Elektroda.pl
Elektroda.pl
X
Please add exception to AdBlock for elektroda.pl.
If you watch the ads, you support portal and users.

Krotochwila nie całkiem wysokich lotów

retrofood 24 Apr 2021 12:48 2451 13
Wago
  • #1
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Wcześniejsze losy bohaterów
    https://www.elektroda.pl/rtvforum/topic3798956.html

    ©Wszelkie prawa zastrzeżone.

    **********************************************************

    Jeep toczył się leniwie w szeregu różnych aut, jadących do Warszawy. Nie spieszyłem się, bo niczego by to nie dało. Mogłem wprawdzie wyprzedzić kilka samochodów, tylko po co? To by była bezsensowna szarpanina. Poza tym czułem się zwyczajnie rozleniwiony. Zaspokojony w łóżku, po wykwintnym obiedzie, bardziej nadawałem się do snu niż do jazdy. Ale przecież obiecałem.

    Dorotka siedziała w fotelu po prawej stronie. „Moja żona” – pomyślałem i spojrzałem odruchowo w jej stronę. Jaki dziwny jest ten świat! Zaledwie kilka godzin minęło od chwili, kiedy w samolocie Lot-u wylądowałem na Okęciu i w ciągu tego czasu moje życie całkowicie się zmieniło. Inny dom, inna żona, inne dzieci, inna praca…
    - Może lepiej patrz do przodu, co? – upomniała mnie, przechwyciwszy spojrzenie.
    Jakoś mało rozmawialiśmy po drodze. Dziwne, bo zawsze mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Tym razem jednak, zmęczenie brało górę. Dorotka nie dość że zmieniła strefę czasową, to spała zaledwie godzinę do mojego przyjazdu i jakieś pół godziny drzemała w łóżku ze mną, po tym, kiedy kochaliśmy się przed obiadem. Ja wtedy nie zasnąłem. Nie mogłem. To wszystko co się dzisiaj stało, czego się dowiedziałem, nie pozwoliło mi zmrużyć oka. Zresztą, nadal to w sobie trawiłem.

    - Dawno cię nie widziałem, musiałem sprawdzić, czy jeszcze jesteś.
    - Jestem, jestem – potarła dłonią moje udo. – I nie zamierzam znikać. Ale spać to jednak mi się chce… – ziewnęła, zasłaniając usta dłonią. Roześmiałem się.
    - Czemu się ze mnie śmiejesz? – próbowała udawać oburzenie.
    - Nie z ciebie, tylko przypomniałem sobie naszą pierwszą podróż. Tę w pociągu. Kiedy obserwowałem ciebie spod okna. Przyszła mi wtedy do głowy myśl, że chyba jesteś posągiem, bo tak piękna dziewczyna nie może istnieć w realnym świecie i ty, dokładnie wtedy, dyskretnie ziewnęłaś. A ja zrozumiałem, że jesteś jednak z krwi i kości, a nie z marmuru.
    - A ja pomyślałam tak: siedzi sobie gość pod oknem, udaje że nie patrzy, ale ciągle wlepia we mnie te swoje gały, więc zaraz podniosę kieckę, żeby się napatrzył! – śmiała się.
    - To dlaczego tak nie zrobiłaś?
    - Jak nie zrobiłam? Mało razy wszystko z siebie zrzucałam przed tobą?
    - Ale nie wtedy. Wtedy nie podniosłaś!
    - Oj tam, troszkę opóźniłam wydarzenia, ale wiesz… – zaśmiała się. – Tak naprawdę to chyba wtedy zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim, co później zaowocowało moim pobytem w Pokrzywnie.
    - A ja zauważyłem obrączkę na twoim palcu i zacząłem się zastanawiać jak to jest mieć taką piękną żonę, za którą wszystkie głowy na ulicy się odwracają.
    Rozbawiłem ją.
    - No to teraz będziesz wiedział! Przekonasz się o tym na własnej skórze! – chichotała.
    Racja. Moja żona. Dorotka. Jakoś nie mogłem jeszcze w to uwierzyć…

    Mimo, że od chwili, kiedy powiedziała „tak”, Dorotka robiła wszystko z niesłychaną konsekwencją. Zanim obraliśmy kurs na Warszawę, podjechaliśmy do miejscowego urzędu, gdzie zameldowała mnie w swoim domu. Na pobyt stały.
    - Nie sądź, że ja żartuję – powiedziała do mnie, kiedy wyszliśmy stamtąd. – Ani że to chwilowy kaprys. Wprawdzie na miodowy miesiąc nie mamy teraz czasu, ale jeszcze go sobie zrobimy. Przyrzekam ci!

    - Słoneczko, wiesz co?
    - Nie wiem.
    - Kocham cię! – powiedziałem cicho.
    - Też ciebie kocham! – odpowiedziała tak samo cicho.
    Dalszą rozmowę przerwał nam sygnał z jej smartfonu. Zaczęła przeglądać ekran.
    - Tomek… – odezwała się po chwili.
    - Tak?
    - Jacob podpisał moją nominację. I przyjął pozostałe warunki. Dokumenty są już u bankowych prawników, na razie jako poufne. Na ich podstawie, od wtorku obejmuję stanowisko prezesa banku.
    - Moje serdeczne gratulacje! Pocałuję cię, gdy się zatrzymamy. A po co dali to do prawników?
    - Nie zapomnij, bo ja nie zrezygnuję z tych całusów. A po co dali prawnikom? Muszą przygotować dokumenty według wymagań polskiego prawa. Bo bez zgody Urzędu Kontroli Bankowej mogę być tylko pełniącą obowiązki. Ale oprócz tego wszystkiego jest też jeden minus.
    - Jaki?
    - W poniedziałek przyleci do Warszawy Wiliam Barnet. To wiceprezes korporacji. Wprowadzi mnie oficjalnie do banku. Musimy przywieźć go z lotniska, zarezerwować hotel i spotkać się z nim. Pewnie na jakiejś kolacji. Mamy jeden dzień świąt mniej.

    - No a chłopcy? Co z urodzinami?
    - Stąd właśnie ten minus. Przekładamy urodziny na niedzielę. Im to nie będzie przeszkadzało, tylko Helenę muszę pilnie zawiadomić. No i Lidkę z Baśką.
    - Jaką Baśką?
    - Taką jedną twoją znajomą z Pokrzywna – pogłaskała mi ramię, nie chcąc przeszkadzać w prowadzeniu auta. – Szykuje dla chłopców tort! Sama to zaproponowała – uprzedziła moje pytanie.
    No jasne. Baśka. Że też wykazałem taki brak orientacji…
    - Dogadujesz się z nią?
    - Trudno to tak nazwać, bo przecież nie mamy bieżących kontaktów. Ale powiedziałabym, że jest lepiej niż było. Zresztą, wiesz to też od Lidki.
    - Ja z Lidką raczej nie utrzymywałem łączności. Ot, czasem jakiś telefon, gdy mnie chandra całkiem dopadła. Tyle, że to były takie rozmowy o wszystkim i o niczym.
    - Ale Lidka wyjaśniła ci całą sytuację jeszcze w Białymstoku, prawda?
    - Owszem, ty też pisałaś, że sytuacja się unormowała.
    - Spotkałyśmy się z Baśką parę dni po tym wszystkim, kiedy uciekłeś z Pokrzywna.
    - Zaraz, zaraz! Ja uciekłem?
    - No dobrze! – uśmiechnęła się. – Kiedy wyjechałeś z Pokrzywna. I muszę z pokorą się przyznać, że to ja ją przeprosiłam.
    - Lidka cię przekonała?
    - Trochę tak, ale twoje zachowanie też mi niemało powiedziało. Widzisz, nie przyznawałam się wtedy nawet przed sobą, ale sam możesz się zorientować jaka byłam o ciebie zazdrosna. Zresztą, od tamtych dni wszystko zaczęło się zmieniać.
    - Jakie „wszystko”? Byłaś wobec mnie oschła i oficjalna, pisałaś wyłącznie o tym co mam zrobić, żadnych cieplejszych słów, myślałem nawet że mnie wyrzucisz z pracy…
    - A miałam inne wyjście? – przerwała mi. – Widziałeś co się ze mną działo. Zresztą, ja sama siebie nie poznawałam. Tyle lat przygotowywałam się na spotkanie z tobą i kiedy wyobrażałam sobie, że jestem gotowa, w ciągu jednego dnia cała budowla runęła. Tomek! Jeszcze dzień wcześniej postawiłabym nawet dziesięć milionów dolarów na to, że w żadnej sytuacji nie pójdę już z tobą do łóżka. I co? Długo wytrzymałam? Ech!... A później jeszcze Helena i jej ocena sytuacji…
  • Wago
  • #2
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Co z Heleną?
    - Przecież Lidka ci mówiła. Helena, gdy się dowiedziała, że to ty jesteś ojcem chłopców i nie ty mnie porzuciłeś, przy każdej okazji powtarzała, że dzieci potrzebują ojca.
    - I naprawdę popychała cię do mojego łóżka?
    - Jeszcze jak! Wymyślała niestworzone rzeczy nawet wtedy, gdy ciebie już nie było. Oj, nie pozwalała mi o tobie zapomnieć, nawet gdybym próbowała.
    - A czemu powiedziała dzisiaj, że teraz może jechać nawet do Ameryki?
    - To jest cała Helena. Johna nie zaakceptowała i nie było siły, żeby ją na wyjazd namówić. Nie chciała mu niczego zawdzięczać i w żadnym stopniu być od niego zależną.
    - Przecież mnie też chciała wyrzucić, kiedy położyłem na kuchennym stole twój mokry kostium kąpielowy – przypomniałem ze śmiechem sytuację z Pokrzywna.

    - To połóż teraz. Nie mrugnie nawet okiem. Teraz ci wszystko wolno. Będzie ci gotować, prać, sprzątać po tobie… I to wszystko z uśmiechem na ustach, bylebyś był z dziećmi i ze mną. Zresztą, sądzę że z czasem przyzwyczaiłaby się i do Johna, gdyby zajął się chłopcami. Bo dla niej tylko to się liczyło. A była i jest wnikliwą obserwatorką życia, mogę cię zapewnić.
    - Mam się bać?
    - Nie przesadzaj. Ale widzisz, Helena pierwsza zauważyła zmianę zachowania Johna, kiedy dowiedział się, że podpisałeś zgodę na paszporty i cała ta sprawa z aktami urodzenia już nam w niczym nie zagraża. Szczególnie jemu. Ja, trochę zabiegana, trochę pozostając pod wrażeniem spotkania z tobą, jakoś to przegapiłam.
    - Jaka zmiana, co masz na myśli?
    - John jeszcze bardziej oddalił się od nas. To wtedy zintensyfikował swoje starania o odejście z Warszawy i jakiś postęp w karierze zawodowej. Jubileusz tylko to zakamuflował i opóźnił, ale Heleny nie dało się oszukać.

    - Mówiła ci o tym?
    - Oczywiście. Helena niczego nie przegapiła, żeby mi o tobie przypomnieć.
    - Nie powiedziałaś jej, że jestem żonaty? Znaczy, byłem żonaty – poprawiłam się.
    - Ależ powiedziałam. Znała całą twoją sytuację, uznała jednak, że skoro tamte dzieci masz już dorosłe, twoim obowiązkiem powinno być zajęcie się małymi.
    - Nikogo innego nie widziała w tej roli?
    - Nie! – roześmiała się. – Kiedy wspomniałam jej o takim wariancie, tylko mnie ofuknęła, że już raz spróbowałam i to powinno wystarczyć. Tomek, Helena widziała nas w Pokrzywnie i potrafiła z tego wyciągnąć wnioski. Widziała twoje zachowanie wobec mnie i wobec chłopców, widziała jak ja reaguję na twoją obecność… niczego więcej nie potrzebowała. Była twoim adwokatem bardziej niż możesz sobie wyobrazić. I tylko moja jasna deklaracja, że nie godzę się na to byś porzucił Martę, powstrzymywała ją przed sprawieniem mi psikusa.
    - Jakiego?
    - Nie wiem – śmiała się – Helenę stać jest na wszystko w takiej sytuacji. Mogła na przykład namówić po cichu Lidkę, żeby cię ściągnęła. Albo nawet do ciebie zadzwonić, albo zrobić coś równie szalonego. Uważała, że ma rację i już.

    - Wyszło na to, że miała rację…
    - Żebyś wiedział! – śmiała się. – Ale dzisiaj była dumna! Zwróciłeś uwagę jak przy obiedzie dbała o ciebie? – chichotała. – Tomek, jeszcze jednego nie wiesz…
    - Co takiego?
    - Helena mi zapowiedziała, że od dzisiaj nie będzie mi już mówiła „panienko”.
    - Tylko jak? A jak mówiła kiedy byłyście w domu we dwie?
    - Do mnie samej mówiła zawsze po imieniu i zdrobniale, „Dorotko”. A teraz zapowiedziała, że oficjalnie będzie mówić „pani Doroto”. Bo statecznej damie, żonie i matce dzieciom, nie wypada już mówić „panienko”.
    - To wcześniej nie byłaś mamą ani damą, nie mówiąc o żonie?
    - Nie. Widzisz, to jest cała Helena. Powiedziała mi, że wcześniej byłam panienką z dziećmi – śmiała się. – Tomek, przepraszam cię, ale muszę wykonać parę telefonów.
    - Proszę bardzo! Tylko powiedz mi jeszcze co zrobimy z zakupami?
    - Jeśli nie zdążymy zrobić dzisiaj, jest jeszcze sobota. Zresztą, na siódmą wieczór masz zamówionego krawca. Może zdąży uszyć ci coś do poniedziałku. Nie przeszkadzaj mi teraz, muszę się z skontaktować z kilkoma osobami.

