
Poprzedni wątek tutaj https://www.elektroda.pl/rtvforum/viewtopic.php?p=19221601
Streszczenie fragmentu dalszego ciągu, którego na razie nie ma.
Tomek wciąż przeżywa ogromną huśtawkę nastrojów. Od dumy i zadowolenia po upokorzenie i chęć ucieczki z Pokrzywna. Ale późnym wieczorem rozmawia z Lidką i trochę się uspokaja. Z imprezy pod wiatą ponownie idą z Dorotą do domu na kontynuowanie rozmowy i tam w salonie zasypiają na sofie. Tak półsiedząc, w pełni ubrani. A następnego dnia przed obiadem jadą jeepem Doroty wraz z dziećmi na zakupy do Ełku. Kupują rowery i różny sprzęt sportowy. W drodze rozmawiają i Tomek dowiaduje się wreszcie skąd Dorota ma pieniądze. Otóż prawnicy amerykańscy wywalczyli dla niej odszkodowanie od uczelni, w której Kamil prowadził badania do doktoratu. Za to, że nie zapewniła mu bezpieczeństwa. Kwota była ogromna, opiewała na ponad dwadzieścia milionów dolarów. Ponadto zdradziła mu poufnie, że od tego czasu grywa na giełdzie jedną czwartą tej sumy, na najbardziej ryzykownych instrumentach finansowych, oraz na rynku Forex. I nie przegrywa. Tomek dziwił się, jednak nie posiadając odpowiedniej wiedzy i nie orientując się w szczegółach, nie mógł z nią dyskutować. A po sprawdzeniu informacji na smartfonie oznajmiła mu, że od wczoraj jej konto urosło o ponad milion dolarów. Więc nawet odpoczywając, zarabia krocie.
Relacje między nimi zaczynają się stabilizować, a Dorota zaczyna być coraz bardziej zadowolona z rozwoju sytuacji i żeby pomóc Tomkowi, proponuje mu pracę w banku grupy Solution w Moskwie. Miałby tam wyjechać z Anią, dotychczasową asystentką Johna, a jej z kolei stanowisko miałaby zająć Joasia, Tomka córka.
************************************************************
Przebiegła przez płytką wodę i skoczyła, a potem jej ramiona zaczęły regularnie przecinać taflę wody. Ja się nie ruszyłem, nie drgnąłem nawet, chcąc obserwować jej ruchy z brzegu. Cudownie pływała, z pewnej odległości było to nawet lepiej widoczne niż z bliska. A kiedy nacieszyłem się tym widokiem, zrobiłem podobnie. Zbiegłem do jeziora, chociaż nie sądzę, bym był tak obserwowany.
Czekała na mnie. Zrobiła po prostu kółeczko i zatrzymała się, żebym zdołał dopłynąć, a potem nie spieszyliśmy się już nigdzie.
- Miałam wrażenie, że zrezygnowałeś – odezwała się, trzymając wysoko uniesioną głowę.
- Nie ma takiej opcji – mruknąłem, chociaż woda niemal wlewała mi się do ust. – Dawno cię nie podziwiałem, musiałem sobie przypomnieć jak wyglądasz w wodzie. Jesteś wspaniała, a przecież kiedy wyjadę, to znów nie wiem ile lat upłynie, zanim cię zobaczę. I czy w ogóle zobaczę jeszcze kiedyś.
- Słuchaj, nie przesadzasz aby? – trwała niemal w miejscu, leniwie ruszając rękami aby tylko utrzymać się na powierzchni. Nogi nie sięgały tutaj dna. – Coś jesteś niewyraźny i nie rozumiem dlaczego. Powiesz mi w końcu o co ci chodzi?
- Nie rozumiesz… – powtórzyłem jej słowa. – Ja też tego nie rozumiem. Wiem tylko, że cię kocham i wiem, że jutro będziesz przytulać się do Johna na moich oczach. I coraz bardziej nie chcę tego widzieć.
- Powiedziałam ci już, że dopóki tutaj będziesz, nie będę spała z Johnem. Najwyżej obok niego.
- Pamiętam, owszem, ale i tak mi smutno. Tak wspaniale było podczas naszej podróży i nawet teraz, na tej płyciźnie.
- Zostań więc jeszcze chociaż kilka dni. Widziałeś jak chłopców cieszy twoja obecność? Udowodniłam ci, że nie boję się nawet tego, kiedy zostajesz z nimi sam. A jeszcze wczoraj mi to zarzucałeś. Oni ciebie potrzebują i doprowadzę do tego, żebyś miał wszelkie do nich prawa. Tylko powoli, nie chcę popełnić nieodwracalnego błędu. Róbmy wszystko z namysłem.
- Słoneczko, ja to akceptuję, mam też nadzieję że zdałem egzamin jakiemu mnie poddałaś.
- Zdałeś, jak najbardziej! – podpłynęła blisko i jedną ręką mnie objęła.
