Długo mi zajęło zanim zdecydowałem się opisać tę sytuacje, która przydarzyła się w zeszłe lato.
Osobiście znam się trochę na sprzęcie i mam pewne doświadczenie serwisowe, jednak anomalia, której byłem świadkiem do dzisiaj szokuje mnie i większość osób z branży IT, którym opowiadam tę historię.
Jeśli nie przeraża Cię długość tego tekstu, to zapraszam do przeczytania tej przerażającej historii (zupełnie na serio) i podzielenia się swoimi przemyśleniami lub wnioskami.
-------------------------------------------------------------------------
Był bardzo upalny, sobotni dzień, 20 lipca, kiedy termometry wskazywały rekordowe odczyty. Pracowałem wtedy w Holandii. Na bungalu, w którym mieszkałem, temperatura przekraczała 40 stopni, bo domek stał w pełnym słońcu, a dach był kryty blachą.
Ale jakoś przeżyć trzeba było. Mimo walki o przetrwanie, postanowiłem nie skupiać się tylko na przeżyciu, ale też na zapewnieniu drugorzędnych potrzeb rozrywkowo-intelektualnych.
Uruchomiłem mój poczciwy czerwony laptop TOSHIBA L50-B-1NM i włączyłem grę „Mafia 2”. Jednocześnie podpiąłem telefon do ładowania pod usb (co jest ważne w całej historii). Dla tego komputera było wyzwaniem, utrzymanie stałych 50 fps na najniższych ustawieniach graficznych w tej grze. Nie powiem, dawał radę, a gra była jak najbardziej grywalna.
Podczas rozgrywki, laptop trzymałem na kolanach. Gdy po niedługim czasie zaczął mnie parzyć, już i tak z ogromnego braku szacunku do sprzętu, podłożyłem pod niego mokry ręcznik, co przyniosło ulgę moim kolanom, jednak laptop cierpiał katuszę. Temperatura na rdzeniach CPU i GPU wzrastała z minuty na minutę, przez bardzo obciążające momenty w grze. Nie trudno się domyślić co było potem…
Temperatura mogła wynosić około 90 stopni, gdy nastąpiło awaryjne wyłączenie komputera. Pomyślałem sobie wtedy, że rzeczywiście, moje wymogi wobec laptopa były bezlitosne.
Od razu pomyślałem, że zabezpieczenie przeciw przegrzaniowe poprawnie zadziałało. Najpierw zgasł ekran w momencie gdy przejeżdżałem przechodniów, a po 2-3 sekundach nastąpiło całkowite wyłączenie komputera.
Nie martwiłem się tym i dałem komputerowi odpocząć pół godziny. Gdy komputer ostygł, próbowałem go włączyć. Niestety bezskutecznie. Wtedy już zacząłem coś podejrzewać „oho, chyba coś się stało”, ale cierpliwie odczekałem kilka godzin, aż nastał wieczór i temperatura spadła do 30 stopni. Próba kolejnego odpalenia komputera okazała się równie nieskuteczna co wcześniejsza.
Automatycznie wysnułem kolejną diagnozę. Pomyślałem, że mógł spalić się mostek północny, bądź nawet karta graficzna.
Odpiąłem kabel zasilający, odłączyłem telefon (nie pamiętam czy się jeszcze ładował z usb), oraz wyjąłem baterie. Za pomocą przytrzymania przycisku POWER przez kilkanaście sekund, zresetowałem wszystkie napięcia na płycie głównej. Z powrotem podpiąłem zasilanie i spróbowałem ponownie włączyć komputer – znowu bezskutecznie.
Przystąpiłem po tym do generalnego i bardzo dokładnego rozkręcenia komputera. Wyjąłem oba dyski SSD (systemowy) i HDD (na którym była zainstalowana gra). Także fizycznie trzymałem je w ręku. Położyłem je bezpiecznie na stoliku. To samo zrobiłem z RAM. Wyjąłem bezpiecznie kostkę i również położyłem na stoliku, nie podejrzewając wydarzeń, które miały nastąpić potem…
Bardzo dokładnie obejrzałem każdy element i nie dostrzegłem ani jednej wady. Żadnej spalenizny nie było ani czuć, ani widać. Jedynym elementem, którego nie wyjmowałem był procesor. Pasty termoprzewodzące miały może miesiąc. Wszystkie części jeszcze gruntownie wyczyściłem, tak że każdy element wyglądał jakby właśnie opuścił fabrykę. Gdy tak patrzyłem na ten cały bałagan flaków laptopa, zastanawiałem się co tak naprawdę się spaliło…
No nic, zacząłem składać komputer do kupy w nadziei, że jakimś cudem potem odpali. Zainstalowałem wszystko z powrotem, tak jak było pierwotnie. Włożyłem RAM, SSD i HDD na swoje miejsca, które wcześniej jakąś godzinę spoczywały na stoliku (szczególnie podkreślam).
