Opowiadanie jest kontynuacją tematu "I... po balu". https://www.elektroda.pl/rtvforum/topic3784466.html
***********************************************
Sala kryształowa hotelu Patisson wypełniała się powoli stłumionym gwarem przybywających gości, a wraz z nimi nabierała blasku życia. Dziwne, gdyż bez ludzi wyglądała jak piękne, ekskluzywne muzeum, gdzie nawet sama myśl o dotykaniu czegokolwiek, kojarzyła się raczej ze świątynią i świętokradztwem, a nie z możliwością zwykłego przebywania i korzystania z jej uroków. Przynajmniej na nas zrobiła niesłychane wrażenie.
Przytłaczała przepychem i wykwintnym wystrojem wnętrza, stylizowanym na pałacowe sale dawnych możnowładców. Bez żadnego kiczu. Wszelkie ozdoby w niczym nie przypominały gipsowych kopii czy też podróbek w odpustowym stylu. Tutaj każdy detal był autentycznym dziełem sztuki, od którego emanowała atmosfera powagi, potęgi oraz majestatu miejsca.
Wprawdzie ogromne, nisko zwisające żyrandole, składające się z setek kawałków rżniętego szkła, wesoło migotały wszelkimi odcieniami światła, wprowadzając do tej przestrzeni kolorowe ogniki frywolniejszej atmosfery, jednak nie tłumiły one aury dostojeństwa. Zmiękczały ją nieco, pozwalając na prowadzenie niegłośnej wymiany zdań, oraz jako taką adaptację do panującej tutaj atmosfery. Dzięki tym refleksom można było uwierzyć, że przyszliśmy tutaj po prostu się pobawić, a nie medytować czy też wznosić modły. Tak też zrozumiałem otoczenie, starając się luźną rozmową pobudzić do życia Martę, która niemal straciła oddech tuż po wejściu.
Nie ma się co dziwić. Sam też byłem przecież zwykłym nuworyszem, który ledwo co odzyskał jako taką pewność siebie, dzięki nieograniczonym zasobom finansowym Doroty. Pieniądze może nie dają szczęścia, ale pozwalają traktować życie niczym grę w pokera. Możesz blefować. I przeważnie wygrywasz, jeśli nie boisz się utraty postawionej stawki; jeśli jesteś pewny, że nic złego się nie stanie, gdy tę jedną grę przegrasz. Bo widząc pewność siebie współzawodnika, przeciwnik i tak najczęściej ustępuje.
Ja się nie bałem i bardzo szybko odzyskiwałem mój dawny styl. A grałem tak nisko, że nawet gdybym przegrał, Dorota nie mogła mieć mi niczego za złe. Jednak i to wystarczało. Od kilku miesięcy prawie zawsze wygrywałem. W kontaktach z innymi to ja narzucałem swoje zdanie.
Zresztą, Dorota sama zachęcała mnie do aktywniejszych działań w tej dziedzinie. Oczywiście, nie chodzi tu o hazard, tylko o zachowania człowieka z kasą. Wprawdzie nie szastałem pieniędzmi, ale nie byłem też małostkowy. Doskonale pamiętałem dawne czasy, kiedy pracowałem w handlu zagranicznym i zarabiałem duże pieniądze. Moja pewność siebie w negocjacjach napędzała nowe kontrakty. A potem…
Kiedy posłano mnie na aut, byłem nikim! Nie potrafiłem nawet rozmawiać z sąsiadami! Kryłem się, unikałem ich, nie chciałem nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Nawet dowcipów gdzieś zasłyszanych, nie zapamiętywałem.
