Najpierw oblała mnie fala gorąca i znieruchomiałem, jednak natychmiast w mojej głowie zadźwięczały dzwonki alarmowe, które zagłuszyły dudniącą, dyskotekową muzykę i adrenalina szerokim strumieniem wlała mi się do krwi. Rzuciłem szklankę na bar, po czym zdecydowanym krokiem przedarłem się do stolika w rogu.
- Idziemy do auta! – wrzasnąłem, widząc rozbawione spojrzenie Lidki.
Była zajęta romansowaniem z partnerem, który zadbał o to, by niczego innego już nie widziała. A przecież przy stole nie działo się najciekawiej.
Facet, który wcześniej tańczył z Dorotą, teraz wstał i podał jej dłoń, jednocześnie mówiąc coś. Podniosła się, a wtedy objął ją w talii i próbował odejść. Odepchnąłem go, chwytając jej rękę.
- Gdzie! – jęknąłem. – Słoneczko, gdzie się wybierasz?
Spojrzała na mnie obojętnym, bezmyślnym wzrokiem i to mnie zgubiło. Byłem tak bardzo zdziwiony i zszokowany jej zachowaniem, że mój instynkt samozachowawczy przysnął na moment...
Potężne uderzenie pięścią w skroń posłało mnie na ścianę. Może nawet ta ściana mnie uratowała. Bo chociaż się poobijałem, to jednak dzięki niej nie upadłem na podłogę. I nie zdążyli mnie skopać. Ale ustałem. Odbiłem się bezładnie, próbując zastawić gardę przed następnym ciosem...
Ten jednak nie nastąpił.
Jakimś cudem pomiędzy mną a sprawcą tego kontaktu ze ścianą, znalazło się kilka osób z sąsiednich stolików oraz dwóch ochroniarzy, trzymających w dłoniach pojemniki z gazem oraz policyjne pałki. Dwóch następnych zbliżało się do mnie. A ja się zagotowałem.
Krzyknąłem do Lidki, by nie pozwoliła uprowadzić Doroty i przynajmniej to mi się udało. Lidka porzuciła amanta, po czym zaczęła się wydzierać, że jestem ich znajomym. Trzymała też Dorotę, której najwyraźniej było wszystko jedno. Co się z nią stało – nie rozumiałem. Ale przynajmniej miałem ją w zasięgu wzroku, gdy próbowałem ocalić własną dupę, co wcale nie przedstawiało się zbyt optymistycznie.
Ochroniarze zupełnie nie byli moimi sprzymierzeńcami, chociaż nie dali Szwedom obić mi mordy. Trzymali mnie teraz z rękami wykręconymi na plecach i obwiniali o naruszenie cielesnej nietykalności gości oraz chuligańskie zachowanie, a także o zakłócenie porządku całej imprezy, przez co organizatorzy mogą stracić licencję na jej prowadzenie. Ja zaś będę musiał pokryć wszelkie ich straty i utracone zyski.
Rozmowa z nimi była bezprzedmiotowa. Wokół było mnóstwo świadków, że zakłóciłem spokój grzecznego towarzystwa, które doskonale się bawiło, a ja wpadłem pomiędzy nich i próbowałem uprowadzić dziewczynę.
Moja sytuacja stawała się rozpaczliwa. Lidka robiła co mogła, ale jakoś jej nie wierzyli. Zaczynałem się obawiać, że jeśli jej też coś dosypali i to zacznie działać, to sam już się z tego nie wywinę.
Chociaż ochroniarze obchodzili się ze mną bezwzględnie, to rozumiałem, że właśnie ich muszę przekonać, że przyjechałem tutaj razem z dziewczynami i muszą w to uwierzyć. Inaczej pozwolą Szwedom na odejście z dziewczynami, a ja zostanę na lodzie. No i wtedy szukaj wiatru w polu.
Przestałem się szarpać, chociaż szlag mnie trafiał, bo wykręcone ręce bolały jak cholera. I wtedy zobaczyłem barmana, który podszedł w okolice stolika. Zawołałem do niego, żeby podszedł.
- Słuchaj, widziałeś mnie przy barze – gorączkowo tłumaczyłem. – Wiesz, że jestem trzeźwy i nikogo nie zaczepiałem, bo nie jestem awanturnikiem. Ja z tymi dziewczynami po prostu przyjechałem. I ja z nimi odjadę. W tylnej kieszeni spodni, oprócz moich dokumentów, mam też prawo jazdy Lidki i dowód rejestracyjny auta. Bo przyjechaliśmy jej samochodem. Proszę cię, żebyś to wyjął z mojej kieszeni i wszystkim okazał. Te dziewczyny są z mojej rodziny i nie pozwolę żeby stała się im tutaj jakaś krzywda.
Wszystko świadczyło przeciw mnie, ale jakoś mnie wysłuchał i zrobił to, o co prosiłem. Wyjął mi wszystko z kieszeni i teraz ochroniarze porównywali nawet fotografię Lidki z jej twarzą, bo w końcu udało się jej do nas przedrzeć. Przyciągnęła też Dorotę, ale ta milczała obojętnie. Lidka od razu spróbowała mnie oswobodzić i krzyczała by puścili moje ręce. Przy okazji zabrała im dokumenty, które wsunęła mi do kieszeni
To ich chyba przekonało. Chociaż zauważyłem, że jeden z nich uważnie przestudiował znalezioną pomiędzy dokumentami wizytówkę komisarza. Pokazał ją też swoim kolegom.
Puścili w końcu moje dłonie i na pożegnanie usłyszałem od jednego, z głębi serca płynącą radę:
- Zabieraj panienki i spierdalajcie stąd w podskokach, żebym was tu więcej nie widział!
Asysta dwóch ochroniarzy towarzyszyła nam do samego auta, ale prawie jej nie zauważałem. Ściskałem rękę Doroty i próbowałem rozmawiać, jednak to było daremne. Milczała, albo odpowiadała coś zdawkowo i zupełnie bez sensu. Lidka w tym czasie zapewniała ochroniarzy, że ja jestem tym osobnikiem, który nie zrobi im krzywdy i bezpiecznie odwiezie do domu. Nie komentowali jej słów, tylko zanim odpaliłem auto, powtórzyli na pożegnanie, że właściciel nie chce nas tutaj widzieć. Ale powiedzieli to bez złości i dodali od siebie, żebym uważał po drodze. Po czym zapewne uznali swoją misję za spełnioną. Odwrócili się i sobie poszli.
Tak właściwie to odetchnąłem z wielką ulgą, kiedy znikli, chociaż nadal trząsłem się jak galareta. Głowa mnie bolała, czułem jak lewe oko mi puchnie, ale jeszcze przez nie widziałem. Obydwie dziewczyny były w aucie, na drodze nie było dużego ruchu, my wracaliśmy do domu, wszystko jest już dobrze – mówiłem sobie w myślach.
Ciągle jednak nie wiedziałem do końca co się stało. Dorota ze mną nie rozmawiała i chciałem o to zapytać Lidkę, ale…
Lidka też już mi nie odpowiadała. Zahamowałem i obejrzałem się do tyłu. Siedziała, patrząc przed siebie bezmyślnie albo też obojętnie.
Zdezorientowany oraz kompletnie ogłupiały, jakimś sto piętnastym zmysłem wyczułem, że to nie jest koniec naszej przygody. I ogarnął mnie lęk. Zacząłem bać się naprawdę. Przy czym nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o nie. Teraz już nie pomogą mi w niczym.
Wyskoczyłem z auta i przypiąłem je pasami bezpieczeństwa. Nie miałem z nimi żadnego kontaktu, chociaż były przytomne i coś tam mamrotały, kiedy próbowałem o coś pytać. Zastanawiałem się panicznie co robić; czy pojechać do domu, czy też do szpitala. Ale w pewnym momencie zaskoczyłem. Uciekać! Uciekać stąd! Jak ja mogę naiwnie sądzić, że Szwedzi wybaczą mi wyjęcie im z rąk takiego łupu!