Gdy komputer był bardzo elegancko i dokładnie złożony, włożyłem baterie akumulatora i podpiąłem zasilanie. Teoretycznie wszystko powinno działać. Zatem pełny nadziei kliknąłem przycisk POWER.
Żadnej reakcji.
Cóż, w tamtych warunkach nie potrafiłem zdiagnozować usterki. Poddałem się i zacząłem szukać jakiegoś podobnego laptopa w ogłoszeniach lokalnych, no bo nudno by było bez komputera przez najbliższe 2 miesiące. Telefon mi się trochę rozładował, więc postanowiłem go podładować od laptopa.
Podłączyłem smartfona do jedynego gniazda USB, na którym bezwzględnie powinno być napięcie (przypominam że w dokładnie w takiej konfiguracji komputer się wyłączył – też był podpięty smartfon i się ładował). Jednak tym razem, ku mojemu zaskoczeniu telefon się nie ładował.
Gniazdo USB nie było pod napięciem. Było zupełnie martwe, tak samo jak cały laptop. Dopiero wtedy spostrzegłem, że w laptopie nie świeciły się nawet diody sygnalizujące zasilanie.
No to wtedy mówię, że po ptokach. Jeśli nawet USB nie daje zasilania, to pewnie cała płyta główna jest uszkodzona.
I wtedy nastąpiło - niczym nie determinowane - zmartwychwstanie.
Odpiąłem telefon od USB i ku mojemu zaskoczeniu nastąpił rozruch! Właśnie w tym momencie, w którym odpiąłem kabelek!
Komputer włączył się w ułamek sekundy i na ekranie ukazał się BIOS, gdzie wymagane było wpisanie daty i godziny. W ekscytacji wpisałem przybliżony czas i wcisnąłem ENTER.
Minął ułamek sekundy i ekran zatrzymał się na ekranie blokady ekranu, niczym po wybudzeniu ze stanu wstrzymania.
Niewiele myśląc nad anomalią, którą byłem świadkiem, wpisałem hasło. Komputer bez chwili zwłoki zalogował użytkownika, a na ekranie pojawiło się menu z gry „Mafia 2” w którą wcześniej grałem. Drżącą ręką odkliknąłem klawisz ESC i natychmiast ukazała się rozgrywka, dokładnie - IDEALNIE - w tym samym momencie w którym komputer wyłączył się kilka godzin wcześniej. Zaobserwowałem chwilę gameplay’u, który nie był zmącony chociażby spadkiem wyświetlanych klatek.
Pomimo upału jaki wtedy panował, zmroziło mi to krew w żyłach. Zamarłem, zadając w kółko to samo pytanie - „JAK?”
Samemu nie do końca wierząc w sytuacje, zawołałem kolegę, aby zobaczył to dziwne wydarzenie, które rozegrało się na przestrzeni kilkunastu sekund. Przez ten cały czas trzymałem kurczowo odpięty kabel USB z telefonem, który spowodował rozruch komputera…
Wspólnie obserwowaliśmy laptopa z bezpiecznej odległości, zadając ciągle te same pytania bez odpowiedzi.
Jak to możliwe, że system wybudził się ze stanu wstrzymania, skoro chwilę wcześniej fizycznie trzymałem pamięć operacyjną w ręku?! – Przecież żaden element komputera nie był zasilany przez żadne źródło zasilania, wliczając w to nawet szczątkowe prądy w kondensatorach! (*Stan wstrzymania zachowuje wszystkie procesy systemu w RAM, który zeruje się po utracie zasilania)
Po za tym, trzymałem oba dyski fizycznie w ręku!
I jak to możliwe, że odłączenie telefonu od martwego gniazda USB spowodowało rozruch komputera?!
WTF?!
Ale to jeszcze nie wszystko.
Gdy strach minął, postanowiłem sprawdzić logi.
