Kontynuacja tematu https://www.elektroda.pl/rtvforum/topic3799901.html
retrofood © Wszelkie prawa zastrzeżone.
*************************************
Północ już minęła, a ja wciąż nie mogłem zasnąć i zastanawiałem się, co mam teraz zrobić. Sięgnąć do barku i pić samotnie, czy wziąć jakieś inne środki nasenne w postaci tabletek. Obydwa wyjścia nieszczególnie mi się podobały, dlatego od kilkudziesięciu minut czekałem na cud, przewracając się samotnie w ogromnym, małżeńskim łożu. Usiłowałem pozbierać myśli, które przybywszy nie wiadomo skąd, falami wciskały mi się pod czaszkę i kłębiły się, niczym motek wełny niestarannej prządki.
Na próżno jednak, cud nie chciał się ziścić, pewnie miałem już wyczerpany limit zdarzeń niezwyczajnych. A przecież cały dzisiejszy dzień układał się zupełnie sympatycznie…
W pewnej chwili pomyślałem jednak, że sam jestem temu winien. Bo jak inaczej miałem pomyśleć? Piąty dzień od ślubu jeszcze nie minął, piaty dzień od kiedy znowu formalnie i oficjalnie jestem żonaty, a moja nowa, cudowna żona, znajduje się teraz kilkanaście setek kilometrów ode mnie. Czy ja jestem normalny, że się na to zgodziłem? Po co nam to wszystko? Brakuje nam czegoś?
Turlam się teraz po wspaniałym łożu, niczym w malignie, a mój skarb też się przewraca z boku na bok, w jakimś hotelu. Przecież my nie umiemy sypiać oddzielnie! Przyzwyczajenie robi swoje, brakowało mi teraz jej oddechu, jej zapachu, obecności jej ciała…
Długo rozmawialiśmy telefonicznie przed północą o wydarzeniach całego dnia i obiecaliśmy, dzisiaj już nie dzwonić do siebie, ale czy dam radę wytrzymać? Telefon leżał obok łóżka…
Ciekawe, czy Dorotka już zasnęła. Obiecała przyjechać jutro tak szybko, jak tylko się da, ale czy zdąży przed wieczorem? Na szczęście, jej zobowiązania wynikające z kontraktu już wygasały. Jeszcze dwa wykłady w jesieni i to wszystko, umowa będzie zakończona. Umowa, którą podpisała za moją namową, promująca uniwersytet Yale, oraz jego absolwentów w Europie.
Byłem wtedy bardzo dumny, że znalazła się w gronie nowych, najlepszych doktorów, którym uczelnia zaproponowała udział w swoim programie promocyjnym. Polegał on na wygłaszaniu wykładów autorskich, na europejskich uczelniach. To był program wieloletni.
Corocznie wybrana grupa nowo wypromowanych doktorów, brała w nim udział, a korzyści z tego mieli wszyscy. Uniwersytet Yale znakomitą reklamę w Europie, nowi doktorzy wypływali na szerokie wody i dawali się poznać w świecie naukowym, a uczelnie zapraszające zyskiwały na prestiżu, jako współpracujące z gigantem w Yale. O uczestnictwo w tym programie zabiegano, a wykłady stawały się wydarzeniem w lokalnym światku naukowym i nie tylko.
Niestety, to „nie tylko”, stało się faktem w przypadku Dorotki. Jakoś zapomnieliśmy, że zawsze, pod każdą szerokością geograficzną, studenci są i będą tylko studentami, ze wszystkimi tegoż konsekwencjami. I co ujawniło się już po pierwszym, takim zblokowanym wykładzie.
Bo przeważnie, były to zawsze dwa wykłady. Pierwszego dnia na jednej uczelni, później jakaś kolacja z gronem profesorskim, połączona ze swobodną dyskusją, a drugiego dnia wykład na innej uczelni, która też uczestniczyła w programie. Jeśli takowej drugiej nie było, wtedy organizowano jakąś dyskusję panelową, były możliwości wymiany poglądów, tutaj wielkich ograniczeń formalnych nie stwarzano. Bardziej liczyła się inwencja miejscowych zespołów akademickich, które same decydowały o tym, jaka forma dialogu najlepiej im odpowiada. I to wszystko wzięło w łeb już niemal na samym początku.