A tu i teraz nie było już ochroniarzy. Ani też innych świadków…
Wskoczyłem za kierownicę i ruszyłem z piskiem opon. Próbowałem gnać najszybciej jak potrafiłem, to jednak było za mało. W dzień, wycisnąłbym z toyoty ostatnie tchnienie, jednak w nocy już tego nie potrafiłem. Nie umiałem zmusić swojego organizmu do przekraczania prędkości poza sto, najwyżej sto dziesięć kilometrów na godzinę. I to niezależnie od jakości drogi.
Walczyłem z tym jeszcze podczas podróży delegacyjnych. Bo średnia prędkość podróży była wtedy bardzo ważna. Pozwalała planować wykonanie wszystkich zadań. I musiałem to zawsze uwzględniać. Jeśli jechałem w dzień, to podróżna prędkość była o wiele większa od tej nocnej.
Chociaż na razie wszystko wyglądało normalnie. Kilka samochodów mnie wyprzedziło i nic się nie działo, więc zaczynałem oddychać swobodniej. Czyżyny były już nie tak daleko…
W pewnym momencie zauważyłem, że z tyłu mam samochód, którego kierowca zachowuje się mało konwencjonalnie. Nadużywa świateł drogowych, jakby chciał sprawdzać, kto jedzie przed nim. Domyśliłem się z przerażeniem, że szuka właśnie mnie. Byłem w pułapce. Nie miałem mocy, żeby mu uciec i akuratnie po obydwu stronach drogi był las, więc nawet nie było gdzie skręcić. Tak właściwie to teraz mogłem jechać wyłącznie do przodu.
Ponure wizje możliwych wydarzeń przelatywały mi przez głowę jak błyskawice. Przecież na tylnej kanapie miałem Dorotę i Lidkę. Co im zrobią jak nas dopadną? Dłonie kurczowo zacisnęły mi się na kierownicy. Po moim trupie ją dostaną – pomyślałem i gorączkowo próbowałem znaleźć jakieś wyjście. A także jeszcze bardziej się skoncentrować.
Adrenalina buzowała mi we krwi. To co podsuwała mi wyobraźnia, było ponad siły. Byłem teraz okazem samca, któremu chcą odebrać samicę. Gotowym do zabicia każdego, kto wejdzie mu w drogę. Nie czułem lęku przed spotkaniem ze Szwedami, tylko próbowałem odgadnąć sposób ich ataku. Czym mnie spróbują zaskoczyć?
Bo co do tego, że to oni mnie doganiali, nie miałem już żadnych wątpliwości…
Kiedy ich auto znalazło się tuż za mną, wydawało mi się, że słyszę ich radosne wycie, oznajmiające mi naszą przyszłość. Zaplanowaną przez nich. Rozpoznali pewnie mój samochód i wiedzieli kto nim podróżuje. Ktoś z ochrony mnie zdradził, ale teraz za późno było na rozmyślania. Jeśli mnie unieruchomią, to ich było co najmniej czterech, a ja sam. Będę mógł tylko przyglądać się, jak pieprzą dziewczyny. Oczywiście, jeśli mi jeszcze patrzeć pozwolą.
Na razie dopisywało mi szczęście. Nadjeżdżające z przeciwka pojazdy zmuszały ich do trzymania się z tyłu i do wyłączania drogowych świateł, którymi od dłuższego czasu mnie oślepiali. Przesunąłem już nawet lusterka, żeby widzieć cokolwiek przed sobą i nadal próbowałem gnać do przodu. Może uda mi się dojechać do Czyżyn? Bo wcześniejsze zatrzymanie nie dawało mi szans. Zawloką nas do lasu, zanim ktokolwiek się zorientuje i mógłby pomóc…
W pewnym momencie, zbawcze pojazdy z naprzeciwka, jakoś wymiotło. Lewa strona drogi zrobiła się pusta i moi prześladowcy z wyraźną uciechą, dodając sobie animuszu klaksonem, przystąpili do wyprzedzania. Próbowałem jeszcze wycisnąć z toyoty ostatnie jej możliwości, ale nadaremnie. Chociaż pedał gazu miałem wciśnięty do oporu i prędkościomierz wskazywał sto czterdzieści kilometrów na godzinę, samochód na lewym pasie nieubłaganie wysuwał się do przodu. I doskonale wiedziałem, że jego kierowca za chwilę odbije w prawo, uderzając w toyoty bok i polecimy w przydrożny rów. A na co tam wtedy trafię, to już będzie czysty przypadek.
Chłopcy byli widocznie tak na mnie wkurwieni, że raczej zrezygnowali z przedśmiertnego poużywania sobie z dziewczynami. Zdałem sobie sprawę, że teraz to ja jestem ich głównym celem. Na dziewczynach mniej im zależy...
c.d.n
Dodano po 1 [godziny] 50 [minuty]:
Wybiegającą z rowu sarnę, zobaczyłem w ostatnim momencie. To przez nich, bo przecież musiałem koncentrować się na lewej stronie drogi. Mimo wszystko, moje napięte zmysły zarejestrowały również ruch po prawej stronie i włączyły automatyczne reakcje. Szarpnąłem kierownicą w prawo, chcąc uniknąć zderzenia i to akuratnie mi się udało. Sarna zdążyła uciec sprzed maski. Ale jednocześnie moje prawe koła złapały bardziej miękkie pobocze. Samochodem zarzuciło, więc odruchowo odbiłem w lewo, ale teraz miałem mniej szczęścia. Głośny trzask oznajmił mi jakieś bliskie spotkanie trzeciego stopnia, chociaż samochód skręcił w lewo i jednak znalazłem się na drodze.
Nie wiem nawet kiedy i po co wdepnąłem hamulec, ale nieoczekiwanie nawet dla mnie, samochód się zatrzymał. Było cicho i ciemno. Pot strumieniem zalewał mi oczy, ręce się trzęsły, a w głowie miałem przeraźliwą pustkę. Gdzie jest samochód, który mnie wyprzedzał? Obejrzałem się do tyłu, ale niczego nie widziałem.
Dopiero jadący z naprzeciwka pojazd, który przez moment przełączył światła na drogowe, wyjaśnił mi wszystko. Moi prześladowcy mieli mniej szczęścia. Sarna, która uciekła mi sprzed maski, wpadła prosto na nich. Teraz ich auto znajdowało się w rowie, po drugiej stronie drogi, wbite lewym błotnikiem w jego dalszy brzeg. A na miejscu rozbitej szyby czołowej bielały wystrzelone poduszki...
Prawe, tylne drzwi były jednak otwarte i zauważyłem, jak jeden z pasażerów gramoli się z auta. Natychmiast oblał mnie zimny pot. Uciekać! Uciekać stąd jak najszybciej!
Silnik zaskoczył od razu i wystrzeliłem do przodu jak z katapulty. Nie widziałem co się dzieje za samochodem, bo na ponowne ustawienie lusterek nie miałem czasu. Nie wiedziałem więc, czy nadjeżdżające z naprzeciwka auto zatrzymało się, czy też nie. I naraz zdałem sobie sprawę, że uciekłem z miejsca wypadku. Nie udzieliwszy pomocy poszkodowanym!
Próbowałem się opanować - bezskutecznie. Zupełnie mi to nie wychodziło. Trząsłem się cały a pot lał się po twarzy i plecach strumieniami. W dodatku nie miałem nawet czym przetrzeć oczu, dłonie miałem mokre i tylko rozmazywałem słonawą wilgoć po twarzy… Kurwa mać! Czy wszystko dzisiaj musi być takie popieprzone?
Po kilku dalszych kilometrach zwolniłem odrobinę i próbowałem ustawić boczne lusterko. Długo próbowałem, ale na próżno. Drżące dłonie i konieczność obserwowania drogi sprawiały, że nie umiałem odnaleźć jego właściwej pozycji. Za sobą nadal niczego nie widziałem. Lepiej natomiast poszło mi z wewnętrznym, umieszczonym nad szybą czołową, bo po prostu wskoczyło na swoje poprzednie miejsce. Wtedy zorientowałem się, że droga za mną jest pusta. Nie było widać świateł żadnego pojazdu.
