Elektroda.pl
Elektroda.pl
X
Please add exception to AdBlock for elektroda.pl.
If you watch the ads, you support portal and users.

Życie to bal jest nad bale... [Opowiadanie]. Kontynuacja tematu: 'I... po balu'.

retrofood 21 Mar 2021 21:06 3897 98
Nazwa.pl
  • #61
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Oczywiście, że można – przyznałem. – Brakuje mi jednak motywacji. Gdybym na przykład wiedział, że spotkam tam panią… wybrałbym się na pewno!
    - Nic nie jest wykluczone! – uśmiechała się, jakby kokietując, a potem spoważniała i powiedziała otwartym tekstem. – Chętnie bym posłuchała pana opowieści o tym, jak wygląda prawdziwe życie na wschodzie. Wspominałam już, że fascynują mnie starożytne Chiny, a dzieje Rosji są chyba kluczem do rozumienia wzajemnego przenikania kultur wschodu i zachodu, pomimo często podejmowanych prób izolacji tych terenów od wpływów zewnętrznych.
    - Ma pani rację – potwierdziłem. – Tym bardziej, że wschód należałoby rozumieć jeszcze szerzej, nie zapominając o Bizancjum i jego poprzednikach. W końcu to nie Europa, tym bardziej łacińska, była kolebką cywilizacji i nie w Europie należy szukać najdawniejszych świadectw wielkości rodzaju ludzkiego. Często w Polsce dziwimy się ubogości dokumentów pisanych, z czasów powstania naszej państwowości. A Rosjanie, dzięki kontaktom przodków z Bizancjum, mają ich sporo i to nawet wcześniejsze!
    - Pan zna takie dokumenty? – zainteresował się prezes.
    - Znam je z opracowań, przecież nie jestem historykiem – przypomniałem. – Ale czasem coś wpadnie w ręce…
    - A skąd je pan bierze? – zainteresowała się Kamila.
    - Różnie. Bywa, że zobaczę coś u znajomych, albo ktoś zareklamuje w rozmowie, natomiast większość pozycji rekomendował mi profesor Snyber, którego spotykam czasami, a poznałem go kiedyś właśnie nad wspominanym jeziorem. To chodząca encyklopedia wiedzy o początkach wschodniej Europy, mając na myśli państwowość w sensie starożytnym.
    - Kto to taki? – zapytał Zielonik.
    - Profesor Harry Snyber z uniwersytetu w Yale, często goszczący zarówno w Moskwie, jak i w Kijowie, czy też Warszawie. Znajomy prezesa Warwicka – dodałem odruchowo.

    Po co to zrobiłem, tego nie wiem. Ale widziałem, jak moje słowa spowodowały, że jego wzrok na mgnienie się rozświetlił. I równie szybko zgasł, bo zakrył oczy powiekami. – I dobrze! – pomyślałem. – Zechce poznać go tutaj, to mu Snyber uwiedzie Kamilę pod nosem.
    - Zazdroszczę panu! – odezwała się nagle. – Wprawdzie pojechałam kiedyś do Rosji na kilka dni, ale to była lukrowana wycieczka dla zwyczajnych i przypadkowych turystów. Owszem, dobrze jest przespacerować się po Placu Czerwonym, ale dla mnie to jednak kicz.
    - Proszę więc przyjechać teraz. Mogę być pani przewodnikiem – zachęcałem. – Moskwę znam od dawna, bo już kiedyś mieszkałem tam przez kilka lat, dlatego teraz orientuję się w jej planie miasta nawet lepiej niż w tutaj, w Warszawie. Prowincję rosyjską znam gorzej, ale też daję sobie radę.
    - Pan to mówi poważnie?
    - Jak najbardziej. Dlaczego miałbym żartować?
    - Trzymam pana za słowo i poważnie rozważę tę propozycję – oświadczyła. – Ja wprost marzę o poznaniu tamtej kultury, zabytków, atmosfery…
    - W Moskwie jest tylko tego początek – stwierdziłem tonem znawcy. – Ale potem trzeba koniecznie pojechać do St. Petersburga. To zupełnie inne miasto, inna atmosfera, inny klimat. I dla kontrastu, odwiedzić potem jeszcze dowolną miejscowość na prowincji. Dopiero zderzenie wszystkiego daje, jakieś w miarę obiektywnie, uśrednione spojrzenie. Inaczej, to Rosji w ogóle nie da się pojąć.
    - Ja nie chcę poznawać jej dzisiejszej, ale spróbować zrozumieć tę dawną – wyjaśniała z mocnym zaangażowaniem w głosie. – Mnie interesuje przeszłość! Nie mam szansy na realizację marzeń podczas wykopalisk jakiejś starożytnej Troi, więc muszę szukać czegoś bliżej domu. A wiele tematów na wschodzie leży odłogiem.
    - Pani Kamilo! Obiecuję, że zrobię wszystko, co tylko będę mógł. Wiele tego nie będzie, bo Rosjanie nie lubią cudzoziemców, grzebiących w ich historii, ale zawsze można spróbować. Nie mam przy sobie wizytówek z moskiewskimi numerami i namiarami…
    - Ale będzie pan tutaj wieczorem? A może wybiera się pan popływać po obiedzie? – przerwała mi, zmieniając nagle temat.
    - Mam taki zamiar, chociaż nie od razu po obiedzie.
    - To proszę wziąć je ze sobą. Ja też lubię pływanie.

    Tutejszy basen nie musiał wstydzić się innych, prezentowanych chociażby na telewizyjnych filmach. Nie odbiegał od nich jakością. Był tak samo elegancki i zadbany, jak sale wczorajszego balu.
    Siedziałem na jego krawędzi, trzymając nogi w wodzie, a niedaleko, co najmniej kilkanaście osób w różnym wieku, pływało, rozmawiało, krzyczało, chlapiąc się, parskając… ale też pijąc przy krawędzi wino, lub szampana, podawane przez usłużnych kelnerów. Nastrój panował taki, że żyć, nie umierać.
    Mnie jednak, jakoś nie było zbyt wesoło. Pływałem już więcej niż pół godziny, wypiwszy wcześniej kieliszek szampana, a teraz odpoczywałem i rozmyślałem o tym, co mnie spotykało dzisiejszego dnia. Zachwycać się nie było czym, bo coś mi się nie układało. Nawet Romek się na mnie obraził.

    Kiedy Zielonik z Kamilą już nas pożegnali, próbowałem mu wytłumaczyć lapsus, którego się dopuścił, ale nie przyjmował go do wiadomości. Nie dał się przekonać i na koniec stwierdził, że to są głupcy, bo on mówił o swoim przekształcaniu języka komputerów na wersję przyjazną dla zwykłych ludzi, a skoro go nie zrozumieli, to sami są winni. Po czym poszedł spać.
    W sumie dobrze zrobił, ale mnie od tego wcale nie było lepiej, bo nawet nie miałem z kim pogadać. Poszedłem wtedy trochę poleżeć, ale nie byłbym samcem, gdybym nie przyznał, że propozycja Kamili jednak zrobiła na mnie wrażenie. Dlatego przywlokłem się tutaj, popływałem, a teraz siedziałem smętnie sam jeden, oglądając falującą powierzchnię wody, bo jej nie było. Nie przyszła i nie wiedziałem, czy jeszcze jej nie ma, czy już sobie poszła. Bo jakoś zapomnieliśmy umówić się na określoną godzinę.
    A może prezes ją obsobaczył, że zbyt dużo czasu mi poświęciła? Wszystko było możliwe, nie było sensu tym się zajmować. Marta z Dorotą też mogły mi sprawić niespodziankę. Ciekawe, co też Dorota wymyśliła…
    Postanowiłem dłużej nie czekać. Poszedłem do przebieralni, ubrałem się i nawet nie susząc włosów, wróciłem do apartamentu.

    Dochodziła siódma, kiedy zakończyłem przegląd swojej garderoby. Można było powiedzieć, że jestem przygotowany do kolacji. Tylko się przebrać. Byłem już umyty, powtórnie ogolony, nawet podpiłowałem jeszcze paznokcie, żeby tylko czymś się zająć, bo coraz wyraźniej zaczynałem odczuwać niejakie zdenerwowanie. Zaczynało do mnie dochodzić, że tyle godzin wspólnego przebywania Marty z Dorotą, może mieć nieciekawe dla mnie konsekwencje. Jakie wnioski wyciągnie z tego Marta? Wczoraj zademonstrowała niechęć do Lidki, czy dzisiaj aby nie będzie podobnie?
    Zdecydowałem, że zjadę na dół i poczekam na nie w hallu. Ubrałem się więc, jeszcze nie wyjściowo i już miałem zamiar wychodzić, kiedy ktoś zapukał, a właściwie to usłyszałem kilka rąk jednocześnie. Na wyjście było już za późno. Energicznym ruchem otwarłem drzwi i… osłupiałem.
  • Nazwa.pl
  • #62
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Do salonu wjechał zwykły transportowy wózek, pchany przez pucołowatego szwajcara, wyładowany do granic swoich przewozowych możliwości pudłami, pakunkami i najróżniejszymi torbami. Papierowe i z folii, wszystkie kolorowe, niektóre przepasane barwnymi wstążkami. Za nim weszła pewna siebie Dorota, a po niej Marta z Joasią. Obydwie wyglądały na mocno zdezorientowane.
    - Jesteśmy! – oznajmiła Dorota, uśmiechając się lekko, po czym zwróciła się do szwajcara, zdejmując z ramienia torebkę. – Proszę to wszystko złożyć na stole. Tak, tak, na tym – wskazała na stół w salonie.
    - Co to, hurtownię gdzieś likwidowali? – zażartowałem, bezbrzeżnie zdumiony.
    Marta w milczeniu wzruszyła ramionami, a Dorota zareagowała nie od razu, pilnując czynności szwajcara. Kiedy zakończył wyładunek, wsunęła mu do ręki jakiś banknot i zamknęła torebkę, po czym zlustrowała nasze miny.
    - Żadna hurtownia! – odparła z uśmieszkiem na ustach.
    Szwajcar ukłonił się i wyjechał za drzwi, a Dorotka kontynuowała.
    - Czyżbyś nie był wniebowzięty? – spojrzała na mnie spod oka.
    - Jeszcze nie wiem – odparłem. – Co zawierają te pakunki?
    - Takie drobiazgi dla twojej żony i córki, a nawet jest coś dla ciebie, cieszysz się?
    - A powinienem? – zapytałem ostrożnie.
    - Oczywiście! Twoje panie będą się ślicznie w nich prezentowały, powinieneś być zachwycony, tym bardziej, że będziesz miał w tym swój udział.
    - Pięknie! – oklapłem.
    - Wiedziałam, że się ucieszysz! – zaśmiała się, po czym odwróciła do Marty, która bezwolnie siedziała na sofie. – Pani Marto, na którą się umówimy? Na ósmą wystarczy?
    - Nie wiem – usłyszałem niepewną odpowiedź. – Ja zupełnie nie wiem co tu jest.
    - Jeśli mogłabym coś sugerować, to proszę spróbować włożyć tę suknię, którą oglądałyśmy na początku. To jest to pudło – wyjęła ze stosu wielki karton. – Doskonale pasowała by do niej pani biżuteria. Oczywiście, niczego nie narzucam – zastrzegła. – To jest wybór pani i tylko pani!
    - A poza tym co tu jest? Pytam poważnie – wskazałem wzrokiem na stół.
    - Takie różne rzeczy, pooglądasz jutro – odparła z naciskiem i zaraz zaczęła się żegnać. – Idę już, bo też muszę się przygotować. Na którą się umawiamy? Może być ósma?
    - A gdzie się spotkamy?
    - Właściwie to nie ma gdzie… ale jeśli uzyskam zgodę, to pozwolę sobie przyjść tutaj.
    - Ależ bardzo proszę! – odezwała się Marta. – Tylko ja nie wiem, czy zdążę…
    - Damy radę! – Dorota roześmiała się. – Najwyżej poczekam. A więc jesteśmy umówione. – uśmiechnęła się do Marty, po czym skierowała ku drzwiom.
    - Może pozwolisz się odprowadzić? – zaproponowałem.
    - W żadnym wypadku! – zaprotestowała bardzo zdecydowanie. – Dziękuję i do zobaczenia! – wyszła na korytarz, kierując się ku windom.
    Zamknąłem drzwi i wróciłem do salonu. Marta z Joasią nadal trwały nieruchomo na sofie.

    - Co wyście wykombinowały? – zapytałem, dołączając do nich.
    - Nie „wyście”, tylko co pani prezesowa wykombinowała – tłumaczyła mi Joasia, dobitnym głosem. – Mama, ja podejrzewam, że kazała spakować wszystko co tylko oglądałaś.
    - Też mi tak zaczyna świtać… A była taka pomocna! Podchodziła, podpowiadała, że to do mnie pasuje, a to się jej nie podoba, sugerowałaby tamto…
    - Ale gust ma dobry! Ta granatowa sukienka też mi się nie podobała.
    - Zaraz, zaraz... – nie rozumiałem. – O czym wy mówicie?
    - O tym wszystkim! – Joasia wskazała wzrokiem na stół.
    - Więc co tu jest?
    - Zobaczymy! – Joasia zerwała się z sofy. – Mamo! Idź teraz do łazienki! – odwróciła się w stronę Marty. – Ja zorientuję się w zawartości tego stosu, a potem coś tam zdecydujemy.
    - Mnie się już nie chce tej kolacji…
    - Mamo! – Joasia podniosła głos i zrobiła marsową minę. – Nawet się nie wygłupiaj! Marsz do łazienki! – wyciągnęła Martę z sofy i popchnęła w tamtym kierunku. Czasem tak się zabawiały, to nie było nic nadzwyczajnego.

    - Powiedz mi w końcu co tu jest grane? – zażądałem, kiedy wróciła do stołu.
    - Myślisz, że ja wiem? – przyznała, zaglądając do niektórych opakowań. – Pojechałyśmy do centralnej galerii, a tam jest przecież niemało ekskluzywnych butików. Ja do nich tak normalnie to raczej nie chodzę, bo ceny są zabójcze, ale ona sprzeciwu nie uznaje… – nagle spojrzała mi w oczy. – Skąd ty ją znasz tak dobrze?
    - Z dawnych lat, przecież już mówiłem.
    - Nie mówiłeś! – pokręciła głową.
    - Nie chrzań. Jeszcze podczas świąt wspominałem… nie zmieniaj tematu.
    - No więc, wchodziłyśmy tam, a ona przez cały czas kręciła się przy mamie, podpowiadała, pokazywała kiecki, dodatki, popędzała ekspedientki…
    - I co w tym dziwnego?
    - Nic! Tylko mama wzdychała, kiedy dowiadywałyśmy się ile to kosztuje, potem szłyśmy dalej i sytuacja się powtarzała.
    - No i co?
    - A to, że kiedy wyszłyśmy znowu na parking, to przed twoim jeepem czekał taki wózek, załadowany tymi wszystkimi pakunkami, które leżą na stole. I prezesowa powiedziała, że to wszystko jest nasze.
    - A sama niczego nie kupiła?
    - Kupiła. Torebkę, za ponad siedem tysięcy i jakieś drobiazgi, ale zabrała je ze sobą. – Joasia roześmiała się. – Pani Lidka też kupiła sukienkę i jakieś drobne fatałaszki, ale to wszystko zmieściło się jej do jednej papierowej torby. Więc jak jeep podjechał pod hotel, to wyglądał niczym bagażówka… ale numer! – zawołała, otwierając jeden z pakunków i wyjmując jego zawartość. To była damska bielizna.
    - „Gazes” – zawołała. – Światowa marka! – oglądała zafoliowane opakowanie, zawierające chyba z tuzin sztuk. – Nie, no… – z zapałem rzuciła się do przeglądania zawartości pozostałych pakunków.
    W międzyczasie zadzwonił mój telefon.
  • #63
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Dzwoniła Dorotka. Poinformowała mnie, że w jednym z pakunków leżących na stole, znajduje się koszula, krawat i spinki. I że to jest właściwie prezent od Marty, bo próbowała coś dla mnie znaleźć, ale ograniczały ją koszty. Jednak żartobliwie wybrały i skonsultowały cały komplet, więc jeśli chciałbym jej sprawić przyjemność, to na kolację powinienem wszystko to założyć.
    Cóż! Obiecałem.

    Kiedy Marta wróciła z łazienki, Joasia miała już pobieżny przegląd sytuacji.
    - Mamo! Tu masz nowe majtki i biustonosze. Ale szykowne! Sukienkę odprasowałam, wisi na wieszaku, powinna wyglądać nieźle. O reszcie nawet nie będę wspominać, żeby ci nie zawracać głowy, jutro sobie pooglądasz, a teraz zajmij się ubieraniem.
    - Ty jesteś przygotowany? – Marta obrzuciła mnie spojrzeniem, kierując się w stronę lustra.
    - Prawie – odparłem, oglądając wykwintną koszulę. – Joasia robi tu za pokojówkę i jest w tym naprawdę niezła – zażartowałem.
    - Ale mi dziękujesz! – skrzywiła się.
    - Kocham cię, córeczko! – odpowiedziałem. – Przecież wiesz!
    - No, to cię uratowało! – usłyszałem w odpowiedzi.
    I tak, cały czas biegając nieco chaotycznie, prawie zdążyliśmy do ósmej, kiedy zawitała do nas Dorotka.
    Wyglądała rewelacyjnie młodo. Jak ona to robiła i kiedy zdążyła? Wieczorowa, ale dość krótka suknia do kolan, znów doskonale harmonizowała z odcieniem jej ciała i bursztynową, dobrze mi znaną biżuterią. Oczy delikatnie zaakcentowane… Była po prostu śliczna! Wszystkie modelki z pierwszych stron gazet mogły tylko zazdrościć jej urody.
    Marta poprawiała jeszcze makijaż, Joasia oglądała ją ze wszystkich stron, a ja czekałem niemal spokojnie, czując się trochę sztywno w nowiutkiej, najmodniejszej krojem koszuli.

    - Pani Marto, jestem pod wrażeniem! – oświadczyła zaraz po wejściu. – Ta suknia prezentuje się jeszcze lepiej niż wyglądała w sklepie, prawda? – zwróciła się do Joasi. – Doskonale pani w niej wygląda!
    - Mnie się też bardzo podoba – przyznała Joasia. – Chociaż… nie wiem, czy mama się nie obrazi, ale to jest suknia dla… dorosłych pań!
    Te słowa zabrzmiały bardzo dwuznacznie, Joasia zdała sobie z tego sprawę, ale odpowiedzieć nie zdążyła.
    - Dziękuję ci, córeczko! – odezwała się Marta z przekąsem, kontynuując zabiegi przy lustrze.
    - Nieprawda! – spokojnie oznajmiła Dorota. – Owszem, podlotki takich nie włożą, ale tylko dlatego, że nie miewają okazji. Bo to nie jest strój na dyskotekę gdzieś w stodole.
    - To na pewno! – przyznała Joasia, ale wyraźnie traciła pewność siebie. – Mama nawet nie zdążyła obejrzeć tej drugiej, którą tu znalazłam…
    - Pani Joasiu! Jutro też jest dzień! – przyhamowała ją Dorota. – I też będzie trzeba się coś na siebie nałożyć.
    - Ale ja oglądam, bo jutro idę do pracy... – Joasia nostalgicznie wpadła jej w słowo.
    - A po co? – zapytałem.
    - Jak to po co? – nie zrozumiała.
    - Masz rację! – Dorota skierowała odpowiedź do mnie.
    - Córcia! Dostałaś właśnie dzień wolnego, rozumiesz to?
    Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Naprawdę? – przeniosła wzrok na Dorotę.
    - Ojcowskiemu słowu nie mogę zaprzeczyć – potwierdziła wymownie i spojrzała na mnie. – Nie znam twoich metod wychowawczych, ale widzę, że jesteś dość wyrozumiały i tolerancyjny wobec swoich dzieci.
    - No przepraszam cię, a komu mam pomagać i ułatwiać życie? – zapytałem retorycznie. – Na kogo ma liczyć moje dziecię? Po to ma tatę, żeby mieć ostateczną instancję, gdy wszystkie inne już zawiodą.
    - Zawsze jesteś taki? – drążyła.
    - Zawsze! – potwierdziłem.
    - To świetnie! – uśmiechnęła się. – Obawiałam się troszeczkę, że możesz być odrobinę niezadowolony… Ale skoro uwielbiasz pomaganie…
    - Co znowu wymyśliłaś? – coś mnie tknęło.
    - Nic takiego. Bałam się, że stracisz humor, kiedy ci powiem, że zapłaciłam za wszystko kartą kredytową od twojego samochodu…
    Joasia i Marta znieruchomiały, a ja pokiwałem tylko głową.
    - Zdążyłem się z tym oswoić, bo Romek mnie uprzedził, że możesz tak zrobić. No cóż… – westchnąłem. – Teraz niech bank się martwi! W końcu to karta kredytowa.
    - Otóż to! Czyli idziemy na kolację w doskonałych nastrojach?
    - Jasne! – potwierdziłem spokojnie. – Wszystkie wyglądacie jak z żurnala, a ja jeszcze nigdy nie miałem przyjemności spożywania kolacji w tak pięknym i licznym towarzystwie!
    - Musisz częściej kupować żonie sukienki! – dogryzła mi, kiedy już wychodziliśmy.

    Kolacja zapowiadała się elegancka, ale spokojna, bez nadzwyczajnych wydarzeń. Jak zwykle, okazało się, że Dorota zarezerwowała stolik już wcześniej i tak samo uzgodniła menu z szefem kuchni, a ideą przewodnią były dania kuchni włoskiej. Drukowane menu mogliśmy pooglądać, jednak zapowiedziała, że będziemy mogli z niego zamawiać dopiero wtedy, kiedy coś nie będzie nam smakowało. I od samego początku mocno zajęła się Martą, mnie zostawiając lekko na boku.
    Zastrzegła też, że nie chce już rozmawiać o zakupach, natomiast wyciągała ją na zwyczajne opowiastki. Sama też wspominała różne, mało znaczące historyjki ze swojego życia, dowodząc, iż jest zwyczajną, zapracowaną kobietą z bardzo podobnymi, bytowymi problemami.
    Powód tego był dla mnie zrozumiały, bo Marta początkowo była bardzo spięta, jakby lekko odurzona, albo jak we śnie. Jakby nie wierzyła w realność tego wszystkiego, co się wokół niej działo. Nawet Joasia zauważyła to jeszcze przed kolacją. Marta funkcjonowała, ale niemal tak jak automat.
    Dlatego też, Dorota oprócz sympatycznej rozmowy, powolutku, bez nacisku, pod pretekstem degustacji i dopełnienia smaku potraw, namawiała ją do picia. Robiła to tak wdzięcznie, że w pewnym momencie poczułem jak i mnie zaszumiało w głowie. A Marta uspokoiła się i odzyskała dobry nastrój.
    Wtedy, Dorota zmieniła kierunek zainteresowań.
    - Poopowiadaj nam trochę o Rosjankach, słyszałam, że to ładne dziewczyny.
    - Po pierwsze, tutaj towarzyszą mi piękniejsze damy, dlatego nie ma nawet o czym mówić. A po drugie, to zadajesz mi tyle pracy, że nie śpię po nocach aby cię zadowolić, więc na Rosjanki nie mam już absolutnie czasu. Ta tematyka dla mnie nie istnieje.
    - Wow! Ale jesteś grzeczny w towarzystwie żony – podśmiewała się ze mnie.
    - Też mi się to wydaje podejrzane – poparła ją Marta.
    - Dobrze wam pokpiwać sobie ze mnie, ale ja muszę sam dbać o wszystko. Sam gotować, sam wyprać i uprasować, sam pozmywać i sam pozamiatać. Oczywiście, to wszystko poza godzinami pracy, bo w dzień jestem w banku, albo gdzieś w terenie. Poza tym mam jeszcze sporządzać i przesyłać raporty. Kiedy ja mogę mieć czas na wygłupy?
    - Oj, nie tłumacz się tak. Przecież żartuję! – Dorota zmieniła ton, po czym zwróciła się do Marty. – Pani Marto, muszę przyznać, że czuję się przy pani nie całkiem komfortowo.
    - Dlaczego?
  • #64
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Ja wtedy zdrętwiałem. Czyżby Dorota postanowiła jej wyznać nasze tajemnice? Jednak burza przeszła bokiem.
    - Bo wysłałam Tomka do Moskwy, nie pytając pani o zgodę i miewam wyrzuty sumienia z tego powodu, naprawdę! Nie złości się pani na mnie?
    - Na panią? Dlaczego mam się złościć?
    - Tomek narzeka, ale pani też musi sama dawać sobie radę ze wszystkim.
    - Już przywykłam – odpowiedziała lekceważącym tonem. – Kiedyś, jak wyjechał pierwszy raz, to było gorzej, ale cóż! Musiałam sobie jakoś radzić. Dzieci były jeszcze niesamodzielne, więc miałam niezły kierat, a teraz to już bajka. Nawet lepiej, bo przynajmniej przyzwoicie zarabia, a tak, niby ciągle gdzieś jeździł, a jak był w domu, to najczęściej przed komputerem, więc pożytku i tak miałam niewiele, a pieniędzy jeszcze mniej.
    - Zawsze coś tam zarabiałem – bąknąłem.
    - Tomek, często jeszcze mniej niż ja! – oświadczyła, spoglądając mi w oczy. – Wystarczało nam na przeżycie i na nic więcej. Ubierałam się w szmateksach, ciągłe problemy co założyć do pracy, samochód niemal pełnoletni…
    - Ale na wycieczki jeździłaś.
    - Tak, dofinansowane z funduszu socjalnego. Gdyby przyszło zapłacić za całość z własnej kieszeni, to musiałabym zostać w domu.
    - A w ogóle jak się pani pracuje? Jaka atmosfera w pracy? Kierownictwo bardzo gnębi?
    - Nie, tak bardzo nie narzekam, chociaż bywa różnie. Są gorsze i lepsze dni, ale wie pani, mam już niemałe doświadczenia, przeżyłam swoje i mogę powiedzieć, że przywykłam. Chociaż nie ukrywam, że marzę o emeryturze. Ale to jeszcze tak daleko…
    - Rozumiem. A ja planuję przejść na emeryturę za jakieś dziesięć lat – oświadczyła nagle Dorota.
    - Co? – wyrwało mi się. – Co to za system emerytalny? Gdzie taki jest?
    - U mnie w głowie! – roześmiała się.
    - No tak… – mruknąłem. – Ty nie musisz dbać o jakieś systemy.
    Marta jednak nie rozumiała sytuacji, więc Dorota jej wytłumaczyła.

    - Ja nie wiążę swojej przyszłości z jakimiś określonymi funduszami, bo skoro pracuję w branży inwestycji finansowych, to po co mi fundusze? Sama potrafię robić to lepiej niż one, dlatego postanowiłam, że jak tylko dzieci osiągną pełnoletniość, to skończę ze stałym zatrudnieniem. A co będę wtedy robiła, tego jeszcze nie wiem. Może zwiedzała świat, może zaszyję się gdzieś pod palmami, a może wrócę do Polski nad jeziora albo w Bieszczady… jeszcze nie wiem.
    - Weź mnie ze sobą – zaproponowałem, niby żartując.
    - Mnie też! – zawołała Marta.
    - Czemu nie? – roześmiała się Dorota. – Czyli co, umawiamy się na spotkanie za dziesięć lat, na którym podejmiemy decyzję o sposobie spędzania wspólnego życia na emeryturze.
    Gruchnęliśmy ogólnym śmiechem, ale Marta zachowała jednak przytomność.
    - Brzmi to zbyt pięknie, aby mogło okazać się prawdą.
    - Dlaczego? To fakt, że pomyślałam o tym nie tak dawno, tym niemniej chyba tak właśnie zrobię – spoważniała.
    - Ty to mówisz serio? – jakoś jeszcze nie wierzyłem.
    - Zupełnie! – potwierdziła. – Tomek, weź pod uwagę taką sytuację, chłopcy dorastają i potem wyfruwają z domu, a ja co? Mam siedzieć niczym kwoka i czekać na nich? To nie jest Polska, to są amerykańskie dzieci. Oni będą pod wpływem rówieśników i będą się zachowywali tak jak w Ameryce jest przyjęte. Jeśli zechcą, to będę miała dla nich czas. Jeśli nie zechcą, to będę miała czas dla siebie.
    - Czyli nie planujesz wracać na stałe do Polski?