Zaczęliśmy się całować. Nasze ciała spotkały się pod wodą, a nogi splotły. Ale to nie było wygodne. Każde z nas, jedną ręką, musiało rozgarniać wodę, utrzymując głowę na powierzchni, więc te pieszczoty nie trwały zbyt długo.
- Podpłyniemy do twoich czarnych malin? – zapytała cicho.
- Oczywiście! – zapewniłem. Sądziłem, że chodzi jej o maliny…
Nie spieszyła się. Mogła wysforować do przodu, gdyż pływała o niebo lepiej niż ja, ale pozwalała dotrzymywać sobie tempa i to nawet bez nadmiernego wysiłku z mojej strony. Dlatego płynąc, mogłem jeszcze mówić, w dodatku bez wielkiej zadyszki. I zanim dotarliśmy na miejsce, zdążyłem przedstawić jej w kilku zdaniach to, co robiliśmy z chłopcami w cukierni. Skończyłem, kiedy wpływaliśmy pod nawis gałązek i czekałem, że jakoś odniesie się do tych słów, skomentuje moje postępowanie. Zgani albo pochwali, zaakceptuje lub nie, może skrytykuje, w każdym razie da mi jakieś wskazówki na przyszłość. A tu nic z tych rzeczy. I na pewno nie tego się po niej spodziewałem.
Tak samo jak wtedy, tamtego lata, za rogiem domu…
Zatrzymała się już stojąc, w wodzie po ramiona, po czy wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Topografię dna mniej więcej pamiętałem. Przy tym brzegu nie było żadnych prądów, wiele tutaj zmienić się nie mogło, dlatego z ufnością wykonałem ostatni wyrzut ramion i zwyczajnie wyciągnąłem rękę, oczekując łagodnego już, opadania w stronę dna. Niespodzianek nie było. Może oprócz jednej. Spostrzegłem, że interesują ją jedynie moje oczy.
Dłużej już nie czekałem. Wpiłem się w jej usta i mocno przytuliłem ciało, okryte skąpym kostiumem. Zbawcza zieleń skrywała nas przed wzrokiem wszelakich ciekawskich, chociaż nie miałem pojęcia ile par oczu śledziło naszą pływacką drogę. Jednak ich wzrok, na pewno do tego miejsca nie sięgał. Byłem tego pewien.
Dorota tak samo o tym wiedziała. Zrozumiałem to, kiedy schwyciła moją dłoń, układając ją na swojej piersi. Stanik kostiumu przeszkadzał mi nieco, więc go zsunąłem, ale wtedy odepchnęła mnie delikatnie, po czym zrobiła krok w stronę brzegu, gdzie woda sięgała najwyżej do kolan i demonstracyjnie zrzuciła go z siebie, a potem zsunęła majteczki, wieszając je na gałęzi.
- Chciałeś mnie widzieć nagą, więc jestem! – powiedziała.
- Słoneczko!... – zawołałem cicho, podchodząc bliżej.
Podniecenie ćmiło mi myśli i wprawiło całe moje ciało w drżenie. Drżały mi ręce, kiedy ją obejmowałem, drżały mi nogi i nie wiedziałem, czy zdołam się na nich utrzymać. Ale kiedy poczułem jej dłonie i zorientowałem się, że zsuwają moje kąpielówki z bioder, cały świat zawirował, drżąc razem ze mną.
Nie, nie pozwoliła nam kochać się klasycznie. Zastosowała wybieg prezydenta Clintona. Ale może to było nawet lepsze dla mnie. Odnowiłem znajomość z wieloma zakamarkami jej ciała, wypieściłem wszystko to, co kiedyś podsuwała mi pod usta, a potem usłyszałem znane mi doskonale, cichutkie jęki i odgłosy, które kiedyś poprzedzały nasz sen…
Nie mogłem też narzekać na brak jej zainteresowania swoją osobą. Nie wahała się ani przez moment. Wyssała ze mnie wszystko, łącznie z ostatnimi siłami…
A później opadłem bezsilnie, zupełnie gołą rzycią, na kępkę trawy, wznoszącej się tuż na brzegu, łapiąc w dodatku powietrze otwartymi ustami. Sytuacja zaczynała mnie przerastać i nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Ponadto, Dorotka po chwili usiadła mi na kolanach. Jej piersi cudownie sterczały na tle powierzchni wody, niczym jakieś wyzwanie. Nie miałem jednak siły by się nimi zajmować. Czułem za to, jak jej dłoń, starym zwyczajem, przeczesuje moją mokrą czuprynę, głowa zaś pochyla się, żeby pocałować czubek mojej...
Milczeliśmy. Żadne z nas nie powiedziało ani słowa. Tu nie trzeba było słów. Znaliśmy je wszystkie na pamięć. Ale nieoczekiwanie przypomniała mi się Lidka i nasza rozmowa w hotelowym pokoju. Przestrzegała mnie przed próbami zaciągnięcia Dorotki do łóżka. Co więc teraz będzie?