    Po kilku minutach wróciliśmy do rozmowy.
    - Tomek, jak ty oceniasz Romka?
    - W jakim sensie?
    - Chodzi mi o jego kwalifikacje i poglądy. Bo ja mam wrażenie, że on się trochę marnuje na swoim stanowisku.
    - Ja go oceniam bardzo pozytywnie. Rozmawialiśmy przez chwilę o banku jeszcze na lotnisku i odniosłem wrażenie, że jest autentycznie zmartwiony tym, że zapanował zastój. Mówił o swoich pomysłach, o tym że są zablokowane.
    - Mam ochotę demonstracyjnie odwołać go ze stanowiska – roześmiała się. – Tak jak ciebie.
    - No właśnie. A co z Moskwą? Ania zostanie sama?
    - Nie. Mam sygnał, że Łukasz jest chętny do przejścia. No i Krzysztof też. Łukasz zajmie twoje miejsce, tylko muszę coś znaleźć dla jego żony, przynajmniej od jesieni, bo stracą tam rodzinne mieszkanie, a pewnie i pracę.
    - A z Romkiem co zrobisz?
    - Romek za dużo czasu traci na sprawy administracyjne. To nie jest mu potrzebne. Dlatego w tym miejscu muszę postawić kogoś wystarczająco sprawnego, a niekoniecznie błyskotliwego. Romek natomiast zostanie moim doradcą i pełnomocnikiem do spraw rozwoju nowych technologii. Niech się zajmie tym co lubi i na czym się zna. Bieżące kierowanie pionem trzeba mu zdjąć z pleców. Zgadzasz się ze mną?
    - Zgadzam! – pochwaliłem. – Tylko daj mu swobodę w doborze współpracowników.
    - Oczywiście, zresztą, ja nie będę miała czasu na takie rzeczy.
    - Dorotko, a co zrobimy z Joasią?

    - Nie będę ukrywała, że z tym będzie problem. Wprawdzie Joasia może pracować do czasu naszego oficjalnego ślubu, ale później nie byłoby to wskazane. Cóż, będziemy z nią rozmawiać i proponuję, żebyśmy zdali się na jej wybór. Oczywiście, nie zostawimy jej bez pomocy, ale wybrać musi sama. Tu w banku mogłaby wprawdzie pracować, jednak każdy jej awans byłby bardzo dokładnie prześwietlany. A to nie daje komfortu pracy. Ja bym jej proponowała studia w Yale, ale powtarzam, to musi być jej wybór. Może nawet pojechać tam ze swoim Maćkiem. Pracę w korporacji załatwimy, bez obaw. I jeszcze jedno. Po naszym ślubie przekażę ci moje stare warszawskie mieszkanie, w którym Joasia mieszka teraz, a ty przepiszesz je na nią. Ja już dawno przeznaczyłam je dla Joasi, nie chciałam tylko płacić horrendalnego podatku. Dlatego zrobimy to w takim scenariuszu i takich terminach, aby podatków uniknąć.
    - A my będziemy do pracy dojeżdżać z Podkowy?
    - Nie. Zamieszkamy w Warszawie. Tu będziemy przyjeżdżać tylko na weekendy.
    - Gdzie w Warszawie?
    - Bank ma apartament dla prezesa Zarządu. To jest sto czterdzieści metrów, wystarczy nam. Świetnie położony, niedaleko jest amerykańska szkoła, w której ulokujemy chłopców, do banku też niedaleko. Mam nadzieję, że John już się z niego wyprowadził. Jutro to sprawdzę. Na razie nie czyniłam żadnych kroków, bo nie miałam podstaw. Dopiero z nominacją w kieszeni mam prawo nim rozporządzać. Co tak kręcisz głową?
    - Bo tak to mówisz… sto czterdzieści metrów… ze cztery mieszkania można z tego wykroić.
    - Nie przesadzaj. Wiesz ile metrów jest w Podkowie?
    - Nie mam pojęcia.
    - Trzysta osiemdziesiąt na dole. Plus basen i jego zaplecze. A na górze jeszcze prawie trzysta…
  • Wago
  • #3
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - A ty się pchasz do Pokrzywna, do takich klitek…
    - Ale tam jest klimat! – roześmiała się. – Właśnie. Pokrzywno. Od razu przejmiesz ode mnie obowiązki kontrolne z nim związane. Będziesz teraz sam dogadywał się z Lidką. Ja nie będę miała na to czasu.
    - A w którym miejscu to wszystko jest na dzisiaj?
    - Nie wiem. Porozmawiasz z Lidką, a jeśli będziemy mieli chwilę czasu, to się tam wybierzemy. Zobaczymy co zrobili, a co zostało do zrobienia. Wiesz, wszystko posypało się tak nagle, że do tego remontu nie miałam głowy. Zresztą, w pewnym momencie to już sama nie wiedziałam, czy na Lidkę naciskać, czy dać na luz, bo przecież mogło się zdarzyć, że ktoś inny korzystałby z tego.
    - Czyli nie pojedziemy tam w lecie?
    - Nie wiem, chciałabym. Tylko czy będą warunki? Ja chcę odpocząć, a nie przemykać się po budowie. Tym bardziej z dziećmi.
    - Próbuję wszystko ogarnąć, ale poruszasz coraz to nowe sprawy…
    - Przyzwyczaisz się. Zawsze na początku jest trochę chaosu, ale szybko sprowadzimy to na właściwe tory. Uważaj, „Wars” jest już gdzieś niedaleko.
    - Hotel widzę, ale… jest i parking! W porządku.
    - Zatrzymaj się i nie wysiadaj, mam jeszcze jedną sprawę.
    Zdziwiłem się nieco, ale zrobiłem jak sobie życzyła. Jeep znieruchomiał.

    - Czekam na obiecane całusy! – zadysponowała, pochylając się w moją stronę. Uściskałem ją i wycałowałem, mimo pewnej niewygody, gdyż byliśmy przypięci pasami do foteli.
    - Przecież mogliśmy to zrobić na zewnątrz! – narzekałem.
    - Mogliśmy, ale jest jeszcze coś. Tomek, jesteś moim mężem, a ja zupełnie nie znam twoich poglądów w pewnej kwestii.
    - Jakiej? Nie mam przed tobą tajemnic!
    - Gdybym na przykład powiedziała ci, że chcę mieć dziecko. Jakbyś zareagował?
    - Nie wiem! – roześmiałem się. – Według mojej wiedzy, dziecko jest przede wszystkim wysiłkiem dla kobiety. Zastanawiałbym się, czy dasz sobie radę.
    - Nie o to pytam. Chcę wiedzieć, czy ty zaakceptowałbyś mój wybór. Jako ojciec.
    - Czyżbyś w Moskwie…
    - Nie! – zaprzeczyła gwałtownie. – W Moskwie wiedziałam, że będziemy się kochać, więc byłam na to przygotowana. Poza tym mówiłam ci, że już nigdy nie zrobię czegoś takiego jak z bliźniakami. Natomiast przyznam, że dzisiaj się ciebie nie spodziewałam. Oczywiście, mam tabletki na „dzień po”. Mogę je zażyć, jeśli zechcesz.
    - A ty chciałabyś mieć jeszcze dzidziusia?
    - Chyba tak…
    - Nie jesteś pewna?
    - Ciebie nie jestem pewna. I twojej reakcji na taką wiadomość.

    - Słoneczko… powiesz mi dlaczego nie mieliście dzieci z Johnem?
    - Musisz?... – zapytała błagalnie.
    - Nie gniewaj się, ale czuję, że powinienem to wiedzieć…
    - John nie chciał! – odparła krótko, zdecydowanym głosem. – Najpierw mówił, żebym odłożyła decyzję na później, że mam jeszcze czas, a potem było „nie” i już. Wiesz przecież, że on dzieci nie lubi. Nie chciał nawet bym poznała jego córkę, ale w końcu ustąpił i spotkałyśmy się. Super dziewczyna. Trochę mi przedstawiła ich dawne życie.
    Powiedziałabym, że w pewnym sensie zbuntowała się tak jak i ja.
    - Dlatego boję się, że teraz chcesz po prostu tylko to odreagować. Żebyś sama nie żałowała własnej decyzji.
    - Tomek, zbyt długo o tym myślę, abym się myliła lub żałowała.
    - Więc dobrze. Nie bierz żadnych tabletek. Jeśli bardzo chcesz, to ja ci pomogę we wszystkim, jak tylko będę umiał. Kocham ciebie i będę kochał nasze dzieci!
    - Dziękuję ci. To będzie dziewczynka.
    - Taka śliczna jak mamusia?
    - I szalona jak tatuś! – zarzuciła mi ręce na szyję. – Taki łobuziak!
    - Lidka mówiła, że w dzieciństwie też nie byłaś aniołkiem.
    - Do dzisiaj nim nie jestem! – śmiała się, podstawiając usta do pocałunków. – Inaczej nie miałabym z tobą dzieci!
    - Zwariowana…
    - Ty jeszcze bardziej!
    - Szalona…
    Odsunęła się i spojrzała kpiąco.
    - Kto tu jest szalony, kto? Obściskujesz mnie w aucie jakbyśmy domu nie mieli. Niczym przygodną znajomą! Gdyby tak twoja siostra to zobaczyła… nie wiem co by sobie o mnie pomyślała. A raczej domyślam się, chociaż głośno tego nie wypowiem.
    - Więc chodźmy, zrobimy jej niespodziankę.
    - Możemy iść. Ależ będzie zaskoczona!

    Hotel „Wars” nie miał parkingu blisko głównego wejścia, dlatego jeepa musiałem zostawić w pewnym oddaleniu. Wprawdzie podjazd prowadził niemal pod samo wejście, ale wyraźne i zwielokrotnione znaki zakazu, zabraniały postoju powyżej trzech minut. A w takim czasie nie miałem szans się zmieścić. Chociaż żadnego tłoku teraz nie było, hotel wyraźnie nie był dzisiaj oblegany. Cóż, zbliżały się święta.
    Bardzo mi to odpowiadało. Miałem w tej chwili świetny nastrój, bo obok mnie była Dorotka! Moja kochana, jedyna, która przyrzekła, że zostanie moją żoną! Jaki ten świat jest piękny!!!

    - Tomek, wiesz co? – odezwała się ze śmiechem, kiedy wysiadaliśmy z auta. – Zrobimy tak. Tu są obrotowe drzwi, więc razem nie wejdziemy. Dlatego ja pójdę naprzód, a ty za mną dopiero po chwili. Wejdę do restauracji, nie rozglądając się na boki, zresztą i tak muszę poszukać toalety, a dopiero po kilku minutach do ciebie dołączę. Przygotuj ją na nasze spotkanie, dobrze? – chichotała. – Tylko bez szczegółów!
    - Nie ma problemu, skarbie mój. A kochasz mnie?
    Odwróciła się, ujmując w dłonie poły mojej kurtki i spojrzała w oczy.
    - Kocham cię, niedowiarku! Wierzysz mi?
    - Wierzę, chociaż… – rozłożyłem bezradnie ręce. – Tak długo czekałem na te słowa, że czuję się jakby w innym świecie, w jakimś innym wymiarze.
    - To uwierz w to tak normalnie i skoncentruj na spotkaniu siostry – pocałowała mnie delikatnie, po czym odwróciła i zostawiła mnie samego. Przed samymi drzwiami odwróciła jeszcze głowę i dyskretnie przesłała ustami pocałunek.
    Bez ociągania ruszyłem naprzód i w obrotowych drzwiach rozdzieliło nas zaledwie kilka sekund.

    W hallu zatrzymałem się demonstracyjnie tuż za drzwiami i obserwowałem tę cudowną, taneczną sylwetkę, dopóki nie znikła za drzwiami prowadzącymi do restauracji. Dopiero wtedy rozejrzałem się i bez trudu, jednym spojrzeniem zlokalizowałem Iwonę. Dałem jej znak dłonią, jednak nie podszedłem od razu. Jeszcze przez chwilę lustrowałem drzwi restauracji, jakbym oczekiwał powrotu postaci, która za nimi zniknęła.
  • #4
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Siostra siedziała na jednej ze zwykłych, hotelowych kanap, które stały ustawione do siebie prostopadle. Zajęła strategiczne miejsce, tyłem do okna, a bokiem do drzwi wejściowych. Coś teraz mówiła do siedzącej obok kobiety, odwróconej tyłem do wejścia. Dlatego kiedy podchodziłem, nie widziałem twarzy jej rozmówczyni. Zresztą, do niczego mi to nie było potrzebne.
    - Myślałam już, że pobiegniesz za nią i zjesz żywcem – przywitała mnie ironicznymi słowami. – Jak ty się zachowujesz? – nie szczędziła połajanki. – Jak niepełnosprytny intelektualnie małolat. Czas by ci było spoważnieć, braciszku, nie uważasz!

    Jeśli sądziła, że jej słowa mnie zmartwią, to się omyliła. Tylko się roześmiałem, siadając tuż przy niej.
    - Witaj siostrzyczko! – pochyliłem się, muskając ustami jej policzek. – Ale fantastyczna dziewczyna! Widziałaś ją? – zapytałem, podkreślając intonacją swój zachwyt. Jednak Iwona nie podzieliła moich emocji. Spoglądała z udawaną surowością starszej siostry i całkowicie zignorowała wypowiedziane słowa.
    - Pani doktor, to jest właśnie ten mój prywatny, osobisty brat, o którym pani wspominałam – zwróciła się żartobliwie do swojej towarzyszki. – Pięćdziesiątka na karku, a za podlotkami się ogląda. A ty przedstaw się grzecznie i zapamiętaj sobie na przyszłość, że w towarzystwie kobiet nie należy zachwycać się urodą innej, nieobecnej w tym miejscu.