    Dorota, patrząc mi w oczy, pokręciła głową przecząco. – Musiałabym od razu iść na emeryturę, a mam jeszcze niemało do zrobienia, przecież wiesz o tym. W Nowym Jorku mogę spokojnie pracować, tutaj nie dałabym rady – westchnęła.
    - A ile ma pani dzieci? – zapytała Marta.
    - Dwóch wspaniałych chłopców. Bliźniacy. Poszli już do szkoły.
    - To nie rozumiem pani, bo przecież właśnie teraz, w tym okresie, należałoby im poświęcić najwięcej uwagi.
    - Zgadzam się. Dlatego zajmuję się nimi przez tyle czasu, ile tylko mogę. Na pewno nie mniej, niż inne pracujące mamy poświęcają swoim dzieciom. A poza tym, mają najlepszą szkołę w okolicy, profesjonalnych wychowawców i opiekunów podczas mojej nieobecności… Naprawdę uważam, że jak na zapracowaną mamę, kwestie wychowawcze rozwiązuję dobrze. Zresztą, Tomek widział ich latem, kiedy przyjechali ze szwagrem nad jezioro. Nie wyglądali na zaniedbanych, prawda? – zwróciła się do mnie.
    Gardło nagle mi wyschło, ślina zniknęła gdzieś bez śladu, więc skinąłem tylko głową, próbując zachowywać się spokojnie. Ech, gdyby Marta wiedziała, że to są także moje dzieci, moi synowie…
    - Oczywiście, mogłabym siedzieć przez cały czas w domu i zajmować się wyłącznie nimi – kontynuowała Dorota. – Ale czy to byłoby dla nich najlepsze? Oni będą dorastać, a ranga i pozycja rodziców, jest tam niesłychanie ważna. Nie mogę być kurą domową, nawet z kilkoma milionami dolarów na koncie, bo takie pieniądze nie są tam rzadkością. A ja nie mam miliardów jak Paris Hilton, żeby nie przejmować się niczym i paradować publicznie bez majtek. Ja nie mogę sobie na to pozwolić.
    - A miewasz ochotę czasami tak pospacerować? – bezczelnie jej przerwałem, usiłując zmienić temat.
    Marta spiorunowała mnie wzrokiem, a Dorotka lekko się uśmiechnęła.
    - A jeśli nawet, to co? – zapytała przekornie.
    - Nic! – spasowałem. – Z Moskwy i tak niczego nie zobaczę.
    - No widzisz… poddałeś się, a już miałam nadzieję na jakieś ekstremalne teorie… Dobrze, w takim razie wracamy do szarej, życiowej prozy…
    - Pani pozwala pracownikom na takie zachowania? – Marta wpadła jej w słowo, karcąc mnie spojrzeniem.
    - Nie, absolutnie! – Dorota zamachała rękami. – W żadnym wypadku! Jestem wręcz uznawana w pracy za dyktatorkę. To tylko ten jeden z moich podwładnych jest taki… niepokorny… – spojrzała na mnie z sympatią.
    - Bo umie tańczyć tango! – podpowiedziałem z dumą, zanim skończyła kwestię.
    Roześmiała się. – A wiesz kiedy ostatni raz tańczyłam przed wczorajszym balem?
    - Nie.
    - W lipcu! Pod strzechą i wyobraź sobie, że właśnie z tobą.
    - Nie żartuj! W Nowym Jorku nie masz gdzie tańczyć?
    Na twarzy Marty odmalowało się głębokie zdumienie, ale nie straciła refleksu.
    - No właśnie… Miałam o to samo zapytać.
    - Nie, oczywiście, z tym nie byłoby problemu, ale nie mam z kim tańczyć i nie mam też na to czasu. Za dużo obowiązków biorę na siebie, ale cóż! Inaczej nie umiem.
    - Jakoś wyobrażałam sobie, a wręcz byłam przekonana, że pani życie to jedno wielkie pasmo przyjęć – nieoczekiwanie wyznała Marta.
    - Jak u dawnych wielmożów? Nie, proszę pani… – śmiech zgasł na jej ustach. – Moje życie to zwyczajna, zorganizowana praca na dużych obrotach. Owszem, spotykamy się z mężem ze znajomymi, przyjmujemy gości, bywamy też na przyjęciach, ale na nich się nie tańczy. A poza tym nie lubię tańczyć z nieznajomymi, bo niemal zawsze mi się wydaje, że mnie obmacują…
  • #65
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - John nie umie tańczyć? – zapytałem, zanim te ostatnie słowa do mnie dotarły. I wtedy zrobiło mi się ciut za ciepło.
    - Kiepsko mu to idzie – przyznała, krzywiąc się, jakby zjadła cytrynę. – Tłumaczył mi, że nigdy na taką naukę nie miał czasu, a teraz już za późno…
    - Więc z kim tańczyłaś na początku balu?
    - A tańczyłam? – odbiła pytanie i zwróciła się do Marty. – Tak w ogóle, jestem pani wielką dłużniczką za to, że pozwoliła pani bawić się nam tak długo. Naprawdę, jestem bardzo zobowiązana!
    - Ależ to nic takiego! – krygowała się Marta. – Ja też bawiłam się doskonale, cały bal był bardzo udany, chociaż na początku miałam pewne wątpliwości… – spojrzała na mnie znacząco.
    Dorota zachichotała. – Ma pani na myśli ten epizod przy państwa stoliku? – śmiała się otwarcie. – To już Tomka zasługa! Ja planowałam inaczej, że podejdę, przywitamy się jak starzy znajomi, bo w końcu znamy się od wielu lat, a co usłyszałam? „Pani dyrektor”… „pani dyrektor”! – wydymała usta. – I pomyślałam, że skoro ja jestem „pani dyrektor”, więc Tomek będzie nieznajomym!
    - Ale wymyśliłaś… – nie kryłem dezaprobaty.
    - Dawałam ci szansę na normalne zwracanie się, ale ty z niej nie skorzystałeś!
    - Przesadzasz! Chciałem cię uhonorować, a nie obrażać.
    - Ty mnie nie musisz „honorować”, ani tytułować. Od tego są inni i jest ich co niemiara. A ja mam naprawdę niewielu znajomych, z którymi mogę normalnie porozmawiać i których nie muszę się obawiać, że co najmniej obrobią mi tyłek. Dlatego pozostań tym kim jesteś i więcej nie próbuj mnie „honorować”.
    - Dobrze już, dobrze, nie będę! – pozornie się poddałem. – Bo mówisz do mnie takim tonem, jakbyś co najmniej była jakąś… dyrektorką…
    - Zamorduję! – wysyczała, tłumiąc śmiech. – Jesteś łobuz! Taki zwyczajny łobuz! Ale sam tego chciałeś, więc koniec żartów! Wracamy do spraw służbowych.
    - Teraz? – próbowałem się opierać.
    - Jak najbardziej. Właśnie teraz! I mówię poważnie – wyjaśniła spokojnie. Uśmiech zniknął z jej twarzy. – Tomek, chciałabym spróbować jakoś wczuć się w atmosferę tamtego kraju, bo wszystko muszę sobie wyobrażać. Dlatego poopowiadaj trochę, o czym tylko chcesz, przy czym nie musisz powtarzać tego co zawarłeś w raportach, opowiadaj raczej o tym, co znajduje się pomiędzy wierszami. Czyli drobiazgi na dużym tle.
    - Wolałbym, żebyś zadawała mi pytania, więc wymyśl jakieś, ale najpierw napijmy się czegoś, bo mi język zaschnie…

    Pomilczała przez chwilę, mierząc mnie wzrokiem, a potem zwyczajnie zapytała o Ankę i jej chłopaka. A po moich krótkich wyjaśnieniach, jakoś płynnie przeszliśmy do całej sytuacji w Moskwie. Moich zadań, relacji w banku, opisów niektórych moich rozmówców, a nawet ciekawych epizodów z codziennego życia.
    Dorota nie pozostawała przy tym bierna, zadawała pytania, czasem naprawdę banalne i według mnie mało interesujące. Przy tym, niektóre sprawy kazała pomijać, a inne roztrząsaliśmy bardzo drobiazgowo. Wyszła z tego taka zwyczajna, koleżeńska relacja z pobytu za granicą. Równie dobrze mógłbym opowiadać tak kumplowi.
    Marta w tym czasie niemal zupełnie się nie odzywała, aż Dorota zapytała ją otwarcie, czy nie czuje się urażona, albo też nudzi się przy nas.
    - Nie! – padła krótka odpowiedź. – Słucham z zainteresowaniem, bo wreszcie mam okazję dowiedzieć się czym zajmuje się Tomek i jak wygląda jego życie w otoczeniu Rosjanek.
    Dorota nie skomentowała tego, tylko gładko powróciła do zadawania kolejnych pytań. A ja do kontynuowania moskiewskiej opowieści.

    To wszystko było przeplatane daniami kuchni śródziemnomorskiej i oczywiście winami. W wyniku tego, w pewnym momencie, panie zabrały torebki i opuściły na jakiś czas stolik, a kiedy wróciły, Dorota zapytała wprost.
    - Tomek, pamiętasz prezesa z wczorajszego balu?
    - Oczywiście. Przecież dzisiaj jadłem z nimi obiad.
    - Aha! – skomentowała krótko i znacząco. – Dlaczego o tym nie mówisz?
    - Nie pytałaś! – wydąłem wargi. – Nikogo nie zainteresowało to, co ja dzisiaj robiłem i z kim, bo zajmowałyście się wyłącznie sobą. A Kamila jest całkiem sympatyczną dziewczyną.
    Zapadła znacząca cisza, ale tylko na moment. Spoglądałem na nie z tak niewinnym wzrokiem, że Dorota szybko wróciła do swojej roli.
    - Prezes cię zaprosił?
    - Tak. Inaczej nie śmiałbym im przeszkadzać.
    - Więc nie cedź informacji, tylko opowiadaj co się działo. – zażądała.

    Opowiedziałem. Nie kryjąc przy tym ani wrażeń z dwuznacznych zaczepek Kamili, ani emocji po propozycjach Zielonika.
    - I co, przyjmiesz jego ofertę? – zapytała, kiedy zakończyłem.
    - Nie przesadzaj! W roli szefowej jesteś o wiele sympatyczniejsza niż on.
    - Mam nadzieję! – potwierdziła żartobliwie.
    - A propozycję Kamili? – zapytała Marta.
    - Tu nie mam już wyboru – stwierdziłem. – Byłem gotowy, ale ona nie przyszła.
    Musiałem im opowiedzieć o moim smętnym, samotnym pływaniu w basenie, co zresztą doskonale poprawiło ich ogólny nastrój. Teraz obydwie pokpiwały sobie ze mnie i nie omieszkały dodać, że Zielonik z Kamilą siedzą kilka stolików od nas i łypią w naszą stronę.
    - Musisz sporządzić raport o tej rozmowie – oświadczyła nagle Dorota.
    - Mówisz to poważnie?
    - Jak najbardziej! – przestała się uśmiechać. – Jutro do wieczora chcę go mieć na swoim służbowym koncie.
    - O naszych rozmowach na balu też mam raportować? – spojrzałem na nią bezczelnie. Ale nie podjęła rękawicy.
    - Przestań! – padła krótka odpowiedź. – Mówię zupełnie poważnie!
    - No dobrze – poddałem się. – O Kamili też napisać?
    - Oczywiście. Wszystko co zapamiętałeś, cały przegląd sytuacji, tak jak relacje z twoich spotkań w Rosji z biznesowymi rozmówcami.
    - A ja nie jestem już po godzinach pracy? – protestowałem.
    Popatrzyła na mnie z lekką ironią. – Ty mnie nie drażnij!

    - A co byś zrobiła, jakbym tego nie napisał? – zapytałem niespodziewanie.
    - Nic wielkiego – oznajmiła spokojnie. – Przypomnę ci tylko o wysokości twojego kredytu do spłacenia…
    - Ale ty jesteś! – zawołałem. – Mogę poprosić o drugi zestaw pytań?
  • #66
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Sam zapytałeś, więc możesz wybierać zestawy jakie chcesz! – śmiała się w głos.
    - No i widzisz… – zwróciłem się do Marty. – Myślisz może, że jak pijemy razem wino, to szefowa coś mi odpuści? Nic z tego. Wykonać polecenie i już! I to na czas!
    - Taką przełożoną to powinieneś po rękach całować, a nie marudzić! – zawołała. – Masz szczęście jak w totolotku, a kwękasz niczym stara baba.
    - Jutro jest poniedziałek – zauważyła Dorota, pomijając Marty słowa. – I tak masz cały dzień na opracowanie materiału.
    - Miałem nadzieję na jakieś zajęcia w podgrupach… – stwierdziłem ostrożnie. – A możesz mi dać rękę, żebym ją pocałował?
    - Nic z tego – udawała stanowczość. – To ja mam jutro dzień tak zapełniony od samego rana, że nie wiem kiedy będę mogła zjeść kanapkę, a ty rozklejasz się z powodu jednej notatki?
    - No dobrze – westchnąłem. – Przecież wiesz, że napiszę, chociaż cały czas nie wiem po co ci to potrzebne.
    - Jak tylko skończę doktorat, to napiszę książkę pod tytułem „Seksizm w polskich realiach kulturowych i gospodarczych”. Powoli gromadzę materiały, żeby dobrze udokumentować swoje tezy.
    - Aż tak ci prezes wczoraj dokuczył? – zdziwiłem się.
    - Nie tylko on – odpowiedziała. – Ale on był najbardziej bezpośredni. A ponieważ spotykam się z tym zjawiskiem nawet teraz i to na szczeblu oficjalnym, więc zapisuję wszystko co może się w przyszłości przydać.
    - Pani jest zaskoczona? Nawet politycy z pierwszych stron gazet pozwalają sobie na niemiłe teksty – podpowiedziała Marta.

    - To też odnotowuję – przyznała Dorota. – Wypowiedzi, za które w Ameryce wylatuje się z polityki, a jeszcze szybciej z pracy, w Polsce są niemal codziennością. Przyjmowaną zupełnie obojętnie przez zdecydowaną większość społeczeństwa. Czy pani zdaje sobie sprawę, że spotykam się z tym niemal przy każdym pobycie w kraju? Za każdym razem któryś z moich rozmówców zaczyna gulgotać, zachwycając się nie moją wiedzą, ale urodą i/lub wątpiąc w kwalifikacje zawodowe, czasem nawet sugerując, że nie za darmo dostałam stanowisko. Posuwają się także do czynienia mniej lub bardziej zawoalowanych propozycji łóżkowych. I to wszystko robią ludzie, którzy tak jak i ja, są wtedy w pracy! Z którymi spotykam się służbowo, a nie na kolacji przy świecach! Jak ja mogłabym tutaj z nimi pracować na stałe? Zresztą, kiedyś już spróbowałam i wiem jak wygląda praca w Polsce, dlatego nigdy więcej!
    - Czyli wszystko ma swoje wady i zalety – skomentowała Marta, wzdychając. – Pani jest bez wątpienia piękną kobietą, której uroda najwyraźniej budzi instynkty…
    - I nie tylko samcze! – Dorota wpadła jej w słowo. – Problemy mam również z paniami i wcale nie tak rzadko. Mogę nawet powiedzieć, że czasami bywają jeszcze bardziej złośliwe niż panowie.
    - O! To od dzisiaj nie będę ci już tak bardzo dokuczał! – zażartowałem. – Najwyżej troszeczkę.
    - Ty lepiej nie ryzykuj! – pouczyła mnie żona. – Też masz język niewyparzony…
    - Nie będziesz pisała o mnie w tej książce, dobrze?
    - Dlaczego miałabym pisać o tobie? – zdziwiła się głośno Dorota. – Jak na razie jesteś całkiem grzeczny, a że czasami trochę niesforny… złożę to na karb twojego przepracowania. Człowiek aż tak przemęczony jak ty, ma przecież prawo do pewnych… hm… powiedzmy niedokładności, albo też niezręczności w wyrażaniu swojego podziwu i uwielbienia dla służbowego kierownictwa …
    Śmiałem się na cały głos, a obydwie mi wtórowały.

    - I jak się tobą nie zachwycać? – pytałem, łapiąc oddech. – Przecież określiłaś to jeszcze lepiej niż ja sam bym to ujął! Ach, co za celność spostrzeżeń i trafność sformułowań myśli! Doprawdy, przemowa godna Cyco… tfu! Cycerona!
    - Tak, Cycoliny! Teraz wiem jak o mnie myślisz! – odpowiedziała przekornie.

    Śmialiśmy się szczerze i serdecznie, ale przejście do tego stanu było tak niespodziewane dla Marty, że wyglądała na zmieszaną. Nic dziwnego, przecież nie rozumiała naszej zażyłości, ani nie wiedziała, że dla Doroty jestem nie tylko zwyczajnym pracownikiem.
    - Myślę bardzo pozytywnie! – kontynuowałem poprzedni wątek. – I gdybyś to ty była moją podwładną, to na pewno dałbym ci od jutra podwyżkę!
    - Jasne! Większość panów szefów dałaby mi podwyżkę i na dodatek premię! Niektórzy oferują ją nawet z góry! – dodała rozbawiona. – Oj, Tomek… – wróciła do powagi. – Z tobą mogę się pośmiać, ale uwierz mi, że tak na co dzień, wcale nie jest to takie śmieszne.
    - Odpuść już ten temat! – poprosiłem. – Ja wspomniałem o podwyżce dlatego, że liczyłem na twoją wzajemność, a nie po to, żeby ci dokuczać.
    - Zastanowię się nad tym – odparła z całkowitą powagą. – Myślę, że po naszej rozmowie z Jacobem jest doskonały pretekst, żeby tam umocować ciebie troszkę wyżej. Pani Marto, a jakie jest pani stanowisko w kwestii pobytu Tomka w Moskwie? Mogę jeszcze na niego liczyć? Wytrzyma pani w domu sama?
    - Oj, proszę nie przesadzać. To nie jest problemem! – oznajmiła Marta. – Jeśli jest przydatny, to proszę bardzo. Ja sobie doskonale daję radę sama. Już wspominałam, że wolę jeśli zarabia poza domem, niż siedzi w domu bez pieniędzy.
    - Dziękuję, będę teraz spała spokojniej. Naprawdę miałam obawy jak pani to wszystko przyjmuje.
    - Niepotrzebnie. Ja już trochę lat przeżyłam i wiem, że jeśli nie ma podstaw materialnych, to samym powietrzem zbyt długo żyć się nie da.
    - Oj, tak! Pieniądze szczęścia nie dają, ale spróbuj być szczęśliwym bez pieniędzy! – wtórowała jej Dorota, ujmując kieliszek i zwracając się do mnie. – To co, dostałeś od żony swoiste błogosławieństwo na pobyt, więc nie mam innego wyjścia, załatwię ci tę podwyżkę. Tak po znajomości! – dodała szeptem, ale takim, żeby Marta usłyszała.
    - Nie chcę po znajomości! – skrzywiłem się nagle, stawiając już uniesiony kieliszek z powrotem na stole.
    Obydwie spojrzały na mnie, zaskoczone zupełnie.

    Byłem nieco na rauszu i cała sytuacja wydawała mi się coraz bardziej komiczna. Siedziałem przy stole obok własnej żony i przekomarzałem się z Dorotką, moją szefową, z którą namiętnie kochałem się w nocy, a wspomnienie tych gorących chwil coraz bardziej przesączało mi się do mózgu, obawy zaś dekonspiracji nikły i oddalały gdzieś w niebyt. Mówiąc wprost, miałem coraz większą ochotę na bis, chociaż widoki na realizację tegoż były marne, żeby nie powiedzieć wprost, beznadziejne.
    Bo niby co miałem zrobić? Powiedzieć żonie, żeby sobie już poszła, bo mamy ochotę na małe co nieco? To przecież niczego by nie zmieniało! Nawet gdybyśmy byli tylko we dwoje, to Dorota była tu obserwowana przez wiele par oczu, a także hotelowy monitoring. Nie mieliśmy żadnych szans na realizację upojnych chwil we dwoje bez pozostawienia za sobą wyraźnych śladów, co sprowadzało taką możliwość do zera.
    Dziwne, ale miałem wrażenie, że ona też by chciała i tak samo tego pragnie. Jakby istniała między nami niewidzialna nić łączności, jakieś niezależne od świadomości porozumienie ciał, które od dawna podpowiadały umysłom, jak mamy się wobec siebie zachowywać.
    A może to była tylko chemia? Może nasze ciała wysyłały do siebie taką falę feromonów, przed którą nie sposób było się obronić? Przecież, jak dotąd, nawet kiedy mówiła „nie”, to i tak nasze spotkania kończyły się w łóżku. Nigdy nie dotrzymała nawet własnych, głośno ogłaszanych mi wcześniej postanowień, dotyczących wstrzemięźliwości w tych naszych kontaktach, chociaż w innych tematach potrafiła postępować z żelazną konsekwencją i logiką. Bez żadnych odstępstw od powziętych decyzji!
    Nie, to nie była tylko chemia.
  • #67
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Wczoraj, kiedy podczas balu kochaliśmy się w saloniku na sofie, mógłbym jeszcze tak pomyśleć. Że to był tylko instynkt, takie słabe echo tamtego, cudownego lata, kiedy kochaliśmy się zawsze i wszędzie. Echo, tego niemal już zapomnianego widoku jej wspaniałego, nagiego ciała, bo wtedy nie tak często trudziła się zakładaniem kostiumu i zwykle kąpała się w jeziorze tak jak ją Pan Bóg stworzył.
    Nie, to nie tylko chemia. Bo wczoraj był jednak ten ciąg dalszy, który bez wątpienia nastąpił z jej inicjatywy, a co najmniej za jej całkowitym przyzwoleniem. Ten drugi raz, który tak sprytnie zorganizowała nam Lidka, okazał się fantastyczny! Kochaliśmy się przecież tak jak przed laty. Z ogromną czułością i pełnym zaangażowaniem, jakby poza nami świat nie istniał!
    To nie był gwałtowny wybuch namiętności, który trzeba szybko ugasić, aby udręczone ciała zaznały ulgi. Były natomiast wysmakowane, wysublimowane, znane tylko nam pieszczoty, którymi ochoczo obdarzaliśmy się wzajemnie, czerpiąc swoją radość z zadowolenia partnera.
    To nie był przypadkowy seks. Tak kochają się ludzie, którzy bezgranicznie sobie ufają i chcą dać tej drugiej osobie wszystko! Ludzie, którzy darzą siebie prawdziwym uczuciem.
    Nie chciała o tym mówić, ale tego dowiodła.

    A ja kochałem się w niej od dawna, to wiedziałem na pewno. Wiele też razy głośno wobec niej deklarowałem uczucie, ale nigdy nie zrewanżowała mi się podobnym oświadczeniem. Nawet wtedy, przed laty, kiedy całymi tygodniami nie rozstawaliśmy się ze sobą, ani w dzień, ani w nocy. Kiedy ją o to pytałem, kładła mi palec na wargach, zmuszając do milczenia. I zamiast wytłumaczyć dlaczego tak robi, przypominała tylko, że jestem żonaty.
    Jednak od tamtego lata sytuacja się zmieniła. Kiedy spotkaliśmy się ponownie, dowiedziałem się, że jej wspaniali, cudowni chłopcy są efektem naszych wspólnych, tamtych wakacji. To ja byłem ich tatusiem! I to jej decyzja, której wcześniej nie znałem, na zawsze nas połączyła. A informatyczne sztuczki Romka sprawiły, że nosili też moje nazwisko.

    Właściwie, już pogodziłem się z tym, że nie usłyszę od niej słów „kocham cię”, bo otwarcie mówiła, że nigdy nie wystąpi przeciwko mojej żonie, gdyż jest najwyżej jej dłużniczką. Rywalką natomiast nie będzie nigdy, bo tego nie chce. Mimo to, jestem jej bardzo potrzebny, bo nie chce też krzywdzić naszych dzieci, które w końcu powinny poznać ojca. Dlatego, w tajemnicy przed Martą, pomagała nam we wszystkim, ale dla mnie ta wczorajsza noc była ważniejsza od wszystkich jej milionów, które miała na swoich kontach.
    Lidka miała całkowita rację, kiedy w licu powiedziała mi w Pokrzywnie, że samym swoim pojawieniem się, zburzyłem tę konstrukcję, którą na moje spotkanie Dorotka budowała przez szereg lat. Wczoraj to zrozumiałem.
    Tak samo jak i ja, nie potrafiła uwolnić się od tamtego lata. Ono w niej żyło, tliło się wspomnieniem tych radosnych, beztroskich i szczęśliwych dni, kiedy to ja byłem całym jej światem, kiedy to mój język wsuwał do jej ust owoce winorośli, kiedy każdego ranka wypędzała mnie na biegową trasę, a potem piliśmy kawę z mlekiem, pływali w jeziorze, razem jeździli na motocyklowe wycieczki… kiedy przytulona zasypiała i co rano budziła się przy mnie z tym swoim ekscytującym, iskrzącym spojrzeniem i uśmiechem na buzi…
    Nie mogłem mieć wątpliwości, że o niczym nie zapomniała i brakuje jej tego! Tak samo, jak i mnie brakuje! A wczoraj nastąpiła po prostu eksplozja. Nasze długo tłumione pragnienia, wreszcie znalazły swoje spełnienie…
    Na jak długo nam tego wystarczy?

    Paradoks sytuacji polegał na tym, że teraz dzieliły nas tysiące kilometrów, chociaż chwilowo siedzieliśmy obok siebie, w towarzystwie mojej żony, która nie miała najmniejszego pojęcia o tym wszystkim, co naprawdę kiedyś nas łączyło, no i łączy nadal. I dlaczego pozwalam sobie na dziwne zachowania wobec tej przepięknej, młodej kobiety, która w pracy jest moją przełożoną, a na dodatek żoną prezesa banku.
    Tym niemniej, na powtórkę wczorajszej sytuacji nie było nadziei. Ale skoro tak, to przecież Dorotka i tak może mi pomóc w utarciu nosa Marcie. Niech wreszcie moja własna żona przestanie mnie lekceważyć, niech przypomni sobie, że ma męża, bo mimo moich grzeszków, jakoś nie mogłem zapomnieć, że najczęściej odwraca się do mnie tyłem… Niech wie, że taka piękna kobieta potrafi mnie traktować inaczej!

    - O! To coś nowego! – zauważyła Dorota. – Podwyżki nie chcesz? – odstawiła kieliszek, wpatrując się we mnie.
    - Nie powiedziałem, że nie chcę. Tylko nie chcę po znajomości! Gdybyś mnie tak na przykład pochwaliła, że jesteś ze mnie zadowolona, doceniasz moje starania i że jestem ci potrzebny, a może nawet niezbędny i na podwyżkę zasłużyłem, to wiesz jaką miałbym motywację do pracy?
    Siedziała nieruchomo, wpatrując się we mnie. – Czyżbyś nie pamiętał, że ja to mówiłam, kiedy paliliście z Jacobem cygara? I czy sądzisz, że gdybyś nie był mi potrzebny, to siedziałbyś ze mną przy tym stole?
    - Moja żona tego nie słyszała…
    - Ach, o to chodzi! – roześmiała się. – Chciałam tylko zrobić ci przyjemność, mówiąc, że to po znajomości, skoro jednak nie chcesz… Pani Marto, potwierdzam, że Tomek na podwyżkę zasłużył i nie zamierzam go nikim zastąpić.
    - No i jak ciebie nie kochać? – zapytałem, ujmując kieliszek – Teraz z przyjemnością i czując się zaszczycony, wzniosę toast za naszą współpracę! Oby nigdy się nie zakończyła i żebyś zawsze była mną usatysfakcjonowana, a ja szczęśliwy, że mam taką cudowną szefową!
    - Oby! – zwilżyliśmy usta, a Dorota zanim jeszcze postawiła kieliszek, skomentowała. – Ta fraza na końcu przypominała już zwyczajne lizusostwo, ale niech ci będzie – śmiała się. – Chociaż zastrzegam, że komplementy nie zwiększą kwoty twojej podwyżki.
    - Masz ci los. Przecież powiedziałem, że nie chcę podwyżki ani po znajomości, ani za komplementy. Człowiek powiedział prawdę, to mu nie wierzą…
    - A nie boisz się wypowiadania takich słów, siedząc obok żony? To nawet trochę niegrzeczne.
    - Wybaczysz mi, kochanie, prawda? Moja szefowa zasługuje na takie określenia.
    - Zastanowię się nad tym – odrzekła, udając powagę.
    - Nie zapomnij, że jesteśmy z nią umówieni na spotkanie za dziesięć lat.
    - Mówisz, że do tego czasu nie warto cię bić?
    - Jasne! A później też nie.
    - Dobrze, czuję się przekonana.
    - Masz talenty dyplomatyczne – zauważyła Dorota. – Sprawnie się wywinąłeś.
    - Nadrobię to później - prowokowałem.
    Wiedzieliśmy o czym mówię, ale żadna nie skomentowała moich słów.