Na razie nie działo się nic. Oddech powoli mi się uspokajał, próbowałem więc wargami chwytać jej sutki, i gładziłem dłonią biodro. Niespodziewanie mocno mnie uściskała, ucałowała i wstała, demonstrując swoją nagość w pełnej krasie. Woda w tym miejscu sięgała tylko kolan.
- Jesteś łobuzem! – powiedziała cichutko. – Zwyczajnym łobuzem! Moim ulubionym i jedynym! – oparła ręce na moich ramionach, przestąpiła nogi i stojąc w rozkroku przysunęła brzuch do mojej twarzy. Nie wiedziałem co to miało oznaczać, ale schwyciłem biodra i zacząłem całować okolice pępka. Wtedy rozchyliła uda szerzej i wygięła ciało do tyłu, ułatwiając mi pieszczoty. Zjechałem więc powoli w dokładnie znane mi okolice i znowu straciliśmy oddech…
Wracaliśmy płynąc razem, gdyż stwierdziła, że próby rozdzielenia się teraz wyglądałyby mocno podejrzanie. Nie zapomniała jednak o najważniejszym. Przed wypłynięciem na otwarte jezioro, nazbierała trochę owoców, roztarła je na ustach, po czym pomazała również moje wargi, a na koniec obydwoje rozgnietliśmy resztę w dłoniach. Teraz mieliśmy już usprawiedliwienie takiego długiego pobytu pod brzegiem. Wprawdzie sok zmywał się dość łatwo, ale jakieś jego ślady przez pewien czas pozostawały.
Pod wiatą wszyscy byli już w komplecie. Nawet Diana z chłopcami i Lidka. Dotarłem tam sam, gdyż Dorota po wyjściu z wody od razu pobiegła do sauny i dopiero później do nas dołączyła, przebrana w suchy kostium oraz plażową sukienkę.
Komentarzy dotyczących naszego zniknięcia nie było, może ze względu na obecność chłopców, a może nikomu nie mieściło się w głowie to, czym się tam zajmowaliśmy. Zresztą, wyraźnym obiektem zainteresowania stali się chłopcy, bo zwracali się do mnie po imieniu, co nie uszło niczyjej uwagi.
- Widzę i słyszę, że podczas zakupów zawarliście bliższą znajomość! – wesoło odezwała się Lidka, przebijając pytania Piotrusia, który niecierpliwił się i domagał wypłynięcia na jezioro. Uśmiechnąłem się do niej, ale tłumaczyłem chłopcom, że musi być bardzo ciemno, zanim polowanie się rozpocznie.
- Przecież wam mówiłem! – wsparł mnie Stefan. – Teraz nic z tego nie wyjdzie! Wszyscy czekamy, nie tylko wy. Dlatego proszę o spokój.
Ucichli, nie znajdując już argumentów. Natomiast do podchodzącej Doroty dołączyła Diana i przekazała jej jakąś informację. Dorota odnalazła mnie wzrokiem i podeszła bliżej.
- Tomek, idź do domu się przebrać, ja zaraz przyjdę i zjemy kolację. Bo chyba tutaj wszyscy już jedli?
- O tej porze? Kolacja? – Lidka ponownie zabrała głos. – Dziewczyno, co się z tobą dzieje? Kolację powinnaś jeść dwie godziny temu!
- Ale nie jadłam.
- Czasu nie miałaś? – Lidka pokpiwała nadal.
- Zgadłaś! – Dorota roześmiała się. – Tak właśnie było. Nie miałam czasu.
- Ty jesteś na urlopie, nie zapominaj o tym. Masz wypocząć! I prowadzić regularny tryb życia!
- Właśnie dzisiaj zarabiałam na wypoczynek – Dorota pochwaliła się z wyraźną dumą w głosie.
- I jak, dużo zarobiłaś? – włączył się Stefan.
- Troszeczkę. Dla mnie wystarczy.
- Ale konkretnie, o jakiej kwocie mówimy?
- Nie będę ci psuć wieczoru szczegółami. Ważne, że na cały urlop wystarczy.
- Mama zarobiła więcej niż milion dolarów – wypaplał Pawełek.
- Ile??? – Stefan sądził, że usłyszał żart.
- Pawełku! Prosiłam cię wiele razy, żebyś nie zabierał głosu jeśli rozmawiają dorośli, prawda? – nie kryła niezadowolenia. – Uważaj, żebyś nie odmaszerował do domu przed polowaniem! – zagroziła. Chłopiec, speszony, skrył się za Dianę.
- Gdzie się tyle zarabia? – Stefan drążył temat. Ale Dorota straciła dobry humor.
- Jutro ci odpowiem. A teraz proszę, zmień temat na bardziej wieczorny – odpowiedziała mu niezbyt grzecznie. – Ile czasu mamy do polowania?
- Co najmniej godzinę – odpowiedział po chwili namysłu. – Musi być dobrze ciemno, żeby zechciały się pokazać.
- Więc my idziemy do domu. – zdecydowała. – Za pół godziny będziemy z powrotem.