Godzina 19:43: „Źródło wznowienia: Nieznany”
„System wrócił ze stanu niskiego poboru energii”
Dość straszne...
Awaria nastąpiła o godzinie 15:53. Wówczas komputer przeszedł w stan wstrzymania. Logi pokazują, że wznowienie nastąpiło o godzinie 19:43. W logach widnieją zdarzenia o 17:33, które nie mają sensu, bo wtedy komputer był rozebrany na części.
Czas jest bardzo dziwnie rozbity. Nie pilnowałem go dokładnie, ale jestem prawie pewny, że czas w logach się nie zgadza. Po ‘wybudzeniu’, zresetowała się data i godzina. Pokazywała 1 stycznia 1970. Ustawiłem czas ręcznie zarówno w BIOS jak i w systemie. Niestety zrobiłem to przed tym jak sprawdziłem logi, co mogło mieć wpływ na informacje w nich wyświetlane.
Po tym wydarzeniu laptop działa normalnie, aż do teraz. Nie miałem z nim do tej pory żadnych problemów.
Opowiadałem tę historię wielu osobom z branży IT i prawie każdy był zaskoczony. Jednak zgłębiając się w rozmowie na ten temat doszedłem do jednego racjonalnego i logicznego wytłumaczenia. Mianowicie wszystkie procesy z dokładnością co do 1 bita zostały przekopiowane z pamięci operacyjnej i zostały zapisane na dysku systemowym jako twarde dane (musiały zostać przekopiowane w tym okresie 2-3 sekundy po zgaśnięciu ekranu do czasu całkowitego wyłączenia). Po tajemniczym rozruchu dane te zostały ponownie zaimplementowane w pamięć operacyjną w ułamek sekundy, powracając do stanu sprzed awaryjnego wyłączenia.
Dosyć nieprawdopodobne, ale możliwe. Nadal jednak pozostaje nierozwiązana kwestia tajemniczego rozruchu.
-------------------------------------------------------------------------
Jeśli ktoś jest zainteresowany, to mam logi w pliku. Można bardziej zgłębić temat.
Historia jest absolutnie prawdziwa. Było dokładnie tak, jak to opisałem.
Jestem ciekaw opinii. Napiszcie proszę co o tym myślicie, a może już się z czymś takim spotkaliście?
-------------------------------------------------------------------------
Osobiście znam się trochę na sprzęcie i mam pewne doświadczenie serwisowe, jednak anomalia, której byłem świadkiem do dzisiaj szokuje mnie i większość osób z branży IT, którym opowiadam tę historię.
Jeśli nie przeraża Cię długość tego tekstu, to zapraszam do przeczytania tej przerażającej historii (zupełnie na serio) i podzielenia się swoimi przemyśleniami lub wnioskami.
-------------------------------------------------------------------------
Był bardzo upalny, sobotni dzień, 20 lipca, kiedy termometry wskazywały rekordowe odczyty. Pracowałem wtedy w Holandii. Na bungalu, w którym mieszkałem, temperatura przekraczała 40 stopni, bo domek stał w pełnym słońcu, a dach był kryty blachą.
Ale jakoś przeżyć trzeba było. Mimo walki o przetrwanie, postanowiłem nie skupiać się tylko na przeżyciu, ale też na zapewnieniu drugorzędnych potrzeb rozrywkowo-intelektualnych.

Uruchomiłem mój poczciwy czerwony laptop TOSHIBA L50-B-1NM i włączyłem grę „Mafia 2”. Jednocześnie podpiąłem telefon do ładowania pod usb (co jest ważne w całej historii). Dla tego komputera było wyzwaniem, utrzymanie stałych 50 fps na najniższych ustawieniach graficznych w tej grze. Nie powiem, dawał radę, a gra była jak najbardziej grywalna.
Podczas rozgrywki, laptop trzymałem na kolanach. Gdy po niedługim czasie zaczął mnie parzyć, już i tak z ogromnego braku szacunku do sprzętu, podłożyłem pod niego mokry ręcznik, co przyniosło ulgę moim kolanom, jednak laptop cierpiał katuszę. Temperatura na rdzeniach CPU i GPU wzrastała z minuty na minutę, przez bardzo obciążające momenty w grze. Nie trudno się domyślić co było potem…

Temperatura mogła wynosić około 90 stopni, gdy nastąpiło awaryjne wyłączenie komputera. Pomyślałem sobie wtedy, że rzeczywiście, moje wymogi wobec laptopa były bezlitosne.