A wtedy, kiedy w początku lata spotkałem Dorotę… mój Boże! Bezrobotny, bez szans na normalne życie…
To było więcej niż główna wygrana w totolotka, że wsiadłem tamtej nocy do tego samego przedziału, w którym podróżowała. Młoda, przepiękna i piekielnie inteligentna dziewczyna, o niesłychanie mocnej osobowości, skazana na sukces w życiu, zetknęła się z lekko przetrąconym, podtatusiałym facetem, nie pierwszej w dodatku świeżości…
A jednak los nas połączył! Mieliśmy teraz ze sobą dwójkę dzieci, dwóch wspaniałych synów! I już zawsze będziemy związani troską o ich pomyślność. Wprawdzie nasze wychowawcze role ciągle były nierówne, ale w lecie miało się to skończyć. Obiecała mi, że do lipca chłopcy dowiedzą się, kto jest ich tatusiem i odzyskam należne mi prawa. Nie wiedziałem jak to zrobi, jednak jak dotąd, nigdy nie zdarzyło się, żebym się na niej zawiódł. Jej słowo było zawsze niczym dokument. Nie do podważenia i obalenia.
Czekałem na to, ale dzisiaj jeszcze bardziej czekałem na nią. Aż drżałem na samą myśl, że się spotkamy! Przecież widzieliśmy się po raz ostatni pół roku temu! Nie licząc nieszczęsnego spotkania przy płocie Baśki, które wyrzucałem z pamięci, ostatnim zapamiętanym widokiem była jej prześliczna sylwetka, kiedy szła do domu, po naszym bajecznym, miłosnym seansie przy brzegu jeziora, pod nawisem gałęzi… Moja szefowa, moja śliczna pani dyrektor, która ostatnio droczy się ze mną emailami.
Marta nie miała okazji w życiu, żeby balować w takich warunkach, podobnie zresztą jak i ja. Brałem kilka razy udział w uroczystych imprezach krajowych i za granicą, ale żadna z nich, mimo obecności prominentnych osób, nie przypominała przepychem tej, która zapowiadała się dzisiaj. To wszystko było zjawiskiem nie z naszej bajki. A jednak musieliśmy się z tym zmierzyć, parweniusze na salonach. Czułem sam, że lekko dzisiaj nie będzie, a widziałem też, że Marta była wręcz przestraszona.
Z kilkoma figurami współczesnego życia politycznego pijaliśmy kiedyś wódkę, ale były to studenckie czasy i studenckie warunki. Dzisiaj po tych znajomościach nie było nawet śladu. I nigdy nie przełożyły się na jakieś życiowe warunki, czy też możliwości. Nawet fakt, że nie tak dawno, jakiś rok temu, byłem na spotkaniu z naszym wojewodą, z którym kiedyś grywałem w brydża i piłem gorzałę w akademiku. Kiedy do tego dyskretnie nawiązałem, udał że mnie nie rozumie i nie poznaje, a ja machnąłem ręką. Skoro nie chce…
Marta miała podobne podejście do dawnych znajomości. Kto udawał, że jej nie pamięta, bywał od razu skreślony i to wszystko. Nigdy więcej! Profitów to nam nie dawało, może dlatego tak cienko przędliśmy?
Wykwintny przepych kryształowej sali szybko stawał się eleganckim dopełnieniem coraz większej liczby ciemnych ubiorów panów, przeważnie z muszkami pod brodą, oraz wytwornych kreacji dam; różnych fasonów, krojów, niesamowitych odcieni barw, połączonych z najwymyślniejszymi dodatkami, nie licząc nawet biżuterii ozdabiającej wszelakie miejsca ciała. Trwała rewia finansowych możliwości i pomysłów modnych projektantów na topie. Marta rzucała niby dyskretne spojrzenia wokół, ja zresztą nie byłem gorszy. Wyglądało to imponująco, ale nic mnie tu nie podniecało. Stwierdziłem tylko, iż nie mamy się czego wstydzić w zewnętrznym wyglądzie, chociaż pozycją nie dorastaliśmy tu nikomu do pięt.
Marta i Joasia miały na sobie balowe kreacje projektu nieznanej szerzej, ale już wschodzącej gwiazdy tego biznesu. Nieznanej szerszemu ogółowi, jednak według Lidki, z wielkimi szansami na nie tylko ogólnopolski sukces w przyszłości.