- Tylko nie przepadnijcie gdzieś znowu! – odezwał się milczący dotąd Romek.
- A co, zazdrosny jesteś? – przygasiła go Lidka. – Czy chciałbyś świeczkę trzymać?
- Wolałbym to drugie – odparł bez zmieszania.
- Jak będziesz pił tyle piwa, to rzeczywiście, jedynie trzymanie świeczki ci pozostanie – Lidka była bezlitosna.
- Ty co, narzekasz? – nie poddawał się.
- Jasne, że tak! – nie wytrzymała. – Przyjechał nad jezioro, w letni romantyczny wieczór i zajmuje się piwem, a ja muszę wyć do księżyca!
- Nie ma sprawy, możemy iść na spacer – podniósł się z ławy.
- Gdzie? – burknęła. – Nie mam ochoty wąchać zapachów przetrawionego piwa.
Romek odszukał mnie wzrokiem.
- Tomek, wracaj jak najszybciej, musimy rozpalić ognisko. Dziewczyny trochę potańczą i będą może bardziej przystępne…
- Żebyś się przypadkiem nie zdziwił – Lidka nie ustępowała. – Niedoczekanie wasze. Raz w życiu się upiłam i wystarczy. A ty nie musisz przy każdej okazji mi o tym przypominać, bo sam masz znacznie więcej grzeszków na sumieniu.
- Ja przecież nic nie mówiłem! – Romek się wycofywał.
- Dobrze, dobrze! Mnie nie musisz bajerować, bo znam cię lepiej niż ty sam znasz siebie
- Romek, odpuść! – powiedział Stefan. – Widzę, że i tak nie wygrasz, lepiej nalej mi piwa.
- Znaczy… wy sobie porozmawiajcie, a my idziemy! – Dorota rzuciła mi krótkie spojrzenie. Wstałem i dołączyłem do niej. Wolnym krokiem poszliśmy w stronę domu, pozostawiając za sobą rozgadane towarzystwo.
Nam jakoś nie chciało się mówić. Szliśmy powolutku obok siebie i chociaż nie mieliśmy głów spuszczonych, to myśli w mojej głowie szalały niczym błyskawice. Zdawałem sobie sprawę, że zrobiliśmy ten jeden krok za daleko. Nie chodziło tu o mnie, ani o Johna, jedynie o Dorotę. Przestroga Lidki ciągle brzmiała mi w uszach. „Jeśli zaciągniesz ją do łóżka, to ci ulegnie, ale potem nie będzie mogła patrzeć ani na siebie, ani na ciebie”.
- Niepotrzebnie wyskoczyłam z tą wygraną! – odezwała się nagle.
Zastrzeliła mnie niezmiernie. Sądziłem, że myśli o nas, a tu taki banał…
- Dałaś się Lidce zaskoczyć – próbowałem ją tłumaczyć.
- Bo tak właściwie, ta informacja była tylko dla Lidki. Zapomniałam, że nie jesteśmy sami.
- Czyli zapomniałaś się dzisiaj drugi raz… – zażartowałem.
- Wcale nie! – przystanęła, odwracając się. – Z tobą to była czysta premedytacja, a nie zapomnienie. Możesz nie mieć do siebie pretensji. Wszystko biorę na siebie.
- A udźwigniesz? – spojrzałem jej w oczy. Westchnęła i odpowiedziała nie od razu.
- Będę musiała. Tylko Tomku, bardzo cię proszę, między nami nic się nie zmienia i nie zapominaj, że jestem mężatką.
- Dlaczego mi to mówisz? Czyżbym zachowywał się nieodpowiednio?
- Nie, nie! – zaprotestowała. – Przepraszam cię. Mówię to dlatego, że i sobie muszę o tym przypominać. Ale dzisiaj śpisz grzecznie w hotelu i możesz przyjść dopiero rano.
- Nie boisz się spać sama? Ja nie żartuję, wcale nie chodzi mi o sypialnię. Tylko sporo ludzi dzisiaj tu się kręci.
- Nie przesadzaj, jest ochrona, teren jest oświetlony, dom zamknę…
- Okna też?
- Przecież okna są zamknięte, jest klimatyzacja.
- Wszystkie?
- No nie, w gabinecie nie ma klimatyzatora. Ale okno mimo wszystko nie jest otwierane.
- Gdybyś chciała, mógłbym tam spać, na kanapie.
- Nie, nie trzeba. Namówię Lidkę, żeby ze mną została.
- Jak chcesz…
Pani Helena odetchnęła z ulgą, kiedy się zjawiliśmy.
- Kto to widział tak długo niczego nie jeść! – gderała pod nosem.
- Pani Heleno, nie miałam czasu! Ale jesteśmy głodni i zjemy w kuchni, żeby pani nie fatygować zbytnio chodzeniem, dobrze? – spojrzała na mnie. Potaknąłem ruchem głowy.
- I gościa trzymać o głodzie…
- Ja byłem z chłopcami na lodach – pochwaliłem się. – W dodatku zjedliśmy po kawałku torcika!