W Linzu wszystko zaczęło się normalnie. Dorotka, mimo że było to jej pierwsze spotkanie w tym cyklu, nie miała żadnej tremy. Przecież prowadziła podobne, gościnne wykłady w Polsce, w kilku prywatnych uczelniach. Poza tym, w Linzu była już znana wąskiej grupie specjalistów oraz niewielkiej grupie bankowców, gdyż to jej departament nadzorował ten rynek, zaliczany przecież w Solution Inc. do Europy Środkowej. Dlatego wykład odbył się normalnie, a po nim rozwinęła dyskusja, którą później kontynuowano wieczorem, już w ściślejszym akademicko - bankowym gronie. Nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na niewielką grupę studentów, którzy w wykładzie uczestniczyli, bo przecież wstęp był wolny. I ta własnie grupa, dała potem przejaw niesłychanych zdolności organizacyjnych.
Ale nie poglądy Dorotki były dla nich natchnieniem.
Rano okazało się, że do dyskusji panelowej na wieczór zgłosiło się ponad dwieście osób, głównie płci męskiej, których interesowało głównie to, czy pani doktor Doris Warwick wystąpi w spodniach, czy w spódnicy. A Dorotka, niczego nie podejrzewając, założyła wtedy kostium ze spódnicą dość wysoko nad kolana i szpilki, co najmniej kilkunastocentymetrowe.
Organizatorzy mieli problem ze znalezieniem odpowiedniej sali, ale jakieś rozwiązanie się znalazło i wtedy, jak mi opowiadała, zaatakowano ją dość sprytnymi pytaniami, wiążącymi głoszone tezy z jej wyglądem, a czasem kokietującymi ją wręcz. Mało tego, nikt ze studentów nie domyślał się, że jest Polką, a kilku spośród nich było Polakami, którzy między sobą, głośno i wyraźnie przekazywali sobie spostrzeżenia po polsku. Dlatego też wiedziała, co im siedzi w głowach.
I wtedy, chociaż początkowo się tego obawiała, doskonale sobie ze wszystkimi poradziła.
Jak mi opowiadała, chyba wtedy pozbyła się swoich ostatnich, głęboko gdzieś ukrytych, intymnych lęków i na ich, często dość bardzo osobiste pytania, odpowiadała bez zażenowania. Oczywiście, były to odpowiedzi dość ogólne.
Zaczęło się od tego, że któregoś z młodych ludzi zainteresowało, jak można być doktorem w takim młodym wieku i ile tematów załatwia się w łóżku, a nie podczas pracy naukowej. Oświadczył jej wprost, że poglądy ma bardzo interesujące i kontrowersyjne, ale dla niego niewiarygodne. Jej uroda przeszkadza mu w uwierzeniu, że to są jej własne dokonania. Czyli za tym ktoś stoi i jest to międzynarodowa finansjera, co przekreśla ją w jego oczach. To mydlenie oczu i nic więcej.
To co się potem działo, trudno nazwać naukową dyskusją sensu stricte, jednak jakoś udało się jej skanalizować tę nawałnicę podobnego typu pytań i w niezłej formie przetrwać ponad trzygodzinne oblężenie.
Na tym wszystko mogłoby się zakończyć, lecz sprawa zrobiła się tak głośna, że informacje przedostały się do prasy, a ta podała linki do filmów, zamieszczonych przez studentów na popularnym portalu, no i lawina ruszyła. Fama o świetnej i urodziwej pani doktor, szeroko rozeszła się wśród zainteresowanych uczelni i późniejsze wykłady Dorotki nieustannie cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem.
Przy czym nie ma się co czarować, większość studentów przychodziła, żeby sobie ją obejrzeć, a nie żeby poznać jej poglądy, chociaż organizatorzy tych wykładów byli ciągle zachwyceni frekwencją.
Niech tam, przynajmniej dochody z nich wzbogacają fundacje charytatywne, bo tak wynikało z umowy. Dorotka nic na tym nie zarabiała, pokrywano jedynie koszty jej pobytu i to wszystko.
retrofood © Wszelkie prawa zastrzeżone.