W tych tematach byłem pełnym laikiem, ale wtedy, po wigilijnych niespodziankach, kiedy nawet Romek zrobił mnie w bambuko, po świętach wszystko wróciło do normy. Romek, gdy się spotkaliśmy, był wesoły jak dziecko, że pomysł z samochodem wypalił i nie zorientowałem się wcześniej co mi naszykowali z Dorotą. Gdy jednak tematyka rozmowy zeszła na przygotowania do balu, przekazał mi sugestię Lidki, byśmy odwiedzili pracownię pewnej młodej projektantki, która według niej była rewelacyjna. I chociaż Marcie propozycje początkowo nie przypadły do gustu, ale przy pomocy Joasi dała się przekonać. Dzisiaj obydwie występowały w kreacjach z tamtego warsztatu. Mnie się podobały! Lidka zresztą zapewniała mnie w mailu, że sama też będzie mieć kieckę z tego samego źródła.
Na razie jednak ani Lidki, ani Romka nie było.
Kiedy usiedliśmy już za stołem, naszła mnie nieco głupawa refleksja. To było chyba pod wpływem słów Marty, bo od rana sceptycznie wyrażała się o naszej obecności w tym miejscu. I nieoczekiwanie, ja pomyślałem podobnie. „Co ja tu robię?” „Co my tutaj robimy?” „Przecież to nie nasze miejsce”.
Niemałe tuzy naszego życia gospodarczego miały zaszczycać swoją obecnością jubileusz banku Solution. Z tego co wiedziałem od Dorotki, zaproszenia na bal otrzymała tylko wyższa kadra zarządzająca z banku i dyrektorzy oddziałów zamiejscowych, ale poza tym zaproszono niemało gości z zewnątrz. Prezesów organizacji gospodarczych, stowarzyszeń polsko – amerykańskich, oraz izby handlowej, przedstawicieli największych organizacji biznesowych, instytutów naukowych, właścicieli albo prezesów niektórych największych klientów banku, fundacji amerykańskich związanych z Polską, mieli też być goście z ambasady USA, a także kilku dziennikarzy piszących o biznesie oraz śmietanka ze świata kultury, związana jakoś z Ameryką.
Niewiadomą była natomiast obecność przedstawicieli sfer rządowych. Czy skorzystają z zaproszenia, czy też nie. To już uzupełniła mi Joasia, ale sama przyznawała, że nie jest pewna żadnych informacji. Ostatnio, ich uczestnictwo w podobnych imprezach nie było dobrze widziane w tabloidach i decyzje podejmowali zawsze w ostatniej chwili.
Zresztą, program mówił też o kilku niespodziankach, więc jeszcze parę spraw było dla mnie nie do końca jasnych. Nie wiedziałem na przykład kto zarządza i fizycznie bal organizuje, bo nie wszystko było w rękach dyrekcji hotelu czy też szefa jego kuchni. Wiadomo było tylko kto za to zapłaci. Oczywiście Bank Solution Poland S.A.
I to słono zapłaci!
Dyskretnie spróbowałem policzyć stoły na sali. Było ich ze trzydzieści, nie licząc jedynego nieokrągłego, długiego stołu „prezydialnego” dla najważniejszych person. A przy każdym z tych zwykłych, dwanaście miejsc. Czyli, lekko licząc, liczba zaproszonych gości przekraczała trzy setki. Niczego sobie zabawa nam się szykowała. Ciekawe, czym się zakończy. Jak wobec mnie zachowa się John? Jak przeżyję zetknięcie się Marty z Dorotką w mojej obecności? Co z tego wyniknie?
Już się przekonałem, że nie można być pewnym niczego, ani przewidzieć rozwoju wydarzeń. Przecież zupełnie nieoczekiwanie one obydwie już się poznały! Dzisiaj przed obiadem. Przed balem. U hotelowego fryzjera…
Chyba zbladłem, kiedy Marta mi to oznajmiła, miałem jednak nadzieję, że podekscytowanie przygotowaniami do wieczornego występu, stępiło jej wrażliwość na mój wygląd. Przecież i ja miałem prawo do emocjonalnego reagowania na wszelkie nowe bodźce. Moje zmieszanie można było tłumaczyć na przykład zdziwieniem. Ale długo jeszcze czułem jakąś dziwną słabość w nogach.
c.d.n.