Helena załamała ręce. – Gdzie? – zawołała. – Kupowane jedzenie? Na ulicy? To ja tutaj robię lody, Basia piecze ciasto i nie ma kto tego jeść, a pan co wyprawia?
- Pani Heleno, to nie tak! – tłumaczyłem się. – Chodziło o to, że byliśmy w Ełku i chciałem wkupić się w łaski chłopców. Musiałem tak zrobić!
Przez chwilę przystopowała.
- I jak, dogaduje się pan z nimi?
- Wygląda na to, że zaczynamy kumplować!
- Więc ten jeden raz panu daruję. Ale teraz, jeśli będzie miał pan ochotę na lody albo ciastko, proszę wtedy przyjść do mnie.
- Dziękuję, na pewno skorzystam.
Dorota cały czas tłumiła śmiech.
- No, Tomek, jeśli zjawisz się tu następny raz, bez kwiatów dla pani Heleny, to będzie nie fair. Zostałeś potraktowany wyjątkowo łagodnie! – dowcipkowała. – Czym ty sobie na to zasłużyłeś, tego zupełnie nie wiem.
- Bo pan Tomek jest panienki gościem! – oświadczyła dumnie Helena. – A kwiatów mi nie potrzeba. Pan je zachowa dla panienki Doroty.
Miałem wrażenie, że puściła do mnie oko. A może mi się tylko tak wydawało? W każdym razie zachowywała się zupełnie inaczej niż na początku pierwszego dnia i rzeczywiście, chyba mnie w pewnym sensie forowała.
Dorota poprosiła ją, żeby usiadła z nami przy stole, a wtedy Helena pytała mnie o różne zachcianki, co lubię jeść, a na koniec, kiedy omawiała z Dorotą kwestię jutrzejszego śniadania, powiedziała otwartym tekstem. – Panu Tomaszowi będzie ono smakowało!
Dorota kręciła głową i śmiała się przez cały czas. Ale to było jeszcze nic. Nieoczekiwanie Helena zapytała z niewinną miną.
- Panienko, pan Tomasz dzisiaj też będzie spał tutaj w domu, prawda?
Dorota zakrztusiła się, a łyżeczka wypadła jej z dłoni.
- Pani Heleno! – zawołała zgorszona. – Tego się po pani nie spodziewałam!
- A niby czego? – odparła Helena spokojnym głosem, z miną niewiniątka.
- Pod nieobecność męża, mam zapraszać na noc do domu innego mężczyznę? – Dorota cedziła słowa powoli i dobitnie. – Do czego mnie pani namawia?
- Do niczego! – słowa Doroty spłynęły po niej jak woda po kaczce. – Ale samej w takim dużym domu, będzie niezbyt bezpiecznie. Natomiast pan Tomasz jest przecież panienki dobrym znajomym. Gdyby coś się działo, nie pozwoli panience zrobić krzywdy. Ani chłopcom. Ot, co! Dzisiaj też powinien pan tu zostać – rzuciła patrząc mi w oczy, po czym wolnym krokiem odeszła od stołu udając, że coś jeszcze musi przygotować.
Spoglądaliśmy na siebie z coraz większym rozbawieniem, aż w końcu roześmieliśmy się na cały głos.
- Chyba umówiliście się ze sobą – śmiała się Dorota. – Kto by pomyślał! Taka dokładna koincydencja poglądów! Niesamowite… Pani Helena namawia mnie na nieobyczajność…
- Na nic nie namawia, wyraża jedynie troskę o twoje bezpieczeństwo! – sprostowałem poważnym tonem.
Parsknęła śmiechem. – Nie rób sobie kabaretu z poważnego domu, dobrze? – wesoło udawała oburzoną.
- Absolutnie nie mam takiego zamiaru! Kwestie bezpieczeństwa nie podlegają żartom. Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj o to Pawła Dedejkę!
Helena wróciła do nas.
- Panienko, dla pana Tomasza pościeliłam kanapę w gabinecie. Jutro rano tam posprzątam. Jestem jeszcze potrzebna, czy mogę już iść?
Dorota spojrzała na mnie z rezygnacją. – Tomek, wychodzi na to, że będziesz musiał tutaj zostać! Tylko co John na to jutro powie, nie mam najmniejszego pojęcia.
- Pan John nie musi wszystkiego wiedzieć! – burknęła Helena. – A narodu nad jeziorem dzisiaj mnóstwo. Nie wiadomo kto się trafi. Ja panience dobrze radzę!
- Pani Heleno, dziękuję! – zawołałem, skłaniając głowę. – Obiecuję, że nikomu nie dam ukraść Dorotki!
- Proszę bardzo! W takim razie dobrej nocy życzę!
- Pani Heleno! – słowa Doroty zabrzmiały tym razem bardzo poważnie. Helena przystanęła. – Słucham, panienko!