Odetchnąłem, chociaż napięcie nie ustępowało i nadal cały dygotałem, przejeżdżając przez Czyżyny i dojeżdżając w końcu do Pokrzywna, gdzie przed zjazdem na naszą drogę, nawet wyłączyłem światła samochodu. Skręciłem, korzystając z oświetlenia ulicznego, a do bramy dojechałem w ciemności i zatrzymałem się, gasząc silnik. Ostrożnie uchyliłem drzwi samochodu, spodziewając się Bóg wie czego, a potem wysiadłem i stałem przez kilka minut, wsłuchując się w ciszę nocy, żeby zorientować się, czy ktoś za mną nie jedzie, albo czy nie zauważył mojego zjazdu z drogi. Na szczęście wokół panowała cisza. Zaczynałem mieć nadzieję, że nikt za mną nie przyjedzie….
Nie wiem po co to zrobiłem, ale przez bramę samochód przepchałem. Jakoś po tych paru minutach ciszy bałem się chociażby uruchomienia silnika. Skąd wziąłem na to tyle siły, tego też nie jestem w stanie zrozumieć. Ale nie ma nic za darmo.
Kiedy auto znalazło się już na podwórku, a ja zamknąłem bramę na klucz, to resztki sił mnie opuściły. Łydki mi drżały, jakieś skurcze chwytały różne partie mięśni i nie byłem w stanie nawet utrzymać się pionowo na nogach.
Trzymając się karoserii dotarłem do drzwi, po czym bezwładnie wsunąłem na fotel kierowcy. Przez chwilę zwątpiłem, czy dam radę dojechać chociażby pod dom. Trząsłem się cały w bezsilności i przez dłuższy czas nie potrafiłem nawet zacisnąć dłoni na kluczyku, aby uruchomić auto. Dopiero kiedy wspomniałem o dziewczynach, jakoś udało mi się pozbierać i spojrzałem do tyłu. Niewiele zobaczyłem. Światła wewnątrz auta bałem się zapalać, jednak myśli o Dorocie wystarczyły, abym zebrał siły na tyle, by uruchomić zapłon. Podjechałem pod dom, wysiadłem, otwarłem drzwi do domu, zapaliłem zewnętrzne światła i wróciłem do auta.
Musiałem sam odpinać im pasy, bo nie potrafiły tego, ale były przytomne. Przynajmniej nie musiałem ich nieść. Same wysiadły z samochodu i same poszły do domu. Towarzyszyłem im do łazienki, polecając pozałatwiać swoje potrzeby po czym pójść do sypialni. Sam wróciłem natomiast do samochodu. Pozamykałem wszystko, pogasiłem światła i wróciłem zobaczyć co się dzieje.
Siedziały w sypialni na łóżku. Porozbierałem je do bielizny i położyłem. Nie stawiały żadnego oporu. Miałem nadzieję, że zasną i do rana im to minie. Ale sam nie byłem uspokojony. Bałem się. Strasznie się bałem.
Zajrzałem do kuchni i wyszukałem sobie odpowiedni nóż, wziąłem też latarkę i po cichutku otwarłem drzwi na ganek. Panowała cisza. Noc nie była bardzo ciemna i po paru minutach moje oczy zaczęły odróżniać poszczególne elementy podwórka. Nic tu się nie zmieniło, ale to wcale mnie nie uspokoiło. Ostrożnie obszedłem róg domu od strony jeziora, zamykając po drodze okiennice pierwszej sypialni a potem salonu. Nadal panowała głęboka cisza.
Powoli, bardzo powoli obszedłem cały dom, zamykając resztę okiennic. Sprawdziłem też drzwi od strony łazienki. Wszystko było pozamykane i w normalnym stanie. Wróciłem więc do domu przez ganek, zamknąłem i zaryglowałem drzwi, zostawiając nóż za wiszącym tam obok obrazkiem i po kolei zaryglowałem okiennice od wewnątrz, a potem poszedłem do sypialni. Dziewczyny spały.
Chciałem iść do łazienki, ale jakoś nie mogłem się zmusić. Teraz nie chciało mi się nic, napięcie powoli ze mnie ustępowało i robiłem się bardzo apatyczny. Nie wiedziałem też, co mam robić z dziewczynami. Czy wezwać pogotowie? Ale co im powiem? Oni zawiadomią policję. A wtedy wyjdzie na jaw sprawa mojej ucieczki… Zresztą, chyba i tak wyjdzie… A może nie zapamiętali numeru mojego auta?
Ale czy one nie będą mieć do mnie żalu za upublicznienie ich naiwności? Bo z tego co dzisiaj zaprezentowały, nie będą mogły być dumne. Dały się wrobić jak dzieci. Coś tam słyszałem kiedyś o tabletkach gwałtu i o konieczności przestrzegania określonych zasad na takich imprezach. A im się, kurwa, dyskoteki dzisiaj zachciało!
W dodatku uszkodziłem Lidce samochód. I nawet nie sprawdziłem teraz co się stało… Na słupku na pewno zostały ślady lakieru… kurwa, za ucieczkę zamkną mnie do paki jak nic.
A Dorocie tak zależało na dyskrecji…
Mamy dyskrecję. Od początku naszego pobytu tutaj byliśmy dyskretni jak jasny szlag! Cała okolica się dowie!
Wściekłość postawiła mnie na nogi. A puchnące oko dało dodatkowy impuls.
Powlokłem się do łazienki, wziąłem prysznic i obejrzałem w lustrze swoją facjatę. Nie wyglądała wesoło. Z lewej strony twarzy wyraźnie mi przybywało, a mimo to, dla oka i tak zaczynało brakować miejsca. Ciekawe, czy jutro będę cokolwiek przez nie widział. Wróciłem do kuchni. Zamknięte okna i okiennice powodowały, że zaczynało mi się robić duszno. Nie wiem nawet czy rzeczywiście, czy to było tylko wrażenie psychologiczne. Ale zabrałem zza obrazka nóż i starając się zachowywać najwyższą ostrożność, otwarłem okno i okiennicę. Światła oczywiście nie załączałem.
Za oknem panowała cisza i spokój. Miałem ochotę na dużą wódkę, jednak rozumiałem, że alkohol tylko stępi moje zmysły i mógłbym dać się zaskoczyć. A ci faceci udowodnili, że nie żartują. Szlag wie, co im się stało, jednak gdzieś w podświadomości bałem się, że nic. Ten widok, który oświetlił nadjeżdżający samochód świadczył tylko o tym, że będą potrzebować kilka dni na naprawę swojego samochodu. A ja nie wiedziałem czy czasami nie mają drugiego. Ilu ich jechało za mną? Czy reszta przypadkiem nie nadjeżdżała drugim wozem? Może coś o tym mówili wcześniej dziewczynom? Tyle, że one na razie niczego mi nie powiedzą…
Siedziałem w ciszy i rozmyślałem, patrząc w stronę drogi. Nawet radia nie włączyłem. Od czasu do czasu dotykałem dłonią rękojeści długiego i cienkiego noża. Leżał spokojnie na stole, a ja usiłowałem sobie wmówić, że dodaje nam bezpieczeństwa. Czy jednak byłbym w stanie go użyć? Skierować w stronę drugiego człowieka? Kiedy jednak wspomniałem, jak bezwzględnie próbowali zepchnąć mnie do rowu, dłoń sama zacisnęła się na rękojeści.
A może tylko udawali? Chcieli mnie tylko postraszyć? Wyprzedziliby mnie, a potem zagrali na nosie?
Zaraz przywołałem się do porządku. Co za głupie myśli biegają mi po głowie! Ludzie, którzy nie wahają się podawać dziewczynom narkotyków, nie są skorzy do żartów. To nie ten świat. A ja odważyłem się naruszyć ich dobre samopoczucie i pokrzyżowałem zamiary. Wyszli na durniów. A to boli. Bardzo boli…
Nie darują mi, czułem to!
