Elektroda.pl
Elektroda.pl
X
Please add exception to AdBlock for elektroda.pl.
If you watch the ads, you support portal and users.

Dyskoteka na której nie tańczyłem

retrofood 09 Dec 2020 23:02 1356 9
Nazwa.pl
  • #1
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Dyskoteka na której nie tańczyłem

    To Lidka wpadła na ten szatański pomysł, który omal nie skrócił naszego lata. Skrócił dosłownie i nieodwołalnie. Bez możliwości złożenia reklamacji. Bo jak martwi mogą się odwoływać? A fakt, że wszyscy wyszliśmy z tego żywi, był w zasadzie tylko cudownym przypadkiem. Niczym w filmowych romansach.
    Chociaż słowo „żywi” nie znaczy, że tacy sami.
    Bo później nic już nie było takie samo.

    Było piątkowe popołudnie, kiedy Lidka niecierpliwym jękiem klaksonu toyoty za bramą, oznajmiła swój przyjazd. Dawno jej u nas nie było i właściwie to już się za nią stęskniłem. Zawsze dodawała kolorytu naszemu życiu i była pewnym oraz bezpiecznym urozmaiceniem naszego porządku dnia. Przed nią nie musieliśmy skrywać niczego.
    Podbiegłem do bramy, rozumiejąc jej niecierpliwość i otwarłem skrzydła. Przejechała z buksowaniem opon i zatrzymała się dopiero przed domem. To mnie zastanowiło. Coś się z nią działo, bo nawet nie zagadała do mnie na powitanie. Należało zorientować się co jest grane. Przymknąłem skrzydła i pobiegłem z powrotem.
    Kiedy Dorota pojawiła się na ganku, Lidka wyszła z samochodu, klnąc bez opamiętania.
    - Szlag mnie tu zaraz trafi! Dorka, daj mi wódki, bo nie zdzierżę!
    - Uspokój się, dziewczyno i mów co się stało – Dorotka próbowała opanować sytuację. Lidka jednak machnęła tylko ręką.
    - Nie chcesz dać, to wezmę sobie sama – oznajmiła i wymijając Dorotę poszła do domu. Cóż było robić? Z nieco głupimi minami, weszliśmy za nią.
    Pomaszerowała prosto do barku w salonie, wyjęła butelkę żubrówki, nalała w kieliszek do pełna i bez wahania go opróżniła. Na chwilę wstrzymała oddech, ale kiedy go odzyskała, powiedziała znacznie łagodniej:
    - Tego mi było potrzeba.
    - Powiedz lepiej co się stało – Dorota podeszła i chciała ją objąć, ale Lidka zrobiła unik.
    - Ty mnie nie denerwuj! – warknęła. – Przytulasz się cały czas, kiedy ja w pocie czoła zapieprzam jak mały samochodzik i nie mam do kogo się przytulić!
    - Czyżbyś zapadła na chorobę sierocą? – zakpiłem.
    - Dobrze ci pyskować, bo Dorota grzeje łóżko co wieczór – odpaliła. – Nalej jeszcze raz! – wyciągnęła w moją stronę dłoń z kieliszkiem.
    - Z tobą faktycznie jest coś nie tak – Dorota kręciła głową z niedowierzaniem. – Może jednak zdradzisz nam powody tej histerii?
    - Owszem, ale gdy napijesz się ze mną – padła odpowiedź.
    - A ja? – zapytałem naiwnie.
    - Ty nie musisz – wtrąciła Dorota z niewinną miną na ustach.
    - Słusznie, ktoś w tym domu powinien być trzeźwy – Lidka wreszcie się roześmiała.

    Było jasne, że nie chodzi o żaden poważny wypadek. Była chyba tylko chwilowo w jakimś niegroźnym dołku psychicznym i przyjechała do nas nieco odreagować. Mogłem spokojnie oczekiwać na dalszy rozwój wydarzeń.
    Długo nie czekałem. Dorota sama wybrała sobie jakiś koktajl i po chwili Lidka przemówiła już wyraźniej.
    - Szlag by to wziął... Romeo znowu nie ma czasu do mnie przyjechać! Obiecywał cały tydzień, a ja głupia wierzyłam i zasuwałam, aż pot się ze mnie lał! Nawet do was nie miałam czasu wpaść choćby na chwilę, bo sezon trwa. Oglądam tylko, jak ludzie się pieprzą, a on nie ma dla mnie czasu! On jest zajęty programami. I nie może się urwać nawet na niedzielę. Jak ma mnie szlag nie trafiać?
    Siedzieliśmy z Dorotą na sofie i jakoś odruchowo obejmowałem ją ręką, ale na Lidkę podziałało to niczym czerwona płachta na byka.
    - Jeszcze wy mi tu psujcie samopoczucie! – zawołała. – Macie się odsunąć od siebie i to już! Bo sobie stąd pójdę! Nie będziecie się tu naigrawać nad losem biednej, mazurskiej dziewczyny…

    Rozbroiła nas absolutnie. „Biedna, mazurska dziewczyna”. Swoim śmiechem zaraziliśmy nawet ją i po chwili ryczeliśmy zgodnie we trójkę. Lidka opanowała się pierwsza i teraz już całkowicie spokojnie, przedstawiła nam całą sytuację.
    Była banalna. Romek zadzwonił, że nie może urwać się z pracy i nie przyjedzie. Wtedy poczuła się samotna, więc przyjechała do nas. Bo na wyjazd do Warszawy nie mogła sobie pozwolić. Zbyt wiele czasu by straciła. I to wszystko! Prawda, że sytuacja najzwyklejsza? Ależ oczywiście!
    Tyle, że nie do końca.

    Jakiś diablik podjudzał Lidkę i nie chciała albo nie mogła usiedzieć na miejscu, pozostawiając wszystko w spokoju. Czuła się w jakiś sposób wpuszczona w maliny przez Romka, chociaż z jej opowiadania wynikało, że on niczego nie przesądzał. Wcale nie gwarantował swojego przyjazdu i w rozmowach z nią cały czas pozostawiał margines wątpliwości. Jednak Lidka nazbyt go oczekiwała, a kiedy zrozumiała, że nie przyjedzie, poczuła się oszukana.
    A przecież on zupełnie niczemu nie był winien! Zadziałała jej wyobraźnia, a raczej jej niespełnione oczekiwania.

    Na całą sytuację nałożyło się jeszcze to, że ja z nimi nie piłem. Dawno zauważyłem, że alkohol nie pomaga mi w zaspokajaniu coraz większych, łóżkowych oczekiwań Doroty, dlatego powoli stawałem się niemal abstynentem. Nawet kiedy we dwoje sączyliśmy jakieś wino czy też drinki, to starałem się, aby wypijać najwyżej symboliczne ilości.
    Jednak wtedy, może nawet wszystko zakończyłoby się tylko groźnymi pomrukami Lidki. Wódka trochę jej pomogła. Była taka chwila, kiedy wydawało mi się, że jest rozładowana i uspokojona. Już miałem rzucić propozycję sauny, ale Dorotka, nieoczekiwanie, pochwaliła się zegarem od pana Szymona. I opowiedziała o naszej wizycie u niego. Pokazała też nieco swoich fotografii na laptopie. Czyli zamiast łagodzić fale wzburzenia u Lidki, to po prostu jeszcze je podsyciła. Lidka zaczynała się gotować.
    Nie dziwiłem się jej. Dorota była otwarta i szczera, ale moment wybrała mało interesujący, żeby nie powiedzieć fatalny. I po chwili zbieraliśmy tego owoce.

    Lidka, która jeszcze nie tak dawno, wydawała się wybaczać Romkowi jego absencję, wróciła znowu do swoich pretensji. I oznajmiła, że chce jechać na dyskotekę, aby sobie kogoś poderwać, skoro jej pan i władca nie interesuje się nią. Pomysł był tak szalony, że zaczęliśmy go omawiać jako dowcip, ale w trakcie całej dyskusji wszystko zaczęło się krystalizować i przybierać realne kształty. Nie minęło pół godziny, kiedy decyzja zapadła. Jak zwykle, ja miałem tam najmniej do powiedzenia, bo rozochocone alkoholem dziewczyny widziały wszystko w bajecznym oświetleniu.
    Obiekcje Dorotki Lidka szybko przełamała, tłumacząc jej cały wyjazd koniecznością sprawdzenia się w otoczeniu tłumu, a poza tym wykombinowała dla nich obydwu atut z rękawa, czyli mnie.

    Zauważyła, że skoro dotąd nie piłem, to po pierwsze wystąpię dzisiaj w roli kierowcy. Zawiozę je na dyskotekę i przywiozę z powrotem. Po drugie miałem pełnić nadzór, pilnując ich bezpieczeństwa i oczywiście pozwalając Dorotce na jakiś okres wolnoamerykanki. One we dwie przez jakiś czas zechcą się pobawić beze mnie. Ale było również to "trzecie". Po jakimś czasie mam wkroczyć do akcji, „poderwać” Dorotkę i udowodnić młodzieży jak się tańczy. A później wrócimy do domu.
    Dorotkę taka propozycja rozweseliła. Pytała mnie wprawdzie co o tym myślę, ale jak miałem odmówić, kiedy wyraźnie chciała jechać? Wszystko było sensowne i logiczne, mój sprzeciw wyglądałby głupio. Nie miałem wyjścia, musiałem się na to zgodzić. Lidka była zachwycona i wreszcie trochę się uspokoiła.
    Nie podobało mi się to wcale, jednak tłumiłem swoją niechęć. Może już jestem za stary na dyskoteki? One są młode… Dla nich to przecież normalne zjawisko. To, z czym ja miałem do czynienia dwadzieścia lat temu, kiedy one na baczność wchodziły pod kuchenny stół. Dzieliło nas czternaście lat...

    Nie widziały, ani nie przeżywały moich wątpliwości. Kiedy decyzja zapadła, z dziką rozkoszą zajęły się kompletowaniem, a raczej wymyślaniem swojej garderoby. Może nie zwróciłbym na to uwagi, ale zauważyłem, że Dorotka przejawiała nie mniejszy entuzjazm niż Lidka. I to niby ma być dziewczyna, której faceci nie interesują? Dla kogo więc tak się stara? Na kim chce zrobić wrażenie? Czyli jedno hasło rzucone przez Lidkę jest w stanie zmienić całe nasze dotychczasowe życie…
    Ostrzegawcze błyski pojawiały mi się w oczach, ale cóż! Kiedy wyszedłem na ganek by na chłodno zastanowić się nad wszystkim, Dorotka szybko mnie odnalazła i kilka jej pocałunków wygładziło moje wątpliwości. Jak miałem jej nie wierzyć, no jak? Przecież tak nie zachowuje się dziewczyna, która chce mnie zdradzić...

    Gorączka przygotowań, bieganina za żelazkiem, przymiarki i próby, trochę je otrzeźwiły i zaczęły ze mną rozmawiać sensowniej. Uzgodniliśmy nawet szczegółowo, że na początku będą udawać wolne elektrony. Ja mam wejść później, odszukać je i obserwować. A kiedy mnie wezwą, albo kiedy uznam to za stosowne, mam do nich podejść i odtąd będziemy bawić się razem. Lidka przekazała mi kluczyki i papiery do auta, a Dorotka jeszcze raz powtórzyła, że nie ma takiej opcji o której mi wspominała. Mówiła to szczerze i poważnie. Znałem te oczy i one nie kłamały. Dlaczego miałem w nią wątpić?
    Moje zastrzeżenia nikły…

    Dyskotekowy obiekt znajdował się tuż za Ełkiem. Wystarczająco daleko, żeby Lidka z Dorotą wierzyły w swoją anonimowość. I pewnie miały rację. Tutaj bawiło się mnóstwo osób. Rozedrgany, niczym w mrowisku, tłum małoletnich ludzi utrudniał zresztą wszelkie obserwacje.
    Zaparkowałem samochód dość daleko od wejścia. Można było bliżej, ale później moglibyśmy mieć kłopoty z odjazdem i wolałem się zabezpieczyć. Jakiś czas posiedzieliśmy jeszcze razem, powtarzając uzgodnienia, a potem Dorotka pocałowała mnie zdawkowo i obydwie z Lidką odeszły w kierunku głównego wejścia. Ja miałem się tam zjawić nie wcześniej niż za dziesięć minut. Siedziałem więc w fotelu i patrzyłem w ślad za nimi.
    I ze zdziwieniem poczułem przypływ pożądania…

    Ostrzegawczy błysk przeleciał mi przez głowę. Skoro nawet mnie, starego, podnieca sam widok idącej Dorotki, to co będą odczuwać inni?
    Nie ubrały się zbyt wyzywająco, ale przecież nie nosiły habitów jak jakieś mniszki! To było z sensem i z seksem. Mogły nawet uchodzić za modne dwudziestolatki. A gdy jeszcze zakręcą biodrami…

    Nie wytrwałem całych dziesięciu minut. Minąwszy dwóch zwalistych ochroniarzy, wszedłem do lokalu i zatrzymałem się przy ogromnym, półkolistym barze. Zaraz też, jeszcze bez spoglądania w przestrzeń wielkiej, tanecznej nawy, poprosiłem o bezalkoholowego drinka.
    Barman, który akuratnie dyżurował z tej strony, obdarzył mnie obojętnym spojrzeniem i bezzwłocznie oraz w milczeniu wypełnił zamówienie. Po czym jakby stracił zainteresowanie moją osobą. W przeciwieństwie do młodej panienki, która siedziała na barowym stołku obok, udając, że sączy przez słomkę resztę zawartości swojej szklaneczki.
    - Jak się masz! – odezwała się zalotnie i ze sztucznym uśmiechem. – Poczęstuj damę drinkiem.
    - Nie jestem głodny – odpowiedziałem szybko, patrząc jej prosto w oczy. Zrozumiała.
    - Stary cap! – rzuciła pogardliwie w odpowiedzi, wydymając usta. Po czym wstała ze stołka i odeszła.
    Zauważyłem, że oczy barmana zarejestrowały całą sytuację, jednak nie przerwał swoich zajęć, rzucając tylko krótki, przelotny półuśmiech w moim kierunku. On również zrozumiał mój tekst. Profesjonalista.