    Tuż po północy, Dorota przeprosiła nas, mówiąc, że musi się już pożegnać, bo rano wcześnie wstaje. A że bawiła się z nami świetnie, to ponawia swoje zaproszenie i chce razem z nami zjeść kolację również w jutrzejszy wieczór. Cały dzień pozostawiła nam do swobodnej dyspozycji, przypominając mi tylko o konieczności sporządzenia notatki. Godzinę spotkania miała określić telefonicznie.
    I wprawdzie zachęcała nas do pozostania jeszcze we dwoje, jednak nie mieliśmy na to ochoty. Marta oświadczyła, że jest już zmęczona natłokiem wrażeń dzisiejszego dnia, na co Dorota przypomniała jej o możliwości porannych zabiegów, namawiając byśmy skorzystali z nich we dwoje. Natomiast ja czułem, że nie wysiedzę tutaj myśląc o tym, że będzie sama w tym wielkim łóżku. Gdybym mógł się do niej jakoś dostać… Ale nadziei nie było.
    Zdecydowaliśmy zatem również wracać do siebie, odprowadzając po drodze Dorotkę. I kiedy dochodziliśmy do drzwi jej apartamentu, zatrzymała się, chcąc się już pożegnać.
    - Jeszcze raz dziękuję za bardzo miły wieczór! – zwróciła się do Marty. – Spędziłam te godziny z prawdziwą przyjemnością.
    - Ja również bardzo pani dziękuję! – odpowiedziała Marta. – I nie tylko za wieczór, bo za cały dzień. Nawet nie wiem, co mam powiedzieć…
    - Marta poczekaj, mam propozycję…
    Obydwie spojrzały na mnie.
    - Będziesz spała sama? W takim pustym pomieszczeniu? – zwróciłem się do Doroty.
  • #68
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Czyżbyś chciał mnie pilnować? – zapytała z ukosa, nie tracąc refleksu. – Mam obawy, że nie miałbyś później gdzie wracać. Prawda, pani Marto?
    Żona przyłożyła mi dłoń do czoła, jakby sprawdzała dziecku gorączkę, ale nie czekałem na to co powie. – Przecież możesz pójść z nami! Łóżko mamy duże, zmieścimy się we trójkę!
    Marta kiwała głową z politowaniem, a Dorota parsknęła śmiechem. – Obawiam się, że do rana bym nie zasnęła, a jutro muszę być w pełnej formie.
    - Wręcz przeciwnie! Pilnowana, mogłabyś spać spokojnie, a tak, byle szmer za drzwiami będzie cię budził.
    - A nie bierzesz pod uwagę tego, że mógłbyś się skompromitować? – zapytała Marta.
    - No właśnie! – poparła ją Dorota, po czym zwróciła się do mnie ze śmiechem. – A wiesz, że kiedyś spędziłam w łóżku noc we trójkę? Jak będzie jutro czas, to ci o tym opowiem. Natomiast teraz jeszcze raz pięknie dziękuję i życzę wam udanej nocy!
    Uśmiechnięta, najpierw podała dłoń Marcie, a później pożegnała się ze mną i znikła za drzwiami swojego apartamentu.
    Pozostało nam wracać do siebie.

    - No, ty to masz pomysły! – skomentowała Marta, zrzucając czółenka i próbując zdjąć suknię. – Rozepnij mi zamek! – zażądała, obracając się tyłem.
    Zamiast spełnić życzenie, wsunąłem ręce pod jej pachy i objąłem dłońmi piersi. – Oj, przecież to były żarty, Dorotka się nie obraziła.
    - Nie obmacuj mnie, tylko rozsuń suwak! – podniosła głos. – Na nią się tak napaliłeś?
    - A co, nie warta grzechu? – roześmiałem się z trudem, tym razem podporządkowując się jej poleceniom. Poza tym też musiałem się rozebrać.
    - Oj, Boże! Stary i głupi! I co ty byś z nią robił? Przecież mógłbyś być jej ojcem – ględziła, przez cały czas się rozbierając. – Ale swoją drogą, rzeczywiście jest do kogo wzdychać! – przyznała. – Nic dziwnego, że facetom gały i nie tylko gały na wierzch wyłażą, a poza tym to i wapno się im lasuje!

    Interesujące. Kiedy po raz pierwszy ujrzałem Dorotkę, myślałem dokładnie tak samo. Że nie mam szans, bo może mieć każdego kogo zechce. I w pewnym sensie, było to prawdą. Mogła mieć każdego, więc wybrała mnie.
    - Ty wiesz ile ona ma lat? – padło pytanie.
    - Prawie trzydzieści cztery – odpowiedziałem bez namysłu.
    Marta kręciła głową. – Wygląda na dużo przed trzydziestką. Jak zobaczyłam ją rozebraną przed masażem, to pomyślałam, że jest Joasi rówieśnicą. Gładziutka, zgrabniutka, zadbana w każdym calu! Aż szkoda takiego ciała dla chłopów… Ale mówiła, że niemal codziennie biega, w posiadłości ma basen, więc pływa też każdego dnia…
    - Przecież wiem jak Dorotka wygląda – wypaliłem, zniecierpliwiony. Myśli o niej coraz bardziej mnie podniecały.
    - A skąd? – podejrzliwie odwróciła ku mnie głowę. – Gdzie ty ją widziałeś rozebraną?
    - W lecie, nad jeziorem! Pływała z dziećmi.
    - Prawda, zapomniałam – uspokoiła się, wracając do porządkowania odzieży. – A czemu ty mówisz do niej i o niej „Dorotka”? – zainteresowała się nagle.
    - Najpierw sama twierdzisz, że młodo wygląda, a potem się dziwisz.
    - Tym niemniej, jest twoją przełożoną, a nie dzieckiem. Więc należałoby zwracać się do niej poważnie, czyli „Dorota”, skoro kazała ci mówić po imieniu.
    - Nie zauważyłem, żeby ją to złościło, dlatego też nie widzę powodu, aby zmieniać swoje przyzwyczajenie. Napijesz się jeszcze czegoś? – próbowałem zmienić temat.
    - Możesz mi zrobić drinka, bo to ostatnie wino zostawiło w ustach cierpki smak. I przynieś mi koszulę z sypialni, bo idę pod prysznic.
    - A Joasia gdzie jest?
    - Miała jechać do siebie, więc chyba pojechała.
    Westchnąłem w duchu z ulgą. Przynajmniej córka nie będzie nam dzisiaj przeszkadzać. Zrobiłem drinki i poszedłem po koszulę.
    Niepotrzebnie. Wszedłem za nią pod prysznic, a wtedy, widząc moje zniecierpliwienie, już się nie krzywiła. Nie chciała tylko kochać się w łazience, stwierdziła, że woli w sypialni, więc poszliśmy tam, nawet się nie susząc. I przestała wreszcie marudzić. A po kilkunastu minutach byłem już znacznie spokojniejszy. Marta też.

    Rankiem natomiast zafundowałem sobie powtórkę z rozrywki. A co! Skoro w nocy była dla mnie taka łaskawa…
    Obudziłem się, kiedy jeszcze spała, odwrócona tyłem. Bielizny w nocy nie zakładała, miała na sobie jedynie prześwitującą, niezbyt długą koszulę, która jeszcze nieco się podniosła, ukazując dół pośladków. A że w sypialni było ciepło i nakrywać się nie było potrzeby…
    I nawet ze mną współpracowała, kiedy sen już ją opuścił. Dawno już nie było między nami takiej zgody.

    Śniadanie zamówiłem do pokoju i podałem Marcie do łóżka. A potem rozpisaliśmy sobie zajęcia na cały dzień. Poczynając od porządnego remanentu wczorajszych zakupów, który miała zrobić sama, dwugodzinnej serii zabiegów w spa, poprzez kosmetyczkę dla niej i pisanie notatki dla mnie, obiad i wizytę u Damiana, naszego syna, aż po planowaną kolację wieczorem.
    I, jak to zwykle u mnie, wszystko posypało się już na samym początku.

    Tuż po śniadaniu, kiedy Marta jeszcze się wylegiwała, zadzwonił telefon. Z dołu anonsowała się Joasia, której przecież załatwiłem dzisiaj dzień wolnego. I po chwili zapukała do drzwi, kiedy jeszcze nie zdążyliśmy nawet założyć bielizny.
    Kiedy weszła, nie potrafiłem ukryć niezadowolenia, co oczywiście ją uraziło, bo przecież przyjechała na spokojnie oglądać zakupy i ma do tego prawo! Jakby nie mogła tego zrobić kilka godzin później.
    Oczywiście, do spa wybrały się już razem, ja zrezygnowałem, bo chciałem być tam z żoną! Dorosła córka nie była mi do niczego potrzebna. A skoro nie mogliśmy we dwoje, to ktoś musiał być mądrzejszy.
    W każdym razie, dopiero na obiad poszliśmy razem i to w dodatku z Damianem, który po nas przyjechał. Sam nie chciałem jeździć, bo po pierwsze, warunki drogowe nie były najłatwiejsze, po drugie, nie znałem zbyt dobrze Warszawy, a po trzecie, musiałbym pamiętać, żeby niczego nie pić, a to tutaj łatwe nie było.
    I miałem rację, bo nawet Damian wpakował się w korek, w którym postaliśmy niemało czasu, bo wyjechać nie było jak. A gdy już wyrwał na objazd, to droga okazała się zamknięta. Dlatego, u niego spędziliśmy tylko niecałą godzinę, gdyż Marta chciała wracać i na spokojnie przygotować się do kolacji.
  • #69
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Stała teraz przed lustrem we wczoraj kupionej, wieczorowej sukni i śmiesznie wyginając ciało, usiłowała pooglądać się ze wszystkich stron. Chciała być elegancka i wyglądało na to, że była na dobrej drodze do tego celu. Podobała mi się w tej kreacji.
    - Świetnie wyglądasz! Kurcze, nawet nie wiedziałem, że mam taką młodą i piękną żonę! – komplementowałem ją, przyglądając się zabiegom, które czyniła.
    - Bo ty mnie nigdy nie doceniasz! – odgryzła się przekornie. – Dopiero obcy ludzie muszą się o mnie zatroszczyć – skomentowała wczorajsze zakupy.
    Już miałem odpyskować, że Dorotka wcale nie jest dla mnie kimś obcym, ale na szczęście udało mi się wyhamować. – Tak, troszczą się… za moje pieniądze…
    - No właśnie! – odwróciła się. – Jak ty spłacisz ten kredyt?
    - Nie wiem! – przyznałem bezradnie. – Dorotka obiecała, że coś wymyśli, więc cierpliwie poczekam. Mam dwa miesiące na spłatę, jeszcze jest czas.
    - Dorotka i Dorotka, ciągle „Dorotka”! – mruczała, przechodząc do korekty oczu. – Ty się w niej zakochałeś, czy co? Człowieku, opanuj się! Przecież ona nie jest dla ciebie! – cedziła ironicznie i spokojnie, z wielką pewnością siebie.
    Zirytowała mnie. – A co, ja już jestem do niczego? Jakoś ani w nocy, ani rano, nie narzekałaś! – odpaliłem argument dużego kalibru.
    - Głupi jesteś! – warknęła. – Wam tylko jedno w głowie…
    - To nie zaczynaj! – pyskowałem nadal, chcąc ją zmusić do porzucenia tej tematyki. – Staram się o dobre relacje, to sobie kpiny ze mnie urządzasz!
    Odwróciła się od lustra i opuściła ręce. – Czy mam zostać w hotelu? Może ci przeszkadzam?
    - Przestań! W którym momencie powiedziałem coś podobnego? Które słowa o tym świadczą?
    Piorunowała mnie wzrokiem przez kilkanaście sekund. – Mam wrażenie, że wolałbyś iść sam… – wycedziła powoli.
    - Wiesz co? – odwróciłem się, zrezygnowany i odszedłem na kilka metrów.
    - Nie wiem, ale może się czegoś dowiem? – wpadła mi w słowo.
    - Stosujesz chwyty poniżej pasa i chcesz, bym znowu udowadniał, że nie jestem wielbłądem. Czy ty nie umiesz inaczej? Może lepiej spójrz na zegarek. Nie mamy już czasu.
    Powoli, powoli i w milczeniu, wróciła do lustra poprawiać makijaż.

    Nie dane mi było dłuższe roztrząsanie tego problemu, bo w apartamencie rozległ się dzwonek hotelowego telefonu. Podszedłem do aparatu i podniosłem słuchawkę.
    - Proszę!
    - Witaj, Tomku! – usłyszałem głos Doroty. – Są problemy z kolacją.
    - Cześć! Jakie? – zapytałem zdziwiony.
    - Widziałeś dzisiejszą gazetę „Realia”?
    - Tego brukowca? Nie. Nie czytuję takowych.
    - Ale ludzie czytają, więc radzę ci kupić najnowszy numer.
    - I co w nim znajdę?
    - Zobaczysz. Między innymi naszą wspólną fotografię.
    Zdrętwiałem. – Jaką? Skąd?
    - Z wczorajszej kolacji. Nieważne! – bagatelizowała. – Ale jest inny problem, mnie dotyczący. Od administracji dostałam informację, że w restauracji na dole czeka na mnie kilku dziennikarzy brukowej prasy. W związku z tym, kolacja na dole odpada całkowicie! Mam jednak dla was inną propozycję.
    - Mów dalej – odezwałem się spokojnie. Marta zrozumiała z mojego tonu, że coś się dzieje i zamarła przy lustrze, strzygąc tylko uszami w tę stronę.
    - Zapytaj żonę, kiedy będzie mogła wyjść. Tylko tak na sto procent. Nie może być ani minuty spóźnienia.
    - Za ile minut będziesz gotowa? – zapytałem, odsuwając od siebie słuchawkę telefonu. – Są problemy. Nie pytaj jakie. O której możemy wyjść? Tylko nie możemy się spóźnić!
    - Już jestem gotowa! – odpowiedziała.
    - W tej chwili – powiedziałem podnosząc słuchawkę.
    - Tomek, nie! – Dorota niemal krzyknęła. – Marta musi być gotowa do wyjścia na zewnątrz! – podkreśliła. – Przecież mówię, że kolacja w restauracji na dole odpada. Pojedziemy w inne miejsce. Taksówkami.
    - Aaa… zaczynam rozumieć – powiedziałem i znowu opuściłem słuchawkę telefonu, kierując mój głos do Marty. – Słuchaj, z kolacji na dole nici – wyjaśniłem jej spokojnym głosem.
    Znieruchomiała wtedy, patrząc na mnie szeroko rozwartymi oczami.
  • Nazwa.pl
  • #70
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Dorotka proponuje jednak wypad na miasto. Tylko musisz być gotowa do wyjścia na zewnątrz.
    - Co??? – Marta nie kojarzyła o co chodzi.
    - No… jest zimno, musisz się ubrać do wyjścia.
    - I mam brać coś do przebrania?
    - Dorotko, Marta musi przygotować coś do przebrania? – znów zapytałem do słuchawki.
    - Nie – usłyszałem. – Ale musi wyjść w płaszczu, bo zamarznie po drodze. Wsiądziemy do taksówek i podjedziemy pod sam lokal. Ja wiem gdzie. Zresztą zaraz to uzgodnimy. Chodzi tylko o to, żeby wiedziała, iż wychodzimy na zewnątrz.
    - Nic nie musisz brać, chodzi tylko o to, że wyjdziemy na zewnątrz. I musisz na suknię wziąć coś ciepłego i płaszcz. Ile czasu jeszcze potrzebujesz?
    - Dziesięć minut, nie więcej – Marta chyba zrozumiała, że nie ma co pytać i należy dostosować się do sytuacji.
    - Dorotko, Marta mówi, że dziesięć minut – skomentowałem do słuchawki.
    - Dobrze. Teraz ty słuchaj – dodała. – Masz zaraz jechać na dół, oczywiście sam, bez Marty i pójść na parking taksówek. Tam znajdź dwóch kumatych kierowców i nie dłużej niż po jakichś dziesięciu minutach przyjedź z nimi na moje piętro, starając się nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Czekajcie wszyscy przy wyjściu z windy, ja do was przyjdę. Tam uzgodnimy resztę. Dobrze?
    - Dobrze. Tak zrobię.
    - Zatem do zobaczenia za dziesięć minut – odłożyła słuchawkę.
    Spojrzałem na zegarek. Marta stała bez ruchu i wpatrywała się we mnie.
    - Marta… – zacząłem poważnym głosem. – W wielkim skrócie, bo nie mam czasu. Ja na chwilę wychodzę i gdy wrócę, to już nie będzie czasu na czekanie. Masz dziesięć minut i bądź gotowa do wyjścia w każdej chwili. Proszę! – zakończyłem łagodniej, bo patrzyła na mnie z niechęcią.
    - Słuchaj, może jednak nie pójdziemy? – zapytała zrezygnowana.
    - Nawet o tym nie myśl! – podniosłem głos. – Nie ma takiej opcji. Czekaj z płaszczem pod ręką i nawet przygotuj coś pod płaszcz – kończyłem dialog, ubierając się do wyjścia. Jeszcze w drzwiach ponownie spojrzałem na zegarek.
    - Zostało mi osiem i pół minuty. Kilka minut zejdzie jeszcze na uzgodnieniach. Za jakieś dwanaście, no może piętnaście minut przyjdę po ciebie.
    Wyszedłem na korytarz, nie zwracając już uwagi na jej zachowanie.

    A w windzie, chociaż wcale nie było zimno, postawiłem kołnierz płaszcza. Diabli wiedzą po co, ale jakoś wyobraziłem sobie, że trochę się zakamufluję. Było to bez sensu, z czego zdałem sobie sprawę dopiero po wyjściu na zewnątrz. I tak nikt nie zwrócił na mnie uwagi, bo i po co? Ja byłem tu nikim. Kto mnie nie znał, to tej fotografii w gazecie nie mógł ze mną skojarzyć.

    Taksówki dyżurowały na niezbyt odległym parkingu. Ruszyłem w ich kierunku. Na czele niewielkiej ich kolejki stał czarny mercedes. Podszedłem od strony pasażera i nie zwlekając, wsiadłem do wozu.
    - Dobry wieczór panu! – kierowca przywitał mnie uprzejmie. – Dokąd jedziemy?
    - Dobry wieczór. Na razie nigdzie – odpowiedziałem mu cicho. Popatrzył zdziwiony w moim kierunku. Wtedy bez ceregieli zapytałem. – Ma pan tutaj w kolejce jakiegoś dobrego kolegę?
    Teraz już całkiem odwrócił się na fotelu w moją stronę i przyglądał się uważnie. – Załóżmy, że mam!
    - To proszę posłuchać – zacząłem wyjaśniać. – Jeśli chcecie panowie mieć dobry kurs, to ja za chwilę wyjdę z pana samochodu, wrócę do hotelu i w hallu zaczekam na was. A wy wejdźcie do środka i skierujcie się prosto w stronę wind. – Zna pan rozkład hallu? – zapytałem.
    - Znam – padła krótka odpowiedź. – A jak nas ochrona nie wpuści?
    - Ja do was dołączę i pojedziemy na górę razem. Jeśli ochrona będzie marudziła, to powiem, że jesteście ze mną. Problem w tym, że mogę się z wami spotkać dopiero przy windzie. Jak wyjedziemy na górę, to dowiecie się reszty. Może tak być?
    - No nie wiem… – taksówkarz był odrobinę sceptyczny. – Chociaż właściwie, to na bandytę pan nie wyglądasz…
    Roześmiałem się. – Jak miałbym być bandytą, to czy chciałbym wtedy, żeby pan był z kolegą? – zapytałem ze śmiechem. I od razu wyjaśniłem. – Po prostu będą potrzebne dwie taksówki. Reszta informacji na górze.
    - No to jesteśmy wolni – odparł zdziwiony. – Niech państwo schodzą na dół i jedziemy!
    - Albo pan reflektuje na warunki które przedstawiłem, albo szukam kogoś innego, bo nie mam czasu! – mój głos zdecydowanie stwardniał. – Straciłem już trzy minuty, zostało mi tylko cztery – otwarłem drzwi mercedesa i wyszedłem na zewnątrz. A wtedy rzucił za mną.
    - Dobrze, za cztery minuty jesteśmy w hallu.
    - Tylko proszę nie rozglądać się na boki i maszerować prosto do wind! – jeszcze raz mu powtórzyłem. – Tam do was dołączę.
    - Nie ma sprawy – rzucił za mną, chociaż już się nie odwróciłem.

    Wróciłem do hotelu. W hallu było sporo ludzi, więc nieznajomy w płaszczu raczej nie zwracał niczyjej uwagi. Wyglądałem jak zwykły, nowo przybyły kandydat do wolnego pokoju. A po paru minutach zauważyłem mojego kierowcę w towarzystwie drugiego, jeszcze młodszego, idących według wskazań w stronę wind prowadzących na piętra.
    Ochrona zadziałała i zagrodziła im drogę. Podszedłem szybko i oświadczyłem, okazując kartę, że są moimi gośćmi. Przeprosili, po czym droga stanęła otworem. Szybko weszliśmy do windy i nawet chyba nie zauważyli, który przycisk nacisnąłem. Ale gdy wysiedliśmy, hall piętra był pusty.
    - Proszę poczekać chwilkę – poprosiłem i sięgnąłem po komórkę, aby zadzwonić do Doroty. Nie było jednak takiej potrzeby, gdyż właśnie, już w wieczorowej toalecie, wyłoniła się zza węgła.
    - Dobry wieczór panom! – przywitała się elegancko, podając im kolejno rękę. Widziałem, jak ich gały wychodzą na wierzch, a szczęki opadają.
    - Dobry wieczór… – wydukali, onieśmieleni.
    - Panowie! Rozumiem, że mam przed sobą mistrzów kierownicy! – zaczęła wesołym głosem, ale nie owijała problemu w bawełnę. – Potrzebujemy dojechać do restauracji „Talizman”. Czy wiecie panowie gdzie to jest?
    - Oczywiście! – odezwał się mój rozmówca sprzed hotelu. Jego kolega na razie milczał. – Przecież to prosty kurs.
    - On nie całkiem będzie prosty – Dorota się sprzeciwiła. – Chodzi o to, że mogę mieć „ogon”, który trzeba będzie zgubić. Płacę dobrze, ale chcę się tam znaleźć bez towarzystwa.
    Taksówkarz nie miał szczęśliwej miny.
    - Szanowna pani… – odezwał się z kwaśną miną. – Ja bym chętnie… szczególnie tak pięknej damie…
    - Ale co? – przerwała mu Dorota.
    - No… my jesteśmy spokojne ludzie…
    - Czy ja mówię, że nie? – zapytała, z maleńką niecierpliwością w głosie.
    - Ale… my nie chcemy mieć problemów z władzą… – taksówkarz wyłożył kawę na ławę.
  • #71
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - O, Boże! – westchnęła Dorota. – I pan uważa, że ja takich problemów panom przysporzę? A cóż może mieć do nas władza?
    - No… ja tam nic nie wiem… ale pani wie… – dukał słowa. I nagle wyrzucił. – Dla mnie taksówka to całe życie! Jak podpadnę, to kto mi da jeść?
    - Tomek… – westchnęła z rezygnacją. – Rozumiesz coś z tego?
    - Panowie! – włączyłem się do dialogu. – Tu w grę nie wchodzi żadna władza, żadna policja, ani CBA, tylko sfora dziennikarzy, która dybie na nas w hallu. Stąd i mój sposób rozmowy z panem – wskazałem na mojego rozmówcę. – Panowie, czytujecie chociażby czasami „Realia”?
    - Ja czytam! – odezwał się wreszcie towarzysz mojego rozmówcy. – I tak mi się wydawało na początku, że panią to gdzieś, kiedyś już widziałem, a teraz wiem dlaczego. To chyba pani jest na zdjęciu zamieszczonym w dzisiejszej gazecie, prawda? Na pierwszej stronie…
    - Właśnie o to chodzi – potwierdziłem. – Nie uciekamy przed władzą, ani żadną policją, tylko przed dziennikarzami. Chcemy mieć trochę prywatności. Czy teraz jest jasność?
    - Tylko przed pismakami? – upewniał się ten pierwszy.
    - Tylko! – potwierdziłem. – Mogę panu przysiąc.
    - Na tym zdjęciu, to chyba i pan szanowny się znajduje – wtrącił drugi.
    - Jest pan spostrzegawczy – roześmiałem się. – To co, możemy na panów liczyć?
    Spojrzeli na siebie i już po dwóch sekundach decyzja zapadła. – Z nami jak z dziećmi! – zadecydował pierwszy, wyraźnie ożywiony. – Jak nie ma problemów z władzą, to my lubimy takie zabawy!
    - Panowie, proszę zatem o uwagę – zabrała głos Dorota. – Znacie otoczenie hotelu, jak mało kto. Być może, znacie również i samochody redakcyjne. Dlatego po wyjściu stąd, proszę dokładnie poobserwować otoczenie. Sprawdźcie też zegarki. Za… dziesięć minut po naszej rozmowie, ja pojawiam się przy wyjściu z hotelu. Pan ma jaki wóz? – zapytała pierwszego.
    - Czarny mercedes – padła szybka odpowiedź.
    - Proszę grzać silnik. Kiedy wyjdę, pan natychmiast podjeżdża. Będę bez nakrycia głowy, więc mam nadzieję, że pan się nie pomyli. Ja wsiadam i pan od razu rusza, ale w zupełnie inną stronę, niż docelowe miejsce. I dopóki nie będzie pan pewien, że nie ma „ogona” z tych samochodów, które tutaj stały, nie ma pan prawa jechać w kierunku „Talizmana”. Dopiero, gdy będzie pan pewien, że jesteśmy sami, proszę mnie tam zawieźć. Czy to bardzo trudne?
    - Damy radę! – kierowca był już wesoły. – Szanowna pani, jesteśmy do usług!
    - A pan – zwróciła się do drugiego – zrobi trochę inaczej. Tomek, wy wyjdziecie co najmniej kilka minut po mnie.
    - Wy? – zdziwił się taksówkarz. – To znaczy kto?
    - Znaczy ja i moja żona – odparłem.
    Spojrzał na mnie z głupią miną, co nie uszło uwadze Doroty.
    - Tak, tak, ten pan będzie z żoną! – uśmiechnęła się. – Sądziliście panowie, że to ma być nasza schadzka we dwoje? – śmiała się dalej. – Nie, to będzie kolacja we troje. Zresztą, tak samo jak i wczorajsza.
    - Proszę pani! – odezwał się pierwszy. – Życie jest życiem, nie nam się czemukolwiek dziwić… Nie takie rzeczy się spotyka. Tak ogólnie, to nie są nasze sprawy. Tyle, że gazety piszą…
    - Muszę pana zmartwić – Dorota nadal była rozweselona. – Właśnie tyle jest prawdy w tych rewelacjach, wydumanych opowieściach. Na tym zdjęciu w gazecie powinna być też żona tego pana, bo była z nami, ale redaktorzy ją obcięli, pewnie nie pasowała im do teorii. Wróćmy jednak do naszych spraw.
    - Słucham panią uprzejmie – odezwał się drugi.
    - Proszę pana! – przerwałem mu. – Będę tak ubrany jak teraz, no i będę z żoną. Pan ma jaki samochód?
    - Czarne BMW – odparł krótko.
    - Więc pan tak samo, od razu pod nas podjeżdża, my wsiadamy i jedziemy zupełnie inną trasą. Dobrze mówię Dorotko?
    - O to właśnie chodzi! – potwierdziła.
    - Nam takich szczegółów tłumaczyć nie trzeba! – pierwszy się zniecierpliwił. – My są przecież zawodowcy. Jak to nie z władzą sprawa, to wszystko się zrobi na ganc pomada. Lepiej niż pani sobie wyobraża!

    Dorota sięgnęła do torebki, wyciągając plik banknotów dolarowych . – Panowie, wystarczy za obydwa kursy? – zapytała, podając mu zwitek waluty.
    - Do pani usług! – niemal zgiął się w ukłonie. – Tylko jeszcze raz ustalmy czas, bo od tej chwili jesteśmy do dyspozycji, czyli pod parą.
    Dorota spojrzała na zegarek.
    - Za osiem do dziesięciu minut, jestem przed hotelem – oznajmiła, po czym zwróciła się do mnie. – Wy wychodzicie nie wcześniej niż po dwunastu minutach. Koniec narady, idziemy na miejsca. Do zobaczenia!
    Odwróciła się na pięcie i znikła za rogiem, kierując się pewnie w stronę swojego apartamentu.

    - Panowie, zjadę z wami na dół – odezwałem się do kierowców – Na wszelki wypadek, żeby nie było jakichś problemów z waszym wyjściem. Ale zostanę przy windzie i na dole się nie znamy, jeśli nie będzie konieczności. Dobrze?
    - To się rozumie – odpowiedzieli z wielką pewnością siebie.
    Wsiedliśmy do windy. Ten pierwszy cały czas kręcił głową, a potem odezwał się tak jakoś pod nosem.
    - Jak piękna kobieta!…
    - Niech pan tak nie wzdycha, bo pomyli pan drogę – odpowiedziałem mu obojętnym tonem. – Szkoda czasu, u niej i tak nikt nie ma szans!
    Spojrzeli z zaciekawieniem. – Pan tak dobrze zna tę panią? – zapytał drugi.
    - Muszę! – odparłem krótko, nieco rozbawiony. – Jestem jej podwładnym, to moja dyrektorka.
    - A to co napisali w gazecie, to prawda? – zapytał ten od bmw.
    - Nie wiem, jeszcze nie czytałem wszystkiego.
    Winda zatrzymała się na dole. – Panowie wychodźcie, a ja was obserwuję. Jak już będziecie przy drzwiach wejściowych, to z powrotem wsiadam do windy.
    - W porządku – zapewnił mnie ten od mercedesa.
    Bez przeszkód dotarli do drzwi i wyszli. Natychmiast wskoczyłem do windy i wyjechałem na swoje piętro.