***********************************************
Sala kryształowa hotelu Patisson wypełniała się powoli stłumionym gwarem przybywających gości, a wraz z nimi nabierała blasku życia. Dziwne, gdyż bez ludzi wyglądała jak piękne, ekskluzywne muzeum, gdzie nawet sama myśl o dotykaniu czegokolwiek, kojarzyła się raczej ze świątynią i świętokradztwem, a nie z możliwością zwykłego przebywania i korzystania z jej uroków. Przynajmniej na nas zrobiła niesłychane wrażenie.
Przytłaczała przepychem i wykwintnym wystrojem wnętrza, stylizowanym na pałacowe sale dawnych możnowładców. Bez żadnego kiczu. Wszelkie ozdoby w niczym nie przypominały gipsowych kopii czy też podróbek w odpustowym stylu. Tutaj każdy detal był autentycznym dziełem sztuki, od którego emanowała atmosfera powagi, potęgi oraz majestatu miejsca.
Wprawdzie ogromne, nisko zwisające żyrandole, składające się z setek kawałków rżniętego szkła, wesoło migotały wszelkimi odcieniami światła, wprowadzając do tej przestrzeni kolorowe ogniki frywolniejszej atmosfery, jednak nie tłumiły one aury dostojeństwa. Zmiękczały ją nieco, pozwalając na prowadzenie niegłośnej wymiany zdań, oraz jako taką adaptację do panującej tutaj atmosfery. Dzięki tym refleksom można było uwierzyć, że przyszliśmy tutaj po prostu się pobawić, a nie medytować czy też wznosić modły. Tak też zrozumiałem otoczenie, starając się luźną rozmową pobudzić do życia Martę, która niemal straciła oddech tuż po wejściu.
Nie ma się co dziwić. Sam też byłem przecież zwykłym nuworyszem, który ledwo co odzyskał jako taką pewność siebie, dzięki nieograniczonym zasobom finansowym Doroty. Pieniądze może nie dają szczęścia, ale pozwalają traktować życie niczym grę w pokera. Możesz blefować. I przeważnie wygrywasz, jeśli nie boisz się utraty postawionej stawki; jeśli jesteś pewny, że nic złego się nie stanie, gdy tę jedną grę przegrasz. Bo widząc pewność siebie współzawodnika, przeciwnik i tak najczęściej ustępuje.
Ja się nie bałem i bardzo szybko odzyskiwałem mój dawny styl. A grałem tak nisko, że nawet gdybym przegrał, Dorota nie mogła mieć mi niczego za złe. Jednak i to wystarczało. Od kilku miesięcy prawie zawsze wygrywałem. W kontaktach z innymi to ja narzucałem swoje zdanie.
Zresztą, Dorota sama zachęcała mnie do aktywniejszych działań w tej dziedzinie. Oczywiście, nie chodzi tu o hazard, tylko o zachowania człowieka z kasą. Wprawdzie nie szastałem pieniędzmi, ale nie byłem też małostkowy. Doskonale pamiętałem dawne czasy, kiedy pracowałem w handlu zagranicznym i zarabiałem duże pieniądze. Moja pewność siebie w negocjacjach napędzała nowe kontrakty. A potem…
Kiedy posłano mnie na aut, byłem nikim! Nie potrafiłem nawet rozmawiać z sąsiadami! Kryłem się, unikałem ich, nie chciałem nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Nawet dowcipów gdzieś zasłyszanych, nie zapamiętywałem.