    Teraz dopiero zlustrowałem salę niby obojętnym wzrokiem. Dziewczyn nie widziałem. Pewnie tańczyły gdzieś w potokach kolorowych błysków w tanecznej części hali. Dostrzec kogoś w tamtym tłumie, było raczej niemożliwością. Tutaj, w okolicach baru, było więcej światła. I królowały stoliki. Większość miejsc przy nich była zajęta, chociaż wielkiego tłoku nie było. Młodzi ludzie pili głównie piwo i zachowywali się tak, jak zwykle zachowuje się młodzież w takich miejscach. Czyli na luzie, swobodnie i hałaśliwie.
    Niezbyt mi to odpowiadało. Może, gdybym nie był trzeźwy, łatwiej znosiłbym ten gwar oraz potężne odgłosy odtwarzanych utworów. W dodatku sama muzyka też nie przypadała mi do gustu, to nie były moje klimaty, ale co miałem zrobić. Skoro zgodziłem się na taki wariant, musiałem cierpieć.

    W pewnym momencie, ze zdziwieniem zorientowałem się, że wcale nie jestem jedynym podtatusiałym uczestnikiem tej zabawy. Kilka małych grupek przy stolikach podpadało raczej pod moje pokolenie. Ten fakt trochę poprawił mi samopoczucie, bo już zaczynałem obawiać się, że wszyscy będą gapić się tutaj na mnie niczym na białego kruka. Ale nie było tak źle. Byli nawet gorsi, znaczy starsi. Wszyscy pewnie przyjechali się zabawić. Musiało być tutaj z kim.

    Mimo bardzo oszczędnego sączenia drinka, w końcu opróżniłem go do dna. Musiałem wziąć jeszcze jednego, żeby jakoś uzasadnić moje trwanie przy barze, gdyż zajmowałem miejsce.
    Barman wprawdzie nie odezwał się ani słowem, ale przecież nie kochał mnie jako klienta. Takich jak ja, niepijących alkoholu, ledwo się toleruje. Zawadzają i nie dają zarobić. Zsunąłem się więc ze stołka i stanąłem nieco z boku. Przynajmniej będę miał większe pole obserwacji i czymś się zajmę. Bo wszystko to zaczynało mnie nieco nudzić.
    I dobrze zrobiłem, bo dzięki temu, zauważyłem dziewczyny.

    Dwóch wysokich, barczystych i przystojnych blondynów, z długimi włosami, odprowadziło je do ostatniego stolika w rogu, po drugiej stronie baru. A tam przecież siedziało już dwóch innych blondasów. Zajmowali cały róg pomieszczenia.
    Zachowywali się swobodnie, byli rozluźnieni i roześmiani. Oceniłem ich wszystkich na trzydzieści lat. I raczej nie więcej. Czuło się od nich tę pewność siebie, którą dają pieniądze. A że przy tym fizycznie niczego im nie brakowało…
    Porozmawiali przez chwilę z dziewczynami, a potem jeden z siedzących wstał i podszedł do baru z drugiej strony. Zamawiał chyba drinki i w pewnym momencie zrozumiałem, że nie mówi po polsku. Nawet nie słyszałem jego słów, stał zbyt daleko, tylko barman, chcąc upewnić się czy właściwie zrozumiał zamówienie, odzywał się do niego w łamanym angielskim, pokazując palcem butelki. Tamten kiwał głową akceptująco, a kiedy uzgodnił już chyba wszystko, z nonszalancją wyjął portfel, prezentując jego pokaźną zawartość, po czym wybrał jakiś banknot i rzucił go na bar, gestem dłoni dając do zrozumienia barmanowi, że reszty nie oczekuje. Następnie odwrócił się i wrócił do stolika.
    Chłopak, który przyjmował zamówienie, przyrządził drinki, załadował też na tacę jakąś inną przekąskową drobnicę, po czym zaniósł im zamówienie do stolika. I kiedy chciał wracać, coś jeszcze do niego mówili. Słuchał, kiwał głową, że rozumie, po czym wrócił do baru. Wtedy od razu przeszedł na moją stronę, do tego gościa, który wcześniej obsługiwał mnie.
    - Ty, Wojtek, ale numer! One popierdalają z nimi po angielsku!
    - Jakie „one”? – zapytał ten, nazwany Wojtkiem. Nie śledził zajęć tamtego, więc nie wiedział o co mu chodzi.
    - No, te w rogu. Z tymi Szwedami. Ta piękna, na którą Leszek tak się napalił i ta druga też.
    - Mówiłem wam, że to laski nie dla plebsu, a wy swoje...
    - Kurwa, ale to są Polki! Jak ten, w żółtej koszulce, Sven, czy jakoś tak, no ten, co zawsze płaci, zaczął mi wymyślać co mam im przynieść, to ta piękna powtórzyła to po angielsku, ale zobaczyła, że kiepsko kumam i wyjaśniła mi wszystko po polsku. Z normalnym akcentem! Ona jest gdzieś stąd!
    - I co z tego? Może być przyjezdna. Mało tu tego towaru? Co was tak dzisiaj wzięło? Ty się lepiej weź się do roboty, bo Sven-y płacą nieźle. A wydupczyć i tak zawsze coś na koniec znajdziesz.

    Niemało się dowiedziałem z tej scenki. Aż cofnąłem się jeszcze, żeby „mój” barman, Wojtek, czy jak mu tam, nie zobaczył jak bardzo mnie zainteresowała ich cicha wymiana zdań. Na stołkach siedziało mieszane towarzystwo, zajęte głównie sobą i chyba tylko ja nadstawiałem ucha, śledząc to, co do siebie mówili.
    A to co usłyszałem, nie napawało optymizmem.
    Wyglądało na to, że blondyni są tu znani. I mają konkretne zamiary. Oni nie przyszli tu potańczyć. Mają kasę i nikt im nie przeszkadza. Ale przecież Dorotka chyba z nimi nie pójdzie...
    Coś mi się tu jednak zaczynało nie zgadzać i jakieś niemiłe przeczucia zaczynały krążyć mi pod czaszką. A jak pomacha mi ręką i powie: Adieu! Co wtedy zrobię?
    Zaczynałem się denerwować. Dopiłem drinka i wyszedłem na zewnątrz, żeby chociaż na chwilę nie słyszeć tej świdrującej mózg muzyki. Musiałem przemyśleć całą sytuację.

    Było już dość ciemno i jakoś tak odruchowo przeszedłem się do auta, żeby sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Ale tu było normalnie. Większość przyjeżdżających próbowała parkować jak najbliżej wejścia i tam zablokowanie auta było chyba normalnością. Jak na razie, mnie to nie groziło. Nikt nie zablokował wyjazdu, okoliczne latarnie już się paliły, gdybym chciał, to mogłem wyjechać swobodnie.
    Wróciłem w okolice wejścia. Ochroniarze przyglądali mi się obojętnie, młodzi ludzie wędrowali tam i z powrotem, nie zaszczycając mnie swoją uwagą i wszystko było zwyczajnie. Ale dręczyło mnie to, że we wnętrzu tego molocha dzieje się coś, co mnie żywotnie interesuje.

    Znowu wszedłem do środka. Muzyka uderzyła mi w bębenki uszu. Spojrzałem w narożnik pomieszczenia. Dziewczyn nie było.
    Wierzyłem, że akuratnie tańczą, ale miałem już dość. Postanowiłem, że gdy teraz wrócą, wyrwę je ze szwedzkiego towarzystwa, tak jak się umawialiśmy i wrócimy do domu.
    Zamówiłem kolejnego, bezalkoholowego drinka, żeby nie stać przy barze jak słup i czekałem na rozwój sytuacji. Przez kilkanaście minut nic się nie działo i dziewczyny się nie pojawiały. Ciśnienie zaczynało mi rosnąć.
    Nieoczekiwanie, blondyni wrócili z nimi do stolika. Rozsiedli się swobodnie i ten, zwany Svenem, gestem dłoni przywołał barmana.
    Ten zasłonił mi nieco Dorotę, ale i tak coś mi się nie podobało w jej zachowaniu. Mężczyźni obok rozmawiali teraz właściwie tylko ze sobą, ona zaś jakby była duchem nieobecna. I w zasadzie nie brała udziału w rozmowie. Dziwne...
    W przeciwieństwie do Lidki, którą wciąż adorował jeden z nich. Odwrócił się tak, że oddzielił ją od reszty towarzystwa i coś tłumaczył na ucho. Ale Lidka reagowała swobodnie.
    Młody barman wrócił za bar, po czym od razu podszedł do „Wojtka”. I bardzo dyskretnie do niego zagadał.
    - Ty, kurwa, coś mi się nie podoba. Ta piękna siedzi osowiała jak po tabletce. Żebyśmy znowu później nie mieli problemów. Trzeba chyba zawiadomić bossa.
    - Pierdolisz!
    - Przyglądnij się im sam. Przedtem były żywe i wesołe. A teraz ją wywiozą i będzie po zawodach. Druga pewnie też dostała. Ale będą chłopy mieli rżnięcie!
    - A Leszek obliże się smakiem – skomentował beznamiętnie Wojtek.

    c.d.n.
  • Nazwa.pl
  • Nazwa.pl
  • #3
    r103
    Level 33  
    Ładny pamiętnik - ale Retrofood ma klawe życie - całkiem jak porucznik Żbik albo redaktor Maj :roll:
  • #5
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    thereminator wrote:
    zapomniał przelogować się na drugie konto

    Wcale nie musiał, tamto to "pseudonim literacki".
  • #6
    Mierzejewski46
    Level 36  
    Nareszcie można elektrodę razem z żoną poczytać.
  • #7
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Najpierw oblała mnie fala gorąca i znieruchomiałem, jednak natychmiast w mojej głowie zadźwięczały dzwonki alarmowe, które zagłuszyły dudniącą, dyskotekową muzykę i adrenalina szerokim strumieniem wlała mi się do krwi. Rzuciłem szklankę na bar, po czym zdecydowanym krokiem przedarłem się do stolika w rogu.
    - Idziemy do auta! – wrzasnąłem, widząc rozbawione spojrzenie Lidki.
    Była zajęta romansowaniem z partnerem, który zadbał o to, by niczego innego już nie widziała. A przecież przy stole nie działo się najciekawiej.
    Facet, który wcześniej tańczył z Dorotą, teraz wstał i podał jej dłoń, jednocześnie mówiąc coś. Podniosła się, a wtedy objął ją w talii i próbował odejść. Odepchnąłem go, chwytając jej rękę.
    - Gdzie! – jęknąłem. – Słoneczko, gdzie się wybierasz?
    Spojrzała na mnie obojętnym, bezmyślnym wzrokiem i to mnie zgubiło. Byłem tak bardzo zdziwiony i zszokowany jej zachowaniem, że mój instynkt samozachowawczy przysnął na moment...
    Potężne uderzenie pięścią w skroń posłało mnie na ścianę. Może nawet ta ściana mnie uratowała. Bo chociaż się poobijałem, to jednak dzięki niej nie upadłem na podłogę. I nie zdążyli mnie skopać. Ale ustałem. Odbiłem się bezładnie, próbując zastawić gardę przed następnym ciosem...
    Ten jednak nie nastąpił.

    Jakimś cudem pomiędzy mną a sprawcą tego kontaktu ze ścianą, znalazło się kilka osób z sąsiednich stolików oraz dwóch ochroniarzy, trzymających w dłoniach pojemniki z gazem oraz policyjne pałki. Dwóch następnych zbliżało się do mnie. A ja się zagotowałem.
    Krzyknąłem do Lidki, by nie pozwoliła uprowadzić Doroty i przynajmniej to mi się udało. Lidka porzuciła amanta, po czym zaczęła się wydzierać, że jestem ich znajomym. Trzymała też Dorotę, której najwyraźniej było wszystko jedno. Co się z nią stało – nie rozumiałem. Ale przynajmniej miałem ją w zasięgu wzroku, gdy próbowałem ocalić własną dupę, co wcale nie przedstawiało się zbyt optymistycznie.

    Ochroniarze zupełnie nie byli moimi sprzymierzeńcami, chociaż nie dali Szwedom obić mi mordy. Trzymali mnie teraz z rękami wykręconymi na plecach i obwiniali o naruszenie cielesnej nietykalności gości oraz chuligańskie zachowanie, a także o zakłócenie porządku całej imprezy, przez co organizatorzy mogą stracić licencję na jej prowadzenie. Ja zaś będę musiał pokryć wszelkie ich straty i utracone zyski.
    Rozmowa z nimi była bezprzedmiotowa. Wokół było mnóstwo świadków, że zakłóciłem spokój grzecznego towarzystwa, które doskonale się bawiło, a ja wpadłem pomiędzy nich i próbowałem uprowadzić dziewczynę.
    Moja sytuacja stawała się rozpaczliwa. Lidka robiła co mogła, ale jakoś jej nie wierzyli. Zaczynałem się obawiać, że jeśli jej też coś dosypali i to zacznie działać, to sam już się z tego nie wywinę.

    Chociaż ochroniarze obchodzili się ze mną bezwzględnie, to rozumiałem, że właśnie ich muszę przekonać, że przyjechałem tutaj razem z dziewczynami i muszą w to uwierzyć. Inaczej pozwolą Szwedom na odejście z dziewczynami, a ja zostanę na lodzie. No i wtedy szukaj wiatru w polu.
    Przestałem się szarpać, chociaż szlag mnie trafiał, bo wykręcone ręce bolały jak cholera. I wtedy zobaczyłem barmana, który podszedł w okolice stolika. Zawołałem do niego, żeby podszedł.
    - Słuchaj, widziałeś mnie przy barze – gorączkowo tłumaczyłem. – Wiesz, że jestem trzeźwy i nikogo nie zaczepiałem, bo nie jestem awanturnikiem. Ja z tymi dziewczynami po prostu przyjechałem. I ja z nimi odjadę. W tylnej kieszeni spodni, oprócz moich dokumentów, mam też prawo jazdy Lidki i dowód rejestracyjny auta. Bo przyjechaliśmy jej samochodem. Proszę cię, żebyś to wyjął z mojej kieszeni i wszystkim okazał. Te dziewczyny są z mojej rodziny i nie pozwolę żeby stała się im tutaj jakaś krzywda.