- Wiem, że pani jest zmęczona, ale my zaraz wychodzimy, bo chłopcy czekają pod wiatą. Może by pani została jeszcze z godzinkę? Położy się pani na sofie, włączy telewizor…
- Mogę zostać, mnie tam wszystko jedno, gdzie będę leżała – oznajmiła ze spokojem. – Proszę iść i o nic się nie martwić.
- Dziękujemy pani! – wyprzedziłem Dorotkę.
- Niech wam idzie na zdrowie. Będę czuwała tyle, ile będzie potrzeba.
Dorota wstała i ją uściskała.
- Pani Heleno, może… po kieliszku naleweczki?
- A czemu nie! – Helena niespodziewanie objawiła przypływ energii. Za chwilę przyniosła ze spiżarni pękatą karafką i napełniła małe kieliszki.
- Pani Heleno, to za pani zdrowie! – Dorota wzniosła toast.
- Za pani zdrowie! – powtórzyłem. – I pijemy do dna!
- Dziękuję!
Kieliszki były maleńkie, więc ich opróżnienie nie sprawiło nam trudności. Zaraz też napełniła je ponownie. I kiedy smak nalewki jeszcze nie zanikł nam w ustach, nie dała się wyprzedzić, uskuteczniając swój toast.
- A teraz wypijmy wszyscy za pomyślność małych paniczów! Niech się chowają zdrowo i szczęśliwie!
Poczułem jak fala gorąca przepłynęła mi przez ciało. Dorotę natomiast zamurowało. Wpatrywała się w Helenę niczym zaczarowana.
- Pani Heleno… – wykrztusiła tylko.
- Panienko, wypijmy!
Tym razem nikt nikogo nie namawiał, ale znowu wypiliśmy do dna. Helena postawiła kieliszek i dumnie wysunęła pierś do przodu.
- Pani Heleno… skąd pomysł na taki toast?
- Panienko… a tak mi przyszło do głowy… Gwiazdeczki rosną teraz jak na drożdżach, a ja nie mam kiedy i z kim wypić za ich pomyślność…
Spoglądała na Dorotę niemal wyzywająco, ale przecież nie o bezczelność tutaj chodziło. Tego byłem pewien. Mierzyły się wzrokiem przez kilkanaście sekund i w końcu Dorota się poddała, bo skierowała wzrok na mnie.
- Czyli pani Helena nas rozszyfrowała… tatusiu! – westchnęła z rezygnacją. Helena natomiast poweselała.
- Panienko, przecież to widać! Ja mam oko! I głupia nie jestem. Liczyć też umiem. Myślałam, myślałam, aż mi tak wyszło, że to musi być pan Tomasz! I bardzo dobrze, bo słoneczka muszą mieć tatę. Zaczynają dorastać!
Dorota spojrzała na mnie.
- Widzisz? Nic się tutaj nie ukryje.
- Ja tam nikomu nie wypaplę, panienka będzie spokojna. A jak pan Tomasz polubił swoje skarby to dwa razy dobrze! Tak ma być! No, dobrze, wypijemy jeszcze po jednym i idźcie już do nich – znowu napełniła kieliszki. – Niech się wami nacieszą, złotka!
Wypiliśmy znowu po kieliszeczku i Dorota wstała.
- Pani Heleno… – podeszła do jej krzesła. – Dziękuję pani!
Objęła ją za szyję i ucałowała.
- Oj, tam… – Helena udawała, że się broni. – Panienka ma kogo całować!
- Ma pani na myśli Tomka? – zapytała retorycznie. – On mnie nie lubi! – pociągnęła nosem, udając zmartwienie.
- Nie powiedziałbym tego – skomentowała Helena. I dodała podchwytliwie. – Ale kiedyś panienka go lubiła?
- Kiedyś… – Dorota wyprostowała się i odpowiedziała rozmarzonym głosem. – Pani Heleno, kiedyś to spędziliśmy tutaj całe lato. We dwoje. Tylko we dwoje. W tym domu!
- Tak właśnie myślałam – Helena pokiwała głową.
- A dlaczego kłamiesz, że cię nie lubię? – zapytałem, podchodząc do Dorotki.
Nie zważałem już na obecność Heleny. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno objąłem, całując w usta. A wtedy oparła dłonie na moich ramionach i oddała pocałunek. Nie miało to w sobie nic z erotyzmu. Całowaliśmy się tak raczej dla zademonstrowania
- Ja tam nic nie wiem, ale robi się ciemno! – usłyszeliśmy głos Heleny. Dorota pocałowała mnie jeszcze raz i wyzwoliła z objęć.
- Czemu molestujesz dorosłą kobietę? – skarżyła się. – Dzieci na ciebie czekają!
- Muszę ponownie przejąć w kuchni rządzenie – Helena roześmiała się. – Panie Tomaszu, kolacja skończona. Proszę opuścić kuchnię! I panienka też! Dzieci na państwa czekają!
Spojrzeliśmy na siebie chichocząc, po czym ukłoniliśmy się zarumienionej Helenie, wychodząc z kuchni.
- Czyli już wiemy skąd ta nadzwyczajna przychylność Heleny dla ciebie – odezwała się Dorota, kiedy byliśmy na zewnątrz.
Było już mocno szaro, ale lampy w ogrodzie jeszcze się nie zapaliły. I temperatura spadła niewiele. Było bardzo ciepło i wręcz duszno.
- Domyślałem się tego, bo innego powodu nie znajdowałem.
- Też o tym myślałam, ale i tak mnie zaskoczyła. Jutro musisz jej kupić kwiaty. To jest złote serce, dba o mnie i o chłopców jak o swoje własne dzieci. A może i lepiej. Bardzo mi jej brakuje w Stanach.
- To weź ją ze sobą!
- Nie mogę! Helena nie chce jechać, bo się zwyczajnie boi. Boi się samolotu, boi się zmiany klimatu, boi się obcego środowiska… Tłumaczyła mi kiedyś, że nie będzie mogła zadbać tam o zdrowe jedzenie, bo skąd ma znać jego pochodzenie? I nie będzie umiała zapytać. Tam czułaby się obco i niepewnie, dlatego nie nalegam. Za to kiedy przyjeżdżam tutaj, nikomu nie pozwala się zastąpić.
- Barbara mówiła, że dwa lata temu chorowała…
- Tak, ma swoje problemy z krążeniem i ze stawami. Wysłałam ją wtedy do kliniki, na jakiś czas ją zreperowali, ale to wymaga regularnego leczenia. I teraz to Lidka zmusza ją do odwiedzania lekarzy. Ale gdy zapomni, to Helena się cieszy, że ma spokój. Nie umie dbać o siebie.
- Ja natomiast jakoś się trzymam – oznajmiłem dumnie. – Biorę te swoje leki bardzo regularnie, podczas wizyt kontrolnych mam dobre wyniki, wygląda na to, że jestem coraz młodszy! – roześmiałem się.
Nie podzieliła tej wesołości.
- Dobrze, że o siebie dbasz. Ale teraz będziesz musiał starać się jeszcze bardziej! Masz wrócić do joggingu i to niezależnie od pogody. Nie próbować się usprawiedliwiać, nie szukać wykrętów, tylko odbębniać swoje. Ja wiem, że to bywa nudne, ale tak trzeba.
- Jeśli mi obiecasz, że będziesz mnie kochała, to będę ćwiczył. Regularnie!
Przystanęła, chociaż do wiaty było już niedaleko.
- Tomek… – powiedziała bez uśmiechu. – Kiedy przestaniesz mnie dręczyć? Ile ja mogę jeszcze wytrzymać?
- Przepraszam cię, słoneczko!
Przeprosiłem na wszelki wypadek, bo nie zrozumiałem tej reakcji, a nie miałem jak poprosić o wyjaśnienia.
- Chodźmy już, tylko bardzo cię proszę, bez żadnych publicznych deklaracji.
- A były takie? Skąd twoje zastrzeżenia?
Znowu się zatrzymała.
- Tomek, może i nie było. Tylko już ci mówiłam, że przypominam o wszystkim nie tylko tobie, ale też sobie. Przepraszam, jeśli poczułeś się urażony. Ja po prostu zaczynam dmuchać na zimne. Za daleko zabrnęliśmy i stąd to wszystko. A teraz rozluźnij się, bo ludzie będą nas uważnie obserwować.
Chłopcy powitali nas z ogromną radością, a dokładniej mówiąc, przypięli się do Doroty. Już nie mogli usiedzieć w miejscu. Ale i mnie nie zlekceważyli.
- Tomek, powiedz coś, żeby łódka już wypłynęła! – Piotruś szarpał moją rękę. Usiadłem na ławie obok niego.
- Słuchaj, z tym nie ma problemu. Łódka może wypłynąć, ale raki nie wyjdą, gdyż jest zbyt widno, rozumiesz?
- Głupie raki! – skomentował.
- Jest dokładnie odwrotnie! – uśmiechnąłem się do niego. – One nie są głupie! Tak jak ptaki w lesie, jak wszelkie dzikie zwierzęta, nie lubią naszego bliskiego towarzystwa. I dlatego w dzień się chowają. Dopiero w ciemnościach oszukujemy ich światłem, bo wtedy nas nie widać.
Wziąłem od Stefana latarkę i poszliśmy kilka metrów za wiatę, gdzie wyjaśniłem mu, jak to jest znaleźć się z tyłu źródła światła.
Interesujące było to, że nikt nie komentował naszego powrotu, ani nikt nie zwracał na nas większej uwagi. Lidka rozmawiała cicho ze Stefanem i obydwoje sączyli drinki, a Romek z Pawłem Dedejką sączyli w najlepsze kolejne piwo. Tylko Diana siedziała nieco na uboczu, ze szklanką czegoś z lodem. Dorota zapytała ją o jakieś sprawy i przez chwilę rozmawiały cicho. Pewnie o niczym nadzwyczajnym, bo uśmiechały się i potakiwały głowami.