    Dopiero teraz spojrzałem uważniej na siedzącą. Wyglądała dziwnie znajomo. Jakbym ją już kiedyś widział, albo gdzieś spotkał. Ale gdzie i kiedy? Nie potrafiłem tego skojarzyć. Rysy twarzy miała regularne i przyjemne dla oka, sylwetkę zgrabną, chociaż już z leciutką nadwagą. Oceniłem, że ma około czterdziestu lat, a może nawet więcej.
    Wstałem z kanapy, kłaniając się jej i przedstawiłem z imienia i nazwiska, a wtedy wyciągnęła ku mnie rękę.
    - Justyna Kierewicz – usłyszałem.
    - Miło mi panią poznać, pani doktor! – uścisnąłem jej dłoń. – Ale dzisiaj jest dzień! Same piękne damy spotykam na swojej drodze. Gdyby pani doktor zechciała wziąć udział w konkursie Miss Polonia, to na kilka sms-ów z poparciem ode mnie, zawsze może pani liczyć! – zapewniłem.
    Roześmiała się na te słowa.
    - No tak, ja i Miss Polonia… – podśmiewała się, zupełnie rozbawiona. – Chyba, że za parę lat zorganizują takie wybory dla babć, wtedy może spełnię warunki uczestnictwa – żartowała.
    - Przesadza pani, to nie będzie tak prędko – protestowałem, uśmiechając się do niej przekornie.

    Pierwsze wrażenie, jakie na mnie zrobiła, było bardzo pozytywne. Tylko gdzie ja ją już spotkałem? Sposób w jaki zareagowała na moje słowa, a nawet jej śmiech, z czymś mi się kojarzył. Ale z czym? Żałowałem teraz, że natura nie obdarzyła mnie pamięcią wzrokową. Bardzo często nie pamiętałem twarzy jeden raz widzianych osób. Dopiero kilkakrotne spotkania pozwalały mi na utrwalenie obrazu i jego zapamiętanie.
    Nie kontynuowałem tematu jej urody, bo uświadomiłem sobie, że mogę się nadziać na jakąś niepotrzebną ripostę. A wtedy brak pamięci postawi mnie w głupiej sytuacji. Wróciłem więc na kanapę obok Iwony.
    - Opowiadaj siostrzyczko co się u was dzieje. Stefan dzwonił? Daleko ma jeszcze? – dociekałem.
    - Dzwonił już ponad godzinę temu. Wściekał się, że mu przeszkadzam telefonami, dlatego teraz czekam cierpliwie, bo zostałyśmy już tylko we dwie z panią doktor. Wszyscy inni zdążyli wyjechać. Czekam jak na szpilkach.
    - Nie spiesz się – odezwałem się lekceważąco. – I tak nie pojedziecie dzisiaj do domu!
    - O, to coś nowego! – zaśmiała się. – No wiesz co? A niby gdzie i po co mamy zostać? Pojutrze święta. I tak jestem spóźniona w przygotowaniach. A tak w ogóle, czy tobie przypadkiem nie miesza się coś pod czapeczką? – wpatrywała się we mnie ironicznie i z przyganą.

    Trafiła jednak kosa na kamień. Nie spuściłem wzroku i spoglądałem na nią, jakbym na końcu języka miał zabawny dowcip.
    - Siostrzyczko! – odezwałem się głosem celowo pełnym wyższości. – Niezbadane są wyroki Opatrzności… – zacząłem, ale mi przerwała.
    - Ty mi tu nie kracz! – zawołała. – Ja mam dość Warszawy i chcę do domu!
    - A po co pojedziesz, dzieci ci płaczą? – odbiłem piłeczkę.
    - Nie płaczą, tylko ja chcę normalnie przez święta odpocząć. Pierwszy raz od kilku już lat, obydwa świąteczne dni mam wolne, bo nie mam dyżuru. I żadna siła mnie nie odwiedzie od totalnego lenistwa.
    - Och, to się jeszcze zobaczy! – skomentowałem to tak lekceważącym głosem, na jaki tylko było mnie stać. I roześmiałem się ironicznie, żeby dodatkowo podkreślić niewiarę w jej słowa. Ale interesował mnie jeszcze Stefan, dlatego szybciutko porzuciłem wygłupy.
    - Mówiłaś, że Stefan zaczął coś narzekać na pracę … – powiedziałem już całkowicie naturalnym głosem.
    - To już ci wszystko sam opowie – odparła. – Ja się nie znam na jego sprawach. Ale chciał się z tobą spotkać i kiedy mu powiedziałam, że tu będziesz, bardzo się ucieszył.
    - No właśnie! – roześmiałem się. – Stefan też nie będzie chciał wracać do domu. Uwierz mi, naprawdę! – próbowałem przekonywać ją szczerością.
    - Naprawdę? Powiedz mi jeszcze, skąd ty masz nagle taki świetny humor? – zainteresowała się nieoczekiwanie. – Kiedy dzwoniłeś wcześniej, to miałam wrażenie, że jesteś zdołowany i nie wiesz co masz ze sobą począć. Rozumiem, że wszystko się wyjaśniło? – zapytała z nadzieją.
    - A tak, wszystko. Dokładnie wszystko! – machnąłem ręką i oparłem się wygodniej.

    - I co to, jakaś pomyłka? – dociekała.
    - Z czym, z moim rozwodem? – nie krępowałem się obecnością obcej osoby. – Nie ma tu żadnej pomyłki – wyjaśniłem spokojnie. – Pozew dostałem do rąk i widziałem go na własne oczy.
    - Jak to dostałeś? Od kogo? Mówiłeś, że przyleciałeś dzisiaj rano z Moskwy.
    - Przyleciałem – skinąłem głową. – I spotkałem się z Damianem. Wczoraj, czy też przedwczoraj, był u niego adwokat Marty i zostawił mu wszystko, żeby przekazał to mnie.
    - Co ty nabroiłeś? O co Marcie chodzi?
    Wydąłem wargi z lekceważeniem.
    - Nawet nie ma o czym gadać. Wyciągnęła mi bardzo stare, dawne grzechy sprzed kilkunastu lat, sprężyła się i zostałem teraz całkowicie na lodzie – roześmiałem się. – Jestem goły i wesoły!
    - Jak to na lodzie? – Iwona nie kryła zdziwienia – Dlaczego tak mówisz? Przecież pracujesz, masz gdzie mieszkać…

    Mój głośny śmiech spowodował, że umilkła. Patrzyły teraz na mnie obydwie, niczego nie rozumiejąc. Musiałem zaspokoić ich ciekawość.
    - W tym sęk, że nie mam – odparłem z uśmiechem. – Nie mam niczego! Tak jak już powiedziałem, jestem goły i wesoły! No i bezdomny! Wyobraź sobie, że Marta sprzedała nasze mieszkanie i kupiła inne, nawet nie wiem gdzie. A teraz jest jego jedyną właścicielką.
    Poza tym opróżniła mi konta do ostatniej złotówki! Stany mam wyzerowane, chociaż właściwie nawet na jednym jest debet. A na dodatek moje osobiste rzeczy, całą garderobę i nie tylko, umieściła pod kluczem w jakimś garażu i teraz nie mam nawet jak i w co się przebrać. Fajnie, prawda? Wszystko co mam, cały mój majątek, to jest to, co mam teraz na sobie. I nawet w kieszeniach mam tylko miedziaki.
    - Ty chyba żartujesz! – Iwonę aż wcisnęło w oparcie kanapy. – Ale numer! To wszystko mówisz poważnie? – dopytywała. Przytaknąłem głową.
    - Jak najbardziej poważnie – potwierdziłem. – Nie mam zupełnie nic!
    - Ale przynajmniej ma pan pracę, to jeszcze nie jest tak najgorzej! – wtrąciła się pani doktor. – Poradzi sobie pan!
    - Sęk w tym, że już nie mam pracy – głośno się roześmiałem. – Byłem właśnie u mojej pani dyrektor, bo chciałem jej powiedzieć, że ze względów rodzinnych muszę wrócić do Moskwy, ale zabrała mi bilet, podarła go i powiedziała, że od wtorku jestem zwolniony. Więc nie ma już potrzeby, żebym tam jechał.
    - O, Boże! No to nie zazdroszczę panu! – pokręciła głową.

    Iwona siedziała z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się we mnie bezradnie.
    - Nie wierzę… O co Marcie chodzi? Co się stało? Co ty teraz zrobisz? – zarzuciła mnie pytaniami.
    Roześmiałem się na cały głos.
    - Z czego ty się śmiejesz? – ożywiła się nagle. – Żarty sobie ze mnie stroisz?
    Pokręciłem głową.
    - Absolutnie! Wszystko co ci powiedziałem jest czystą prawdą.
    - To ja już niczego nie rozumiem. Pani doktor, a może trzeba go przebadać? – zwróciła się do swojej towarzyszki. – Ja jestem w kropce i nie potrafię postawić diagnozy…

    Nie czekałem jednak na odpowiedź tamtej.
    - Słuchaj siostrzyczko, dlaczego mam płakać? Ja po prostu mam tylko nadzieję, że limit nieszczęść na dziś wyczerpałem i teraz będzie już tylko lepiej. I to mnie właśnie cieszy – wyjaśniłem, bez mrugnięcia okiem. – Skoro gorzej już być nie może, to czas, żeby było lepiej, prawda?
    Iwona siedziała przez chwilę nieruchomo, coś analizując, a potem zapytała.
    - Poczekaj, gdzie ty właściwie pracujesz? W Polsce czy w Moskwie? Gdzie masz pracodawcę?
    - Powiedzmy raczej gdzie pracowałem. W moskiewskim banku Promtorginvest, wchodzącym w skład korporacji Solution Inc.
    - No to jak tutaj zwolnili cię z pracy?
    - Moja pani dyrektor właśnie przebywa w Polsce, więc chyba rozumiesz sama. Spotkałem się z nią tutaj, w Warszawie.
    - To dlaczego cię zwolniła? Tak nagle? Bez powodu?
    - No nie… Powód się znalazł… Była parę tygodni temu u nas w Moskwie na kontroli – chichotałem. – No i… – rozłożyłem ręce bezradnie. – Naraziłem się jej!
    - Czyli napyskowałeś, o ile cię znam – podsumowała. – Zawsze miałeś niewyparzony język i teraz zbierasz tego żniwo.
    - Wcale nie! Byłem bardzo grzeczny – protestowałem.
    Ale Iwona nie dała się zbić z tropu.
    - No wiesz… za grzeczność to z pracy chyba nie wyrzucają, prawda?
    - Mnie jednak wyrzuciła… za grzeczność właśnie!
    - Co ty pieprzysz! – siostra wyraźnie zirytowała się.
    - A właśnie że tak! – podniosłem głos. I z pasją kontynuowałem opowiadanie. – Bo jak wyszła z hotelu, to wszedłem do jej apartamentu, rozebrałem się i zasnąłem w tamtym łóżku. A kiedy przyszła i mnie obudziła, to odkryłem kołdrę, uprzejmie robiąc dla niej miejsce obok siebie… No powiedz, czy ja nie byłem grzeczny?
    - Jezu!!! – usłyszałem głos pani doktor i zobaczyłem jak łapie się za głowę. Iwonę natomiast moje słowa poraziły zupełnie. Oparła się bezwładnie i łapała oddech, spoglądając w sufit, jakby stamtąd czekała ratunku.

    - Byłem wtedy bardzo grzeczny! – beznamiętnie uzupełniałem swoją wypowiedź. – Odsunąłem się nawet, robiąc dla niej więcej miejsca i odstąpiłem właśnie to, które było już zagrzane! Nie miała prawa narzekać!
  • #5
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Ich konsternacja trwała dość długo, ale w końcu Iwona opanowała się i przez kilkanaście sekund wpatrywała się we mnie z surową miną.
    - Tomek, nie obraź się, ale chyba powinieneś iść do psychiatry – oznajmiła zupełnie poważnym tonem. – Nie wiem ile jest prawdy w tym co mówisz, ale masz dość typowe symptomy. Boję się o ciebie.
    - Zupełnie niepotrzebnie – zapewniłem. – I co ci dają te seminaria, skoro lekceważysz prawdę? Lekarz nie powinien ignorować informacji, które uzyskuje od pacjenta.
    - Po pierwsze, ty nie jesteś moim pacjentem, a po drugie, ja jestem lekarzem chorób wewnętrznych, a nie psychiatrą – wyjaśniała. – Ty natomiast zachowujesz się tak, jakby ciebie tam odmienili w tej Moskwie. Nie znałam ciebie z takiej strony i nie znam. Zaskakujesz mnie całkowicie.
    - Siostrzyczko, daj sobie na luz! – roześmiałem się. – Nikt mnie tam nie odmienił, ani nie potrzebuję psychiatry. Moje reakcje i zachowania są całkowicie normalne i zrozumiałe. Moja przełożona jest piękną kobietą i nie mogłem zrobić inaczej.
    - Nie wydaje mi się… – próbowała mi przerwać.
    - Bo nie znasz mojej szefowej! – przebiłem ją. – To jest najpiękniejsza i najmądrzejsza kobieta na świecie! Ja ją po prostu uwielbiam, więc cóż w tym dziwnego, że czekałem na nią w łóżku? Chyba to nie świadczy o mojej nienormalności! Mam wrażenie, że wręcz przeciwnie…

    Iwoną targały sprzeczne myśli. Widziałem to w jej twarzy. Nie rozumiała wszystkiego, a może nawet niczego, ale na razie nie miałem zamiaru pomagać jej w złapaniu orientacji. Musi poczekać. Sam natomiast dusiłem w sobie śmiech.
    Niespodziewanie szybko wzięła się w garść.
    - Tak ją uwielbiasz, chociaż zwolniła cię z pracy? – zapytała z niedowierzaniem. Jeszcze próbowała zrozumieć logikę wydarzeń nie wiedząc, że żadnej logiki tutaj nie będzie.
    - Siostrzyczko… co ja mogę zrobić? Zakochałem się w niej i nie mogę się na nią gniewać. To jest ponad moje siły! Chociaż na razie pracy nie mam – westchnąłem kwaśno, rozkładając bezradnie ręce.
    Spoglądała na mnie z wyraźnym niedowierzaniem.
    - Coś mi się nie chce w to wierzyć…

    Chyba po raz pierwszy poczuła swąd. Mój dobry nastrój zaczął wreszcie przebijać się do jej świadomości. Zaczynała chyba podejrzewać, że moje zachowanie jest teatrem…
    - Iwona, ale to wszystko jest autentyczne! – spoważniałem. – Naprawdę, do Moskwy już nie wracam. Najwyżej później, po swoje rzeczy, bo wszystko tam zostało.
    - Więc co teraz zrobisz? Pojedziesz do Damiana czy do Joasi?
    Roześmiałem się niemal na cały głos.
    - Damian wyjechał właśnie do Austrii, a Joasia jeszcze wczoraj. Do Maćka. A co ja zrobię? Skoro nie mam domu, nie mam pieniędzy, ani pracy, to właśnie mam zamiar… się ożenić! Dlatego też oglądam się za kobietami. I ta, która wchodziła tu przede mną do hotelu, najbardziej by mi odpowiadała…

    Iwona opuściła ręce bezwładnie, wzdychając głośno.
    - Chyba się nie myliłam. Tobie na starość już całkiem odbiło. Jesteś akuratnie najbardziej odpowiednim materiałem na męża, a szczególnie dla takiej młodej dziewczyny. Tomek ile ty masz lat?
    - Trochę już mam, a co to ma do rzeczy?
    - Posłuchaj! Kobiety mnie interesują raczej niewiele, dlatego nie przyglądałam się jakoś specjalnie twarzy tej wchodzącej przed tobą, ale z tego co zdążyłam zauważyć, ona nie wyglądała na więcej niż lat trzydzieści.
    - No to co z tego? Ja młodszych nie szukam!