    Wszystko świadczyło przeciw mnie, ale jakoś mnie wysłuchał i zrobił to, o co prosiłem. Wyjął mi wszystko z kieszeni i teraz ochroniarze porównywali nawet fotografię Lidki z jej twarzą, bo w końcu udało się jej do nas przedrzeć. Przyciągnęła też Dorotę, ale ta milczała obojętnie. Lidka od razu spróbowała mnie oswobodzić i krzyczała by puścili moje ręce. Przy okazji zabrała im dokumenty, które wsunęła mi do kieszeni
    To ich chyba przekonało. Chociaż zauważyłem, że jeden z nich uważnie przestudiował znalezioną pomiędzy dokumentami wizytówkę komisarza. Pokazał ją też swoim kolegom.
    Puścili w końcu moje dłonie i na pożegnanie usłyszałem od jednego, z głębi serca płynącą radę:
    - Zabieraj panienki i spierdalajcie stąd w podskokach, żebym was tu więcej nie widział!

    Asysta dwóch ochroniarzy towarzyszyła nam do samego auta, ale prawie jej nie zauważałem. Ściskałem rękę Doroty i próbowałem rozmawiać, jednak to było daremne. Milczała, albo odpowiadała coś zdawkowo i zupełnie bez sensu. Lidka w tym czasie zapewniała ochroniarzy, że ja jestem tym osobnikiem, który nie zrobi im krzywdy i bezpiecznie odwiezie do domu. Nie komentowali jej słów, tylko zanim odpaliłem auto, powtórzyli na pożegnanie, że właściciel nie chce nas tutaj widzieć. Ale powiedzieli to bez złości i dodali od siebie, żebym uważał po drodze. Po czym zapewne uznali swoją misję za spełnioną. Odwrócili się i sobie poszli.

    Tak właściwie to odetchnąłem z wielką ulgą, kiedy znikli, chociaż nadal trząsłem się jak galareta. Głowa mnie bolała, czułem jak lewe oko mi puchnie, ale jeszcze przez nie widziałem. Obydwie dziewczyny były w aucie, na drodze nie było dużego ruchu, my wracaliśmy do domu, wszystko jest już dobrze – mówiłem sobie w myślach.
    Ciągle jednak nie wiedziałem do końca co się stało. Dorota ze mną nie rozmawiała i chciałem o to zapytać Lidkę, ale…
    Lidka też już mi nie odpowiadała. Zahamowałem i obejrzałem się do tyłu. Siedziała, patrząc przed siebie bezmyślnie albo też obojętnie.
    Zdezorientowany oraz kompletnie ogłupiały, jakimś sto piętnastym zmysłem wyczułem, że to nie jest koniec naszej przygody. I ogarnął mnie lęk. Zacząłem bać się naprawdę. Przy czym nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o nie. Teraz już nie pomogą mi w niczym.
    Wyskoczyłem z auta i przypiąłem je pasami bezpieczeństwa. Nie miałem z nimi żadnego kontaktu, chociaż były przytomne i coś tam mamrotały, kiedy próbowałem o coś pytać. Zastanawiałem się panicznie co robić; czy pojechać do domu, czy też do szpitala. Ale w pewnym momencie zaskoczyłem. Uciekać! Uciekać stąd! Jak ja mogę naiwnie sądzić, że Szwedzi wybaczą mi wyjęcie im z rąk takiego łupu!
    A tu i teraz nie było już ochroniarzy. Ani też innych świadków…

    Wskoczyłem za kierownicę i ruszyłem z piskiem opon. Próbowałem gnać najszybciej jak potrafiłem, to jednak było za mało. W dzień, wycisnąłbym z toyoty ostatnie tchnienie, jednak w nocy już tego nie potrafiłem. Nie umiałem zmusić swojego organizmu do przekraczania prędkości poza sto, najwyżej sto dziesięć kilometrów na godzinę. I to niezależnie od jakości drogi.
    Walczyłem z tym jeszcze podczas podróży delegacyjnych. Bo średnia prędkość podróży była wtedy bardzo ważna. Pozwalała planować wykonanie wszystkich zadań. I musiałem to zawsze uwzględniać. Jeśli jechałem w dzień, to podróżna prędkość była o wiele większa od tej nocnej.
    Chociaż na razie wszystko wyglądało normalnie. Kilka samochodów mnie wyprzedziło i nic się nie działo, więc zaczynałem oddychać swobodniej. Czyżyny były już nie tak daleko…

    W pewnym momencie zauważyłem, że z tyłu mam samochód, którego kierowca zachowuje się mało konwencjonalnie. Nadużywa świateł drogowych, jakby chciał sprawdzać, kto jedzie przed nim. Domyśliłem się z przerażeniem, że szuka właśnie mnie. Byłem w pułapce. Nie miałem mocy, żeby mu uciec i akuratnie po obydwu stronach drogi był las, więc nawet nie było gdzie skręcić. Tak właściwie to teraz mogłem jechać wyłącznie do przodu.
    Ponure wizje możliwych wydarzeń przelatywały mi przez głowę jak błyskawice. Przecież na tylnej kanapie miałem Dorotę i Lidkę. Co im zrobią jak nas dopadną? Dłonie kurczowo zacisnęły mi się na kierownicy. Po moim trupie ją dostaną – pomyślałem i gorączkowo próbowałem znaleźć jakieś wyjście. A także jeszcze bardziej się skoncentrować.
    Adrenalina buzowała mi we krwi. To co podsuwała mi wyobraźnia, było ponad siły. Byłem teraz okazem samca, któremu chcą odebrać samicę. Gotowym do zabicia każdego, kto wejdzie mu w drogę. Nie czułem lęku przed spotkaniem ze Szwedami, tylko próbowałem odgadnąć sposób ich ataku. Czym mnie spróbują zaskoczyć?
    Bo co do tego, że to oni mnie doganiali, nie miałem już żadnych wątpliwości…

    Kiedy ich auto znalazło się tuż za mną, wydawało mi się, że słyszę ich radosne wycie, oznajmiające mi naszą przyszłość. Zaplanowaną przez nich. Rozpoznali pewnie mój samochód i wiedzieli kto nim podróżuje. Ktoś z ochrony mnie zdradził, ale teraz za późno było na rozmyślania. Jeśli mnie unieruchomią, to ich było co najmniej czterech, a ja sam. Będę mógł tylko przyglądać się, jak pieprzą dziewczyny. Oczywiście, jeśli mi jeszcze patrzeć pozwolą.
    Na razie dopisywało mi szczęście. Nadjeżdżające z przeciwka pojazdy zmuszały ich do trzymania się z tyłu i do wyłączania drogowych świateł, którymi od dłuższego czasu mnie oślepiali. Przesunąłem już nawet lusterka, żeby widzieć cokolwiek przed sobą i nadal próbowałem gnać do przodu. Może uda mi się dojechać do Czyżyn? Bo wcześniejsze zatrzymanie nie dawało mi szans. Zawloką nas do lasu, zanim ktokolwiek się zorientuje i mógłby pomóc…
    W pewnym momencie, zbawcze pojazdy z naprzeciwka, jakoś wymiotło. Lewa strona drogi zrobiła się pusta i moi prześladowcy z wyraźną uciechą, dodając sobie animuszu klaksonem, przystąpili do wyprzedzania. Próbowałem jeszcze wycisnąć z toyoty ostatnie jej możliwości, ale nadaremnie. Chociaż pedał gazu miałem wciśnięty do oporu i prędkościomierz wskazywał sto czterdzieści kilometrów na godzinę, samochód na lewym pasie nieubłaganie wysuwał się do przodu. I doskonale wiedziałem, że jego kierowca za chwilę odbije w prawo, uderzając w toyoty bok i polecimy w przydrożny rów. A na co tam wtedy trafię, to już będzie czysty przypadek.
    Chłopcy byli widocznie tak na mnie wkurwieni, że raczej zrezygnowali z przedśmiertnego poużywania sobie z dziewczynami. Zdałem sobie sprawę, że teraz to ja jestem ich głównym celem. Na dziewczynach mniej im zależy...

    c.d.n

    Dodano po 1 [godziny] 50 [minuty]:

    Wybiegającą z rowu sarnę, zobaczyłem w ostatnim momencie. To przez nich, bo przecież musiałem koncentrować się na lewej stronie drogi. Mimo wszystko, moje napięte zmysły zarejestrowały również ruch po prawej stronie i włączyły automatyczne reakcje. Szarpnąłem kierownicą w prawo, chcąc uniknąć zderzenia i to akuratnie mi się udało. Sarna zdążyła uciec sprzed maski. Ale jednocześnie moje prawe koła złapały bardziej miękkie pobocze. Samochodem zarzuciło, więc odruchowo odbiłem w lewo, ale teraz miałem mniej szczęścia. Głośny trzask oznajmił mi jakieś bliskie spotkanie trzeciego stopnia, chociaż samochód skręcił w lewo i jednak znalazłem się na drodze.

    Nie wiem nawet kiedy i po co wdepnąłem hamulec, ale nieoczekiwanie nawet dla mnie, samochód się zatrzymał. Było cicho i ciemno. Pot strumieniem zalewał mi oczy, ręce się trzęsły, a w głowie miałem przeraźliwą pustkę. Gdzie jest samochód, który mnie wyprzedzał? Obejrzałem się do tyłu, ale niczego nie widziałem.
    Dopiero jadący z naprzeciwka pojazd, który przez moment przełączył światła na drogowe, wyjaśnił mi wszystko. Moi prześladowcy mieli mniej szczęścia. Sarna, która uciekła mi sprzed maski, wpadła prosto na nich. Teraz ich auto znajdowało się w rowie, po drugiej stronie drogi, wbite lewym błotnikiem w jego dalszy brzeg. A na miejscu rozbitej szyby czołowej bielały wystrzelone poduszki...
    Prawe, tylne drzwi były jednak otwarte i zauważyłem, jak jeden z pasażerów gramoli się z auta. Natychmiast oblał mnie zimny pot. Uciekać! Uciekać stąd jak najszybciej!
    Silnik zaskoczył od razu i wystrzeliłem do przodu jak z katapulty. Nie widziałem co się dzieje za samochodem, bo na ponowne ustawienie lusterek nie miałem czasu. Nie wiedziałem więc, czy nadjeżdżające z naprzeciwka auto zatrzymało się, czy też nie. I naraz zdałem sobie sprawę, że uciekłem z miejsca wypadku. Nie udzieliwszy pomocy poszkodowanym!

    Próbowałem się opanować - bezskutecznie. Zupełnie mi to nie wychodziło. Trząsłem się cały a pot lał się po twarzy i plecach strumieniami. W dodatku nie miałem nawet czym przetrzeć oczu, dłonie miałem mokre i tylko rozmazywałem słonawą wilgoć po twarzy… Kurwa mać! Czy wszystko dzisiaj musi być takie popieprzone?
    Po kilku dalszych kilometrach zwolniłem odrobinę i próbowałem ustawić boczne lusterko. Długo próbowałem, ale na próżno. Drżące dłonie i konieczność obserwowania drogi sprawiały, że nie umiałem odnaleźć jego właściwej pozycji. Za sobą nadal niczego nie widziałem. Lepiej natomiast poszło mi z wewnętrznym, umieszczonym nad szybą czołową, bo po prostu wskoczyło na swoje poprzednie miejsce. Wtedy zorientowałem się, że droga za mną jest pusta. Nie było widać świateł żadnego pojazdu.
    Odetchnąłem, chociaż napięcie nie ustępowało i nadal cały dygotałem, przejeżdżając przez Czyżyny i dojeżdżając w końcu do Pokrzywna, gdzie przed zjazdem na naszą drogę, nawet wyłączyłem światła samochodu. Skręciłem, korzystając z oświetlenia ulicznego, a do bramy dojechałem w ciemności i zatrzymałem się, gasząc silnik. Ostrożnie uchyliłem drzwi samochodu, spodziewając się Bóg wie czego, a potem wysiadłem i stałem przez kilka minut, wsłuchując się w ciszę nocy, żeby zorientować się, czy ktoś za mną nie jedzie, albo czy nie zauważył mojego zjazdu z drogi. Na szczęście wokół panowała cisza. Zaczynałem mieć nadzieję, że nikt za mną nie przyjedzie….

    Nie wiem po co to zrobiłem, ale przez bramę samochód przepchałem. Jakoś po tych paru minutach ciszy bałem się chociażby uruchomienia silnika. Skąd wziąłem na to tyle siły, tego też nie jestem w stanie zrozumieć. Ale nie ma nic za darmo.
    Kiedy auto znalazło się już na podwórku, a ja zamknąłem bramę na klucz, to resztki sił mnie opuściły. Łydki mi drżały, jakieś skurcze chwytały różne partie mięśni i nie byłem w stanie nawet utrzymać się pionowo na nogach.
    Trzymając się karoserii dotarłem do drzwi, po czym bezwładnie wsunąłem na fotel kierowcy. Przez chwilę zwątpiłem, czy dam radę dojechać chociażby pod dom. Trząsłem się cały w bezsilności i przez dłuższy czas nie potrafiłem nawet zacisnąć dłoni na kluczyku, aby uruchomić auto. Dopiero kiedy wspomniałem o dziewczynach, jakoś udało mi się pozbierać i spojrzałem do tyłu. Niewiele zobaczyłem. Światła wewnątrz auta bałem się zapalać, jednak myśli o Dorocie wystarczyły, abym zebrał siły na tyle, by uruchomić zapłon. Podjechałem pod dom, wysiadłem, otwarłem drzwi do domu, zapaliłem zewnętrzne światła i wróciłem do auta.
    Musiałem sam odpinać im pasy, bo nie potrafiły tego, ale były przytomne. Przynajmniej nie musiałem ich nieść. Same wysiadły z samochodu i same poszły do domu. Towarzyszyłem im do łazienki, polecając pozałatwiać swoje potrzeby po czym pójść do sypialni. Sam wróciłem natomiast do samochodu. Pozamykałem wszystko, pogasiłem światła i wróciłem zobaczyć co się dzieje.
    Siedziały w sypialni na łóżku. Porozbierałem je do bielizny i położyłem. Nie stawiały żadnego oporu. Miałem nadzieję, że zasną i do rana im to minie. Ale sam nie byłem uspokojony. Bałem się. Strasznie się bałem.

