosła się histerycznym śmiechem. Kiedy się nieco uspokoiła, z trudem wyjaśniła.
    - Już miałam zapytać, czy… czy tam, na stacji, nie maczałeś w tym palców…
    - W czym?
    Znowu histeryczny śmiech odebrał nam oddechy…

    To Kasia przywróciła nas do rzeczywistości, otwierając drzwi i głośno domagając się zaprowadzenia na stronę. Lidka sama zadeklarowała się spełnić jej życzenie, aby Dorota miała możliwość uzupełnienia garderoby. Zostaliśmy więc sami przy samochodzie. Nie bardzo wiedziałem jak się teraz zachować, więc bezczelnie zapytałem.
    - Mogę ci jakoś pomóc?
    Dorota roześmiała się, wyraźnie rozbawiona.
    - Ach dziękuję, dziękuję, dam sobie radę sama, bez obawy – szybko mnie zgasiła.
    Otworzyła bagażnik. Chwilę szukała w swoich walizkach i wreszcie wyjęła stamtąd rękę trzymając w dłoni jakieś białe zawiniątko. Chciała teraz zatrzasnąć tą ręką pokrywę i wtedy, nieoczekiwanie, to coś chciało wypaść z jej dłoni, a kiedy je odruchowo chwytała, rozwinęło się z jej dłoni, ukazując normalne damskie figi. A to wszystko przecież na poboczu drogi, z wcale niemałym ruchem!
    - Dorotko! – zawołałem. – Zgubisz znowu!
    Paru przejeżdżających kierowców zatrąbiło i tak jakby zaczęło zwalniać. Dorota najpierw błyskawicznie ukryła wszystko w dłoniach, ale po chwili zastanowienia pomachała im ręką i potem już spokojnie zademonstrowała im bieliznę w całej okazałości, rozwijając ją do końca. Ale trwało to zaledwie przez parę sekund. Potem przestała interesować się jezdnią, przeszła za samochód od strony rowu i spojrzała na mnie.
    - Tomku, byłabym ci wdzięczna, gdybyś zechciał odwrócić się na chwilę tyłem do mnie.
    - Szkoda – odpowiedziałem. – Ale skoro muszę…
    Odwróciłem się i wtedy zobaczyłem jak jeden z przejeżdżających samochodów cofa w naszą stronę. To było sportowe volvo. Kierowca zatrzymał się tuż obok nas, szyba okna pojechała w dół, a jakiś gruby, męski głos głośno zapytał.
    - Młoda, ile bierzesz za numer?
  • #22
    literatka
    Level 12  
    Dorota zakończywszy uzupełnianie garderoby, właśnie podchodziła. Po tych słowach oparła dłoń o moje ramię, spojrzała w stronę przyjezdnych i pogardliwe wypaliła.
    - Musiałbyś, człowieku, z dziesięć takich aut sprzedać, a i tak z pewnością by ci zabrakło!
    Po czym energicznym ruchem odwróciła się i wypięła pośladki w tamtą stronę, kręcąc nimi w stylu tancerki brazylijskiej samby.
    - Dorotko! – zauważyłem – Oni nawet na widok twojego tyłeczka nie zasługują.
    - Masz rację – spojrzała z wyraźną sympatią. Potem niespodziewanie cmoknęła mnie w policzek i natychmiast odeszła do samochodu Lidki. Po kilkunastu sekundach volvo ruszyło przed siebie.
    Nie wsiadałem do samochodu. Reakcja Doroty mnie zaskoczyła. Czekałem też na Lidkę, chcąc maksymalnie wykorzystać czas na rozprostowanie kości. Ale nic się nie działo tak jak planowałem. Kiedy tylko sylwetki Lidki i Kasi ukazały się zza drzew usłyszałem niecierpliwe wezwanie Doroty.
    - Tomek, wsiadaj!
    Nie ociągałem się zatem i spełniłem jej życzenie. Dorota siedziała w fotelu, odwrócona w moją stronę. Minę miała poważną, jakby chciała rozmawiać o rzeczach istotnych i ważnych.
    - Tomek, czy to co mówiłeś o sobie i o Pokrzywnie, jest całkiem prawdziwe?
    Nie miałem pojęcia o co jej chodzi, ale nie widziałem też powodu do bajerowania.
    - Niestety, wszystko jest absolutnie prawdziwe. Nigdy nie kłamię, chociaż często nie mówię wszystkiego. Bo wszystkiego nie da się powiedzieć. Ale gdybyś zapytała mnie o to czego nie mówiłem, to wiedz, że i tak zawsze powiem ci prawdę. Czasem ta prawda nie jest miła dla pytających, więc pytający też powinien się zastanowić, czy zapytać warto. Bo wiele razy prawda bywa niemiła. Tak jest i w tym przypadku. Wiem, że prawda nie jest dla mnie korzystna, ale jest prawdziwa. To wszystko!
    Spoglądała na mnie z jakimś niedowierzaniem, a może z przekąsem, sam już nie wiem. A może mi się tylko tak wydawał. W końcu wyrzuciła z siebie.
    - Głupstwa mówisz, Tomeczku!
    Po czym zwyczajnie się odwróciła i zapięła pas. Podniesione oparcie fotela sprawiało, że znowu była poza moim zasięgiem i ten fakt zniechęcił mnie do dociekania co miała na myśli, chociaż niczego nie zrozumiałem. O co jej chodziło?
    Zaraz też do samochodu wsiadły Lidka z Kasią. Kasia coś tam szczebiotała, ożywiona i już rozbudzona, ale kiedy Lidka ujęła w dłonie kierownicę, poprosiła ją o spokój. A ponieważ my z Dorotą milczeliśmy, w samochodzie zapadła cisza. Lidka włączyła w radiu jakąś muzykę, po czym ruszyła w dalszą drogę.

    Monotonia drogi znowu mnie usypiała. Gdy jednak zamknąłem na chwilę oczy, to nie sen przyszedł do mnie, lecz ponownie ujrzałem twarz Anny. Ale tym razem z tym jej belferskim uśmieszkiem na ustach, takim poprzez zaciśnięte wargi. Taaaak… po tym drugim balu Anna najpierw była mną zachwycona, ale już po kilkunastu dniach wyraźnie zmieniła taktykę. Przestała mieć do mnie słowne pretensje, za to coraz częściej widziałem jej zaciśnięte usta. Były ku temu powody…
    Najpierw, jeszcze przed balem, odbyła się wreszcie ta wielka radiowa impreza, tak długo przez nas przygotowywana. Nasz program zrobił wtedy furorę i w dość zgodnej opinii był to najlepszy fragment wieczoru. A jak się jeszcze rozniosło, iż ja wcale nie udawałem że piję, tylko w ciągu kilku minut rzeczywiście wypiłem na scenie niemal pół litra wódki, to potem, przez parę tygodni, wszystkie oczy na miasteczku się za mną odwracały.
    Dowód na to, że było tak naprawdę, sprowokowałem mimochodem. Przecież butelkę z ostatnimi łykami zawartości podałem pod koniec występu na widownię. I publicznie sprawdzano, że tam faktycznie była fabryczna zawartość! Oszustwa nie było. Dla wielu był to szok… Wyszła mi zagrywka rodem z Hollywood. Nieważne jak mówią, dobrze czy źle, ważne, żeby mówili…
    Anna, oczywiście była na widowni, chociaż ja tego nie wiedziałem. Jednak obserwowała reakcje zarówno podczas występu jak i po nim. I jak się okazało, to wszystko wcale jej nie zachwyciło. Chyba nie lubiła moich samotnych sukcesów, wolała mieć w tym swój udział.
    Natomiast po występie definitywnie straciłem moje paromiesięczne usprawiedliwienie przed dziewczynami. Teraz już nie miałem się czym tłumaczyć.
    Niespecjalnie się tym przejąłem, miałem większy powód do niepokoju. Moje spotkania z Martą nabierały intensywności. Kilka razy pojechałem do niej, kilka razy przyjechała do mnie… nawet spaliśmy już parę razy u mnie w pokoju, chociaż jeszcze tylko jak brat z siostrą… no, powiedzmy za wyłączeniem biustu, jednak coraz bardziej mnie intrygowała. I wcale nie dlatego, że nie chciała się ze mną ot tak przespać. Z nią czułem się jakoś normalnie. Sam nie wiem na czym to polegało, ale tak było i już.
    To pewnie dlatego, na którąś kolejną imprezę w naszym akademiku nie zaprosiłem ani Anny, ani Grażyny, lecz Martę. Chłopaki byli tym zaskoczeni, ale nikt tego przy ludziach nie okazał. Tylko Janusz gdzieś w kąciku uprzedził mnie, że Anna chyba mnie zabije, gdyby się o tym dowiedziała. No i Wiesiek mnie uprzedzał, że będzie musiał bardzo się pilnować, bo czasem widuje się z Anną, więc mógłby coś przypadkowo chlapnąć.
    Miałem to gdzieś. W ogóle, większość gości – chodzi o dziewczyny oczywiście, bo chłopaków był u nas dostatek – była nowa, więc Marta doskonale wpisywała się w sytuację. Żadna dziewczyna jej dotąd nie znała i ona nie znała żadnej. Sytuacja bardzo mi sprzyjała.
    A po imprezie oczywiście spaliśmy razem. Raczej nie próbowałem z nią niczego, bo byłem w takim stanie, że w ogóle niewiele mi zostało w pamięci z przebiegu samej imprezy. Za to na drugi dzień…

    Niektórzy koledzy często jeździli na niedzielę do domu. Kto miał blisko, ten korzystał z okazji odwiedzenia rodziny, a klucze do pokoju zostawiali potrzebującym. W ten sposób dostałem klucz do pokoju kolegów, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś potrzebował. I to dokładnie naprzeciw mojego, żeby nie trzeba było daleko chodzić.
    Więc po imprezie, kiedy już podnieśliśmy się z pościeli, kiedy zjedliśmy śniadanie, a potem kolejno poszliśmy pod prysznic, jednak okazało się, że do południa jest jeszcze sporo czasu. Marta miała być do wieczora i nie miałem pojęcia co jej zaproponować. Byłem zbyt skacowany i zmęczony, żeby iść gdzieś na miasto, a jednocześnie czułem, że trochę się przed nią błaźnię. Wybawiła mnie z kłopotu pytając, czy dobrze się czuję. Odparłem szczerze że niezbyt i wtedy zaproponowała mi, abym poszedł jeszcze odpocząć, a ona w tym czasie spokojnie poogląda telewizję.
    Nie wyczułem ironii w jej głosie, więc z ochotą zgodziłem się na takie rozwiązanie, jednak zarówno telewizor jak i jej obecność mnie rozpraszały, dlatego poprosiłem ją, aby mnie zamknęła w tym wolnym pokoju, bo tam będzie cicho, a jak się jej znudzi telewizja, to żeby do mnie przyszła.
    No i przyszła. Obudziła mnie pocałunkami a na sobie miała już tylko bieliznę. Byłem zaskoczony, jednak szybko zrobiłem dla niej miejsce obok siebie. Wśliznęła się pod kołdrę i przywarła do mnie, a wtedy bez zwłoki, tradycyjnie zdjąłem jej biustonosz, bo na to dotąd zawsze pozwalała i zaraz poprowadziłem jej dłoń na dół mojego brzucha.
    Nie protestowała tym razem. Zajęła się wszystkim co tam miałem, więc z trudnościami, bo nie chciałem przerywać jej zainteresowania, jednak jakoś udało mi się zrzucić slipy i poczułem się znacznie luźniej. A potem już poszło z górki. Zdejmowanie fig mi ułatwiła i… już niedługo była dziewicą, wszystkiego kilkanaście minut.

    Początkowo nie zdawałem sobie z tego sprawy. Wprawdzie czułem, że coś mnie tam na początku zatrzymało, ale po doświadczeniach z Grażyną, na takie małe opory nie zwróciłem uwagi. Coś mi piknęło dopiero wtedy, kiedy zdałem sobie sprawę, że Marta zupełnie nie reaguje na moje pieszczoty. Kiedy znieruchomiałem i zapytałem co jest grane, usłyszałem tylko ciche: „boli”.
    Do wieczora nie pozwoliłem jej wstawać z łóżka. Przyniosłem jej i ręcznik, i chusteczki, i obiad, i wszystko co tylko chciała. Kilka razy nawet wślizgiwałem się do niej do łóżka, aby trochę się pościskać i popieścić, a kiedy wieczór musiała już odjeżdżać, było mi naprawdę przykro, że się rozstajemy. Odprowadziłem ją na przystanek i wróciłem do siebie. Nie miałem ochoty na żadne odwiedziny u nikogo.
    Przyjechała do mnie potem w środku tygodnia. Nie wiem, jak to się stało, ale na całe szczęście byłem w pokoju u siebie. I to sam. Nie miała dużo czasu, więc trochę pogadaliśmy i umówiliśmy się na sobotę i niedzielę. Sam to zaproponowałem niczym kamikadze. Od razu na dwa dni. Ale potem nie żałowałem. Marta sama zresztą powtarzała, że zachowuje się jak w starym dowcipie: „nie wiem jak się nazywa to co robimy, ale od dziś to będzie moje hobby!”.
    I rzeczywiście, gdzie myśmy się później nie kochali…

    Zupełnie nie wiem, kiedy zasnąłem. Obudziła mnie Dorota, która znowu opuściła nieco oparcie swojego fotela i potrząsała mnie ręką.
    - Tomek, twoje Pokrzywno na horyzoncie. Obudź się! – wołała.
    Otwarłem oczy i spojrzałem przez okno. Niedawno widziane krajobrazy wracały do mnie z pamięci. Przetarłem ręką powieki, aby szybciej powrócić do rzeczywistości i zwróciłem się do Lidki.
    - Wiesz jak masz jechać?
    - Myślę, że wiem – odparła. – Na ostatnim zakręcie przed wjazdem do głównej części wioski, odchodzi na wschód taka polna, zarośnięta dróżka, przy której jest tylko jeden dom. To chyba tam. A da się nią w ogóle przejechać?
    - Bez obawy. Tydzień temu dojechaliśmy samochodem pod sam dom – odpowiedziałem zaspanym głosem, ale już w pełni przytomny..
    Lidka wolno prowadziła samochód. I bardzo dobrze – pomyślałem. Wreszcie ktoś jeździ rozsądnie. Zaraz też przyszła mi do głowy druga, czy tylko samochód prowadzi rozsądnie? A te całe nauki podczas jazdy, czyż nie były rozsądne? Nie było dwóch zdań. Lidka, to był facet z jajami. Całkiem niebrzydka, chociaż urodą nie mogła konkurować z Dorotą, zgrabna, z głową na karku, zupełnie niczego jej nie brakowało! I jak dotychczas, bez względu na warunki, niezmiennie zachowywała zimną głowę.
    Samochód stoczył się z asfaltu, na polną dróżkę, prowadzącą do gospodarstwa Jesionka. Jesionek wprawdzie już kawałek czasu nie żył, ale dla mnie jakoś ta nazwa pozostawała właściwa. Byłoby herezją, gdybym zaczął to wszystko nazywać gospodarstwem Stefana.
    Lidka jechała wolno, jakby nie miała zbytniego zaufania do niespodzianek czyhających na zawieszenie jej auta, ale obyło się bez nich i w końcu stanęliśmy przed bramą. Wtedy wysiadłem i odszukałem schowany klucz. Potem otwarłem szeroko wierzeje, a Lidka ruszyła i nie czekając na mnie, zajechała aż pod sam dom.
    Pospieszyłem tam bez zwłoki. Dom był przecież też zamknięty, a klucze były schowane w oddzielnym miejscu. Ot, na wszelki wypadek, takie małe zabezpieczenie przed złodziejami.
    Wydobyłem je. Nie poszedłem jednak otwierać drzwi, tylko zrobiłem małą rundę wokół budynku. Nigdzie nie było śladów włamania. W międzyczasie dziewczyny, łącznie z Kasią, również wysiadły i z zainteresowaniem oglądały otoczenie. Kiedy znowu znalazłem się przy wejściu, otwarłem drzwi i teatralnym gestem ręki zaprosiłem je do środka.

    Byłem podekscytowany ich obecnością, ale jednocześnie jakoś osłabiony snem oraz całą dzisiejszą sytuacją. Postanowiłem im nie przeszkadzać w oglądaniu, bo na rolę przewodnika najwyraźniej się teraz nie nadawałem. Czułem się nieoczekiwanie bardzo słaby i zupełnie pozbawiony adrenaliny. Słaby z wrażenia. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, że Dorota jest tutaj i nie miałem pojęcia co mam zrobić. Sytuacja chyba mnie przerosła. Niby miałem ponad czterdzieści lat, w różnych sytuacjach w życiu bywałem, ale całe moje dotychczasowe doświadczenia okazywały się nieprzydatne. Byłem jak sztubak, który drży z podniecenia, wywołanego samą bliską obecnością kogoś, na kim mu zależy i który nie potrafi wtedy trzeźwo myśleć o niczym innym…
    I to spotkało mnie, starego handlowca, wyjadacza, który kiedyś na równych poziomach negocjował z dyrektorami, prezesami… o Boże! Kto by mi teraz uwierzył, że kiedyś upiłem na targach w Moskwie osobistego doradcę prezydenta Jelcyna? I to jak! Na zapleczu stoiska, niemal na stojąco, drogim koniakiem przegryzanym czekoladkami…
    Do dzisiaj mam jego wizytówkę z oficjalnymi numerami Kancelarii Prezydenta Rosji, na której drżącą już ręką zapisał mi swój prywatny numer telefonu… Nie dla wszystkich był on dostępny, o nie! Czy dzisiaj ktoś uwierzyłby mi, że zapraszano mnie do stref, gdzie do końca lat osiemdziesiątych wstęp mieli tylko członkowie Biura Politycznego Komunistycznej Partii naszego ówczesnego wschodniego sąsiada? Ech, to były czasy!
    Nawet nasza wschodnia ambasada nie zapominała mnie zapraszać na spotkania z członkami naszego rządu, przyjeżdżającymi z oficjalnymi wizytami, a przy okazji spotykali się z nami, handlowcami, aby poinformować ich o rezultatach takich wizyt. Szwedzki pracodawca dawał mi wtedy pewność siebie, a ja nie miałem skrupułów, żeby z tego nie korzystać. I często to nie ja zabiegałem o jakąś znajomość, o spotkanie, ale zabiegano o znajomość ze mną. Nawet posłowie do parlamentu, nie mówiąc o szefach firm… A teraz…? Niestety, byłem wychowany w dawnych czasach, kiedy chwalenie się, nie było dobrze przyjmowane, odwrotnie, niż jest to dzisiaj. Czyli, mówiąc dzisiejszym językiem, nie umiałem robić wokół siebie dobrego pi-aru. Mogłem świetnie mówić o tym, co chcę sprzedać, ale to nie dotyczyło mojej osoby. Siebie nie potrafiłem zachwalać. No i sprzedać… Pewnie dlatego nie miałem pracy…