A wtedy, kiedy w początku lata spotkałem Dorotę… mój Boże! Bezrobotny, bez szans na normalne życie…
To było więcej niż główna wygrana w totolotka, że wsiadłem tamtej nocy do tego samego przedziału, w którym podróżowała. Młoda, przepiękna i piekielnie inteligentna dziewczyna, o niesłychanie mocnej osobowości, skazana na sukces w życiu, zetknęła się z lekko przetrąconym, podtatusiałym facetem, nie pierwszej w dodatku świeżości…
A jednak los nas połączył! Mieliśmy teraz ze sobą dwójkę dzieci, dwóch wspaniałych synów! I już zawsze będziemy związani troską o ich pomyślność. Wprawdzie nasze wychowawcze role ciągle były nierówne, ale w lecie miało się to skończyć. Obiecała mi, że do lipca chłopcy dowiedzą się, kto jest ich tatusiem i odzyskam należne mi prawa. Nie wiedziałem jak to zrobi, jednak jak dotąd, nigdy nie zdarzyło się, żebym się na niej zawiódł. Jej słowo było zawsze niczym dokument. Nie do podważenia i obalenia.
Czekałem na to, ale dzisiaj jeszcze bardziej czekałem na nią. Aż drżałem na samą myśl, że się spotkamy! Przecież widzieliśmy się po raz ostatni pół roku temu! Nie licząc nieszczęsnego spotkania przy płocie Baśki, które wyrzucałem z pamięci, ostatnim zapamiętanym widokiem była jej prześliczna sylwetka, kiedy szła do domu, po naszym bajecznym, miłosnym seansie przy brzegu jeziora, pod nawisem gałęzi… Moja szefowa, moja śliczna pani dyrektor, która ostatnio droczy się ze mną emailami.
Marta nie miała okazji w życiu, żeby balować w takich warunkach, podobnie zresztą jak i ja. Brałem kilka razy udział w uroczystych imprezach krajowych i za granicą, ale żadna z nich, mimo obecności prominentnych osób, nie przypominała przepychem tej, która zapowiadała się dzisiaj. To wszystko było zjawiskiem nie z naszej bajki. A jednak musieliśmy się z tym zmierzyć, parweniusze na salonach. Czułem sam, że lekko dzisiaj nie będzie, a widziałem też, że Marta była wręcz przestraszona.
Z kilkoma figurami współczesnego życia politycznego pijaliśmy kiedyś wódkę, ale były to studenckie czasy i studenckie warunki. Dzisiaj po tych znajomościach nie było nawet śladu. I nigdy nie przełożyły się na jakieś życiowe warunki, czy też możliwości. Nawet fakt, że nie tak dawno, jakiś rok temu, byłem na spotkaniu z naszym wojewodą, z którym kiedyś grywałem w brydża i piłem gorzałę w akademiku. Kiedy do tego dyskretnie nawiązałem, udał że mnie nie rozumie i nie poznaje, a ja machnąłem ręką. Skoro nie chce…
Marta miała podobne podejście do dawnych znajomości. Kto udawał, że jej nie pamięta, bywał od razu skreślony i to wszystko. Nigdy więcej! Profitów to nam nie dawało, może dlatego tak cienko przędliśmy?
Wykwintny przepych kryształowej sali szybko stawał się eleganckim dopełnieniem coraz większej liczby ciemnych ubiorów panów, przeważnie z muszkami pod brodą, oraz wytwornych kreacji dam; różnych fasonów, krojów, niesamowitych odcieni barw, połączonych z najwymyślniejszymi dodatkami, nie licząc nawet biżuterii ozdabiającej wszelakie miejsca ciała. Trwała rewia finansowych możliwości i pomysłów modnych projektantów na topie. Marta rzucała niby dyskretne spojrzenia wokół, ja zresztą nie byłem gorszy. Wyglądało to imponująco, ale nic mnie tu nie podniecało. Stwierdziłem tylko, iż nie mamy się czego wstydzić w zewnętrznym wyglądzie, chociaż pozycją nie dorastaliśmy tu nikomu do pięt.
Marta i Joasia miały na sobie balowe kreacje projektu nieznanej szerzej, ale już wschodzącej gwiazdy tego biznesu. Nieznanej szerszemu ogółowi, jednak według Lidki, z wielkimi szansami na nie tylko ogólnopolski sukces w przyszłości.