    Marta czekała mocno zdenerwowana. Od razu naskoczyła na mnie, kiedy tylko otwarłem drzwi pokoju.
    - Słuchaj, ja już mam tego wszystkiego dość, tego czekania…
  • #72
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Marta, proszę! – próbowałem załagodzić sprawę. – Nie mamy dużo czasu!
    - Gdzie się podziewałeś? – znów mnie zaatakowała.
    Postanowiłem zmienić podejście i wzmocniłem głos. – Marta, naprawdę robię wszystko co mogę. Proszę, nie utrudniaj mi życia, czy zechcesz zrozumieć, że inaczej się nie dało?
    - Nie rozumiem! – odpowiedziała twardo. – I w ogóle coraz mniej rozumiem.
    Westchnąłem głośno w bezradnym geście. Najmniej była mi teraz potrzebna awantura, dlatego zacząłem spokojnie.
    - Czy nie możesz wytrzymać tych trzech dni? – spojrzałem na zegarek. – Za cztery minuty powinniśmy wyjść z hotelu. Wszystko jest zorganizowane, tylko trzeba się dostosować do scenariusza. Możemy to zrobić? – spojrzałem na nią prosząco.
    - Ja już nie mam siły…
    - Słuchaj! Nie ma czasu na szczegóły, ale jest tak: albo robisz co mówię, albo będę musiał pożegnać się z pracą, Joasia też. Wybór należy do ciebie. Decyzję musisz podjąć w ciągu dwóch minut!

    Zagrałem Joasią jak ostatnim atutem. Nie miałem innego wyjścia. Na tłumaczenia nie było czasu.
    Stanąłem bez ruchu i patrzyłem jej prosto w oczy. Po chwili spasowała. Podeszła do szafy, gdzie miała przygotowany płaszcz, ale uprzedziłem ją i elegancko go podałem. Teraz grunt był już przygotowany.
    - Bardzo cię proszę – odezwałem się normalnie. – Nie pytaj teraz o nic, nie komentuj i najlepiej nie odzywaj się. Proszę, żebyś robiła tylko to co powiem. Aż do momentu, kiedy będziemy już w taksówce.
    - Lepiej nic nie mów – warknęła.
    - Marta, muszę mówić! – byłem zniecierpliwiony. – Chodzi o to, że musimy przemknąć przez hall niezauważeni. Przed wejście podjedzie po nas taksówka. Czarne BMW. Masz wsiadać bez wahania i nie opóźniać odjazdu. Potem pogadamy.
    - Dobrze, już przestań… – zapinała płaszcz. Po czym wzięła torebkę.
    - Masz swoje dokumenty? – zapytała. – Wziąłeś wszystko co trzeba?
    - Dobrze, że przypomniałaś! – pochwaliłem, bo portfel został w drugiej marynarce. Nawet karty magnetycznej do naszego apartamentu nie miałbym po powrocie. Zabrałem je i jeszcze raz rozejrzałem się po pokoju.
    - Chyba o niczym nie zapomnieliśmy – zdecydowałem. – Możemy iść.

    Szybko zjechaliśmy na dół. Przez hall przeszliśmy dostojnie, troszeczkę przytulając się do siebie i wydawało mi się, że nikt nie zwrócił na nas uwagi. A kiedy wyszliśmy na zewnątrz, przed nami zatrzymała się taksówka.
    - Wsiadaj! – rzuciłem cicho w jej stronę, a sam szybko obszedłem samochód z drugiej strony. Kierowca ruszył ostro, nie czekając nawet aż zamknę drzwi, ale po chwili wszystko było w porządku. Siedzieliśmy obydwoje na tylnej kanapie.
    - Mam prośbę – odezwał się znajomy głos. – Państwo przesuną się na boki, żeby mi nie zasłaniać widoku w lusterku.
    - Nie ma sprawy – odezwałem się wesoło. – Pan tu rządzi.
    Marta przez cały czas milczała, a teraz odsunęła się ode mnie. Jechaliśmy zwyczajnie, czyli dość powoli. Widziałem, że kierowca dokładnie obserwuje drogę za nami.
    - Co tam ciekawego? – zapytałem po chwili.
    - Ano mamy coś! – odpowiedział spokojnie. – Ale na razie widzę tylko jednego. Niech się przez chwilę łudzi – głos miał pewny i ironiczny. Po chwili zaś dodał. – Kazik na początku zauważył trzech.
    - Ten pana kolega? – próbowałem się upewnić, czy chodzi o Dorotę.
    - On, on! – potwierdził, nie przerywając obserwacji drogi i lusterek. – Panie, ale nie z nami takie numery! – mówił to tak lekceważącym tonem, że poczułem się dość pewnie. – Wie pan – kontynuował, nie przerywając obserwacji. – Jeśli nie chodzi o władzę, to my nawet lubimy takie zabawy, bo w końcu nasza robota jest przecież dość nudna i monotonna. Człowiek nawet nie ma satysfakcji, chociaż niby na ten chlebuś jest…
    Przerwał na chwilę, zmieniając powoli pasy ruchu, potem skręcił w jakąś ulicę, cały czas na niewielkiej prędkości i przy spokojnej jeździe.
    - Ma pan może tę dzisiejszą gazetę? – zapytałem z ciekawości.
    - Mam, ale nie mogę jej teraz wyjąć – objaśnił. – Później panu pokażę.
    Zamilkł i przez chwilę panowała cisza. Cały czas jechał spokojnie, niczym na piknik.
    - Wiecie państwo co? – odezwał się nieoczekiwanie. – Proszę zapiąć pasy. Bo droga jest różna i za chwilę możemy się zakołysać. A ja nie mogę stracić widoczności ani na sekundę.
    Bez zwłoki podporządkowaliśmy się jego poleceniu. Bo to nie była prośba. Ponieważ jednak nadal jechał dosyć wolno, odważyłem się zapytać.
    - Skąd pan wie o koledze, przecież mogą was podsłuchiwać.
    - Jasne, że podsłuchują! – odpowiadał powoli, przez cały czas kontrolując sytuację. – Ale my z Kazikiem mamy swój prywatny szyfr. Nawet na naszym radiu firmowym. W dodatku mamy jeszcze komórki i radio CB. Dajemy sobie radę, niech się pan nie martwi. Jak się bierze zlecenie, to my jesteśmy fachowcami, że mucha nie siada… – przerwał na chwilę i uważnie obserwował wewnętrzne lusterko.
    - Teraz proszę się nie odzywać i siedzieć spokojnie – ostrzegł.

    Nie minęło kilkanaście sekund, jak samochód wystrzelił nagle niczym z katapulty, wpadł na jakieś skrzyżowanie przy pomarańczowym świetle, skręcił w poprzeczną drogę na prawo, a po chwili znów skręcił, tym razem w lewo, za chwilę znów w prawo, następnie przeciął jeszcze dwa niewielkie skrzyżowania po czym zwolnił, dojechał do jakiegoś śmietnika i zatrzymał się za nim, wygaszając światła.
    - Dwie minuty postoju – oznajmił spokojnie nasz kierowca. Ale po chwili coś przemyślał i zaproponował. – Albo zrobimy to inaczej. Państwo tu poczekają, a ja wezmę od siostry klucze do jej bryki i pojedziemy innym pojazdem! – przerwał na chwilę i dodał patrząc na Martę. – Pani się nie martwi o kreację, to czysty i elegancki samochód. Za chwilę wracam.
    Po czym otworzył drzwi i zniknął w ciemnościach. Zostaliśmy sami.
    - Kochanie… – odezwałem się. – Myślę, że możesz już odpiąć pasy…
    - Na pewno nic nam tu nie grozi? – zapytała z udawanym niedowierzaniem. Roześmiałem się.
    - Nie sądzę! Ten gość naprawdę mi się podoba. Wygląda na powolnego, ale to pozory. Jest sprytny i inteligentny.
    - Wiesz co… zaczynam mieć dość wrażeń z tej całej naszej wyprawy… – niby narzekała, ale ton jej głosu był zupełnie inny niż w hotelu. Nie szukała zwady.
    - Rozluźnij się! – odparłem wesoło. – Nikt tu ciebie źle nie traktuje, zabiegają wręcz o twoje towarzystwo… Już tak całkiem zapomniałaś jak to sympatycznie było w dawnych latach na zwariowanych, studenckich imprezach?
    - Tomek… – przysunęła się, opierając głowę na moim ramieniu. – Właśnie tego się boję! Skąd to nagłe zainteresowanie się nami tej amerykańskiej prezeski i też drugiej bizneswoman? Przecież to są inne światy!
    - Daj spokój! – nie mogłem się powstrzymać. – To, że ty pracujesz w naszej pipidówce, to chwała ci za to. Ale ja pracuję w całkiem innym miejscu! Dlaczego nie chcesz docenić wysiłków tych dziewczyn, które niemało robią byś nie poczuła się gorszą pomiędzy nimi? Czy któraś cię obraziła? Czy któraś zlekceważyła? Jesteś ze mną, jesteś moją żoną i dla nich jest to wystarczająca rekomendacja. Dlatego proszę cię, zostaw już w spokoju te sprawy, mamy parę dni na zabawę, więc pobawmy się normalnie, bo nie wiadomo kiedy będziemy mieli następną taką okazję. Przecież ja także widuję się z nimi bardzo rzadko, dlatego na przykład doceniam, że Lidka zostawia swój biznes, zostawia nawet swoje małe dzieci, aby spędzić ze mną chociaż jeden wieczór i powspominać troszeczkę…
    Urwałem, bo Marta jakby zesztywniała, po czym zdecydowanie odsunęła się ode mnie…
    I po co ja byłem taki wylewny?

    Szczęk otwieranych drzwi samochodu przerwał moją medytację.
  • #73
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Zapraszam państwa! – w świetle lampki, która zapaliła się po otwarciu drzwi, zobaczyłem głowę naszego kierowcy.
    Wyszliśmy z samochodu. Nasz przewoźnik stał obok, a drzwi sąsiedniego, na wygląd nie najgorszego samochodu, bez taksówkowego „koguta”, były już otwarte.
    - Proszę wsiadać, bo czas leci, a na państwa pewnie już czekają.
    - Ma pan świetne informacje – zażartowałem.
    - No… nie mam – odpowiedział szczerze. – Ale się domyślam. Pani jest w wieczorowej sukni, więc szkoda wieczoru.
    Mimo otwartych drzwi, wewnątrz wcale nie było zimno, znaczy samochód niedawno był używany. I rzeczywiście, było tu czyściutko, tapicerka sprawiała wręcz wrażenie nowości. Auto było świetnie utrzymane.
    Ulokowaliśmy się na tylnej kanapie, a nasz cicerone zajął fotel kierowcy.
    - Przepraszam państwa za to zamieszanie – odezwał się, zapuszczając silnik. – Tak zwyczajnie, wybrałem najprostszy i najpewniejszy wariant. Teraz mogą sobie nas szukać! Pojedziemy do celu spokojnie i to najkrótszą drogą. Nikt już nas nie pozna – uruchomił silnik i wyjechaliśmy w trasę.

    - To pewnie były pana znajome miejsca – zapytałem po chwili, kiedy już włączyliśmy się do ruchu w Alejach.
    - Jak najbardziej! – potwierdził. – To moje podwórka.
    Zamilkł na chwilę, przejeżdżając jakieś skrzyżowanie. A kiedy znów wyjechał na prostą drogę, dorzucił. – Proszę pana, jakby tak naprawdę było trzeba, to stamtąd jest cztery wyjazdy. Kto tu nie mieszka, wszystkich nie zna. Ja i przed mundurowymi bym uciekł, gdyby chodziło o moje życie. Ale nie chwalę się tym bez potrzeby, bo po co? Każdy ma swoje tajemnice, zresztą, pan sam najlepiej wie.
    - Nie rozumiem… – coś mnie piknęło, ale naprawdę nie wiedziałem do czego on pije.
    - A tam, zaraz pan nie rozumie – odezwał się spokojnie. – Przecież pan też wszystkiego nie powiedział, prawda? Choćby o tej fotografii. Też pan skrywa tajemnice.
    - Wychodzi na to, że jesteśmy kwita? – zażartowałem.
    - Niby tak – przyznał po pewnym namyśle, uśmiechając się. Jednak zaraz dołożył – Ja to bym miał do pana prośbę. Na razie nie będę mówił jaką, powiem jak dojedziemy na miejsce. To już niedaleko.
    Zamilkł.

    Marta milczała przez cały czas. Spojrzałem na nią. Odpowiedziała mi obojętnym wzrokiem. Nic mi to nie mówiło, ale pozytywów też w tym nie było.
    - A jednak… – odezwał się nagle pan kierowca.
    - Co się stało? – zapytałem.
    - Kazik jest już na miejscu, znaczy przyjechaliśmy po nim.
    Nawet nie zauważyłem, kiedy samochód zjechał z trasy i manewrował w wąskiej uliczce, zajeżdżając pod niepozorny z zewnątrz lokal. Albo ze względu na późną porę, miałem takie o nim wrażenie. Zatrzymaliśmy się obok czarnego mercedesa. Szybko wysiadłem i przeszedłem na drugą stronę, chcąc posłużyć Marcie, tym razem jednak nasz kierowca był szybszy i elegancko pomógł jej wysiąść z samochodu.
    - Bardzo panu dziękuję! – odezwała się, kiedy drzwi zatrzasnęły się za nią.
    - Cała przyjemność po mojej stronie, szanowna pani! – ukłonił się jej bardzo uprzejmie.
    - I ja panu bardzo dziękuję. Czy jesteśmy rozliczeni? – zapytałem na wszelki wypadek.
    - Tak, tak! – zapewnił skwapliwie. – Ale chodzi jeszcze o tę moją prośbę…
    - Proszę pana! – usłyszałem niezbyt głośne wołanie gdzieś obok. Z ciemności wyłonił się znajomy kierowca mercedesa.
    - Ja panów przepraszam! – odezwałem się trochę niecierpliwie. – Ale jestem z damą. Panowie pozwólcie, najpierw odprowadzę żonę, a potem tu wrócę. Może tak być?
    - To ja przepraszam – odezwał się ze zrozumieniem. – Oczywiście, będę na pana czekał.
    - Zaraz wrócę! – powtórzyłem.
    Poszliśmy z Martą w stronę lokalu. Zauważyłem ochroniarzy, dyskretnie dyżurujących przy wejściu, którzy zlustrowali nas wzrokiem, ale nie zareagowali na naszą obecność. Widocznie dostaliśmy wizualną, pozytywną ocenę – pomyślałem. Myliłem się jednak.
    Za drzwiami oczekiwała nas Lidka, w towarzystwie pana Bielawy.

    - Witamy dostojnych gości! – powitali nas zgodnym chórem.
    Lidka, jak zwykle uśmiechnięta i bezpośrednia, przywitała się z Martą przyjaźnie, lecz oficjalnie, z udawanym całowaniem policzków, natomiast ze mną o wiele serdeczniej, czyli tak jak na balu. Zarzuciła mi ręce na szyję, a ja wykręciłem piruet, trzymając ją w ramionach. Oczywiście, nie obyło się bez całusów, godnych spotkania narzeczonych.
    - Stęskniłem się za tobą! – oznajmiłem, tuląc ją do siebie przed postawieniem na parkiecie.
    - Och, na pewno nie mniej niż ja! – zaszczebiotała wesoło puszczając oczko, ale zostawiła mnie, wracając do Marty. Miałem czas na przywitanie się z Bielawą.
    - Witamy w naszym sztandarowym klubie! – uśmiechał się. – Zapraszamy dalej – czynił uprzejme gesty.
    Lidka prowadziła już Martę w stronę szatni, pospieszyłem więc w tamtą stronę, nie pozwalając aby Bielawa mnie wyprzedził w odbiorze jej płaszcza. I po małym zamieszaniu, poprowadzili nas bezpośrednio do stołu w sali restauracyjnej, przy którym siedziała już Dorota i Romek.
  • #74
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Przywitali się z nami, po czym Dorota poprosiła Martę, żeby zajęła miejsce obok niej, mnie natomiast przypadło następne. To był okrągły stół, stało tu zaledwie pięć krzeseł, dlatego z drugiej strony sąsiadowałem z Lidką, chociaż nasze łokcie miały daleką drogę do siebie.
    - A pan Bielawa? – zapytałem niezwłocznie, ujrzawszy, że się wycofał i odszedł.
    - Pan wiceprezes jest od organizowania i umilania życia gościom, a nie od wieczornych posiedzeń przy stole – wyjaśniła Lidka, wyraźnie lekceważącym tonem. – Nie może mi darować, że teraz to mnie podlega, ale daję sobie z nim radę!
    - I ty mi oferujesz pracę?! – pokiwałem głową z filozoficzną zadumą. – Gdybyś to mnie tak odesłała...
    - Coś ty! – zawołała, pochylając się i głaszcząc mnie po policzku. – Jeśli przyjmiesz ofertę to przyrzekam, że nigdy tak nie zrobię! – oświadczyła rozbawiona. – Ty nie jesteś Bielawa! Jego dni są tu policzone. Ale proszę, nie zajmujmy się nim, szkoda wieczoru. Lepiej opowiedzcie jak przebiegała wasza ucieczk.! Jesteście w całości? Nie odstrzelili ci czegoś przy pościgu?
    - Coś ty! Strat w ludziach tym razem nie zanotowano i według mnie, pozostałem w komplecie – oznajmiłem, tonem odpowiedzi dostroiwszy się do jej zapytań. – No, chyba że… ale na razie nic takiego nie zauważyłem – oświadczyłem dumnie, nie zważając na krzywe spojrzenia Marty.
    - Mieliśmy jednak „ogon”, chociaż na początku było spokojnie, dopiero gdy pan kierowca powiedział, żeby zapiąć pasy… Jeszcze tak nie jeździłam! – oznajmiła Marta, przy czym nawet ja nie zrozumiałem czy jest zachwycona, czy też przestraszona.
    - Proszę opowiedzieć jak było – Dorota zwróciła się do niej, śmiejąc się niemal na cały głos. – Ja miałam super jazdę! Jak na wyścigach!
    - A ja was wszystkich przepraszam – przerwałem im. – Muszę na chwilę wyjść, bo nasi panowie kierowcy zażyczyli sobie jeszcze rozmowy. I obiecałem, że zaraz do nich wrócę.
    - Jeszcze czegoś chcą? – Dorota spoważniała.
    - Nie, nie… – uspokajałem ją. – Chyba nie o to chodzi, oni po prostu prosili. A że są w porządku, więc dlaczego mam z nimi nie porozmawiać?
    W międzyczasie podeszło do nas dwóch kelnerów.
    - Tomek, pozwolisz, że złożę za ciebie zamówienie, może tak być? – Lidka zatrzymała mnie na kilkanaście sekund.
    - To naprawdę twój lokal?
    - Oczywiście! Znaczy spółki „Liman”.
    - Polegam na tobie jak na Zawiszy – oświadczyłem mizdrząc się do niej, po czym wyszedłem z budynku.

    Byłem bez płaszcza, lecz taksówkarze od razu mnie rozpoznali, mimo niezbyt intensywnego oświetlenia na zewnątrz.
    - Proszę pana, pan wejdzie do auta, nie ma co marznąć – usłyszałem szczęk otwieranych drzwi i znajomy głos. Bez wahania wsiadłem do mercedesa na tylna kanapę. Obydwaj kierowcy usiedli na przednich fotelach, a ten, zwany Kazikiem, odwrócił się do mnie.
    - Panie szanowny, my mamy do pana taką prośbę…
    - Właśnie przyszedłem, żeby panów wysłuchać – odezwałem się w miarę swobodnie, ale zaczynałem się mieć na baczności. Diabli wiedzą o co chodzi.
    - Wie pan… – znów odezwał się Kazik. – My jesteśmy ludzie honorowe. I my państwa zawieziemy z powrotem do hotelu za darmo. Bo my lubimy takie zabawy. Ale jakby nam pan załatwił autograf tej pięknej pani na gazecie… – wyciągnął w moją stronę dzisiejszy numer „Realiów”.
    - Co? – byłem strasznie zaskoczony.
    - Dla pana to nic, panie szanowny! – znów odezwał się Kazik. – Co panu szkodzi? A my o takich numerach będziemy wnukom opowiadać! Pan to załatwi, a będziemy bardzo wdzięczni.
    - Nie ma problemu! – roześmiałem się, rozbawiony. – Postaram się to załatwić. Ale panowie – spoważniałem. – Będzie jeden warunek.
    - Jaki? – zapytał od razu.
    - Będzie autograf…
    - Dwa autografy! – przerwał mi Kazik – Bo to jest gazeta Bogusia. Ja kupię dla siebie też, jak stąd odjedziemy i jak przyjedziemy po państwa, to już będę miał.
    - Dobrze – zgodziłem się. – Może być. A mój warunek jest taki. Panowie przyrzekacie, że o dzisiejszych zdarzeniach do jutrzejszego wieczora nie piśniecie słowa. Nikomu! Przez jeden dzień. We środę i później możecie się chwalić dookoła. Odpowiada wam?
    Popatrzyli na siebie. Ten nazwany Bogusiem, kiwnął potakująco głową.
    - Czyli, mówi pan, jutro przez dzień morda w kubeł? – upewniał się Kazik.
    - Dokładnie tak! – potwierdziłem. I zacząłem wyjaśniać. – Panowie, gdybyście jutro rano pokazali komuś taką gazetę z dedykacją, to nie dadzą wam żyć. I nam też nie. A wtedy cała ta nasza robota na nic. Natomiast jutro po południu nas już tu nie będzie, bo wyjeżdżamy i… niech sobie wtedy wszyscy szukają! Rozumiemy się?
    - Gra muzyka! Do wieczora nikomu gazet nie pokażemy, ani nie puścimy pary z gęby! Może tak być?
    - Ja też się zgadzam – odezwał się mój kierowca, Boguś. – Tylko wie pan, teraz to ja chcę wieźć tę panią do hotelu, a Kazik pojedzie z panem i z tą drugą panią…
    - To jest moja żona – próbowałem go zgasić.
    - Przepraszam, nie chciałem nikogo obrazić – tłumaczył się spokojnym głosem.
    - Ale być może, że z tą panią, o której mówicie, będzie jeszcze jedna para – powiedziałem patrząc na niego.
    - Mnie bez różnicy z kim ta pani będzie, proszę pana – odpowiedział spokojnie. – Ja tylko chcę, żeby ta pani pozwoliła mi się odwieźć do hotelu. Za darmo! – zawołał. – Za sam fakt, że ją przewoziłem swoją bryczką.
    - Zgoda! – odpowiedziałem, szykując się do wyjścia. Zbyt długo tu zabawiałem. – Panowie, w taki razie proszę i dla mnie kupić parę egzemplarzy, a wszystko będzie załatwione.
    - Niech pan weźmie jeszcze nasze wizytówki – odezwał się Kazik, wręczając mi cztery sztuki. Widocznie przygotowali wcześniej. – Dwie dla pana i dwie dla tej pani. Jak będzie potrzebny dyskretny transport, to dzwonić do nas jak w dym. No i ma pan nazwiska dla tej dedykacji na gazecie.
    - Bardzo panom dziękuję! – wziąłem kartoniki i schowałem do kieszeni marynarki. – Niestety, nie mogę się zrewanżować swoimi, bo nie mam ich ze sobą.
    - Nawet jakby pan miał, to by pan nie dał – Kazik filozoficznie pokiwał głową. – To się wie. Tylko niech pan powie o której mamy tu być?
    - Myślę, że… – zastanawiałem się chwilę – około północy.
    - Jakby się plany zmieniły, to proszę zadzwonić pół godziny wcześniej – Kazik znów dyrygował. – A jak nie będzie dzwonka, to o dwunastej tu jesteśmy i czekamy.
    - Bardzo fajnie! – odpowiedziałem mu i wyciągnąłem rękę. Uścisnęliśmy sobie dłonie, po chwili powtórzyłem uścisk również z Bogusiem i wyszedłem z samochodu.
    - Ja te gazety przywiozę, tylko niech pan nie zapomni! – doleciał mnie jeszcze głos Kazika. Odwróciłem się i skinąłem potakująco głową, po czym wróciłem do restauracji, z jednym egzemplarzem „Realiów” w ręce.
  • #75
    Anonymous
    Level 1  
  • #76
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Przy stole trwała ożywiona dyskusja i już z daleka widziałem, że jest dość swobodna. Lidka zakrywała usta i cała trzęsła się ze śmiechu, natomiast Dorota coś opowiadała gestykulując, a uśmiechnięta Marta słuchała jej w skupieniu. Stół był już zastawiony, tym niemniej na razie potrawy nie cieszyły się dużym wzięciem.
    - Ale wam wesoło! – powiedziałem, podchodząc do swojego krzesła. Złożoną gazetę na razie trzymałem dyskretnie za sobą.
    - Tomek! – odezwała się Lidka dusząc śmiech. – Gratuluję awansu na pierwsze strony gazet! – ponownie roześmiała się w głos.
    - Nie bądź taka cacy, bo też możesz tam trafić – odgryzłem się szybko. I dodałem – Chociaż trudno to nazwać gazetą – pokazałem zawartość dłoni i położyłem „Realia” na stole.
    - Co to masz? – Dorota zauważyła mój ruch i spojrzała z dezaprobatą. – Tomek! – jej głos nagle stwardniał. – Ty też postanowił mnie drażnić?
    - W żadnym wypadku – spokojnie zająłem swoje miejsce, nie reagując na jej oburzenie. – Ale dlaczego wykadrowali mi żonę, tego nie rozumiem – powiedziałem do Lidki. – Przecież siedziała tuż obok nas!
    - Masz to? – wykrzyknęła poruszona. – Dawaj! Ja tego jeszcze nie widziałam!
    Podałem jej gazetę.
    - Tylko to nie moja gazeta, proszę cię, żebyś nie uszkodziła! – ostrzegłem. – Muszę ją później oddać!
    - Komu? – zapytała Marta.
    - To jest dłuższa rozmowa, skończcie najpierw te sensacje.
    - Tomek, co ty tu tworzysz? – Dorota wpatrywała się we mnie. Najwyraźniej była dzisiaj z jakiegoś powodu niezadowolona. – Miałam nadzieję na spokojny wieczór, a teraz znowu ta durna gazeta…
    - Dorotko, posłuchaj mnie…
    - Poczekajcie! – Romek włączył się do rozmowy. – Ja słyszałem o tym w banku, bo Paweł do mnie dzwonił, ale gazety nie widziałem. U nas się jej nie czytuje. Ale teraz też chciałbym ją zobaczyć.

    Dorota ustąpiła i zamilkła. Lidka z Romkiem czytali tekst o „Iron Lady”.
    - Skąd to masz? – ponownie zapytała Marta.
    - Od naszych taksówkarzy – wyjaśniłem. I zwróciłem się do Doroty. – Dorotko, nie gniewaj się, ale właśnie chciałem o tym z tobą pomówić.
    - O czym? – zapytała spokojnie, chociaż widziałem, że najchętniej w ogóle by się do mnie nie odzywała.
    - O tym, kiedy planujesz powrót, albo mówiąc inaczej, zakończenie kolacji.
    - Czemu o to pytasz? – odezwała się zaczepnie. – Ja nie jestem tutaj sama.
    - Ale pytam ciebie, bo my mamy więcej czasu niż ty – wyjaśniłem. Nadal byłem spokojny i mówiłem spokojnym głosem.
    Lidka już od jakiegoś czasu nie czytała gazety, tylko przyglądała się nam. – Dorka, daj spokój – odezwała się pojednawczo. – John o tym wie?
    - Oczywiście. Zaraz do niego zadzwoniłam i wszystko opowiedziałam.
    Po chwili ujęła twarz w dłonie, ale po kilku sekundach je opuściła. Wyglądała teraz na zupełnie opanowaną.
    - Lidka, poproś szampana. Ostatnie dni miałam naprawdę bardzo intensywne, a jutro czeka mnie to samo… przepraszam was… chciałam dzisiaj odpocząć, ale wciąż ta gazeta…
    - Dorotko, to nie egzemplarz gazety jest winien, ani papier! – odezwałem się znów spokojnie. Odebrałem gazetę od Romka, złożyłem starannie i położyłem na stole.
    - Czytaliście to? – zainteresowała się Dorota. Spoglądała na mnie, więc poczułem się w obowiązku odpowiedzieć.
    - Nie, nie było okazji, obejrzałem tylko fotografię.
    - Więc napijmy się szampana i przeczytaj całość. Pani Marto, dobrze, że wczoraj była pani z nami. A resztę można znaleźć w gazecie.