Od razu pomyślałem, że zabezpieczenie przeciw przegrzaniowe poprawnie zadziałało. Najpierw zgasł ekran w momencie gdy przejeżdżałem przechodniów, a po 2-3 sekundach nastąpiło całkowite wyłączenie komputera.
Nie martwiłem się tym i dałem komputerowi odpocząć pół godziny. Gdy komputer ostygł, próbowałem go włączyć. Niestety bezskutecznie. Wtedy już zacząłem coś podejrzewać „oho, chyba coś się stało”, ale cierpliwie odczekałem kilka godzin, aż nastał wieczór i temperatura spadła do 30 stopni. Próba kolejnego odpalenia komputera okazała się równie nieskuteczna co wcześniejsza.
Automatycznie wysnułem kolejną diagnozę. Pomyślałem, że mógł spalić się mostek północny, bądź nawet karta graficzna.
Odpiąłem kabel zasilający, odłączyłem telefon (nie pamiętam czy się jeszcze ładował z usb), oraz wyjąłem baterie. Za pomocą przytrzymania przycisku POWER przez kilkanaście sekund, zresetowałem wszystkie napięcia na płycie głównej. Z powrotem podpiąłem zasilanie i spróbowałem ponownie włączyć komputer – znowu bezskutecznie.
Przystąpiłem po tym do generalnego i bardzo dokładnego rozkręcenia komputera. Wyjąłem oba dyski SSD (systemowy) i HDD (na którym była zainstalowana gra). Także fizycznie trzymałem je w ręku. Położyłem je bezpiecznie na stoliku. To samo zrobiłem z RAM. Wyjąłem bezpiecznie kostkę i również położyłem na stoliku, nie podejrzewając wydarzeń, które miały nastąpić potem…
Bardzo dokładnie obejrzałem każdy element i nie dostrzegłem ani jednej wady. Żadnej spalenizny nie było ani czuć, ani widać. Jedynym elementem, którego nie wyjmowałem był procesor. Pasty termoprzewodzące miały może miesiąc. Wszystkie części jeszcze gruntownie wyczyściłem, tak że każdy element wyglądał jakby właśnie opuścił fabrykę. Gdy tak patrzyłem na ten cały bałagan flaków laptopa, zastanawiałem się co tak naprawdę się spaliło…
No nic, zacząłem składać komputer do kupy w nadziei, że jakimś cudem potem odpali. Zainstalowałem wszystko z powrotem, tak jak było pierwotnie. Włożyłem RAM, SSD i HDD na swoje miejsca, które wcześniej jakąś godzinę spoczywały na stoliku (szczególnie podkreślam).
Gdy komputer był bardzo elegancko i dokładnie złożony, włożyłem baterie akumulatora i podpiąłem zasilanie. Teoretycznie wszystko powinno działać. Zatem pełny nadziei kliknąłem przycisk POWER.
Żadnej reakcji.
Cóż, w tamtych warunkach nie potrafiłem zdiagnozować usterki. Poddałem się i zacząłem szukać jakiegoś podobnego laptopa w ogłoszeniach lokalnych, no bo nudno by było bez komputera przez najbliższe 2 miesiące. Telefon mi się trochę rozładował, więc postanowiłem go podładować od laptopa.
Podłączyłem smartfona do jedynego gniazda USB, na którym bezwzględnie powinno być napięcie (przypominam że w dokładnie w takiej konfiguracji komputer się wyłączył – też był podpięty smartfon i się ładował). Jednak tym razem, ku mojemu zaskoczeniu telefon się nie ładował.
Gniazdo USB nie było pod napięciem. Było zupełnie martwe, tak samo jak cały laptop. Dopiero wtedy spostrzegłem, że w laptopie nie świeciły się nawet diody sygnalizujące zasilanie.
No to wtedy mówię, że po ptokach. Jeśli nawet USB nie daje zasilania, to pewnie cała płyta główna jest uszkodzona.
I wtedy nastąpiło - niczym nie determinowane - zmartwychwstanie.
Odpiąłem telefon od USB i ku mojemu zaskoczeniu nastąpił rozruch! Właśnie w tym momencie, w którym odpiąłem kabelek!
Komputer włączył się w ułamek sekundy i na ekranie ukazał się BIOS, gdzie wymagane było wpisanie daty i godziny. W ekscytacji wpisałem przybliżony czas i wcisnąłem ENTER.