    Siedząca pani doktor parsknęła śmiechem.
    - Żałuję, że ja jej nie widziałam, może bym coś panu podpowiedziała. Skoro jest taka młoda i ładna…
    - Prawda? – Iwona wpadła jej w słowo, ale nadal mówiła do mnie. – Gdyby tak jeszcze była bogata, to miałbyś swój chodzący ideał! I na pewno od razu ciebie zechce! Mówię ci! Oświadczaj się jej jeszcze dzisiaj! – kpiła niemiłosiernie. – Takie młode tylko czekają na ofertę od bezdomnego i bezrobotnego dziadka.
    - Właśnie zastanawiam się jak do tego podejść – udawałem, że nie zauważyłem jej złośliwie ironicznego, zgryźliwego tonu. – Jak do takiej młodej i pięknej kobiety zagadać?
    - To żaden problem! – kontynuowała wzgardliwie, nie zmieniając tonu. – Nawet nie musisz do niej podchodzić! Powiesz tylko, że chcesz się z nią ożenić i już! Tylko szybko, bo właśnie idzie w twoją stronę – stwierdziła dosadnie. – Musisz zdążyć!

    Podniosłem głowę. Dorotka rzeczywiście szła w naszym kierunku, chociaż spoglądała w stronę niedalekiej recepcji. Tym razem jednak, odwróciła się też pani doktor i nagle wstała z kanapy, szeroko otwierając oczy.
    Na jej twarzy odmalował się wyraz kompletnego osłupienia. Wyprostowała się teraz, nie zauważając nawet, że torebka, którą trzymała na kolanach, spadła na posadzkę. Nie schyliła się po nią, tylko bezwiednie, niczym automat, zrobiła dwa kroki w stronę nadchodzącej Dorotki i zatrzymała się, wpatrując w nią, jakby była zahipnotyzowana.
    Podniosłem torebkę i podałem Iwonie, po czym znowu spojrzałem na Dorotkę. Cały czas spoglądała prosto przed siebie. Szła spokojnie i powiedziałbym nawet, że dostojnie, jednak zbliżając się, obrzuciła nas niezbyt dyskretnym spojrzeniem, a wtedy nieoczekiwanie jakby ją coś ukłuło. Drgnęła wyraźnie i niemal zatrzymała na moment.
    Jej wzrok błyskawicznie powędrował w naszym kierunku, ale skoncentrował się na stojącej pani doktor… Nagle przyspieszyła, jakby coś ją przyciągnęło. Ostatnie kilka kroków już właściwie przebiegła i ze zdumieniem zobaczyłem, jak padły sobie w ramiona.
    - Justyna! Siostrzyczko!... – usłyszałem jej żarliwe słowa, obserwując jak się całują.
    - Dorota! Skąd się tutaj wzięłaś? Boże, jaka niespodzianka!
    - Jak ja się cieszę! – wołała Dorotka, ściskając ją i zaraz też zarzuciła Justynę pytaniami. – Ale wydarzenie! Witaj, siostro i opowiadaj jak żyjecie? Jak się mają rodzice? Zdrowi chociaż? – pytała chaotycznie.

    Spojrzeliśmy z Iwoną na siebie. Obydwoje mieliśmy szczęki opuszczone i oczy jak talerze, bo zrozumieliśmy, że spotkały się dwie siostry. Iwona poznała Justynę wcześniej, ale nie miała pojęcia, że ja znam Dorotkę od dawna i wiem doskonale ile lat się nie widziały, a całą sytuację zrozumiałem w jednej sekundzie.

    Chciało mi się śmiać, ale zacisnąłem zęby i skupiłem się na słuchaniu ich rozmowy. Już wiedziałem, skąd twarz pani doktor wydała mi się znajoma. Przecież była podobna do Dorotki! To były te same rysy twarzy, chociaż urodą Dorota przewyższała ją o klasę.
    Tylko jak mam teraz rozegrać całą sprawę z naszą znajomością? To Iwonie mieliśmy zrobić psikusa, a jak mam się zachowywać wobec Justyny?
    Planowaliśmy zrobić małą niespodziankę, a teraz taki numer nam wyszedł… Takie spotkanie! Czułem, że wyjdzie z tego niewąska heca i szok dla naszego rodzeństwa. Żeby tylko Stefan nie zjawił się zbyt szybko, bo zepsuje mi całe widowisko.
  • #6
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Justyna pierwsza odzyskiwała zimną krew i usiłowała odpowiadać na pytania.
    - Radzą sobie, nie jest najgorzej. Mama już na emeryturze, ostatnio trochę chorowała, ale to nic nowego. Z tego już się nie wyleczy, bo z tym się żyje. No i martwimy się o ciebie, że tylko kartki wysyłasz, a nie wracasz, ani nie piszesz jak ci się powodzi. Powiedz jednak co ty tutaj robisz? Jak się tu znalazłaś? Miałaś przecież być w Stanach.
    - Byłam. Właśnie przyleciałam dzisiaj rano z Nowego Jorku.
    - Dzisiaj? Na stałe? Sama?
    - Nie sama, z chłopcami. Na razie chyba na trochę dłużej, ale decyzje jeszcze przede mną. Justyna, jedźmy do mnie! Porozmawiamy o wszystkim spokojnie.
    - Coś ty, niepoważna jesteś? Nie mogę! Dzisiaj jest piątek, święta za pasem. I tak, to seminarium zabrało mi trzy dni z przygotowań. Wszystko zostało na głowie teściowej.
    - Jakie seminarium?
    - Nasze, medyczne. Mieliśmy tutaj, w hotelu, seminarium szkoleniowe. Zrobili nam przed samymi świętami, bo teraz hotel był tańszy, kretyni. A że dostałam delegację, to musiałam przyjechać.
    - Czyli doszkalałaś się tutaj?
    Justyna kiwała głową.
    - Już się wszystko zakończyło i teraz siedzimy tu z panią doktor – spojrzała przez moment na Iwonę – towarzyszką niedoli, jak dwie sierotki, czekając na naszych panów i mężów, bo im jakoś niezbyt do nas pilno.
    - Dzień dobry pani! – Dorotka uśmiechnęła się do Iwony, podchodząc bliżej. – Czyli pani doktor towarzyszy mojej siostrze w cierpieniach. Bardzo mi miło panią poznać! Nazywam się Dorota Warwick – skłoniła się przed Iwoną.
    Iwona wstała, przedstawiła się i podały sobie dłonie. Widziałem, że Dorotka waha się czy czegoś jeszcze nie powiedzieć, ale milczała. Domyślałem się, że pewnie postanowiła poczekać na Stefana. Tyle, że jakoś tak dziwnie długo ściskały swoje dłonie i spoglądały na siebie…

    Jednak nie minęło nawet kilka sekund, gdy moja siostrzyczka rozbawiła mnie zupełnie.
    - A to jest mój rodzony brat – przedstawiła mnie, jakoś tak niepewnie, jakby nie była przekonana o słuszności swojej decyzji, albo bała się jej skutków, przy czym machinalnie wskazała mnie wzrokiem. Dorotka podążyła za jej spojrzeniem i wyciągnęła rękę w moim kierunku.
    Schwyciłem jej dłoń, ale nie wypuściłem tak od razu.
    - Jestem pod wrażeniem! – zawołałem z zachwytem w głosie. – Czy moglibyśmy mówić sobie po imieniu? – zapytałem, patrząc jej w oczy. – Ja nazywam się Tomek.
    - Dobrze! – roześmiała się krótko. – A ja jestem Dorota – odpowiedziała mi zalotnie i nawet dygnęła.
    - Dorotko, czy ktoś już ci mówił, że jesteś najcudowniejszą damą na świecie? – zapytałem, nadal trzymając jej dłoń. – Kwiatem, który opromienia wszystko dookoła? Marzeniem sennym, zorzą wieczorną i jutrzenką poranka? Gwiazdą na nieboskłonie i natchnieniem dla poetów?
    - Nie, takich rozwlekłych banałów jeszcze nie słyszałam – odpowiedziała wesoło. – Ty pierwszy mi to mówisz!

    Zdążyła odzyskać panowanie nad sobą, chociaż przed chwilą, pierwszy raz w życiu zaobserwowałem, jak przy Iwonie nieco straciła głowę. Ale to już była przeszłość. Teraz całkowicie kontrolowała swoje zachowanie.
    - Och, zaraz takie wielkie słowa! – ostentacyjnie bagatelizowałem jej wypowiedź, próbując zignorować i nie zauważać pogardliwych uśmieszków Iwony i Justyny. Próbowałem niby zachować przed nimi twarz. Nie da się ukryć, że mocno przesadziłem, ale Dorotka chyba domyśliła się, że zrobiłem to celowo.
    - Dorotko, jeszcze dużo chciałbym ci powiedzieć! – demonstracyjnie trzymałem fason. – Muszę jednak odłożyć to na później, bo nie chciałbym teraz przeszkadzać ci w rozmowie z siostrą – tłumaczyłem się głośno.
    - Jesteś bardzo uprzejmy, doceniam to! – pochwaliła. – Zatem trzymam cię za słowo! Gdy będę miała czas, to ty będziesz gotów, prawda?
    - Oczywiście! – zapewniłem ją. – Ale wolałbym, żebyś już teraz trzymała mnie nie tylko za słowo…
    - A co masz konkretnie na myśli? – usłyszałem nieco złośliwe i prowokacyjne pytanie.

    Nie mogłem teraz się wycofać, chociaż na odpowiedź wcale nie byłem przygotowany. Mimo to, podjąłem rękawicę.
    - Och, mogłabyś mnie trzymać za co tylko zechcesz. Na początek chociażby za rękę, albo inaczej. Pozwolisz mi całować swoją dłoń. I ja będę ją trzymał – zmiękczyłem nieco swoją bezczelną wypowiedź.
    - Minimalistyczny jesteś – skrzywiła się. – A już tak fajnie się zapowiadało! Ale masz rację. Pozwolisz teraz, że porozmawiam z siostrą, dobrze?
    - Oczywiście! – uprzejmym gestem wskazałem jej miejsce na kanapie.
    - Bardzo się cieszę! – posłała mi uśmiech i odwróciła się do Justyny.
    - Usiądźmy! – zaproponowała.

    Justyna przez cały czas stała nieruchomo. Nasza wymiana zdań wyraźnie nie przypadła jej do gustu. A moje zachowanie już szczególnie. Teraz nie zaszczyciła mnie nawet odruchowym spojrzeniem. Usiadła na swoim miejscu, a Iwona podała jej wtedy torebkę. Podziękowała uśmiechem i odwróciła się ku Dorotce, zajmującej miejsce obok. Ja natomiast, demonstrując zuchwałą minę, usiadłem za Dorotką, ale w grzecznej odległości, bez przytulania się.

    Iwona oceniła moje zachowanie podobnie jak Justyna. Zacisnęła wargi i spojrzała na mnie z pełną dezaprobatą. Pokręciła też delikatnie głową, jakby nie dowierzając, że słyszała to na własne uszy a teraz widzi na własne oczy.
    Nie zaprzątało to mojej uwagi. Iwona zmieni zdanie, bo nie będzie miała szans wyrwać się dzisiaj do domu. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale to nie miało znaczenia. Stefan nie będzie chciał jechać, kiedy zobaczy Dorotkę i dowie się, że jesteśmy razem. Byłem tego pewny. A Iwona będzie musiała się dostosować. Pozostawała zatem kwestia Justyny.
    Dorotka już wspomniała o zaproszeniu ich do siebie. Miałem wrażenie, że to było szczere, a więc powinienem ją wspomagać w przekonaniu Justyny. Tylko jaka forma będzie właściwa? Tego jeszcze nie wiedziałem, więc niczego nie mogłem zrobić. Należało teraz czekać na dogodniejszą chwilę i uważnie słuchać ich rozmowy.

