Kontynuacja tematu https://www.elektroda.pl/rtvforum/topic3806051.html
retrofood © Wszelkie prawa zastrzeżone.
*************************************
Poniedziałkowy ranek, mimo czekającego nas nawału pracy, zapowiadał się standardowo, chociaż do planowanych wcześniej zadań, musiałem dorzucić kwestię Joasi. Trzeba było w trybie pilnym znaleźć kogoś na jej miejsce, przynajmniej na jakiś czas. No i zlecić poszukiwania stałej asystentki.
Przypilnowanie tego wszystkiego obciążało mnie. Dorotka miała w tym tygodniu jeszcze większe urwanie głowy, gdyż do czwartku musieliśmy zakończyć całą reorganizację struktur organizacyjnych banku.
Sama narzuciła taki termin chcąc, aby nowy zarząd zdążył wejść w obowiązki jeszcze przed naszym urlopem. Dlatego też, w piątek miał ponownie przylecieć wiceprezes Wiliam Bernet, wyposażony w pełnomocnictwa Hammersa, aby mianować nowych członków zarządu i pośrednio przyklepać decyzje Dorotki, zmieniające cały schemat organizacyjny banku. Do tego czasu wszystko musiało być przygotowane na tip, top, łącznie z wieloma przeróżnymi drobiazgami, typu gabinety nowych członków zarządu, sekretariaty, łączność i wszystko, co miało służyć ich efektywnej oraz wydajnej pracy.
Wiadomo już było kto te stanowiska obejmie. Niestety, pomimo moich poważnych zastrzeżeń i po kilku wcześniejszych, wieczornych kłótniach w sypialni, Dorotka nie ustąpiła. Szefem Pionu Ryzyka Kapitałowego oraz członkiem zarządu, postanowiła mianować Jacka Mielewicza. Tego od czerwonego porsche. Moje zastrzeżenia, iż ten człowiek samym swoim widokiem wzbudza we mnie agresję, oddaliła spokojnym tekstem, że on nie ma wyglądać, lecz pracować! A skoro Dom Handlowy wraca pod bezpośredni nadzór struktur banku, więc to miejsce jemu się należy.
Dostanie ponadto nadzór nad kilkoma departamentami, między innymi Inwestycji Kapitałowych oraz Obsługi Korporacyjnej, więc nie będzie miał czasu na głupstwa. Musiałem się z tym pogodzić. W końcu nie ja kierowałem bankiem i nie ja za wszystko odpowiadałem, co też przypomniał jej Hammers w jednym z wcześniejszych, mało oficjalnym przekazów.
Jacob napisał go sam. Wysłał bez dziennika i rejestrowania, jako wiadomość taką bardziej prywatną, ale nie pozostawił Dorotce żadnych wątpliwości. Bez względu na to, jak polskie prawo traktuje odpowiedzialność innych członków zarządu, on będzie rozliczał ją i wyłącznie ją samą. Niech więc robi co uważa, ale też uważa co robi. Jak na razie wyniki ma świetne, dlatego nie widzi powodu, aby jej nie zaufać. Dlatego też, nie będzie nawet analizował proponowanych zmian i akceptuje je w ciemno. Zarówno te personalne jak i organizacyjne.
Przypomina jednak, że jeśli nie zadba, aby mieć zawsze decydujący głos we wszystkich kwestiach, jeśli zostanie przegłosowana na zarządzie, nie będzie to przed nim żadnym usprawiedliwieniem! Niech więc dokładnie przemyśli schemat organizacyjny, aby współpracownicy byli jej pomocą, a nie ograniczeniem, gdyż personalnie odpowiada również za ich decyzje!
To była odpowiedź na jeden z wcześniej przedstawionych mu pomysłów, który na moje zlecenie opracował pewien pan profesor z Instytutu Organizacji, a jego nazwisko litościwie teraz przemilczę. Sam go wyszukałem, wydawał się wtedy kompetentny, wiarygodny i chyba dopiero spotkanie z Dorotką zmieniło mu sposób myślenia. Pewnie sądził, że taka małoletnia pani prezes szuka sposobu na uniknięcie personalnej odpowiedzialności. Że sytuacja ją przerosła. Do takich wniosków doszliśmy później, analizując tę sytuację.