*************************************
Północ już minęła, a ja wciąż nie mogłem zasnąć i zastanawiałem się, co mam teraz zrobić. Sięgnąć do barku i pić samotnie, czy wziąć jakieś inne środki nasenne w postaci tabletek. Obydwa wyjścia nieszczególnie mi się podobały, dlatego od kilkudziesięciu minut czekałem na cud, przewracając się samotnie w ogromnym, małżeńskim łożu. Usiłowałem pozbierać myśli, które przybywszy nie wiadomo skąd, falami wciskały mi się pod czaszkę i kłębiły się, niczym motek wełny niestarannej prządki.
Na próżno jednak, cud nie chciał się ziścić, pewnie miałem już wyczerpany limit zdarzeń niezwyczajnych. A przecież cały dzisiejszy dzień układał się zupełnie sympatycznie…
W pewnej chwili pomyślałem jednak, że sam jestem temu winien. Bo jak inaczej miałem pomyśleć? Piąty dzień od ślubu jeszcze nie minął, piaty dzień od kiedy znowu formalnie i oficjalnie jestem żonaty, a moja nowa, cudowna żona, znajduje się teraz kilkanaście setek kilometrów ode mnie. Czy ja jestem normalny, że się na to zgodziłem? Po co nam to wszystko? Brakuje nam czegoś?
Turlam się teraz po wspaniałym łożu, niczym w malignie, a mój skarb też się przewraca z boku na bok, w jakimś hotelu. Przecież my nie umiemy sypiać oddzielnie! Przyzwyczajenie robi swoje, brakowało mi teraz jej oddechu, jej zapachu, obecności jej ciała…
Długo rozmawialiśmy telefonicznie przed północą o wydarzeniach całego dnia i obiecaliśmy, dzisiaj już nie dzwonić do siebie, ale czy dam radę wytrzymać? Telefon leżał obok łóżka…
Ciekawe, czy Dorotka już zasnęła. Obiecała przyjechać jutro tak szybko, jak tylko się da, ale czy zdąży przed wieczorem? Na szczęście, jej zobowiązania wynikające z kontraktu już wygasały. Jeszcze dwa wykłady w jesieni i to wszystko, umowa będzie zakończona. Umowa, którą podpisała za moją namową, promująca uniwersytet Yale, oraz jego absolwentów w Europie.
Byłem wtedy bardzo dumny, że znalazła się w gronie nowych, najlepszych doktorów, którym uczelnia zaproponowała udział w swoim programie promocyjnym. Polegał on na wygłaszaniu wykładów autorskich, na europejskich uczelniach. To był program wieloletni.
Corocznie wybrana grupa nowo wypromowanych doktorów, brała w nim udział, a korzyści z tego mieli wszyscy. Uniwersytet Yale znakomitą reklamę w Europie, nowi doktorzy wypływali na szerokie wody i dawali się poznać w świecie naukowym, a uczelnie zapraszające zyskiwały na prestiżu, jako współpracujące z gigantem w Yale. O uczestnictwo w tym programie zabiegano, a wykłady stawały się wydarzeniem w lokalnym światku naukowym i nie tylko.
Niestety, to „nie tylko”, stało się faktem w przypadku Dorotki. Jakoś zapomnieliśmy, że zawsze, pod każdą szerokością geograficzną, studenci są i będą tylko studentami, ze wszystkimi tegoż konsekwencjami. I co ujawniło się już po pierwszym, takim zblokowanym wykładzie.
Bo przeważnie, były to zawsze dwa wykłady. Pierwszego dnia na jednej uczelni, później jakaś kolacja z gronem profesorskim, połączona ze swobodną dyskusją, a drugiego dnia wykład na innej uczelni, która też uczestniczyła w programie. Jeśli takowej drugiej nie było, wtedy organizowano jakąś dyskusję panelową, były możliwości wymiany poglądów, tutaj wielkich ograniczeń formalnych nie stwarzano. Bardziej liczyła się inwencja miejscowych zespołów akademickich, które same decydowały o tym, jaka forma dialogu najlepiej im odpowiada. I to wszystko wzięło w łeb już niemal na samym początku.