    To nie był artykuł z czołówki, tym niemniej, zamieszczono go na pierwszej stronie, co już było niemałym „wyróżnieniem”. Zatytułowano go „Iron Lady in Poland”. Poza tym został okraszony zdjęciem, na którym widniał fragment naszego, suto wczoraj zastawionego stołu, kubełek z szampanem stanowił zaś tło, a w centrum ja z Dorotą, we dwoje, roześmiani i pochyleni ku sobie. Nasze dłonie spoczywały na stole i były ze sobą złączone.
    Ujęcie pokazywało całą twarz Doroty, mnie natomiast bardziej z profilu, ale nie dało się ukryć, że spoglądaliśmy sobie w oczy. Niestety, marna jakość papieru i litera tekstu odbita akuratnie w tym miejscu, nie pozwalały rozróżnić czyja dłoń jest na wierzchu.
    I jeszcze jedno. Marty na tym zdjęciu w ogóle nie było.
  • #77
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Że to jest manipulacja, wiedziałem od pierwszego spojrzenia. Wczoraj nie było ani jednej takiej sekundy, że pozostaliśmy sami. Do toalety wychodziły tylko razem i razem wracały. Więc przedstawienie pustego krzesła obok mnie, było fałszywką. Bo wtedy, gdy sąsiednie krzesło było wolne, przy stole nie było także Doroty.
    Tekst natomiast był krótki i bardzo sensacyjny, jak to w brukowcach. Po krótkich przepychankach, udało mi się zmusić Martę by go przeczytała.

    Mamy zagadkę dla naszych Czytelników. Kim jest ta piękność, widoczna na fotografii? Aktorką, modelką, a może piosenkarką? Nic z tych rzeczy, nie zgadliście państwo! To Doris Warwick, żona Johna Warwicka, prezesa banku Solution Poland S.A., pracująca w nowojorskiej centrali tej światowej korporacji bankowo – finansowej i zajmująca tam także wysokie, dyrektorskie stanowisko.
    I niech nikogo nie zmyli jej młodość, oraz piękna, słowiańska uroda, a także urok i czar osobisty. Tak, tak! Pani Warwick to raczej Żelazna Dama, a nie słaba kobietka, z czego niewiele osób poza kręgami gospodarczymi czy też polską finansjerą, zdaje sobie sprawę. A dlaczego tam? Bo to właśnie pani Doris jest osobą rozdającą karty w projektach amerykańskich inwestycji w Polsce. To od jej aprobaty zależy realizacja większości z nich! Zaś pani Dorota jest w tej mierze bardzo skrupulatna i skąpa, zawsze mnoży wymagania oraz niechętnie kładzie swój podpis na końcowych dokumentach, mimo że w Polsce się urodziła.
    Mamy jednak nadzieję, że w przyszłości to się zmieni. Jak donosi nasz reporter, w ubiegłą sobotę, w salach hotelu Patisson, bank Solution Poland S.A. świętował dziesięciolecie swojej działalności w Polsce, a podczas wspaniałego, jubileuszowego balu, pani Warwick była nie tylko jego prawdziwą ozdobą, ale również znakomitą gospodynią i zupełnie nie zapomniała, jak się po polsku rozmawia.
    Bal był bardzo udany, czego i my jesteśmy pewni, gdyż wczoraj, w hotelowej restauracji i pod nieobecność męża, pani prezesowa tryskała wręcz dobrym nastrojem, przy czym w jej zachowaniu wobec współbiesiadnika nie zauważyliśmy tradycyjnych zastrzeżeń, że „projekt nie spełnia wymagań amerykańskich inwestorów” i nie uzyskał jej akceptacji.
    Musimy przyznać, że osoba towarzysza pani Warwick podczas wczorajszej, wystawnej kolacji, pozostaje dla nas zagadką. Mamy jednak nadzieję, że nasi czytelnicy się odezwą i ujawnią nazwę firmy którą reprezentuje, a wtedy podamy otwarcie, w jakim rejonie Polski będzie można liczyć na nowe miejsca pracy.
    Bo nie może być inaczej! Nastrój wieczoru świadczy o tym, że wreszcie nastąpiło porozumienie i kolejny pobyt pani Warwick w Polsce zaowocuje tym razem konkretami. Najwyższy czas na takie przyspieszenie! Polacy tego potrzebują!
    Czekamy zatem na informacje od naszych wiernych Czytelników! Gorąca linia jest do waszej dyspozycji.

    Spojrzałem na Martę. Zakończyła czytanie i siedziała w milczeniu, z niedowierzaniem kręcąc głową.
  • #78
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Ale pojechali z tym patriotyzmem! – przerwałem ciszę.
    - Gdyby mnie tam nie było, to nigdy bym nie uwierzyła, że to nieprawda! – wyznała, zupełnie nie przymuszana.
    - Prawda? Pani Marto, przecież była pani obok mnie przez cały czas! I zawsze wychodziłyśmy razem – zauważyła Dorotka.
    - Poza tym, obydwoje z żoną jesteśmy w tym hotelu po raz pierwszy w życiu – dodałem. – Nie ma takiej opcji, że zdjęcie zrobiono w innym dniu.
    - Ależ ja poznaję stół, tak właśnie wyglądał – zauważyła Marta. – To zdjęcie na pewno zrobiono wczoraj.
    - I Marta siedziała właśnie na tym krześle! – wskazałem je na fotografii.
    - Tomek, daj sobie siana! – odezwał się Romek. – Co ty, nie znasz programów graficznych? Foto shop to pestka przy profesjonalnych możliwościach korektorskich. Dla zawodowców to nic trudnego, żeby z kilku ujęć zmontować dowolne zdjęcie.
    - Ale żeby tak kłamać? – odezwała się Marta naiwnie. – Oni mogą tak sobie zamieszczać fotografie nieznanych osób?
    - Pani Marto – Lidka się uśmiechnęła. – Możecie się poskarżyć do sądu. Sprawa potrwa co najmniej pięć lat, stracicie mnóstwo pieniędzy i zyskacie najwyżej przeprosiny. Nawet twoich pieniędzy szkoda! – zwróciła się do Doroty.
    - Ja wiem o tym – westchnęła. – A tak długo udawało mi się chronić swoje prywatne życie…
    A mnie nagle olśniło.

    - Czuję w tym rękę Zielonika! – zawołałem. – To chyba on odważył się rzucić ci wyzwanie Chociaż…
    Jednak zamiast zachwytów, spotkałem się z niechętnym spojrzeniem Dorotki.
    - To żadna nowość – oznajmiła. – Wiesz kiedy dowiedziałam się o tym wszystkim? Tuż po wykładzie.
    - Po tym, który miałaś na uczelni?
    - Tak. Wyłożyłam swoją teorię, swoje spostrzeżenia, licząc na ciekawą dyskusję…
    - On tam przyjechał?
    - Oczywiście. Nawet zabierał głos. W dodatku w fachowych sprawach.
    - Więc dlaczego powiedziałaś, że nie wątpisz?
    - Bo w jakimś momencie dyskusji, jeden ze studentów z jego otoczenia, zapytał mnie otwarcie, co to za decydent cieszy się moim zainteresowaniem, bo chciałby tam starać się o pracę. A kiedy nie rozumiałam o co mu chodzi, podali mi gazetę. Zielonik natomiast nie był nią zainteresowany.
    - O, mamo… I co zrobiłaś?
    - A co miałam zrobić? Przeczytałam, pooglądałam…
    - A ich reakcje?
    - Muszę przyznać, że większość przyjęła to obojętnie.
    - Nie czytają brukowców!
    - Chyba to przede wszystkim. Zwróć uwagę, że mój wykład organizowała katedra, a nie uczelnia. To są ludzie zainteresowani konkretami a nie hucpą w brukowcu. Dlatego te wszystkie rewelacje pominęli milczeniem, kiedy usłyszeli w jakiej gazecie je zamieszczono i z niczego nie musiałam się potem tłumaczyć.
    - Więc czym się przejmujesz? Zielonik się odkrył, a ty niczego nie straciłaś.
    - Niekoniecznie. On liczy na ciebie – oznajmiła, zupełnie poważnie i jakby obcym głosem.

    Opadły mi ręce. W tym momencie zrozumiałem jej zachowanie przez ostatnie kilkadziesiąt minut. Dorotka przestawała mi wierzyć! Czułem podcięte skrzydła, ale coś we mnie krzyczało…
    Spojrzałem w jej stronę i nasze oczy się spotkały.
    - Nie żartuj sobie! Nie ma żadnych podstaw ku temu. Przecież wysłałem ci pisemną relację ze spotkania.
    Złagodniała. Wytrzymałem jej spojrzenie i chyba pojęła, że nie uległem ani złudzeniom, ani zalotom Kamili.
    - Ale on o tym nie wie – tłumaczyła teraz, z całkiem weselszą miną. – W końcu wcale mu nie odmówiłeś, zostawiłeś sobie furtkę, a on pomyślał, że jak nas poróżni, to nie będziesz miał wyjścia. I kiedyś do niego zastukasz.
    - Ale po co? – nie rozumiałem. – Jaką wartość miałbym dla niego, gdybym pokłócił się z tobą? Gdybym nie miał możliwości wykorzystania naszej znajomości?
    - Powoli! Wydaje mi się, że zaryzykował. Uznał zapewne, że nasza zażyłość jest na tyle trwała, że kiedyś wróci do normy, ale wtedy to on podyktuje ci warunki. Jego stać na to, żeby przetrwać mniej sprzyjający okres i jest gotowy przez pewien czas płacić ci nawet za nic.
    - Możliwy jest też inny wariant, a właściwie to uzupełnienie poprzedniego, w dodatku jest on chyba bardziej prawdopodobny – wtrąciła Lidka.
    - Co znowu?
    - A to, że pojawiłeś się nie wiadomo skąd, jesteś nieznany w kręgach gospodarczych i wtem, okazuje się, że masz dostęp do Doroty a nawet mówicie sobie po imieniu. Tomek! Takich rzeczy nie zostawia się bez rozpoznania. Dlatego też uruchomił dziennikarskie hieny, żeby zebrać o was więcej informacji. Musisz być tego świadomy. W dodatku, sama przyznam bez bicia, że dołożyłam się wczoraj do tego…
    - Wtedy przy stole?
    - Jasne, że wtedy. A jak oni to przyjęli?
    - Zielonik mało o tobie wiedział, ale Kamila… Wiedziała wszystko! Wiedziała kim jesteś, znała też ofertę firmy „Liman”…
    - Niezła cipa! – zasyczała. – Nie próbuj jej lekceważyć, bo to jego prawa ręka. Jest sprytna i bardzo ambitna, musisz też wiedzieć, że nie cofnie się przed niczym w jego interesie.
    - Do łóżka też by poszła? – zapytałem naiwnie.
    - Żeby cię skompromitować, to na pewno! Ona nie ma zahamowań. To żmijka i narzędzie prezesa. Używa jej tam, gdzie inne metody zawodzą i trzeba przyznać, że nie bez sukcesów.
    - Nie przewiduję z nią innych spotkań – zapewniłem.
    - Wiesz o nich coś więcej? – Dorota zwróciła się do Lidki.
    - Co tu może być więcej? On jest rozwiedziony i oficjalnie pozostaje sam, więc… wszystkie mają szanse. Kamilę zaś ma zawsze pod ręką, a że trafił na kobietę ambitną, cierpliwą, szukającą również swojej szansy, więc mamy to co mamy. Dajmy temu spokój, szkoda czasu na ich obgadywanie, to nie nowość. To raczej tutejsza codzienność.
    - I słusznie! – Romek był chyba znudzony opowieściami. – Zmieńmy już temat, wolałbym słyszeć coś weselszego.
  • #79
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Ale to pan na zakończenie balu opiekował się tą Kamilą – nieoczekiwanie zauważyła Marta. – I jakie ma pan spostrzeżenia? A poza tym, ten Zielonik przecież wie kim jest Tomek. Natomiast w tekście jakby o tym zapomniano.
    - Ma okazję sprawdzić, czy jego pieski potrafią dobrze tropić! – wtrąciła Lidka. – Po co miał od razu wypuścić z rąk wszystkie argumenty?
    – A ja spostrzeżeń nie mam żadnych – Romek odpowiadał Marcie. – Siadła obok mnie jakaś porzucona dziewczyna, więc traktowałem ją całkiem uprzejmie, a że nie przejawiałem ochoty na jakiś numer…
    - Na pewno? – zapytała Lidka ze słodyczą w głosie.
    - Przecież mnie znasz! – odparł, z wielką pewnością w głosie. – Wprawdzie wtedy na długo zupełnie gdzieś przepadłaś, ale Tomek mnie uspokajał, że wrócisz w całości…
    - Nie kombinuj już! – przerwała mu. – Mamy na tapecie poważniejszą sprawę. O głupstwach możemy porozmawiać później.
    - Słusznie! Poproszę o ciszę, bo musimy to zakończyć – Dorota przejęła inicjatywę.

    – Artykuł jest oczywistą próbą nacisku na mnie, ale ja sobie z tym poradzę. Niedoczekanie ich! Na szczęście, ja tu stale nie mieszkam i nie pracuję, więc szybko stracą animusz, a w Nowym Jorku to wcześniej zbankrutują zanim się czegoś dowiedzą. Natomiast ty – skierowała te słowa do mnie – żebyś nie próbował niczego tłumaczyć, jeśliby do ciebie dotarli. Odmawiaj jakichkolwiek informacji i komentarzy, unikaj wszelkiej dyskusji. Niczego nie wiesz, nawet tego jaki mamy teraz rok. Z nimi się po prostu nie rozmawia!
    - Przecież ja też za parę dni wyjadę z Polski, więc niech sobie szukają.
    - I bardzo dobrze! Ale mogą cię znaleźć chociażby jutro, dlatego o tym wspomniałam. Czyli konkluzja jest taka, żadnych rozmów, żadnych wywiadów, żadnych informacji. Temat dla nas nie istnieje! – podkreśliła.
    - Polecenie przyjęto do realizacji! – zapewniłem. – I zupełnie się z nim zgadzam.
    Dorotka aprobująco skinęła głową, po czym zwróciła się do Lidki.
    - Ty wiesz…
    - Wiem! – Lidka była absolutnie poważna. – Wiem też to, czego nawet nie powiedziałaś. Oczywiście, spróbuję dowiedzieć się kto za tym stoi, ale na efekty to bym zbytnio nie liczyła. Oni są fachowcami, chociaż jest jakaś szansa, że się pokręcą, poniuchają, a potem temat zignorują, bo będzie zbyt trudny i kosztowny. Przypilnuję tego.
    - Weź też pod uwagę, że jakiś gorliwiec może zainteresować się „Limanem”, a i do „Talizmana” trafi. Złośliwy reportaż z hotelu też raczej nie przyniósłby ci zysku.
    - Dorka, wiem o tym! Powiedziałam, że zrobię wszystko co będę mogła. Zostaw to wszystko mnie, przecież jesteśmy po godzinach. Ileż można pracować?! Zajmij się szampanem!
    Dorota pokręciła głową przecząco, ale kieliszek znalazł się w jej dłoni.
    - Ja coraz rzadziej wiem kiedy jeszcze pracuję, a kiedy już nie. Cóż, taki jest los kobiety w biznesie! Panowie zapalą cygara, wymienią poglądy i decyzje są podjęte niemal automatycznie…
    - Ja panią i tak podziwiam! – Marta zwróciła się do niej. – Jak sobie dzisiaj, tak całkiem na spokojnie pomyślałam, że od tylu dni jest pani na najwyższych obrotach… Aż się nie chce wierzyć… A pani ciągle jest o czasie i taka elegancka!
    Dorota nakryła swoją dłonią Marty rękę, która spoczywała na stole.
    - Pani Marto… to jeszcze nie jest najgorzej. Teraz to ja przynajmniej mam jakiś przerywnik, spotykając się z dobrymi znajomymi. A czy pani zdaje sobie sprawę jak wygląda moje życie codzienne? Pewnie pani nie uwierzy, ale to jest tak: praca, dom, dzieci, praca, dom, dzieci, uczelnia, praca, dom dzieci… i tak w kółko! Całymi miesiącami.
    Marta nie dowierzała. – Pani jeszcze studiuje? – zapytała.
    - Napijmy się! – Dorota uniosła kieliszek, po czym obydwie zgodnie wysączyły co najmniej połowę ich pojemności.
    - Kończę właśnie podyplomowe studia menadżerskie – westchnęła Dorota. – Jak dostanę dyplom, to za miesiąc będę miała dostęp do najwyższych bankowych stanowisk. Jednak nie ma niczego za darmo! Płacę za to tym, że w Nowym Jorku nie mam przyjaciół, jedynie wąską grupę biznesowych znajomych, a na takie kolacje jak w Polsce, mam czas zaledwie kilka razy w roku. Dlatego też jestem trochę zła, iż jeden z takich dni mi zepsuli.
    - Pani Doroto… – Marta zaczęła niepewnie. – A pomijając te banialuki, które przeczytałam w gazecie, to naprawdę jest pani w pracy taką Herod-babą jak napisali?

    Gruchnęliśmy śmiechem. Marta rozładowała atmosferę. Śmiała się nawet Dorota.
    - Ja już sama nie wiem… ale chyba coś w tym jest! To prawda, że jestem główną konsultantką banku w sprawie amerykańskich inwestycji w Polsce i nie tylko w Polsce, bo w całej środkowej Europie. Tylko widzi pani… – roześmiała się lekko. – Wielu osobom wydawało się, że jeśli ja pochodzę z Polski, to ze mną będzie można robić na boku jakieś geszefciki. Że młoda, głupia i łatwo będzie ją omotać. Niektórym też nie mieściło się w głowie, że mnie nie można przekupić! – roześmiała się pełnym głosem.
    Ale tylko na chwilę. Zaraz wróciła do poważnego tonu.
    - Ja mam podwójne obywatelstwo, amerykańskie i polskie. Dlatego, co niektórzy z moich rozmówców w kraju, usiłowali i usiłują na tym grać, apelując również do patriotyzmu. I srodze się zawodzą! Bo ja mam określonego pracodawcę i jak to już mówiłam Zielonikowi, pilnuję jego interesów, gdyż mi za to płaci! Inaczej nie mogę, nie potrafiłabym!
    Bo kiedy ja męczyłam się z dwojgiem dzieci przy cycku, to nie było wielu chętnych, żeby mi pomóc. A jak wcześniej pracowałam w Polsce, to przeżyłam… ach, nie będę o tym mówiła…
    Dlatego też nie mam teraz sentymentów ze względu na kraj swojego pochodzenia. Dla mnie liczy się profesjonalizm i realne warunki. Bo skoro ja, z dwojgiem maleńkich dzieci i pracując na pełnym etacie, ukończyłam jeszcze uniwersytet w Yale, to przecież nie dlatego, żebym teraz kierowała się irracjonalnymi uczuciami w swoich decyzjach. A to widocznie nie wszystkim się tutaj podoba. I pewnie stąd takie określenia wymyślili na mnie ci namolni pisarczykowie.

    Dorota opróżniła kieliszek, a ja obserwowałem ją z dumą. Jej osiągnięcia zaczynałem przyjmować tak, jakbym miał w nich swój udział. Jakby dzięki mnie osiągnęła to, kim dzisiaj była. I od razu czułem się ważniejszy!
    - Pani studiowała w Ameryce? – zdziwiła się Marta. Dorota postawiła kieliszek na stole.
    - Zaczęłam studia już po kilku miesiącach pobytu. Nie miałam innego wyjścia! Bo co ja wtedy umiałam? To, że nieźle znałam język, nie wystarczało na poważną pracę w banku. Owszem, miałam już jakąś wiedzę praktyczną, gdyż od Johna dużo się nauczyłam, ale to wszystko było za mało żeby myśleć poważnie o przyszłości.
    - A jak pani radziła sobie z małymi dziećmi, pracując i jeszcze się ucząc? – dopytywała zdumiona Marta.
    - Jakoś musiałam! Właśnie musiałam sobie radzić – pokiwała głową w zadumie. – Owszem, miałam i mam opiekunkę do dzieci, gosposię, która dba o dom, czy też ogrodnika. Ale Johna widywałam tylko w weekendy, zresztą tak jest i do tej pory. Proszę zauważyć, kiedy ja jestem tutaj, on jest z dziećmi. Ja lecę jutro wieczorem do Stanów, a wtedy John wraca do Polski. I często jest tak, że widujemy się tylko w przelocie. Ale nie narzekam. Mam dobrego męża i złego słowa powiedzieć o nim nie mogę. Chociaż, jak pani widzi, na bajkowe życie to nie wygląda.
    - Zawsze to lepiej jak się ma bogatego męża – wyznała Marta, niemal filozoficznie. – Jest opiekunka, jest gosposia, nie musi pani sprzątać, prać, prasować… więc możliwa jest też realizacja swoich zawodowych planów!
    - Pani Marto… – Dorota mówiła spokojnie. – A kto mi tutaj w hotelu pierze majtki i prasuje kiecki? Jak pani myśli? Pokojówki? Jakoś nie mam do nich zaufania, są zbyt wścibskie. W dodatku sama potrafię zrobić to lepiej! – zawiesiła głos na chwilę. – Natomiast jeżeli chodzi o bogatego męża, to mogę panią zapewnić, że mam więcej pieniędzy niż John. I nie dla pieniędzy z nim jestem.
    - Ja… przepraszam! – Marta spuściła z tonu. – Niczego złego nie miałam na myśli. Chodziło tylko o to, że… że jak się ma pieniądze, to łatwiej realizować swoje zamierzenia. Nie ma się ograniczeń, takich jakie na przykład my mamy…
    - Doskonale o tym wiem – Dorota potakiwała głową. – Przecież przez dwadzieścia parę lat mieszkałam w Polsce. Tutaj się uczyłam, tutaj pracowałam i tutaj żyłam. Nie miałam wtedy wielkich problemów finansowych, ale wiedziałam, że nie na wszystko mogę sobie pozwolić. Musiałam się ograniczać. Jednak nie to było najgorsze…
  • #80
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Pani Marto! – milcząca dotąd Lidka przerwała wywody Doroty.

    Spojrzałem na nią z nadzieją, bo te zwierzenia przybierały niebezpieczny kierunek. Ale to co nastąpiło, nie poszło w pożądanym przeze mnie kierunku.
    - A co pani myśli o naszym życiu? – wskazała na Romka i na siebie, żeby nie było wątpliwości kogo ma na myśli, po czym kontynuowała. – Bawiliśmy się na balu w sobotę, jesteśmy tu dzisiaj… jak pani myśli, często nam się to zdarza?
    - Nie mam pojęcia! – Marta była szczera.
    - Bardzo rzadko! – wyznała Lidka i od razu wyjaśniała. – Też mogłaby pani powiedzieć, że ja jestem wielka, bogata bizneswoman. Bo kieruję firmą wartą kilkanaście, czy kilkadziesiąt milionów złotych. A w rzeczywistości, to nasze życie wygląda zwyczajnie. Mamy dwoje małych dzieci, cztery i sześć lat, Romek pracuje w Warszawie, tutaj mieszkamy, ale ja muszę pilnować interesów w wielu miejscach, najczęściej na Mazurach, gdyż mam tam rozgrzebaną poważną, terminową inwestycję. I też kończę podyplomowe studia menadżerskie. Myśli pani, że dużo mamy czasu na prywatne życie, nie mówiąc już o zabawach?
    - Ja to wszystko rozumiem! – Marta przestała dłubać widelcem w talerzu. – Przecież ja też mam swoje życiowe doświadczenia i wiem, że często to co obserwujemy, jest tylko otoczką rzeczywistości. Każdy ma swoje problemy, ale gdy się nie ma pieniędzy… byle drobiazg urasta do rangi problemu…
    - To oczywiste, dlatego wczoraj mnie pani trochę uspokoiła, gdyż naprawdę miałam wyrzuty sumienia, że wysłałam Tomka do Moskwy. Wiem, że pani została w domu sama, ale proszę mi wierzyć, że nie znalazłam lepszego rozwiązania. Tomek jest mi tam potrzebny, bo jest dobry w tym co robi, a ja nie mam nikogo innego, żeby go zastąpić i nie mam też dla niego lepszej oferty pracy w Polsce! To jest optymalny wariant z punktu widzenia pracodawcy…
    Widziałem, że Marta chciała o coś zapytać, ale nie zdążyła.

    - Dorota! – Lidka głośno i pewnie nieświadomie przyszła mi na pomoc, bo obawiałem się dłuższej rozmowy na mój temat. A może właśnie się tego domyślała? – Napijmy się czegoś, bo znowu cały wieczór spędzimy na gadaninie o pracy. Ja pracy mam dość na co dzień! Przyszłam tutaj, żeby się zrelaksować.
    - Dokładniej mówiąc, przyjechaliśmy tutaj taksówką! – uzupełnił Romek.
    - Dobrze mówisz! – Dorota roześmiała się, podnosząc kieliszek z szampanem. – Tylko że ja muszę spożywać bardzo ostrożnie, bo jutro od rana znowu powinnam być w pełnej dyspozycji. Cóż, aby do lata!
    Zwilżyła usta, na chwilę zamarła w bezruchu, a potem wypiła więcej.
    - Słuchajcie mnie wszyscy – odezwała się ożywiona, odstawiając na stół kieliszek. – Mam pomysł! Tak prosty, że aż trudno było na to wpaść – roześmiała się wesoło.
    - Wow! Dorota znów zaczyna rządzić! – milczący dotąd Romek dał znać, że jest na bieżąco z naszymi rozmowami.
    - Ty się nie czepiaj, bo i ciebie to dotyczy! – Dorota pewnie nieświadomie, zmieniła ton głosu na rozkazujący i wydający polecenia. Ja to już widziałem i słyszałem. To właśnie tym tonem gasiła zapał swoich rozmówców.
    - Kontynuuj! – Lidka, jak zwykle, sprawiała wrażenie osoby, która niczym się nie przejmuje.
    - Ja… – Dorota zrobiła znaczącą pauzę, żeby skoncentrować na sobie uwagę – wszystkich was zapraszam do siebie na lato. Co najmniej na dwa tygodnie – dokończyła szybko.
    - Chyba oszalałaś! – Lidka natychmiast wyraziła swoją opinię. – Co ty myślisz, że ja w środku sezonu mogę sobie zrobić urlop? A gdzie przebudowa Pokrzywna? Chcesz, żebym z torbami poszła? Odpada!
    - Lidka… – głos Doroty zdradzał niesłychaną pewność siebie. – Nie przesadzaj! Powiedz mi kiedy mieliście ostatnio wakacje?
    - Ja mam urlop co roku! – roześmiała się Lidka.
    - Mówiąc dokładniej, to chciałaś powiedzieć, że masz urlopowiczów – uzupełnił Romek.
    - I właśnie o to chodzi! – uzupełniła Dorota. – Żyjemy ciągle pracą i wspomnieniami o tym, co było przed laty. A na nowe wrażenia zawsze brakuje czasu. Pora to zmienić!
    - Dorota… – Lidki głos zdradzał wyraźną dezaprobatę wobec tego projektu. – Załóżmy, że Czyżyny to ja mogę zostawić w sezonie na dwa tygodnie pod nadzorem ojca, chociaż teraz i tego bym się bała. Ale jak ja mam zostawić Pokrzywno? Wiesz, że to będzie okres spiętrzenia robót. Jak mam się zmieścić w terminach? Przecież jak ja to zaniedbam, to zbankrutuję! I co, będziesz potem karmić moje dzieci? O właśnie – dodała energicznie. – A pomyślałaś, że ja też mam dzieci? Co mam z nimi zrobić przez ten czas?
    Spojrzałem przez chwilę na Martę. Słuchała wszystkiego w skupieniu, ale chyba nie bardzo rozumiała o co chodzi. Ja zresztą też nie do końca. Nie byłem pewien tego, co usłyszałem.
    - Lidka, uspokój się! – Dorota była absolutnie opanowana. – Ustalimy, że z przebudową Pokrzywna w tym roku i tak nie zdążysz. Doszłam do wniosku, że nie ma sensu gonić terminów, bo potem będzie zbyt dużo poprawek i stracimy mnóstwo czasu, więc odpuśćmy sobie przyszłe lato, żeby wszystko zrobić na spokojnie i dokładnie. Ja spędzę te wakacje w Ameryce, pod warunkiem, że będziecie ze mną! – podniosła charakterystycznie tembr głosu. – I pod właśnie takim warunkiem – rzuciła w stronę Lidki – podpiszę z tobą aneks do umowy, żebyś nie zbankrutowała.
    - Niech cię cholera… – Lidka odezwała się zirytowanym głosem. – Dorka, ty już nawet wobec mnie nie masz litości?!
    Dorota roześmiała się, wyraźnie rozluźniona.
    - Lidziu, to jest tylko dla waszego dobra! – oznajmiła. – Czas najwyższy oderwać się czasem od kieratu i zakosztować tego, co nam świat oferuje.
    - A mnie to nie pytasz o zdanie? – odezwał się Romek.
    - Ty dostaniesz urlop i polecenie wyjazdu! – Dorota nadal się śmiała. – Masz jeszcze jakieś pytania?
    - Nie mam! – Romek już nawet nie próbował dyskusji z rozentuzjazmowaną Dorotą. Ale po chwili rzucił niby od niechcenia.
    - A czemu Tomka nie zapraszasz?
    Dorota jakby nieco spoważniała, ale to były ułamki sekundy.
    - Jak to nie zapraszam? – odparła krótko. – Zapraszam wszystkich! – oświadczyła bez wahania. – Tomka z żoną też! – popatrzyła w naszą stronę. – Pani Marto, mam nadzieję, że zechcecie państwo przyjąć moje zaproszenie – uśmiechała się szczerze. – Proszę zaplanować sobie urlop w lipcu, a ja postaram się pomóc w załatwieniu wiz. Reszta też jest na mojej głowie, natomiast dokładny termin ustalimy trochę później, powiedzmy pod koniec maja.
    - No… nie wiem… – Marta nie ukrywała zaskoczenia. – Dziękuję za zaproszenie, ale na razie zupełnie nie wiem czy w lipcu w ogóle dostanę urlop.
    - Już są zatwierdzone plany?
    - Ależ skąd! Tylko, że w ubiegłym roku to ja wybierałam dla siebie terminy, więc teraz kolej na mnie, aby dostosować się do planów koleżanek i kolegów…
    - Rozumiem. Gdyby jednak koleżanki dały się przekupić, to proszę to zrobić! – Dorota cicho się roześmiała. – Ja pani zrekompensuję wszelkie koszty.
    - Masz ją! – zakpiła Lidka. – Nieprzekupna, ale do przekupstwa namawia!
    - Zauważ, że w tej sytuacji każdy odpowiada tylko za siebie – wyjaśniła Dorotka. – Tu nie ma podejmowania decyzji, które mają wpływ na innych. To są wybory całkowicie indywidualne!
    - Nie wiem czy to będzie możliwe... – krygowała się Marta. – Nie potrafię teraz powiedzieć niczego konkretnego. Plany urlopowe są zatwierdzane dopiero pod koniec marca, czyli zostało jeszcze niemało czasu.
    - Proszę zatem pamiętać o mojej propozycji.
    - Widzę, że ja też zupełnie się nie liczę… – mruknąłem w stronę Romka.