No i w efekcie swojej analizy, pan profesor przedstawił strukturę z dwoma dodatkowymi członkami zarządu, którzy mogliby w każdej chwili ubezwłasnowolnić prezesa, robiąc z niego figuranta. Takiego świecącego oczami, bez realnego wpływu na działanie instytucji. Oczywiście, opracowanie poszło do kosza, szkoda było tylko wydanych pieniędzy.
W rezultacie zrezygnowałem z szukania zewnętrznych fachowców. Tym bardziej, że jakieś przecieki o planowanych zmianach przedostały się na giełdę, w rezultacie czego kurs akcji banku spadł o ponad półtora procent i nie chciał wzrastać. Musieliśmy zrobić to wszystko własnymi siłami, sznurując usta, aby nic nie wydostało się na zewnątrz. Giełda nie lubi niewiadomych. Zmiany, dopóki nie nastąpią, zawsze generują wątpliwości.
Nasz departament organizacji dostał wtedy potężnego kopa, a ja zrobiłem się nadzorcą ich burzy mózgów, który wyławia ciekawe pomysły i próbuje poskładać to wszystko w całość. Na premie dla ich zespołu poszło mniej pieniędzy niż na wynagrodzenie profesora, ale po miesiącu zaczął się wyłaniać z tego całkiem niezły obraz, korygowany na bieżąco przez Dorotkę. Przycięty pod jej potrzeby, który teraz był już ostatecznie zaakceptowany i czekał tylko na zatwierdzenie, oraz podpis Berneta.
Od piątku, bank będzie miał sześć pionów, na czele trzech z nich będą stać dyrektorzy – członkowie zarządu, dwóch szefów nie będzie miało takiego statusu, a szósty miał pozostać pod wyłącznym nadzorem Dorotki.
Ten ostateczny układ sam dopracowałem. W dodatku, do statutu banku miała zostać wprowadzona klauzula, że w sprawach ogólnych, prezesowi mogą sprzeciwić się wyłącznie wszyscy pozostali członkowie zarządu razem wzięci, stosując instytucję weta. Inaczej sprzeciw prezesowi miał być nieskuteczny. W dodatku, prezes zachowywał prawo okresowego zawieszania w obowiązkach pozostałych członków zarządu, nawet bez podania przyczyn.
To była moja zemsta za Mielewicza i zrobiłem to pod… Romka! To ja wymyśliłem mianowanie go członkiem zarządu, jako swoiste zabezpieczenie dla Dorotki. Przecież nie będzie chyba robił spółki z innymi. A że to nie było takie głupie, przyznała sama, kiedy finalizowaliśmy rozmowy o przyszłości. W końcu kto jak kto, ale Romek był teraz jednym z najlepszych specjalistów od technologii jutra, dlatego postawienie go na czele pionu Rozwoju Produktów Bankowych miało wielki sens! Dorotka akceptowała to od początku, ale nie przewidywała funkcji członka zarządu dla niego, jednak tym razem ja się uparłem i w końcu taki pomysł zaakceptowała.
Czwartym zaś do kompanii, miał zostać niejaki pan Robert Larczyk. Widziałem go dotychczas tylko dwa razy. Owszem, robił dobre wrażenie, z akt wynikało, że ma czterdzieści dwa lata, niezłe wykształcenie i dobre referencje, w tym staż w londyńskim City. Ale w rzeczywistości nie wiedziałem skąd go Dorotka wytrzasnęła. Może konsultowała z Johnem? Nie wiem. Twierdziła, że spotkali się kiedyś na jednym z jej wykładów. Mówiła mi o nim już wcześniej, kiedy zmiany były tylko mglistą przyszłością, potem sam szukałem informacji po necie na jego temat, a te były bardzo pozytywne.
Kiedy zjawił się w banku na rozmowę z Dorotką, prezentował się o wiele lepiej niż Mielewicz, przynajmniej dla mnie. Konkretny, ścisły, dokładny, chociaż swobodny i nie wahający się zażartować. Miałem nadzieję, że z nim nie będę miał problemów. Miał objąć pion Gospodarki Kapitałowo – Pieniężnej, czyli zarówno departamenty obsługi ludności, jak i współpracy z zagranicą. Oczywiście, w jego gestię miały też przejść oddziały. Mnóstwo pracy go czekało.