W Linzu wszystko zaczęło się normalnie. Dorotka, mimo że było to jej pierwsze spotkanie w tym cyklu, nie miała żadnej tremy. Przecież prowadziła podobne, gościnne wykłady w Polsce, w kilku prywatnych uczelniach. Poza tym, w Linzu była już znana wąskiej grupie specjalistów oraz niewielkiej grupie bankowców, gdyż to jej departament nadzorował ten rynek, zaliczany przecież w Solution Inc. do Europy Środkowej. Dlatego wykład odbył się normalnie, a po nim rozwinęła dyskusja, którą później kontynuowano wieczorem, już w ściślejszym akademicko - bankowym gronie. Nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na niewielką grupę studentów, którzy w wykładzie uczestniczyli, bo przecież wstęp był wolny. I ta własnie grupa, dała potem przejaw niesłychanych zdolności organizacyjnych.
Ale nie poglądy Dorotki były dla nich natchnieniem.
Rano okazało się, że do dyskusji panelowej na wieczór zgłosiło się ponad dwieście osób, głównie płci męskiej, których interesowało głównie to, czy pani doktor Doris Warwick wystąpi w spodniach, czy w spódnicy. A Dorotka, niczego nie podejrzewając, założyła wtedy kostium ze spódnicą dość wysoko nad kolana i szpilki, co najmniej kilkunastocentymetrowe.
Organizatorzy mieli problem ze znalezieniem odpowiedniej sali, ale jakieś rozwiązanie się znalazło i wtedy, jak mi opowiadała, zaatakowano ją dość sprytnymi pytaniami, wiążącymi głoszone tezy z jej wyglądem, a czasem kokietującymi ją wręcz. Mało tego, nikt ze studentów nie domyślał się, że jest Polką, a kilku spośród nich było Polakami, którzy między sobą, głośno i wyraźnie przekazywali sobie spostrzeżenia po polsku. Dlatego też wiedziała, co im siedzi w głowach.
I wtedy, chociaż początkowo się tego obawiała, doskonale sobie ze wszystkimi poradziła.
Jak mi opowiadała, chyba wtedy pozbyła się swoich ostatnich, głęboko gdzieś ukrytych, intymnych lęków i na ich, często dość bardzo osobiste pytania, odpowiadała bez zażenowania. Oczywiście, były to odpowiedzi dość ogólne.
Zaczęło się od tego, że któregoś z młodych ludzi zainteresowało, jak można być doktorem w takim młodym wieku i ile tematów załatwia się w łóżku, a nie podczas pracy naukowej. Oświadczył jej wprost, że poglądy ma bardzo interesujące i kontrowersyjne, ale dla niego niewiarygodne. Jej uroda przeszkadza mu w uwierzeniu, że to są jej własne dokonania. Czyli za tym ktoś stoi i jest to międzynarodowa finansjera, co przekreśla ją w jego oczach. To mydlenie oczu i nic więcej.
To co się potem działo, trudno nazwać naukową dyskusją sensu stricte, jednak jakoś udało się jej skanalizować tę nawałnicę podobnego typu pytań i w niezłej formie przetrwać ponad trzygodzinne oblężenie.
Na tym wszystko mogłoby się zakończyć, lecz sprawa zrobiła się tak głośna, że informacje przedostały się do prasy, a ta podała linki do filmów, zamieszczonych przez studentów na popularnym portalu, no i lawina ruszyła. Fama o świetnej i urodziwej pani doktor, szeroko rozeszła się wśród zainteresowanych uczelni i późniejsze wykłady Dorotki nieustannie cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem.
Przy czym nie ma się co czarować, większość studentów przychodziła, żeby sobie ją obejrzeć, a nie żeby poznać jej poglądy, chociaż organizatorzy tych wykładów byli ciągle zachwyceni frekwencją.
Niech tam, przynajmniej dochody z nich wzbogacają fundacje charytatywne, bo tak wynikało z umowy. Dorotka nic na tym nie zarabiała, pokrywano jedynie koszty jej pobytu i to wszystko.