    Od dłuższego czasu łypaliśmy na siebie we dwóch, strojąc różne miny, które gdyby Dorotka widziała, nie byłaby pewnie zachwycona. Ale myliłem się sądząc, że tego nie zauważa.
  • #81
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Ty przestań podrywać Romka, bo przecież on ciebie wcale nie kocha! – oznajmiła obojętnie, koncentrując spojrzenie na mojej osobie. – Nic z tego nie będzie, nie łudź się! – powtórzyła, patrząc mi w oczy, chociaż próbowałem zrobić niewinną minę.
    Lidka opuściła głowę, tłumiąc śmiech, a ja nie zdążyłem nawet pomyśleć o jakiejś ripoście, bo kontynuowała przemowę, zupełnie niezmieszana.
    - Zupełnie się rozbisurmaniłeś! A kiedyś byłeś taki grzeczny… Sądziłam nawet , że pochwalisz nową kreację żony…
    - Tomek, uważaj! – przerwał jej Romek. – To gra wstępna przed regulowaniem rachunku za kolację!
    I znowu mnie zatkało. Znowu mnie zaskoczył, znowu nie zdążyłem niczego powiedzieć.

    - Czyżbyś chciał się odnaleźć w roli płatnika? – przyszpiliła go Dorota.
    - No wiesz… finanse nie są moją mocną stroną – próbował się żartobliwie tłumaczyć. – Mam jednak obok siebie naszego domowego skarbnika…
    - Zaraz, zaraz! Ja zostałam zaproszona! – zaprotestowała Lidka. – W dodatku koszty kolacji zaksięgowałam dzisiaj po stronie przychodów…
    - I bardzo dobrze zrobiłaś! – Dorota przecięła dyskusję. – Pani Marto, proszę nie zwracać na nich uwagi. Romek, zupełnie niepotrzebnie, usiłuje panią przestraszyć.
    - A nie mam racji? – przerwał jej. – Trzeba było wczoraj zobaczyć minę Tomka, gdy mu przypomniałem, że karta do jeepa jest też kartą kredytową! A wy w galeriach będziecie szalały bez umiaru!
    - Już ty się o to nie martw! – zgasiła go, lekceważącym tonem. – Wczorajszy dzień przebiegał pod hasłem „mężczyzna to twój wróg!”, więc nie mogło być inaczej.
    - Liga broni, Liga radzi, Liga nigdy cię nie zdradzi!
    - O właśnie!
    - I Kopernik była kobietą!...
    - Oczywiście, że tak! Wątpiłeś w to kiedykolwiek? – dodała Lidka.
    Romek westchnął tylko. – Nie mam więcej pytań, poddaję się!

    - Wreszcie… – Lidka też odetchnęła. – A swoją drogą, to pani Marta jest dzisiaj chyba najlepiej z nas ubrana! – wystrzeliła. – Skomponowała pani wszystko doskonale!
    - Ja?... – Marta była oszołomiona i zdumiona. – Pani chyba żartuje... Proszę sobie ze mnie nie dworować!…
    - Ale taka jest prawda! – Lidka potwierdzała to z pełnym zaangażowaniem. –
    Szczerze mówiąc, to wczoraj zignorowałam tę suknię, bo coś nieokreślonego mi w niej nie odpowiadało, ale teraz, przy tym oświetleniu, widzę że jest całkowicie w porządku! Mam kolejną nauczkę, żeby jednak wszystko sprawdzać i przymierzać, bo zdarza się, że na pierwszy rzut oka wygląda to inaczej, a tu… Świetnie pani w niej wygląda!
    - Właśnie! Ja też tak uważam! – Dorota przytaknęła całkiem szczerze. – A pani Joasia już wczoraj to mówiła i dobrze, że panią przekonała! – spojrzała na mnie. – Okazuje się, że wasza córka ma bardzo dobry gust!
    - Dziękuję w jej imieniu i w imieniu żony także! – wreszcie przemówiłem. – Natomiast kreację małżonki pochwaliłem już w hotelu, więc proszę mi nie dogryzać, bo ja byłem pierwszy!
    - Wow! Zwracam ci honor! Zasłużyłeś na uznanie! – Dorotka obdarzyła mnie uwodzicielskim spojrzeniem, aż mi się cieplej zrobiło.
    - I teraz mam wątpliwości, czy dobrze zrobiłam, rezygnując z tych karminowych szpilek… – Lidka kontynuowała poprzedni wątek. – Dorka, ty widziałaś mnie w podobnej sukience, to pasowałoby do całości?
    - Ja nie wiem, nie widziałem tego… – wtrąciłem. – Kiedyś jednak widziałem ciebie w takiego koloru sukni i byłaś rewelacyjna! Lidka, czerwony kolor ciebie lubi! Mocno czerwony!
    - Jak zwykle, mężczyzna opowiada o kolorach… – mruknęła Marta. – A zna tylko czerwony, zielony, biały i czarny.
    - Nieprawda! – zaprotestowałem. – Są jeszcze żółty i niebieski, bo taką barwę światła emitują diody!
    - Żółty być musi, bo jest w sygnalizacji drogowej – poparł mnie Romek. – A reszta, oprócz czerwonego i zielonego, zupełnie się nie liczy.
    - Następny znawca – dołożyła Lidka.

    Na jakiś czas wypadliśmy poza horyzont zainteresowań pań, które zajęły się intensywnymi wspomnieniami z wczorajszych zakupów. Wykorzystaliśmy więc z Romkiem sytuację, żeby coś skubnąć ze stołu, wypiliśmy też po kieliszku, ale po pewnym czasie zaczynało być trochę nudno. Pewnie dlatego Romka nie opuszczał chochlik, który kazał mu drażnić się nieco z Dorotą. I kiedy na moment zamilkły, szybko nawiązał do swojego poprzedniego wątku.
    - Tak to już jest z nimi… – westchnął filozoficznie. – Wyżej butów nie podskoczysz! – spojrzał na mnie. – Zawsze wykorzystają przewagę stanowiska i tylko uprzedzą, że jak nie będziesz siedział cicho, to cię wyrzucą z pracy…
    Wszyscy roześmieliśmy się. Nawet Dorota się śmiała, chociaż pewnie była zdziwiona tym atakiem. A ja wpadłem Romkowi w słowo.
    - Znam ten ból! Ze mną było dokładnie to samo! – bawiłem się doskonale sytuacją. – Jak w wigilię Dorotka zadzwoniła po wieczerzy, a ja jej powiedziałem, że nie wiem czy przyjedziemy na bal, to też padł taki argument!

    Dorota westchnęła ciężko i niespodziewanie zwróciła się do Lidki.
    - Lidka… to ja organizuję bal żebym mogła potańczyć, wysyłam specjalne zaproszenie pod choinkę, dzwonię nawet do domu, pilnując godziny, żeby wiedział o co chodzi, a on mi mówi, że nie przyjadą… Nie zamordowałabyś?
    - Pani Marto, pani słyszy? – Lidka spokojniutko łypała okiem na Martę i stukała palcami w stół. – Okazuje się, że cały ten jubileusz i ten wielki bal, były zorganizowane tylko po to, żeby pani dyrektor mogła sobie zatańczyć z Tomkiem rock and rolla i tango. Biedny ten bank! – gruchnęła śmiechem.
    Marta też się roześmiała. Próbowała coś Lidce odpowiedzieć, jednak Dorota nie dopuściła jej do głosu.
    - I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – pokiwała głową, patrząc w stronę Lidki. A potem tylko przymrużyła oczy. – A nie uważasz tak przypadkiem, że czas był najwyższy, aby Tomkowi zwrócić wreszcie tamte tańce? Ty, o ile się orientuję, też masz pewne zaległości…
    - Jakie tańce? – Lidka spoważniała w mgnieniu oka, jednak niczego nie rozumiała. Ja zresztą też nie. Nie wiedziałem o co jej chodzi.
    - Chciałam ci przypomnieć, że obydwie mamy zaległości wobec Tomka. Nie pamiętasz? Była taka dyskoteka, na której nie udało nam się zatańczyć…
    - O, wow! – Lidka nagle skojarzyła i aż się skrzywiła. – Musisz teraz?
    - A czy wreszcie nie powinnam?
    W odpowiedzi Lidka pokręciła głową z niezadowoleniem.
    - Nieważne. Proszę posłuchać… – Dorota zademonstrowała swoje zdecydowanie nawet tym, że odwróciła się na krześle w stronę Marty. Nie zamierzała uwzględniać sprzeciwu Lidki. Była przy tym niesłychanie spokojna, a ja zacząłem się lekko pocić. Nie wiedziałem do czego zmierzała.
    - Powiem pani skąd to wszystko się wzięło, skąd nasza z Tomkiem zażyłość, bo pewnie pani wie, że poznaliśmy się przed laty w pociągu, ale to niczego nie tłumaczy. Mnóstwo ludzi spotyka się podczas podróży i również nic z tego nie wynika. Jednak z nami było inaczej.

    Normalnie struchlałem. Dobrze, że Marta również zwróciła wzrok w jej stronę i nie widziała mojej twarzy, tymczasem wymienialiśmy z Romkiem paniczne spojrzenia.
  • #82
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Nikomu o tym jeszcze nie powiedziałam, nikt tego nie wie, nie przyznałam się nawet własnemu mężowi! – kontynuowała Dorota. – I panią też bardzo proszę o dyskrecję. Ta sprawa mogłaby mi bardzo zaszkodzić, gdyby na przykład dowiedzieli się o niej pseudo dziennikarze z wiadomej gazety, albo podobnych do niej. Wierzę, że pani tego nie zrobi.
    - Nie miewam takich zapędów! – odpowiedziała Marta pewnym głosem. Najwyraźniej wypity alkohol już ją ośmielił. – A swoją drogą, to zastanawiałam się skąd taka pani przychylność dla Tomka, bo to zupełnie nie wygląda na relacje przełożona – podwładny.
    - Ma pani rację, to nie jest zwyczajna zależność – przyznała Dorota. – Tomek jest w pracy pod moją osobistą ochroną, więc nic złego nie może go tam spotkać. I bardzo się cieszę, że tego nie wykorzystuje, pracując normalnie, nie przysparzając mi codziennych zmartwień, a nawet twórczo rozwija przedstawiane koncepcje. Pani Marto, ja naprawdę bym chciała, żeby chociaż połowa moich podwładnych prezentowała takie podejście do swoich obowiązków!
    - Ja to rozumiem, ale to jest zwyczajna rzecz, więc co jest prawdziwym powodem takiego traktowania Tomka?

    Marta rzuciła tę kwestię, tak jakoś niby obojętnie, ale byłem pewny, że długo zastanawiała się nad tym pytaniem. Zbyt gładko te słowa przeszły jej teraz przez gardło.
    - No cóż! Zadeklarowałam się… Chociaż to wcale nie będzie dla mnie ani łatwe, ani przyjemne – Dorota cedziła słowa.
    - Dlaczego nie jest łatwe?
    - Bo to co pani powiem, nie jest powodem do dumy. Ani moim, ani Lidki! Wręcz przeciwnie, musimy się tego wstydzić. Zachowałyśmy się wtedy tak naiwnie i tak głupio, że teraz aż niemiło o tym wspominać… Jednak trudno, słowo się rzekło.
    Przy stole zapadła cisza.

    - Działo się to kilka lat temu, właśnie tego lata, kiedy jadąc na Mazury, poznałyśmy się w pociągu z Tomkiem. Otóż, kilka tygodni później, pewnego dnia pod koniec wakacji, miałyśmy z Lidką chandrę i postanowiłyśmy pojechać na dyskotekę, żeby coś poderwać, pamiętasz to? – spojrzała na Lidkę.
    Ta tylko skinęła głową, Romek zaś zmarszczył czoło, ale milczał.
    - Ty się nie krzyw! – Dorotka widziała wszystko. – Sam też jesteś winien, bo miałeś wtedy przyjechać, ale nie przyjechałeś.
    - Nie kojarzę sytuacji, ale widocznie nie mogłem.
    - I stąd to wszystko się wzięło. Ale do rzeczy – zwilżyła usta szampanem.

    Nikt się nie odezwał, zauważyłem tylko, że Lidka jakby straciła bojowy nastrój.
    - Tak też zrobiłyśmy! – kontynuowała, zmieniwszy na chwilę ton na bardziej karykaturalny. – A na dyskotece dałyśmy się zaprosić do zabawy grupie Szwedów. Eleganccy młodzi panowie, my z nienaganną angielszczyzną, świetna rozmowa, powiało na wsi wielkim światem…
    - Kiedy to było? – Romek przerwał jej.
    - Cicho! – Dorotka usadziła go na miejscu. – Nie przerywaj! Pani Marto! Proszę sobie teraz wyobrazić, że ci eleganccy młodzieńcy po cichu wrzucili nam do drinków tabletki gwałtu! A my, jak głupiutkie, naiwne dziewczątka, nie zwracając na nic uwagi, wypiłyśmy te drinki! Może sobie pani wyobrazić taką sytuację? Słyszała pani jak one działają?
    - O Boże! Coś tam słyszałam. I co się stało?
    - Właśnie Tomek nas wtedy uratował. Uratował nam życie nie tylko w sensie psychicznym, ale i realnym, rzeczywistym, bo wyrwał nas stamtąd, kiedy byłam już nieprzytomna, a Lidka straciła świadomość niedługo po mnie. Na dodatek oni ścigali nas samochodem. I cudem uniknęliśmy wypadku…
    - Kiedy to było? – powtórzył Romek, nie kryjąc zdumienia. – Nic mi o tym nigdy nie mówiłaś! – przyglądał się Lidce.
    - A czym się miałam chwalić? – wyrzuciła z siebie, powtarzając słowa Doroty. – Czekałam wtedy na ciebie jak durna, a ty kolejny raz nie przyjechałeś. No to zrobiłyśmy sobie dyskotekową wycieczkę, szlag by ją trafił! Myślisz, że łatwo było do tego nawiązać?

    Marta odwróciła się w moją stronę.
    - A ty skąd się tam wziąłeś?
    - Zwyczajnie, pojechałem na dyskotekę. Zobaczyć, jak wygląda przemysłowa dyskoteka, bo u nas takich nie bywało. Dlaczego pytasz?
    - Ze zwykłej ciekawości.
    - No właśnie, Tomek, opowiedz jak to wyglądało z twojego punktu widzenia – zaproponowała Dorotka.

    Musiałem. Nie chciałem tego, ale co było robić? Zrozumiałem też jej intencje. Sugerowała Marcie, że nie mieliśmy okazji aby o tym porozmawiać.
    - A jak miało wyglądać? – zapytałem retorycznie. – Wszedłem do ogromnej hali, w której i tak ludzi było więcej niż w kościele na niedzielnej sumie – błysnąłem niezbyt lotnym dowcipem. – Na szczęście bar był niedaleko od wejścia, wziąłem więc sobie coś do picia i obserwowałem otoczenie. Po jakimś czasie zobaczyłem was i miałem nadzieję na tańce, ale ciągle byłyście zajęte…
    - Nie mogłeś podejść? – zdziwił się Romek.
    - Usłyszałem od kelnera, że przy tamtym stoliku mówią wyłącznie po angielsku, a ja wtedy… wiesz przecież. Ani be, ani me! Więc się tylko przyglądałem.
    - I jak się zorientowałeś że coś się dzieje? – drążył temat.
    - Wcale! Nie wiedziałem o niczym. Tyle, że od baru nie odchodziłem i przestali na mnie zwracać uwagę. Dlatego też usłyszałem kilka słów kelnera, skierowanych do barmana, że tej pięknej chyba coś dodali do drinka, bo wzrok jej zmętniał i już się nie odzywa. A potem zobaczyłem, że Dorotka nie reaguje nawet na słowa, wyraźnie do niej kierowane.
    - Ja pierniczę! No i co dalej?
    - Wskoczyłem tam, bo chciałem je zabrać, ale dostałem w limo tak, że zobaczyłem wszystkie gwiazdy z Drogi Mlecznej, przy okazji omal nie rozwalając plecami ściany. Nie muszę chyba dodawać, że powietrze mi się wtedy skończyło. Na szczęście zdążyłem się pozbierać przed następnym ciosem i zrobiła się niezła awantura. Drugie szczęście było takie, że Lidka była jeszcze przytomna i wymogła na ochroniarzach, żeby wypuścili Dorotkę pod naszą opieką. Dała mi kluczyki i odjechaliśmy jej toyotą. Niestety, po parunastu kilometrach okazało się, że jednak nas ścigają. I w drodze chcieli zepchnąć toyotę do rowu, bo oni mieli do dyspozycji cięższe volvo.
    - Wytrzymałeś to? – nie dowierzał.
    - Oni nie wytrzymali. W lesie z rowu wyskoczyła sarna, a ponieważ jechałem już niemal poboczem, to mnie zdążyła uciec, natomiast im trafiła w przednią szybę i wylądowali w rowie. Wtedy im odjechałem.
    - Ja pieprzę! I co zrobiłeś?
    - A co miałem zrobić? Pojechałem do swojej chaty, bo tam znałem każdy kąt. Wyniosłem dziewczyny z auta, bo Lidka była już tak samo obojętna jak wcześniej Dorotka, no i zaprowadziłem je do sypialni, a sam warowałem w kuchni do samego rana.
    - Nie protestowały? – dociekał. – Jak się ludzie zachowują w takiej sytuacji?
    - Daj spokój, absolutnie nie było mi wtedy do śmiechu. Dziewczyny były powolne, bezwolne, obojętne na wszystko i nie chciały niczego robić same, co doprowadzało mnie niemal do szału, bo przecież spodziewałem się najazdu tych „gości”. I nie wiedziałem ilu ich będzie. A to, że biedna sarna wpadła im w szybę i nie będą mnie dalej ścigać, dowiedziałem się od Dedejki dopiero na drugi dzień. Wcześniej nie wiedziałem przecież z kim mam do czynienia i co nas może czekać.
    - Nie bałeś się?
    - A tam, nie bałeś… Bałem się jak cholera! Przecież siedziałem do świtu z nożem w ręce, rozumiesz to? I to bez światła! Romek, wyjąłem nawet bateryjkę z zegara, żeby tykaniem nie zakłócał mi ciszy! Bo tak naprawdę, to wszystko wyglądało w zasadzie beznadziejnie. Środek nocy, telefonu nie miałem, dzwonić po pomoc nie mogłem, a pójść gdzieś i szukać… Kogo i jak? Sąsiedzi daleko, nikogo przecież we wsi nie znałem. Z drugiej zaś strony… Gdybym ja szukał pomocy, a dziewczynom wtedy coś się stało? No wybacz! One były wtedy zupełnie bezbronne. Bez świadomości! Nie sprzeciwiłyby się nikomu i niczemu! Miałem więc poważny dylemat, czy w ogóle mam prawo gdzieś się oddalić…
  • #83
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - I dobrze, że nigdzie nie poszedłeś – odezwała się Lidka. – Paweł miał inne poglądy, ale to Dorka miała rację. I Dorka myślała logicznie, chociaż, co prawda, z dużym opóźnieniem.
    - Jaki Paweł?
    - Pan komisarz Dedejko, twój obecny kumpel od piwa we własnej osobie! – zaśmiała się Lidka w odpowiedzi. – Ale nie próbuj go o to wypytywać, już dawno nam przyrzekł, że nikomu nie piśnie o niczym słowa. Tomek! – spojrzała na mnie. – Ty też chyba nie wiesz jednego…
    - Co znowu? – zdziwiłem się.
    - Na lewym błotniku toyoty i na drzwiach, była rozpryskana krew oraz jakieś inne plamy, a nawet resztki, chyba organiczne. Wiedziałeś o tym?
    - Nie…
    - Ja to rano powycierałam, zanim zadzwoniliśmy na policję…
    - Nie mów! Dlaczego?
    - Nie wiedziałam, że to z sarny. A mówiąc dokładniej, jakoś nie do końca wierzyłam w tę twoją wersję. Po prostu bałam się i tak na wszelki wypadek… Chciałam cię ratować, tak jak ty nas ratowałeś…
    - I zniszczyłaś dowody rzeczowe? – Romek był bezpośredni.
    - Owszem! – przyznała. – Możesz sobie teraz żartować, ale powiedzieć, że tamtego ranka byłyśmy przerażone, to bardzo niewiele powiedzieć. Nie zapominaj też, że ja pamiętałam całe to zajście, oraz wiedziałam, że odjechałyśmy z Tomkiem, ale co było dalej, to już zerwana taśma! A tu rano widzę, że oprócz upstrzonej lewej strony, toyota ma urwane prawe lusterko i świeże, głębokie zarysowania na karoserii…
    - Poczekaj, poczekaj… – zawołał. – Już wiem kiedy to było! Nie chciałaś mi wtedy powiedzieć skąd to wszystko się wzięło…
    - Wtedy, wtedy, masz rację! – przyznała.
    - A ja zachodziłem w głowę, że taki świetny kierowca jak ty, otarł się gdzieś i nieoczekiwanie bagatelizuje wszystko, chociaż toyota w tamtych czasach była dla ciebie oczkiem w głowie…

    - To teraz pomyśl, jak ja się bałem reakcji Lidki na te uszkodzenia – wtrąciłem. – Tuż przed spotkaniem z sarną, otarłem się prawym bokiem o rurę znaku drogowego, taki tor jazdy już wtedy miałem. Stary znak, teraz stawiają bardziej nietrwałe, a tamten był zabetonowany i swoje zrobił…
    - Te nowe, przy większej prędkości, prawdopodobnie zrobiłyby ci to samo – wyjaśnił. – Kiedyś rozmawialiśmy z Pawłem na takie tematy, on ma ogromne doświadczenie.
    - Zebrane między innymi na nas – Lidka była bezpośrednia, jak zawsze. – Rozjechał nas potem niczym walec drogowy! Pamiętam, Tomek siedział nieporuszony, spoglądając jednym okiem, bo drugie mu zbytnio nabrzmiało, a ten pastwił się nad nim i nad nami dwiema…
    - Za co? – Romek nie rozumiał.
    - Za to, że pojechałem do domu, zamiast zawieźć je do szpitala – wyjaśniłem. – Coś mieli tam ustawione w tym lokalu, znaczy chyba policja, a ja wpieprzyłem im się w paradę. Ale nie mogli mnie zatrzymać, bo to groziło dekonspiracją ulokowanych agentów. Mówię to, czego się domyśliliśmy, on tego nigdy nie potwierdził, ani też nie zaprzeczył. A poza tym, to jednak była ucieczka z miejsca wypadku…
    - Pytałeś go?
    - A po co? – wtrąciła Dorotka. – Ja go pytałam, już po latach. I uzyskałam odpowiedź taką, jaką znasz. To są dochodzenia policyjne i nawet po odejściu ze służby, obowiązuje go zachowanie tajemnicy, z której nie został zwolniony.
    - To fakt. Paweł wie dużo, dużo więcej niż mówi.
    - Dlatego też został dyrektorem ochrony banku! – zauważyła Dorota. – Widziałeś przecież w lipcu, że nawet Tomkowi nie przepuścił niczego przed wydaniem certyfikatu, chociaż go o to prosiłam.
    - Rzeczywiście. Ale to jest cały Paweł! Chodzi ze mną na piwo, ale pewnie o mnie też zbiera materiały do teczki…
    - Nie inaczej! – przyznała Dorota. – Jednak to nie jest temat na dzisiejszy wieczór. Na razie nic ci nie grozi, nie przejmuj się.

    - Ja tak słucham i słucham… i jakoś w to nie wierzę. To wszystko działo się naprawdę? – Marta powątpiewała. – To brzmi jak streszczenie kryminału.
    - Niestety, to się zdarzyło w realnej rzeczywistości! – Dorotka pokiwała głową. – Wprawdzie ja nie mam świadomości tych zdarzeń, bo niewiele pamiętam, ale potem było policyjne dochodzenie, przesłuchania i wszystkie klocki zostały poukładane. Oglądałam też miejsce na drodze, gdzie manewr Tomka oszczędził nasze życie. Jego też, żeby pani nie miała wątpliwości, bo w tamtym miejscu wszyscy mogliśmy zakończyć nasze ziemskie losy. Ślady były jednoznaczne. Ale się udało! Dzięki Tomkowi żyję i dzięki niemu nie zostałam psychicznie okaleczona. Bo to ostatnie byłoby dla mnie chyba jeszcze gorsze. Nie mogłabym z tym żyć!
    - Jakie „gorsze”? O czym pani mówi?
    - Pani Marto… Jakby pani zareagowała na mały filmik zamieszczony w internecie, na którym jest pani zbiorowo gwałcona? Ja przepraszam za te słowa, ale mnie wtedy to groziło! Dlatego też, jestem niesłychanie wdzięczna Tomkowi za to, że do takiej sytuacji nie dopuścił! Powtórzę, nie mogłabym żyć ze świadomością, że ktoś mnie ot tak wykorzystał. A jeszcze gdyby sfilmował… To byłby mój koniec! Nie potrafiłabym już odnaleźć się w życiu. Nie mogłabym funkcjonować; nawet wyjść z domu, żeby kupić chleb! Ja już bym nie istniała!
    Ja… nie należę do tak zwanych kobiet wyzwolonych, wręcz przeciwnie. Na tym punkcie mam skrzywioną psychikę i nie potrafię, a może nawet nie chcę jej obejść, ani też zmienić…
    Oszczędzę pani szczegółów, ale kiedyś, sama myśl o tym, że jakiś mój kolega lub znajomy, mógłby głośno pochwalić się tak zwanym „zdobyciem mnie”, była końcem jakiejkolwiek bliższej relacji. Naprawdę! Wiedziałam, że jestem uznawana za piękność i może dlatego uważałam, że wszyscy mężczyźni za punkt honoru stawiają sobie zadanie przespania się ze mną… A to mnie mierziło!
    Bardzo długo byłam uznawana za dziwaczkę, stroniłam od bliskich kontaktów z rówieśnikami, nie uczestniczyłam w żadnych towarzyskich imprezach, gdzie sceneria sprzyjała nawiązywaniu bliższych relacji… Długo nie potrafiłam tego tolerować! Brr… Nawet teraz, kiedy o tym myślę, ciarki chodzą mi po plecach.