Pozostały jeszcze trzy piony, na czele których mieli stać dyrektorzy, ale bez wchodzenia w skład zarządu. Struktury podległe wyłącznie prezesowi. To była księgowość i rachunkowość, z głównym księgowym na czele, oraz pion Zabezpieczeń Bankowych i Techniki, z Pawłem Dedejko w roli dyrektora. Tym razem Romek wyprzedził Pawła w hierarchii, chociaż nie sądziłem, że będzie im to przeszkadzać w kontynuowaniu wzajemnych, doskonałych relacji.
No i pozostał ten trzeci pion, bez dyrektora na czele, gdzie Dorotka zastrzegła sobie nadzór bezpośredni. Oczywiście, Dyrektor Gabinetu Prezesa Zarządu wchodził w jego skład, jako samodzielny departament, podległy jedynie prezesowi. Ale tak naprawdę, to na mnie spadał cały, nieformalny nadzór nad pozostałymi komórkami, wchodzącymi w skład pionu. I nie było tego mało, gdyż jego elementami były departamenty Organizacji i Zarządzania, Kontroli Wewnętrznej i Rewizji, Polityki Zatrudnienia, Prawny, oraz Promocji i Informacji, a także Dział Kredytów Trudnych.
Tym niemniej, moja rola cichej, szarej eminencji, wszędzie się panoszącej, właśnie się w banku kończyła. Nie spodziewałem się, że zarówno Mielewicz, jak i Lasowacz, będą się spokojnie przyglądać, gdybym próbował ingerować w pracę ich pionów. Ciekawe, jak to się wszystko między nami ułoży. Na razie, wraz z szefem działu gospodarczego, przy pomocy Artura, Romka i Pawła, kończyliśmy przygotowania techniczne. Niemal gotowe gabinety czekały na nowych szefów, a Dorotka, przy pomocy redaktora Jacka Protasiuka, nowego szefa departamentu Promocji i Informacji, przygotowywała od rana komunikat giełdowy.
Dochodziła dziesiąta. Joasia jeszcze się nie pokazała, chociaż zadzwoniłem do niej rano i obiecała, że się zjawi. Nie było na co czekać, wyszedłem więc do sekretariatu. Kilka osób czekało w kolejce z jakimiś papierami w dłoniach. Na mój widok zareagowali tylko ukłonami oraz poprawieniem własnej postawy, czyli nikogo do mnie nie było.
retrofood © Wszelkie prawa zastrzeżone.
*************************************
Poniedziałkowy ranek, mimo czekającego nas nawału pracy, zapowiadał się standardowo, chociaż do planowanych wcześniej zadań, musiałem dorzucić kwestię Joasi. Trzeba było w trybie pilnym znaleźć kogoś na jej miejsce, przynajmniej na jakiś czas. No i zlecić poszukiwania stałej asystentki.
Przypilnowanie tego wszystkiego obciążało mnie. Dorotka miała w tym tygodniu jeszcze większe urwanie głowy, gdyż do czwartku musieliśmy zakończyć całą reorganizację struktur organizacyjnych banku.
Sama narzuciła taki termin chcąc, aby nowy zarząd zdążył wejść w obowiązki jeszcze przed naszym urlopem. Dlatego też, w piątek miał ponownie przylecieć wiceprezes Wiliam Bernet, wyposażony w pełnomocnictwa Hammersa, aby mianować nowych członków zarządu i pośrednio przyklepać decyzje Dorotki, zmieniające cały schemat organizacyjny banku. Do tego czasu wszystko musiało być przygotowane na tip, top, łącznie z wieloma przeróżnymi drobiazgami, typu gabinety nowych członków zarządu, sekretariaty, łączność i wszystko, co miało służyć ich efektywnej oraz wydajnej pracy.
Wiadomo już było kto te stanowiska obejmie. Niestety, pomimo moich poważnych zastrzeżeń i po kilku wcześniejszych, wieczornych kłótniach w sypialni, Dorotka nie ustąpiła. Szefem Pionu Ryzyka Kapitałowego oraz członkiem zarządu, postanowiła mianować Jacka Mielewicza. Tego od czerwonego porsche. Moje zastrzeżenia, iż ten człowiek samym swoim widokiem wzbudza we mnie agresję, oddaliła spokojnym tekstem, że on nie ma wyglądać, lecz pracować! A skoro Dom Handlowy wraca pod bezpośredni nadzór struktur banku, więc to miejsce jemu się należy.