    - Jak ty się teraz nazywasz? – dopytywała się Justyna. – Jakie nosisz nazwisko?
    - Warwick. To po moim amerykańskim mężu.
    - Czyli jesteś mężatką? Opowiadaj wszystko, bo ciągnę z ciebie niczym jakąś gumę! – naciskała dalej.
    - Justyna, długo by opowiadać! Mam lepszą propozycję. Przecież dzisiaj i tak już nic nie zrobisz. Pojedźmy do mnie! Możecie nawet pojechać jutro po dzieci i całe święta spędzimy razem, u mnie. Chłopcy tak już tęsknią za ciocią!
    - No coś ty! Dopiero przyjechałaś i mamy zwalić ci się na głowę? Zresztą, u ciebie jest za ciasno. Gdzie my się pomieścimy? Poza tym musiałabyś porozmawiać z Bogdanem, żeby on się na to zgodził. To już lepiej wybierzcie się do nas. Przynajmniej jest gdzie wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem. Masz tutaj tego swojego męża? A w ogóle to ile masz teraz dzieci? Przybyło coś?
    - To może my nie będziemy paniom przeszkadzać – wtrąciła się Iwona, wstając z kanapy i rzucając mi wściekłe spojrzenie. Nie wiedziałem co zrobić, ale Dorotka wybawiła mnie z kłopotu.
    - Ależ pani doktor, proszę zostać! – uśmiechnęła się do niej. – Pani nam zupełnie nie przeszkadza. Naprawdę, zapewniam panią!
    - Dziękuję pani, ale mój brat dzisiaj jakoś nie grzeszy grzecznością – skrytykowała mnie. – Zachowuje się poniżej krytyki i po prostu boję się wstydu. Ma dzisiaj za sobą małe przejścia, dlatego proszę mu wybaczyć jego zachowanie.
    - Tomek? – Dorotka roześmiała się na głos. – Ależ nie! Tomek jest bardzo grzeczny, zapewniam panią, a poza tym mamy jeszcze pewne niezałatwione sprawy… Zresztą, nie tylko z panią. Naprawdę, bardzo proszę o pozostanie!

    Iwona, ciężko wzdychając, usiadła znowu na kanapie i wzruszyła ramionami. Natomiast Justyna wyglądała tak, jakby zjadła coś kwaśnego, albo gorzkiego. Nie polubiła mnie.
  • #7
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - O co pytałaś? – Dorotka podjęła poprzedni temat, zwracając się do Justyny. – O mojego męża? Niestety, raczej nie będę mogła ci go pokazać – mówiła spokojnie, głosem wypranym z emocji. – To jest już tylko eks-mąż. Nie ma go w Polsce. I nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze będzie, chociaż to niewykluczone. Mieszka teraz w Londynie. Tam mu się lepiej podoba! – roześmiała się na koniec.
    - Nie wyglądasz na zbytnio tym zmartwioną – zdziwiła się Justyna.
    - Bo i nie jestem! – odpowiedziała wesoło, ale jej głos szybko spoważniał. – Jestem już po słowie z kimś innym, czyli mam teraz męża in spe. Kocham i jestem kochana, czegóż więcej ludziom potrzeba?
    - A z tamtym masz dzieci?
    - Nie, nie mam! John nie chciał mieć dzieci. Kiedyś mnie to irytowało, ale teraz jestem z tego zadowolona. Nawet bardzo zadowolona! – zaśmiała się.
    - Ja lubię dzieci! – przerwałem jej wywód.
    Justyna obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem.

    Nasza z Iwoną obecność, dość wyraźnie zaczynała grać jej na nerwach. A moja to już szczególnie. Rzucała teraz w tę stronę ukradkowe i niezbyt przyjazne spojrzenia. Rozumiałem ją. Pewnie doszło do jej świadomości to, że te wszystkie teksty o ożenku, które wypowiadałem wcześniej, dotyczyły właśnie Dorotki. Jej siostry. A ten wcześniejszy komplement był według niej, próbą realizacji mojego planu. Nie mogła mnie za to kochać.
    Tyle, że wcale nie miałem zamiaru ułatwiać jej życia. Teraz byłem przekonany, że i tak pojadą dzisiaj do nas. Ciekawość zwycięży. Tak, jak i u Iwony ze Stefanem.
    - A kim jest ten twój mąż? Amerykanin? Bogaty chociaż? – Justyna zignorowała moje stwierdzenie i kontynuowała temat, udając, że mnie tu nie ma.
    - Amerykanin, ale już ci mówiłam, że ostatnio widziano go w Londynie. Justynka, dość! To nie jest temat na rozmowę w jakimś hotelu. Pojedziecie do mnie, posiedzimy i opowiemy sobie wszystko. Zapraszam cię serdecznie i nie tylko ciebie. Weź ze sobą całą rodzinę, na całe święta! Spróbujmy nadrobić te lata! Bardzo cię proszę!
    - Poczekajmy na Bogdana – Justyna odezwała się pojednawczo. – Ja sama o niczym nie mogę decydować. Powiedz mi jeszcze ile w ogóle masz teraz dzieci? – wróciła do zadawania pytań.
    - Na razie tyle, ile miałam wcześniej. Czyli Piotrusia i Pawełka. Ale nie mogę ci obiecać, że to koniec… – Dorota uśmiechnęła się do niej dwuznacznie.
    - To męża nie masz, ale dzieci jeszcze chcesz mieć? – Justyna podniosła nieco głos. – Znowu z wiatru się wezmą?

    - Jakoś na mężów w tej kwestii nie mogę liczyć! – Dorotka śmiała się głośno, nie zważając na to, że Justyna nie podziela tej radości. – Tak jakoś wychodzi… Ale mam dla ciebie, Justynko, malutką niespodziankę. Otóż tym razem, ewentualny tatuś jest ci znany!
    - Co ty mówisz? Kto nim jest?
    - Niespodzianka! Dowiesz się, jeśli do mnie pojedziecie.
    - To masz go w domu? Amerykanin? Przyleciałaś z nim?
    Zamiast odpowiedzi, Dorotka pokręciła przecząco głową.
    - Mów szybko co jest grane! – niecierpliwiła się Justyna.
    - Wróciłam tylko z chłopcami, przecież już ci powiedziałam. Natomiast potencjalny tatuś to żaden Amerykanin. Jest Polakiem. W dodatku nigdy nie był w Stanach, a ja od dawna nie byłam w Polsce… – wybuchnęła śmiechem.
    Justyna spoglądała na nią podejrzliwie.
    - Dorota, nie rób ze mnie kretynki!
    Ale Dorotka chichotała coraz głośniej.
    - Justynka, ale ja mówię prawdę! On nigdy nie był w Ameryce, a ja nie byłam w Polsce… ale dowcip! – nie mogła opanować się ze śmiechu. – Wychodzi na to, że chyba jednak jestem wiatropylna…
    - Ty jesteś wariatka! – podsumowała ją Justyna.
    - Masz rację! – śmiała się Dorotka. – Ale reszty i tak dowiesz się dopiero wieczorem. Lepiej powiedz mi co u ciebie? Tobie dzieci nie przybyło?
    - Nie ma niczego nowego – Justyna złagodniała. – Dzieci mi podrosły, cały czas mam te same, które już miałam, ja się trochę zestarzałam i to wszystko.

    - Ale pani opowiada bajki, pani Justyno! – wtrąciłem się znowu do rozmowy.
    Od dłuższego już czasu czekałem na jakiś pretekst, a teraz podała mi go jak na tacy.
    - Pani się starzeje? – powątpiewałem. – To mit i nieprawda! Przecież obiecałem, że przy wyborach Miss Polonia to na panią będę głosował.
    - Ja się jednak zestarzeję, żeby pan nie musiał głosować! – odpowiedziała po chwili namysłu, świdrując mnie wzrokiem.
    Może nie chciała ignorować mnie tak zupełnie, jak zapowiadał jej wzrok, ale bardziej chyba postanowiła skorzystać z okazji, żeby mi dogryźć.
    - Wszystkie pieniądze wydałby pan na sms-y i skąd by pan na chleb wziął? Bezdomnemu i bezrobotnemu nie jest lekko! Nie chcę żeby pan głodował przeze mnie.
    - Ja od ust bym sobie odjął, żeby tylko pani wygrała! – mruknąłem, bo uderzyła mnie celnie. Od razu „sprzedała” Dorotce informację, że jestem bezrobotny. Ale nie poddawałem się.
    - Dorotko, nie gniewaj się na mnie, że zaoferowałem twojej siostrze swoje głosy, gdyby zechciała zgłosić się do konkursu Miss Polonia – wyjaśniłem.
    Uniosła wtedy brwi do góry i nieco zagryzła wargi.

    - A Justynka co na to?
    - Mam wrażenie, że jakoś mi nie wierzy…
    - Pan to sobie z nas kpiny urządza! – niespodziewanie wybuchnęła Justyna.
    - W żadnym wypadku! – zaprotestowałem energicznie. – Nie śmiałbym tego robić!
    - Tomek, chyba jednak przesadziłeś!!! – warknęła Iwona. – Ja przepraszam panie…
    Była na mnie wręcz wściekła. Widziałem to po jej twarzy i błyskawicach, które jej oczy rzucały w moim kierunku. Nie wiedziała czy wstać i odejść, czy jeszcze zostać, próbując odciągnąć mnie z tego miejsca.
    Miałem ochotę pokazać jej język, ale pewnie by się obraziła, a tego jednak nie chciałem, więc udałem tylko, że nie rozumiem jej zachowania i powolutku, demonstracyjnie, znowu zwróciłem się w stronę Dorotki.
    - Dorotko, pozwól mi coś powiedzieć! – poprosiłem, schwyciwszy jej rękę, którą następnie uniosłem do ust.
    - Pozwalam – odparła łaskawie.
    - Chciałbym ci wyjaśnić dlaczego nie będę głosował na ciebie w takim konkursie – kontynuowałem temat, bez mrugnięcia okiem. – Otóż dlatego, że królowa jest ponad takimi konkursami. A ty jesteś dla mnie królową! Pokochałem ciebie od pierwszego wejrzenia i jesteś dla mnie wszystkim! Moim skarbem i słoneczkiem! Moim marzeniem i moim całym światem! Wierzysz mi?

    Iwona zacisnęła zęby i ciężko oddychała, patrząc na mnie z ogromną niechęcią, wręcz jak na idiotę, a Justyna pogardliwie i demonstracyjnie odwróciła się tyłem. Dorotka natomiast była bardzo rozbawiona.
  • #8
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Mówisz bardzo ładnie – odezwała się. – Nigdy nie słyszałam takich słów. Ale nie wiem co dalej.
    - Tak sobie teraz pomyślałem, słuchając waszej z siostrą rozmowy… – podjąłem temat, nie zwracając uwagi na grymasy otoczenia. – Skoro ty przyleciałaś dzisiaj z Ameryki, a ja z Rosji i spotkaliśmy się obydwoje w tym miejscu, to los widocznie chce, byśmy byli razem. I już razem spędzili resztę życia. Ja mogę przysiąc, że będę cię kochał do końca świata i jeszcze długo, długo potem! I marzę o tym, żeby w każdy wieczór całować cię przed snem, a po przebudzeniu, razem z tobą rozkoszować się poranną kawą…
    - Bardzo ładna perspektywa, ale czemu tak krążysz!? – przerwała mi wypowiedź. – Jesteś taki poetycki, ale jakoś mało konkretny.
    - Dorotko, szczęście moje! Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zechcesz zostać moją żoną? – wypaliłem i chciałem zsunąć się z kanapy na klęczki, ale szarpnęła mnie za rękę, więc kontynuowałem na siedząco, patrząc jej w oczy. – Nie mam teraz kwiatów, ale i tak dzisiaj cię nimi obsypię. Przyrzekam to!
    - Możesz oświadczać mi się na siedząco – wyjaśniła to szarpnięcie. – To jest publiczny hotel, nie zapominaj o tym – dodała.
    - Chciałem tak bardziej romantycznie… – tłumaczyłem. Zignorowała jednak moje słowa, powracając do głównego tematu.
    - Mówisz, że zawsze już będziesz mnie kochał? – zapytała spokojniutko. Podniosłem jej dłoń do ust i ucałowałem.
    - Zawsze! Nawet bardziej niż siebie! – zapewniłem.
    - A będziesz kochał moje dzieci?
    - Zawsze będę kochał! Jak swoje własne, jak nasze! Zapewniam cię! Lepszego tatusia nigdzie i nigdy nie znajdą!
    - A gdybym ci powiedziała, że będę mieć jeszcze jednego dzidziusia? – przekomarzała się, bawiąc się przy tym doskonale. Uśmiech miała przy tym taki, że można było przyjąć jej słowa jako dowcip.
    - Nie „będę”, ale „będziemy” mieć! – podkreśliłem dobitnie. – To będzie nasz dzidziuś! Oczekiwany i uwielbiany! Już go kocham, tak samo jak ciebie, moje słoneczko! Bo ja cię kocham jak nikogo na świecie!
    Odwróciła się wtedy do mnie i zarzuciła ręce na szyję, po czym długą chwilę całowaliśmy się namiętnie.

    Nasze siostry obserwowały wszystko ze zgrozą w oczach. A Dorotka potrząsnęła wtedy głową, westchnęła głęboko i spojrzała na mnie.
    - Och ty, szalony Tomku! Działasz na mnie niczym młode wino! Czuję się jakbym znowu miała dwadzieścia parę lat! – oznajmiła, kładąc swoje dłonie na moich. Ale ja schwyciłem je i podniosłem do ust, całując raz jedną, raz drugą, niczym na przedwojennych filmach.
    - A zostaniesz moją żoną? – zapytałem z nadzieją w głosie.
    Spoglądała mi w oczy roziskrzonym wzrokiem i powolutku jej głowa zaczęła poruszać się w geście potakiwania. Aż wreszcie oznajmiła to głośno.
    - Skoro tego chcesz… będę twoją żoną! Ja też cię kocham! I będziesz teraz tylko mój! – deklarowała w przerwach pomiędzy kolejnymi pocałunkami.

    Namiętnymi uściskami, siedząc na hotelowej kanapie, dobitnie dawaliśmy wyraz swoim uczuciom wobec siebie. Ale to chyba i tak nie przekonało naszych sióstr. Zrozumiałem to dopiero wtedy, kiedy łapiąc oddechy, rozparliśmy się wygodnie na kanapie. Nasze dłonie wciąż pozostawały złączone, ale one jakby tego nie zauważały.