    - I jak się skończyła ta awantura? – zainteresował się Romek, spoglądając w moją stronę.
    - Dość nieciekawie – Dorota odpowiedziała za mnie. – Pojechaliśmy drugiego dnia na policję i pan Dedejko zjechał nas równiutko! Tomka postraszył, że go zamknie za wywołanie bójki, a ja byłam w takim szoku, że bardzo długo nie potrafiłam się pozbierać i w sumie to wyjechałam, nawet nie podziękowawszy mu za to wszystko co dla nas zrobił. Dlatego też później, przez te wszystkie lata, kiedy nie mieliśmy ze sobą kontaktu, miałam z tego powodu moralnego kaca. A poza tym nigdy w życiu nie poszłam już na żadną dyskotekę i na żadną nie pójdę! Dlatego też nie ćwiczę tańców.
    - A z Tomkiem byś poszła?
  • #84
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Zapadła cisza. Dorota, z uśmiechem na buzi, udawała, że się zastanawia.
    - To już by zależało od zgody pani Marty! – oświadczyła powolutku. – Ale rzeczywiście, mam do Tomka duże zaufanie i tańcząc z nim, nie myślę o moich problemach, koncentrując się na muzyce oraz choreografii utworu. I wtedy taniec sprawia mi przyjemność. Bo ja lubię tańczyć, przecież jeszcze w szkole podstawowej uczyłam się tego przez dłuższy czas.
    Natomiast wracając do tematu, to nie dziw się, że kiedy po latach, spotkaliśmy się w lipcu ponownie, uznałam się za Tomka dłużniczkę. Miałam czas na przemyślenia i na wyciągnięcie wniosków, w końcu minęło już niemało lat od czasu, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni.
    - A te tańce na balu to skąd? Bo jakoś nie widzę związku – Romek interesował się wszystkim.
    - Czemu nie widzisz? – włączyła się Lidka. – Tomek pojechał na dyskotekę żeby potańczyć, a z naszej winy nie udało mu się tego zrobić ani jeden raz. Czyż nie należała mu się rekompensata?
    - Ach, rozumiem! – roześmiał się. – Znaczy, cały ten bal, był rodzajem zadośćuczynienia dla pana Tomka, zgadłem?
    - Też! – Dorota porzuciła wreszcie poważny ton i roześmiała się, unosząc ze stołu kieliszek. – Tomek, wznoszę toast za twoje zdrowie! Wtedy, przed laty, pojawiłeś się obok mnie w chwili, kiedy byłeś mi bardzo, bardzo potrzebny. Dlatego teraz przyrzekam i obiecuję, że nie będę już znikała z twojego pola widzenia tak, jak zrobiłam to niegdyś. A ty żyj nam sto lat! – wzniosła kieliszek, obdarzając mnie wdzięcznym spojrzeniem.
    - Dziękuję, ale mnie zawstydzasz takimi toastami! – podniosłem swój i nie czekając na innych, wychyliłem do dna.

    - Słuchaj! – Dorota zwróciła się do Romka. – Pokpiwasz sobie ze mnie, ale masz również trochę racji. Oczywiście, że ta impreza była z okazji jubileuszu banku. Niemniej, początkowo John planował to zrobić po amerykańsku, czyli przyjęcie na stojąco. A wtedy postawiłam weto, bo tu nie jest Ameryka. I naprawdę chciałam potańczyć! Ja już nie pamiętam, kiedy miałam okazję do takiej zabawy…
    - To nie bywacie państwo na balach? – zapytała Marta otwarcie.
    - W Stanach wygląda to odrobinę inaczej. W podobnych, oficjalnych galach, tańce wcale nie są preferowane. A jeszcze takie tańce… Pani Marto, mam nadzieję, że nie gniewa się pani na mnie?
    - Ależ skąd! Nawet nie ma o czym mówić. Tylko nie wiem, czy pani mąż nie będzie miał do Tomka pretensji.
    - Nie, nie! Bez obaw! – zapewniła Dorota. – Był bardzo uradowany z tego, że ja się dobrze bawiłam. Rozmawiałam z nim dzisiaj telefonicznie i prosił, by wszystkim podziękować oraz was pozdrowić. Zresztą, on wie, że zawsze się staram aby unikać stwarzania jakichś dwuznacznych sytuacji podczas jego nieobecności. Jest to zresztą niezbędne w mojej pracy.
    Właśnie dlatego wczoraj wieczór nie spotkałam się z Tomkiem gdzieś w apartamencie, tylko z państwem razem i do tego w miejscu publicznym. Zresztą… – machnęła ręką – jak pani zauważyła, to i tak nie uchroniło mnie od głupawych pomówień w gazecie. Ale przynajmniej pani nie muszę się teraz z tego tłumaczyć, bo gdyby pani z nami nie było…

    Przerwała na chwilę kręcąc głową, jakby nie dowierzała nawet własnym myślom, jednak zaraz podjęła wątek, kierując wzrok na Martę.
    - Więc co, uważam, że wakacyjne zaproszenie państwo przyjmujecie. Spotykamy się w lecie i razem odpoczniemy jak mało kiedy. Ja już się postaram o taki program pobytu, żebyśmy nie musieli bać się dziennikarzy! – entuzjazmowała się.
    - Proszę pani… – Marta była wyraźnie zażenowana. – Ja nie wiem co mam powiedzieć… Przecież Tomek ma do spłacenia kredyt! – wyznała szczerze co jej leży na sercu. – I raczej niemały…
    - Proszę się nie zamartwiać! – Dorota przerwała jej. – Coś tam wymyślę, żeby to wszystko nie odbiło się zbytnio na państwa budżecie. Rozumiem i zdaję sobie sprawę, że Tomek ma teraz konto mocno obciążone, ale zapewniam panią, że do lata problem zostanie rozwiązany. – kiwała głową potakująco. – Dlatego nie poruszajmy już takich tematów! Proszę tylko zostawić swoje dane paszportowe i podpisać wniosek wizowy. Tyle chyba może pani zrobić, prawda? Ty nie masz amerykańskiej wizy? – spojrzała na mnie. Pokręciłem głową przecząco. – Więc tak samo! – dyrygowała. – Tomek, jutro około jedenastej przyjdziesz do mnie, do banku, dobrze? Wprawdzie terminarz mam już rozpisany niemal co do minuty, ale spróbuję znaleźć dla ciebie chwilę czasu, bo mamy do załatwienia jeszcze kilka bardzo ważnych spraw. I miej ze sobą te dane od żony, no i swoje dokumenty także.
    - Ale ja nie zabrałam ze sobą paszportu! – odezwała się Marta.
    - Proszę więc podpisać pusty wniosek wizowy, a wszystkie dane pilnie przekazać Joasi, która go wypełni. Zrobi to pani?
    Marta powoli i w milczeniu potaknęła ruchami głowy.
    - Lidka! – Dorota odwróciła głowę. – Wasze wizy są jeszcze ważne?
    - Mam nadzieję, ale sprawdzę.
    - A właśnie, żebym nie zapomniała – Dorota znowu była całkowicie poważna. – Romek, pilnie złożysz wniosek o wizę rosyjską, żebyś mógł pojechać do Moskwy.
    - Ja??? – Romek szeroko otworzył oczy. – A po co?
    - Nie marudź! – nie pozwalała na dyskusję. – Tomek przyjedzie do ciebie w drodze do Moskwy i omówicie te sprawy, bo zostanie jeszcze w Polsce przez kilka dni, więc będziesz miał czas na załatwienie spraw formalnych. Chodzi o to, żebyś wymienił mu sprzęt i zainstaluj na nim trochę tych swoich osobistych wynalazków, żeby po wyjeździe miał możliwość normalnego kontaktowania się ze mną. Chcę uniknąć groźby, że naszą korespondencję z systemu bankowego ktoś przechwytuje. A potem umówicie się co, gdzie, kiedy i jak, gdyby zaszła konieczność przeglądu ich systemu informatycznego.
    - Mogę sprawdzić, tylko że wiesz, oni mogą mnie do tego nie dopuścić.
    - Masz jednak mieć możliwość natychmiastowej interwencji, gdyby była niezbędna. Ja nie mówię, że to będzie konieczne. Gdyby jednak zaszła taka potrzeba, to dostaniesz wszelkie pełnomocnictwa, a oni polecenie z centrali. Tylko wiesz, to są informacje poufne.
    - Oj tam, przestań, chyba wiem gdzie pracuję i przy czym.
    - Przepraszam ! – Dorota się roześmiała. – Znowu poczułam się jak w firmie…

    - Tak właśnie sobie myślę, słuchając twojej przemowy – Lidka wtrąciła się do rozmowy. – Zastanawiam się kiedy i do mnie zaczniesz przemawiać takim tonem? Ty to już jesteś jak generał połączony z belfrem. Tylko „wykonać” i „wykonać!”, przeplatane słowami „to polecenie!”. Dorka, co się z tobą dzieje? Jeśli do mnie zaczniesz tak mówić…
    Dorota oklapła i nieoczekiwanie, zaczęła bezgłośnie się śmiać.
    - Niby dlaczego szczerzy ząbki? – Lidka zapytała poważnym głosem.
    - A bo… – chichot Doroty nabierał intensywności. – Przypomniałam sobie… że ktoś, kiedyś, przed laty, też nazwał mnie generałem…

    Przed oczami stanęła mi scena z ich przyjazdu do Pokrzywna przed laty i sprawdzanie zawartości barku. Pierwsze toasty, a potem pierwsze pieszczoty z Dorotką… Poczułem jak krople potu występują mi na całe ciało pod koszulą.
    Lidka po chwili chyba zorientowała się o co chodzi, bo nieoczekiwanie wykrzywiła twarz w tłumionym uśmiechu.
    - To wypijmy za twoje generalstwo! – uniosła kieliszek do góry. – Ja nawet pamiętam… – z dużym wysiłkiem próbowała opanować śmiech. – …Czym się to wtedy skończyło… a może też zaczęło… Cholera wie, nie idzie się już połapać… jak to było naprawdę…

    Śmiała się teraz już bardzo głośno. Ostatkiem sił odstawiła pełny kieliszek i łapała rękami głowę.
    - O mamo!… Ale walczyłaś za tym winklem! … Po generalsku!… Nie… jednak… będę litościwa i zamilknę… – rozejrzała się po stole, łapiąc oddech. – Tutaj… chwała Bogu, napoje przynosi kelner… – łapała się za brzuch, a po chwili machała rękami. – Nie trzeba czekać do jutra na zapojkę… – zgięła się wpół, próbując kontrolować ogarniający ją spazm.

    Nie była w stanie niczego wypić, kładąc się niemal na stole i usiłując opanować śmiech. Ja natomiast siedziałem z zagryzionymi wargami, aby nie zdradzić, że doskonale wiem o co jej chodzi.
  • #85
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Romek spoglądał na nas zdumionym wzrokiem, a Marta tylko uśmiechała się, lekko i dyplomatycznie, niczego nie pojmując. Dorota zaś spoważniała i tylko zasyczała, patrząc w jej stronę.
    - Lidka… zabiję! Ty chyba dawno nie widziałaś latających talerzy!
    Te słowa tylko spotęgowały śmiech. Na całe szczęście Lidka opuściła głowę i nie patrzyła na nas. Bałem się, że spojrzy mi w oczy.
    - Wiesz, Dorka… – odezwała się po chwili, powoli unosząc głowę. – Ty chyba rzeczywiście potrzebujesz urlopu.
    - Coś z tego rozumiecie? – zapytał niespodziewanie Romek, obrzucając nas spojrzeniem.
    - Nic, a nic – odpowiedziała Marta. Ja tylko przecząco pokręciłem głową. Wolałem się nie ujawniać.
    - Lidka, co ci jest? – Romek patrzył na nią, udając zatroskanie.
    - Mnie? Niby co ma być? – ocierała łzy chusteczką, ale już się uspokajała. – Chyba się starzeję – wyznała nieoczekiwanie. – Kiedyś wszystko było o wiele bardziej romantyczne, prostsze i o wiele ciekawsze!
    - Ale wymyśliłaś! – skrytykował ją. – Dużo byś miała z tego swojego romantyzmu.
    - Co ty wiesz… – wydęła lekceważąco wargi. – Żyjesz swoim wirtualnym światem i nie masz pojęcia, że romantyzm jest jak przyprawa! Bez niego całe życie byłoby potrawą pozbawioną smaku. A jakie wspomnienia niesie... Tomek! – spojrzała na mnie. – Pamiętasz jak pierwszy raz kąpaliśmy się w jeziorze nocą?
    - Kiedy? – zaskoczyła mnie. Nie byłem nastawiony na tamten czas a w dodatku coraz bardziej bałem się dekonspiracji. Lidka jednak śmiało jechała po bandzie.
    - Wtedy, kiedy uzgadnialiśmy ognisko, a może sprzątanie czy też coś innego… nie pamiętam już. Ale pamiętam księżyc i gwiazdy, odgłosy żab oraz mały lęk, że brzeg jest zbyt daleko…
    - A gdzie tutaj pani mąż? – zapytała Marta, zupełnie przytomnie. Jakby to nie o mnie chodziło.
    - Proszę pani, ja wtedy byłam jeszcze panienką – ochoczo wyjaśniła. – Romek dopiero się o mnie starał i nie było go z nami – dodała niepotrzebnie.
    - Do brzegu mogłaś dojść na piechotę po dnie! – zaśmiała się Dorota. – Przecież tam było całkiem płytko.
    - Płytko to było w ciągu dnia – Lidka zaoponowała. – A po ciemku to już nie byłam taka odważna…
    - Jeziorowa dziewczyna! – zakpił Romek. – W wodzie wychowana… Ale rzeczywiście, kiedy zorganizowaliśmy ognisko, na szczęście trzymałaś się od jeziora z daleka. Wolałaś ląd, chociaż wcale ci nie posłużył. Ziemia wciąż usuwała ci się spod nóg…
    - Przestań! – Lidka niemal wrzasnęła.
    - O! Czyżbym trafił w czuły punkt? – zapytał, śmiejąc się na cały głos.
    - Jesteś paskudny! – dołożyła Dorota, co tylko spotęgowało jego śmiech.

    Marta strzygła uszami niczym stacja radarowa. Ostatnie słowa jedynie wzmogły jej czujność.
    - Ale dowiaduję się różnych wiadomości! – oznajmiła, udając obojętne zainteresowanie. – No pochwal się, pochwal, co tam wtedy wyprawiałeś? – rzuciła w moim kierunku.
    Wzruszyłem ramionami, chcąc zyskać na czasie. Po pierwsze nie byłem przygotowany na taką rozmowę, po drugie, nie wiedziałem co mogę powiedzieć. Zdałem sobie sprawę, że za chwilę to wszystko może się posypać. Wszyscy byliśmy już na lekkim rauszu i w którymś momencie ktoś może chlapnąć zbyt wiele.
    - A co ja mogłem wyprawiać? – odparłem retorycznie. – Jak dziewczyny przyjechały, to było kilka imprez, a gdy ich nie było, to remontowałem na przykład dach stodoły…
    - Potwierdzam! – oświadczyła nagle Lidka. – Na przykład gdy Baśka do niego przyszła, to nawet z drabiny nie zszedł! – roześmiała się. – Pani Marto, trzymałyśmy rękę na pulsie!
    - Oj, wiem, wiem! – odezwał się Romek. – Tamto ognisko, zrobione wtedy przez Tomka z wody i lodu, pamiętam do dzisiaj… – parsknął śmiechem, wróciwszy do poprzedniego tematu.
    - Cicho! – zawołała Lidka, udając, że chce go poskromić.

    Naturalnie, jej żywa reakcja wzbudziła dodatkowe zainteresowanie tematem. Tym bardziej, że po tych słowach nastała chwilowa cisza. Sygnał dla Marty, że coś się jednak działo.
    - Proszę, proszę! Nie bądź taki tajemniczy! – dała mi łokciem łagodnego kuksańca. – Może i mnie w końcu zapoznasz ze swoim wynalazkiem? – zasygnalizowała, że uważnie kontroluje nasze dialogi.
    Opuściłem głowę, bo teraz, to nie ja powinienem się tłumaczyć. Ciekawe jak dziewczyny z tego wybrną.
    - Romek… uprzedzałam! – Dorota spoglądała na niego z ukosa. – Masz dużą krechę!
    - Nie obiecuj! – spoglądał na nią bez zmieszania i nawet podniósł kieliszek. – Napij się ze mną, bo ciągle wyróżniasz innych, jakbym ja nigdy nie istniał.
    - Wow! – zawołała Lidka, nieruchomiejąc. Po czym uniosła kieliszek, drugą ręką czyniąc gesty odłączające Romka od naszego towarzystwa.
    - Pani Marto, Tomek, wznoszę toast za państwa zdrowie!
    Wypiliśmy z nią, lekko zdezorientowani, a Lidka kontynuowała. – A oni niech sobie piją sami, znaczy we dwoje.
    Nie zauważyłem dokładnie, ale miałem wrażenie, że dokładnie spełnili to życzenie.
    - Spokojnie! – Romek przerwał jej wywody sygnalizując, że chce zabrać głos. – Ja tak tylko w kwestii romantyzmu, który podobno jest mi nieznany, jak twierdzi moja najukochańsza z żon…
    - A mógłbyś zamilknąć? – Lidka przytuliła się do niego.
    - Nic z tego, skarbie! – zaśmiał się, odsuwając ją. – Tomek, pamiętasz jak siedzieliśmy w kuchni twojej chaty, pijąc i głosząc chwałę… poległych? – wybuchnął śmiechem.
    - Nie kojarzę…
    - Później! Znaczy po tym ognisku.
    - Oj, dobrze już, dobrze! – Dorota włączyła się do rozmowy. – Pani Marto, ja to pani powiem, bo wciąż będzie się nad nami pastwił. Chodzi o sytuację, kiedy obydwie z Lidką upiłyśmy się na ognisku jak nieboskie stworzenia. Pierwszy i ostatni raz w życiu.

    - Co? – Marta jakby nie uwierzyła. – Pani się… urwał się pani film?
    - Dokładnie tak – przyznała. – Obydwie upiłyśmy się do utraty świadomości. A fakt, jak się czułam w dniu następnym spowodował, że to był pierwszy i ostatni raz w moim życiu. Już nigdy więcej nie pozwoliłam sobie na coś takiego.
    - Myślisz, że ja sobie pozwoliłam? – zapytała retorycznie Lidka. – To było straszne…
  • #86
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Oj, jakie delikatne! – zaśmiał się Romek. – Kaca nigdy nie miały. Pani Marto, czy pani wie o czym rozmawiamy? Miała pani kiedyś kaca?
    - No… przyznaję, że chyba tak – odparła po pewnym wahaniu. – I pewnie nawet więcej niż jeden raz… – spojrzała na mnie.
    - Oj tam, oj tam… Pamiętam, że kiedyś urżnęliśmy się w domu we dwoje, najpierw się kłócąc, a potem godząc do rana…
    - Mógłbyś być bardziej dyskretny – oznajmiła z kwaśną miną.
    - Ależ nie ma potrzeby – zauważyła Lidka. – Jestem człowiekiem i nic co ludzkie nie jest mi obce – zadeklamowała dumnie. – Przecież rozmawiamy otwarcie. A na wspomnianym ognisku upiłyśmy się obydwie z Dorką dlatego, że pomieszałyśmy nalewki. Cóż! – westchnęła. – Nie miałyśmy wtedy zbyt wielkiego doświadczenia z alkoholem. Na nasze szczęście, rano miał nas kto leczyć.
    - To znaczy kto? – zapytała Marta, całkiem przytomnie. – Mówi pani o Tomku?
    - Obydwaj pełniliśmy rolę pielęgniarek! – Romek dumnie wypiął pierś. – Biedne dziewczyny, padły w przedbiegach, a my we dwóch… pamiętasz? – zwrócił się do mnie.
    - Jasne! Musieliśmy sami pozbierać manele i siedzieliśmy potem w kuchni niemal do rana, we dwóch kontynuując imprezę. Czemu im wtedy to nie posmakowało, tego do dzisiaj nie rozumiem – próbowałem od razu zgasić ewentualne pytania Marty o moją rolę w całej historii, oraz nie dopuścić do rozważań typu kto z kim spędził resztę nocy i dzień następny.
    - No tak… Ty nigdy za kołnierz nie wylewałeś! – podsumowała mnie.
    - Właśnie. Dlatego, że ja nie pijam waszych nalewkowych wynalazków. Wódka ma smakować jak wódka, a nie jak ogród śródziemnomorski, albo wydzieliny kaszalota.
    - Ten następny dzień był straszny… Pamiętam, jak odgłos latającej muchy wzbudzał we mnie agresję – odezwała się Dorota.
    - Lidka to mnie nawet prosiła, żebym ją dobił! – przypomniał Romek, co wywołało szalony, ogólny śmiech.
    Ale po chwili już mi nie było tak wesoło.

    - Czyli świetnie się państwo bawiliście, a ja przeżywałam wtedy, że mój mąż chodzi głodny, samotny, bez łączności z domem – wzdychała Marta. – A tu proszę! Poradził sobie jak zwykle. Tylko jakoś potem, po takich wyjazdach, zupełnie nie radzi sobie w domu…
    Atmosfera jakby zgęstniała.
    - Co pani ma na myśli? – Lidka była szybsza niż ja. – Pani Marto! Mam nadzieję, że niczego pani nie sugeruje.
    - Ależ skądże! – głos Marty na razie nie zdradził mi, czy mówi to z ironią, czy też jej słowa są prawdziwe. Jeszcze nie wiedziałem co ma na myśli. – Jestem po prostu… trochę zaskoczona, że takie młode damy uznały starszego pana za właściwe dla siebie towarzystwo. W dodatku latem .
    - No to chyba jeszcze raz panią zaskoczę… – Lidka pokiwała głową, na razie nie mówiąc niczego więcej. Z wielką pewnością siebie czekała na Marty reakcję.
    - Proszę bardzo!
    - Nie bardzo rozumiem, z czego wynika pani zdziwienie. Z tego, że Tomek ma odrobinę więcej lat niż my?
    - Chociażby. Nie chciałabym pani obrazić, ale… nasza córka raczej nie jest od pani wiele młodsza.
    - Kilka lat. Tylko, że w naszych z Tomkiem relacjach, wiek akuratnie nie ma znaczenia i to najmniejszego. Bo one nie polegają na zależnościach… powiedzmy otwarcie damsko – męskich, a bardziej na towarzysko – sytuacyjnych. Wiem, wiem, na razie niewiele to pani mówi, jednak postaram się wyjaśnić…
    - Oj, nie kręć! – odezwał się Romek. – Powiedz jasno, że Tomka wtedy nie uwodziłaś, tylko spodobało ci się jezioro i chciałaś dostać do niego dostęp.
    - Jakie jezioro? – Marta była na bieżąco w tej naszej rozmowie.
    - No właśnie… – odezwała się Dorota. – Czy pani była kiedykolwiek na Mazurach?

    Marta była wyraźnie zaskoczona pytaniem, ale odpowiedziała bez wahania. – Nie. Nie miałam okazji.
    - To jest region bardzo już rozdeptany, mnóstwo ludzi w lecie przewija się tamtymi drogami i nie tylko drogami…
    - I nagle, zaledwie parę kilometrów od mojego ośrodka, okazuje się, że jest niewielkie jezioro, do którego nikt nie ma dostępu. Jeden, jedyny Tomek stoi na jego straży! – dobitnie tłumaczyła Lidka. – Pani Marto, może sobie pani to wyobrazić? Ja, miejscowa, już dorosła dziewczyna, współwłaścicielka wypoczynkowego ośrodka dla turystów, nie wiedziałam co istnieje parę kilometrów obok. Ten teren zobaczyłam pierwszy raz w życiu, kiedy odwoziłam Tomka z pociągu. I oniemiałam. Cudowny teren!
    - Nie rozumiem…
    - Poczekaj! – przerwałem im. – Ja też tego nie rozumiałem i miałem trudności, żeby cokolwiek wyjaśnić Stefanowi. My z nizin nie łapiemy niuansów i on wcześniej tak samo nie zwrócił na to uwagi. Może nawet zauważył, ale wtedy to nie miało dla niego znaczenia. Jednak później czasy się zmieniły.
    - Właśnie! – odezwała się Dorota. – Stefan kupił okazyjnie gospodarstwo, które Jesionek mu niemal wcisnął, ale nie wiedział co z nim może zrobić. Nie zrozumiał, że dostał do ręki klucz otwierający ekskluzywny dostęp do jeziora. Zwyczajnie, nie zdawał sobie sprawy z tego, co wpadło mu w ręce.
    - Ja sobie wcześniej wyobrażałem – zabrałem głos – że największą jego zdobyczą było to, że Jesionek zainwestował te wszystkie pieniądze, jakie od niego dostał, w remonty i rozbudowę.
    - W dużej części pieniądze stracone – skomentowała Lidka.
    - Nieprawda! – sprzeciwiła się Dorota.
    - Dlaczego? – zainteresowała się Marta.
    - Bo to co zrobił Jesionek, było profanacją nie tylko dobrego smaku – tłumaczyła Lidka
    - Oj, przestań! – zawołałem. – Murowana łazienka może nie była najwyższych lotów, ale wolałem ją niż drewnianą wygódkę przy stodole. O co ci chodzi? Ja na przykład wybieram niezbyt artystyczną dobudówkę nad wygody księżycowego parasola i podcieranie rzyci wiechciem z trawy.
    - Nie lubię cię! – nieoczekiwanie oznajmiła mi w odpowiedzi.
    - Ja też ciebie kocham! – zapewniłem.

    - To nie zmienia sytuacji, że mylicie się obydwoje – rozstrzygnęła Dorota. – Jednocześnie obydwoje macie też rację. Na tamten czas, Jesionek zrobił rozsądnie, a że bez smaku… trudno! W każdym razie dało się przetrwać przez kilka lat, dopóki nie nadszedł czas na zmiany.
    - Nadal niczego nie rozumiem – przyznała Marta.
    - Spróbuję ci to wytłumaczyć – zadeklarowałem. – Otóż Lidka, okiem znawcy turystyki, od razu dostrzegła tam to, czego inni nie widzieli. Czyli potencjał tkwiący w tej lokalizacji. Bo to była przepiękna, pusta enklawa, pozbawiona ludzi i oznak cywilizacji, ale jednocześnie do tej cywilizacji i jej udogodnień, było bardzo blisko.
    - Tomek, później zrobiłam dyskretny wywiad we wsi i okazało się, że Jesionek chyba o tym wiedział. Bo kiedy żył, nikomu nie zezwalał, ani na przejścia, ani na przejazdy przez swoje podwórko. Dlatego też, sąsiednie działki pozostawały niezamieszkałe i w Pokrzywnie uznane zostały za bezwartościowe. Gleba tam jałowa, uprawiać niczego się nie da, a uciążliwość zamieszkiwania duża. Nie miały wody, bo Jesionek nie pozwalał nikomu nawet przechodzić po nią do jeziora.
    - To nie mogli chodzić obok? – zapytała naiwnie Marta.
  • #87
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Nie mogli! W tym sęk, że to nie było takie proste – wyjaśniała Lidka. – Pani Marto! Proszę wyobrazić sobie gospodarstwo, położone prawie kilometr od najbliższej wsi, które zajmuje teren nad brzegiem jeziora. I to jest jedyna część brzegu, z której jest wygodny dostęp do wody. Bo jeszcze na terenie gospodarstwa zaczynają się mokradła i jakieś źródła zasilające. Obejść tego się nie da, chodzić po grzęzawisku tym bardziej, a próby zbudowania jakiegoś pomostu, kończyły się po kilku dniach jego pogrążeniem. Kto wytrzyma takie warunki życia? Jesionek miał dostęp do wody, a że kłusownictwo wodne było jego podstawowym zajęciem, więc zupełnie nie zależało mu na czyimkolwiek sąsiedztwie i ewentualnym chętnym uprzykrzał życie jak tylko mógł. Dlatego wszyscy się stamtąd wynieśli i niemal zapomnieli o istnieniu tego terenu.
    - Jesionek tolerował tylko latem niektórych przyjezdnych studentów, bo po pierwsze, oni w niczym mu nie zagrażali – dodałem – a po drugie, w pewnym sensie, imponowali mu jako ludzie wykształceni, bo za takich ich uważał. A w dodatku wino marki wino pili z nim równo, żyli z dnia na dzień, nie grzebali w jego życiorysie, władzy nie lubili i nie przeszkadzały im jego zajęcia. Wręcz przeciwnie, pomagali mu nawet w kłusowaniu, Stefan opowiadał mi o tym. Dlatego też, kiedy jego żona i syn zginęli w wypadku samochodowym, tylko Stefana dopuścił później do siebie, bo znał go z dawnych lat. I Stefanowi zaproponował nabycie gospodarstwa. Dalszej rodziny pewnie nie miał, a może i miał, ale nie chciał by po nim dziedziczyła. Tego nie wiadomo. W każdym razie Stefan przez jakiś czas się wahał, ale w końcu zdecydował się posiadłość nabyć.
    - Czym znowu zamknął dostęp do jeziora komukolwiek – dokończyła Lidka.