Po kilkudziesięciu minutach zrobiło się zimno. Z zewnątrz nie dochodziły do mnie żadne odgłosy, żadne impulsy, nic się nie działo, więc powoli się uspokajałem i adrenalina odpływała ze krwi. Po cichutku zaglądnąłem do sypialni, żeby znaleźć coś do ubrania. Dziewczyny spały. Wymacałem w szafie coś w rodzaju swetra, zabrałem i wróciłem do kuchni.
Zaczynały nachodzić mnie wątpliwości. To nie było żadne wyjście. Ile czasu dam radę pełnić wartę? Przecież muszę też spać! A jak mam to zrobić? Przecież nie mogę tego tak zostawić. Dopóki nie dowiem się, że jesteśmy całkowicie bezpieczni, dalszy ewentualny pobyt tutaj będzie koszmarem. Byłem przesiąknięty lękiem jak nigdy. I całkowicie bezradny. Co mam zrobić?
Ostrożnie, wyglądając co chwilę przez okno i sprawdzając otoczenie, zrobiłem sobie kawę. Nie było to łatwe, bo przez cały czas światło pozostawało zgaszone. Ale jakoś udało mi się wszystko zrobić, korzystając tylko z poświaty, jaką dawała lampka kontrolna ładowarki akumulatorków i po chwili mogłem już sączyć aromatyczny napój. A kiedy w filiżance nie zostało już ani kropli napoju, na zewnątrz niebo lekko się zaróżowiło. Dniało.
Posiedziałem jeszcze z godzinę, jednak nie wydarzyło się nic. Słońce wstało i normalnie oświetliło świat. Nikt na nas nie napadał, nikt nie próbował tu dojechać, wszędzie panowała cisza i spokój. Tylko ja już nie mogłem otwierać lewego oka. I bardzo chciało mi się spać…
Zamknąłem okiennicę i okno, wsunąłem nóż za obrazek przy wejściu i poszedłem do sypialni. Musiałem przesunąć nieco Dorotę, bo pozostawiła mi za mało miejsca, ale nie obudziła się. Obydwie oddychały równo i spokojnie. Położyłem się obok i po minucie ciepło jej ciała zadziałało. Zapadłem w płytki, niespokojny sen…
Dlatego już pierwsze jej ruchy mnie obudziły. Usiadła na łóżku i nieprzystojnie ziewała, przeciągając się w dodatku. Mnie udało się otworzyć tylko prawe oko. Na lewe nie widziałem nic. Chociaż ból z tej strony głowy zelżał.
Dorota jakoś odruchowo spojrzała na mnie i wysoko uniosła brwi..
- Boże, Tomek, jak ty wyglądasz? Co ci się stało?
Wyskoczyła z łóżka i chyba zakręciło się jej w głowie, bo przystanęła, usiłując złapać równowagę. Szybko ją odzyskała i uklękła obok łóżka, pochylając się nade mną.
- Mów, co się stało? – zawołała.
Jej gwałtowne ruchy i głośne okrzyki obudziły też Lidkę. Zauważyłem, że uniosła się na łokciach, ale moje prawe oko skoncentrowało się na Dorocie. Cieszył jej powrót do normalności, ale nie potrafiłem tego okazać.
- Nic się nie stało – odparłem spokojnie. – Byłem tylko z wami na dyskotece.
W pierwszej chwili nie zrozumiała. Zamilkła, wlepiając we mnie wzrok. Lidka natomiast wstała z łóżka i obeszła je, podchodząc bliżej. A kiedy zobaczyła moją twarz, złapała się za głowę.
- O ja pieprzę! Tomek… – wykrztusiła i zamilkła. Po prostu ją zatkało.
Dorota miała minę absolutnie wyzerowaną. Była kompletnie zaskoczona.
- Skąd to wszystko? Co się tutaj dzieje?
Odwróciłem się do nich tyłem. Nie chciało mi się nawet mówić. Te krótkie, dzisiejsze drzemki, nie pozwoliły mi wypocząć. Nadal byłem bardzo zmęczony.
- Tomek, powiesz mi coś? – usłyszałem rozpaczliwy głos Doroty.
Nie zasługiwała na lekceważące traktowanie, więc odwróciłem głowę w jej stronę.
- Słoneczko, zrób kawy – powiedziałem powoli. – Wszystkiego się dowiesz, nie obawiaj się. Tylko przygotuj się na wiadomości niezbyt dla ciebie miłe. I niemiłe dla nas wszystkich. Chciałyście dyskoteki, to ją teraz będziecie miały. A ja z wami też.
- Co ty tutaj tworzysz? – Lidka świdrowała mnie wzrokiem. – Pogięło cię? Czemu straszysz dziewczynę?
Stały nade mną i chyba były przekonane, że tak sobie żartuję. Musiałem wstać.
Poszły ze mną do kuchni i zamknięte okiennice dały im coś do myślenia. Milczały. To nie był codzienny widok. Otwarłem okno, wpuszczając do wnętrza świeże, ciepłe już powietrze. Dorota zaparzyła kawę i usiedliśmy przy stole.
- Powiesz wreszcie coś? – zapytała niecierpliwie. – Wyglądasz strasznie. A ja nie wiem jak się tutaj znalazłam.
- Najpierw mów ty – odparłem. – Co wiesz i co pamiętasz?
- Ja… o Boże, ja... nie pamiętam nic! Pojechaliśmy na dyskotekę i…
- I co?
- No i Lidka poderwała jakichś chłopaków…
- Jakich?
- No, takich blondynów. Ze Szwecji chyba, tak przynajmniej mówili.
- A potem?
- Boże… nie wiem. Niczego nie pamiętam! Jak w ogóle tutaj się znalazłam?
Pominąłem jej pytanie milczeniem, zwracając się do Lidki.
- A ty ile pamiętasz?
- Kuźwa, nie wiem. Coś mi majaczy w głowie, że biłeś się z Olafem, ale wiem też, że odjechaliśmy stamtąd. Ale potem już niczego.
- To się cieszmy, że jeszcze żyjemy – powiedziałem spokojnie. – Niestety, twoje auto nie wyszło z tego cało.
Poderwało ją na sam dźwięk tych słów. Wybiegła z kuchni, a Dorota za nią. Ja też wyszedłem, bo chciałem wreszcie zobaczyć uszkodzenia w świetle dnia. Najpierw jednak trzeba było odblokować drzwi…
Uszkodzenia nie były zbyt duże. Urwane prawe lusterko i otarcie lakieru, zaczynające się na drzwiach pasażera i ciągnące się przez kilkadziesiąt centymetrów. I tylko tutaj było większe wgłębienie. Można to było wyklepać bez problemów. Jednak do dziewczyn wreszcie zaczynało docierać, że jednak coś się działo, o czym niczego nie wiedzą. Zupełnie niczego.
Wróciliśmy do kuchni, gdzie opowiedziałem im cały przebieg wczorajszego wieczoru. Nie kryjąc powagi sytuacji i faktu, że mogę teraz beknąć za to co zrobiłem. A właściwie za to, czego nie zrobiłem. A one mogą pożegnać się ze swoim incognito. Najwyżej będą mogły mi pomóc przesyłając paczki, bo na widzenia nie dostaną zgody. Nie są członkami rodziny.
Były przerażone. W ich głowach takie coś się nie mieściło. Dorota niemal płakała, a Lidka zacisnęła zęby i poszła na podwórko. Widziałem jak spaceruje, niczego nie widząc i od czasu do czasu coś tam podnosi z ziemi i rzuca, wyładowując w ten sposób swoją złość.
Podszedłem do Doroty i przytuliłem ją do siebie, ale po chwili wyśliznęła się z objęć i wybiegła z kuchni. Nie poszedłem za nią. W tej chwili sam mało nadawałem się do roli pocieszyciela. Ulga, że żyją i czują się dobrze, trochę poprawiała mi nastrój, nie zmieniała jednak mojego położenia. Poza tym miałem wrażenie, że woli swoją gorycz przeżyć sama, a ja nie chciałem jej dobijać, bo na pewno wyrwałoby mi się parę kąśliwych uwag o dyskotekach.