Dostanie ponadto nadzór nad kilkoma departamentami, między innymi Inwestycji Kapitałowych oraz Obsługi Korporacyjnej, więc nie będzie miał czasu na głupstwa. Musiałem się z tym pogodzić. W końcu nie ja kierowałem bankiem i nie ja za wszystko odpowiadałem, co też przypomniał jej Hammers w jednym z wcześniejszych, mało oficjalnym przekazów.
Jacob napisał go sam. Wysłał bez dziennika i rejestrowania, jako wiadomość taką bardziej prywatną, ale nie pozostawił Dorotce żadnych wątpliwości. Bez względu na to, jak polskie prawo traktuje odpowiedzialność innych członków zarządu, on będzie rozliczał ją i wyłącznie ją samą. Niech więc robi co uważa, ale też uważa co robi. Jak na razie wyniki ma świetne, dlatego nie widzi powodu, aby jej nie zaufać. Dlatego też, nie będzie nawet analizował proponowanych zmian i akceptuje je w ciemno. Zarówno te personalne jak i organizacyjne.
Przypomina jednak, że jeśli nie zadba, aby mieć zawsze decydujący głos we wszystkich kwestiach, jeśli zostanie przegłosowana na zarządzie, nie będzie to przed nim żadnym usprawiedliwieniem! Niech więc dokładnie przemyśli schemat organizacyjny, aby współpracownicy byli jej pomocą, a nie ograniczeniem, gdyż personalnie odpowiada również za ich decyzje!
To była odpowiedź na jeden z wcześniej przedstawionych mu pomysłów, który na moje zlecenie opracował pewien pan profesor z Instytutu Organizacji, a jego nazwisko litościwie teraz przemilczę. Sam go wyszukałem, wydawał się wtedy kompetentny, wiarygodny i chyba dopiero spotkanie z Dorotką zmieniło mu sposób myślenia. Pewnie sądził, że taka małoletnia pani prezes szuka sposobu na uniknięcie personalnej odpowiedzialności. Że sytuacja ją przerosła. Do takich wniosków doszliśmy później, analizując tę sytuację.
No i w efekcie swojej analizy, pan profesor przedstawił strukturę z dwoma dodatkowymi członkami zarządu, którzy mogliby w każdej chwili ubezwłasnowolnić prezesa, robiąc z niego figuranta. Takiego świecącego oczami, bez realnego wpływu na działanie instytucji. Oczywiście, opracowanie poszło do kosza, szkoda było tylko wydanych pieniędzy.
W rezultacie zrezygnowałem z szukania zewnętrznych fachowców. Tym bardziej, że jakieś przecieki o planowanych zmianach przedostały się na giełdę, w rezultacie czego kurs akcji banku spadł o ponad półtora procent i nie chciał wzrastać. Musieliśmy zrobić to wszystko własnymi siłami, sznurując usta, aby nic nie wydostało się na zewnątrz. Giełda nie lubi niewiadomych. Zmiany, dopóki nie nastąpią, zawsze generują wątpliwości.
Nasz departament organizacji dostał wtedy potężnego kopa, a ja zrobiłem się nadzorcą ich burzy mózgów, który wyławia ciekawe pomysły i próbuje poskładać to wszystko w całość. Na premie dla ich zespołu poszło mniej pieniędzy niż na wynagrodzenie profesora, ale po miesiącu zaczął się wyłaniać z tego całkiem niezły obraz, korygowany na bieżąco przez Dorotkę. Przycięty pod jej potrzeby, który teraz był już ostatecznie zaakceptowany i czekał tylko na zatwierdzenie, oraz podpis Berneta.
Od piątku, bank będzie miał sześć pionów, na czele trzech z nich będą stać dyrektorzy – członkowie zarządu, dwóch szefów nie będzie miało takiego statusu, a szósty miał pozostać pod wyłącznym nadzorem Dorotki.
Ten ostateczny układ sam dopracowałem. W dodatku, do statutu banku miała zostać wprowadzona klauzula, że w sprawach ogólnych, prezesowi mogą sprzeciwić się wyłącznie wszyscy pozostali członkowie zarządu razem wzięci, stosując instytucję weta. Inaczej sprzeciw prezesowi miał być nieskuteczny. W dodatku, prezes zachowywał prawo okresowego zawieszania w obowiązkach pozostałych członków zarządu, nawet bez podania przyczyn.