    Zajrzałem do kuchni i wyszukałem sobie odpowiedni nóż, wziąłem też latarkę i po cichutku otwarłem drzwi na ganek. Panowała cisza. Noc nie była bardzo ciemna i po paru minutach moje oczy zaczęły odróżniać poszczególne elementy podwórka. Nic tu się nie zmieniło, ale to wcale mnie nie uspokoiło. Ostrożnie obszedłem róg domu od strony jeziora, zamykając po drodze okiennice pierwszej sypialni a potem salonu. Nadal panowała głęboka cisza.
    Powoli, bardzo powoli obszedłem cały dom, zamykając resztę okiennic. Sprawdziłem też drzwi od strony łazienki. Wszystko było pozamykane i w normalnym stanie. Wróciłem więc do domu przez ganek, zamknąłem i zaryglowałem drzwi, zostawiając nóż za wiszącym tam obok obrazkiem i po kolei zaryglowałem okiennice od wewnątrz, a potem poszedłem do sypialni. Dziewczyny spały.
    Chciałem iść do łazienki, ale jakoś nie mogłem się zmusić. Teraz nie chciało mi się nic, napięcie powoli ze mnie ustępowało i robiłem się bardzo apatyczny. Nie wiedziałem też, co mam robić z dziewczynami. Czy wezwać pogotowie? Ale co im powiem? Oni zawiadomią policję. A wtedy wyjdzie na jaw sprawa mojej ucieczki… Zresztą, chyba i tak wyjdzie… A może nie zapamiętali numeru mojego auta?
    Ale czy one nie będą mieć do mnie żalu za upublicznienie ich naiwności? Bo z tego co dzisiaj zaprezentowały, nie będą mogły być dumne. Dały się wrobić jak dzieci. Coś tam słyszałem kiedyś o tabletkach gwałtu i o konieczności przestrzegania określonych zasad na takich imprezach. A im się, kurwa, dyskoteki dzisiaj zachciało!
    W dodatku uszkodziłem Lidce samochód. I nawet nie sprawdziłem teraz co się stało… Na słupku na pewno zostały ślady lakieru… kurwa, za ucieczkę zamkną mnie do paki jak nic.
    A Dorocie tak zależało na dyskrecji…
    Mamy dyskrecję. Od początku naszego pobytu tutaj byliśmy dyskretni jak jasny szlag! Cała okolica się dowie!

    Wściekłość postawiła mnie na nogi. A puchnące oko dało dodatkowy impuls.
    Powlokłem się do łazienki, wziąłem prysznic i obejrzałem w lustrze swoją facjatę. Nie wyglądała wesoło. Z lewej strony twarzy wyraźnie mi przybywało, a mimo to, dla oka i tak zaczynało brakować miejsca. Ciekawe, czy jutro będę cokolwiek przez nie widział. Wróciłem do kuchni. Zamknięte okna i okiennice powodowały, że zaczynało mi się robić duszno. Nie wiem nawet czy rzeczywiście, czy to było tylko wrażenie psychologiczne. Ale zabrałem zza obrazka nóż i starając się zachowywać najwyższą ostrożność, otwarłem okno i okiennicę. Światła oczywiście nie załączałem.
    Za oknem panowała cisza i spokój. Miałem ochotę na dużą wódkę, jednak rozumiałem, że alkohol tylko stępi moje zmysły i mógłbym dać się zaskoczyć. A ci faceci udowodnili, że nie żartują. Szlag wie, co im się stało, jednak gdzieś w podświadomości bałem się, że nic. Ten widok, który oświetlił nadjeżdżający samochód świadczył tylko o tym, że będą potrzebować kilka dni na naprawę swojego samochodu. A ja nie wiedziałem czy czasami nie mają drugiego. Ilu ich jechało za mną? Czy reszta przypadkiem nie nadjeżdżała drugim wozem? Może coś o tym mówili wcześniej dziewczynom? Tyle, że one na razie niczego mi nie powiedzą…

    Siedziałem w ciszy i rozmyślałem, patrząc w stronę drogi. Nawet radia nie włączyłem. Od czasu do czasu dotykałem dłonią rękojeści długiego i cienkiego noża. Leżał spokojnie na stole, a ja usiłowałem sobie wmówić, że dodaje nam bezpieczeństwa. Czy jednak byłbym w stanie go użyć? Skierować w stronę drugiego człowieka? Kiedy jednak wspomniałem, jak bezwzględnie próbowali zepchnąć mnie do rowu, dłoń sama zacisnęła się na rękojeści.
    A może tylko udawali? Chcieli mnie tylko postraszyć? Wyprzedziliby mnie, a potem zagrali na nosie?
    Zaraz przywołałem się do porządku. Co za głupie myśli biegają mi po głowie! Ludzie, którzy nie wahają się podawać dziewczynom narkotyków, nie są skorzy do żartów. To nie ten świat. A ja odważyłem się naruszyć ich dobre samopoczucie i pokrzyżowałem zamiary. Wyszli na durniów. A to boli. Bardzo boli…
    Nie darują mi, czułem to!

    Po kilkudziesięciu minutach zrobiło się zimno. Z zewnątrz nie dochodziły do mnie żadne odgłosy, żadne impulsy, nic się nie działo, więc powoli się uspokajałem i adrenalina odpływała ze krwi. Po cichutku zaglądnąłem do sypialni, żeby znaleźć coś do ubrania. Dziewczyny spały. Wymacałem w szafie coś w rodzaju swetra, zabrałem i wróciłem do kuchni.

    Zaczynały nachodzić mnie wątpliwości. To nie było żadne wyjście. Ile czasu dam radę pełnić wartę? Przecież muszę też spać! A jak mam to zrobić? Przecież nie mogę tego tak zostawić. Dopóki nie dowiem się, że jesteśmy całkowicie bezpieczni, dalszy ewentualny pobyt tutaj będzie koszmarem. Byłem przesiąknięty lękiem jak nigdy. I całkowicie bezradny. Co mam zrobić?
    Ostrożnie, wyglądając co chwilę przez okno i sprawdzając otoczenie, zrobiłem sobie kawę. Nie było to łatwe, bo przez cały czas światło pozostawało zgaszone. Ale jakoś udało mi się wszystko zrobić, korzystając tylko z poświaty, jaką dawała lampka kontrolna ładowarki akumulatorków i po chwili mogłem już sączyć aromatyczny napój. A kiedy w filiżance nie zostało już ani kropli napoju, na zewnątrz niebo lekko się zaróżowiło. Dniało.
    Posiedziałem jeszcze z godzinę, jednak nie wydarzyło się nic. Słońce wstało i normalnie oświetliło świat. Nikt na nas nie napadał, nikt nie próbował tu dojechać, wszędzie panowała cisza i spokój. Tylko ja już nie mogłem otwierać lewego oka. I bardzo chciało mi się spać…

    Zamknąłem okiennicę i okno, wsunąłem nóż za obrazek przy wejściu i poszedłem do sypialni. Musiałem przesunąć nieco Dorotę, bo pozostawiła mi za mało miejsca, ale nie obudziła się. Obydwie oddychały równo i spokojnie. Położyłem się obok i po minucie ciepło jej ciała zadziałało. Zapadłem w płytki, niespokojny sen…
    Dlatego już pierwsze jej ruchy mnie obudziły. Usiadła na łóżku i nieprzystojnie ziewała, przeciągając się w dodatku. Mnie udało się otworzyć tylko prawe oko. Na lewe nie widziałem nic. Chociaż ból z tej strony głowy zelżał.
    Dorota jakoś odruchowo spojrzała na mnie i wysoko uniosła brwi..
    - Boże, Tomek, jak ty wyglądasz? Co ci się stało?
    Wyskoczyła z łóżka i chyba zakręciło się jej w głowie, bo przystanęła, usiłując złapać równowagę. Szybko ją odzyskała i uklękła obok łóżka, pochylając się nade mną.
    - Mów, co się stało? – zawołała.
    Jej gwałtowne ruchy i głośne okrzyki obudziły też Lidkę. Zauważyłem, że uniosła się na łokciach, ale moje prawe oko skoncentrowało się na Dorocie. Cieszył jej powrót do normalności, ale nie potrafiłem tego okazać.
    - Nic się nie stało – odparłem spokojnie. – Byłem tylko z wami na dyskotece.

    W pierwszej chwili nie zrozumiała. Zamilkła, wlepiając we mnie wzrok. Lidka natomiast wstała z łóżka i obeszła je, podchodząc bliżej. A kiedy zobaczyła moją twarz, złapała się za głowę.
    - O ja pieprzę! Tomek… – wykrztusiła i zamilkła. Po prostu ją zatkało.
    Dorota miała minę absolutnie wyzerowaną. Była kompletnie zaskoczona.
    - Skąd to wszystko? Co się tutaj dzieje?
    Odwróciłem się do nich tyłem. Nie chciało mi się nawet mówić. Te krótkie, dzisiejsze drzemki, nie pozwoliły mi wypocząć. Nadal byłem bardzo zmęczony.
    - Tomek, powiesz mi coś? – usłyszałem rozpaczliwy głos Doroty.
    Nie zasługiwała na lekceważące traktowanie, więc odwróciłem głowę w jej stronę.
    - Słoneczko, zrób kawy – powiedziałem powoli. – Wszystkiego się dowiesz, nie obawiaj się. Tylko przygotuj się na wiadomości niezbyt dla ciebie miłe. I niemiłe dla nas wszystkich. Chciałyście dyskoteki, to ją teraz będziecie miały. A ja z wami też.
    - Co ty tutaj tworzysz? – Lidka świdrowała mnie wzrokiem. – Pogięło cię? Czemu straszysz dziewczynę?
    Stały nade mną i chyba były przekonane, że tak sobie żartuję. Musiałem wstać.

    Poszły ze mną do kuchni i zamknięte okiennice dały im coś do myślenia. Milczały. To nie był codzienny widok. Otwarłem okno, wpuszczając do wnętrza świeże, ciepłe już powietrze. Dorota zaparzyła kawę i usiedliśmy przy stole.
    - Powiesz wreszcie coś? – zapytała niecierpliwie. – Wyglądasz strasznie. A ja nie wiem jak się tutaj znalazłam.
    - Najpierw mów ty – odparłem. – Co wiesz i co pamiętasz?
    - Ja… o Boże, ja... nie pamiętam nic! Pojechaliśmy na dyskotekę i…
    - I co?
    - No i Lidka poderwała jakichś chłopaków…
    - Jakich?
    - No, takich blondynów. Ze Szwecji chyba, tak przynajmniej mówili.
    - A potem?
    - Boże… nie wiem. Niczego nie pamiętam! Jak w ogóle tutaj się znalazłam?
    Pominąłem jej pytanie milczeniem, zwracając się do Lidki.
    - A ty ile pamiętasz?
    - Kuźwa, nie wiem. Coś mi majaczy w głowie, że biłeś się z Olafem, ale wiem też, że odjechaliśmy stamtąd. Ale potem już niczego.
    - To się cieszmy, że jeszcze żyjemy – powiedziałem spokojnie. – Niestety, twoje auto nie wyszło z tego cało.
    Poderwało ją na sam dźwięk tych słów. Wybiegła z kuchni, a Dorota za nią. Ja też wyszedłem, bo chciałem wreszcie zobaczyć uszkodzenia w świetle dnia. Najpierw jednak trzeba było odblokować drzwi…

    Uszkodzenia nie były zbyt duże. Urwane prawe lusterko i otarcie lakieru, zaczynające się na drzwiach pasażera i ciągnące się przez kilkadziesiąt centymetrów. I tylko tutaj było większe wgłębienie. Można to było wyklepać bez problemów. Jednak do dziewczyn wreszcie zaczynało docierać, że jednak coś się działo, o czym niczego nie wiedzą. Zupełnie niczego.

    Wróciliśmy do kuchni, gdzie opowiedziałem im cały przebieg wczorajszego wieczoru. Nie kryjąc powagi sytuacji i faktu, że mogę teraz beknąć za to co zrobiłem. A właściwie za to, czego nie zrobiłem. A one mogą pożegnać się ze swoim incognito. Najwyżej będą mogły mi pomóc przesyłając paczki, bo na widzenia nie dostaną zgody. Nie są członkami rodziny.
    Były przerażone. W ich głowach takie coś się nie mieściło. Dorota niemal płakała, a Lidka zacisnęła zęby i poszła na podwórko. Widziałem jak spaceruje, niczego nie widząc i od czasu do czasu coś tam podnosi z ziemi i rzuca, wyładowując w ten sposób swoją złość.
    Podszedłem do Doroty i przytuliłem ją do siebie, ale po chwili wyśliznęła się z objęć i wybiegła z kuchni. Nie poszedłem za nią. W tej chwili sam mało nadawałem się do roli pocieszyciela. Ulga, że żyją i czują się dobrze, trochę poprawiała mi nastrój, nie zmieniała jednak mojego położenia. Poza tym miałem wrażenie, że woli swoją gorycz przeżyć sama, a ja nie chciałem jej dobijać, bo na pewno wyrwałoby mi się parę kąśliwych uwag o dyskotekach.

    Siedziałem więc w kuchni, wspominając wczorajszy wieczór. Zjadłem kromkę chleba na późne śniadanie, co poprawiło nieco moje myślenie. Ale sytuacji nie zmieniło. Dziewczyny nie wiedziały niczego, nie znały szczegółów, mogących rozjaśnić nam obraz zdarzeń. Faceci byli sprytni i opowiadali o sobie standardowe bzdety, mogące pasować do każdego, a one nie czuły potrzeby rozpytywania. Przecież nie szukały partnerów, to miało być tylko potańczenie. Niewiele więc o nich wiedziały. Albo nie pamiętały.

    Niespodziewanie Dorota wróciła niemal spokojna, chociaż jej oczy były bardzo smutne i jakby podpuchnięte. Zapytała czy zrobić mi okład, a wtedy schwyciłem ją w objęcia i zmusiłem, żeby usiadła na kolanach. Znowu się rozszlochała, tym razem wylewając łzy mi na szyję.
    - Dorotko, skarbie, uspokój się – szeptałem jej do ucha. – Nic się nie stało. Ta opuchlizna minie…
    - Zachowałam się jak… jak idiotka… – łkała. – Jak ostatnia kretynka… Tomek, po co nam to było?
    - Uspokój się! – całowałem jej oczy. – Nie jesteś żadną kretynką, nic się nie wydarzyło. Tylko Lidka musi wyklepać i odmalować drzwi.
    Nagle przestała płakać, z całej siły mnie uściskała i wstała.
    - Idę do łazienki, zaraz wrócę – oznajmiła niemal spokojnym głosem. I rzeczywiście, po chwili wróciła.
    - Zrobię ci okład – powiedziała pewnym i opanowanym tonem.
    Nie wiem jakie medykamenty zastosowała i gdzie je znalazła, bo poddałem się tym zabiegom zupełnie. Po chwili lewą strona twarzy była zaklejona plastrami i bandażami. Robiła wszystko w milczeniu, a kiedy uznała, że skończyła, usiadła na krześle obok mnie i poprosiła, żebym wszystko opowiedział jeszcze raz. A ponieważ w międzyczasie przyszła też Lidka, znowu wróciliśmy do wydarzeń wczorajszego wieczoru.