Siedziałem więc w kuchni, wspominając wczorajszy wieczór. Zjadłem kromkę chleba na późne śniadanie, co poprawiło nieco moje myślenie. Ale sytuacji nie zmieniło. Dziewczyny nie wiedziały niczego, nie znały szczegółów, mogących rozjaśnić nam obraz zdarzeń. Faceci byli sprytni i opowiadali o sobie standardowe bzdety, mogące pasować do każdego, a one nie czuły potrzeby rozpytywania. Przecież nie szukały partnerów, to miało być tylko potańczenie. Niewiele więc o nich wiedziały. Albo nie pamiętały.
Niespodziewanie Dorota wróciła niemal spokojna, chociaż jej oczy były bardzo smutne i jakby podpuchnięte. Zapytała czy zrobić mi okład, a wtedy schwyciłem ją w objęcia i zmusiłem, żeby usiadła na kolanach. Znowu się rozszlochała, tym razem wylewając łzy mi na szyję.
- Dorotko, skarbie, uspokój się – szeptałem jej do ucha. – Nic się nie stało. Ta opuchlizna minie…
- Zachowałam się jak… jak idiotka… – łkała. – Jak ostatnia kretynka… Tomek, po co nam to było?
- Uspokój się! – całowałem jej oczy. – Nie jesteś żadną kretynką, nic się nie wydarzyło. Tylko Lidka musi wyklepać i odmalować drzwi.
Nagle przestała płakać, z całej siły mnie uściskała i wstała.
- Idę do łazienki, zaraz wrócę – oznajmiła niemal spokojnym głosem. I rzeczywiście, po chwili wróciła.
- Zrobię ci okład – powiedziała pewnym i opanowanym tonem.
Nie wiem jakie medykamenty zastosowała i gdzie je znalazła, bo poddałem się tym zabiegom zupełnie. Po chwili lewą strona twarzy była zaklejona plastrami i bandażami. Robiła wszystko w milczeniu, a kiedy uznała, że skończyła, usiadła na krześle obok mnie i poprosiła, żebym wszystko opowiedział jeszcze raz. A ponieważ w międzyczasie przyszła też Lidka, znowu wróciliśmy do wydarzeń wczorajszego wieczoru.
Tym razem opowiadaliśmy dokładnie, ze wszystkimi zapamiętanymi szczegółami. Przyznały się, że Szwedzi zrobili na nich wrażenie. Tym bardziej, że początkowo byli bardzo zaskoczeni ich świetną znajomością angielskiego i uwodzili je swoim zachwytem. Zachowywali się elegancko i z pełnym szacunkiem. W dodatku nieźle też tańczyli. I to wszyscy, bo dopóki pamiętają, to jakoś żadnego z nich nie wyróżniały.
Ale Dorota nie pamiętała potem niczego. Miała zupełnie urwany film.
Lidka pamiętała więcej. Wiedziała, że ciągnęła Dorotę za rękę, nie pozwalając jej odejść ze Svenem, ale czy to na pewno był Sven, tego już nie wiedziała. Nie pamiętała też jak to się zaczęło i nie widziała jak dostałem w głowę. Pamiętała natomiast jak potem krzyczała na ochroniarzy, jak potwierdzała moje słowa, że jesteśmy razem, ale nawet z tamtej sytuacji, jeszcze z ochroniarzami, miała luki w pamięci.
A z jazdy powrotnej obydwie nie wiedziały nic. Więc tym razem opowiedziałem im wszystko dokładnie. O tym co się stało i o tym co wtedy czułem i co robiłem już w domu. Przyznałem się nawet do siedzenia z ręką na nożu…
I powtórzyłem, że według mnie, to jeszcze nie jest koniec…
Dorota siedziała załamana i milcząca. Jeśli wcześniej może się jeszcze łudziła, to teraz już wiedziała, że byliśmy o włos od tragedii. I to podwójnej. Nawet gdyby uratowała życie, to mogła zostać igraszką paru niewyżytych samców. Moja interwencja mogła okazać się dla niej bezskuteczna. Zresztą, dla Lidki tak samo. A jaki byłby wtedy mój los, to już nawet nie chciałem myśleć. Zresztą, jeszcze nadal nie byłem pewny niczego.
Lidka natomiast nie mogła sobie znaleźć miejsca. Chodziła nerwowo po kuchni, nie patrząc na nas. Wreszcie złapała krzesło, przysunęła go do mnie i ciężko usiadła.
- Tomek, ja wiem, że to wszystko ja wymyśliłam. I to ja wpakowałam nas w kabałę. Ale mam wrażenie, że bez policji tu się nie obejdzie. Co myślisz o tym, żebym zadzwoniła do naszego aspiranta?
Wzruszyłem ramionami. – Nie wiem, może masz i rację. W każdym razie, ja nie przestałem się bać. O was, żeby była jasność.
- Ja nie chcę działać przeciwko tobie…
- Rozumiem, wierzę ci! Sam o tym myślałem. Może pojedziecie do ciebie?
- W żadnym wypadku – pokręciła głową przecząco. – Chyba byśmy oszalały z niepewności. A gdybyś ty pojechał z nami to też nie zmieni sytuacji. Albo policja będzie cię szukać, albo nie. Lepiej mieć jasność od razu.
- Zgadzam się z tobą. Też to przemyślałem. Więc dzwoń.
Lidka skinęła głową i wyszła z kuchni. Dorota natomiast podeszła i przytuliła głowę do mojej. Objąłem ją i trwaliśmy tak, złączeni, właściwie bez ruchu. Nie zamieniliśmy też ani słowa.
Wróciła po paru minutach.
- Zaraz przyjedzie – oznajmiła. – Idę otworzyć bramę.
- Weź klucz, leży tu na półce.
- Skąd masz jego numer? – zapytała Dorota.
- Dzwoniłam do ośrodka, jego żona mi podała.
- Nie obawiasz się jej? – zdziwiłem się nieco. Ale pokręciła głową przecząco.
- Nie sądzę, żeby jej coś pisnął. Powiedziałam, że chciałam skonsultować pewną sytuację jaka może zdarzyć się na skrzyżowaniu. W końcu on jest z drogówki.
Wzięła klucz i wyszła. Dobrze, że nie traci głowy. A ze mną niech się dzieje co chce.
Aspirant przyjechał zaraz po powrocie Lidki. Musiał być gdzieś niedaleko i co dziwne, był sam. Zobaczywszy mnie aż przystanął na moment, po czym skomentował:
- Chyba spadochron się panu nie otworzył?
- Coś koło tego – odpowiedziałem mu z kwaśną miną.
Nie chciał iść do salonu, stwierdził, że w kuchni jest wygodniej. No cóż, rzecz gustu. Usiedliśmy więc przy stole i kiedy zadeklarował, że jest gotów nas wysłuchać, Lidka zaczęła opowiadać.
Słuchał niemal w milczeniu, parę razy tylko rzucając jakieś krótkie pytanie. Tak samo, kiedy ja kontynuowałem, w zasadzie mi nie przerywał. A kiedy zakończyłem, nie tając swojej bezradności, zobaczyłem jak kręci lekko głową. Jakby z niedowierzaniem.
- Właściwie, to należałoby panu podbić teraz drugie oko – skomentował, podnosząc się z krzesła.
- Dlaczego? – wyrwało się Lidce, zanim zareagowałem.
- A dlaczego nie pojechał pan do szpitala? Naraził pan inne osoby na poważne niebezpieczeństwo, nie wiedząc nic o tym co zostało im podane.
- To może teraz pojedziemy dokonać analizy? – z nadzieją zapytała Dorota.
- Teraz to można… – zawiesił głos, nie dokończywszy zdania i obrzucił nas spojrzeniem.
- Proszę chwilę poczekać, zaraz tu wrócę.
I ruszył do wyjścia. Zobaczyliśmy tylko jak wsiada do radiowozu.
Ale nawet nie ruszył z miejsca. Posiedział tam przez kilka minut, po czym wysiadł i wrócił do nas.
- Proszę państwa, proszę się przygotować – powiedział, stając w drzwiach. – Pojedziecie państwo ze mną.
- Boże, jak się przygotować? – zapytała Dorota z przestrachem?