    Justyna pierwsza przypuściła atak.
    - Dorota! – zapytała lodowatym, niby spokojnym głosem. – Czy ty aby dobrze się czujesz? Wszystkich masz w domu?
    Jej marsowe oblicze nie pozostawiało żadnych wątpliwości. To wszystko miała za hucpę, albo za dowód niepoczytalności Doroty. Nie przyjęła do wiadomości ani naszych deklaracji, ani też poufałego zachowania.
    Natomiast na twarzy Iwony nie było widać potępienia, tylko absolutne zdumienie. To wszystko jeszcze do niej nie dochodziło, nie docierało. Jeszcze niczego nie rozumiała.
    - Dlaczego mam się źle czuć? – zapytała Dorotka spokojnie. – Czuję się bardzo dobrze, zapewniam cię.
    - Ty chyba oszalałaś! – Justyna podniosła głos. – Co za głupstwa wyprawiasz? Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego co robisz?
    Dorotka roześmiała się, zupełni rozluźniona. – Justyna, o co ci chodzi, czy możesz mi to powiedzieć?
    - Mogę! Oczywiście, że mogę! Całujesz się tutaj z panem, który przed chwilą, gdy jeszcze ciebie nie było, wobec mnie wyznawał swoją miłość do swojej przełożonej, którą podobno uwielbia, kocha i ma ją za najcudowniejszą na świecie. W dodatku ten pan nie ma domu, nie ma pieniędzy, wyrzucili go z pracy, a ty tutaj ślinisz się do niego niczym… aż nie chcę mówić. I jeszcze w dodatku wyznajesz niesłychane deklaracje na przyszłość. Ty już kilka numerów w życiu wykręciłaś, może sobie przypomnisz? Może by ci tak wystarczyło?

    Wyrzuciła z siebie wszystkie zastrzeżenia i czekała na reakcję. Więc ta reakcja nadeszła. Ale chyba nie taka, jakiej się spodziewała. Wręcz przeciwnie.
    - Siostrzyczko moja kochana! – Dorotka odezwała się swoim opanowanym i spokojnym głosem. – Ja nie mam szesnastu lat, więc nie próbuj mnie wychowywać. Dam sobie radę sama. Wy z mamą już wybierałyście dla mnie męża. Pamiętasz? Wiesz dokładnie czym się to zakończyło. Więc teraz pozwól, że po latach, sama będę decydowała o swojej przyszłości i o przyszłości moich dzieci. Bo sama ponoszę za nie odpowiedzialność.
    - A ja mam uwierzyć w deklaracje tego bezrobotnego pana, że ci w tym pomoże? – wołała kpiąco Justyna. – Dorota, ja nie wiem z jakiego świata ty przyjechałaś, ale nie spodziewaj się tutaj cymesów. Gdzie ty teraz znajdziesz jakąś pracę? Bo mam nadzieję, że to nie będzie zajęcie w agencji towarzyskiej…

    Zastygliśmy, jakby piorun w nas strzelił. Dorotka spojrzała na mnie. Ale tylko zamrugałem powiekami, dając jej sygnał, że o wszystkim zapomnę. Słowa Justyny były poniżej wszelkiej krytyki, ale można było zrozumieć jej zachowanie.

    - Się porobiło... – cicho, ale pewnym głosem odezwała się Dorotka. – Znowu zostałam dziwką. Miałam ci już powiedzieć żebyś się nie wygłupiał, bo robi się nieciekawie, ale nie zdążyłam. Niestety, nie zdążyłam!
    - Przepraszam cię, słoneczko. Nie chciałem… – pociągnąłem nosem.
  • #9
    clubber84
    Level 31  
    😂😂😂
    Wyśmienity rozdział. Dalej, dalej.
  • #10
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Nie powiedziałam, że jesteś dziwką – przerwała mi Justyna. – Powiedziałam tylko, że jedynie w agencji można dostać pracę od razu.
    - Justynko, ja nie potrzebuję szukać pracy. Ja ją mam. Dlatego też nie mogę na święta ruszyć się z Warszawy, chociaż bardzo bym chciała. Może gdybym była sama, to dałabym radę, ale chłopcy mają dość podróży i muszą odpocząć. Chciałabym pojechać do rodziców, przedstawić im Tomka, ale to dopiero za kilka tygodni.
    - Jakiego Tomka? – zapytała Justyna.
    - Tego, który siedzi teraz obok mnie. Mojego przyszłego męża.
    - Ty zwariowałaś! – Justyna aż się roześmiała.
    - Nie, nie zwariowałam – Dorotka nawet nie zmieniła tonu. – Zapewniam cię że czuję się znakomicie.
    - I wyjdziesz za kogoś, kogo przed chwilą poznałaś, tylko dlatego, że powiedział ci parę miłych słówek? Dorota, gdzie ty masz rozum?

    Nie zdążyła odpowiedzieć Justynie, bo ścisnąłem jej dłoń i wskazałem wzrokiem na Iwonę, która dotąd w milczeniu patrzyła ponad nami w stronę drzwi, a teraz wstała z kanapy. Widziałem jak przed chwilą na jej twarzy odmalował się wyraz ulgi. Zaraz też schyliła się i zaczęła wkładać płaszcz, leżący dotąd na kanapie. Obejrzałem się do tyłu. Ku nam podążał Stefan. Podniosłem się z miejsca.

    Stefan z daleka machał do mnie uniesioną dłonią.
    - Zdrastwuj! – zawołał podchodząc bliżej i nagle stanął jak wryty, ujrzawszy Dorotkę. Na chwilę celowo opuścił szczękę, demonstrując w ten sposób swoje zaskoczenie i wysoko uniósł brwi. Jego zachowanie nie uszło uwagi Iwony.
    - Dzień dobry! – zawołał ze zdziwieniem. – Kogo ja widzę? Niemożliwe! Dorota, a ty skąd się tutaj wzięłaś? Nie za niskie progi jak na ciebie?
    - Cześć! – odpowiedziała mu wesoło, wyciągając rękę w jego kierunku. – Znudziła mi się Ameryka, jak widzisz i postanowiłam świętować w Polsce.
    Uścisnęli sobie dłonie, po czym Dorota przedstawiła Stefana Justynie, nie zważając na osłupiałą minę Iwony.

    - Siostrzyczko, to jest mąż obecnej tutaj pani doktor, która dotychczas była uprzejma dotrzymywać ci towarzystwa.
    Stefan wlepił w nią oczy i aż potrząsnął głową.
    - Sio-stra? – wyrecytował powoli. – To jest twoja siostra?
    - Tak! – Dorotka roześmiała się – Zdziwiony? To jest moja własna, rodzona siostra! Która uczy się razem z twoją żoną. Na tych samych kursach, czy też seminariach.

    Stefan przywitał się z Justyną i odsunął na dwa kroki do tyłu, bezradnie rozkładając ręce, jakby jeszcze nie wszystko rozumiał.
    - Weź walizkę i chodźmy! – zaordynowała Iwona. Stefan spojrzał na nią niechętnie.
    - Poczekaj, usiądź! Po pierwsze, to jestem zmęczony i chciałem przez chwilę odpocząć. Zresztą, teraz są największe korki, więc i tak będziemy stać na ulicy. A po drugie, miałem porozmawiać z Tomkiem. Z kolei po trzecie… tu jest jeszcze ważniejszy mój rozmówca, a właściwie rozmówczyni. I chciałbym też zamienić kilka słów z Dorotą. To dla mnie bardzo ważne, wiesz o tym.
    Iwona ciężko usiadła na kanapie, nie kryjąc swojej irytacji.
    - Czemu jesteś taka zła? – zapytał Stefan. – Nie mogłem wcześniej dojechać!
    Iwona tylko pomachała rękami.
    - Nie o to chodzi.
    - A o co?
    - Siostra wstydzi się za mnie – wyjaśniłem, przerywając ich rozmowę. – Nie rozumie mojego zachowania. Uważa, że się wygłupiam. A ja całkiem poważnie oświadczyłem się Dorotce i oświadczyny zostały przyjęte. Masz przed sobą bardzo szczęśliwych narzeczonych! – zademonstrowałem mu nasze złączone dłonie, po czym przysunąłem się do Dorotki i delikatnie pocałowaliśmy się.

    Stefanowi znowu opadła szczęka. Wpatrywał się w nas intensywnie, trzęsąc głową. Dorotka w milczeniu uśmiechała się do niego.
    - Zaraz, zaraz! Z tego co mi wiadomo, to ty byłeś żonaty!
    - Zgadza się – potwierdziłem. – Byłem! Właśnie dzisiaj dostałem pozew rozwodowy. I jeszcze przed ostatnimi formalnościami, poczułem się wolny. Dlatego też, żeby ta wolność zbyt długo nie trwała, dobrowolnie oddałem się w niewolę Dorotce.
    - Ale heca! – Stefan wracał do równowagi. – To ty będziesz teraz moją szwagierką?
    - Będę! – odparła krótko.
    - To ja wam gratuluję! – rzucił się do rąk Dorotki, wycałował je, po czym pogratulował również mnie.
    - Dorotko, czyli zapraszamy ich na zaręczynową kolację? – zapytałem, kiedy Stefan odsunął się już nieco.
    - Świetny pomysł! – odparła i natychmiast zwróciła się do Stefana.
    - Stefan, zapraszamy was do nas na święta. Bardzo prosimy! Możecie w ogóle nie jechać do domu. Chłopcy za tobą tęsknią, ciągle dopytują się, czy wujek też będzie…
    - Masz ich tutaj?
    Dorotka skinęła głową.
    - Ja w ogóle na razie nie wracam do Stanów. Zostajemy z Tomkiem w Warszawie.

    - Stefan, czy ja mogę prosić ciebie o pewne informacje? – Iwona wreszcie zabrała głos.
    - Oczywiście!
    - Czy mogę się dowiedzieć skąd ta znajomość?
    - Z Pokrzywna! – odpalił bez namysłu. – Spotkaliśmy się latem, kiedy pojechałem tam z Tomkiem – wyjaśniał.
    Dorotka włączyła się do ich rozmowy.
    - Pani Iwono, ja czasami pomieszkuję u państwa. Nie wiedziała pani o tym?
    Teraz Iwona zgłupiała doszczętnie. A przynajmniej miała taki wyraz twarzy.
    - Gdzie? U nas? Nie rozumiem…
    - W Pokrzywnie! W tym domu nad jeziorem, który kiedyś kupiłem – tłumaczył jej Stefan.
    - Mówiłeś mi, że jacyś adwokaci to wynajęli! – odezwała się z wyrzutem w głosie.
    - Zgadza się, wynajęli adwokaci, ale to Dorota mieszka tam latem. To dla niej wynajęli.
    - Ach tak?! Nie, nie rozumiem… – pokręciła głową.

    - Co to za Pokrzywno? – nieoczekiwanie Justyna zainteresowała się naszą rozmową.
    - To na Mazurach – rzucił Stefan.
    - Może to Pokrzywno obok Czyżyn? – zapytała zdziwiona.
    - Tak, dokładnie tak! – zapewnił ją. – Taka mała wioska, trochę na uboczu od głównych szlaków. I w tej wiosce, a właściwie to w bok od wioski, nad takim małym jeziorem, stoi sobie dom, który kiedyś udało mi się okazyjnie kupić. Pamiętasz jak się wtedy ze mnie podśmiewałaś? – zwrócił się do Iwony. – Nawet nie chciałaś tam pojechać.
    - Bo to zbyt daleko – tłumaczyła się Iwona.
    - Jakie daleko? – obruszyła się Justyna. – Przecież ja tam mieszkam!

    - Pani? – Iwona znowu opuściła bezwładnie ręce.
    - No… nie tak dokładnie w Pokrzywnie, tylko trochę dalej! Ja mieszkam w leśniczówce, można powiedzieć, że po drugiej stronie od Czyżyn. Ale to są znane mi okolice i wiem gdzie jest Pokrzywno.
    - Jednak dom Stefana jest położony trochę w bok od wioski – włączyła się Dorotka. – Nawet Lidka go nie znała. Takie pustkowie, enklawa po prostu, położona na uboczu.
    - A co u Lidki słychać? – dopytywał się Stefan. – Jakoś nie kontaktowała się ze mną.
    - Spokojnie, wszystkiego się dowiesz w swoim czasie. Wystarczy tylko skorzystać z naszego zaproszenia – popatrzyła na niego z uśmiechem. Lidka tam czeka…

    - Dorota… czy ty byłaś kiedyś w Polsce od chwili wyjazdu do Ameryki? – zapytała Justyna głosem ciągnącym się jak stara guma. Dorotka odwróciła się ku niej.
    - Byłam. Wiele razy byłam! – oświadczyła krótko i węzłowato. – Sama też wiesz najlepiej dlaczego nie dawałam znaku życia. Ale to nie jest miejsce, żebyśmy teraz do tego wracały i o tym dyskutowały. Jeszcze raz bardzo ciebie prosimy, jedźcie dzisiaj do nas, a wszystko sobie wyjaśnimy. I mam nadzieję, że zapomnimy o tym co było złe. Czas na normalność. Zresztą obiecałam to Tomkowi.
    Justyna coś analizowała.
    - Dorota, ale przecież u ciebie jest ciasno, tam nie ma miejsca – odezwała się pojednawczo. – A ty tak wszystkich zapraszasz niczym do jakiegoś pałacu. Co my tam będziemy robić?
    - Spokojnie sobie porozmawiamy, to po pierwsze i najważniejsze. A po drugie, czy ty masz na myśli moje dawne, warszawskie mieszkanie?
    - A co, masz jakieś inne?
    - Nie, nie mam innego mieszkania. Ale mam dom pod Warszawą. I tam was zapraszam. Mam nadzieję, że się w nim pomieścimy.
    Spojrzałem na nią kwaśno. Ułowiła mój wzrok i natychmiast się poprawiła.
    - Oczywiście, mamy dom. Razem z Tomkiem. I razem was zapraszamy. Nie miej też wątpliwości, że zmienię swoje zdanie co do Tomka. W każdej sytuacji, od dzisiaj jest twoim szwagrem i żadne dąsy niczego tutaj nie zmienią. Możesz sobie myśleć o mnie, albo o nim, co tylko chcesz. Kocham go i wiem, że jestem kochana. I będziemy żyć razem!

    Zapadła cisza, którą przerwało ciche gwizdnięcie Stefana.
    - Wy to już wtedy, kiedy z chłopcami wracaliście z wycieczki do lasu, wyglądaliście mi na całkiem zgodną rodzinkę. Taką sielską, anielską…
  • #11
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - To… oni się znają? – Iwona znowu zareagowała szokiem, patrząc na Stefana. – Przecież… ja sama dzisiaj Tomka przedstawiałam…
    Stefan pokiwał tylko głową.