    Tym razem opowiadaliśmy dokładnie, ze wszystkimi zapamiętanymi szczegółami. Przyznały się, że Szwedzi zrobili na nich wrażenie. Tym bardziej, że początkowo byli bardzo zaskoczeni ich świetną znajomością angielskiego i uwodzili je swoim zachwytem. Zachowywali się elegancko i z pełnym szacunkiem. W dodatku nieźle też tańczyli. I to wszyscy, bo dopóki pamiętają, to jakoś żadnego z nich nie wyróżniały.
    Ale Dorota nie pamiętała potem niczego. Miała zupełnie urwany film.
    Lidka pamiętała więcej. Wiedziała, że ciągnęła Dorotę za rękę, nie pozwalając jej odejść ze Svenem, ale czy to na pewno był Sven, tego już nie wiedziała. Nie pamiętała też jak to się zaczęło i nie widziała jak dostałem w głowę. Pamiętała natomiast jak potem krzyczała na ochroniarzy, jak potwierdzała moje słowa, że jesteśmy razem, ale nawet z tamtej sytuacji, jeszcze z ochroniarzami, miała luki w pamięci.
    A z jazdy powrotnej obydwie nie wiedziały nic. Więc tym razem opowiedziałem im wszystko dokładnie. O tym co się stało i o tym co wtedy czułem i co robiłem już w domu. Przyznałem się nawet do siedzenia z ręką na nożu…
    I powtórzyłem, że według mnie, to jeszcze nie jest koniec…

    Dorota siedziała załamana i milcząca. Jeśli wcześniej może się jeszcze łudziła, to teraz już wiedziała, że byliśmy o włos od tragedii. I to podwójnej. Nawet gdyby uratowała życie, to mogła zostać igraszką paru niewyżytych samców. Moja interwencja mogła okazać się dla niej bezskuteczna. Zresztą, dla Lidki tak samo. A jaki byłby wtedy mój los, to już nawet nie chciałem myśleć. Zresztą, jeszcze nadal nie byłem pewny niczego.
    Lidka natomiast nie mogła sobie znaleźć miejsca. Chodziła nerwowo po kuchni, nie patrząc na nas. Wreszcie złapała krzesło, przysunęła go do mnie i ciężko usiadła.
    - Tomek, ja wiem, że to wszystko ja wymyśliłam. I to ja wpakowałam nas w kabałę. Ale mam wrażenie, że bez policji tu się nie obejdzie. Co myślisz o tym, żebym zadzwoniła do naszego aspiranta?
    Wzruszyłem ramionami. – Nie wiem, może masz i rację. W każdym razie, ja nie przestałem się bać. O was, żeby była jasność.
    - Ja nie chcę działać przeciwko tobie…
    - Rozumiem, wierzę ci! Sam o tym myślałem. Może pojedziecie do ciebie?
    - W żadnym wypadku – pokręciła głową przecząco. – Chyba byśmy oszalały z niepewności. A gdybyś ty pojechał z nami to też nie zmieni sytuacji. Albo policja będzie cię szukać, albo nie. Lepiej mieć jasność od razu.
    - Zgadzam się z tobą. Też to przemyślałem. Więc dzwoń.
    Lidka skinęła głową i wyszła z kuchni. Dorota natomiast podeszła i przytuliła głowę do mojej. Objąłem ją i trwaliśmy tak, złączeni, właściwie bez ruchu. Nie zamieniliśmy też ani słowa.

    Wróciła po paru minutach.
    - Zaraz przyjedzie – oznajmiła. – Idę otworzyć bramę.
    - Weź klucz, leży tu na półce.
    - Skąd masz jego numer? – zapytała Dorota.
    - Dzwoniłam do ośrodka, jego żona mi podała.
    - Nie obawiasz się jej? – zdziwiłem się nieco. Ale pokręciła głową przecząco.
    - Nie sądzę, żeby jej coś pisnął. Powiedziałam, że chciałam skonsultować pewną sytuację jaka może zdarzyć się na skrzyżowaniu. W końcu on jest z drogówki.
    Wzięła klucz i wyszła. Dobrze, że nie traci głowy. A ze mną niech się dzieje co chce.

    Aspirant przyjechał zaraz po powrocie Lidki. Musiał być gdzieś niedaleko i co dziwne, był sam. Zobaczywszy mnie aż przystanął na moment, po czym skomentował:
    - Chyba spadochron się panu nie otworzył?
    - Coś koło tego – odpowiedziałem mu z kwaśną miną.
    Nie chciał iść do salonu, stwierdził, że w kuchni jest wygodniej. No cóż, rzecz gustu. Usiedliśmy więc przy stole i kiedy zadeklarował, że jest gotów nas wysłuchać, Lidka zaczęła opowiadać.
    Słuchał niemal w milczeniu, parę razy tylko rzucając jakieś krótkie pytanie. Tak samo, kiedy ja kontynuowałem, w zasadzie mi nie przerywał. A kiedy zakończyłem, nie tając swojej bezradności, zobaczyłem jak kręci lekko głową. Jakby z niedowierzaniem.
    - Właściwie, to należałoby panu podbić teraz drugie oko – skomentował, podnosząc się z krzesła.
    - Dlaczego? – wyrwało się Lidce, zanim zareagowałem.
    - A dlaczego nie pojechał pan do szpitala? Naraził pan inne osoby na poważne niebezpieczeństwo, nie wiedząc nic o tym co zostało im podane.
    - To może teraz pojedziemy dokonać analizy? – z nadzieją zapytała Dorota.
    - Teraz to można… – zawiesił głos, nie dokończywszy zdania i obrzucił nas spojrzeniem.
    - Proszę chwilę poczekać, zaraz tu wrócę.
    I ruszył do wyjścia. Zobaczyliśmy tylko jak wsiada do radiowozu.
    Ale nawet nie ruszył z miejsca. Posiedział tam przez kilka minut, po czym wysiadł i wrócił do nas.
    - Proszę państwa, proszę się przygotować – powiedział, stając w drzwiach. – Pojedziecie państwo ze mną.
    - Boże, jak się przygotować? – zapytała Dorota z przestrachem?
    - Chodzi mi o dokumenty. Trzeba mieć ze sobą – wyjaśnił. – Proszę się nie bać, przywiozę państwa z powrotem.
    - A gdzie pojedziemy? – zapytałem.
    - Wszystko w swoim czasie – odpowiedział tajemniczo. – Proszę teraz mnie pozwolić na kierowanie rozwojem sytuacji. Pan niech już odpocznie.

    c.d.n.

    Dodano po 3 [godziny] 20 [minuty]:

    Zanim dziewczyny się przebrały, aspirant dokładnie obejrzał Lidki samochód, chociaż niczego mi nie wyjaśniał. Ja też się nie odzywałem. Stałem na ganku i czekałem. A kiedy nadeszły, polecił naszej trójce zmieścić się na tylnej kanapie. I podjechał najpierw pod posterunek w Czyżynach. A tam dołączył do nas cywilny facet z czarną dyplomatką, który zajął przedni fotel. Rzucił nam ogólne „dzień dobry”, ale ani się nie przedstawił, ani się nami nie zajmował. Aspirant zresztą natychmiast ruszył i skierował na drogę do Ełku. Powiedzieli tylko do siebie kilka cichych słów, których znaczenia nie zrozumiałem. Potem wewnątrz trwała cisza, przerywana tylko jakimiś głosami z radiotelefonu policyjnej łączności.
    Zatrzymał się na poboczu, kilkadziesiąt metrów przed pochylonym znakiem drogowym, zapowiadającym niebezpieczny zakręt w prawo. Dokładnie przed „tym” znakiem. Jeszcze w radiowozie ciśnienie pojechało mi do góry. Skąd wiedział, że to tutaj?
    Nieoczekiwanie odwrócił się do tyłu i spojrzał na mnie.
    - Zgadza się? – zapytał krótko.
    Pokiwałem głową i chciałem potwierdzić to słowami, ale w gardle tak mi zaschło, że nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Musiałem najpierw próbować odchrząknąć.
    - Chyba taaak… – wydukałem wreszcie.
    Cywil zabrał walizkę i wysiadł.
    - Proszę pójść z nami – usłyszałem i zobaczyłem, że zabiera kluczyki ze stacyjki. Wygramoliłem się więc i ja.

    Niebieskie światła na dachu radiowozu błyskały ostrzegawczo. Zrozumiałem, że byliśmy tutaj jak najbardziej oficjalnie. Nie poprawiło to mojego nastroju.
    - Proszę uważać, żeby pan nie wpadł pod przejeżdżający samochód – rzucił do mnie. Pokiwałem głową, ale odwrócił się tyłem i nawet nie wiem, czy zauważył moją reakcję.
    Rozejrzałem się po rowach. Były puste. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że niedaleko przed nami, rów wygląda jak po wybuchu granatu. Już miałem tam podejść, ale jakiś przebłysk myśli osadził mnie na miejscu. Tu nie byłem dysponentem swojej osoby i nie należało wybiegać przed orkiestrę.
    Cywil położył walizeczkę na masce, otworzył ją, po czym wyjął i założył rękawiczki, cały czas słuchając cichych słów aspiranta. Mieli niezłe humory, bo uśmiechali się do siebie. Stałem niemal za radiowozem i nie słyszałem o czym mówią, gdyż szum przejeżdżających samochodów zakłócał ich słowa. Ale kiedy droga opustoszała, aspirant odwrócił się ku mnie.
    - Proszę przejść na drugą stronę drogi.
    Wykonałem polecenie, a oni podążyli za mną. Przystanęliśmy na poboczu.
    - Proszę teraz opowiedzieć, jak to wszystko wyglądało z pańskiego punktu widzenia.

    Słuchali mnie uważnie i nie przerywali. A ja opowiadałem, przełykając ślinę, bo obrazy wczorajszej nocy powróciły. I przypomniałem sobie tamten strach.
    Kiedy już zakończyłem, polecili mi zostać na miejscu i przypomnieli, abym nie wychodził na jezdnię. Stałem więc i patrzyłem, jak powoli, oglądając pobocze, zbliżają się do felernego znaku. Szli jezdnią, zatrzymując się co jakiś czas i dyskutując. Aż doszli do znaku.
    Wtedy cywil wyjął z walizki jakiś woreczek i plastykową łopatką wrzucił do niego coś, co znalazł przy słupku. Potem schował woreczek, wyjął drugi, większy i wszedł do rowu. Po chwili wynurzył się na drogę i zrozumiałem, że zabiera ze sobą resztki oderwanego lusterka.
    Potem rozłożył na poboczu jakieś miary, tabliczki, wyjął aparat fotograficzny i zaczął robić zdjęcia. A potem powoli poszli dalej, nadal studiując pobocze. Po kilkunastu dalszych metrach zatrzymali się i cywil zaczął znowu coś fotografować. Kilkakrotnie spoglądali też na drugą stronę jezdni, w kierunku pobojowiska po tamtym samochodzie, którego już nie było. I wreszcie ruszyli z powrotem.
    Cały czas coś analizowali, cywil zrobił jeszcze parę fotografii, kiedy minęli słupek, aż wreszcie zakończyli, dochodząc niemal do mnie. Aspirant podszedł i zapytał niemal poufale:
    - A tak na marginesie, to wtedy był pan trzeźwy?
    - Jak niemowlę – odparłem bez wahania. – Przecież tylko dlatego to ja prowadziłem. W obydwie strony. A tam piłem tylko drinki energetyczne. Bez alkoholu.
    - A pił pan coś potem? Już w domu?
    - Nie! – odparłem twardo. – Absolutnie nic! Bałem się, że mógłbym wtedy zasnąć. A dzisiaj nie było czasu nawet o tym pomyśleć… Dlaczego pan pyta? To takie ważne?
    Uśmiechnął się.
    - Nie, właściwie to pytam raczej z ciekawości, chociaż chyba pojedziemy na badanie krwi. Miał pan wczoraj dużo szczęścia.
    - Nie rozumiem.
    Do rozmowy włączył się cywil.
    - Gdyby ta rurka trafiła w pana, to przy tej prędkości mogłoby z panem być kiepsko. Już widziałem taki przypadek. Wolę panu nie opowiadać czym się zakończył.
    Spuściłem głowę, chociaż ja to wiedziałem już wczoraj.
    - Bardziej jednak bałem się tego, że zepchną mnie i przelecę rów, trafiając na drzewo…
    - Nawet sam rów był dla pana bardzo niebezpieczny. Oni mieli mocniejszy wóz.
    Aspirant powiedział to tak, jakby wiedział coś więcej na ten temat, ale od razu zmienił temat.
    - Proszę do radiowozu, jedziemy dalej.
    - A oni żyją? – zapytałem jeszcze.
    - Żyją, żyją – odpowiedział wesoło, rozglądając się po drodze. – I nawet chyba nieźle się mają, pomimo paru sińców. A samopoczucie to pan im właśnie poprawił. Tak, tak! Ma pan w tym niemałą zasługę.
    - Ja??? A niby jak? – aż przystanąłem.
    - Proszę zejść z jezdni – upomniał mnie cywil.
    Odskoczyłem pod radiowóz i stanąłem, wpatrując się w aspiranta.
    - Wszystkiego się pan dowie. Dlaczego nie pojechał pan do szpitala? Było znacznie bliżej.
    - Przecież pan wie, dlaczego – odpowiedziałem mu.
    Pokiwał głową, dając mi znak, że pamięta. Ale i tak mi dopiekł.
    - Dorośli ludzie… – zaczął, jednak tym razem nie dokończył. Dopiero po chwili dodał. – Pan wybaczy, ale nie wolno mi komentować pewnych… powiedzmy to… zjawisk. Proszę wsiadać.
    - Gdzie jedziemy? – zapytałem.
    - Pan komisarz chciał z państwem porozmawiać. I z wielką niecierpliwością was oczekuje – wyjaśnił niemal złośliwie.
    Położyłem uszy po sobie, po czym wsiadłem do radiowozu. Dziewczyny patrzyły na mnie, ale spuściłem wzrok. Nie miałem siły rozmawiać nawet z nimi. One też milczały, chociaż Dorota schwyciła moją dłoń i silnie ją uściskała. Nie wypuściła jej z rąk do końca podróży.