- Chodzi mi o dokumenty. Trzeba mieć ze sobą – wyjaśnił. – Proszę się nie bać, przywiozę państwa z powrotem.
- A gdzie pojedziemy? – zapytałem.
- Wszystko w swoim czasie – odpowiedział tajemniczo. – Proszę teraz mnie pozwolić na kierowanie rozwojem sytuacji. Pan niech już odpocznie.
c.d.n.
Dodano po 3 [godziny] 20 [minuty]:
Zanim dziewczyny się przebrały, aspirant dokładnie obejrzał Lidki samochód, chociaż niczego mi nie wyjaśniał. Ja też się nie odzywałem. Stałem na ganku i czekałem. A kiedy nadeszły, polecił naszej trójce zmieścić się na tylnej kanapie. I podjechał najpierw pod posterunek w Czyżynach. A tam dołączył do nas cywilny facet z czarną dyplomatką, który zajął przedni fotel. Rzucił nam ogólne „dzień dobry”, ale ani się nie przedstawił, ani się nami nie zajmował. Aspirant zresztą natychmiast ruszył i skierował na drogę do Ełku. Powiedzieli tylko do siebie kilka cichych słów, których znaczenia nie zrozumiałem. Potem wewnątrz trwała cisza, przerywana tylko jakimiś głosami z radiotelefonu policyjnej łączności.
Zatrzymał się na poboczu, kilkadziesiąt metrów przed pochylonym znakiem drogowym, zapowiadającym niebezpieczny zakręt w prawo. Dokładnie przed „tym” znakiem. Jeszcze w radiowozie ciśnienie pojechało mi do góry. Skąd wiedział, że to tutaj?
Nieoczekiwanie odwrócił się do tyłu i spojrzał na mnie.
- Zgadza się? – zapytał krótko.
Pokiwałem głową i chciałem potwierdzić to słowami, ale w gardle tak mi zaschło, że nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Musiałem najpierw próbować odchrząknąć.
- Chyba taaak… – wydukałem wreszcie.
Cywil zabrał walizkę i wysiadł.
- Proszę pójść z nami – usłyszałem i zobaczyłem, że zabiera kluczyki ze stacyjki. Wygramoliłem się więc i ja.
Niebieskie światła na dachu radiowozu błyskały ostrzegawczo. Zrozumiałem, że byliśmy tutaj jak najbardziej oficjalnie. Nie poprawiło to mojego nastroju.
- Proszę uważać, żeby pan nie wpadł pod przejeżdżający samochód – rzucił do mnie. Pokiwałem głową, ale odwrócił się tyłem i nawet nie wiem, czy zauważył moją reakcję.
Rozejrzałem się po rowach. Były puste. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że niedaleko przed nami, rów wygląda jak po wybuchu granatu. Już miałem tam podejść, ale jakiś przebłysk myśli osadził mnie na miejscu. Tu nie byłem dysponentem swojej osoby i nie należało wybiegać przed orkiestrę.
Cywil położył walizeczkę na masce, otworzył ją, po czym wyjął i założył rękawiczki, cały czas słuchając cichych słów aspiranta. Mieli niezłe humory, bo uśmiechali się do siebie. Stałem niemal za radiowozem i nie słyszałem o czym mówią, gdyż szum przejeżdżających samochodów zakłócał ich słowa. Ale kiedy droga opustoszała, aspirant odwrócił się ku mnie.
- Proszę przejść na drugą stronę drogi.
Wykonałem polecenie, a oni podążyli za mną. Przystanęliśmy na poboczu.
- Proszę teraz opowiedzieć, jak to wszystko wyglądało z pańskiego punktu widzenia.
Słuchali mnie uważnie i nie przerywali. A ja opowiadałem, przełykając ślinę, bo obrazy wczorajszej nocy powróciły. I przypomniałem sobie tamten strach.
Kiedy już zakończyłem, polecili mi zostać na miejscu i przypomnieli, abym nie wychodził na jezdnię. Stałem więc i patrzyłem, jak powoli, oglądając pobocze, zbliżają się do felernego znaku. Szli jezdnią, zatrzymując się co jakiś czas i dyskutując. Aż doszli do znaku.
Wtedy cywil wyjął z walizki jakiś woreczek i plastykową łopatką wrzucił do niego coś, co znalazł przy słupku. Potem schował woreczek, wyjął drugi, większy i wszedł do rowu. Po chwili wynurzył się na drogę i zrozumiałem, że zabiera ze sobą resztki oderwanego lusterka.
Potem rozłożył na poboczu jakieś miary, tabliczki, wyjął aparat fotograficzny i zaczął robić zdjęcia. A potem powoli poszli dalej, nadal studiując pobocze. Po kilkunastu dalszych metrach zatrzymali się i cywil zaczął znowu coś fotografować. Kilkakrotnie spoglądali też na drugą stronę jezdni, w kierunku pobojowiska po tamtym samochodzie, którego już nie było. I wreszcie ruszyli z powrotem.
Cały czas coś analizowali, cywil zrobił jeszcze parę fotografii, kiedy minęli słupek, aż wreszcie zakończyli, dochodząc niemal do mnie. Aspirant podszedł i zapytał niemal poufale:
- A tak na marginesie, to wtedy był pan trzeźwy?
- Jak niemowlę – odparłem bez wahania. – Przecież tylko dlatego to ja prowadziłem. W obydwie strony. A tam piłem tylko drinki energetyczne. Bez alkoholu.
- A pił pan coś potem? Już w domu?
- Nie! – odparłem twardo. – Absolutnie nic! Bałem się, że mógłbym wtedy zasnąć. A dzisiaj nie było czasu nawet o tym pomyśleć… Dlaczego pan pyta? To takie ważne?
Uśmiechnął się.
- Nie, właściwie to pytam raczej z ciekawości, chociaż chyba pojedziemy na badanie krwi. Miał pan wczoraj dużo szczęścia.
- Nie rozumiem.
Do rozmowy włączył się cywil.
- Gdyby ta rurka trafiła w pana, to przy tej prędkości mogłoby z panem być kiepsko. Już widziałem taki przypadek. Wolę panu nie opowiadać czym się zakończył.
Spuściłem głowę, chociaż ja to wiedziałem już wczoraj.
- Bardziej jednak bałem się tego, że zepchną mnie i przelecę rów, trafiając na drzewo…
- Nawet sam rów był dla pana bardzo niebezpieczny. Oni mieli mocniejszy wóz.
Aspirant powiedział to tak, jakby wiedział coś więcej na ten temat, ale od razu zmienił temat.
- Proszę do radiowozu, jedziemy dalej.
- A oni żyją? – zapytałem jeszcze.
- Żyją, żyją – odpowiedział wesoło, rozglądając się po drodze. – I nawet chyba nieźle się mają, pomimo paru sińców. A samopoczucie to pan im właśnie poprawił. Tak, tak! Ma pan w tym niemałą zasługę.
- Ja??? A niby jak? – aż przystanąłem.
- Proszę zejść z jezdni – upomniał mnie cywil.
Odskoczyłem pod radiowóz i stanąłem, wpatrując się w aspiranta.
- Wszystkiego się pan dowie. Dlaczego nie pojechał pan do szpitala? Było znacznie bliżej.
- Przecież pan wie, dlaczego – odpowiedziałem mu.
Pokiwał głową, dając mi znak, że pamięta. Ale i tak mi dopiekł.
- Dorośli ludzie… – zaczął, jednak tym razem nie dokończył. Dopiero po chwili dodał. – Pan wybaczy, ale nie wolno mi komentować pewnych… powiedzmy to… zjawisk. Proszę wsiadać.
- Gdzie jedziemy? – zapytałem.
- Pan komisarz chciał z państwem porozmawiać. I z wielką niecierpliwością was oczekuje – wyjaśnił niemal złośliwie.
Położyłem uszy po sobie, po czym wsiadłem do radiowozu. Dziewczyny patrzyły na mnie, ale spuściłem wzrok. Nie miałem siły rozmawiać nawet z nimi. One też milczały, chociaż Dorota schwyciła moją dłoń i silnie ją uściskała. Nie wypuściła jej z rąk do końca podróży.