To była moja zemsta za Mielewicza i zrobiłem to pod… Romka! To ja wymyśliłem mianowanie go członkiem zarządu, jako swoiste zabezpieczenie dla Dorotki. Przecież nie będzie chyba robił spółki z innymi. A że to nie było takie głupie, przyznała sama, kiedy finalizowaliśmy rozmowy o przyszłości. W końcu kto jak kto, ale Romek był teraz jednym z najlepszych specjalistów od technologii jutra, dlatego postawienie go na czele pionu Rozwoju Produktów Bankowych miało wielki sens! Dorotka akceptowała to od początku, ale nie przewidywała funkcji członka zarządu dla niego, jednak tym razem ja się uparłem i w końcu taki pomysł zaakceptowała.
Czwartym zaś do kompanii, miał zostać niejaki pan Robert Larczyk. Widziałem go dotychczas tylko dwa razy. Owszem, robił dobre wrażenie, z akt wynikało, że ma czterdzieści dwa lata, niezłe wykształcenie i dobre referencje, w tym staż w londyńskim City. Ale w rzeczywistości nie wiedziałem skąd go Dorotka wytrzasnęła. Może konsultowała z Johnem? Nie wiem. Twierdziła, że spotkali się kiedyś na jednym z jej wykładów. Mówiła mi o nim już wcześniej, kiedy zmiany były tylko mglistą przyszłością, potem sam szukałem informacji po necie na jego temat, a te były bardzo pozytywne.
Kiedy zjawił się w banku na rozmowę z Dorotką, prezentował się o wiele lepiej niż Mielewicz, przynajmniej dla mnie. Konkretny, ścisły, dokładny, chociaż swobodny i nie wahający się zażartować. Miałem nadzieję, że z nim nie będę miał problemów. Miał objąć pion Gospodarki Kapitałowo – Pieniężnej, czyli zarówno departamenty obsługi ludności, jak i współpracy z zagranicą. Oczywiście, w jego gestię miały też przejść oddziały. Mnóstwo pracy go czekało.
Pozostały jeszcze trzy piony, na czele których mieli stać dyrektorzy, ale bez wchodzenia w skład zarządu. Struktury podległe wyłącznie prezesowi. To była księgowość i rachunkowość, z głównym księgowym na czele, oraz pion Zabezpieczeń Bankowych i Techniki, z Pawłem Dedejko w roli dyrektora. Tym razem Romek wyprzedził Pawła w hierarchii, chociaż nie sądziłem, że będzie im to przeszkadzać w kontynuowaniu wzajemnych, doskonałych relacji.
No i pozostał ten trzeci pion, bez dyrektora na czele, gdzie Dorotka zastrzegła sobie nadzór bezpośredni. Oczywiście, Dyrektor Gabinetu Prezesa Zarządu wchodził w jego skład, jako samodzielny departament, podległy jedynie prezesowi. Ale tak naprawdę, to na mnie spadał cały, nieformalny nadzór nad pozostałymi komórkami, wchodzącymi w skład pionu. I nie było tego mało, gdyż jego elementami były departamenty Organizacji i Zarządzania, Kontroli Wewnętrznej i Rewizji, Polityki Zatrudnienia, Prawny, oraz Promocji i Informacji, a także Dział Kredytów Trudnych.
Tym niemniej, moja rola cichej, szarej eminencji, wszędzie się panoszącej, właśnie się w banku kończyła. Nie spodziewałem się, że zarówno Mielewicz, jak i Lasowacz, będą się spokojnie przyglądać, gdybym próbował ingerować w pracę ich pionów. Ciekawe, jak to się wszystko między nami ułoży. Na razie, wraz z szefem działu gospodarczego, przy pomocy Artura, Romka i Pawła, kończyliśmy przygotowania techniczne. Niemal gotowe gabinety czekały na nowych szefów, a Dorotka, przy pomocy redaktora Jacka Protasiuka, nowego szefa departamentu Promocji i Informacji, przygotowywała od rana komunikat giełdowy.
Dochodziła dziesiąta. Joasia jeszcze się nie pokazała, chociaż zadzwoniłem do niej rano i obiecała, że się zjawi. Nie było na co czekać, wyszedłem więc do sekretariatu. Kilka osób czekało w kolejce z jakimiś papierami w dłoniach. Na mój widok zareagowali tylko ukłonami oraz poprawieniem własnej postawy, czyli nikogo do mnie nie było.