    Radiowóz zatrzymał się na parkingu Komendy Policji w Ełku. Aspirant poprosił nas, żebyśmy poszli za nim i skierował się w stronę gmachu. A kiedy weszliśmy, oznajmił dyżurnemu, że komisarz Dedejko nas oczekuje.
    Ale spotkała nas niespodzianka. Dyżurny poprosił aspiranta do środka, nas jednak nie wpuścił. Jeszcze tylko cywil przeszedł przez kratę. Po chwili aspirant wrócił do nas w towarzystwie innego, młodego policjanta.
    - Proszę najpierw pojechać z tym panem, a dopiero potem pan komisarz spotka się z państwem.
    - Proszę ze mną – rzucił krótko młody funkcjonariusz i uśmiechnął się.
    Wyszliśmy z budynku.
    - Gdzie mamy jechać? – zainteresowała się Lidka.
    - Mam państwa zawieźć do szpitala na pobranie krwi. To długo nie potrwa – wytłumaczył. – A potem przywiozę państwa z powrotem.
    - A ja się nie zgadzam – zawołała Lidka i przystanęła. – Nikt mnie o niczym nie informuje, nikt nie mówi o co chodzi, a ja mam tylko robić za kukłę. Wiozą mnie gdzieś, czegoś żądają, czegoś chcą… Proszę mi powiedzieć, czy jestem zatrzymana?
    - Ależ skąd, o czym pani mówi! – zatrzymał się, zaskoczony.
    - To proszę powiadomić komisarza, że nie wyrażam zgody na żadne badania, dopóki nie dowiem się po co to i na co. Z uzasadnieniem! – podkreśliła.
    Funkcjonariusz wzruszył ramionami, po czym poprosił żebyśmy poczekali, a sam wrócił do budynku. Zostaliśmy sami.
    Zaraz też dziewczyny zarzuciły mnie pytaniami o sytuację na drodze. Ale niewiele mogłem im wyjaśnić. Zdążyłem tylko powiedzieć, że moim zdaniem aspirant wie o wiele więcej niż mówi, ale co wie, tego nie ujawnił. I wtedy wrócił młody policjant, zapraszając nas do środka.
    Teraz wpuszczono nas nie czyniąc przeszkód. Policjant poprowadził korytarzem, a potem schodami na piętro. Aż dotarliśmy do celu.

    Podkomisarz był bardzo uprzejmy. Wręcz nadskakiwał dziewczynom. Zaordynował nawet herbatę, którą po chwili przyniesiono na tacy. Pogadaliśmy przez chwilę o niczym, ale po kilku minutach Wersal się zakończył. Komisarz zmienił ton.
    Chociaż trzeba przyznać, że trzymał poziom. Nadal bardzo grzecznie uprzedził nas, że wdepnęliśmy po prostu w łajno i w tej chwili może nas wszystkich zatrzymać za utrudnianie śledztwa. Wyjaśnił też Lidce, że nie będzie więcej tolerował jej wyskoków i od tej chwili cała nasza rozmowa będzie nagrywana, więc prosi wyłącznie o wypowiedzi w temacie. Ale kiedy ostentacyjnie włączył magnetofon, najpierw musieliśmy kolejno, głośno potwierdzić, że uprzedzono nas o nagrywaniu rozmowy. A potem znowu zaczęła się nasza spowiedź. Od Lidki począwszy, na telefonie do aspiranta skończywszy...

    Przerywał nasze wypowiedzi, pytając o różne sprawy. O wrażenia, spostrzeżenia, oceny, a także o nasze nastroje. Szczególnie mnie wytrzepał, niczym zawodowy psycholog. Nie zadowolił się suchą relacją z mojej jazdy, tylko maglował doszczętnie. A ja byłem w takim stanie, że ani przez chwilę mu się nie sprzeciwiłem. Opowiedziałem nawet o tym nożu, który włożyłem za obrazek.
    Kiedy wreszcie wyłączył nagrywanie, pot lał się ze mnie jak wtedy, w aucie. Dorota litościwie wyjęła chusteczki i ocierała mi twarz. A komisarz, nie ujawniając swoich emocji, przyglądał się temu z zainteresowaniem.
    - Panie Barycki... – zaczął, kiedy uspokoiłem się po tych wszystkich zabiegach Doroty. Byłem jak wypluty. Wykończył mnie ten facet. Siedział wygodnie oparty i wpatrywał się we mnie spojrzeniem kobry. – Mam wobec pana mieszane uczucia. Z jednej strony wypadałoby pana przymknąć, tak chociaż na dwadzieścia cztery godziny, bo nabruździł pan niemiłosiernie i zachował się bardzo nieodpowiedzialnie, z drugiej jednak strony, trudno nie doceniać pańskiego zaangażowania. Zaszarżował pan, niczym z szablą na czołgi, albo jak, nie przymierzając, ślepy byk na corridzie. I w dodatku wyszedł pan z tego właściwie cało. Wróć! Źle mówię! Wszyscy państwo wyszliście z tego niemal bez uszczerbku! Chociaż, mówiąc szczerze, więcej niż połowę zagrożenia waszego życia sprokurował pan osobiście. Realnie jednak, jakoś udało się panu wykaraskać z tego bagienka i nawet panie wyszły z tego nieubłocone. Dlatego nie zrobię panu krzywdy. Wracajcie do siebie. I może pan schować nóż do szuflady, a nawet powinien pan to uczynić.
    - Przepraszam pana – Lidka nie wytrzymała. – A jaka tu jest Tomka wina? Nie dość, że nie zapewniacie ludziom bezpieczeństwa, to jeszcze pan pozwala sobie na jakieś insynuacje! Gdzie była policja, jak ciągnęli Dorotę żeby ją wygrzmocić? Co wtedy by pan powiedział? Przeprosiłby pan i zamknął Tomka? Mam w dupie taką policję!
    - Proszę pani! Proszę się uspokoić – wcale nie stracił rezonu. – Policja nie jest od tego, żeby sprawdzać co pani pije podczas zabawy. To pani sprawa. Przecież to właśnie pani tego ode mnie żądała! Żeby wam nie przeszkadzać w tym co robicie, prawda? Więc co, mieliśmy pilnować pani szklanki? I jeszcze jedno. Czy pani wie, ile takich szklanek jest w sezonie na Mazurach? Mam wrażenie, że pani się w tym orientuje…
    - Przepraszam pana… – wystękała Lidka. Zdała sobie sprawę, że przesadziła.
    - Nie gniewam się, bo rozumiem odczucia pań. I pana też – zwrócił się do mnie.
    - Panie komisarzu – odważyłem się zapytać, bo ciągle miałem pustkę w głowie. – A za co chce mnie pan zamknąć? Co ja takiego zrobiłem?
    Nie odpowiedział od razu. Jeszcze coś rozważał, zanim się odezwał.
    - Jest za co, zapewniam pana. Po pierwsze za to, że nie pojechał pan z paniami do szpitala. Mielibyśmy wtedy dowody. Pan nas ich pozbawił. Dlatego nawet teraz zrezygnowałem z pobrania wam próbek krwi, bo to i tak nic już nie da. Za późno. We krwi już niczego nie ma. A druga sprawa, to wasza kolizja…
    Dzwonek telefonu przerwał jego przemowę. Podniósł słuchawkę.
    - Dedejko, słucham…
    Przez chwilę milczał nieruchomo. A potem westchnął.
    - W porządku, dziękuję.
    Odłożył słuchawkę na widełki. Popatrzył na mnie i pokiwał głową.
    - Chciałem panu oznajmić, że tym, którzy pana ścigali nic się nie stało. Rozbili tylko wóz. A kiedy przejeżdżający kierowca wezwał patrol, to oni o panu nawet nie wspomnieli. Dlatego to zdarzenie jest odnotowane właśnie jako zdarzenie drogowe a nie jako wypadek, bo nie było zabitych ani rannych. Porządne, szwedzkie volvo, jeśli pan chce wiedzieć. Wytrzymało nawet takie uderzenie.
    - No to jaka moja wina? – nie rozumiałem.
    Kręcił głową wręcz z irytacją.
    - Nie wiedzieliśmy, że ma pan w tym swój udział, więc nikt nie sprawdził ani ich, ani samochodu pod względem narkotyków. Nawet nie sprawdzono drugiej strony drogi, gdzie pan spotkał się ze słupkiem. Trudno mieć o to pretensje do drogówki, bo sytuacja była ewidentna. Trup sarny, brak poszkodowanych na zdrowiu, nikt się tym poważnie nie zajął. Natomiast gdybyśmy wiedzieli o panu, sprawa potoczyłaby się inaczej.
    - Ale przecież ich samochód istnieje – Lidka zauważyła przytomnie. – Można go sprawdzić.
    Komisarz tylko prychnął.
    - Właśnie się dowiedziałem, że samochód, a właściwie to co z niego zostało, zdążyli już sprzedać. Teraz niczego im nie udowodnię, tym bardziej, że mam również informację o ich wyjeździe z Polski. Pan Tomasz dał im kilkanaście godzin przewagi nad nami. I właśnie o to mam do pana największe pretensje – dokończył, spoglądając na mnie. – Mógłbym jeszcze trochę dodać, ale chyba nawet tego wystarczy. Aha i jeszcze jedno – przeniósł spojrzenie na Lidkę. – Kamera monitoringu na dyskotece oczywiście akuratnie wczoraj miała awarię, czyli tego zdarzenia nie zarejestrowała. A personel twierdzi, że incydentów mieli tego dnia sporo, więc ani nie zaprzeczają, ani nie potwierdzają niczego. Po prostu nie pamiętają niczego szczególnego. Sama radość, jak pani widzi. Nikt niczego nie zauważył, nikt niczego nie wie, nic się nie wydarzyło. Jakichkolwiek dowodów brak. Sama radość! A potem wszyscy będą żądać skuteczności działania policji…

    Siedziałem przybity i zrezygnowany. Jego logika była porażająca. Tylko przecież skąd ja miałem to wszystko wiedzieć? Ja inaczej oceniałem sytuację, inaczej reagowałem. I zdobyłem się na odwagę.
    - Panie komisarzu, a co by pan zrobił w moim położeniu? Bez pana wiedzy? Ja się bardzo bałem. Strasznie się bałem! I nie wiedziałem tego, co pan wie.
    - Rozumiem pana i dlatego rozstaniemy się pokojowo. Nie będę pana ścigał, ani zamykał. Nie sądzę też, żeby ktokolwiek państwu zagrażał. Tych ludzi, nie ma już w kraju. A dalsze działania proszę pozostawić nam.
    - A na dyskotece nikomu nie nadepnęliśmy na odcisk? – pierwszy raz po „spowiedzi” odezwała się Dorota. Dedejko pokręcił głową przecząco.
    - Mam nadzieję, że państwo się tam nie wybieracie.
    - Nigdy w życiu! – zawołała.
    - A dlaczego nie? – zawołała Lidka zadziornie. – Nie rozumiem…
    - Pani Lidio… – przerwał jej bezpardonowo – ja robię co mogę. Zresztą, u pani też nie jest tak różowo.
    - Pan żartuje! – zawołała.
    - Niestety, nie. Przecież pani doskonale wie, iż różni ludzie tu przyjeżdżają. Ale to rozmowa nie na dzisiaj. Zaproszę panią kiedyś po sezonie, albo lepiej żeby to pani mnie zaprosiła. A wtedy porozmawiamy sobie tak od serca. Jak dwoje ludzi z Mazur – uśmiechnął się do niej i wstał. – Proszę mi wybaczyć, ale teraz chciałbym pożegnać się z paniami i z panem. Proszę też nie mieć do mnie żalu, za trochę nietypowe zaproszenie. Nie miałem dzisiaj czasu na grzeczności. I muszę jeszcze państwa uprzedzić, że z tych państwa zeznań zostaną sporządzone protokoły na piśmie, które trzeba będzie podpisać. Teraz nie będę was już dłużej przetrzymywał, dlatego odłożymy sobie to na później. A jeśli ktoś nie zaakceptuje ich treści, to zapraszam do siebie, celem uzgodnienia skorygowanej zawartości.
    - Nie da się tego uniknąć? – nieśmiało zapytała Dorota.
    - Niestety, nie – odpowiedział jej zdecydowanie. – Ta sprawa zaszła za daleko. Ale proszę się nie zamartwiać, to nie wyjdzie na zewnątrz.
    - A dzisiaj będę mogła spać spokojnie? – dopytywała jeszcze.
    - Nie wybaczyłbym sobie, gdybym odesłał panią, wiedząc o istnieniu jakiegoś zagrożenia – odpowiedział jej poważnym głosem. – I proszę namówić pana Baryckiego, żeby nóż odłożył na właściwe miejsce w kuchni. To nie jest dobry pomysł na obronę. Trudno potem udowodnić, że nie miało się innego wyjścia. O wiele lepszym narzędziem w takich i podobnych sytuacjach bywa telefon i numer 997. Albo 112.
    - Obiecuję, że tak zrobię – zgodziła się z nim.
    - Życzę zatem zdrowia, oraz spokoju. I żebyśmy nie musieli spotykać się w podobnych okolicznościach. Również z panią, pani Lidio – skłonił się lekko w jej kierunku.
    - Życzę panu powodzenia – odparła krótko. – I proszę oczekiwać zaproszenia. Chętnie z panem porozmawiam.
    - Dziękuję bardzo, z przyjemnością skorzystam z takiej możliwości – uśmiechnął się. I na koniec odwrócił do mnie.
    - A pan, panie Tomaszu, ma jakąś przedziwną zdolność przyciągania ku sobie niekonwencjonalnych wydarzeń. Mam nieodparte wrażenie, że niespodzianki bardzo pana lubią. Zgadza się pan ze mną?
    - To dobrze, czy źle? – odparłem wymijająco.
    - Nie wiem – rozłożył ręce w bezradnym geście. – Na pewno ciekawie. Ale sam się pan przekonał, że to może być też bardzo niebezpieczne. I nie zawsze musi zakończyć się happy endem. Na pana miejscu wziąłbym to pod uwagę. Chociażby po to, żeby nie kładł pan na szalę swojego życia a tym bardziej życia innych osób.
    - Staram się przecież jak mogę – odpowiedziałem, spuszczając głowę.
    - Proszę nie przesadzać w tych staraniach – rzucił mi na pożegnanie.