Radiowóz zatrzymał się na parkingu Komendy Policji w Ełku. Aspirant poprosił nas, żebyśmy poszli za nim i skierował się w stronę gmachu. A kiedy weszliśmy, oznajmił dyżurnemu, że komisarz Dedejko nas oczekuje.
Ale spotkała nas niespodzianka. Dyżurny poprosił aspiranta do środka, nas jednak nie wpuścił. Jeszcze tylko cywil przeszedł przez kratę. Po chwili aspirant wrócił do nas w towarzystwie innego, młodego policjanta.
- Proszę najpierw pojechać z tym panem, a dopiero potem pan komisarz spotka się z państwem.
- Proszę ze mną – rzucił krótko młody funkcjonariusz i uśmiechnął się.
Wyszliśmy z budynku.
- Gdzie mamy jechać? – zainteresowała się Lidka.
- Mam państwa zawieźć do szpitala na pobranie krwi. To długo nie potrwa – wytłumaczył. – A potem przywiozę państwa z powrotem.
- A ja się nie zgadzam – zawołała Lidka i przystanęła. – Nikt mnie o niczym nie informuje, nikt nie mówi o co chodzi, a ja mam tylko robić za kukłę. Wiozą mnie gdzieś, czegoś żądają, czegoś chcą… Proszę mi powiedzieć, czy jestem zatrzymana?
- Ależ skąd, o czym pani mówi! – zatrzymał się, zaskoczony.
- To proszę powiadomić komisarza, że nie wyrażam zgody na żadne badania, dopóki nie dowiem się po co to i na co. Z uzasadnieniem! – podkreśliła.
Funkcjonariusz wzruszył ramionami, po czym poprosił żebyśmy poczekali, a sam wrócił do budynku. Zostaliśmy sami.
Zaraz też dziewczyny zarzuciły mnie pytaniami o sytuację na drodze. Ale niewiele mogłem im wyjaśnić. Zdążyłem tylko powiedzieć, że moim zdaniem aspirant wie o wiele więcej niż mówi, ale co wie, tego nie ujawnił. I wtedy wrócił młody policjant, zapraszając nas do środka.
Teraz wpuszczono nas nie czyniąc przeszkód. Policjant poprowadził korytarzem, a potem schodami na piętro. Aż dotarliśmy do celu.
Podkomisarz był bardzo uprzejmy. Wręcz nadskakiwał dziewczynom. Zaordynował nawet herbatę, którą po chwili przyniesiono na tacy. Pogadaliśmy przez chwilę o niczym, ale po kilku minutach Wersal się zakończył. Komisarz zmienił ton.
Chociaż trzeba przyznać, że trzymał poziom. Nadal bardzo grzecznie uprzedził nas, że wdepnęliśmy po prostu w łajno i w tej chwili może nas wszystkich zatrzymać za utrudnianie śledztwa. Wyjaśnił też Lidce, że nie będzie więcej tolerował jej wyskoków i od tej chwili cała nasza rozmowa będzie nagrywana, więc prosi wyłącznie o wypowiedzi w temacie. Ale kiedy ostentacyjnie włączył magnetofon, najpierw musieliśmy kolejno, głośno potwierdzić, że uprzedzono nas o nagrywaniu rozmowy. A potem znowu zaczęła się nasza spowiedź. Od Lidki począwszy, na telefonie do aspiranta skończywszy...
Przerywał nasze wypowiedzi, pytając o różne sprawy. O wrażenia, spostrzeżenia, oceny, a także o nasze nastroje. Szczególnie mnie wytrzepał, niczym zawodowy psycholog. Nie zadowolił się suchą relacją z mojej jazdy, tylko maglował doszczętnie. A ja byłem w takim stanie, że ani przez chwilę mu się nie sprzeciwiłem. Opowiedziałem nawet o tym nożu, który włożyłem za obrazek.
Kiedy wreszcie wyłączył nagrywanie, pot lał się ze mnie jak wtedy, w aucie. Dorota litościwie wyjęła chusteczki i ocierała mi twarz. A komisarz, nie ujawniając swoich emocji, przyglądał się temu z zainteresowaniem.
- Panie Barycki... – zaczął, kiedy uspokoiłem się po tych wszystkich zabiegach Doroty. Byłem jak wypluty. Wykończył mnie ten facet. Siedział wygodnie oparty i wpatrywał się we mnie spojrzeniem kobry. – Mam wobec pana mieszane uczucia. Z jednej strony wypadałoby pana przymknąć, tak chociaż na dwadzieścia cztery godziny, bo nabruździł pan niemiłosiernie i zachował się bardzo nieodpowiedzialnie, z drugiej jednak strony, trudno nie doceniać pańskiego zaangażowania. Zaszarżował pan, niczym z szablą na czołgi, albo jak, nie przymierzając, ślepy byk na corridzie. I w dodatku wyszedł pan z tego właściwie cało. Wróć! Źle mówię! Wszyscy państwo wyszliście z tego niemal bez uszczerbku! Chociaż, mówiąc szczerze, więcej niż połowę zagrożenia waszego życia sprokurował pan osobiście. Realnie jednak, jakoś udało się panu wykaraskać z tego bagienka i nawet panie wyszły z tego nieubłocone. Dlatego nie zrobię panu krzywdy. Wracajcie do siebie. I może pan schować nóż do szuflady, a nawet powinien pan to uczynić.
- Przepraszam pana – Lidka nie wytrzymała. – A jaka tu jest Tomka wina? Nie dość, że nie zapewniacie ludziom bezpieczeństwa, to jeszcze pan pozwala sobie na jakieś insynuacje! Gdzie była policja, jak ciągnęli Dorotę żeby ją wygrzmocić? Co wtedy by pan powiedział? Przeprosiłby pan i zamknął Tomka? Mam w dupie taką policję!
- Proszę pani! Proszę się uspokoić – wcale nie stracił rezonu. – Policja nie jest od tego, żeby sprawdzać co pani pije podczas zabawy. To pani sprawa. Przecież to właśnie pani tego ode mnie żądała! Żeby wam nie przeszkadzać w tym co robicie, prawda? Więc co, mieliśmy pilnować pani szklanki? I jeszcze jedno. Czy pani wie, ile takich szklanek jest w sezonie na Mazurach? Mam wrażenie, że pani się w tym orientuje…
- Przepraszam pana… – wystękała Lidka. Zdała sobie sprawę, że przesadziła.
- Nie gniewam się, bo rozumiem odczucia pań. I pana też – zwrócił się do mnie.
- Panie komisarzu – odważyłem się zapytać, bo ciągle miałem pustkę w głowie. – A za co chce mnie pan zamknąć? Co ja takiego zrobiłem?
Nie odpowiedział od razu. Jeszcze coś rozważał, zanim się odezwał.
- Jest za co, zapewniam pana. Po pierwsze za to, że nie pojechał pan z paniami do szpitala. Mielibyśmy wtedy dowody. Pan nas ich pozbawił. Dlatego nawet teraz zrezygnowałem z pobrania wam próbek krwi, bo to i tak nic już nie da. Za późno. We krwi już niczego nie ma. A druga sprawa, to wasza kolizja…
Dzwonek telefonu przerwał jego przemowę. Podniósł słuchawkę.
- Dedejko, słucham…
Przez chwilę milczał nieruchomo. A potem westchnął.
- W porządku, dziękuję.
Odłożył słuchawkę na widełki. Popatrzył na mnie i pokiwał głową.
- Chciałem panu oznajmić, że tym, którzy pana ścigali nic się nie stało. Rozbili tylko wóz. A kiedy przejeżdżający kierowca wezwał patrol, to oni o panu nawet nie wspomnieli. Dlatego to zdarzenie jest odnotowane właśnie jako zdarzenie drogowe a nie jako wypadek, bo nie było zabitych ani rannych. Porządne, szwedzkie volvo, jeśli pan chce wiedzieć. Wytrzymało nawet takie uderzenie.
- No to jaka moja wina? – nie rozumiałem.
Kręcił głową wręcz z irytacją.