Miałem ochotę na jakąś wódkę, jednak mieliśmy pilnować bezpieczeństwa dzieci. Nie należało ryzykować. Dorota pewnie myślała podobnie, bo nie dała się namówić Romkowi na żaden alkohol, wyjaśniając, że na razie sprawuje opiekę nad małoletnimi.
I w końcu nastąpił przełom. Stefan porozglądał się dookoła, spojrzał w niebo i podniósł się z ławy. A wtedy chłopcy wystrzelili od stołu jak z katapulty. Na szczęście zatrzymali się grzecznie nad brzegiem i kiedy doszliśmy do nich, już nie brykali, tylko spokojnie pozwalali sobą kierować.
Wszystko odbyło się tak, jak Stefan zaplanował i uzgodnił to z Markiem. Łódka z nami wszystkimi wypłynęła w stronę wytypowanego brzegu, potem załączono lampy, a po chwili Stefan z Markiem wyjmowali raki z wody i wrzucali je na pokład.
Było mnóstwo pisków, śmiechów i wesołej zabawy. Pokład był oświetlony, więc chłopcy wyposażeni w patyki, ostrożnie wkładali je w szczypce, obserwując co się wtedy dzieje. Na szczęście byliśmy na to przygotowani i wcześniej dostali zadanie. Byli odpowiedzialni za to, żeby stworzonka zbyt daleko nie odeszły i żadnemu nie stała się krzywda. Byli bardzo przejęci swoją rolą! Pilnowaliśmy ich dyskretnie obydwoje z Dorotą, pomagała nam też Lidka, lecz tak naprawdę, wcale nie było to potrzebne. Zachowywali się wzorowo, nie zrobili niczego ponad nasze uzgodnienia, a mnie słuchali tak samo, jak poleceń Doroty.
Potem zaś założyli maski i zanurzeni w wodzie, chociaż przez nas podtrzymywani, obserwowali w świetle lampy jak Stefan czai się przy jamce i jak chwyta wypełzającego raka. Byli później wniebowzięci, kiedy już na pokładzie, demonstrował im prawidłowy uchwyt, poza zasięgiem szczypiec, bo nieuwaga groziła solidnym skaleczeniem.
Wszystko było tak zajmujące, że kiedy Stefan z ich pomocą uporządkował pokład, okazało się, że minęło ponad dwie godziny!
Gdy dobiliśmy do pomostu i wszyscy wyszli na brzeg, podniecenie nieznanym, wreszcie chłopców opuściło. Byli w siódmym niebie! Trzęśli się trochę, nie wiadomo czy z wrażeń, czy z zimna, chociaż w wodzie byli zaledwie przez kilkanaście minut. Na szczęście Lidka pomyślała o tym za nas i przygotowała dla nich ręczniki. Powycierali się z naszą pomocą, po czym ruszyliśmy do domu.
Szliśmy sobie powolutku we czwórkę, my z Dorotą po bokach, mając opatulonych chłopców w środku. Sielankowy, rodzinny obrazek. Taki mocno kiczowaty. Brakowało tylko tego, żebyśmy trzymali się za ręce.
Ale przecież cały ten kicz był taki kochany!
Alejka od wiaty do domu nie była zbyt mocno oświetlona, nastrój był odpowiedni. I atmosfera, ta atmosfera z dzisiejszych zakupów, kiedy byliśmy sami, bez całej otoczki znajomych, wróciła! Wróciła dobra atmosfera.
Dorota próbowała się z nimi przekomarzać, jednak oni z kolei, z ożywieniem opowiadali nam o swoich emocjach i spostrzeżeniach, kiedy dotykali te stworzenia, kiedy obserwowali ich ruchy, te niebezpieczne szczypce…
Nie wyróżniali jej. Tak samo i mnie mówili o wszystkim. O swoich lękach, bojaźni przed nieznanym, o tym, że to wcale nie jest takie straszne, bo teraz jest już oswojone i oni sami też będą kiedyś takie raki łowili. Spierali się wprawdzie, czy będzie to za rok, może za dwa, jednak udało mi się ich pogodzić. Dokładniej mówiąc, obiecałem im, że zawsze kiedy tutaj będą, zjawię z pomocą!
Wiedziałem, że ten wieczór zapamiętają na długo. Może na zawsze? Ale jak zapamiętają w nim mnie? Na razie nie miałem powodów, żeby się skarżyć.
Dorota też nie zapominała. Ukradkiem ściskała mi dłoń, jednak kiedy chciałem czegoś więcej z tych uścisków, skrzywiła się i pokręciła głową przecząco. Mimo to i tak obdarzała mnie swoim pięknym, zadowolonym uśmiechem.
Było mi tak dobrze, że zamyśliłem się i straciłem na chwilę kontakt z rzeczywistością. Przez moment wyobrażałem sobie, że we dwoje położymy dzieci do łóżek, a potem pójdziemy spać razem. Jakoś wydawało mi się to zupełnie naturalne…
c.d.n.