Minął ułamek sekundy i ekran zatrzymał się na ekranie blokady ekranu, niczym po wybudzeniu ze stanu wstrzymania.
Niewiele myśląc nad anomalią, którą byłem świadkiem, wpisałem hasło. Komputer bez chwili zwłoki zalogował użytkownika, a na ekranie pojawiło się menu z gry „Mafia 2” w którą wcześniej grałem. Drżącą ręką odkliknąłem klawisz ESC i natychmiast ukazała się rozgrywka, dokładnie - IDEALNIE - w tym samym momencie w którym komputer wyłączył się kilka godzin wcześniej. Zaobserwowałem chwilę gameplay’u, który nie był zmącony chociażby spadkiem wyświetlanych klatek.
Pomimo upału jaki wtedy panował, zmroziło mi to krew w żyłach. Zamarłem, zadając w kółko to samo pytanie - „JAK?”
Samemu nie do końca wierząc w sytuacje, zawołałem kolegę, aby zobaczył to dziwne wydarzenie, które rozegrało się na przestrzeni kilkunastu sekund. Przez ten cały czas trzymałem kurczowo odpięty kabel USB z telefonem, który spowodował rozruch komputera…
Wspólnie obserwowaliśmy laptopa z bezpiecznej odległości, zadając ciągle te same pytania bez odpowiedzi.
Jak to możliwe, że system wybudził się ze stanu wstrzymania, skoro chwilę wcześniej fizycznie trzymałem pamięć operacyjną w ręku?! – Przecież żaden element komputera nie był zasilany przez żadne źródło zasilania, wliczając w to nawet szczątkowe prądy w kondensatorach! (*Stan wstrzymania zachowuje wszystkie procesy systemu w RAM, który zeruje się po utracie zasilania)
Po za tym, trzymałem oba dyski fizycznie w ręku!
I jak to możliwe, że odłączenie telefonu od martwego gniazda USB spowodowało rozruch komputera?!
WTF?!
Ale to jeszcze nie wszystko.
Gdy strach minął, postanowiłem sprawdzić logi.
Godzina 19:43: „Źródło wznowienia: Nieznany”
„System wrócił ze stanu niskiego poboru energii”

Dość straszne...
Awaria nastąpiła o godzinie 15:53. Wówczas komputer przeszedł w stan wstrzymania. Logi pokazują, że wznowienie nastąpiło o godzinie 19:43. W logach widnieją zdarzenia o 17:33, które nie mają sensu, bo wtedy komputer był rozebrany na części.
Czas jest bardzo dziwnie rozbity. Nie pilnowałem go dokładnie, ale jestem prawie pewny, że czas w logach się nie zgadza. Po ‘wybudzeniu’, zresetowała się data i godzina. Pokazywała 1 stycznia 1970. Ustawiłem czas ręcznie zarówno w BIOS jak i w systemie. Niestety zrobiłem to przed tym jak sprawdziłem logi, co mogło mieć wpływ na informacje w nich wyświetlane.
Po tym wydarzeniu laptop działa normalnie, aż do teraz. Nie miałem z nim do tej pory żadnych problemów.
Opowiadałem tę historię wielu osobom z branży IT i prawie każdy był zaskoczony. Jednak zgłębiając się w rozmowie na ten temat doszedłem do jednego racjonalnego i logicznego wytłumaczenia. Mianowicie wszystkie procesy z dokładnością co do 1 bita zostały przekopiowane z pamięci operacyjnej i zostały zapisane na dysku systemowym jako twarde dane (musiały zostać przekopiowane w tym okresie 2-3 sekundy po zgaśnięciu ekranu do czasu całkowitego wyłączenia). Po tajemniczym rozruchu dane te zostały ponownie zaimplementowane w pamięć operacyjną w ułamek sekundy, powracając do stanu sprzed awaryjnego wyłączenia.
Dosyć nieprawdopodobne, ale możliwe. Nadal jednak pozostaje nierozwiązana kwestia tajemniczego rozruchu.
-------------------------------------------------------------------------
Jeśli ktoś jest zainteresowany, to mam logi w pliku. Można bardziej zgłębić temat.
Historia jest absolutnie prawdziwa. Było dokładnie tak, jak to opisałem.
Jestem ciekaw opinii. Napiszcie proszę co o tym myślicie, a może już się z czymś takim spotkaliście?
-------------------------------------------------------------------------