    - To właściwie rozumiem, coś słyszałam, że kupił jakieś gospodarstwo, ale nadal nie widzę związku – Marta chyba nie potrafiła skoncentrować się na opowieści o Jesionku. Raczej nasze związki zaprzątały jej umysł.
    - Ale to wszystko, od tego właśnie się zaczęło… – tajemniczo oznajmiła Lidka.
    - Od czego? – Marta nie zauważyła tutaj drobnego słowa „wszystko”. A może tak mi się tylko zdawało.
    - Wykupiłam później za bezcen wszystkie sąsiednie tereny – Lidka zagrała w otwarte karty. – To były wręcz nieużytki, ludzie pozbywali się ich z ochotą. A potem wszystko scaliłam, doprowadziłam w gminie do uchwalenia nowego miejscowego planu zagospodarowania, uzbroiłam we wszystkie media, zagospodarowałam, a potem wybudowałam niewielki, ale bardzo ekskluzywny hotel! Tomek, od wiosny planuję podpisać kontrakt z ekipą masażystek z wyspy Bali. Sześć dziewczyn na półroczny pobyt, z opcją przedłużenia, lub wymianą załogi.
    - Nie mów, że to dla mnie.
    - No nie! – roześmiała się. – Ale skorzystać też możesz. Zdecydowałam się na nie, bo mamy coraz więcej umów na zgrupowania różnych związków sportowych i odnowę biologiczną stawiam na pierwszym miejscu. A one są ponoć znakomite w tej materii.
    - Jak jechaliśmy tam w lecie ze Stefanem, to baliśmy się nawet wjechać na drogę dojazdową – wtrąciłem.
    Obydwie z Dorotą roześmiały się.
    - Niezły kamuflaż, prawda? To akuratnie jest wynalazkiem moich pracowników. Mieli dość ciągłego tłumaczenia sytuacji zagubionym kierowcom…
    - No zaraz… A teraz hotel ma dostęp do jeziora? – zauważyła przytomnie Marta.
    - Lidka wydzierżawiła całe gospodarstwo od Stefana najpierw poprzez firmę adwokacką, a teraz ma umowę przedłużoną na kolejnych dwanaście lat! – wyjaśniła jej Dorota. – W ten sposób goście mają dostęp do wody, a w tym starym domu Jesionka, gdzie kiedyś w lecie mieszkał Tomek, teraz ja co roku spędzam urlop wraz z mężem i dziećmi. Piękny, stary dom!

    Martę lekko zatkało.
    - Do którego to domu, nawet nie chciałaś mnie wpuścić – dołożyłem, udając, że niczego nie widzę.
    - Nieprawda, teraz kłamiesz! – energicznie zaprotestowała, nie podnosząc głosu. – Przecież nawet pani Helenie zapowiedziałam, że ty możesz swobodnie wchodzić.
    - Tak, do salonu…
    - A co, chciałbyś zwiedzać moją sypialnię?
    - Może i kiedyś chciałem… ale już nie chcę! – demonstracyjnie wydąłem usta.
    - Jak sobie życzysz! – Dorota roześmiała się. – Lidka, czy ty wiesz co mi Tomek wczoraj zaproponował?
    - Nie! Pochwal się.
    - Odprowadzali mnie z panią Martą po kolacji aż pod same drzwi apartamentu i żebym nie czuła się zbyt samotnie w nocy, to wymyślił, że zaprosi mnie na trzecią do łóżka …
    - I nie skorzystałaś z oferty? – Lidka wręcz zakipiała zdziwieniem. – Ja bym się ani przez chwilę nie wahała! Zaprosisz dzisiaj mnie? – zalotnie spojrzała mi w oczy.
    Marta skrzywiła się i otwarcie zignorowała temat, zwracając się do Doroty. – A kto to jest pani Helena?
    Dorotka zajęła się wyjaśnianiem znaczenia tej postaci w swoim życiu, natomiast my z Lidką kontynuowaliśmy zaczepki.

    - Przecież wiesz, że Dorka w tych sprawach jest bezużyteczna! – kpiła sobie w najlepsze.
    - Myślałby kto, że ty się poświęcisz. A poza tym, ciebie wczoraj z nami nie było! – próbowałem się tłumaczyć. – Porzuciłaś mnie!
    - No wiesz, ja mam małe dzieci i czasami muszę się nimi zająć. Po balu i tak miałam zaległości w opiece.
    - Trudno! Spisz to na straty.
    - Nie bądź taki! Wymyśl coś! Ja bym chciała… wiesz… tak jak dawniej… – zachłystywała się śmiechem.

    Zmroziło mnie. To było na granicy dekonspiracji. Ciekawe czy Marta usłyszała jej słowa.
    - Nie chcę, bo zaraz za tobą przyjdzie Romek, zacznie udzielać rad, próbować pokazywać właściwe zachowanie i postępowanie…
    - Przestań już, jesteś nietrzeźwy! – Marta odwróciła się ku mnie, demonstrując nie tylko kwaśną minę, ale i swoje niezadowolenie.
    - Ma pani zupełną rację – poparła ją Dorota.
    - Zwyczajny dom wariatów – Romek nie podzielał Lidki wesołości. – Pani Marto! Proszę nie zwracać na nich uwagi. Oni są para-nienormalni! Proszę mnie posłuchać, to ja panią zapraszam na wakacje i obiecuję, że podczas pobytu, chociaż chwilami będzie pani widziała normalny świat. Bo z nimi, to nigdy nic nie wiadomo – machnął lekceważąco ręką.
    - Niewesoła perspektywa – zauważyła rozbawiona Marta. – Ciekawe, jak pan wytrzymuje to tak na co dzień.
    - A wie pani, że tak na co dzień, to w zasadzie wszystko jest w normie? Lidka jest sama i myśli zwyczajnie. Dopiero gdy są we dwie z Dorotą, ja się wtedy poddaję. A jeśli jeszcze kiedyś dołączył do nich Tomek… – Romek tylko westchnął. – Już za nimi nie nadążałem! – oznajmił i niemal natychmiast powtórzył zaproszenie.
    - Zapraszamy do naszego ośrodka, nam też potrzeba czasem oddechu. Praca jest pracą, a relaks też jest potrzebny. Zapraszamy serdecznie!
    - Co o tym myślisz? – Marta zwróciła się do mnie.
    - Ja? Ja tu tylko sprzątam! – zawołałem, niby obojętnie.
    - A i to bardzo rzadko, z tego co pamiętam – Lidka parsknęła, a po chwili znów śmiała się tak, że znowu miała problemy ze złapaniem oddechu. Tym niemniej zdołała dorzucić. – Albo nawet jeszcze rzadziej…
    Teraz już nie mogła się opanować i chichotała na głos. – Tomek… ty się nie bój! – próbowała do mnie przemawiać. – Ja ciebie wcale nie będę zmuszała do biegania ze ścierką i wiaderkiem… tak jak ty nas potraktowałeś… na powitanie…
    Obydwie z Dorotą dusiły się wręcz i niemal płakały. Marta natomiast kręciła głową, raz patrząc na Lidkę, a raz na mnie. Romek tylko cicho chichotał.
  • #88
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Tomek, czego ja się tutaj dowiaduję?! I ty się tego nie wstydziłeś? – Marta niby była tak samo uśmiechnięta, ale ja znałem jej głos. Powiedzieć, że nie była ze mnie zadowolona, to raczej nic nie powiedzieć.
    - Oj, pani Marto! – Dorota podniosła głowę. – Wcale nie było aż tak źle…
    - Bo Dorka była wtedy bezrobotna… – Lidka, łapiąc oddech, wpadła jej w słowo. – I z radością przyjęła u Tomka posadę sprzątaczki!...
    Więcej nie mogła mówić, gdyż zwinęła się po prostu do pozycji niemal embrionalnej.
    - Jakiej znowu sprzątaczki?! – teraz Dorota zaprotestowała, nabierając powietrza. – Przecież najpierw zostałam praczką!
    Teraz obydwie, jak umówione, obdarzyły nas zgodną salwą śmiechu.
    - Pani Marto, a nie mówiłem że to dom wariatów? – Romek spoglądał na Martę i kiwał znacząco głową. – Jakby one kiedyś szukały pracy, to jestem pewien, że mają pewne posady jako reporterki w „Realiach”.
    - Co ty tam wiesz, przecież tego nie widziałeś! – zaprotestowała Lidka. – Przyjechałeś wtedy, kiedy było już posprzątane – kpiła nadal. – I nie wiesz, że my we dwie zasuwałyśmy jak małe samochodziki, z językami na brodach, a gdy wyszłam z wiadrem wylać brudną wodę, to zobaczyłam, że pan Tomasz, niczym turecki basza, siedzi sobie grzecznie na ławce pod lipą i w twoim stylu, spokojnie popija zimne piwko! – zademonstrowała gestykulacją tę scenę. Dorota znów parsknęła śmiechem.

    Nie miałem już siły. Marta wpijała we mnie wzrok, ale ignorowałem jej spojrzenie. Wolałem się nie tłumaczyć.
    - Romek… – masz tak na co dzień? – zapytałem prawie spokojnym głosem.
    - Mniej więcej… – zrozumiał, że to jest czysty teatr.
    - Popatrz co mnie spotyka po latach – kontynuowałem kpiącym głosem. – Ty masz rację, że one nadają się do pracy w „Realiach”.
    Marta przez cały czas mnie obserwowała. Musiałem jakoś wyjaśnić tę sytuację. – Kurczę, człowiek chciał odsapnąć przez chwilę i ugasić pragnienie zapomnianą puszką piwa, bo przez cały dzień nie dały mi nawet dostępu do wody, no i usiadł na chwileczkę, żeby obetrzeć pot z czoła… A one teraz to piwo pamiętają mi po tylu latach! I po latach wymawiają!
    - Nikt ci niczego nie wymawia! – Lidka przerwała moją opowieść. – Na odwrót, doceniamy właśnie, że dałeś pracę bezrobotnym dziewczynom! – znowu się roześmiała. – Nawet nie będę ci wypominać moich odcisków i połamanych paznokci! Niech tam, ja już niczego z tego nie pamiętam… Szczególnie, że tak samo nie pamiętam też wypłaty po tej pracy! – uzupełniła.
    Ich śmiech był tak zaraźliwy, że ja również zacząłem się śmiać i nawet Marta zareagowała wesołością. Chyba zaczęliśmy zwracać na siebie uwagę otoczenia.

    - Lidka, przestań już! – odezwałem się z prośbą w głosie. – Mów ile jestem wam winien, bo cała sala spogląda w naszym kierunku.
    - Poczekaj, poczekaj! Powoli! – spojrzała na mnie. – Trzeba to wyliczyć. Jeszcze odsetki, procent kumulowany i te rzeczy… Kochany! Masz pecha. Trafiłeś na specjalistki od procentów…
    - Tak… Wielka mi specjalistka od procentów! Najlepiej zna takie w okolicach czterdziestu… – rzuciła od niechcenia Dorota.
    - A co! U nas, na Mazurach nikt się nie zajmuje jednocyfrowymi głupstwami, niczym w jakichś Bieszczadach! – Lidka nie została dłużna.
    - Bo Bieszczady używają takich nie-głupstw z ponad sześćdziesięcioma procentami, do których Mazury nie dorosły!
    - Czyżby Mazury ci się nie podobały? – zapytał Lidka słodkim głosem.
    - A tobie Bieszczady? – Dorota odbiła piłeczkę.
    - Po co takie trywialne pytania? – Lidka nie zmniejszała tempa. – Co tam ma odpowiadać? Na czterdziestu procentach się nie znają, a poza tym na Mazurach wszystko jest gładkie, oczywiste a u was ludzie mają strasznie nierówno… i nie wiem czy tylko wokół domostw i wsi… – zaśmiewała się.
    - Co z tego, że masz równo obok, jeśli nawet pływać nie umiesz…
    - Och ty, cholero! Ja nie umiem pływać??? A kto cię tego uczył?
    - Dawno byś się utopiła, gdyby nie ja!
    - A to ci zołza! – Lidka westchnęła. – Jakiś dołek napełnili jej tam niedaleko wodą i próbuje się z nami porównywać!
    - Większy ten nasz dołek niż całe twoje jezioro Omszałe, razem nawet z twoim podwórkiem!
    - Teraz pojechałaś poza bandą! – Lidkę zatkało, jednak ani myślała się poddać. – I zaraz to odszczekasz! Romek sprawdź w google powierzchnię zalewu solińskiego!
    - Nawet się nie trudź – Dorota była pewna swego. – Dwa takie Omszałe i jeszcze troszeczkę ci zabraknie.
    Romek jednak sprawdził mapy na smartfonie. Dorota miała rację.

    - Z kim ja się zadaję… – mruknąłem.
    - Prawda? – Dorota nie kryła wesołości i oznajmiła, że niczego nie zaniedbuje. – Jeszcze odsetki od ciebie by chciała! – I po ci to było? – te słowa skierowała do Lidki. – Na drugi raz nie zaczynaj ze mną dyskusji bez przygotowania.
    - Ach, rozumiem! Znaczy… ty swoje odsetki już dostałaś? – Lidka nie ustępowała. – I ja biedna zostałam sama na placu boju, tak? Ty, ty… ty łamistrajku!
    Dorota znieruchomiała. – Ja jestem łamistrajkiem? O, nie! Nie dość, że nie upomniałaś się o swoje zaraz, to jeszcze ciągle podrzucałaś Tomkowi coś z kuchni. Czemu wtedy nie upominałaś się o swoje procenty?
    - Bo ja miałam samochód! – Lidka zadarła głowę do góry. – A ty nie umiesz gotować!
    - A ty umiesz? Jajecznicy byś nie zrobiła…
    - Wypraszam sobie! Znalazła się… specjalistka od jajek… – Lidka znowu parsknęła śmiechem. – Już ty się nie kompromituj!

    Nawet Romek zrozumiał o co tym razem zahaczyła Lidka. Temat był niesłychanie grząski. I nam z Dorotą było raczej nie do śmiechu.
    - Lidka! – przerwał jej nieoczekiwanie. – Miałaś przekazać Tomkowi pozdrowienia.
  • #89
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Jakie? – spoważniała na sekundę, ale zaraz jej twarz się rozpromieniła. Już nie kpiła.
    - O właśnie! Tomek, przepraszam, bo omal nie zapomniałam Przekazuję ci bardzo serdeczne pozdrowienia od mojej mamy i również taty. Byli zachwyceni, kiedy opowiedziałam im o tym charytatywnym tangu podczas balu, a mama, gdy usłyszała ile zapłaciłeś za taniec z Dorotą, niemal straciła równowagę! Pozdrowienia kierują również do pani! – zwróciła się do Marty. – Z nadzieją, że przeżyła pani ten taniec bez szwanku i kiedyś będą mieli okazję panią poznać.
    - Bardzo dziękuję! Proszę ich również pozdrowić! – Marta była szybsza niż ja.
    - Przekaż tak samo pozdrowienia ode mnie. Jak się miewają?
    - Przyznam, odpukać, że całkiem nieźle – wróciła do normalnego tonu. – Dlatego możemy sobie pozwolić dzisiaj na wieczorne szaleństwa.
    - Nie narzekaj, bo papcio i tak rządzi za ciebie w Czyżynach – zauważył Romek.
    - Powiedzmy, że pilnuje tam porządku na co dzień, bo strategia, wszelkie plany oraz inwestycje są już na mojej głowie. Ale my tu dzisiaj nie o tym.
    - A skąd znają Tomka? – zainteresowała się Marta.
    - Przecież Tomek bywał u nas. Chociażby na moich imieninach – wyjaśniła spokojnie.
    - Sam go tam wtedy zawiozłem, na moje ciągłe utrapienie! – zauważył Romek. – Powinieneś mi to teraz zrekompensować przynajmniej dobrą wódką – zażądał.
    - Dlaczego tak mówisz? – zapytałem rozbawiony. Coś mi tutaj nie grało.
    - Bo teściowa się chyba w tobie zakochała. Gdybyś wiedział ile razy potem słyszałem, jaki jesteś stateczny, troskliwy, inteligentny i w ogóle… wzorzec wszelkich zalet!
    - Pieprzysz! – roześmiałem się. – Skąd niby to wzięła?
    - Pamiętasz jak nas zastała, gdyśmy się całowali?
    Lidka poleciała odkrytym tekstem, a ja znowu oblałem się potem. Dzisiaj chyba nic nie będzie mi oszczędzone.

    - Pamiętam, że wtedy omal nie zemdlała. Przecież Romek ci się oświadczył poprzedniego dnia – brnąłem, nie zwracając uwagi na zdumienie Marty.
    - No i masz odpowiedź na swoje pytanie – roześmiała się. – Mama uznała, że całe to komputerowe zainteresowania Romka, jest wyłącznie stratą czasu, dziecinnym hobby, nie dającym wielkich widoków na przyszłość. I chociaż niby pogodziła się, że to z nim planuję swoją przyszłość, jednak z czasem nasze mizdrzenie coraz bardziej przyjmowała za dobrą monetę i moją szansę na przyszłość.
    - Nic takiego wtedy nie zauważyłem – zdziwiłem się.
    - Bo to w niej dojrzewało! Wiesz, tego dnia zbyt dużo działo się naraz. Nagłe zainteresowanie się nami pana wójta, a właściwie to nie nami, tylko jedną z uczestniczek przyjęcia imieninowego – znowu roześmiała się głośno, spoglądając w stronę Doroty.
    - Możesz zostawić mnie w spokoju? – padło zaczepne pytanie.
    - To nie jest możliwe – odparła Lidka. – Widzisz, gdybyś wtedy dała się poderwać panu wójtowi Zbyszkowi, to nie musiałabyś teraz jeździć gdzieś po Nowych Jorkach, tylko grzecznie spędzałabyś czas nad jeziorem…
    - Też mi perspektywa! – prychnęła Dorota.
    - Ale latem bylibyśmy razem…
    - Lidka, proszę! Wystarczy już! – Romka głos był bardzo spokojny. – Skończmy najpierw tamte, poważniejsze tematy, bo do jutra się nie wyrobimy.
    - Gdzie się spieszysz?
    - Oj, przyjdzie moment i okaże się, że jest już późno i będzie po zawodach. Naprawdę, chwilowo wystarczy tych żartów.

    Byłem mu niesłychanie wdzięczny, bo bardzo zdecydowanie skierował rozmowę na zupełnie inne tory, dalekie od moich dawnych relacji z Dorotą. Przy stole zapanowała cisza, kobiety dyskretnie osuszały oczy chusteczkami, a Romek dalej miał inicjatywę.
    - Wypijmy po odrobince – podniósł do góry kieliszek. – I zajmijmy się konkretnymi ustaleniami, bo inaczej nic nam z tego nie wyjdzie.
    - Po odrobince? – Lidka wpadła mu w słowo. – Ty mnie chcesz obrazić? Dziewczynę z Mazur?
    - Przepraszam. Pijemy do dna!
    - Masz szczęście – skomentowała.
    Wypiliśmy więc, po czym Romek kontynuował.
    - Dorota, jaki termin będzie ci odpowiadał na otwarcie sezonu?
    Była już zupełnie opanowana. – Uważam, że początek maja byłby najlepszy. I jeśli pani Marta przyjedzie z Tomkiem – spojrzała w naszą stronę – to ja też się deklaruję.
    - Pani Marto… – Romek nadal grał rolę prowadzącego. – Rozumiem, że pani na razie nie ma tego terminu zajętego.
    - Na razie raczej nie – odpowiedziała powoli. – Z tymi zastrzeżeniami, o których wspominałam.
    - Więc temat mamy wstępnie załatwiony i przyjęty do realizacji – powiedział zdecydowanie. – Możemy nawet jeszcze raz podnieść kieliszki.
    - Romek! – Dorota odzyskiwała humor. – Nie spiesz się tak, bo mogę się ululać.
    - Nie przesadzajmy – przerwała jej Marta. – Jak dotąd wypiliśmy pół butelki w pięć osób.
    Po cichutku odetchnąłem z ulgą. Chmury ściągnięte nad stół przez Lidkę, chyba się powoli rozchodziły. Głos Marty o tym świadczył.
    - Dorotko… – powiedziałem cicho, odstawiając kieliszek.
    - Jakoś nie mogę zaakceptować twojego zwracania się do przełożonej – Marta patrzyła na mnie wyjątkowo podejrzliwie. – Do mnie tak miło nie mówisz.
    - Nieprawda! – zaprotestowałem. – Do ciebie mówię i „Martuś”, i „Martusiu”, i „Martuniu”… a do Dorotki zwracam się tak dlatego, bo jestem członkiem jej fan-klubu.
    Za stołem znowu zapanował ogólny wesoły nastrój.
    - Jakiego fan-klubu? – śmiała się Dorota. – Co znowu wymyśliłeś?
    - Chciałem powiedzieć ci o tym na początku wieczoru, ale nie pozwoliłaś.
    - Nie przypominam sobie, abym czegokolwiek ci zabraniała – kręciła głową.
    - Zabroniłaś, zabroniłaś! – wyjąłem gazetę spod siedzenia.
    - No, chyba ją nieźle zagrzałeś – Lidka znowu była wesoła.
    - Daj mi dokończyć! – rzuciłem niecierpliwym głosem, spoglądając w jej stronę.
    Lidka spoważniała.
  • #90
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Dorotko, posłuchaj – zacząłem znowu, kładąc gazetę na stole. – Chciałem ci oznajmić, że twój fan-klub powiększył się o dwóch nowych członków.
    - Jaki fan-klub, jakich dwóch członków, nie rób sobie żartów – spoglądała na mnie z niedowierzaniem.
    - Jak mi wszyscy będziecie przerywać, to nigdy tego nie powiem.
    - Dobrze, już dobrze – usiadła spokojnie. – Już milczę, mów!
    - Chciałem wam powiedzieć – popatrzyłem kolejno na wszystkich – że nasi taksówkarze, którzy przywieźli nas tutaj, poprosili mnie o rozmowę. I dlatego na początku wyszedłem na chwilę z sali. Wtedy usłyszałem od nich deklarację, że wstępują do fan-klubu Dorotki. I obiecali, że z powrotem do hotelu zawiozą ją gratis. Prosili mnie tylko, żebym uzyskał na gazecie jej autograf, to będą pokazywać go wnukom. Bo to będzie dowód, że kiedyś wozili tę panią, która jest na zdjęciu.
    Dorota roześmiała się, a za nią reszta.
    - Tomek… ale wymyśliłeś! – odezwała się, wyraźnie rozweselona.
    - Mówię absolutnie poważnie.
    - To jak na jednej gazecie będą autografy dla obydwu? – przytomnie zapytał Romek.
    - Powoli! – rzuciłem okiem w jego stronę. – Ty też zaczekaj, wszystko wam wyjaśnię.
    I zacząłem opowiadać o uzgodnieniach z kierowcami.

    Już do końca wieczoru kolacja przebiegała spokojnie, bez większych zagrożeń dla mnie, spowodowanych wspomnieniami. Omówiliśmy kwestie treści wpisów dla panów kierowców, ustaliliśmy, że my z Martą i Dorotką pojedziemy jednym samochodem, drugi zostawiając do dyspozycji Lidki i Romka i wszystko przebiegało w miarę spokojnie.
    Nie przedłużaliśmy też nadmiernie naszego pobytu w Talizmanie. Przecież dziewczyny miały jutro normalny dzień pracy, tak samo jak i Romek, a my z kolei musieliśmy spakować wszystkie zakupy oraz dojechać do banku na jedenastą. Romek mnie uprzedzał, że poranne korki niewiele się rozładowują do tego czasu, więc musiałem wyjechać z hotelu odpowiednio wcześnie. A poza tym miałem przed sobą długą drogę do domu, należało więc zadbać też o wcześniejszy odpoczynek. W końcu balowaliśmy trzeci wieczór z rzędu, trzeba było się oszczędzać. Dlatego o północy kolacja się zakończyła.

    Pan Kazimierz z kolegą czekali na nas, zgodnie z umową. Sami. Żadnych dziennikarzy zdradziecko nie przywieźli, czyli okazali się gośćmi w porządku. Podpisaliśmy im to co obiecaliśmy podpisać i rozbawieni sytuacją, zaczęliśmy się żegnać.
    Romek ściskał dłoń Marty, więc ja objąłem Lidkę. Cmoknęliśmy się w policzki i wtedy odepchnęła mnie lekko, chociaż wciąż trzymała za ramiona.
    - Kiedy w końcu do mnie przyjedziesz? – uśmiechała się figlarnie.
    - Nie wiem – stęknąłem. – Nie wiem co Dorotka jutro wymyśli, pewnie błyskawicznie wyekspediuje mnie do Moskwy.
    - Przyjedź, przyjedź, nie słuchaj jej! – chichotała. – Co ta stara baba może ci zrobić, jeśli ze dwa, albo i trzy dni się spóźnisz? No powiedz! Co ona może ci zrobić? No co?
    - Ale Romek będzie kwękał…
    - Nie będzie! Jutro z dziećmi i mamą jadę do Czyżyn, a Romek zostaje w Warszawie. A poza tym wcale nie musi o niczym wiedzieć. Przyjedź do nas, będzie fajnie!
    - O! W takim razie chyba się zastanowię.
    - Nie zastanawiaj się, tylko podejmuj decyzję. Jutro masz do mnie zadzwonić, jasne?
    - Dobrze, zadzwonię. Obiecuję!
    - A spróbuj zapomnieć! Nie chciałabym być wtedy w twojej skórze!
    Cmoknęła mnie jeszcze w policzek i na tym rozmowa się zakończyła. Pożegnanie z Romkiem było mniej ceremonialne.

    Dorotka zajęła miejsce obok kierowcy, my usiedliśmy na kanapie z tyłu, ale od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Marta nie odzywała się do mnie, kilka razy bąknęła tylko coś pod nosem, dlatego kiedy odprowadzaliśmy Dorotkę do drzwi apartamentu, tym razem nie żartowałem. I rozstaliśmy się zwykłym „do zobaczenia, do jutra”. Natomiast kiedy kładliśmy się spać, Marta odepchnęła mnie zdecydowanym ruchem.
    - Odczep się! Starą babę zostaw w spokoju! Masz zaproszenie od młodszej panienki, więc jedź ją przytulać!
    Wszystko stało się jasne.
    - Coś ci się pokręciło – odpowiedziałem spokojnie. – Mówiąc „stara baba”, Lidka miała na myśli Dorotkę. Jeśli podsłuchujesz, to słuchaj dokładnie, a nie wybiórczo.
    - Dobrze, że ty wiesz dokładnie, ja nie muszę.
    Nie było sensu dyskutować, odsunąłem się na krawędź łoża i w końcu usnąłem. Ale rano było niewiele lepiej. Tym bardziej, że obudziliśmy się spóźnieni i doszła nerwówka związana z pakowaniem. Wszystko to sprawiło, że godzina jedenasta minęła, kiedy do banku dopiero dojeżdżałem.

    Już na dole, przed recepcją, byłem lekko spóźniony. A Marta żeby wejść do biur, potrzebowała jeszcze wyrobienia przepustki. Ja miałem stałą, więc mnie te procedury nie dotyczyły.
    - Idź sam, ja poczekam na dole – zdecydowała niemal od razu.
    - Jak chcesz – wzruszyłem ramionami. – Masz tu w saloniku do dyspozycji czasopisma i telewizor. Kawę będziesz piła?
    - Mogę się napić – tym razem była zgodna. – Jak długo ci zejdzie? – zapytała jeszcze.
    - Tego nie wiem, ale Dorotka coś mówiła o jakichś dodatkowych zleceniach, więc będzie to raczej dłużej niż kilka minut.
    - Tylko do domu chciałabym dojechać dzisiaj.
    - Zdążymy, bez obaw.
    Poprosiłem jeszcze recepcjonistkę o kawę, bo to ona załatwiała takie sprawy dla gości, a sam poszedłem do windy.

    Sekretarki Johna spoglądały na mnie nieufnie. Po pierwsze, nie byłem ubrany wizytowo. Miałem na sobie dżinsy, sweter i kurtkę, bo do samochodu tak było najwygodniej. Po drugie, pamiętałem tylko jedną, drugiej nie było, kiedy w lecie załatwiałem swoje sprawy. Miała wtedy chyba urlop, czyli nie mogła mnie znać.
    - Przepraszam, pan w jakiej sprawie? – zaatakowała mnie od razu. – Proszę okazać przepustkę!
    - Zaraz, zaraz, pan chyba jest nasz… – druga próbowała ją mitygować.
    - Ja do pani dyrektor Warwick – oznajmiłem niedbałym głosem.
    - Był pan umówiony? – pierwsza z rozpędu nie odpuszczała. Wyglądała na bardzo zdziwioną moją obecnością. Coś jej się nie zgadzało.
    - Nie wiem czy byłem… – wzruszyłem ramionami. Przecież nie będę jej tłumaczył, że umawiałem się z Dorotką w nocy. Guzik ją to obchodziło.
    Nieoczekiwanie drzwi jednego z gabinetów się otworzyły, a zza nich wyjrzała Dorotka.
    - O, jesteś już. Witaj! – uśmiechnęła się i rozejrzała po sekretariacie. – Gdzie masz żonę?
    - Na dole. Nie chciało jej się załatwiać przepustki.
    - Trudno – odparła. – Będzie musiała poczekać. Wejdź, proszę! – otworzyła drzwi szerzej, przepuszczając mnie do środka. – Kawy się napijesz? – zapytała jeszcze.
    - Poproszę! – skinąłem głową.
    Dorotka wydała stosowne polecenia i wróciła za mną, zamykając wcześniej drzwi.