    W drodze powrotnej aspirant nie zatrzymywał się nigdzie. Przystanął dopiero przed naszą bramą, a wtedy wysiadłem i wpuściłem radiowóz na podwórko. Podjechał pod toyotę i zatrzymał się.
    Cywil, który w powrotnej drodze znowu nam towarzyszył, wysiadł i od razu zajął się oględzinami samochodu. A potem zrobił kilka fotografii.
    Staliśmy we trójkę i przyglądaliśmy się wszystkim jego czynnościom w milczeniu. Tak samo jak milczeliśmy przez całą drogę. Zapytał nas wtedy o dokumenty.
    - Zostaw, mam wszystko – wtrącił się aspirant. – Wracamy!
    - Dowód rejestracyjny też? – zapytał go zdziwiony.
    - Jak wszystko, to wszystko. Nawet ubezpieczenie – zapewnił. I od razu zwrócił się do nas. – No cóż, mam nadzieję, że państwo rozumiecie, że robiliśmy tylko to, co musieliśmy. Życzę zdrowia i spokoju – skłonił lekko głowę w kierunku dziewczyn.
    - Chciałam pana o coś zapytać – odezwała się Lidka.
    - Pewnie wiem nawet o co – wpadł jej w słowo. – Ale bez obaw. Obowiązuje nas tajemnica służbowa. Nie powiem żonie na ten temat ani słowa.
    - Dziękuję! – Lidka wyraźnie odetchnęła.
    - Miłego wypoczynku! – cywil skłonił się i wsiadł do radiowozu. Po chwili odjechali.
    Poszedłem zamknąć bramę, ale dziewczyny nie weszły same do domu. Czekały na mnie i dopiero kiedy do nich dołączyłem, razem, w milczeniu poszliśmy do kuchni.

    c.d.n.
  • #8
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Było już późno, wieczór za pasem, a my właściwie niczego dzisiaj nie jedliśmy. Jakieś parę kęsów w przelocie i to wszystko. Ale na razie o jedzeniu nawet nie myślałem. Tak samo jak żadne z nas. Zatrzymaliśmy się przed stołem, jakby nie wiedząc co teraz robić. Pierwsza Dorota odzyskała zimną krew.
    - Siadajcie, zrobię kawę – ruszyła do ekspresu.
    Lidka ciężko klapnęła na krześle, po czym schowała twarz w dłoniach, opierając ręce na stole. Ja też opuściłem głowę i ponuro wpatrywałem się w podłogę. Nastrój miałem podły. Podkomisarz miał rację. Mogłem je pozabijać. I siebie też. Nie zachowałem się racjonalnie.
    - Jak się czujesz? – zapytała Dorota, podnosząc delikatnie moją głowę do góry. – Bardzo cię boli? A może zmienić opatrunek?
    Stała obok mojego krzesła, bez uśmiechu, ale była spokojna. Kawa stała już na stole.
    - Oko mnie właściwie nie boli, ale czuję cię strasznie. Bo rozum mi zanikł.
    - Jeśli tobie zanikł, to co ja mam powiedzieć? – zawołała Lidka nerwowo, odrywając ręce od twarzy? – Wiem, że jestem głupia cipa i że to ja was do tego wszystkiego namówiłam. Co mam teraz zrobić, żebyście mi wybaczyli?
    Dorota podeszła do niej i objęła jej głowę.
    - O czym ty mówisz? Jeśli już, to obydwie jesteśmy stare, głupie cipy. Wręcz kompletne idiotki. I obydwie jesteśmy tak samo winne.
    Przysunąłem krzesło do krzesła Lidki i schwyciłem jej dłoń.
    - Uspokój się. Nie mam ci niczego do wybaczania, bo o nic cię nie obwiniam – rzuciłem. – Wszyscy mieliśmy dobre zamiary…
    - I gówno z tego! – wybuchnęła. – Dobrymi chęciami, to wiesz…
    - A co ja mam powiedzieć? – przerwałem jej. – Próbowałem was ratować, a omal nie pozabijałem. Spróbuj zrozumieć, jak ja się teraz parszywie czuję.
    - Chyba oszalałeś – popatrzyła na mnie. – W żadnym wypadku nie mam do ciebie choćby cienia żalu. Zrobiłeś więcej, niż było można. A komisarz niech się pieprzy. Obydwie z Dorotą zawdzięczamy ci całe dupy, tak samo jak zdrowie. A nawet i życie.
    - Tak, bo tym razem się udało. Ale postąpiłem jak dureń...
    - Tomek, Lidka ma rację – Dorota przyniosła krzesło i wsunęła je pomiędzy nasze. Musiałem się trochę odsunąć, żeby zrobić jej więcej miejsca. – Mówisz, że postąpiłeś nierozważnie. To co ja mam pomyśleć o sobie? Ja nie znajdowałam się ani w stresie, ani w ekstremalnym położeniu. Miałam możliwości i czas żeby pomyśleć. I nie musiałam pić byle czego. W dodatku z byle kim. Jednak i tak dałam się podejść jak ostatnia kretynka. Ty działałeś w całkowicie innych okolicznościach. Więc teraz się nie dołuj, bo rzeczywiście, zawdzięczamy ci wiele, jeśli nie wszystko.
    - Sęk w tym, że komisarz miał rację. Mogłyście wpaść z deszczu pod jeszcze gorszą rynnę. A przecież tego wszystkiego mogłem uniknąć, bo wiem gdzie jest szpital. Jak próbuję sobie teraz wyobrazić możliwe konsekwencje wypadku…
    - To sobie nie wyobrażaj! – wrzasnęła Lidka. – Scenarzysta się znalazł! Może jeszcze film nakręcisz?
    - Przestań! To nic nie da – odpowiedziałem jej niemal spokojnie. Obydwie spojrzały na mnie. – Zdaję sobie sprawę z tego co zrobiłem i wasze słowa niczego nie zmienią. Czuję się paskudnie i naprawdę nie mam siły na nic – tłumaczyłem. – Może dlatego, że jestem bardzo niewyspany, a komisarz zapewniał, że jesteście tu już bezpieczne. Napiłbym się wódki – zakończyłem chyba nieoczekiwanie dla nich.
    - Poczekaj, nie tak szybko – Lidka nie ustępowała. – Odwróćmy teraz całe zagadnienie. To nie ty ryzykowałeś swoje i nasze życie, ale nasza głupota sprawiła, że zmusiłyśmy cię do takiego zachowania. Nas komisarz oszczędził, a to nam należało się więcej gorzkich słów, a nie tobie.
    - Lidka, wystarczy – machnąłem ręką. – Prześpijmy się z tym. Bo tak na gorąco, to tylko będziemy się kłócić. Na razie mamy zbyt emocjonalne podejście do sprawy i nie zdołamy tego zanalizować na zimno. Ja w każdym razie nie mam do was o nic pretensji i niczego sobie nie zarzucajcie.
    Lidka wstała, jakby dostała jakiejś energii.
    - Zajmij się Tomka okiem – powiedziała do Doroty i wyszła z kuchni.
    Dorota skinęła głową i poprosiła, żebym się nieco odwrócił, po czym zdjęła opatrunek. Ale kiedy oglądała to, co było pod spodem, zauważyłem, że wstrzymuje się od reakcji.
    - Daj mi lusterko – poprosiłem. Przystanęła i zapytała:
    - Na pewno chcesz?
    - Daj, niech to zobaczę. Albo nie, pójdę do łazienki.
    - Nie będziesz zachwycony. Mam iść z tobą?
    - Nie, nie, tym razem ja sam.
    - To idź, chociaż ci nie zazdroszczę – cmoknęła mnie w policzek.

    Lewa strona mojej twarzy wyglądała bardzo interesująco. Dla miłośników impresjonizmu, oczywiście. Dzięki zabiegom Doroty opuchlizna znacznie się zmniejszyła, ale całe otoczenie oka przybrało bardzo egzotyczny odcień fioletu, z jakimiś ciemnożółtymi wtrąceniami. Lewy policzek aż do ucha, bolał mnie nawet pod leciutkim uciskiem palców. Jednak widziałem i powieka działała normalnie, a to było najważniejsze. Właśnie dlatego tu przyszedłem, żeby posprawdzać reakcje ruchowe. Były normalne.
    - Nie zaklejaj mi oka – powiedziałem do niej, kiedy wróciłem do kuchni. – Wolę patrzeć przez obydwa. Jakoś lepiej się wtedy czuję.
    Skinęła tylko głową i zabrała się do wcierania mi w skroń jakichś maści.
    - Co to masz?
    - Resztki mojej maści na siniaki. Nie wiem czy jeszcze zadziała, bo ma już trochę lat, ale niedawno jej używałam i wszystko było w porządku.
    - Tomek, ty nie potrzebujesz aby lekarza? – Lidka podeszła do nas.
    - Psychiatry chyba – wyrwało mi się.
    - O tak. Dla nas obydwu w pierwszej kolejności – wtrąciła Dorota. – I od razu kaftanów bezpieczeństwa.
    - Jeśli tak, to mnie wcześniej raczej kowal byłby potrzebny. Z dużym młotem. Żeby mi wybił parę rzeczy z głowy – mruknęła Lidka.
    - O co wy macie do siebie pretensje – nie wytrzymałem. – O chwilę nieuwagi? Każdemu się zdarza. I czysty przypadek, że to się połączyło w taki a nie inny ciąg zdarzeń. Nie obwiniajcie się o wszystkie grzechy tego świata. Bo naprawdę nie widzę tutaj waszej winy.
    - Tomek, doceniam twoje słowa – odpowiedziała Lidka. – Ale powinnam być bardziej przewidująca. Zachowałyśmy się zupełnie nieodpowiedzialnie.
    - Lidka, a powiedz mi, czy Dorotka była bardziej przewidująca w pociągu, kiedy jechała ze mną? I potem, kiedy przywiozłaś nas tutaj? To nie było szalone? Wiedziałyście od razu, że was nie pozabijam? Nie, nie wiedziałyście. Dorotka mi zaufała, zupełnie mnie nie znając. Ty byłaś bardziej racjonalna, ale też szybko dałaś się omamić. Czy zachowywałyście się wtedy odpowiedzialnie? Jak to oceniasz? Przecież nie można żyć przy permanentnym braku zaufania do innych, bo to byłaby paranoja. Mnie zaufałyście, a przecież to właśnie ja, omal was wczoraj nie pozabijałem! Sądzisz, że mi teraz łatwo, kiedy o tym myślę? Przecież mogłem skręcić do szpitala i nie narażać was na to wszystko. Przecież ufałyście mi, a ja was zawiodłem…

    To był paskudny argument. Zamilkły nagle, a ja zdałem sobie sprawę jak to zabrzmiało. W jednej chwili zwarzyłem odradzający się, nasz normalny nastrój.
    - Przepraszam... – opuściłem głowę. – Jestem jak przepuszczony przez wirówkę. Sam nie wiem co mówię. Muszę się czegoś napić.
    - Przecież stoi na stole, przyniosłam ci – oznajmiła Lidka. – Nalać?
    - Nalej. Sobie też nalejcie.
    - Ja nie wypiję nic – usłyszałem Dorotę. – Ani kropelki. Ale ty jeśli chcesz… nie mam nic przeciwko.
    - Ja też nie piję, Tomek, wybacz.
    - To będę pił sam!
    - Proszę bardzo! – Lidka podała mi do ręki napełniony kieliszek. Ale to nie było to.
    Wstałem i wyjąłem z szafki literatkę. Napełniłem ją i pociągnąłem tęgi łyk. Zapiekło, ale też i pomogło. Zacząłem oddychać lżej. Dorota zaraz zakończyła opatrunek, nie zaklejając mi oka, tak jak prosiłem. Teraz stała obok i uważnie obserwowała moje zachowanie.
    - Pójdziesz się położyć? Jak zrobimy obiad to cię obudzę.
    - Nie będziesz spała ze mną? – zapytałem zawiedziony. Uśmiechnęła się, ale pokręciła głową przecząco.
    - Nie gniewaj się, zupełnie nie mam teraz nastroju. Odpocznij trochę.
    - To nigdzie nie idę.
    - Proszę bardzo, jak chcesz. Ale my z Lidką zabieramy się za gotowanie.
    - W porządku, nie przeszkadzajcie sobie.
    Wypiłem jeszcze jedną dawkę i poszedłem do łazienki zmyć z siebie cały dzisiejszy dzień. A musiałem robić to dość ostrożnie, żeby nie moczyć opatrunku. Potem jednak poczułem się znacznie lepiej. Koszmary zaczynały blaknąć.

    Obiad był już gotowy, a Dorota wyjątkowo pozwoliła mi spożyć go w szlafroku. Jednak rozmowa nam się nie kleiła. Przy stole królowały zdawkowe odzywki, omijające ostatnie wydarzenia. Aż nie wytrzymałem i znowu sobie nalałem. Sam, bo one konsekwentnie i zdecydowanie odmówiły spożycia alkoholu w jakiejkolwiek postaci. No cóż, bywa…
    Po posiłku zrobiłem się ociężały i senny. Poczułem przypływ odprężenia, a także, co tu ukrywać, niemałą ulgę. Skoro nic nam nie zagrażało, to mogłem się spokojnie zdrzemnąć. Dorota poszła ze mną do sypialni, jednak tylko na chwilę. Nie rozebrała się. Poleżała obok mnie i wyraźnie nie miała ochoty na nic więcej. Nawet nie próbowałem jej przekonywać ani namawiać i tym bardziej zmuszać. Po kilku minutach milczącego przytulania się, pocałowała mnie i wyszła. Zaraz też zasnąłem.