    A teraz wiedziałem tylko, gdzie są poszczególne pomieszczenia w domu i nic więcej. Miałem pustkę w głowie, bo podczas mojego poprzedniego pobytu tutaj ze Stefanem, wcale się tym obiektem tak bardzo nie interesowałem, żeby zapamiętać szczegóły...
  • #23
    literatka
    Level 12  
    Dziewczyny grzecznościowo, ale i z niejakim zainteresowaniem obejrzały pokój przy wejściu, kuchnię i salon, a kiedy znów wyszły na korytarz, głos Doroty przywrócił mnie do rzeczywistości. Pytała o łazienkę. Pokazałem jej drogę i wraz z Lidką wróciliśmy do salonu. Zaś Dorota wróciła i już od drzwi wołała.
    - Tomek, ale ty nie masz ciepłej wody!
    Roześmiałem się, już trochę przytomniejszy. Nawet jak na marzenia, chyba zbyt dużo sobie obiecywałem… chociaż pomarzyć to jednak dobra rzecz.
    - Ze względów bezpieczeństwa prąd jest wyłączany podczas dłuższych nieobecności – wyjaśniłem jej. – Wtedy zasilane są tylko lodówka i zamrażarka. Ale zaraz wszystko włączę i za dwie godziny będzie działać zarówno jacuzzi jak i kabina prysznicowa. Zapraszam cię zatem za dwie godziny – zakończyłem prowokująco i wydawało mi się, że dowcipnie.
    Ten tekst chyba wyszedł mi nawet zgrabnie. Z całych sił starałem się, aby w oczach Doroty nie wyjść na idiotę, a mówiąc oględniej na podstarzałego satyra. W końcu zdawałem sobie sprawę, że dzieli nas kilkanaście lat. I w pewnym momencie sam zacząłem dołować się w myślach. – Co ty człowieku sobie wyobrażasz, przecież twoja córka ma niewiele lat mniej niż Dorota. Miałeś chwilową okazję pobyć i porozmawiać z tą księżniczką przez kilkanaście godzin i dziękuj losowi za tyle! Inni nawet tego nie mają…
    Cała moja odwaga wobec niej, ta którą prezentowałem podczas pierwszych godzin wspólnej jazdy w samochodzie, odeszła gdzieś w niepamięć. Teraz bałem się zażartować zbyt odważnie. Zdawałem sobie sprawę, że mogę się strasznie wygłupić. A z drugiej strony…
    Wiedziałem, że przepadłem i że dla tej dziewczyny jestem w stanie zrobić wszystko, co tylko zechce i nigdy nie będę w stanie niczego jej odmówić. Bez względu na nic. Czy coś mi za to obieca, czy nie… Takiej dziewczynie po prostu się nie odmawia. Obojętnie, czy to teraz, czy za dziesięć lat. I szczerze powiedziawszy, nawet byłem zadowolony, kiedy pomyślałem o tych dziesięciu latach. Boże, jak ja chciałem ją chociaż tylko widzieć! Zawsze widzieć…

    I znów jej głos sprowadził mnie do parteru, czyli do świadomości, kiedy usłyszałem jak poważnym głosem mi odpowiada.
    - No to w porządku, bo twoich spodni nie da się wyprać bez ciepłej wody. Chyba, że w automacie, ale wtedy nie gwarantuję za końcowy rezultat.
    - Daj spokój z tymi spodniami – znów zdobyłem się na niemal obojętny ton. – Już o nich zapomniałem.
    - Ale ja nie zapomniałam! – padło twarde, bezapelacyjne stwierdzenie.
    Spojrzałem na nią, nieco zaskoczony. Jej mina zdradzała pewność siebie i zdecydowanie, nie dopuszczające dyskusji. Byłem wręcz zdezorientowany. Znów nie wiedziałem co robić, ani co mówić…
    - Może zrobię kawy?
    - Nie Tomku, daj spokój, dziękujemy! – szybko wtrąciła Lidka. – Musimy się spieszyć ze względu na Kasię, a i z obiadem też pewnie na nas czekają. Natomiast jak ty stoisz dzisiaj z jedzeniem?
    W ułamku sekundy zrozumiałem jej słowa. Nie mam już żadnych szans, na ich dalsze towarzystwo. Znów poczułem słabość, ale wysiłkiem woli próbowałem trzymać fason.
    - Nie wiem, pewnie wyciągnę coś gotowego z zamrażarki, nic mi się dzisiaj nie chce…
    - Szkoda… – wypaliła Dorota z absolutnie niewinną miną.
    Lidka aż zmrużyła jedno oko , a drugim świdrowała ją z wyraźnym zainteresowaniem.
    - Aleś się Dorka dzisiaj rozbrykała… normalnie jak młody źrebak.
    - Skądże, nie przesadzaj! – Dorota zaprotestowała niewinnie, udając że nie przejmuje się jej uwagą. A po chwili, jeszcze bardziej niewinnym tonem, dodała – To tylko rozgrzewka…
    - Ty sobie nawet nie żartuj, dziecino! – groźnie odparowała jej Lidka, udając przestrach. – I nie baw się zapałkami, taka bajka już była!
    Nie wiem, czy byłem jeszcze zbyt zaspany, czy moje poprzednie myśli zajęły mi rozum całkowicie, czy uszy czymś zarosły, a może wszystko razem sprawiło, że ta rozmowa wcale nie zapaliła jakiejś czerwonej lampki w mojej głowie. Zlekceważyłem ich teksty i zamiast kontynuować temat Doroty, kompletnie bez sensu, bez ładu i składu, idiotycznie zapytałem:
    - A może chcecie pooglądać otoczenie nad jeziorem?
    - Oczywiście! – Lidka od razu wstała, swoim zachowaniem deklarując gotowość do wyjścia. Natomiast Dorota obrzuciła mnie obojętnym spojrzeniem, odwróciła się i bez słowa skierowała w stronę drzwi. Zrozumiałem, że znów zachowałem się jak głupek. Moja odwaga stopniała jeszcze bardziej…

    Wyszliśmy z domu i poprowadziłem je ścieżką nad jezioro, a tam obejrzały pobieżnie saunę, przespacerowały się plażą nad jeziorkiem oraz zlustrowały taflę wody. Lidka przez cały czas kręciła głową. Kiedy zapytałem co oznaczają jej gesty, odpowiedziała otwarcie.
    - Rzeczywiście, jest tu możliwość zrobienia niemałej kasy. Nawet nie wiedziałam, że tuż pod moim bokiem jest taka perełka. Twój szwagier może sporo zyskać na dzierżawie tego ustronia, ale porozmawiamy o tym innym razem.
    Spojrzała na zegarek.
    - No, już po trzeciej! Chodź Dorka, musimy jechać.
    Serce zabiło mi mocniej, mój wzrok spoczął na Dorocie. To co, już ma odjechać? Ten dzień, który zaczął się w nocy, ma się zakończyć zaraz po południu? W gardle coś mnie dławiło.
    - Przyjedźcie, proszę – powiedziałem zduszonym głosem – przecież widziałyście dom. Jest tu dużo miejsca. Dla wszystkich wystarczy i nikomu nie będziemy przeszkadzać. Stefan zaopatrzył barek z „dowodów wdzięczności”, które pacjenci zostawiają siostrze, więc jest spory wybór materiału na prawdziwy bruderszaft…
    - Na pewno przyjedziemy, to ci mogę obiecać – odpowiedziała Lidka. – Nie wiem jeszcze kiedy damy radę, ale przyjedziemy na pewno.
    I wtedy, nieoczekiwanie, usłyszałem stanowczy głos Doroty
    - Jak to nie wiemy kiedy? Oczywiście że przyjedziemy dzisiaj!
    Zamarłem. Po prostu poraził mnie prąd. Patrzyłem na nie z szeroko otwartymi oczami i niczego nie rozumiałem. Dorota spojrzała na mnie uważnie, a potem wyzywająco zwróciła się w stronę Lidki, nie pozostawiając cienia wątpliwości.
    - Jak mnie ta zołza nie przywiezie, to sama przyjdę! – dodała zdecydowanie, patrząc znowu na mnie. I dokończyła – Na piechotę! No, chyba że mnie samej nie zapraszasz…
    Serce zatłukło mi się pod żebrami, nie wiedziałem, czy ja śnię, czy to wszystko dzieje się w rzeczywistości.
    - Dorotko! – powiedziałem cicho, bo w ustach poczułem suchość jak na pustyni. – Ja to mogę cię bardzo, bardzo prosić, abyś zechciała przyjąć zaproszenie. Oczywiście, zaproszenie dotyczy także Lidki, byłoby mi niezmiernie miło gdybyście pozwoliły się tutaj gościć.
    - Więc czuję się zaproszona! – odparła twardym głosem, jakby ucinając dalszą dyskusję.

    Lidka wzniosła oczy ku niebu, ciężko westchnęła, po czym spojrzała na Dorotę, pokiwała głową i powoli zaczęła mówić.
    - Normalnie, czułam to dupą. Mówię wam! Poczułam już na dworcu w Warszawie, kiedy wy nie mieliście jeszcze o tym zielonego pojęcia, a ja nie wiedziałam kim jest Tomek i gdzie zamierza jechać.
    Po chwili dodała, zwracając się do mnie – Tomek, jak cię tylko zobaczyłam, od razu już wiedziałam, że ty mi jakiś numer odstawisz. Nie wiedziałam jeszcze jaki i kiedy, ale długo nie czekałam na jego zmaterializowanie, pół dnia zaledwie. No cóż, przeznaczenia nie da się zmienić… – westchnęła i zamilkła na chwilę, coś tam jeszcze przeżuwając w myślach, a wyglądała tak, jakby jej mózg przetwarzał jakieś informacje. Szybko się jednak otrząsnęła i wydała dyspozycje:
    - Znaczy się tak, grzej tę wodę, a my jedziemy, bo musimy się tam pokazać, a ja nie mam wyjścia, potrzebuję wymyślić jakieś usprawiedliwienie dla Dorki. Przecież to do mnie na lato miała przyjechać… Jak ja mam to teraz zrobić, kurrwa, znowu wszystko na moje barki…
    Zamilkła, kręcąc głową, nie wiadomo, czy niezadowolona, czy tylko zmartwiona, aż wreszcie odwróciła się i w milczeniu poszła w stronę domu. Wtedy Dorota, która pozostała na miejscu, podeszła do mnie, wspięła się na palce i szybko pocałowała w policzek, po czym cicho szepnęła.
    - Czekaj na mnie. Dzisiaj! Ja tam nie zostanę!
    Następnie odwróciła się i podbiegła do Lidki, ja zaś ruszyłem za nimi z tyłu.
    Serce tłukło mi się jak szalone, tym razem z nieoczekiwanej radości. Więc jednak jest to możliwe? Ta śliczna Dorota będzie jeszcze dzisiaj obok mnie? Wiedziałem już, że nie dam rady przestać o niej myśleć. I nawet nie marzyłem o niczym innym, tylko o tym, żeby była blisko. Żebym mógł ją wiedzieć, żeby była obok, że teoretycznie mogę jej dotknąć, że będzie ze mną rozmawiała…

    Zamyślona Lidka odwróciła się na chwilę i zobaczyła, że idę za nimi, więc przyspieszyła kroku, natomiast Dorota zwolniła i ponownie zrównała się ze mną, tym razem milcząc. Patrzyła pod nogi, później zainteresował ją widok domu, wreszcie skierowała wzrok w stronę bramy i samochodu. Był już niedaleko, chociaż zasłaniało go drzewo. Za chwilę wsiądzie do auta, pomacha mi dłonią… ale przecież chyba wróci, obiecała…
    Nieoczekiwanie przystanęła, po czym spojrzała wprost na mnie jakby w myślach ważyła coś, albo podejmowała właśnie jakąś decyzję. Zatrzymałem się więc, odpowiadając tym samym i tak przez kilka sekund badaliśmy wzajemnie swoje twarze, nie uciekając wzrokiem na boki. Nie padło jednak ani jedno słowo, a w jej pięknych oczach nie było też ani grama uśmiechu. Co to wszystko znaczyło? Nie rozumiałem. Nieoczekiwanie pierwsza opuściła powieki, jakby z zakłopotaniem…
    Wtedy poczułem przypływ rozpaczliwej odwagi, niczym małolat na pierwszej randce. Wziąłem ją za rękę i powoli, ale stanowczo przyciągnąłem do siebie. Nie stawiała oporu. Zacząłem całować jej włosy, potem oczy, a wreszcie wpiłem się w usta. Przylgnęła wtedy całym ciałem, nasze języki się spotkały, więc już wręcz odruchowo mocno objąłem ją rękami i przytuliłem. Po chwili zaczęła się odsuwać, zwolniłem więc uścisk, ale tylko oswobodziła ręce i zarzuciła mi je na szyję, kontynuując pocałunki, jakby oczekiwała na więcej pieszczot. W głowie narastał mi szum, którego dawno już nie doświadczałem…
    Wtem usłyszeliśmy poważny i opanowany głos Lidki.
    - Dorka, Tomek, ja was bardzo proszę…
    Jej słowa podziałały niczym zimny prysznic, przestaliśmy się całować, jednak Dorota nie próbowała wyswobodzić się z objęć.
    Lidka znów ponagliła.
    - Dorota, chodź już, proszę!
    Stała niemal przy drzewie i spoglądała zimno w naszą stronę.
    Dorota spojrzała mi w oczy i tylko cichutko szepnęła – Przyjadę, na pewno przyjadę! – po czym cmoknęła mnie w usta, wyśliznęła się z objęć i pobiegła w jej stronę. Przyspieszyłem kroku aby je dogonić. Przed domem szliśmy już wszyscy razem.

    Kasia niecierpliwiła się już bardzo i znów zaczęła marudzić, Dorota więc wsiadła do auta i próbowała ją uspokoić tłumacząc, że właśnie odjeżdżają. Lidka zaś zwróciła się jeszcze do mnie, mówiąc cicho.
    - Tomek, przyjedziemy za jakieś trzy, cztery godziny, powiedzmy około szóstej czy też siódmej. Za żadnym jedzeniem nigdzie nie chodź, ja wszystko przywiozę co będzie nam i tobie potrzebne, łącznie z pieczywem i napojami. Jeśli czegoś nie masz, jakichś przypraw na przykład, to daj na wstrzymanie. Jutro wszystko załatwimy. Po prostu nie chcę, żebyś teraz pokazywał się we wsi. To mały grajdoł, tu każdy nowy jest zauważalny. Na razie nie chcę, abyś był z tym miejscem już dzisiaj kojarzony, chyba domyślasz się dlaczego. Potem to jakoś spróbujemy ułożyć, a szczegóły wieczorem. Na razie, pa!
    I pokiwała mi dłonią na pożegnanie.
    - Oczywiście – odpowiedziałem takim samym gestem. – Dostosuję się do twoich zaleceń.
    Wsiadła do samochodu i zapuściła silnik. Dorota odwróciła się w fotelu i podobnie machała dłonią, tym razem jednak jej twarz była uśmiechnięta, jakby komuś płatała figla. A kiedy samochód ruszył, to nawet Kasia tak mnie żegnała przez szybę, a ja stałem i też im wszystkim machałem do czasu, aż samochód zniknął za bramą.
    Zostałem sam.
  • #24
    literatka
    Level 12  
    Powoli podszedłem do bramy. Postanowiłem ją zamknąć, aby nie było z daleka widać, iż jest otwarta. Niby nikt tędy nie chodził, jednak licho nie śpi i wszystko jest możliwe. Widok otwartej bramy mógłby zatem obudzić czyjąś zbędną ciekawość, a przecież Lidka nakazywała ostrożność. Dlaczego? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie, w końcu nie tylko tego nie wiedziałem, nawet jej ostatnie słowa kryły więcej niewiadomych niż informacji. Owszem, mówiła skrótami, co się jednak kryło między wierszami? Domyślałem się, że te wszystkie zabiegi są po to, aby miejscowi na razie nie odkryli naszego pobytu. Ale dlaczego? A co w tym dziwnego? Pewnie obawiała się, że pobyt dwóch młodych dziewczyn może się dla tubylców jednoznacznie kojarzyć, a wtedy takie domysły mogły szybko i niepotrzebnie dotrzeć do jej rodziny. A następnie do rodziny Doroty, gdyż tak wynikało z ich rozmów w samochodzie.
    To nie było niemożliwe, przecież tej dziewczyny nie da się nie zapamiętać! I nie sposób przejść obok niej obojętnie, tym bardziej, że Dorota przebywała dawniej w tej okolicy. Możliwe zatem, że wiele osób ją pamięta. I pamięta, że z gospodarstwem Jesionka nie miała nigdy niczego wspólnego. Lidka chce po prostu uchronić Dorotę przed ewentualnymi konsekwencjami jej własnego postępowania.
    Skoro tak, to Lidka chyba już wcześniej się domyślała, jaka będzie decyzja Doroty. Pewnie też dlatego napomknęła o czekającym na nie obiedzie i wyraźnie zapytała o moje dzisiejsze, obiadowe plany. Dała mi do zrozumienia, że nie mogą być zbieżne. W ten sposób uniemożliwiła ewentualne próby kontynuowania dalszej jazdy z nimi, bo gdybym o to poprosił, musiałaby odmówić. A tak, żadnej odmowy nie było, nie musiała się kłopotać o wymyślanie powodów dlaczego moja obecność byłaby niepożądana.
    Chyba też dlatego Lidka nie zapraszała mnie do siebie. Oczywiście, nie miała żadnego obowiązku tego robić, jednak takie słowa mogły paść grzecznościowo, tym bardziej że nie wyglądała na osobę, która by o tym nie wiedziała, albo zapomniała. Więc jeśli tego nie uczyniła, zrobiła to w pełni świadomie i w jakimś celu. W jakim?

    A kiedy Dorota rozmawiała z Lidką na ten temat? Był tylko jeden taki moment, kiedy mnie przy nich nie było. Wtedy, kiedy poszły na stronę i Dorota wróciła bez majtek.
    Aż roześmiałem się, wspomniawszy tę sytuację. Pewnie wtedy Lidka uznała, że skoro Dorota podjęła już jakąś decyzję, może mi o tych majtkach powiedzieć. Ale jaką decyzję? Czego mogła dotyczyć? Tego, że chce tu jeszcze dzisiaj wrócić? Chyba nie… Z drugiej strony… bielizna osobista jest tematem bardzo intymnym, kobiety o takich sprawach nie opowiadają jednodniowemu znajomemu! Zaraz, zaraz… czy to Lidka o tym zadecydowała, czy jednak Dorota? A zresztą, czy to wszystko na pewno było prawdą? Czy Dorota naprawdę zapomniała, że nie ma majtek? Należało w to wątpić. O takich sprawach kobiety nigdy nie zapominają….
    Zapewne był to teatr wykonany dla jednego widza, którym byłem ja. Tylko w jakim celu Dorota odgrywałaby tę komedię? Żebym zwrócił na nią uwagę? Śmiech na sali. Taka dziewczyna nie potrzebowała takich drobnych zagrań w tym celu, i bez tego byłem już ugotowany. Czyżby nie wiedziała o tym? Mogła już wcześniej się domyślać, że jest w stanie zrobić ze mną co tylko zechce… Czyżby w to nie wierzyła???
    Jeszcze wszystkiego nie wiedziałem, ale coraz bardziej podziwiałem zręczność Lidki. Ta dziewczyna umiała planować i organizować. Jak wytrawny szachista, posunięcia miała zaplanowane zawsze na wiele ruchów wcześniej. A dyplomację miała chyba we krwi. Pomyślałem, że powinna pracować w ministerstwie spraw zagranicznych i że muszę jej o tym powiedzieć.

    Przymknąłem bramę, nie zakładając kłódki. Potem wróciłem do domu. Na razie amory powoli wietrzały mi z głowy, a o swoje upominał się żołądek. Byłem zwyczajnie głodny. Dziewczyny pojechały na obiad, który gdzieś tam na nie czekał, ja o swoje papu musiałem zadbać sam.
    Poszedłem do kuchni. Chwilę się zastanawiałem i zdecydowałem na ruskie pierogi. W zamrażarce, w przylegającej do kuchni spiżarni, miałem kilkanaście zafoliowanych porcji, jedną więc wyjąłem, aby rozmrozić w mikrofalówce, a potem wyjąłem cebulę, pokroiłem drobno i podsmażyłem na oleju.
    Dobrze, że Stefan o wszystkim pomyślał i spiżarnia była nieźle zaopatrzona. Siostra, z pokaźnym udziałem mojej żony, wspólnie zadbały o zawartość zamrażarki, przygotowując gotowe dania. Miały doświadczenie, bo dzieciom do akademika zawsze przygotowywały wałówkę. A lodówkę, to razem ze Stefanem zaopatrzyliśmy już tu na miejscu. Kuchnia była też niczego sobie. Całe stare wyposażenie zostawił Jesionek, a o nowe, współczesne, zadbał już Stefan.
    Przeznaczenia wielu przyborów od Jesionka nie znałem, Stefan pewnie też, ale niczego nie wyrzucał. Pewnie nie miał czasu na segregację, a może nie chciał, nie wiem. Dla mnie ważne było to, że miałem tu w zasadzie wszystko, czego potrzebowałem do przeżycia paru miesięcy. Wystarczyło tylko zaopatrywać się w świeże pieczywo, warzywa i owoce.
    Ja gotowałem nie najgorzej. Lata, spędzone w delegacjach, nauczyły mnie niejednego. I nauczyły najważniejszego, nie trać głowy, człowiecze! Panika pogłębiała tylko przepaść, natomiast stoicki spokój pozwala przetrwać wielu, chociaż wydaje się początkowo, że nie ma się żadnych szans.
    Kiedy cebula zeszkliła się na patelni, wrzuciłem na nią wyjęte pierogi i podlałem dwiema łyżkami wody, po czym nałożyłem pokrywkę. U mnie w rodzinie nikt nie akceptował tego sposobu odgrzewania pierogów, dla mnie jednak był optymalny. Smażone potrawy, to już dla mnie była przeszłość i rzadkość. Teraz zdecydowanie preferowałem dania duszone lub oczywiście, gotowane. I taki sposób odgrzewania pierogów na parze, był najbardziej do nich zbliżony. Otrzymywałem pierogi gorące i miękkie, prawie takie same jak wyjęte prosto z wrzątku.
    Po paru minutach wszystko były gotowe. Wyrzuciłem na talerz zwartość patelni i szybciutko wręcz pochłonąłem, popijając szklanką mleka z kartonu. A potem bezwstydnie się przeciągnąłem, ziewając. Teraz czułem się już znacznie lepiej.

    Spojrzałem na zegarek. Właśnie minęła czwarta. Niby wszystkie moje czynności wymagały tylko kilku minut, ale i tak czasu ubiegło sporo od odjazdu samochodu. Należało przygotować się na przyjazd gości.
    Dobrze, że zasilanie bojlera załączyłem jeszcze jak były dziewczyny, gdyż wymagał kilku godzin czasu na nagrzanie wody. Stefan chciał wprawdzie zainstalować w łazience podgrzewacz przepływowy, tyle że parametry sieci zasilającej nie bardzo na to pozwalały. Taka inwestycja wiązała się zatem z poważnym remontem. Dlatego ten temat został odłożony na później.
    Nagle, aż stuknąłem się dłonią w czoło. Pokoje! Przecież okiennice były długo zamknięte i okna też. A pokoje należało przewietrzyć aby odświeżyć trochę atmosferę. Takie zamknięte pomieszczenia zawsze przecież zalatują stęchlizną. Nie ociągając się dłużej, wyszedłem z kuchni, zostawiając na kuchence nie umytą patelnię. Tylko talerz zdążyłem po drodze wstawić do zlewu.

    Szybko i sprawnie uporałem się z oknami i okiennicami, a kilka ich było, gdyż dom Jesionka był raczej nietypowy, nawet jak na budownictwo lokalne. To znaczy sama bryła domu była klasyczna, był to drewniany dom z gankiem, mającym dach wsparty na dwóch drewnianych kolumnach, czyli czarnych już dzisiaj słupach z surowego drewna. Nie miałem pojęcia co to za gatunek, jednak wyglądały zupełnie zdrowo. Natomiast na tyłach domu, już znacznie później, wmurowano z boku niemałą łazienkę.
    Wejście do domu usytuowane było od strony północno – zachodniej, gdyż to współgrało z dojazdem od bramy i resztą gospodarstwa. A po przejściu ganku mieliśmy korytarzyk, który oddzielał część lewą i prawą, kończący się drzwiami wychodzącymi na zewnętrzny ogród. Nad tymi drzwiami było też zadaszenie, ale wykonane już współcześnie.
    Ciekawy natomiast był rozkład pomieszczeń po obydwu stronach korytarza. Patrząc od drzwi wejściowych, po lewej stronie, najpierw był mały pokój gościnny, albo, jak kto woli, mała sypialnia, potem duży pokój gościnny, a właściwie salon, a potem jeszcze jeden mały, wąski pokój sypialny. Po prawej zaś było wejście do dużej kuchni, za kuchnią znajdowała się spiżarnia, a potem duża sypialnia gospodarzy. I już współcześnie, za tą sypialnią, powstała spora dobudowa, w której znalazły się łazienka, ubikacja i pralnia.
    Dobudowa była nieco węższa, niż prawa połówka domu, więc aby zapewnić do niej dojście, powstał korytarzyk, który wydzielono z sypialni gospodarzy. Nie było to wielkim problemem, gdyż pomieszczenia były duże i strata powierzchni sypialni nie miała jakiegoś większego znaczenia. Natomiast rozwiązanie to zapewniało w miarę nieskrępowany dostęp do urządzeń sanitarnych wszystkim mieszkańcom domu, a użytkownikom sypialni w szczególności, gdyż z korytarza nie można było zauważyć ich wejścia do łazienki.

    Poszedłem ją pooglądać. Miała prawie piętnaście metrów kwadratowych powierzchni i mieściła wcale niekiepską kabinę prysznicową z bajerami, oraz wannę typu jacuzzi, dużą, ale w skromniejszej wersji technicznej. Pamiętam, jak w dyskusjach ze Stefanem odradzałem mu jej instalowanie. Takie sprzęty wymagają stałej troski o czystość, a dbałość okazyjna nic dobrego dać nie może. Stefan argumenty zrozumiał, ale po czasie okazało się, że to sam Jesionek wannę zamówił i zainstalował. I tak już zostało. Podejrzewałem, że jeszcze nie była używana.
    Natomiast kabina, to co innego. Była duża i to była jej największa zaleta. Bo na bajery, to ja byłem odporny, Chociaż lubiłem czasem korzystać i z namiastki wodnych masaży, i z sączącej się z głośników muzyki, i z wirujących świateł.
    Wszystko tutaj było w porządku, przeszedłem więc do toalety. Na pierwszy rzut oka też wszystko wyglądało normalnie. Sprawdziłem spłuczkę. Działała bez zarzutu. Brzydkich zapachów nie było. Pogratulowałem sobie, że przy ostatnim pobycie nie dałem Stefanowi pozamykać zaworów, co zawsze robił przy wyjeżdżaniu. Przynajmniej syfony nie wyschły. A ponieważ część toaletowa wyglądała całkiem w porządku, wróciłem do salonu, aby i tu wszystko sprawdzić.
    Wyposażenie miał raczej skromne. Opierało się głównie na tym, co zostało z czasów Jesionka, chociaż Stefan wstawił tutaj niską ławę, miękką kanapę i wygodne sofy. Wielkiego bałaganu nie było, a to było najważniejsze.

    Zacząłem szukać pościeli. Przecież dziewczyny chyba zostaną nocować, bo jeśli wypijemy bruderszaft, to jak Lidka ma jechać autem? Ścielił łóżek na razie nie będę, jednak powinienem wiedzieć gdzie co można znaleźć. A tydzień wcześniej, jakoś nie wpadło mi do głowy, żeby o to zapytać Stefana. Kurczę, jak przez ten tydzień świat się zmienił, wtedy po prostu taka opcja nie była przewidywana. Ja miałem zająć pokój tuż przy wejściu i to wszystko. Tam kanapa była już przygotowana.
    W salonie nie było śladów niczego podobnego. No i słusznie – pomyślałem, przecież salon nie jest od tego. Poszedłem więc do dużej sypialni za kuchnią i od razu znalazłem wszystko w bieliźniarce stojącej skromnie w kącie. Kiedy ją otwarłem, poczułem nosem zapach lawendy. Od razu rozpoznałem w tym rękę mojej siostry, która, chociaż była doktorem medycyny, z upodobaniem zajmowała się ziołami i nieźle je znała. Uprawiała wiele nawet w domowym ogródku, jednak tylko dla zastosowań domowych. Pacjentom raczej nie zawracała tym głowy.
    A swoją drogą, musiała nieźle wyszkolić Stefana, że tak wypełnił jej zalecenia. Bo przecież to on musiał włożyć tutaj lawendę. Siostra prawdopodobnie jeszcze nigdy nie była w tym domu. Natomiast Stefan o uprawie ziół nie miał najmniejszego pojęcia!
    Znów spojrzałem na zegarek. Dochodziła piąta. Niby kilka prostych czynności… kilka razy zatrzymanie się i refleksja, wydaje się, że to wszystko było zrobione błyskawicznie… Obiektywnie rzecz biorąc, to czas uciekał nieubłaganie. Tyle, że dla mnie dzisiaj, ciągle jednak zbyt wolno. Ja chciałem, żeby była już szósta!
    Jeszcze godzina. Za godzinę znowu ją zobaczę. Śliczną, zgrabniutką, cudowną Dorotkę. Bałem się pomyśleć „moją Dorotkę”. Bałem się, że jeśli tak pomyślę, to nie przyjedzie. Że jej nie zobaczę, że nie spotkam… Nigdy!
    Ale w głębi duszy nie dopuszczałem takiego wariantu. Bałem się spłoszyć swoje szczęście i gdzieś tam głęboko, w środku, wierzyłem, że nie rzucała słów na wiatr, że spełni swoją obietnicę i czekałem z ufnością. Czekałem…
    Nie ma co ukrywać, że na stare lata zupełnie zgłupiałem. Ja już nie chciałem nic więcej, tylko spoglądać na tę dziewczynę. Przecież każdą czynność, którą tu wykonałem, każdy ruch, każdy gest, zrobiłem z myślą o niej. Porąbało mnie zupełnie. Kurczę, Lidka zauważyła to nawet wcześniej niż ja sam. Mądra dziewczyna…

    Wyszedłem na podwórko. Słońce wprawdzie nieśmiało, ale przebijało się przez chmury, aż się roześmiałem. Jechałem tu, w stronę polskiego bieguna zimna, niby z cieplejszych okolic, a tu na odwrót: tutaj jest lato, a tam była jesień. W dodatku, w powietrzu było widać zapowiedź słońca i ciepła. Niezbadane są wyroki Opatrzności, czyli zachowanie przyrody.
    Miałem jeszcze trochę czasu do przyjazdu gości. Już miałem wracać do domu, złapałem się jednak na tym, że przecież nie sprawdziłem nawet stanu budynków gospodarczych! Ja nie przyjechałem tu dla zabawy, ale w konkretnym celu! I od pierwszego dnia o tym zapominam!
    Ruszyłem zatem w stronę budynku, który Stefan nazywał „warsztatowe zaplecze rybne Jesionka” Było tam mnóstwo różnych dziwnych sprzętów o nieznanym mi przeznaczeniu, ale to tam Stefan zaplanował zorganizowanie swojego oraz mojego warsztatu. I tam przede wszystkim, w przylegającej do warsztatu komórce, składowane były wszystkie narzędzia, wraz z zapasami materiałowymi Stefana. Nie było to zbyt bezpieczne, jednak doszedł do wniosku, że nie ma innego wyjścia i musi zaryzykować ich utratę.
    Nie było tak źle. Tu też nie stwierdziłem żadnych śladów obecności niepowołanych osób. Nie miałem wprawdzie ze sobą kluczy i nie zaglądałem do środka, ale kłódka normalnie zabezpieczała skobel i nie nosiła żadnych śladów obcej ingerencji. Wszystko zatem było w porządku i nic nie wskazywało na to, że przez ostatni tydzień jakiś wandal gościł w tym gospodarstwie.
    Odetchnąłem. Było mi lżej.

    Znowu spojrzałem zegarek. Teraz czas jakby zwolnił, minęło zaledwie czternaście minut. Tylko! Boże, czy ten zegarek się aby nie zepsuł? No czemu nie pokazuje szóstej?
  • #25
    literatka
    Level 12  
    Nie mogłem oderwać swych myśli od Doroty. Byłem podekscytowany niczym młodziak przed pierwszą randką, albo nawet bardziej. I chociaż próbowałem skupić się na tym, co mam teraz robić, szło mi to strasznie ciężko. Ciągle miałem ją przed oczami, ten widok, gdy mówi do mnie „czekaj na mnie”… Czy to aby nie był żart?
    Próbowałem cofnąć się we wspomnieniach dzisiejszego dnia i analizować całą sytuację od początku, jednak było to teraz ponad moje możliwości. „Czekaj na mnie”… Więc czekam!
    Odrzuciłem od siebie buszujące w głowie, głupie myśli. Muszę się czymś zająć, żeby nie zwariować. Postanowiłem, że zrobię porządek z garderobą, skierowałem się więc w stronę domu. Należało powyjmować oraz uprzątnąć wszystko to co przywiozłem, a przy okazji namoczyć spodnie… zaraz… a gdzież zostawiłem swój neseser? Zamarłem. Ja nie miałem w rękach walizki! Najzwyczajniej został w bagażniku samochodu! Ręce mi opadły… Chyba muszę wylać sobie na głowę wiadro zimnej wody. Bo jeszcze trochę to i o głowie zapomnę…
    Wspomniałem też, że nie sprawdziłem jeszcze sauny, ale nie czułem już w sobie ani siły, ani ochoty na żadne sprawdzanie. Nawet jak coś będzie nie tak, to przecież nic nie mogę zrobić. Lidka zabroniła...
    Wszedłem jednak do domu, po czym włączyłem telewizor w salonie. Po kilku minutach siedzenia w fotelu i wytrzeszczania oczu na ekran, zorientowałem się, iż zupełnie nie wiem co w tym czasie pokazywali, ani o czym mówili. Spędzanie tutaj czasu było bezsensowne, nie byłem w stanie oderwać myśli od Doroty. Wyłączyłem więc telewizor i przeniosłem się do kuchni, tu było radio. Uruchomiłem je i odszukałem pierwszy program polskiego radia.

    Ostatnio zacząłem preferować tę właśnie stację, gdyż nie nadużywała bez ładu i składu modnych ostatnio wśród młodzieży gatunków muzyki. Było dużo słowa, a jeśli już nadawano piosenki, to w większości te z czasów mojej młodości. Cóż, była to prawidłowość inż. Mamonia. Chyba wszyscy najbardziej lubimy taką muzykę, którą najlepiej znamy. Radio miało także inną zaletę, nie trzeba było skupiać uwagi na obrazie, dlatego dźwięki były łatwiej „przyswajalne” i mniej przeszkadzały w skupianiu się na innym temacie.
    Znowu spojrzałem na tarczę zegarka. Wpół do szóstej. Radio trochę mnie uspokoiło, nie byłem już taki rozkojarzony. Postanowiłem się umyć i przebrać. Może woda nie była jeszcze gorąca, ale przecież dla mnie wystarczy letnia. Zaś moją zapasową odzież przywieźliśmy przed tygodniem, więc brak bagażu nie stanowił w tym wypadku problemu.
    Woda była całkiem przyjemna. Szybko odświeżyłem się pod prysznicem, a potem dokładnie ogoliłem. Następnie sprawdziłem i poprawiłem paznokcie, chociaż przed samym wyjazdem doprowadzałem je do porządku. Nie mogłem przed Dorotką wystąpić zaniedbany.

    Prawie zadrżałem na samą myśl o niej. Ciągle zdawało mi się, że jeśli będę zbyt odważny w moich myślach albo marzeniach, wszystko skończy się tym, że jej już nigdy nie zobaczę. Że przyjedzie Lidka, przywiezie mój neseser i oznajmi przepraszająco, że inaczej być nie mogło! Może wypije kawę, posiedzi chwilę i tak samo odjedzie, pozostawiając tylko ogólne machnięcie ręką na pożegnanie, takie baj, baj?
    Jejku, która godzina? Odszukałem zegarek. Dochodziła szósta.

    Szybko wybiegłem z łazienki kierując się do „mojego” pokoju sypialnego przy wejściu, gdzie zgromadziłem uprzednio przywiezione bagaże. Większość była już rozpakowana i poukładana w szafie, a pokój zagospodarowany pod moje potrzeby i to nawet bez bałaganu.
    Kiedy zacząłem się ubierać, znowu głowa zamotała mi się w problemach, jak mam je rozlokować jeśli przyjadą? Pytać i proponować, czy czekać aż same wybiorą? Gdzie ma spać Lidka? Gdzie Dorota?
    I wtedy coś mnie zatkało. A może nie będziesz miał problemów? …Może nie przyjadą?... Ale przecież Dorota obiecywała… i kazała czekać…
    Po chwili schwyciłem głowę w dłonie i próbowałem się opanować. Należy w końcu przestać panikować i wziąć się w garść. Chyba przez chwilę zapomniałem o swojej złotej maksymie. „Panika to śmierć! Tylko spokój może nas uratować”.
    Już kompletnie ubrany wyszedłem przed dom i spojrzałem w stronę bramy. Kolejny rzut oka na zegarek. Była osiemnasta dziesięć. Ani od bramy, ani z żadnej innej strony nie dochodziły do mnie nietypowe dźwięki, tylko lekki wiatr zaszumiał chwilami w konarach drzew, czasem zakwilił jakiś ptak albo gdzieś niedaleko zabrzęczał owad i to wszystko. Żadne cywilizacyjne dźwięki nie zakłócały wszechobecnej tutaj ciszy, nie tworzyły dysharmonii z tym ustronnym, schowanym przed ludzkim wzrokiem miejscem. I gdyby nie dom, mógłbym wyobrażać sobie, że zabłądziłem gdzieś w bezkresie przedwiecznego lasu i jestem jedynym człowiekiem na planecie… mógłbym… ale nie mogłem. Mój wzrok ciągle starał się jakoś przeniknąć nie tylko zielone przeszkody…

    Z tego miejsca przed domem, brama nie była widoczna. Zasłaniały ją młode drzewka które na dziko zdążyły wyrosnąć w okolicach warzywniaka oraz parę jabłonek posadzonych pomiędzy warzywniakiem, a boczną ściana domu, jak również resztka starego płotu.
    Poszedłem w stronę lipy, która królowała pośrodku podwórka. Pod jej wielkimi, rozłożystymi konarami obsadzono kiedyś dębowy, podłużny stół, zakotwiczony w ziemi, któremu po bokach towarzyszyły dwie szerokie ławy, tak samo wykonane z grubych, dębowych desek. Stefan przeszlifował niedawno wszystkie górne powierzchnie i pociągnął je jakimś lakierem. Teraz były czyste i nie groziły już pobrudzeniem odzieży, można było korzystać z nich bez przeszkód.
    Było niemal dokładnie tak jak w wierszu Kochanowskiego. Słońce nigdy nie miało tutaj dostępu. Ogromne lipowe gałęzie okryte gęstym listowiem, nie dopuszczały słonecznych promieni o żadnej porze dnia. Teraz, mimo późnego popołudnia, cała lipa szumiała nawet bardziej niż ul. Była ukwiecona w pełnej okazałości, a pszczoły uwijały się w kwiatach wręcz przysłowiowo. Najwyraźniej odrabiały czas, kiedy pogoda im nie sprzyjała, ale teraz zaczną się słoneczne dni, aktywność pszczół właśnie to zapowiadała.
    Brama była doskonale stąd widoczna, a nawet kawałek drogi przed bramą. Postanowiłem właśnie tutaj czekać na przyjazd dziewczyn.

    Przegub dłoni z zegarkiem jakoś tak sam, jakby bez mojej kontroli, podniósł się do oczu. Spojrzałem na wskazówki. Było prawie wpół do siódmej. A w otoczeniu nic się nie zmieniło, wszędzie panowała cisza, jedynie pszczoły nadal pracowały, grając swoją dość monotonną, bzyczącą melodię na tysiące pszczelich głosów.
    Nagle przypomniałem sobie, że nadchodzi pora zażywania wieczornych leków. Tylko, że ja ich nie miałem... Wszystko, czego potrzebowałem przez dwa miesiące, przywiozłem w neseserze. A on spoczywał w bagażniku auta Lidki… Znowu się zdenerwowałem. Na siebie. A przecież miałem leczyć serce i nerwy.
    Coś jednak musiałem robić. Przyszła mi do głowy myśl o lornetce, bo przywiozłem ją ze sobą dla obserwacji ptaków. Wróciłem więc do domu, a przy okazji zabrałem również album o ptakach, który niedawno podarowała mi Joasia, moja córka, kiedy zacząłem się bawić w ptasie obserwacje. Doszła do wniosku, że taki podręcznik dla początkujących obserwatorów będzie doskonałym prezentem na moje urodziny. I trafiła! Książka bardzo mi się przydawała i często z niej korzystałem. Przyniosłem więc to wszystko pod lipę, jednak lornetka i tak jakoś nie odnajdowała ptaków, tylko bramę oraz obszar za bramą. Tam było ciągle pusto.
    Zrezygnowany i zniechęcony, odłożyłem ją na stół. Nic już nie mogłem. Zamknąłem oczy, głowę wziąłem w dłonie, a łokcie oparłem na stole. Postanowiłem czekać jak skała, albo jak pomnik… Ech, gdzie mnie znów życie zaniosło… Czy ja kiedyś już tak czekałem?
    Zamyśliłem się. Chyba jeszcze nigdy w życiu… chociaż czekałem nie raz… Kiedyś czekałem na przyjazd Anny, ale tamto oczekiwanie było zupełnie inne…
    Nieoczekiwanie przed oczami pojawiły się obrazy z czasów naszego sylwestrowego balu.

    Z Anną mieliśmy małego pecha, w sytuacji „in flagranti” przyłapano nas nie tylko u niej w szkole, takich sytuacji było więcej. I to przeważnie tuż przed finałem łóżkowych zmagań…
    Wszystko działo się jeszcze przed naszą drugą zabawą w szkole, ale tym razem to ja zapraszałem Annę, gdyż klub dziennikarzy studenckich, w którego skład wchodziła sekcja radiowa, zorganizował zimowe warsztaty szkoleniowe dla swoich członków. Nie tylko dla radiowców; szkolenie obejmowało przede wszystkim tych parających się pisaniem do naszej międzyuczelnianej jednodniówki, a więc narodu sporo. Jednak i tak zarezerwowany ośrodek szkoleniowy (czytaj: wypoczynkowy) niedaleko Soliny, był zbyt obszerny, żeby sami dziennikarze mogli go zapełnić. Miejsc było dużo i w zasadzie do ostatniego dnia można było się zapisać, a nawet po cichu, zarekomendować kogoś nie związanego z dziennikarstwem, na przykład działaczy studenckich klubów. Ponadto nie wszystkim rzeczywistym członkom odpowiadał termin szkolenia, od Bożego Narodzenia do święta Trzech Króli i niektóre miejsca pozwalniały się tuż przed rozpoczęciem, a wtedy każdy chętny mógł pojechać, nikt już nie pytał o żadne legitymacje czy zasługi dla środowiska. Ja nie byłem wyjątkiem i tak samo długo się wahałem czy jechać na tę imprezę, problem polegał na tym, że zupełnie nie miałem z kim.
    Chciałem wybrać się z Martą. Interesowała mnie wtedy już coraz bardziej, ale kiedy zaproponowałem jej wyjazd, odmówiła niemal bez zastanowienia, tłumacząc się sytuacją rodzinną i osobistą. Nie pytałem o szczegóły bo czułem, że miała ochotę na takie wczasy i naprawdę żałowała odmowy. Zresztą, nie kryła zadowolenia z samego faktu otrzymania tej propozycji i jej stosunek do mnie był wyraźnie cieplejszy co jednak niczego nie zmieniało, sytuacja szykowała mi się niebyt wesoła. Przez dwa tygodnie miałem być sam, mając za towarzystwo Janusza z mojego pokoju oraz Zbyszka. Janusz nie miał żadnych związków z radiem, oprócz kumplowania ze mną i moimi znajomymi z rozgłośni, a reflektował na wyjazd dlatego, że po pierwsze bawić się lubił, a drugie i jeszcze ważniejsze, pochodził z okolic Soliny i miał akuratnie niedaleko do ośrodka, natomiast Zbyszek…

    Zbyszek był postacią nietuzinkową. Duszą artysta, zamiast studiować na jakiejś uczelni humanistycznej, nie wiedzieć dlaczego wybrał kierunek na Politechnice. Jednak tu się również nie marnował. Formalnie nie był członkiem Klubu i chodził własnymi ścieżkami, ale to właśnie on napisał teksty do wielu audycji kabaretowych w naszym radiu, on też tworzył zręby naszego skeczu na pojedynek radia z centralnym klubem i on był współautorem całego, ogólnego scenariusza. Nie było więc żadnych problemów, kiedy wyraził ochotę wyjazdu na szkolenie.
    „Szkolenie”, tak to się ładnie nazywało. Ale wszyscy rozumieli, że tylko pod taką nazwą Klub dostał kasę na uczciwą, dwutygodniową balangę, bo dla uczestników wszystko miało być w zasadzie bezpłatne. Trzeba było tylko opłacić dojazd, no i takie ponad standardowe alkoholowe brewerie, a i to nie wszystkie. Cały bal sylwestrowy miał być gratis, łącznie z szampanem.
    Teoretycznie więc wszystko zapowiadało się różowo, ale jechać samemu? W Klubie było mało dziewczyn, za to wszystkie zajęte, jeśli nie liczyć Iwony. Jednak na jakiś tydzień przed świętami dowiedziałem się, że i ona się tam nie wybiera, czyli przez dwa tygodnie byłbym tam sam. I to w dodatku w Sylwestra! To nie miało sensu.
    Kiedy z Martą się nie udało, na wszelki wypadek poszedłem do Anny. Przecież i tak miała informacje o całej imprezie, warto było sprawdzić jej zamiary. Może czekała na moje zaproszenie? Tu jednak też spotkała mnie odmowa. Anna również tłumaczyła się swoją sytuacją rodzinną, no i szkolną. To był okres ferii, a nauczyciele wtedy byli obowiązani pełnić dyżury w szkole. I jeśli nie znaleźli sobie zastępstwa, nie było zmiłuj się. Musieli pracować.
    Byłem zrezygnowany. Grażynie nie chciałem proponować wyjazdu, bo to oznaczałoby faktyczne, całkowite zerwanie z Anną. Miała zbyt dużo znajomości w Klubie, szybko by się o wszystkim dowiedziała. Mogłem to zaryzykować dla Marty, ale dla Grażyny nie chciałem. Nawet gdyby się zgodziła na wyjazd, to przez tyle dni bym się z nią zanudził.
    Na całe szczęście, kilka dni przed świętami, Anna zaproponowała mi rozwiązanie. Weźmie wszystkie dyżury w szkole zaraz po świętach i przyjedzie do mnie dopiero przed Sylwestrem, ale za to zostanie już do końca. Nie posiadałem się z radości. Problem był rozwiązany. Wtedy też zdecydowałem się jechać.

    W domu sam miałem trochę problemów z kwaśną miną rodziców, gdyż przyjechałem dopiero na Wigilię i zaraz rano po Świętach wyjechałem znowu. A przecież i tak byłem spóźniony, bo cała impreza zaczynała się już 26 grudnia, więc dotarłem dzień później.
    Janusz był już na miejscu, natomiast Zbyszek jeszcze nie dojechał. Mieliśmy mieszkać w jednym pokoju we trzech, jego bagaży jeszcze nie było.
    Ośrodek był całkiem ładny i komfortowy, jak na tamte czasy. Oczywiście, ładny był tylko wewnątrz, bo zewnętrzna architektura była wprost szkaradna i zupełnie nie wpasowana w śliczne, malownicze otoczenie. Tyle, że niewiele mnie to wtedy obchodziło.
    Pierwszy wieczór spędziliśmy z Januszem na pijaństwie i wtedy przekonaliśmy się, że tamtejsza woda z kranu jest o wiele smaczniejsza niż wszystkie napoje kupowane w sklepie. Była rewelacyjna! Smak wody butelkowanej do pięt jej nie dorastał, nawet porannego kaca bez przeszkód leczyliśmy tą wodą.
    Później zaś przyjechał Zbyszek…
  • #26
    literatka
    Level 12  
    Jak na prawdziwego artystę przystało, Zbyszek oprócz twórczości nie zajmował się niczym innym, a jedynie artystycznym piciem wódki. Wiele razy bywał u nas w akademiku, często miałem okazję spożyć z nim szklaneczkę czy też dwie, ale zajęty bardziej damskimi sprawami tego świata, jakoś nigdy dotąd nie spędziłem w jego towarzystwie całego wieczoru. Może dlatego ten wieczór tak mocno zapadł mi w pamięć?
    Zbyszek był na pozór niesłychanie flegmatyczny, jak zwykle zresztą. Swoje odzywki rzucał tak od niechcenia, każda jednak była celna, każda miała swój sens i najczęściej był to sens podwójny. Krótko mówiąc mocno mi zaimponował. Wtedy też dowiedziałem się, że pisze wiersze.
    Początkowo nie mieściło mi się to w głowie, kandydat na inżyniera i poezja? Co to ma wspólnego ze sobą? Ale Zbyszek się nie tłumaczył, ani niczego nie wyjaśniał. Kazał mi tylko zapamiętać świat wokół siebie na trzeźwo, potem wypić pół szklanki wódki i po dwóch minutach rozejrzeć się ponownie, sprawdzając co się zmieniło. To była dobra lekcja! Po wódce widziałem znacznie więcej szczegółów.
    Następnego ranka leczyliśmy kaca już tylko wodą z kranu. I nic nie trzeba było więcej! Ta woda była niemal cudowna!

    W dzień nie mieliśmy nic specjalnego do roboty. Całe szkolenie polegało na tym, że jeśli ktoś chciał i wtedy kiedy chciał, szedł na salę balową, pomagać przy tworzeniu sylwestrowej dekoracji. Nie mam pojęcia kto wszystko projektował oraz zapewnił materiały, ale prace szły sprawnie, bo chętnych do pracy było i tak znacznie więcej niż potrzeba. Ludzie zwyczajnie nie mieli co robić, więc pomagali, chociażby z nudów. A cała sytuacja spowodowana była tym, że nie było śniegu.
    Wszyscy przyjechaliśmy z nartami i cały program był oparty na założeniach sportowych, ale nic z tego. Śnieg zalegał tylko w jakichś dołkach, gdzie go zapędził wiatr, a cały teren wokół ośrodka był niemal zupełnie czarny. Pokpiwaliśmy z siebie nawzajem, że lepiej już było zaopatrzyć się w łyżwy, bo kilkustopniowy mróz trzymał nawet w dzień, ale sytuacja przez to się nie zmieniała.
    Oczywiście, ad hoc tworzyły się grupy twórców słowa, gitarzyści trenowali piosenki, my też dokładaliśmy swoje reporterskie i muzyczne wyczyny, jednak to i tak nie mogło zapełnić całego wolnego czasu. Niestety, tutaj było za dużo panów i zdecydowanie za mało pań. Nie było zajęcia… pozostawała gorzałka…
    Ta cholera lubi się jednak kończyć. Kiedy doszliśmy już do siebie, przyszła refleksja, że przywiezione ze sobą zapasy w zasadzie pokazują dno. Należało poszukać jakiegoś sklepu. Ale kiedy zasięgnąłem języka, dowiedziałem się, że najbliższy taki obiekt z alkoholem jest oddalony o cztery kilometry! I jest tylko jeden autobus dziennie w tamtym kierunku, który właśnie niedawno odjechał. Przyszłość nie przedstawiała się różowo, przed nami było jeszcze niemało dni…

    Nie należało zwlekać, dzień był krótki, a droga daleka i nieznana. Kiedy powiedziałem chłopakom o wszystkim, reakcja była różna. Janusz zadeklarował gotowość uczestnictwa w wyprawie, a Zbyszek sytuację totalnie zlekceważył. Powiedział tylko, że on pić nie musi. Natomiast jeśli chcemy iść po gorzałę, to nie ma sprawy, on kasę wyłoży. No i nie mieliśmy z Januszem wyjścia, poszliśmy tylko we dwóch.
    Wróciliśmy już niemal w ciemnościach. Do sklepu szło się nieźle, bo wiatr mieliśmy w plecy, jednak kiedy wyszliśmy z tego monopolowego… to był normalny horror! Zimny wiatr wiał o wiele mocniej i rzucał drobinami śniegu prosto w twarz! A każdy z nas dźwigał niemały ładunek! Dobrze, że zrezygnowaliśmy z zakupu czyli również niesienia napojów bezprocentowych. Chyba przyszłoby je wszystkie wyrzucić po drodze.
    Kiedy wróciliśmy do ośrodka, byliśmy obydwaj zamrożeni niczym dwa sople. Zbyszek natomiast czekał na nas cierpliwie, leżąc spokojnie na łóżku. Na szczęście nasz widok poruszył go niezmiernie i wziął dowodzenie akcją we własne ręce. Od progu zaordynował rozgrzewanie się, więc… skończyło się jak w poprzednim dniu. Czyli wielkim kacem. Ale chyba tylko dzięki niemu na drugi dzień nie mieliśmy nawet kataru, nie mówiąc o zapaleniu oskrzeli albo nawet płuc…
    Mikroklimat ośrodka w ogóle był jakiś bardzo łaskawy dla miłośników naszego sposobu spędzania czasu. Poranne niedomagania okazywały się znacznie mniej dolegliwe, niż na nizinach. Woda z kranu, spożywana nawet w niezbyt dużej ilości, przynosiła znaczną ulgę i już około południa znowu nadawaliśmy się do życia. Poszliśmy więc trochę pooglądać salę balową, kilka godzin pomagaliśmy przy różnych pracach dekoracyjnych, a nawet udało się nam w przerwach zjeść obiad.
    I kiedy, już późnym popołudniem, z obawą myślałem o tym, że znowu wieczór będzie podobny do poprzednich, nagle Janusz powiedział do mnie, żebym spojrzał na drzwi wejściowe. Rzuciłem okiem w ich stronę i ujrzałem Annę. Stała spokojnie, rozglądając się wokoło. Pewnie podziwiała dekorację, która przybierała już coraz bardziej realny kształt.

    Przywitaliśmy się czule, z całusami, a chłopaki którzy przyszli tuż za mną, również zażyczyli sobie takich serdeczności. Anna nie odmawiała i z nimi też się całowała oraz ściskała.
    Śmiechów było zresztą co niemiara. Janusz wołał uszczęśliwiony, że wreszcie mamy(!) dziewczynę, że nie będziemy już samotni i porzuceni, przez cały czas tokował w takim stylu, właściwie nie dopuszczając mnie do słowa. Nic mu nie mogłem zrobić, bo on wiedział, że teraz bardziej interesuje mnie Marta i bezwzględnie to wykorzystywał. A ten milczący i niby flegmatyczny Zbyszek ożywił się i we wszystkim mu wtórował.
    Oczywiście, okazało się, że Anna doskonale Zbyszka zna, o czym dotąd nie miałem pojęcia. Bawili się doskonale, często moim kosztem, jednak wytrzymałem to. Anna zresztą, chociaż też ze mnie żartowała, robiła to bardzo sympatycznie i nie wyczułem w tym złośliwości, więc i nie mogłem się na nią gniewać. W końcu wszyscy zgodnie poszliśmy na dół, gdzie zabraliśmy pozostawione przez Annę bagaże i udaliśmy się do naszego pokoju.
    A tam znowu Janusz przejął inicjatywę. Anna od razu musiała się rozgrzać w naszym wczorajszym stylu, jednak po kilku kieliszkach zastopowała ich twierdząc, że ma dość i musi się wykąpać oraz rozpakować walizki. Wykorzystałem wtedy okazję i niedwuznacznie zaproponowałem im kontynuowanie dekorowania sali, na co wprawdzie z oporami, ale się zgodzili. Zapowiedzieli tylko żartując, że to jedynie dzisiaj. Że skoro mamy jedną dziewczynę w pokoju, to jutro któryś inny będzie się z nią kąpał i każdego dnia będzie zmiana.
    Anna była rozbawiona takimi przejawami adoracji swojej osoby. Bardzo jej się to podobało i miała świetny nastrój. Kiedy zostaliśmy sami, szybko się rozebrała i poszła do wanny, ja zaś do niej dołączyłem. Pomyliśmy sobie wzajemnie plecy, jednak na coś więcej nie było warunków. Wanna była maleńka, na figle nie było miejsca, za to kiedy wyszła z wanny, od razu wylądowaliśmy na moim tapczanie. Miałem za sobą ładnych kilka dni postu seksualnego i byłem strasznie napalony. Gdyby nie wypite kilka kieliszków wódki, trwało by to pewnie zaledwie kilkanaście sekund, jak za naszym pierwszym razem. Na szczęście stłumiłem trochę własne chęci i zająłem się Anną według jej nauk. A kiedy leżeliśmy już spokojnie obok siebie, widziałem w jej oczach i w całym nastroju, że właśnie o to jej chodziło. Przytulała się, zaspokojona, zarzuciwszy na mnie nogę i mrucząc rozkosznie od czasu do czasu, albo całując delikatnie w szyję.
    Ja też byłem zadowolony. Po pierwsze dlatego, że przyjechała dzień wcześniej niż obiecywała, jak i z tego, że naprawdę w łóżku było nam wspaniale. Marta zaczynała odjeżdżać gdzieś w niebyt…

    Na kolację poszliśmy już razem, niczym dwa ptaszki, pijące sobie z dzióbków. I tu czekała mnie niespodzianka. Dużo wiedziałem o jej znajomościach, ale teraz okazało się, że znała się z całym szefostwem Klubu, które witało ją ze zdziwieniem, ale i z jakąś dziwną satysfakcją. Ja nie miałem takich znajomości. „Literatów” znałem niewielu, wszak Klub był jednostką międzyuczelnianą, Annę jednak znali wszyscy z Zarządu. Od razu też dostała od prezesa propozycję zamieszkania w oddzielnym pokoju, którą jednak niby żartem odrzuciła. Byłem dumny, kiedy spokojnie wyjaśniała, że ma już miejsce na połówce mojego tapczanika, dlatego niczego więcej nie potrzebuje.
    Przyglądano mi się z ciekawością i z pewnym zaskoczeniem. Przecież w stosunku do niej byłem raczej nieznany i chyba wyglądałem na młodszego, jednak głośno nikt niczego nie komentował, nikt niczemu się nie dziwił. Tutaj wszystko było możliwe…
    Po kolacji, w naszym pokoju już nie było takiego pijaństwa, jak w poprzednie wieczory. Sylwester był tuż, tuż, już jutro. Należało zachować kondycję na dzień następny, a poza tym omawialiśmy sprawy strojów. Bo to miał być bal maskowy.

    Niby wiedzieliśmy o tym wcześniej, ale mało kto się tym przejmował. Chociaż koncepcja była niezła i powszechnie akceptowana. Uwalniała uczestników od konieczności przywożenia ze sobą garniturów i sukien wieczorowych. Mieliśmy się bawić na luzie, tym niemniej bez przygotowań nie było to możliwe. Ja przywiozłem ze sobą maskę kota, ale to było wszystko co miałem, zaś Janusz i Andrzej nie mieli niczego! Natomiast Anna… to był szok!
    Anna miała przygotowany strój tureckiej odaliski! Bufiaste spodnie – nie spodnie, kolorowy serdaczek i tiule na głowę… Janusz, jak tylko to zobaczył, szybko okrzyknął mnie sułtanem, mrugając w koją stronę dwuznacznie, ja się też łapałem za głowę, zdumiony… Czy to był tylko zbieg okoliczności? Ale przecież zachowanie Anny nie świadczyło o tym, że coś wie…
    Śmiechu przy kombinowaniu ubiorów dla chłopaków było co niemiara, Anna wymyśliła dla Janusza kreację kowboja, a dla Zbyszka postać czarodzieja. I kiedy decyzja zapadła, poszliśmy na salę balową, a tam korzystając z resztek niewykorzystanych materiałów, przygotowaliśmy dla nich stosowne uzupełnienie ich jutrzejszego ubioru. Ja w zasadzie więcej nie potrzebowałem niczego. Miałem czarną koszulę i takież spodnie, do maski to wystarczało. Będę kotem i tyle.
    Nawet kiedy położyliśmy się wreszcie spać, jeszcze długo po ciemku pokpiwaliśmy z siebie nawzajem. Anna wprowadziła do naszego pokoju luźniejszą atmosferę. I chociaż spokojnie leżała obok mnie, to jednak zawzięcie dyskutowała z Januszem i Zbyszkiem, którzy nie dawali jej spokoju, na wyścigi proponując jej nocleg po jutrzejszym balu. Trochę to trwało, zanim zasnęliśmy na dobre.

    Sylwestrowy początek dnia zapowiadał się pięknie. Wstaliśmy kiedy nie można było już mówić o poranku, ale rycerski Janusz, chcąc okazać Annie swoją sprawność, bez wahania poszedł na dół i przyniósł dla wszystkich jakąś namiastkę spóźnionego śniadania. A potem nasze humory już tylko się poprawiały. Do czasu.
    Niedługo po obiedzie okazało się, że nie ma ciepłej wody. Czekaliśmy ponad godzinę, sprawdzając co jakiś czas, czy nie nastąpiła poprawa, ale było tylko coraz gorzej. Poszliśmy z Januszem szukać przyczyny i nawet odnaleźliśmy kotłownię, jednak palacz tylko bezradnie rozkładał ręce. Piec grzał na pełny ciąg, jednak zużycie było tak duże, że po prostu nie nadążała się zagrzać. Wszyscy na potęgę myli się jednocześnie.
    Nie było wyjścia. Wróciliśmy do pokoju i przekazaliśmy tą niezbyt miłą informację Annie oraz Zbyszkowi. Anna nie czekała dłużej. Poszła do łazienki i wykąpała się w takiej jaka była, a po niej poszliśmy kolejno i my z Januszem. Zbyszek natomiast postanowił poczekać na lepsze czasy. Doszedł do wniosku, ze parę godzin sytuacja się unormuje.
    I kiedy wydawało się nam, że trudności przygotowań do zabawy zostały pokonane, nieoczekiwanie… zgasło światło. Zapadła kompletna ciemność.

    Przy nikłym blasku płomyka Zbyszkowej zapalniczki odsłoniliśmy okno, efekt jednak był mizerny. Na zewnątrz nigdzie nie było widać najmniejszego światełka, a zachmurzone niebo nie pozwalało dojrzeć nawet światła gwiazd. Siedzieliśmy zaskoczeni i zdezorientowani. Plany zabawowe miały w tych warunkach nikłą szansę realizacji.
    Po chwili na korytarzu zaczął narastać gwar rozmów. Większość uczestników powychodziła z pokojów i najpierw próbowała dociekać co się stało, kiedy zaś ktoś przyniósł informację, że światła nie ma i nie będzie, rozpoczęła się zawzięta dyskusja o tym, co w takiej sytuacji możemy robić.
    My również wyszliśmy na chwilę. Ktoś trzymał zapaloną świeczkę, więc tutaj można było przynajmniej widzieć twarze rozmówców. Ale wiadomości nie były dobre. Ta awaria nie wystąpiła u nas. Nie było zasilania z sieci i my nie mogliśmy zrobić niczego. Ktoś mówił, że usłyszał w radiu, kiedy jeszcze był prąd, że w całej Polsce pada śnieg i temperatura mocno spada. Byliśmy trochę zdziwieni, bo u nas było tylko kilka stopni mrozu, a śniegu niemal wcale. Wiał tylko coraz mocniejszy wiatr. W takiej sytuacji Janusz ze Zbyszkiem postanowili pójść poszukać jakiejś świeczki, a my… a my wróciliśmy do pokoju.
    Anna wciąż była ubrana jedynie w szlafrok, bo po wyjściu z łazienki najpierw suszyła włosy, a potem nie miała jak się przebrać, gdyż łazienka była stale zajęta. Ja zresztą też byłem niemal rozebrany, włosów jeszcze nie wysuszyłem, ale teraz zupełnie o tym nie myślałem. Znalazłem w ciemnościach Anny dłoń i pociągnąłem ja, lekko opierającą się na tapczan, po czym zdjąłem z niej szlafrok i odrzuciłem daleko. Jej opór zniknął jak ręką odjął.
    Pieściliśmy się powoli i ze smakiem. Nie było gdzie się spieszyć. Anna, jak zwykle, delikatnie sugerowała mi czego w danej chwili oczekuje. Rękami i ustami zwiedzałem każdy fragment jej ciała. Aż wreszcie delikatnie mnie powstrzymała, więc odwróciłem się na plecy, a wtedy dosiadła mnie niczym swojego rumaka. Lubiłem tę pozycję, bo moje swobodne ręce mogły nadal pieścić jej ciało, a usta bawiły się sutkami drgających piersi…
    I kiedy już, już, zbliżaliśmy się do finału, nagle… pokój zalała fala światła. Na korytarzu rozległo się gromkie „huraaaa!!!”, a drzwi naszego pokoju trzasnęły gwałtownie i do środka wbiegli Janusz ze Zbyszkiem. Janusz jeszcze mówił coś do Zbyszka, ale nagle zamilkł w pół słowa. Anna zsunęła się ze mnie usiłując zasłaniać swoją nagość, a ja gwałtownie szukałem kołdry. Jednak pod ręką jej nie było… spadła zwyczajnie na podłogę.
    Janusz odwrócił się na pięcie, wypchnął Zbyszka za drzwi i wychodząc rzucił w naszą stronę, że mamy jeszcze najwyżej pięć minut. Po czym drzwi się za nimi zamknęły.
    Anna była tak oszołomiona, że nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy mnie opieprzać za to, że znowu nie zamknąłem drzwi. Widząc, że jeszcze nie potrafi zebrać myśli, błyskawicznie zerwałem się z tapczanu, przekręciłem zamek w drzwiach i szybciutko do niej wróciłem. A potem przewróciłem ją na plecy i dokończyliśmy to, nad czym tak długo pracowaliśmy. Wyszło nam nawet nieźle…
  • #27
    literatka
    Level 12  
    Drzwi otworzyłem dopiero wtedy, kiedy byliśmy już ubrani. Janusz ze Zbyszkiem cierpliwie czekali na korytarzu, chociaż zadowoleni z tego zbytnio nie byli. Tym niemniej Janusz nie krył rozbawienia całą sytuacją. Z diaboliczną miną wręcz przyklejoną do twarzy, już od samych drzwi zaczął Annie prawić quasi – komplementy, jak to strasznie mu się spodobała z tymi drgającymi piersiami a w ogóle bardzo żałuje, iż jej dotychczas nie doceniał.
    Natychmiast też wyjaśnił co miał na myśli, bo uważał ją jedynie za ładną, a tak naprawdę bez ubrania jest po prostu piękna! Oczywiście, zaoferował jej też swoją osobę do dyspozycji, oświadczając, że na pewno jest lepszy ode mnie i nie będzie się z nią tak lenił jak ja, a w ogóle to nic dobrego jej ze mną nie czeka.
    Trafiła jednak kosa na kamień. Jeśli sądził, że Anna obleje się pąsem, musiał być bardzo zawiedziony. Odpowiedziała mu takim samym rozbawieniem i bez skrupułów omawiała głośno nasze łóżkowe wyczyny, udając oczywiście, że zmyśla.
    Ech, jeszcze długo potem Janusz w kontaktach z nią, bo przecież często odwiedzała mnie w akademiku, wracał do tamtej sytuacji. Widocznie nie mógł zapomnieć jej widoku z rozpląsanym biustem. Na szczęście pozwalał sobie na komentarze tylko w takich sytuacjach, kiedy byliśmy bez świadków. Historia nie przedostała się do szerszej wiadomości.
    Zbyszek natomiast wysłuchiwał ich rozmowy łapiąc się za głowę i zapowiadając, że takie coś nie może być zapomniane, dlatego całą sytuację musi jakoś uwiecznić na piśmie. Zastanawiał się tylko nad formą opisu…
    Wszystkie te słowne przepychanki nie trwały długo, gdyż światło zgasło ponownie.

    Janusz, zgodnie z wcześniejszymi obietnicami, miał ze sobą świeczkę i teraz mieliśmy w pokoju niemal komfort. Co prawda szans na bal nie było, bo radiowcy mogą wprawdzie dużo, ale bez prądu… Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że poddawać się nie należy i jakiś ersatz ktoś w końcu wymyśli. Nie zważając na wszelkie przeszkody, ubraliśmy się w przygotowane namiastki kostiumów, Anna podoczepiała Januszowi i Zbyszkowi papierowe ozdóbki, sygnalizujące ich przebranie i około dwudziestej poszliśmy wszyscy na salę balową.
    A tu… niespodzianka! I to bardzo pozytywna! Większość uczestników była już na miejscu. W różnych kostiumach, a jak!!! Brak prądu nie był przesadną przeszkodą. Znalazło się kilku gitarzystów, ktoś grał na flecie i to wcale nieźle… Salę oświetlało kilkanaście zapalonych świec, powiedziałbym, że takiego nastrojowego sylwestra jeszcze nigdy nie widziałem.
    Początkowo nie było tańców. Gitarzyści prezentowali piosenki rajdowe, zebrani śpiewali chóralnie z nimi, jednak z czasem zaczęła się wolnoamerykanka. Przecież tutaj nie zgromadzili się ludzie tuzinkowi, obojętni, czekający na nie wiadomo co. Tutaj była czołówka braci studenckiej. Na bieżąco wymyślano teksty kabaretowo – teatralne, nawiązujące do ubiorów siedzących postaci, kojarząc to z polityką lub naszymi studenckimi problemami, a gdy komuś brakło weny, ktoś inny wyskakiwał z żartobliwą poezją, a gdy i tego było mało, to znów odzywały się gitary. O nudzie nie było mowy! Nikt tu nie sarkał i nie narzekał na uwarunkowania, bawiliśmy się doskonale. A około dwudziestej drugiej… załączono prąd!

    Dopiero teraz można było docenić pracę dekoratorów. Sala balowa przypominała jaskinię, prześwietloną dość rzadkimi błyskami białego światła. Kolorowe oświetlenie było tylko niżej, już wewnątrz tej pieczary. Zresztą, o czym tu mówić… to było niesamowite!
    Ale jak miało być inaczej? Przecież tu była śmietanka naszego ośrodka akademickiego. Zarówno techniczna, jak i humanistyczna. Jeżeli my nie potrafilibyśmy znaleźć rozwiązania powstałych problemów, to kto mógłby nas zastąpić? Sceneria była fantastyczna, w dodatku…
    Nasze radio miało zawsze najnowocześniejszy sprzęt grający i błyskający, bo przecież kto go miał mieć, jeśli nie my? I ten sprzęt tutaj przyjechał! Zresztą, nie tylko sprzęt…
    Kiedy moi koledzy uruchomili całość aparatury i odtworzyli z taśmy hymn powitalny, zapadła cisza, a potem… w towarzystwie szefa naszego Klubu, na salę balową wszedł mój imiennik, jeden z czołowych wówczas prezenterów muzycznych radiowej Trójki, który jako DJ miał prowadzić nasz dzisiejszy bal. To była sensacja!!! Okazało się, że dla wszystkich było to niespodzianką, nawet Anna o niczym nie wiedziała!
    To był nasz człowiek, z naszego studenckiego radia się wywodził, ale przecież teraz był warszawską figurą! Powitany owacyjnie, błyskawicznie wziął inicjatywę w swoje ręce i zademonstrował nam jak należy prowadzić imprezę. Zabawa się rozpoczęła.
    Zaimprowizowane ognisko ze stojących na podłodze świeczek, wokół których dotychczas byliśmy zgromadzeni, szybko uległo likwidacji. Do łask powróciły stoły i to za nimi należało zająć miejsce. Nie było przy tym jakiegoś porządku, każdy siadał gdzie chciał, oprócz głównego stołu dla zarządu Klubu, oraz jego gości. I tu czekała mnie niespodzianka. Anna została tam zaproszona, oczywiście wraz ze mną, ale wtedy zażyczyła sobie miejsc również dla Janusza i Zbyszka.
    Znalazły się, a jakże! I to bezzwłocznie! W taki sposób, nieoczekiwanie okazało się, że cały nasz pokój siedzi razem i to przy prezydialnym stole.
    Niczego na nim nie brakowało. Wprawdzie nie tak od razu, bo przecież kuchnia też przez ładnych kilka godzin nie miała prądu, ale z czasem stół został zastawiony wszelakim jadłem oraz napitkami. O żadnym kryzysie żywnościowym tutaj nie było mowy. Niestety, dla mnie ten stół okazał się zgubny…
    Na początku jednak cały zarząd traktował mnie z pełną rewerencją, nawet z moim słynnym imiennikiem udało mi się porozmawiać, kiedy usiadł przy stole po kilku tańcach spędzonych na parkiecie z Anną. Znał ją i gratulował mi dobrego gustu, podobnie jak i inni. Nie rozumiałem wprawdzie, dlaczego do łóżka wybrała mnie, a nie któregoś z nich, jednak ten fakt niewiele mnie wtedy absorbował, chociaż byłem z niego niezmiernie dumny.
    Anna miała tam wielu adoratorów. Częściowo dlatego, że znała większość osób, ale nie ostatnią przyczyną był też deficyt dziewczyn. Nie dla wszystkich tancerzy wystarczało partnerek. Nic dziwnego więc, że ciągle ktoś ją prosił na parkiet i nawet ja nie zawsze mogłem się dopchać! Przeważnie siedziałem przy stole z resztą samotnych chłopaków, bo nawet Janusz, który nigdy nie przejawiał tanecznych ciągot, mruczał po cichu, że musi zatańczyć z tymi podskakującymi piersiami. Czyli i on ustawił się w kolejce do Anny.
    Prawdę powiedziawszy niewiele mnie to martwiło. Byłem już seksualnie zaspokojony, rozładowany i trochę zmęczony, zaś Anna często wracała na kilkanaście sekund do swojego miejsce przy stole obok mnie, a wtedy za pomocą kilku prostych gestów podkreślała, iż jest tutaj ze mną. Dlatego absolutnie nie miałem powodu aby się skarżyć, że mnie zaniedbuje. A że na stole, jak wspomniałem, niczego nie brakowało…

    Nie, nie mogę powiedzieć, że ktoś mnie upił celowo. To była tylko i wyłącznie moja wina. Ja po prostu zapomniałem wtedy, że ciągle siedzę i nie spalam wypitych procentów w tańcu, co zawsze robiłem w podobnych sytuacjach. Nie mogę mieć nawet pretensji do Anny, że mnie nie pilnowała. Przecież, kiedy wracała na niezbyt długie momenty do stołu, też nie odmawiała i to razem ze mną. Szkoda tylko, że nie pomyślała, iż bez niej wypijałem znacznie więcej. Bawiła się dobrze, więc nie zwracała na to uwagi. I miała do tego prawo.
    Jak dotąd, nigdy nie upiłem się w jej towarzystwie. Wiedziała, że potrafię kontrolować sytuację, więc zwyczajnie mi zaufała… I gdyby to była tylko wódka może nawet dałbym sobie radę, ale wybiła północ i Anny nie było…
    Zjawiła się z piątym, czy szóstym wybiciem zegara, niosąc w dłoniach dwa kieliszki szampana. Już nie wiem, kto jej towarzyszył, ale to nie miało żadnego znaczenia. Złożyliśmy sobie życzenia i po namiętnych pocałunkach, zgodnie spełniliśmy toast do dna. Anna była wniebowzięta, widać było po niej, że bawi się świetnie, więc i mój nastrój był znakomity. Wszyscy znajomi i nieznajomi składali sobie życzenia, ogólnie było bardzo radośnie oraz świątecznie. Pełni optymizmu zaczęliśmy nowy rok.
    Tylko po co mi było pić tyle szampana po wódce? Przecież mogłem udawać zwilżając usta, jak pewnie robiła to większość uczestników balu... No i stało się. Po dziesięciu minutach poczułem się niemal dokładnie ululany. Jednak wciąż nie zdawałem sobie z tego sprawy z powagi sytuacji, wiedziałem tylko, że jestem bardzo spocony i trochę zmęczony.
    Zapytałem więc Annę, czy mogę zostawić ją na kilkanaście minut samą, bo chciałem pójść się wykąpać w chłodnej wodzie, aby alkohol nieco stępił swoje działanie. Nie była tym pomysłem zachwycona, zaczynała mieć wątpliwości co do mojego stanu, ale zapewniłem ją, iż sobie poradzę. Wtedy się zgodziła, no i poszedłem.
    W pokoju szybko się rozebrałem, po czym położyłem wygodnie w wannie, odkręcając wodę. Była cieplutka, ale przyjemnie łagodziła moje rozpalone i spocone ciało. A kiedy poziom wody zbliżał się do przelewu, zakręciłem kran, poprawiłem się wygodniej po czym zamknąłem oczy dla lepszego relaksu…

    Kiedy je otworzyłem, w pokoju panował cichy gwar. Za oknami było ciemno, ale pod sufitem w lampie paliła się żarówka, a ja ze zdziwieniem stwierdziłem, że kompletnie nagi leżę na tapczanie pod kołdrą. Natomiast na krzesłach przy stole siedzą chłopaki oraz Anna. Wszyscy ubrani zwyczajnie, bez śladów elementów balowych.
    Zapytałem ich która godzina, a oni spokojnie odparli, że piąta. Byłem zdziwiony. To bal się już zakończył? Dlaczego tak wcześnie? Kiedy zapytałem o to, wszyscy wybuchnęli zgodnym śmiechem. Po chwili Janusz zaczął mi tłumaczyć, że jest piąta wieczorem, a ja śpię już grubo ponad dwanaście godzin!
    Nie chciałem w to uwierzyć, kiedy jednak okręcony w ręcznik, który Anna łaskawie mi podała, wyskoczyłem z łóżka i sprawdziłem wszystkim zegarki… godzina się zgadzała. Wyjrzałem jeszcze na korytarz.
    Wczorajszy ożywiony gwar gdzieś przepadł. Ludzie chodzili teraz niespiesznie i nigdzie nie było widać jakiegoś podniecenia. Królował spokój i lenistwo, a w dodatku… z niemałym zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że jestem absolutnie trzeźwy! Całe moje alkoholowe problemy chyba wyssała woda…
    Anna opowiedziała mi, że wczoraj, zaniepokojona moją przedłużającą się nieobecnością, przyszła do pokoju z Januszem i zastali mnie śpiącego spokojnie w wannie. Na całe szczęście, była ona raczej krótka i chyba tylko dlatego się nie utopiłem. Dobrze też, że nie zamknąłem się od wewnątrz, więc nie musieli wyłamywać drzwi. Woda była już całkowicie zimna, a ja ponoć szczękałem zębami tak, że było to słyszalne nawet na korytarzu.
    Wyciągnęli mnie wtedy z wody, Anna jakoś nieco osuszyła, jednak obudzić się nie dałem, dlatego ułożyli mnie na tapczanie. I nie otwarłem w tym czasie nawet oczu. A ponieważ oddychałem zupełnie miarowo i regularnie, zdecydowali się nie wzywać pomocy medycznej, tylko dość często, do samego rana, przychodzili sprawdzać mój stan. Nic się jednak nie zmieniało. Spałem normalnie i podobno, już po piątej rano, kiedy wszyscy wrócili z imprezy, Anna spała razem ze mną. Jakoś nie bardzo w to wierzyłem, ale nie dociekałem szczegółów. I tak dałem plamę, że hej! Wprawdzie nie miała do mnie o to jakichś wielkich pretensji, bo najwyraźniej świetnie się bawiła beze mnie, jednak i tak miałem potężnego moralnego kaca. Niczego jednak nie byłem w stanie cofnąć. Stało się i już.

    Byłem głodny. Na szczęście okazało się, że chłopaki nie zapomnieli o mnie i coś z obiadu przynieśli do pokoju. To było takie studenckie przyzwyczajenie. Nigdy nie było wiadomo, kiedy jakaś zapomniana i sucha kromka chleba przyda się na przekąskę... Więc gdy się posiliłem, świat znowu zaczął nabierać blasku, a ja ochoty do życia…
    Po kilkunastu minutach ktoś na korytarzu wrzasnął, że poszukiwana jest para do brydża. Anna zapytała mnie czy jestem w stanie zagrać. Szybko odpowiedziałem, że oczywiście, bo faktycznie, czułem się nieźle. Byłem trzeźwy i wyspany. Wyszła więc i szybko dogadała się z wołającą dziewczyną. Zaraz też poszliśmy razem do zapraszających.
    I tak spędzaliśmy czas do końca pobytu, zajmując się głównie brydżem. Śniegu wciąż nie było, na spacery chodziliśmy mało i krótko, gdyż mroźny, nieprzyjemny wiatr niepodzielnie panował na zewnątrz, pozostawały więc zajęcia świetlicowe i łóżko.
    O dziwo, Anna nie wracała w rozmowach do sylwestrowej zabawy, nie szukała też towarzystwa osób z zarządu, grywaliśmy zatem z bliższymi i dalszymi sąsiadami, niewiele też przejmując się opuszczaniem Janusza i Zbyszka. Nie chciała grać z nimi we czwórce, wyglądało to jakby ich obecność zaczęła jej nagle przeszkadzać.
    Nie pytałem o przyczyny, byłem zadowolony, że nie wyrzuca mi tamtego, sylwestrowego pijaństwa, na wszelki wypadek wolałem podobnej tematyki nie poruszać. Tym bardziej, że w łóżku wszystko zostało po staremu, chociaż teraz pilnowała, aby zamykać drzwi. Razem też wracaliśmy do akademika.

    Zasiedziałem się na wspominkach, a kiedy otwarłem oczy i spojrzałem na wskazówki zegarka, okazało się, że jest za dwadzieścia ósma. Słońce nieśmiało przebijało przez chmury, zawieszone pasmami nisko nad horyzontem. Czuło się zbliżający wieczór, wciąż jednak było jasno i w miarę ciepło. Wokół panowała spokojna cisza, wypełniana czasami cichym szelestem poruszanych powiewami wiatru liści, natomiast za bramą królowała pustka. Tak, jakby świat zapadł w letarg.
    Postanowiłem, że o ósmej pójdę do domu i poszukam coś na kolację. Chleba żadnego nie miałem, w domu go nie było, a ostatnia kanapka została w neseserze. Coś tam jednak do jedzenia znajdę, wybredny nie jestem. Na delegacjach nie raz się nie dojadało.
    Bezmyślnie otwarłem książkę i zacząłem ją kartkować, przeglądając pobieżnie fotografie ptaków. Ciekawe, czy uda mi się tutaj zaobserwować jakiś ciekawy gatunek. Pora przecież nie była najodpowiedniejsza. To nie wiosna, kiedy można znacznie więcej usłyszeć i kierować się ich śpiewem…
    Już byłem niemal spokojny, chociaż rozgoryczony. Nawet nie byłem na dziewczyny zły. Może po prostu nie mogły przyjechać? Różne rzeczy zdarzają się na świecie, czego sam byłem najlepszym przykładem. Chociaż… kiedyś było nie do pomyślenia, żeby dziewczyny tak mnie zlekceważyły, nie darowałbym, a dokuczać potem umiałem, oj umiałem!

    To jednak było dawno. Teraz mogłem jedynie zacisnąć zęby i przygotowywać się powoli do samotnego, letniego pobytu. Jakieś próby rewanżu czy zemsty byłyby wręcz śmieszne i marnie by o mnie świadczyły. Czas pogodzić się z tym, że nie dla psa kiełbasa, nie dla kota sperka! Już nie!
    Trzeba wracać do domu.


    KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.
  • #28
    literatka
    Level 12  
    CZĘŚĆ II. POKRZYWNO THE BEST.

    Tak się zamyśliłem, że dopiero po chwili usłyszałem, dochodzący od drogi, znany mi już szum silnika. Rzuciłem książkę i zerwałem się na równe nogi. Czerwona toyota dojeżdżała do posesji. Serce podeszło mi niemal do gardła. Jednak przyjechały!!! Nie widziałem jednak Dorotki…
    Z duszą na ramieniu pobiegłem otworzyć bramę. Jest! Zobaczyłem ją przez okno! Gdy otwierałem skrzydła, pomachała mi ręką za szybą, a Lidka przez uchylone okno zawołała.
    - Zamknij zaraz za mną!
    Sprawnie wjechała na podwórko, po czym skierowała auto w stronę domu, a ja zaciągnąłem skrzydła i energicznym krokiem ruszyłem w ich stronę. Miałem już znacznie radośniejszą minę, chociaż serce tłukło mi się niczym metronom, ustawiony przez kapelę rockową. Mimo wszystko, zaskoczyły mnie. I cóż z tego, że czekałem? Nie okazałem się wystarczająco cierpliwy.
    Tymczasem zdążyły wysiąść z samochodu i stały przed gankiem, spokojnie mnie oczekując, chociaż Dorotka w dziwnej pozie, trzymając ręce za plecami. Ubrana była w elegancką bluzkę, a mini spódniczka miała inny krój, niż ta podróżna. Teraz to była taka z zakładkami, swobodnie tańcząca wokół jej bioder i odsłaniająca znacznie większą część ud niż poprzednio. Lidki spódniczka była dłuższa, sięgała niemal kolan, ale prezentowała się równie dobrze.
    Pierwsza odezwała się Lidka, nie czekając na moje powitanie.
    - Tomek, bardzo, baaardzo, przepraszamy za spóźnienie, ale naprawdę inaczej się nie dało. Potem ci opowiem jakie wyczyniałam alpejskie slalomy, żeby w ogóle dzisiaj przyjechać.
    - Nie ma sprawy! – szybko jej przerwałem, starając się ukryć drżenie głosu. – Bardzo się cieszę, że w ogóle przyjechałyście. Wejdziecie do środka?
    Wtedy Dorota zrobiła krok w moją stronę Miała tajemniczą minę, a oczy zdradzały, że planuje jakiś figiel.
    - Mam dla ciebie niespodziankę! – wyciągnęła ręce zza pleców. Okazało się, że trzymała w nich wieszak z… moimi spodniami. Były czyste i wyprasowane.
    - No nie… – odezwałem się, zaskoczony.
    - Tomek! – powiedziała, poważniejąc. – Ja również przepraszam za spóźnienie i za to, że otwierałam twój bagaż bez pozwolenia. Pomyślałam jednak, że skoro już się spóźnimy, to przynajmniej wykorzystam ten czas, aby nie tracić go u ciebie. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz! – podała mi spodnie wraz z wieszakiem, jednocześnie robiąc jeszcze jeden krok i cmokając przyjacielsko w policzek.
    - Dziękuję i wcale się nie gniewam – odpowiedziałem przyjmując spodnie. – Wieszak mam oddać? – próbowałem zachowywać się swobodnie, chociaż ciągle daleko mi było do normalności.
    - Coś ty – roześmiała się i szybko dodała. – Nie trzeba.
    Jednak ja nie uznałem sprawy za zakończoną. – A gdzie reszta?
    - Jaka reszta? – spojrzała na mnie, zdziwiona. Była zwyczajnie zaskoczona.
    - Nooo… reszta! – nie wyjaśniałem jej, że przecież były tam i slipki. Wpadłem na pomysł, żeby się trochę powygłupiać, więc dodałem ogólnikowo. – W tym worku, były przecież nie tylko spodnie.
    - Nie rozumiem. Niby co jeszcze? – nadal nie kojarzyła.
    - No… to co bywa pod spodniami! – wyjaśniałem ostentacyjnie.
    Skojarzyła wreszcie i zrozumiała. – O jejku, zapomniałam! – zaczęła się tłumaczyć, lekko zmieszana. – Ja tak dokładnie do środka nie zaglądałam. Mówiliśmy o spodniach, więc jak otwarłam neseser, zobaczyłam worek i wyjęłam spodnie, niczego więcej nie oglądając, naprawdę! Potem zasunęłam suwak i to wszystko.
    Lidka nadal nic nie rozumiała, więc dopytywała otwarcie.
    - A co tam jeszcze było?
    - Moje majtki! – odpowiedziałem jej krótko i otwarcie.
    Parsknęła śmiechem. – Dorka, co ty masz dzisiaj z tymi majtkami? Swoje gubisz, cudzych nie znajdujesz, ty się w końcu całkiem zaplączesz w jakieś gacie!
    Dorota też się roześmiała. Teraz już bez większego skrępowania. – Poprawię się i wypiorę je tutaj. Tylko teraz Tomek musi mi je sam dać. Bez pozwolenia nigdy więcej nie będę zaglądała do jego prywatnych bagaży.
    - Jakoś to załatwimy, nie przejmuj się – odpowiedziałem wesoło, bo powoli zaczynałem się uspokajać. – Zresztą, mogę chodzić bez majtek, mnie tam bez różnicy, będzie mi chłodniej i swobodniej.
    Roześmiały się obydwie.
    - Czyli problem rozwiązany – Lidka zakończyła temat.
    - Wejdźcie, proszę, do środka,! Może wreszcie napijemy się jakiejś… herbaty – ponowiłem zaproszenie, chociaż nie miałem pomysłu, jak mam się teraz zachowywać. Ale ruszyliśmy do domu.
    - Jakie masz gatunki herbaty? – nieoczekiwanie zainteresowała się Lidka.
    - Nie mam zielonego pojęcia – byłem rozbrajająco szczery. – Proszę, wejdźcie do salonu, ja tylko zostawię spodnie w sypialni i zraz do was dołączę – wskazałem im drzwi, a sam odbiłem na lewo.
    - A można do kuchni? – sprzeciwiła się nagle. – Pomożemy ci zrobić herbatę.
    - Jak sobie panie życzą! – oświadczyłem, wracając na korytarz. – Zatem proszę! – wskazałem kierunek gestem dłoni. Kiedy jednak położywszy spodnie na tapczaniku ponownie do nich dołączyłem, nagle straciłem rodzącą się powoli pewność siebie. Zrozumiałem, że tej kuchni nie znam i zaraz zacznę kręcić się niczym pies próbujący złapać swój własny ogon. Zdenerwowałem się. Poczułem drżenie rąk i pomyślałem, że chyba coś stłukę albo rozsypię. Próbowałem się zganić i uspokoić, nie dało to jednak efektów. Wreszcie wpadłem na pomysł.
    - Dziewczyny, chciałbym was prosić o jedno – zacząłem przemowę. – Czujcie się tutaj naprawdę jak u siebie, bo inaczej się pogubię w roli gospodarza. Byłem w tej kuchni tylko jeden raz więcej niż wy. I tylko orientacyjnie wiem gdzie się co znajduje – pokazałem ręką na szafkę przy kuchence. – Na przykład herbaty i kawy są chyba w tamtej szafce, ale jakie gatunki, tego naprawdę nie wiem. Filiżanek natomiast trzeba poszukać chyba ze świecą. W ogóle nie widziałem czegoś takiego, może użyjemy szklanek?
    - Nie rób sobie problemu – odezwała się Lidka, rzucając okiem w stronę Doroty – Dorka, bierzemy się do roboty. Popatrz do tej szafki w kącie, a ja sprawdzę tę za zlewozmywakiem. Zorientujemy się co i jak.

    Zanim jednak Dorota znalazła filiżanki, nastawiłem wodę w elektrycznym czajniku. Byłem już znacznie spokojniejszy. Obydwie zachowywały się całkiem przyjaźnie, nie stroiły fochów i miałem nadzieję że moje niezręczności nie będą pamiętane zbyt długo.
    - Dorka, w takim razie ty zrób herbatę, a my z Tomkiem pójdziemy po wałówkę – padło nagle polecenie.
    - Taaa jest! – odkrzyknęła Dorota wesoło, niczym w wojsku.
    Lidka skinęła na mnie głową i wyszliśmy z kuchni. Jeszcze na ganku, tuż za drzwiami, gdy Dorota nie mogła słyszeć naszych słów, zapytała cicho.
    - To mówisz, że przyjechałeś tutaj na wakacje?
    - Albo nawet na dłużej – odparłem. – Stefan, jakby nawet udało mu się wpaść na kilka dni do Polski, to na przyjazd tutaj nie ma szans. Za daleko, bo mieszka w Katowicach. A na stałe wróci do kraju najwcześniej w październiku.
    - A gdzie teraz przebywa?
    - W Egipcie. Musiał awaryjnie przejąć placówkę po jakimś gościu, którego z jakiegoś tam powodu zwolnili nagle z pracy. A Stefan gdyby odmówił, to zwolniliby i jego. Widzisz jakie czasy nastały? Pracuje się kilkanaście lat, człowiek wypruwa z siebie żyły, ale jak coś, to nic się nie liczy. Kopem go na aut i koniec zabawy. Dokładnie tak, jak zrobili też ze mną.
    - Ano wiem coś o tym – pokiwała głową i przez chwilę milczała. – Czyli planowałeś tu siedzieć sam w tej głuszy? Sam prać, sam gotować? A żona, albo dzieci? Nie mogły by ci tu chociaż trochę umilić pobytu? Przecież samemu, to zwariować można…
    - No wiesz… po tylu latach delegacyjnego życia, jakoś daję sobie radę i z gotowaniem, i z praniem, i z samotnością. Natomiast moja żona nie ma możliwości wzięcia więcej niż dwóch tygodni urlopu w okresie letnim. A wtedy jedzie do Włoch na 10 dni. Wyjazd już dawno zapłacony. Mają dofinansowanie z firmy do tej wycieczki, więc drogo ją nie kosztowała. Gdybyśmy chcieli jechać razem, to za mnie musiałaby zapłacić trzy razy więcej. Dlatego nawet nie próbowałem niczego kombinować, nie mam tyle pieniędzy. A siostra, czyli żona Stefana, jest uziemiona, bo ich córka na dniach ma rodzić. Nawet nie myśli o Pokrzywnie. Z kolei moje dzieci nigdy tu nie były, więc ich tu nic nie ciągnie. Mają już swoje ścieżki i to im wystarcza.
    Milczała zadumana. Nie skomentowała moich słów, a kiedy doszliśmy do auta, bez zwłoki otwarła bagażnik. Był głęboki i trochę zacieniony, jednak wydawało mi się że oprócz dużego, plastykowego pojemnika na brzegu, w głębi były bagaże Doroty i jeszcze jedna duża torba podróżna. Nie licząc mojego neseseru.
    - Jeśli mógłbyś, to weź swoją walizkę i wyjmij pojemnik. Zaniesiemy go razem, tylko zabiorę z foteli nasze torebki. – zakomenderowała. – Samochodu z drogi nie widać, więc niech tu stoi. Później zajmiemy się resztą.
    Postawiłem neseser obok samochodu i złapałem plastykowy pojemnik za uszy. Był dość ciężki, ale poradziłem sobie. Wyjąłem go z bagażnika i trzymałem w rękach, kiedy Lidka, już z torebkami, zamykała bagażnik. Wzięła potem ode mnie jedno ucho, ja w wolną rękę chwyciłem neseser i poszliśmy do domu, będąc solidnie obciążeni.
    - Idziemy do kuchni – kierowała. Po drodze, nie zatrzymując się, zostawiłem swój bagaż obok drzwi do sypialni.

    Kiedy weszliśmy, filiżanki z herbatą parowały na stole, Dorota zajmowała zaś jedno z krzeseł. Postawiliśmy pojemnik na wolnej części stołu.
    - Mam propozycję. Może jednak pójdziemy z herbatą do salonu? – zachęcałem.
    - Tu jest bardzo dobrze – Dorota sprzeciwiła się, dodając. – Chciałeś, żebyśmy czuły się jak w domu, to nie narzekaj.
    - Popieram cię! – odezwała się wesoło Lidka. – Na salony jeszcze przyjdzie czas.
    - Ok. – powiedziałem. – Niech będzie i tak. A co jest w tym pudle? – pokazałem ręką na pojemnik. – Jedzenie? Jeśli to wszystko jest jedzeniem, to chyba na jakieś wesele!
    - Wesele też będzie – mruknęła Lidka, kiwając zgodnie głową i oglądając kuchnię dookoła. – Nic się nie martw, na wszystko przyjdzie czas.
    - Tak, to wałówka od pani Heleny – roześmiała się Dorota. – Mówię ci, żałuj, że jej nie znasz! A tak w ogóle, Helena jest szefową kuchni w ośrodku u rodziców Lidki.
    - Rodzice Lidki mają jakiś ośrodek? – zdziwiłem się. A zauważywszy, że Lidka rozgląda się po kuchni, dodałem – Czy czegoś potrzeba?
    - Patrzę, gdzie tu masz jakąś przechowalnię jedzonka – odparła. Natomiast Dorota kontynuowała. – Gdybyś znał panią Helenę, to nie miałbyś szans chodzić taki chudziutki w tym wieku. Już ona by cię odkarmiła!
    - Tomek, jadłeś kolację? – nieoczekiwanie zainteresowała się Lidka. Pokręciłem przecząco głową. – Dorota, jazda! – zakrzyknęła nagle. – Człowiek nam z głodu umiera, a ty tu jakieś przemowy sobie urządzasz!
    Dorota gwałtownie poderwała się z krzesła. – Jejku! Tomek, nie umieraj nam! Ja ci nie pozwolę na to, ty musisz żyć! – zatrzymała się nagle. I patrząc na mnie, mrugnęła wesoło okiem po czym spokojnie dokończyła. – Zrobię ci sztuczne oddychanie, chcesz? – roześmiała się w głos.
    - Ja ci dam oddychanie! – Lidka podniosła głos. – Do garów, Ludwiku!
    Roześmiały się głośno i razem, solidarnie otwarły pojemnik, a mnie dreszcze przechodziły, kiedy spoglądałem na ich zgrabnie poruszające się nogi. Ale to byłby hit, gdybym tak mógł bliżej zapoznać się z kolanami Dorotki – pomyślałem, próbując wzrokiem unieść brzeg jej spódniczki i odsłonić resztę kształtnych ud. Oj, chyba zbyt dużo sobie obiecywałem, chociaż pomarzyć dobra rzecz… Nie mogłem jednak zbyt długo wlepiać oczu w miejsca poniżej blatu stołu, bo na nim zaczęły zakwitać mniejsze pojemniczki, wyjmowane z dużego. Lidka swoim, teraz już spokojnym, miłym głosem, mówiła do Doroty.
    - To chyba damy do lodówki, to na stół, to też na stół… poczekaj Dorka, musimy część odnieść, bo zaczyna brakować miejsca. Tomek, masz tylko jedną lodówkę?
    - Nie, druga jest w spiżarce.
    - No to mamy szczęście! – odetchnęła z ulgą. – Dorka, idziemy robić remanent w spiżarce. Jak szaleć, to szaleć! – roześmiała się.

    Kiedy zajęły się spiżarnią, wyszedłem z kuchni, wniosłem neseser do sypialni, a następnie odszukałem leki i zażyłem swoje wieczorne tabletki. Umiałem już połykać bez popijania i teraz to się przydało. Kiedy wróciłem, dziewczyny właśnie wychodziły po wstępnym przeglądzie sytuacji. – No, porządku to tam nie masz – mruknęła krytycznie Lidka. – Ale nic to, my go już tam zaprowadzimy na cud miód! Prawda, Dorka?
    - Prawda! – odkrzyknęła Dorota wesołym głosem.
    - Tomek! – Lidka porzuciła frywolny ton, wskazując na stół. – W tym pojemniku jest pieczywo, a w drugim masz coś na kolację. My już nie będziemy jadły, więc na stole zostawię jeszcze tylko trochę owoców, a reszta idzie do lodówek. Zajmij się teraz jedzeniem, a w tym czasie my uprzątniemy resztę.
    Pojemniki swoją wielkością przypominały niemal pudełka na buty. Otwarłem pierwszy. Zawierał pokrojony chleb i bułki, a w drugim, w małych opakowaniach, na wierzchu leżały plasterki wędlin i sera, zgrabnie popakowane w niewielkie porcje. Było też trochę masła i miodu, ale główną zawartość stanowiły małe pojemniczki z jakimiś sałatkami. W każdym razie całość wystarczyłaby pewnie na posiłek dla wielodzietnej rodziny.
    Dziewczyny krzątały się pomiędzy stołem a spiżarnią, oglądając zawartość pudełek i spierając się, gdzie je umieszczać. Czy w lodówce kuchennej, czy w spiżarni.
    - Tomek, nie przywiozłam dzisiaj warzyw – odezwała się nagle Lidka. – Helena pytała mnie, czy wkładać, ale nie chciałam. Powiedziałam, że kupię po drodze. Wytrzymasz dzisiaj bez nich, co?
    - Ne ma problema – odparłem. – I tak jestem zachwycony twoją ofertą. Tylko, że to chyba dla plutonu wojsk, a nie dla mnie.
    - Spokojnie! – roześmiała się. – Ty nie widziałeś, ile ja dostawałam kiedyś do akademika. Pół piętra się żywiło!
    Zjadłem trochę bułki z wędliną, serem i jedną z sałatek. Smakowała całkiem dobrze. W tym czasie stół został opróżniony, a na jego środku pojawiła się patera z owocami i pojemnik z koktajlowymi pomidorkami.
    - Mówiłaś, że nie ma dzisiaj warzyw – zauważyłem. – A przecież są!
    - To dzięki mnie – odezwała się dumnie Dorota wypinając biust i modulując głos niczym pensjonarka domagającą się pochwały. – To ja poprosiłam o nie panią Helenę!
    - Zasługujesz zatem na uznanie, a także na ogromną, moją osobistą wdzięczność i nagrodę! – zapewniłem, również modulując głos. – Mów, czego chcesz, a wypełnię każdy twój rozkaz.
    - Podoba mi się twoja deklaracja! – kontynuowała temat tym samym głosem pensjonarki. – Nie sądź też, że z niej nie skorzystam! – podeszła bliżej przystając obok i biorąc się pod boki niczym krakowianka. – W zamian za to powiesz mi gdzie jest barek!
    Po czym zmieniając ton głosu, na rozkazujący, powiedziała odwracając się do Lidki. – No, kochana, teraz idziemy zrobić remanent w barku. Przejmuję dowodzenie operacją!
    - Patrzajta ludziska jak to się rozbestwiła! Władzy jej się zachciało! – Lidka też założyła ręce pod boki i udawała, że jest wstrząśnięta oraz gotowa do walki. Ale Dorota twardo stała z dumnie uniesioną głową, z wyprężonym biustem, oraz z wesołą minką na twarzy. W końcu Lidka spasowała i udała, że jest pokonana. – A niech ci tam. Prowadź wodzu! – powiedziała.
    - Dorotko, barek jest w salonie. Czuj się tam generałem! – poparłem jej aspiracje. – Ja się dostosuję do dyktowanych warunków.
    - I tak trzymać! –zawołała twardo. I po chwili, już łagodniej, zakończyła – Amen!
  • #29
    literatka
    Level 12  
    Wybuchnęły śmiechem i śmiały się serdecznie idąc do salonu, a ja wtórowałem im z kuchni. Ze zwykłych czynności życiowych robiły teatr, bawiąc się przy tym doskonale. Co za wspaniałe dziewczyny! Czułem się przy nich jakbym je znał już bardzo długo.
    Skończyłem jeść, posprzątałem ze stołu i poszedłem do salonu. Właściwie tylko po to, żeby ewentualnie służyć Dorocie w poszukiwaniach, ale nie było potrzeby. Barek zlokalizowały bez problemów, otwarły i teraz przeglądały zawartość, trochę dyskutując o poszczególnych trunkach.
    - Niezłych pacjentów ma twoja siostra - skomentowała Lidka, ujrzawszy jak wchodzę. - Mają fantazję.
    - Tomek, a ty co z alkoholi preferujesz? - zapytała Dorota, już normalnym głosem.
    - Ja pijam gorzałkę. Najchętniej czystą lub wytrawną. A moja ulubiona stoi tam w głębi - odpowiedziałem.
    - Mów mi tu natychmiast jaka, bo zabiorę klucz od barku i tyle będziesz ją widział - usłyszałem w odpowiedzi ostrą przyganę.
    - Czardasz! Taka z tańczącą parą na etykiecie - szybko odpowiedziałem, nie zamierzając jej utrudniać żadnych planów.
    - Aaa, jest! - usłyszałem po chwili. - Dobrze, czyli mamy wszystko. Lidka, bierz swoją butelkę i Tomka wódkę, a ja zamykam mebel.
    - Przecież i ja jestem do dyspozycji - nieśmiało zaprotestowałem.
    - Ty się zastanów, gdzie jest jakieś szkło - odparowała.
    - Pewnie gdzieś tutaj - powiedziałem szybko. - Dobrze nie wiem, bo ze Stefanem piliśmy ostatnio w szklankach - wyznałem szczerze.
    Roześmiały się obydwie.
    - No, Lidka - komentowała Dorota. - Studenckie czasy się kłaniają. Tomek ze szwagrem próbowali się odmłodzić!
    - A widzisz! Mało tych lekcji odrabiałaś wtedy, przychodzi uzupełnić swoją wiedzę! - zaśmiewała się Lidka.
    Stałem lekko zdezorientowany, bo nie całkiem rozumiałem ich dialog. Lidka zauważyła, że nie biorę udziału w ich zabawie. Wyjęte z barku butelki postawiła na ławie.
    - Wodzu, twoja armia chce się napić, a ty nie zadbałaś o kwatermistrzostwo. Więc za karę zasuwaj do kuchni po szklanki, bo my czekamy z zasuszonymi językami.
    Próbowałem pomóc Dorocie. - Przecież tu muszą być jakieś kieliszki, poszukajmy - proponowałem.
    - Tomek! - głos Doroty zabrzmiał dość cukierkowato. Widać było, że kompletnie nie przejmuje się groźną postawą Lidki. - Ona ma rację! Pozwól nam urządzić to po swojemu - dodała prosząco.
    - Twoją prośbę uważam za rozkaz! - odpowiedziałem gorliwie. - Zawsze masz we mnie sojusznika wojennego.
    - Oddziały, zająć miejsca bojowe! - Dorota znowu przybrała groźną postawę, stawiając butelkę mojego "czardasza" na ławę. - Dowództwo armii osobiście idzie zapewnić wam zaopatrzenie! - po czym wyszła do kuchni. A my usiedliśmy, Lidka w fotelu, ja zaś na sofie. Drugi fotel pozostał dla Doroty.
    Lidka tylko westchnęła.
    - Niezłe z nas wariatki, prawda? - usłyszałem jej poważny głos.
    Roześmiałem się.
    - Daj Boże towarzystwo takich wariatek wszystkim ludziom - skomentowałem jej słowa. - Ja tak dawno nie słyszałem niczego podobnego, że aż się wzruszyłem. I pomyśleć, że w przeszłości, w moim otoczeniu to było niemal normą.
    - Co to, spiskujecie przeciwko mnie? - wchodząca do salonu Dorota udawała, że nie daje sobie w kaszę dmuchać.
    - Ależ w życiu, pani generał! - zaprotestowałem. - Staramy się tylko uzgodnić tekst toastu na cześć dowództwa. Proszę zająć generalskie miejsce - wskazałem na wolny fotel. Dorota usiadła.
    - Macie szczęście! Napełnić naczynia! - nadal grała swoją rolę.
    Na stoliku stały trzy butelki i trzy szklanki. W jednej butelce był jakiś likier. Kiedy wziąłem ją do ręki, Lidka dyskretnie pokazała na Dorotę. Czyli to dla niej. Teraz wiedziałem już wszystko. Żubrówka dla Lidki, likier dla Doroty, a "czardasz" dla mnie. Wstałem więc, napełniłem szklanki porcjami alkoholu i postawiłem przed każdym według wyboru. A potem wziąłem swoją w dłoń, wyprostowałem się i zacząłem deklamować.
    - Mój szanowny i miły generale! - tu skłoniłem się w stronę Doroty. - I wy, szanowna armio! - zrobiłem ukłon w kierunku Lidki. - Niech mi będzie wolno wznieść toast za to, że dane mi jest obcować z tym, z czym się jeszcze w moim długim życiu nie zetknąłem. Z taką harmonią piękna i mądrości, uroku i inteligencji, dobroci i łaskawości, gospodarności i wyrozumiałości. Jestem szczęśliwy, że pod tym skromnym dachem mam zaszczyt was gościć i że mogę z wami spełnić ten toast. Niech wam los zawsze sprzyja, a moc zawsze z wami będzie! Żyjcie nam sto lat, łagodząc swoimi promiennymi uśmiechami ból istnienia takich szaraków jak ja. Wypijmy za wasze zdrowie! - podniosłem szklankę w górę.
    Obydwie wstały z foteli ująwszy szklanki. Pierwsza odpowiedziała Dorota. - Niesamowite, dziękuję!
    Lidka natomiast przyglądała mi się przez chwilę. - Gdzieś ty się tego nauczył?
    - Na wschodzie! - roześmiałem się. - Często pijałem wódkę z Gruzinami.
    - Mało kto jest w stanie mnie zaskoczyć, ale muszę przyznać, że właśnie to zrobiłeś. Jestem zaskoczona i dziękuję. Wypijmy na zdrowie!
    Zgodnie i jednocześnie upiliśmy po łyku ze szklanek, po czym usiedliśmy ponownie.
    - Lidka! - odezwała się milcząca dotąd Dorota. - Gdzie mamy napoje?
    - Pewnie w aucie, nikt ich przecież nie ukradł.
    - To trzeba je przynieść!
    - Zaraz, zaraz - zaprotestowałem. - Mamy przecież zaległe bruderszafty!
    - Słusznie - Dorota wpadła mi w słowo. - Jakoś tak nieładnie pić z nieznajomym!
    Szybko wziąłem szklankę do ręki, po czym podszedłem do jej fotela. Wtedy wstała i przepletliśmy ręce, po czym dopełniliśmy obyczaju. - Tomek jestem!
    - A ja Dorota! - wyszeptała, po czym pocałowaliśmy się bynajmniej nie zdawkowo. Trochę ten pocałunek trwał i mimo smaku alkoholu w ustach, dokładnie wyczuwałem nosem jej perfumy. Ten sam zapach, który poznałem w aucie.
    - No dość, a ja? - Lidka zmusiła nas do oderwania się od siebie.
    - Momencik? - powiedziałem lekko zdyszanym głosem, bo tchu mi brakowało. - Muszę uzupełnić braki, bo to było do dna! - szybko dolałem do swojej szklanki łyk "czardasza" i podszedłem do Lidki. Z nią poszło mi trochę szybciej, chociaż też całowaliśmy się dość gorliwie.
    - Lidka! - odezwała się Dorota - Tak właściwie, to ja z tobą chyba też nigdy bruderszaftu nie piłam!
    - Musicie to nadrobić! - moja reakcja była instynktowna wręcz. Błyskawicznie uzupełniłem ich szklanki, chociaż przez głowę przeleciała mi myśl, że to będzie trochę za dużo naraz, ale co tam, raz się żyje! W sumie wypiłyby i tak mniej niż po sto gramów!
    Dziewczyny podeszły do siebie i obejmując się, powtórzyły ceremoniał a przy okazji dołączyłem do nich i po chwili całą trójką obściskiwaliśmy się na stojąco.
    - Kurcze, niczym jakieś braterstwo krwi! - dowcipkowała Lidka. - Wiecie co, mnie już szumi w głowie, muszę usiąść.
    - Wcale ci się nie dziwię - skomentowałem jej słowa. - Ja mam trochę wprawy, ale że ty wypijesz żubrówkę bez dodatków, tego się nie spodziewałem - kręciłem głową z uznaniem.
    - Właśnie! Idziemy z Tomkiem po napoje dopóki to wszystko nie weszło mi w nogi - spokojnie oznajmiła Dorota. Po czym osuszyła ostatnie krople ze swojej szklanki, wzięła kluczyki od Lidki i wyciągnęła dłoń w moją stronę. Posłusznie podniosłem się z sofy i dałem się wziąć za rękę. Dorota prowadziła mnie na zewnątrz.

    Było już ciemno, dlatego wychodząc z domu, zapaliłem zewnętrzną lampę. Oświetlała ona wejście do ganku i fragment podjazdu ze stojącym samochodem, sądziłem więc, że pójdziemy prosto do auta. Jednak kiedy wychodziliśmy z ganku, Dorota zaskakująco skręciła w bok, pociągając mnie za sobą i weszliśmy w strefę cienia przy ścianie domu. Wtedy się zatrzymała i odwróciła twarzą do mnie. Widziałem, że patrzy mi prosto w oczy i wszystko zrozumiałem w jednej chwili.
    Delikatnie chwyciłem w dłonie jej talię i przyciągnąłem do siebie, a kiedy przylgnęła, mocno przycisnąłem. Wtedy zarzuciła mi ręce na szyję i sama zaczęła całować. A ja gładziłem jej plecy, czując na torsie ucisk biustu. Twardego biustu!
    Nasze języki szybko się spotkały i nie miały ochoty na rozstanie. Rękami chaotycznie błądziłem po plecach, błądziłem? aż dłonie zjechały na pośladki i przycisnęły jej biodra do moich. Jęknęła wtedy cichutko, z całych sił przywierając do mnie i tego, co zesztywniało mi w spodniach. Nie czekałem dłużej. Wsunąłem dłoń pomiędzy nasze ciała i zadarłem jej spódniczkę.
    Próbowałem odsunąć na bok wąziutki paseczek materiału, ale niespodziewanie oderwała ręce od mojej szyi i pomagając sobie ruchami bioder, gwałtownym ruchem zsunęła je w dół, nie przejmując się ich dalszym losem. Po chwili pod spódniczką niczego już nie miała, więc wróciliśmy do poprzedniego układu.
    Szybko odnalazłem dłonią wejście do jej mokrej szczelinki, nie napotykając na żaden opór. Te okolice miała dokładnie wydepilowane. Była gładziutka jakby z alabastru. Delikatnie zacząłem masować palcami nabrzmiały wzgórek jej kobiecości, a wtedy zmieniła oddech na bardziej szarpany. Nogi najpierw rozsunęła, ułatwiając moje zabiegi, a po chwili jedna z nich powędrowała wysoko do góry. To było nadzwyczajne i niewiarygodne. Była fantastycznie wygimnastykowana!
    Tyle, że ja miałem problem z moją męskością, a raczej ze spodniami. Po co ja się tak ubrałem? Po co na wieczór założyłem slipki i dżinsy? Mój rozporek musiał teraz wytrzymywać pokaźny napór od wewnątrz, a zamek był mocny. I teraz, ten cholerny zamek nie dawał się rozsunąć! Coś się zacięło i już. Moja drżąca lewa ręka nie potrafiła sobie z nim poradzić. W dodatku Dorota nie pozwalała mi oderwać prawej ręki od spojenia swoich ud. Od dłuższego czasu przytrzymywała ją i przyciskała tam, najwyraźniej domagając się, abym nie przestawał jej pieścić. A jeszcze lewą ręką co raz musiałem unosić do góry tę wciąż opadającą bluzkę, by moje wargi mogły od czasu do czasu possać nabrzmiałe i sterczące sutki jej piersi. Rany, jakie to były piersi! Twarde jak granaty!
    Zrezygnowałem z walki ze swoim zamkiem i skupiłem się na niej. A ona znów przyciskała moją głowę do biustu. Ułatwiała mi też pozostałe pieszczoty. Szparkę miała mokrą i śliską, jakby ją ktoś naoliwił, jak więc mogłem zabrać od niej dłoń? I wreszcie jej oddech zrobił się bardzo krótki po czym zaczęła urywanie, cichutko jęczeć. Palce dłoni zacisnęły się na moich włosach, jakby chciała zdjąć mi skalp, ale nie czułem bólu. Ściskała mnie bardzo mocno. Po chwili przestała oddychać i zamilkła, jej ciałem zaczęły wstrząsać drgawki, aż wreszcie z ust wydobył się długi jęk, po czym podniesiona noga powoli opadła, a drgające uda zacisnęły się na mojej dłoni. Znieruchomiałem i poczułem, jak to piękne ciało, które obejmowałem, nagle wiotczeje i mimo targających nim dreszczy, uspokaja się powoli.
    Wciąż jednak dyszała intensywnie i mocno obejmowała mi szyję. Podtrzymywałem ją, chociaż sam nogi miałem jak z waty. Drżałem cały i nie bardzo mogłem się uspokoić. Pożądanie zaćmiewało mi głowę. Ja nie byłem zaspokojony! Niespodziewanie, kiedy już odzyskała trochę oddechu i zebrała siły, usłyszałem jej szept:
    - Zabierz swoją dłoń, bo za chwilę już jej nie wypuszczę!
    Zorientowałem się, że cały czas trzymam rękę pomiędzy jej ściśniętymi udami i delikatnie nadal masuję ten specyficzny, czuły u kobiety punkt. Wyciągnąłem Zabrałem rękę, a wtedy odsunęła się ode mnie i poprawiła spódniczkę. Podobną, pod jaką tak próbowałem zaglądać w kolejowym wagonie. Zrobiło mi się jakoś dziwnie, trochę sentymentalnie, pomyślałem też przez mgnienie, że przecież znamy się dopiero niecałą dobę, ale odrzuciłem te myśli. Gorączkowo za to szukałem w głowie jakiegoś rozwiązania, jak tu normalnie pokochać się z nią. I już nie dopuszczałem do siebie możliwości, że może nie zechcieć?
    Wyciągnąłem ręce i znów przytuliłem ją do siebie. Złożyła głowę na ramieniu, a ja gładziłem miękkie włosy i powoli, delikatnie całowałem.
    - Gdzie wy do cholery jesteście? - z ganku rozległ się zniecierpliwiony głos Lidki. - Porwało was coś?
    Zamarliśmy na chwilę i trwali nieruchomo w uścisku. Ale Dorota zdecydowanym ruchem oderwała moje dłonie od siebie, po czym schwyciła za rękę jak wcześniej i wyszliśmy od ściany w krąg światła rzucany przez lampę na ganku.
    - Aaa, tak sobie poszliśmy pooglądać... wieczór taki piękny... - odezwała się niewinnie, kiedy podchodziliśmy do ganku. Ja milczałem, bo nieznośne pulsowanie w podbrzuszu wcale mi nie ustąpiło. Lidka popatrzyła na nią, mrużąc oczy podejrzliwie.
    - Masz minę jak kotka, która właśnie zeżarła gospodyni śmietanę. A to, coście przed chwilą robili, jest dużymi literami napisane na twojej buźce.
    - Naprawdę? - celowo naiwnym głosem odpowiedziała Dorota. - Ale się nie gniewasz, że na chwilę zastawiliśmy ciebie samą, prawda?
    - Głupia jesteś! - Lidka była bezceremonialna i bezpośrednia. - Mogliście przecież po prostu powiedzieć. I pójść do sypialni, a nie szlajać się gdzieś po krzakach i napędzać mi strachu. Włączyłabym sobie telewizor i pooglądała chociaż jakiś program...
    - Ooo, kochana jesteś! - modulowanym, milutkim głosem Dorota wpadła jej w słowo. - Bo my właśnie tam się wybieramy. Świetnie, że się zgodziłaś!
    Lidkę jakby coś uderzyło w głowę. Ręce jej opadły, a oczy zaczęły wielkością przypominać zakrętki słoików. Chciała coś powiedzieć, ale Dorota spokojnie dorzuciła. - Lidziu, mamy jeszcze parę spraw do załatwienia, poczekaj, proszę! - roześmiała się głośno, po czym oddała osłupiałej Lidce kluczyki, a mnie znów pociągnęła za rękę, kierując się do wnętrza domu. Jednak po kilku krokach jakby się zawahała.
    Szedłem za nią jak zaczadzony. W głowie mi się nie chciało zmieścić, że ta piękna istota, bez skrawka bielizny na sobie, trzyma mnie za rękę, której przed chwilą pozwalała zajmować się najintymniejszymi fragmentami swojego ciała? mało tego, ona wyraźnie właśnie tego chciała! Nic więcej nie widziałem i niewiele słyszałem? moje oczy niemal prześwietlały cienką tkaninę jej bluzki i prawie na wskroś widziały te sprężyste, falujące piersi? Napór na zamek w moim rozporku znowu się zwiększył i ciało drżało z podniecenia. I te myśli o tym, co znajduje się pod spódniczką i pod bluzką? Ale to jej niezdecydowanie jakoś zauważyłem, bo nagle wyobraziłem sobie, że mi to wszystko teraz zabierze z powrotem!
    - Co się stało? - zapytałem.
    - Tomek! nie wiem gdzie możemy iść - wyszeptała niepewnie.
    - Tam gdzie jest miejsce - odpowiedziałem i przejmując inicjatywę pociągnąłem ją pod drzwi dużej sypialni.
    Kiedy tylko weszliśmy do środka odwróciła się twarzą do mnie i bez żadnych wstępów, bez słów, zaczęła rozpinać mi koszulę. Pomagałem jej trochę, a kiedy uporaliśmy się z tym, kazała mi zdjąć spodnie. Tym razem, dzięki temu, że miałem do dyspozycji obydwie ręce, zamek ustąpił i trochę mi ulżyło, chociaż slipki miałem z przodu wybrzuszone jak mało kiedy. Buty zrzuciłem przed spodniami i teraz stałem przed nią w samych slipkach i skarpetkach. Objęła mnie wtedy lewą ręka za szyję, szukając jednocześnie swoimi ustami moich, a jej prawa ręka wśliznęła się pod moją gumkę i po chwili wyłuskała wszystko na zewnątrz. Ale nie zabawiała tam długo.
    - Rozbierz się, proszę! - szepnęła mi do ucha odsuwając się i uwalniając od bluzki oraz spódniczki.
    Nie dałem sobie tego dwa razy powtarzać.
  • #30
    literatka
    Level 12  
    Wprawdzie przedtem pieściłem ją całą, ale niewiele widziałem. Tam pod ścianą było zbyt ciemno. A teraz miałem przed sobą w pełnym świetle kompletnie nagą, idealnie zgrabną dziewczynę, o cudownej urodzie, która w dodatku uśmiechała się do mnie i wyciągała ręce w moją stronę. Porwałem ją w ramiona i kilkukrotnie okręciłem wokół siebie, mocno obejmując. Dorota śmiała się.
    - Wariacie, stój, bo się połamiemy!
    Zrobiłem jeszcze jeden obrót i wyhamowałem, delikatnie stawiając ją na podłodze. Ale nie wypuszczałem z objęć. Zacząłem całować jej twarz, oczy, włosy… przytuliła się do mnie, jednak nie oddawała pocałunków. Tylko jej dłonie delikatnie przesuwały się po moich plecach. Wreszcie wyszeptała cichutko – chodź na łóżko, chcę się kochać…