W tych tematach byłem pełnym laikiem, ale wtedy, po wigilijnych niespodziankach, kiedy nawet Romek zrobił mnie w bambuko, po świętach wszystko wróciło do normy. Romek, gdy się spotkaliśmy, był wesoły jak dziecko, że pomysł z samochodem wypalił i nie zorientowałem się wcześniej co mi naszykowali z Dorotą. Gdy jednak tematyka rozmowy zeszła na przygotowania do balu, przekazał mi sugestię Lidki, byśmy odwiedzili pracownię pewnej młodej projektantki, która według niej była rewelacyjna. I chociaż Marcie propozycje początkowo nie przypadły do gustu, ale przy pomocy Joasi dała się przekonać. Dzisiaj obydwie występowały w kreacjach z tamtego warsztatu. Mnie się podobały! Lidka zresztą zapewniała mnie w mailu, że sama też będzie mieć kieckę z tego samego źródła.
Na razie jednak ani Lidki, ani Romka nie było.
Kiedy usiedliśmy już za stołem, naszła mnie nieco głupawa refleksja. To było chyba pod wpływem słów Marty, bo od rana sceptycznie wyrażała się o naszej obecności w tym miejscu. I nieoczekiwanie, ja pomyślałem podobnie. „Co ja tu robię?” „Co my tutaj robimy?” „Przecież to nie nasze miejsce”.
Niemałe tuzy naszego życia gospodarczego miały zaszczycać swoją obecnością jubileusz banku Solution. Z tego co wiedziałem od Dorotki, zaproszenia na bal otrzymała tylko wyższa kadra zarządzająca z banku i dyrektorzy oddziałów zamiejscowych, ale poza tym zaproszono niemało gości z zewnątrz. Prezesów organizacji gospodarczych, stowarzyszeń polsko – amerykańskich, oraz izby handlowej, przedstawicieli największych organizacji biznesowych, instytutów naukowych, właścicieli albo prezesów niektórych największych klientów banku, fundacji amerykańskich związanych z Polską, mieli też być goście z ambasady USA, a także kilku dziennikarzy piszących o biznesie oraz śmietanka ze świata kultury, związana jakoś z Ameryką.
Niewiadomą była natomiast obecność przedstawicieli sfer rządowych. Czy skorzystają z zaproszenia, czy też nie. To już uzupełniła mi Joasia, ale sama przyznawała, że nie jest pewna żadnych informacji. Ostatnio, ich uczestnictwo w podobnych imprezach nie było dobrze widziane w tabloidach i decyzje podejmowali zawsze w ostatniej chwili.
Zresztą, program mówił też o kilku niespodziankach, więc jeszcze parę spraw było dla mnie nie do końca jasnych. Nie wiedziałem na przykład kto zarządza i fizycznie bal organizuje, bo nie wszystko było w rękach dyrekcji hotelu czy też szefa jego kuchni. Wiadomo było tylko kto za to zapłaci. Oczywiście Bank Solution Poland S.A.
I to słono zapłaci!
Dyskretnie spróbowałem policzyć stoły na sali. Było ich ze trzydzieści, nie licząc jedynego nieokrągłego, długiego stołu „prezydialnego” dla najważniejszych person. A przy każdym z tych zwykłych, dwanaście miejsc. Czyli, lekko licząc, liczba zaproszonych gości przekraczała trzy setki. Niczego sobie zabawa nam się szykowała. Ciekawe, czym się zakończy. Jak wobec mnie zachowa się John? Jak przeżyję zetknięcie się Marty z Dorotką w mojej obecności? Co z tego wyniknie?
Już się przekonałem, że nie można być pewnym niczego, ani przewidzieć rozwoju wydarzeń. Przecież zupełnie nieoczekiwanie one obydwie już się poznały! Dzisiaj przed obiadem. Przed balem. U hotelowego fryzjera…
Chyba zbladłem, kiedy Marta mi to oznajmiła, miałem jednak nadzieję, że podekscytowanie przygotowaniami do wieczornego występu, stępiło jej wrażliwość na mój wygląd. Przecież i ja miałem prawo do emocjonalnego reagowania na wszelkie nowe bodźce. Moje zmieszanie można było tłumaczyć na przykład zdziwieniem. Ale długo jeszcze czułem jakąś dziwną słabość w nogach.
c.d.n.