    - Iwona, usiądź wygodnie! – powiedział spokojnie, ale dobitnie. – Usiądź i słuchaj, trzymając się czegoś. Nie tylko znają się od dawna, ale ich dzieci chodzą już do szkoły! – podkreślił. – Więc opowieści o jakimś poznawaniu się dzisiaj włóż między bajki. Nie znam początków tej historii, więc ich pytaj jak się poznali, bo ja nie czuję się kompetentny w temacie. Mnie samemu nogi aż się uginają…
    Usiadł ciężko na kanapie, obok Iwony, ale natychmiast kontynuował.
    - Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, że to co tutaj już usłyszałem, będzie miało wpływ również na nasze życie. I to niemały. Dlatego jestem zdecydowany przyjąć ich zaproszenie, do czego i ciebie usilnie namawiam.

    Nieoczekiwanie Justyna aż podniosła się z kanapy.
    - Co pan powiedział? – wychyliła się, szarpiąc Stefana za kolano. – To ten pan jest ojcem dzieci Doroty?
    - Nie „ten pan”, tylko Tomek, twój szwagier! – poprawiła ją Dorotka. – Tak, siostro! Tomek jest ich tatusiem, zresztą chłopcy przecież noszą jego nazwisko. A tak w ogóle, to wprawdzie nie wiem czy wypada mi to proponować, skoro jednak wszyscy tutaj jesteśmy rodziną, to jednak odważę się napomknąć, że moglibyśmy mówić sobie po imieniu.
    - Jestem „za”! – rzucił Stefan.
    - Pani Iwono, proszę porzucić marsową minę! Tomek wcale nie przyniósł pani wstydu. Chciał wobec pani zagrać małą komedię, ale ja nie wiedziałam, że spotkam tutaj swoją siostrę! Miały być małe żarciki, a wyszło to co wyszło. To dlatego jego zachowanie wzięła pani za nieprzystojne. Nic takiego jednak nie miało miejsca.
    - Iwona, pozwól, że przedstawię ci najcudowniejszą bratową na świecie! Nikt takiej nie ma! Tylko ty będziesz taką miała! – wstałem z kanapy i podałem rękę Dorotce.
    Roześmiała się wstając, po czym podeszliśmy do Iwony, która chyba zrozumiała, że żarty się skończyły, bo też się podniosła.
    - To jest Dorotka, twoja bratowa! – oświadczyłem.
    - To prawda, że znamy się z Tomkiem od dawna – oznajmiła jej Dorotka. – I jest prawdą, że mamy też całkiem duże dzieci. Może też będziemy mieć ich więcej. Dlatego już nie róbmy przedstawienia, tylko jedźmy do nas. Tam sobie wszystko opowiemy i wyjaśnimy. Dobrze?
    - Nie całkiem mogę w to uwierzyć, ale witaj w rodzinie! – odezwała się Iwona pojednawczo.
    Chyba wreszcie zrozumiała, że to nie teatr, lecz rzeczywistość.

    - Dziękuję ci! Cieszę się że wreszcie i ciebie poznałam – odparła Dorotka. – Uwierz, że to prawda. Jestem z Tomkiem i z nim będę, bo obydwoje tego chcemy. Jeszcze trochę i poznam całą waszą rodzinę.
    - To kogo już znasz? – zapytała Iwona, nawet nie kryjąc zaskoczenia.
    - Znam Joasię, nie znam jeszcze Damiana, ale wkrótce to nadrobimy – zapewniła.
    - A Martę znasz? – Stefan próbował ją zaskoczyć. Jednak uśmiechnęła się tylko.
    - Wyobraź sobie, że znam. I to wcale nieźle. Zdziwiony?
    - I owszem. A mogę się dowiedzieć skąd?
    - Możesz. Przecież Tomek był z Martą na balu w Warszawie.
    - Na jakim balu?
    - Naszym, bankowym. Jubileuszowym.
    - O, k…. – złapał się za usta. – Z okazji dziesięciolecia? Mnie to nie zaprosiłaś!
    - Nie mogłam – pokręciła głową. – Z oddziałów zaproszenia dostali tylko dyrektorzy. I to nie wszyscy. Nie dałam rady, to byłoby szyte zbyt grubymi nićmi.
    - A Tomek?
    - No wybacz! – roześmiała się. – Wiesz co? Lidka mi potem powiedziała, że cały ten bal był zorganizowany wyłącznie po to, żebym mogła z Tomkiem potańczyć. I dużo się nie pomyliła! – chichotała.
    - Czyli jednak było miejsce – naciskał Stefan.
    - Nie, to nie całkiem tak. Nie zapominaj, że Tomek reprezentował zagraniczny bank z naszej grupy – Dorotka nie traciła głowy. – Jego obecność była ze wszech miar uzasadniona. A poza tym… przecież sam wiesz. Ja musiałam poznać Martę. Chociaż przysięgam, że wtedy jeszcze zupełnie nie planowaliśmy wspólnego życia.
    - I jak wyszło? Nie pobiła cię? – zażartował.
    - Wyobraź sobie, że Dorotki nie – włączyłem się do rozmowy. – Ale Lidka podpadła na całej linii. Dostałem ultimatum, że jeśli pojadę sam na Mazury, to mogę już nie wracać.
    - I pojechałeś?
    - Musiałem. Miałem służbowe zlecenie na audyt pod Olsztynem. Co zresztą nie miało już żadnego znaczenia. Ale dość na teraz, reszta wieczorem, szkoda naszego czasu. Jedźcie do nas, to dowiesz się więcej.

    - Dorota… – odezwała się Justyna, która dotąd cierpliwie słuchała tych wynurzeń. – Kim ty właściwie jesteś, że zapraszasz na bale? Co to za opowieści?
    - Siostro! – Dorota schwyciła mnie za rękę. – Przedstawiam ci Tomka, mojego przyszłego męża, a twojego szwagra. I chciałabym, żebyście odtąd zwracali się do siebie tak, jak przystoi w rodzinie, czyli po imieniu. Tak jak usłyszałaś, Tomek jest ojcem moich chłopców, a resztę opowiem ci już u nas.
    Ucałowałem dłoń Justyny, potem wymieniliśmy sztywne, standardowe uściski i wróciłem na swoje miejsce.
    Justyna poddała się wprawdzie dyktatowi Dorotki, ale wcale nie zyskałem jej akceptacji. Pewnie nadal uważała, że to wszystko jest chwilowym, niezbyt artystycznym przedstawieniem. I czekała, że kurtyna zapadnie i teatr się skończy.
    Myliła się jednak, chociaż na razie złagodniała.

    - Dorota, w porządku, ja nie mam nic przeciwko tobie ani też przeciwko Tomkowi – zastrzegła się. – Tylko wytłumacz mi, jak ty chcesz przyjmować gości, bo tego nie rozumiem. Przyleciałaś dopiero dzisiaj, mówisz, że masz dom, ale co w domu? Czym przyjmiesz gości? Okna masz umyte?
    Dorotka podeszła, po czym uściskała ją i przycisnęła do siebie.
    - Słusznie mówisz, siostrzyczko. To nie jest Nowy Jork. Zapomniałam o tym zupełnie. Wprawdzie jakaś kolacja na nas z Tomkiem czeka, jednak dla wszystkich może nie wystarczyć. Dziękuję ci za pamięć!
    Wyjęła z torebki telefon i szybko wybrała coś na klawiaturze. Po chwili uzyskała połączenie.
    - Panie Wojtku! – usłyszałem. – Dzień dobry panu!... Bardzo mi miło, dziękuję… Panie Wojtku… Dzwoniła?... Fantastycznie!... Och, odetchnęłam zdecydowanie!… tak… tak… a mógłby pan coś zorganizować?... tak… nie! Dwa razy tyle!... Co najmniej!... Tak, postną, absolutnie! Tylko raki, żaby i pijawki! – roześmiała się. – …Nie, to już pana fantazja! Ja polegam na panu!... Nie, nie w lokalu, tylko u mnie w domu… tak… tak… tak, z pełną obsługą poproszę… Panie Wojtku, pan wie, że ja zawsze… tak? To poproszę stolik! Można jeszcze zamówić? Panie Wojtku, po co takie pytania!... Oczywiście, cały stolik! Tak… tak jak mówię!... I dziękuję panu za informację!... Panie Wojtku, jeszcze jedno… a jakbym tak zechciała przez resztę dni?... To świetnie!... Odezwę się do pana! Ma pan u mnie całusa! I to nie przez telefon, tylko w realnej rzeczywistości! Do zobaczenie zatem! – obiecała, kończąc rozmowę i wyłączając aparat.

    W hallu panowało milczenie, które dopiero ja złamałem.
    - To z naszego balowego? – zapytałem. Dorotka potwierdziła skinięciem głowy.
    - Jest znakomity. Szef kuchni! – wyjaśniła pozostałym. I od razu wróciła do głównego tematu. W swoim dyrektorskim wcieleniu.
    - Słuchajcie, kochani! Kolację mamy zatem zapewnioną, kolację postną – spojrzała na Justynę. – Żebyś nie miała obiekcji. Poza tym wszystko będzie według waszych życzeń. Nie wyobrażam sobie inaczej naszego spotkania i obiecuję, że będziemy z Tomkiem się starać, aby dla nas wszystkich były i przyjemnością, i refleksją. To wam możemy obiecać.

    Wtedy zobaczyłem podchodzącego do nas mężczyznę w zielonym mundurze.

    Przedarł się do Justyny bez oglądania skutków swojego pochodu. Nie zwracał uwagi na nic, a na nas to już zupełnie. Aż sama, zniesmaczona jego zachowaniem, lekko go zmitygowała, kiedy już się przywitali.
    - Bogdan, może rozglądnąłbyś się dookoła?
    - Dlaczego? – zaniepokoił się, skanując wzrokiem otoczenie. I zaskoczył.
    - Nie wierzę… Dorota, to ty jesteś? Ale niespodzianka! – zawołał. – Skąd tu się wzięłaś? Przecież ty jesteś w Ameryce!

    Podszedł do niej bliżej, ale powitanie wyszło dość sztywno. Jakby nie wiedział co ma zrobić. Dorota natomiast spokojnie wyciągnęła do niego rękę.
    - Cześć, szwagier! Cieszę się, że cię widzę! Jak możesz stwierdzić sam, jestem tutaj osobiście, natomiast Ameryka jest już chwilowo poza mną.
    - Nie mów… wróciłaś do kraju? Kiedy? Masz chociaż z czym? Zarobiłaś coś?
    - Jasne! – roześmiała się. – Mam takich fantastycznych synów!
    - Nie żartuj! Kiedy wróciłaś?
    - Dzisiaj! Dzisiaj rano.
    - Ale numer! Jak się tu znalazłaś?
    - Przyjechałam, żeby was spotkać! I zaprosić na święta do mnie. Posiedzimy, wszystko sobie opowiemy…
    - Daj spokój! Gdzie mamy siedzieć? Święta w mieście? – skrzywił się. – To nie jest dobry pomysł. Sama jesteś?
    - Czyżbyś nie zauważył otoczenia? – wbiła mu szpilę. – To jest moja rodzina! Miałam nadzieję, że ją poznasz…

    Dopiero wtedy przyglądnął się nam. Kolejno. Ale mnie nie poznał.
    Natomiast ja nie miałem najmniejszych wątpliwości kogo mam przed sobą.

    To był pan nadleśniczy, który zgnębił nas obydwu ze Stefanem, kiedy wyprawiliśmy się na wycieczkę do lasu z chłopcami. To przez niego zapłaciłem pięćset złotych mandatu i przez niego ścigała mnie policja. Tylko dzięki znajomości z funkcjonariuszem, uniknąłem większych problemów. Stefan też był tego świadom, bo mrugnął do mnie ukradkiem.
  • #12
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Przepraszam cię, ale nie kojarzę… – odezwał się do Doroty.
    - Dlatego pozwolę sobie przedstawić im ciebie, a potem zaprezentuję ich. Kochani, to jest Bogdan, mąż mojej siostry i mój szwagier!
    - Dzień dobry państwu! – ukłonił się grzecznościowo.
    - A teraz poznaj Tomka, to jest mój mąż! – przytuliła się do mnie. Podałem mu dłoń.
    - Gratuluję ci! – oświadczył zdumiony. – Nie wiem czy wiesz, ale jeśli to prawda, to zdobyłeś niezdobytą twierdzę.
    - Dziękuję! Cieszę się, że cię poznałem. Zapraszamy was na święta. Z dziećmi, żeby była jasność.
    Zrobił głupią minę.
    - Gdzie zapraszacie?
    - Do nas, do naszego domu – wyręczyła mnie Dorotka. – Nie bój się, to nie w mieście. Dom stoi pomiędzy sosnami, nie będziesz się źle czuł.
    - Jaki dom? Skąd ty masz dom? – wtrąciła Justyna.
    - Justyna, przestań już! Zobaczysz sama – niecierpliwiła się Dorotka. – Mam nawet basen z podgrzewaną wodą! Ale już dość tej szarpaniny. Zapraszamy do nas, zjemy razem kolację, a potem postanowicie co dalej. Możecie spędzić u nas święta, będziemy wam bardzo radzi. A co zrobicie, to już sami będziecie decydować, według swojej woli.