    Niby mogłem się tego spodziewać, ale poczułem, jak krew uderzyła mi do głowy. Gwałtownym chwytem znowu wziąłem ją na ręce i poniosłem na łóżko. Tam położyłem na brzegu, a sam klęknąłem na podłodze, chcąc się nadal rozkoszować pieszczotami jej ciała. Moje usta zwiedzały szyję, piersi, brzuch, uda… i doszły do kolan. Dalej nie zdążyły, bo Dorota przerwała te zabiegi. Jej ręce zaczęły podciągać mnie z podłogi i wciągać na łóżko. A kiedy już wstawałem, zobaczyłem, że odsuwa się od brzegu, robiąc miejsce dla mnie. I gdy położyłem się obok, niemal natychmiast pociągnęła mnie na siebie. Jej nogi szeroko się rozchyliły i zrozumiałem, że innej opcji nie ma. Tylko pomiędzy nimi było moje miejsce. Tak sobie widocznie życzyła. Zdążyłem tylko zauważyć, że ze szparki w spojeniu jej ud wysunęły się różowe płatki i błyszczą w świetle, niby pokryte rosą płatki kwiatu w blasku porannego słońca. Nie byłem już w stanie o niczym myśleć. Mój nabrzmiały koniec szybko odnalazł drogę do tej szczeliny, a ona przyjęła go ochoczo, niemal wsysając w siebie. Tam zaczął się poruszać troszkę, ale ze zdziwieniem stwierdziłem, że nogi Doroty bardzo ciasno i z dużą siłą oplotły moje biodra, nie dając mi zbyt wiele możliwości ruchu. Najwyraźniej tak się jej podobało. I w sumie dobrze robiła. W innym wypadku bardzo szybko nastąpiłby koniec zabawy. Moje podniecenie bowiem sięgało szczytu.
    Przyciskała mnie do swoich fantastycznych piersi, którymi bawiłem się chwilami jak mały psiak piłkami, gryzłem ją po szyi, szarpałem uszy, a pomiędzy tym wszystkim mój język penetrował jej usta, spotykając się z jej językiem. Ale te zabawy wkrótce ustały. Dorota zwolniła trochę nacisk nóg, pozwalając mi na dłuższe ruchy, jednocześnie przestała mnie pieścić, a tylko poddawała się zabiegom. Oczy zamknęła, a oddech stawał się szybki i przeplatany jękami… Początek jej krzyku, oznajmiający spełnienie, również mnie doprowadził do ostateczności. Chciałem się wycofać, aby nie narobić nam kłopotów, jednak wtedy tak mocno przycisnęła nogami moje biodra do swoich, że nie dałem rady. Cały strumień gorącej cieczy znalazł się wewnątrz jej brzucha. Dopiero po wszystkim jej ciało zwiotczało i mogłem już się zsunąć, układając się bezwładnie obok. Powoli odzyskiwaliśmy oddech. Ja z trudem, ale szarpał mną niepokój. Boże, nie powinienem tej dziewczynie robić nic złego! Nie zasługuje na to! A co będzie, jeśli zajdzie w ciążę?
    - Dorotko – zacząłem niepewnie, sapiąc jeszcze niczym parowóz wąskotorówki.
    - Słucham cię, Tomku? – odezwała się ciepło i spojrzała na mnie, jakby wracając z innego świata. Chyba myślami była gdzieś daleko.
    - Wybacz mi, nie mogłem się już powstrzymać – nie wiedziałem, jak mam powiedzieć otwarcie, o co mi chodzi, że boję się skutków tego zdarzenia.
    W pierwszej chwili chyba nie zrozumiała. Ale zaraz roześmiała się i odszukała ręką moją zwiędłą męskość.
    - To nie twoje zmartwienie. Nie przejmuj się, jestem zabezpieczona. To jest i będzie tylko mój problem. Wszystko jest dobrze – przytuliła się. Znów chwilę całowaliśmy się. Gładziłem ręką jej plecy i pośladki i cały czas nie mogłem wyjść z podziwu nad delikatną jedwabistością i gładkością jej skóry. Nawet w moich młodzieńczych latach czegoś takiego nie spotkałem, a przecież tych biustów i pośladków jednak moje dłonie niemało popieściły. Jednak nie pamiętałem, żebym kiedykolwiek miał przyjemność dotykać ciała takiej klasy.
    Po chwili milczenia usłyszałem jej cichy głos.
    - Tomku…
    Odsunęła się trochę ode mnie, po czym podparła ręką brodę i popatrzyła na mnie uważnie. Ja zastygłem na swoim boku i odpowiedziałem jej równie uważnym spojrzeniem, chociaż moja ręka cały czas lekko gładziła jej biodro. Chwilę milczała. A potem odezwała się poważnym głosem:
    - Tomku… będę teraz szczera i ciebie proszę o szczerą odpowiedź. Obiecasz mi, że powiesz mi całą prawdę i nie skłamiesz?
    Trochę mnie zaskoczyła i obruszyła ta przemowa. Ale wyczuwałem, że sytuacja jest dla niej ważna. To nie był dobry czas na przekomarzania. Tyle, że nie miałem najmniejszego pojęcia o co jej chodzi. Przecież nie byłem saudyjskim księciem. Czy tego nie widziała? Czegóż więc chciała zażądać? Poczułem się trochę nieswojo. Ale zaraz przyszła refleksja. Przecież nic nie chciała, oprócz odpowiedzi na pytanie. Czyli nie chciała mi zrobić niespodzianki. Złapałem siebie na tym, że byłem niesprawiedliwy w tych swoich podejrzeniach. I jednocześnie nie mogłem zlekceważyć jej pytania, więc odpowiedziałem zdecydowanie. – Dorotko! Już w samochodzie powiedziałem ci, że zawsze usłyszysz ode mnie prawdę. Jaka by ona nie była. Zastanów się, czy chcesz to wiedzieć i pytaj! Nigdy cię nie okłamię. To mogę ci przyrzec.
    Nie opuściłem wzroku. Czułem, że gdybym to zrobił, straciłaby zaufanie nie tylko do mnie, ale i do tego co mówię.
    - Cieszę się, że tak mówisz. Trzymam cię za słowo – usłyszałem. Ale umilkła. Ponieważ cisza się przedłużała spojrzałem na nią zaniepokojony.
    - Czemu nie pytasz? – patrzyłem na nią zdziwiony. Trawiła coś w sobie, aż wreszcie odezwała się trochę niepewnym głosem:
    - Bo… bo teraz muszę odkryć się przed tobą jeszcze bardziej niż przed chwilą. To dla mnie bardzo krępujące, uwierz mi.
    Nie zrozumiałem niczego. Przecież dopiero co zaciągnęła mnie do łóżka, zupełnie nie przejmując się konwenansami, a teraz ma jakieś problemy? Co dzisiaj dla dziewczyny mogło być bardziej wstydliwe? A jeszcze dla takiej dziewczyny ?
    - Dorotko, powiem ci w zaufaniu – zacząłem trochę żartobliwie, żeby trochę rozładować atmosferę – że ja specjalnie to nie widzę niczego takiego, czego mogłabyś się aż tak obawiać. Więc proszę, pytaj bez takich obaw. Wiesz co o tobie myślę, bo to wszystko już ci opowiedziałem. I nie kłamałem. Więc czego się boisz?
    Jeszcze przez chwilę myślała, jeszcze się zastanawiała, aż wreszcie wzięła głęboki oddech i zapytała. – Chodzi o to, że… że chciałabym… – przerwała, jeszcze się zastanawiając, ale w końcu zdobyła się na odwagę. – Czy mogłabym zostać tu z tobą przez jakiś czas? To jest możliwe? Powiedz szczerze… – opuściła wzrok, nie chcąc na mnie patrzeć.
    - O, Boże… – wyrwało mi się z osłabienia. Siły mnie opuściły. Spodziewałem się Bóg wie czego, ale na pewno nie takich słów! Zsunąłem się z łóżka i uklęknąłem na podłodze, po czym schwyciłem jej dłoń i zacząłem całować, przeplatając pocałunki urywanymi słowami. – Dorotko! Nawet marzyć… o tym… nie śmiałem… oczywiście… że tak… mało tego… ja cię bardzo… bardzo… proszę, byś została… i zapraszam…
    Wyraźnie uspokojona, podniosła na mnie wzrok. – Tomek… naprawdę, jeśli przeze mnie miałbyś mieć jakiekolwiek problemy, to ja nie chcę być ich przyczyną.
    Postanowiłem być bardziej zdecydowany. I pewnym siebie głosem powiedziałem. – Nie mów nawet takich rzeczy! Od początku naszej podróży mówiłem ci tylko prawdę. Jeśli zechcesz skorzystać z mojej prośby i z zaproszenia, to mogę cię szczerze i otwarcie zapewnić, że nikomu i w niczym przeszkadzać nie będziesz. I uważam ten temat za zakończony. Więcej nie powiem ani słowa. Skąd w ogóle takie obiekcje?
    - Tomek… gdybyś odmówił… to bardzo bym się wstydziła… – chwilę patrzyła na mnie bez ruchu, a potem pochyliła się w moją stronę i zaczęliśmy się całować…
    Wyraźnie odzyskiwała dobry humor. Wróciłem na łóżko i pofiglowaliśmy trochę w pieszczotach, a ja, w trakcie tych naszych zapasów, znów zwróciłem uwagę na jej fizyczną sprawność. Nie mogłem się powstrzymać i zapytałem o to wprost.
    - Dorotko, czy ty uprawiałaś jakiś sport? Jakąś gimnastykę?
    Roześmiała się swobodnie i potargała moje włosy.
    - Owszem, owszem, ale to było dawno. Teraz tylko jeszcze w miarę regularnie chodzę na basen. Ale, niestety, coraz rzadziej, bo widzę, jak mnie oczami rozbierają z kostiumu – znowu śmiech zamarł jej na ustach. Czyli jednak miała jakiś problem. – Za to staram się biegać, kiedy tylko mogę.
    Odwróciła się do mnie i poważnym głosem kontynuowała:
    - Tomek, ja też w samochodzie byłam szczera. To co mówiłam do Lidki, o tym, że spojrzenia mężczyzn mnie męczą, to też jest prawdą. I prawdą jest, że zaczynam uciekać od ludzi – spoglądała mi prosto w oczy i nagle wypaliła. – To dlatego chciałabym tu zostać. Nie chcę ani do Lidki, ani nigdzie, gdzie są tłumy. Chcę ciszy i spokoju. Oraz samotności.
    Nie zdążyłem zareagować, kiedy szybko dodała.
    - Wiesz… nie zrozum mnie źle. Ciebie to nie dotyczy. Jakoś z tobą nie czuję się pod obserwacją, chociaż widzę, że mi się przyglądasz.
    Znów niewiele z tego zrozumiałem, więc na wszelki wypadek milczałem, żeby czegoś nie skomplikować, żeby jej nie urazić. A Dorota, kiedy uznała, że sprawy są załatwione, wpadła na pomysł, żebyśmy poszli we dwoje do jacuzzi. Nie widziałem w tym żadnego problemu. Po to te urządzenia przecież są.
    Teraz już nie krępowała się mnie zupełnie. Do łazienki poszła nago, więc i ja się nie ubierałem. Kiedy wanna napełniała się wodą, przeczytałem instrukcję użytkowania tego sprzętu, którą znalazłem w szafce, a Dorota w międzyczasie wyszukała jakieś płyny do kąpieli, czy coś podobnego, w każdym razie po paru minutach wanna była pełna piany, a my z ulgą zanurzyliśmy się w ciepłej wodzie.
    I tylko czasem przez głowę przelatywała mi myśl, że to wszystko chyba tylko mi się śni. To nie może być realne, to nie może być prawdą, żebym ja siedział w jednej wannie z dziewczyną, której księżniczki mogły czyścić buty, której jeszcze dzień wcześniej zupełnie nie znałem, a przed chwilą poznałem wszelkie zakamarki jej ślicznego ciała i która zadeklarowała dalszy tutaj pobyt ze mną. Nie, to nie mogła być prawda… Tyle, że będę bardzo żałował jak mnie ktoś obudzi z tego snu…
    .
    Wołania Doroty przywróciły mnie do rzeczywistości. Najpierw przestraszyłem się, bo nie wiedziałem o co chodzi, ale szybko osłabłem z wrażenia i po szyję pogrążyłem się w wodzie. Chodziło o Lidkę. To właśnie ją wołała Dorota. Po kilkunastu sekundach drzwi łazienki otwarły się i Lidka stanęła w nich we własnej osobie. Stanęła, to za słabo powiedziane. Na chwilę zamieniła się w słup soli.
    - O mać wasza pokręcona! – wysyczała z udawaną wściekłością. – Jasna cholera, to mnie zostawili samą jedną, w dodatku o suchym pysku, a sami pławią się w pianie… Jasny szlag! Już ja się wam zrewanżuję! Dorka, więcej ciebie tutaj nie przywiozę! Jak będziesz chciała wrócić, to na piechotę!
    - Nie ma sprawy, Lidziu – Dorota przerwała jej wesoło. – Następnego razu nie będzie!
    Lidkę przytkało, aż cofnęła się w drzwiach. Była bardzo zaskoczona, czego nie kryła. Ale chyba niewłaściwie zrozumiała te słowa. Że niby Dorota już więcej tutaj nie przyjedzie.
    - Taka jesteś pewna? – zapytała ze zdziwieniem.
    - Ano pewna! – Dorota wpadła jej w słowa, dodając – Bo ja nigdzie się stąd nie ruszam! Zostaję u Tomka, już mi pozwolił!
    Lidka zjechała plecami po futrynie do pozycji siedzącej. Przez parę chwil nie była w stanie się podnieść.
    Dorotę natomiast ten widok tak rozbawił, że śmiała się do rozpuku, a jej piersi rozrzucały rytmicznie pianę po łazience. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, więc widok miałem nieziemski. Lidka natomiast jakby zapomniała języka w gębie i Dorota, trochę się uspokoiwszy, uzupełniła – Lidka, wołałam cię, abyś przyniosła nam wszystkim coś do picia i żebyś do nas dołączyła. Nie będziesz przecież siedzieć samotnie, prawda?
    Tym razem to mnie szczęka opadła. O jasny szlag, tego nie było nawet w snach. Czyżby to oznaczało, że mam tu na stare lata obrabiać w wannie obydwie??? Czy one oszalały? Niby wypiłem tylko parę kieliszków, ale czy ja jestem trzeźwy? Zaczynałem mieć wątpliwości, czy to nawet nie jest sen, a jakieś zamroczenie…
    Lidka podniosła się z podłogi i też potrząsała głową, jakby wcześniej otrzymała cios co najmniej toporkiem. Odwróciła się do Doroty i wykrztusiła. – Poczekaj, cholero, już ja cię załatwię!
    Dorota znów zaniosła się śmiechem.

    Lidka wyszła z łazienki, zostawiając drzwi otwarte. Spojrzałem na Dorotę. Nic nie zakłócało jej doskonałego samopoczucia. Bawiła się pianą, jej nogi pod wodą szukały mojego ciała i w ogóle nie wyglądała na kogoś, kto ma jakiekolwiek problemy. Była śliczna i radosna jak nimfa. Samo patrzenie na nią sprawiało wielką przyjemność. A te jej fantastyczne jabłuszka ze sterczącymi ogonkami wesoło drgały przy każdym ruchu, bo przeważnie sterczały nad poziomem wody.
    Po chwili do łazienki wróciła Lidka, niosąc na tacy nasze szklanki i butelki. Postawiła ją na brzegu jacuzzi i zajęła się obsługą. Napełniła wszystkim, według wcześniejszych zamówień, wręczyła nam szklaneczki, a kiedy już wypiliśmy ich zawartość, stanęła na środku łazienki, wzięła się pod boki i dumnie patrząc na Dorotę, wykrzyczała – A ty co myślałaś, że ja tu przestraszę się Tomka? Że nie wejdę z wami do wanny? No to się pomyliłaś!
    Po czym błyskawicznie zaczęła się rozbierać, rozrzucając swoje ubranie bezładnie po całej łazience. Po chwili miała na sobie tylko bieliznę. I teraz, niczym doświadczona striptizerka, kołysząc się w rytmie wyimaginowanego tańca, powoli rozpięła biustonosz, zdjęła go z ramion i odrzuciła pod ścianę. A za chwilę, kołysząc biodrami, oswobodziła się ze stringów i zupełnie nagusieńka kręciła się dookoła jak fryga. Dorota zachodziła się od śmiechu, a ja zgłupiałem doszczętnie i odwróciłem wzrok. Przecież nie byliśmy wcale pijani, to nie było od alkoholu. Wypiliśmy raptem po kilkadziesiąt gramów. Więc o co im chodziło?
    Lidka, po zademonstrowaniu swojego całkiem ładnego ciała, bez pośpiechu weszła do wanny i zanurzyła się w wodzie.
    - No, całkiem nieźle mają tutaj – usłyszałem jej głos – i dlaczego tak długo przede mną to skrywali?