- Nie wiedzieliśmy, że ma pan w tym swój udział, więc nikt nie sprawdził ani ich, ani samochodu pod względem narkotyków. Nawet nie sprawdzono drugiej strony drogi, gdzie pan spotkał się ze słupkiem. Trudno mieć o to pretensje do drogówki, bo sytuacja była ewidentna. Trup sarny, brak poszkodowanych na zdrowiu, nikt się tym poważnie nie zajął. Natomiast gdybyśmy wiedzieli o panu, sprawa potoczyłaby się inaczej.
- Ale przecież ich samochód istnieje – Lidka zauważyła przytomnie. – Można go sprawdzić.
Komisarz tylko prychnął.
- Właśnie się dowiedziałem, że samochód, a właściwie to co z niego zostało, zdążyli już sprzedać. Teraz niczego im nie udowodnię, tym bardziej, że mam również informację o ich wyjeździe z Polski. Pan Tomasz dał im kilkanaście godzin przewagi nad nami. I właśnie o to mam do pana największe pretensje – dokończył, spoglądając na mnie. – Mógłbym jeszcze trochę dodać, ale chyba nawet tego wystarczy. Aha i jeszcze jedno – przeniósł spojrzenie na Lidkę. – Kamera monitoringu na dyskotece oczywiście akuratnie wczoraj miała awarię, czyli tego zdarzenia nie zarejestrowała. A personel twierdzi, że incydentów mieli tego dnia sporo, więc ani nie zaprzeczają, ani nie potwierdzają niczego. Po prostu nie pamiętają niczego szczególnego. Sama radość, jak pani widzi. Nikt niczego nie zauważył, nikt niczego nie wie, nic się nie wydarzyło. Jakichkolwiek dowodów brak. Sama radość! A potem wszyscy będą żądać skuteczności działania policji…
Siedziałem przybity i zrezygnowany. Jego logika była porażająca. Tylko przecież skąd ja miałem to wszystko wiedzieć? Ja inaczej oceniałem sytuację, inaczej reagowałem. I zdobyłem się na odwagę.
- Panie komisarzu, a co by pan zrobił w moim położeniu? Bez pana wiedzy? Ja się bardzo bałem. Strasznie się bałem! I nie wiedziałem tego, co pan wie.
- Rozumiem pana i dlatego rozstaniemy się pokojowo. Nie będę pana ścigał, ani zamykał. Nie sądzę też, żeby ktokolwiek państwu zagrażał. Tych ludzi, nie ma już w kraju. A dalsze działania proszę pozostawić nam.
- A na dyskotece nikomu nie nadepnęliśmy na odcisk? – pierwszy raz po „spowiedzi” odezwała się Dorota. Dedejko pokręcił głową przecząco.
- Mam nadzieję, że państwo się tam nie wybieracie.
- Nigdy w życiu! – zawołała.
- A dlaczego nie? – zawołała Lidka zadziornie. – Nie rozumiem…
- Pani Lidio… – przerwał jej bezpardonowo – ja robię co mogę. Zresztą, u pani też nie jest tak różowo.
- Pan żartuje! – zawołała.
- Niestety, nie. Przecież pani doskonale wie, iż różni ludzie tu przyjeżdżają. Ale to rozmowa nie na dzisiaj. Zaproszę panią kiedyś po sezonie, albo lepiej żeby to pani mnie zaprosiła. A wtedy porozmawiamy sobie tak od serca. Jak dwoje ludzi z Mazur – uśmiechnął się do niej i wstał. – Proszę mi wybaczyć, ale teraz chciałbym pożegnać się z paniami i z panem. Proszę też nie mieć do mnie żalu, za trochę nietypowe zaproszenie. Nie miałem dzisiaj czasu na grzeczności. I muszę jeszcze państwa uprzedzić, że z tych państwa zeznań zostaną sporządzone protokoły na piśmie, które trzeba będzie podpisać. Teraz nie będę was już dłużej przetrzymywał, dlatego odłożymy sobie to na później. A jeśli ktoś nie zaakceptuje ich treści, to zapraszam do siebie, celem uzgodnienia skorygowanej zawartości.
- Nie da się tego uniknąć? – nieśmiało zapytała Dorota.
- Niestety, nie – odpowiedział jej zdecydowanie. – Ta sprawa zaszła za daleko. Ale proszę się nie zamartwiać, to nie wyjdzie na zewnątrz.
- A dzisiaj będę mogła spać spokojnie? – dopytywała jeszcze.
- Nie wybaczyłbym sobie, gdybym odesłał panią, wiedząc o istnieniu jakiegoś zagrożenia – odpowiedział jej poważnym głosem. – I proszę namówić pana Baryckiego, żeby nóż odłożył na właściwe miejsce w kuchni. To nie jest dobry pomysł na obronę. Trudno potem udowodnić, że nie miało się innego wyjścia. O wiele lepszym narzędziem w takich i podobnych sytuacjach bywa telefon i numer 997. Albo 112.
- Obiecuję, że tak zrobię – zgodziła się z nim.
- Życzę zatem zdrowia, oraz spokoju. I żebyśmy nie musieli spotykać się w podobnych okolicznościach. Również z panią, pani Lidio – skłonił się lekko w jej kierunku.
- Życzę panu powodzenia – odparła krótko. – I proszę oczekiwać zaproszenia. Chętnie z panem porozmawiam.
- Dziękuję bardzo, z przyjemnością skorzystam z takiej możliwości – uśmiechnął się. I na koniec odwrócił do mnie.
- A pan, panie Tomaszu, ma jakąś przedziwną zdolność przyciągania ku sobie niekonwencjonalnych wydarzeń. Mam nieodparte wrażenie, że niespodzianki bardzo pana lubią. Zgadza się pan ze mną?
- To dobrze, czy źle? – odparłem wymijająco.
- Nie wiem – rozłożył ręce w bezradnym geście. – Na pewno ciekawie. Ale sam się pan przekonał, że to może być też bardzo niebezpieczne. I nie zawsze musi zakończyć się happy endem. Na pana miejscu wziąłbym to pod uwagę. Chociażby po to, żeby nie kładł pan na szalę swojego życia a tym bardziej życia innych osób.
- Staram się przecież jak mogę – odpowiedziałem, spuszczając głowę.
- Proszę nie przesadzać w tych staraniach – rzucił mi na pożegnanie.
W drodze powrotnej aspirant nie zatrzymywał się nigdzie. Przystanął dopiero przed naszą bramą, a wtedy wysiadłem i wpuściłem radiowóz na podwórko. Podjechał pod toyotę i zatrzymał się.
Cywil, który w powrotnej drodze znowu nam towarzyszył, wysiadł i od razu zajął się oględzinami samochodu. A potem zrobił kilka fotografii.
Staliśmy we trójkę i przyglądaliśmy się wszystkim jego czynnościom w milczeniu. Tak samo jak milczeliśmy przez całą drogę. Zapytał nas wtedy o dokumenty.
- Zostaw, mam wszystko – wtrącił się aspirant. – Wracamy!
- Dowód rejestracyjny też? – zapytał go zdziwiony.
- Jak wszystko, to wszystko. Nawet ubezpieczenie – zapewnił. I od razu zwrócił się do nas. – No cóż, mam nadzieję, że państwo rozumiecie, że robiliśmy tylko to, co musieliśmy. Życzę zdrowia i spokoju – skłonił lekko głowę w kierunku dziewczyn.
- Chciałam pana o coś zapytać – odezwała się Lidka.
- Pewnie wiem nawet o co – wpadł jej w słowo. – Ale bez obaw. Obowiązuje nas tajemnica służbowa. Nie powiem żonie na ten temat ani słowa.
- Dziękuję! – Lidka wyraźnie odetchnęła.
- Miłego wypoczynku! – cywil skłonił się i wsiadł do radiowozu. Po chwili odjechali.
Poszedłem zamknąć bramę, ale dziewczyny nie weszły same do domu. Czekały na mnie i dopiero kiedy do nich dołączyłem, razem, w milczeniu poszliśmy do kuchni.
c.d.n.