    - Ja tu czegoś nie rozumiem… – odezwała się Iwona, świdrując mnie wzrokiem. – Wy przyjechaliście tutaj razem?
    - Oczywiście, że tak – odparłem krótko, siadając obok. – Iwona, to Dorotka jest tą moją szefową, którą tak wielbiłem w swojej opowieści. I naprawdę wyrzuciła mnie dzisiaj z pracy – roześmiałem się do Stefana. – Podarła na strzępy mój lotniczy bilet, więc już nie wracam do Moskwy. Ale mam dla ciebie newsa. Dorotka obejmuje fotel po Johnie…
    - Tomek! – rozległ się okrzyk Doroty. – Ty pyskaczu! To miała być niespodzianka dopiero przy kolacji!
    - Przepraszam! – zrobiłem żałosną minę.
    - O!... Teraz to już na pewno nie pojedziemy do domu i przyjmujemy wasze zaproszenie! – oświadczył Stefan. – Iwona, wybacz mi. Muszę się dowiedzieć wszystkiego, żebym nie musiał codziennie brać tabletek.
    - Znaczy, nie mam wyjścia… – westchnęła Iwona.
    - Nie masz! – potwierdził.
    - A co tu jest grane? – zainteresował się Bogdan. – Jaki fotel? Jaki John? O czym teraz mówicie?

    - Bogdan, ta pani ma na imię Iwona i jest siostrą mojego męża oraz znajomą Justyny, a Stefan to z kolei jej mąż – wtrąciła Dorota. – Muszę zakończyć prezentację bo mi nie pozwalacie…
    - My się znamy z panem nadleśniczym – zakpił Stefan. – Prezentacja jest zbędna.
    - A skąd? – tym razem to Dorotka zamarła. Ja natomiast parsknąłem śmiechem.
    - Ty coś wiesz? – zapytała przytomnie. Kiwnąłem głową twierdząco.
    - Dziwne, że pan nadleśniczy nas nie pamięta…
    - Tomek! Przesadzasz teraz! – zrobiła marsową minę. – Nie zapominaj się. To jest mój szwagier!
    - Przepraszam, masz rację – odezwałem się pokornie. – Wybaczcie mi.
    - Mów co wiesz!
    - Przepraszam jeszcze raz… Pamiętasz jak latem pojechaliśmy z chłopcami na wycieczkę do lasu? Ze Stefanem i Dianą?
    - I co wtedy?
    - To właśnie szwagrowi zawdzięczasz te pięćset złotych które wtedy zapłaciłaś…

    To była najgłupsza mina jaką miałem okazję oglądać w życiu. Chociaż Bogdan próbował nawet protestować. Ale nikt go nie atakował. Protesty padały w próżnię.

    - Starożytne dzieje, dawno o tym zapomniałam! – Dorota błyskawicznie opanowała sytuację. – Bogdan, nie przejmuj się. Nie ma żadnego problemu!
    - Dorota… – wtrąciła Justyna. – Z tego wynika, że ty naprawdę bywałaś w kraju.
    - Owszem, bywałam! – padła odpowiedź. – Przecież już o tym mówiłam. Tak to już jest, że wiele spraw nieprawdopodobnych jest faktem, natomiast te niemal pewne, nie mają niczego wspólnego z rzeczywistością. Ktoś tam, kiedyś, zakwalifikował mnie, mówiąc oględnie, do zarobkujących dość prosto i niektórym może się wydawać, że to jest prawda. Ale nic z tych rzeczy, siostro! Wyrzuć to z pamięci i nie wracajmy już do tego tematu, tak byłoby najlepiej.
    - Mogłabyś przynajmniej nie mówić o tym przy swoim… niemal mężu…
    - Justyna! – Dorota roześmiała się na głos. – Przestań! Tomek zna mój życiorys o wiele lepiej niż ty. Tobie ciągle się wydaje, że poznaliśmy się dzisiaj, a w rzeczywistości znamy się od szeregu lat!
    - Kasia już pewnie dorasta, to czternaście lat czy piętnaście? Justyna, jak się ma córka? – zapytałem. – Wyrosła pewnie na niezłą laskę…
    - Skąd pan wie… skąd wiesz o Kasi? – zapytała zdumiona. Dorotka się śmiała.
    - Tomek dał ci dowód od jak dawna się znamy. Poznaliśmy się, kiedy odwoziłam ci Kasię od mamy. Jeszcze nie chodziła wtedy do szkoły. I to Kasia oblała sokiem Tomka spodnie. Tak, tak, siostro! To ty ponosisz cywilną odpowiedzialność za postępki swojego dziecka! – zażartowała. – Ciebie też należy obciążyć odpowiedzialnością za wszystko co się potem wydarzyło! Za te szalone wakacje, które wtedy spędziłam razem z Tomkiem… tak! Z tym samym Tomkiem, którego teraz widzisz! Za tych chłopców, którzy się potem urodzili… za te moje miesiące i lata samotności, kiedy byłam wyklęta z rodziny… Ech, żartuję! Chociaż nie do końca – podniosła głowę. – Albo jedziesz do mnie, albo uznam, że myślicie o mnie tak jak dawniej! Że nic się nie zmieniło
    - Dorota…

    - Justyna, reszta rozmowy u mnie w domu. Dość! Przyjechałam tu z Tomkiem, żeby poznać jego siostrę. Bo Stefana poznałam jeszcze latem. I mieliśmy zaprosić ich do siebie. A skoro spotkałam też ciebie, to chyba jakieś przeznaczenie i wskazówka, że czas zakończyć nasze swary. Iwona, przepraszam za ten cyrk, który zrobiliśmy. To miał być niewinny żarcik ze strony Tomka, a wyszło trochę inaczej.
    Bogdan, tak jak powiedziałam, nie ma problemu. Zapraszam ciebie i was do siebie na święta. Czas zakończyć nieporozumienia. Stefan…
    - Do mnie nie musisz przemawiać. Ja jestem już przekonany i przyjmuję zaproszenie!
    - Coraz bardziej mi się podobasz! – uśmiechnęła się. – Lidka nawet się nie domyśla że ją odwiedzisz.
  • #13
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - A kto to jest Lidka? – zainteresowała się nagle Iwona, zwracając się do mnie po cichutku.
    - Jakby ci to powiedzieć… – zacząłem.
    - Żeby nie powiedzieć prawdy – kontynuowała.
    To mnie rozbawiło. Tym bardziej, że Dorotka podeszła w tym momencie do Justyny, więc zostaliśmy sami.
    - Coś ty, nie o to chodzi. Marta, na balu, uznała ją za moją kochankę, co jest wierutnym łgarstwem, bo nigdy w życiu z nią nie spałem. Znaczy… nie! Guzik prawda! Bo spać to spaliśmy i przecież nie raz… Poczekaj… nie tak. W sensie damsko – męskim z nią nie spałem, tylko tak normalnie, ze zwykłym chrapaniem w tle…
    - Zdecyduj się w końcu na coś!
    - Iwona… – nie mogłem powstrzymać śmiechu. – Z Lidką bywałem wiele razy w dość dwuznacznych sytuacjach, w saunie, w wannie, w łóżku… ale nigdy w życiu… do niczego nigdy nie dążyliśmy, rozumiesz?
    - Staram się…
    - Zresztą, to nieistotne. Mógłbym skwitować krótko, że to Lidka wynajmuje od Stefana chatę w Pokrzywnie, ale to też nie jest całą prawdą. Więc podsumuję tak. Lidka jest najbliższą przyjaciółką Dorotki, a przy okazji prezesem firmy, która świadczy usługi dla bogatych ludzi. Takich naprawdę bogatych.

    - A kim jest Dorota?
    Spojrzałem na nią z wyższością.
    - Od wtorku będzie prezesem tego banku, w którego oddziale pracuje Stefan. Rozumiesz teraz całą sytuację?
    Iwonę zatkało na dobre.
    - Pieprzysz!
    - Nie! Justyna zarzuciła jej kiedyś w ferworze kłótni, że jest dziwką. A Dorotka się obraziła. Stąd całe to zamieszanie i jej kamuflaż. Dorotka organicznie nie cierpi reklamy i mało kto wie kim jest naprawdę. A jest doskonała! Gdybyś widziała jak przyjechała do Moskwy na wizytację i wszystkich rozstawiła po kątach…
    - To czemu chrzaniłeś mi o jakimś włamaniu się do jej sypialni?
    - Poczekaj… – śmiałem się. – Ależ to jest prawda! Ja naprawdę zasnąłem na łożu w jej apartamencie. Tylko jest taki mały niuans, że sama zostawiła mi kartę do drzwi i kazała na siebie czekać. A potem były takie upojne chwile…
    - Nic z tego nie rozumiem. W końcu masz pracę, czy ciebie wyrzuciła?
    - Z Moskwy wyrzuciła. Iwona, ty naprawdę niczego nie rozumiesz?
    - Kompletnie! Zrobiliście tu taki miszmasz, że zupełnie nie wiem co jest prawdą. a co najwyżej kiepskim teatrem.
    - Tutaj nie ma kiepskiego teatru. Zupełnie nie ma! – oburzyłem się. – Iwona, Dorotka od wtorku obejmie funkcję prezesa zarządu banku Solution Poland S.A.
    - No a ty? Będziesz bezrobotny?
    - Ja będę szefem zespołu jej doradców. Od wtorku.
    - Tomek, a gdzie ona nas zaprasza? Tam jest miejsce dla gości?
    - Nie obawiaj się! Będziesz mogła nawet popływać. Prywatny basen z ciepłą wodą będzie odpowiedni?

    - Co wy z tym basenem chrzanicie? – skomentowała moje słowa.
    - No masz ci los… – bezradnie rozłożyłem ręce.
    - A co się stało? – Stefan dołączył do nas i nie wiedział o co chodzi.
    Rozmowy teraz tak się krzyżowały, że nie byłem w stanie niczego z nich zrozumieć. Dorotka rozmawiała z Justyną i Bogdanem, czasami ze Stefanem, ale i tak co chwila rzucała na mnie okiem.
    - Nic się nie stało, tylko siostra nadal nie chce niczego zrozumieć – oznajmiłem, lekko już zniesmaczony.
    - O co wam chodzi? – dopytywał.
    - Bo mój szanowny brat zaprasza nas na pływanie do basenu z ciepłą wodą – Iwona wydęła ironicznie wargi.
    - A co w tym dziwnego? – Stefan niczego nie rozumiał.
    - No wybaczcie…
    - Iwona po prostu nie wierzy, że to możliwe.
    - A byłeś tam? – zapytał Stefan.
    - Na basenie nie byłem, ale Dorotka powiedziała, że wszystko jest gotowe. Ja tam w ogóle byłem dzisiaj po raz pierwszy. W tej rezydencji. Teraz już naszej rezydencji. A basen jest, widziałem go z zewnątrz.
    - Jeśli Dorota mówiła, że wszystko działa, to na pewno działa. – Stefan nie miał wątpliwości. – A jeśli działać nie będzie, to naprawimy. Iwona, nie mnóż przeszkód. Decydujemy, że jedziemy i już!
    - Tomek, naprawdę nie będziemy tam nikomu przeszkadzać?
    - A komu? Nam? Przecież tam nikogo nie ma!
    - No a jakaś Lidka, jakiś ktoś…
    Roześmiałem się.
    - Iwona, daruj! Pozbądź się codziennych wyobrażeń. Owszem Lidka tam jest i nie tylko Lidka, ale wszyscy są tylko po to, żeby pani Dorotka miała to co zechce.
    - Jezu! Zaczynam się bać…
    - I niepotrzebnie. Dorotka to aniołek po prostu.

    - A to tak gratis? – zauważyła przytomnie. – To się tak dzieje samo? Też bym tak chciała.
    - Chciałabyś mieć tyle tysięcy ile milionów ma Dorota! – spuentował ją krótko Stefan. – Iwona, zejdź na ziemię. Mamy szansę zobaczyć jak żyją prawdziwe milionerki.
    - Widzę, że zapamiętałeś lekcję – zaśmiałem się. Stefan zrozumiał.
    - Iwona, przepraszam cię – rechotał. – Nigdy ci tego wcześniej nie mówiłem, bo i tak byś nie uwierzyła…
    - Konkretniej proszę! – zażądała.
    - Ja też niczego nie rozumiałem, kiedy latem Tomek mi powiedział, że pił wódkę z amerykańską milionerką, w dodatku z musztardówek…
    - Tak było, pani Iwono, tfu! Iwona, tak było, potwierdzam! – zaśmiewała się Dorotka, podchodząc nieoczekiwanie do nas. – Piłam z Tomkiem ciepłą wódkę, w dodatku ze szklanek. Widzę, że już mnie tu obsmarowali, ale trudno. Owszem, jestem milionerką, w dodatku amerykańską, jeśli kogoś to rajcuje. Ale mam dokładnie takie same życiowe problemy jak wszyscy. Żadne miliony w ich rozwiązaniu nie pomagają.
    Basen jest naprawdę, wprawdzie sama również jeszcze nie sprawdzałam, ale dostałam relację z przygotowań i wszystko ma być w porządku. Czy jeszcze ktoś chce coś wiedzieć? –rozejrzała się dookoła.

    - Dorota, a ty wiesz, że dzisiaj jest post? – zapytała Justyna.
    - Wiem. Nie słyszałaś jak rozmawiałam z panem Wojtkiem? Na kolację będą potrawy wyłącznie z mięsa ryb, żab i pijawek. Albo ślimaki i małże, nie wiem. Coś jeszcze?
    Jej słowa zrobiły wrażenie. Może nawet nie tekst, ale sposób, w jaki go wypowiedziała. Czuło się dyrektorkę, a nie podwładną. Zapadła cisza.
    - Kochani! Widzę, że nasza z Tomkiem propozycja została entuzjastycznie przyjęta! – roześmiała się na głos. – W związku z powyższym zarządzam, co następuje! My z Tomkiem idziemy teraz do samochodu i jedziemy do domu, a was proszę, byście jechali za nami. I w domu zdecydujemy o dalszych planach. Rozumiem, że moje słowa zostały przyjęte z aplauzem?

    - Dorota, ale ja nie mam nawet bluzki na zmianę – Justyna wciąż miała obiekcje.
    - Więc jesteś w takim samym położeniu jak Tomek – Dorotka się roześmiała. – Spokojnie, wieczorem wybieramy się na zakupy, poradzimy sobie. Jeszcze coś?
    - Jedźmy, skoro mamy jechać! – zniecierpliwił się Stefan. – Już nie wymyślajcie. Idziemy!

    No i poszliśmy. A potem pojechali…

    KONIEC