    Kiedy się obudziłem, w sypialni nie było nikogo. Spojrzałem na zegar. Dochodziła północ. A w domu panowała zupełna cisza…
    Zerwałem się na równe nogi, gorączkowo założyłem szlafrok i panicznie wybiegłem na korytarz. Co się stało? Gdzie są dziewczyny? Najbliżej było mi do salonu. Nerwowo szarpnąłem klamkę i jak wicher wdarłem się do środka…

    Obydwie tam były. Naprzeciwko siebie. Zwinięta w kłębek Dorota leżała na sofie, a Lidka w dość nieeleganckiej pozycji, rozciągnęła się w fotelu. Na ławie stał talerzyk z ciasteczkami i puste szklanki obok dzbanka z sokiem. Kiedy wbiegłem, obróciły ku mnie głowy.
    - Wyspałeś się? Chodź tutaj! – Dorota powiedziała to marzycielskim tonem i wyciągnęła ręce w moim kierunku. Ciśnienie wracało mi do równowagi.
    - Dostanę zawału przez ciebie – zażartowałem, siadając obok niej. Wyprostowała się, a potem pochyliła, opierając głowę o moją pierś.
    - Nie mów głupstw. Nie ma takiej opcji – odpowiedziała, jeszcze mocniej wtulając się we mnie. Rozczuliła mnie tym gestem tak, że gdyby nie Lidka, to lizałbym ją całą.
    - O czym dyskutujecie? – zapytałem, znacznie już uspokojony.
    Lidka tylko się skrzywiła.
    - A jak sądzisz? O czym mamy dyskutować? O kurewstwie panującym dookoła. Wszem i wobec. O tym jak człowiek może się tak zezwierzęcić, żeby za granicą próbować pokazać jaki to z niego samiec. A to niby taki piękny kraj, bogaty, wręcz wzorcowy. I blond władcy z tego dzielnego kraju, nie potrafiwszy ugadać sobie samic z kraju pogardzanego, musieli się uciec aż do takich prób. A one, te samice, durne i niewiele mądrzejsze, niemal same wlazły im w łapy…
    - Nie przesadzasz aby? – zdziwiłem się.
    Ich widok uspokoił mnie na tyle, że jakoś zapomniałem o wczorajszych zagrożeniach. To już było poza nami, to się nie liczyło. Sądziłem, że one też wrócą do poprzednich zachowań.
    - Tomek, widziałeś swoją twarz w lustrze? – odpowiedziała mi Lidka.
    - Widziałem. Nic ciekawego.
    - No to wyobraź sobie, że ja spoglądając teraz w lustro, widzę że mam dokładnie to samo. Tyle że z obydwu stron. Jak ci się to podoba?
    - Nie rozumiem. Masz do mnie żal?
    - Głupi jesteś! Nie mam do ciebie żadnego żalu! Do siebie mam pretensje! Moja własna wyobraźnia mi podpowiada, że tak właśnie wyglądam! Albo powinnam tak wyglądać.
    - Tobie to chyba naprawdę potrzebny jest kaftan bezpieczeństwa – przypomniałem sobie naszą rozmowę przed obiadem.
    - Nie żartuj sobie z nas – poprosiła Dorota. – Czujemy się fatalnie i same zdajemy sobie sprawę z tego co zrobiłyśmy, a dokładniej jak się zachowałyśmy.
    - Ależ ja nie mam zamiaru was dobijać, wręcz przeciwnie! Ja cały czas próbuję wam powiedzieć, że czasami nasze intencje zupełnie rozmijają się z rezultatami. Tak bywa. Po prostu totolotek. Słoneczko, opowiadałem ci przecież o moim życiu. I wiesz, ile razy świat dał mi kopa w rzyć, chociaż ja starałem się postępować z nim uczciwie. Tak począwszy od mojej pracy, na życiu prywatnym skończywszy.
    - Ale że ktoś może być aż tak perfidny…
    Pocałowałem ją w czubek głowy. – Masz za wiele ufności w ludzi, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby nie ta ufność, to nie siedziałabyś teraz obok mnie. A ja mógłbym tylko wspominać, że kiedyś obok mnie, przemknęła kometą cudowna dziewczyna…
    - Mylisz się – przerwała mi, odwracając nieco głowę. – Wcale nie mam takiej ufności. Ja też ci mówiłam, jak zawiodłam się na wielu osobach. I wcale nie jestem łatwowierna. Jeśli chcesz wiedzieć, to próbowałyśmy z Lidką przeanalizować dokładnie cały nasz świadomy udział w tej nieszczęsnej dyskotece. Bo przecież my pojechałyśmy tam potańczyć, a nie szukać jakichś sponsorów. I chyba zbyt szybko ostudziłyśmy miłosne zapędy tych samców. Zbyt wcześnie zrozumieli, że tak normalnie, to nie mają szans.
    - Ja za wiele nie widziałem, zresztą, ile widziałem to wiesz z moich zeznań. Dopiero gdy wdarłem się tam, zobaczyłem jak próbują oddzielić Lidkę od ciebie. Starali się was rozłączyć, ale czekali jeszcze, żeby Lidka „dojrzała”.
    - Tomek, wiemy o tym, ale to nie tak – włączyła się Lidka. – Dorka chce ci powiedzieć o początkach. Oni dołączyli do nas, gdy już tańczyłyśmy. Same, żeby była jasność. I jakoś szybko zaczęłyśmy mówić z nimi po angielsku. A oni wtedy zaczęli rozpływać się w zachwytach, że wreszcie mają z kim porozmawiać. Nam to nie przeszkadzało. Tańczyli dość dobrze, dla nas innego interesującego towarzystwa tak właściwie to nie było, więc niech im będzie. Niech się ucieszą, że i w Polsce ludzie rozmawiają po angielsku.
    - A co ma język do tego?
    - Poczekaj, nie przerywaj. Zaprosili nas do stolika na drinka, barman je przyniósł, a wtedy demonstracyjnie mu zapłacili, niczym nasi nuworysze w białych skarpetkach. Po to tylko, żeby zaprezentować pełny portfel. Dorota ich wtedy wyśmiała, a ja się do tego dołożyłam. Oczywiście, położyli uszy po sobie i zrobili się jeszcze bardziej uprzejmi.
    - Żeby uśpić waszą czujność – zauważyłem.
    - Właśnie – skinęła głową. – I pewnie wtedy postanowili nam udowodnić, że poradzą sobie nawet z nami.
    - Tomek, pytałeś o język – włączyła się Dorota. – Dobra znajomość angielskiego nie jest wcale taka powszechna. Większość ludzi, którzy uważają, że mówią po angielsku, zna tylko określony, minimalny zasób słów. Dlatego my byłyśmy dla tych facetów rzeczywiście objawieniem. I dawali temu wyraz. To było bardzo szczere i nie miałyśmy powodu w to wątpić. Ja nawet cieszyłam się, że mam okazję ot tak porozmawiać po angielsku z ludźmi, którzy ten język znają bardzo dobrze. Ale zastanawia mnie pewien fakt, o czym mówiłam już Lidce.
    - Jaki fakt?
    - Zadziwiający – odezwała się Lidka. – I dochodzimy do wniosku, że pan komisarz ma do ciebie pretensje wcale nie za to, o czym nam powiedział.
    - Mówcie jaśniej, bo zaczynam głupieć.
    - Słuchaj, bo to było tak. Kiedy ironicznie skomentowałam ich sposób płacenia za drinki – Dorota odwróciła się do mnie – to użyłam w tym celu słów mało popularnych. A zrobiłam tak dlatego, że te zwykłe nie oddałyby mojej ironii tak, jak zamierzałam. A teraz wyobraź sobie taką sytuację. Mówiłam ci kiedyś, że chociaż nie patrzę dokładnie w jakimś kierunku, to potrafię jednak zaobserwować otoczenie nieco z boku. Byłam wtedy jeszcze zupełnie przytomna i od początku, przez cały czas, zwracałam uwagę na wszystko dookoła. Ze zwyczajnych względów. Byłyśmy przecież w obcym środowisku. I wtedy, dokładnie po moich słowach, facet siedzący dotąd w miarę spokojnie przy sąsiednim stoliku, rzucił na mnie krótkie, przelotne spojrzenie, a potem, patrząc w zupełnie innym kierunku, dyskretnie uniósł pod stołem kciuk do góry. Tak, jakby spodobał mu się mój komentarz i chciał mi to przekazać, ale tak, żebym tylko ja się zorientowała. Jestem przekonana, że ten gest był przeznaczony właśnie dla mnie.
    - A co niby miałby oznaczać?
    - Parę rzeczy – Lidka zabrała głos. – Po pierwsze, gość musiał znać angielski równie dobrze jak my i dobrze skumał o czym mowa. Zrozumiał kontekst wypowiedzi. Po drugie, nie jest wykluczone, że komuś po prostu komentarz Doroty tak się spodobał, iż nie wytrzymał i chciał wyrazić jej swoje uznanie. Ale po trzecie - to jest najważniejsze. Skąd nagle, tuż przy stoliku Szwedów, najbliżej jak można, znalazł się ktoś znający angielski perfekt? I zupełnie nie komunikujący się z nimi? Co on tam robił? Bo o ile ja pamiętam, absolutnie nie zwracał na nas uwagi i przy stoliku rozmawiał tylko po polsku.
    - Ja właśnie też słyszałam wcześniej rozmowę przy tamtym stoliku i właśnie po polsku. Dlatego cała sytuacja mnie zaciekawiła. Ale facet siedział obojętnie, my porozmawialiśmy i poszliśmy tańczyć, a potem… – Dorota westchnęła – potem to już niewiele pamiętam.
    - Zaraz, zaraz… – coś zaczęło mi świtać. – Poczekajcie… Lidka, dasz mi wódki?
    - Musisz? – zapytała.
    - Nie, ale teraz chcę. Chyba zrozumiałem… – do głowy runęły mi kłęby myśli, a mimo tego zamętu, z dużego motka dość szybko zaczęła wysnuwać się stabilna nić. Tym niemniej poczułem, jak ciśnienie skoczyło mi do góry.
    Lidka wstała bez słowa i po chwili postawiła przede mną drinka. Dorota podniosła się, żeby mi nie przeszkadzać, a ja gorączkowo analizowałem przebieg dzisiejszego popołudnia.
    - Słuchajcie – zacząłem, kiedy ciepło rozlało się już po moich trzewiach. – Jestem przekonany, że macie rację.
    - Dobra, ale w którym momencie? Na razie pijesz i nic konkretnego nie mówisz.
    - Powiedziałaś o pretensjach komisarza do mnie. Masz rację. Opieprzył mnie wcale nie za to, gdzie niby dogryzłem mu najbardziej.
    - Tomek, nie owijaj w bawełnę – usłyszałem ciche ponaglenie Doroty.
    - Dziewczyny…
    Myśl była zaskakująca nawet dla mnie, dlatego jeszcze chwilę się zastanawiałem.
    - Przypomnijcie sobie cały dzisiejszy dzień. Od chwili rozmowy z aspirantem.
    - I co dalej? – odezwała się Lidka.
    - Zwróćcie uwagę na chronologię. Kiedy aspirant poznał naszą relację, to zaledwie kilka minut wystarczyło, żeby podkomisarz podjął decyzję. Bo jestem przekonany, że wtedy, z radiowozu, to właśnie z nim rozmawiał. I dlatego ściągnął nas do Ełku.
    - Dalej nie wiem o co ci chodzi. Co w tym dziwnego?
    - W tym nic – westchnąłem. – Ale mam przekonanie, graniczące z pewnością, że to nasz aspirant był na miejscu wypadku Szwedów i to on wypuścił ich z rąk. Za dużo wie na ten temat. Ale to tak na marginesie. Jest jednak inna sprawa. Zwróćcie uwagę na to, ile czasu upłynęło od chwili naszej pierwszej rozmowy z aspirantem do momentu wizyty u komisarza. Nam może się wydawać, że to od nas pozyskali informacje, ale przecież podczas naszej rozmowy wiedział już o wszystkim! O tym, że Szwedzi sprzedali auto, że wyjechali z kraju, że monitoring nie działał… przecież to jest niemożliwe, żeby takie informacje zebrał od czasu naszej wiadomości. On niemal o wszystkim wiedział wcześniej! Ten facet przy stoliku, o którym mówicie, to pewnie był jakąś wtyczką, albo agentem. I ja spieprzyłem jego działanie. O to ma do mnie pretensje! Zresztą, nie wiemy, czy tam był tylko jeden! Może planowali jakąś zasadzkę…
    - Ale o pościgu nie wiedział – zauważyła przytomnie Lidka.
    - Właśnie! Bo w drodze przecież nie miał swojego człowieka… O, cholera! – zawołałem i zastygłem. Nie wiedziały dlaczego, ale dla mnie nieoczekiwanie wszystko stało się jasne.
    - Czemu klniesz? – łagodnie, ale z wyrzutem zapytała Dorota.
    Złapałem się za głowę. Łamigłówka zaczęła mi się układać doskonale. I to bardzo niemiło dla mnie.
    - Boże, swoim wyskokiem zepsułem mu wszystko i pozbawiłem możliwości kontroli sytuacji. Tam, na dyskotece, nic wam nie groziło. Nawet po tabletkach. Byłyście pod obserwacją jego wywiadowców. Oni zasadzili się na Szwedów wcześniej. Dlaczego to zrobili, tego nie wiem. Widocznie były ku temu powody. To dlatego powiedział mi na początku, że nabruździłem mu niemało. I że powinien mnie zamknąć… Moja interwencja spowodowała, że nie złapał ich za rączkę, więc agent czy agenci nie mogli działać, żeby się nie zdekonspirować…
    - Pieprzysz androny – lekceważąco odezwała się Lidka. Jednak Dorota słuchała mnie chyba uważniej.
    - Nie, Lidka. Tomek dobrze mówi. I według mnie zupełnie prawidłowo odczytał całe zachowanie komisarza. Ja zrozumiałam to teraz dokładnie tak samo. I dla mnie sprawa wygląda czytelnie. Co nie zmienia zresztą kwestii naszej winy. Ty jednak będziesz musiała lekko zreformować swój pogląd o pracy policji na Mazurach. Cmoknij też ode mnie komisarza, bo wolałabym się już z nim nie spotykać osobiście, jednak moje uznanie możesz mu przekazać. To niegłupi facet.
    - Może jeszcze mam go zapytać czy jest żonaty? – zakpiła Lidka.
    - Jak chcesz. To akurat zupełnie mnie nie interesuje. Ale możesz mu powiedzieć, że ja z dyskotek jestem wyleczona. Na zawsze. Tam na pewno mnie już nie spotka.
    Mówiąc to podniosła się z sofy.
    - Chodźmy spać. Wystarczy na dzisiaj. Niech ten dzień się wreszcie skończy.

    (Na razie tyle, ale to wcale nie koniec)
  • #9
    vodiczka
    Level 43  
    Jestem pod wrażeniem twojego opowiadania. Jeżeli to nie koniec to co będzie dalej :?: :?: :?: