Elektroda.pl
Elektroda.pl
X
Please add exception to AdBlock for elektroda.pl.
If you watch the ads, you support portal and users.

Przetasowania bankowe z panią posłanką w tle

retrofood 06 Jun 2021 19:10 2214 40
Nazwa.pl
  • #1
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Kontynuacja tematu https://www.elektroda.pl/rtvforum/topic3806051.html

    retrofood © Wszelkie prawa zastrzeżone.

    *************************************



    Poniedziałkowy ranek, mimo czekającego nas nawału pracy, zapowiadał się standardowo, chociaż do planowanych wcześniej zadań, musiałem dorzucić kwestię Joasi. Trzeba było w trybie pilnym znaleźć kogoś na jej miejsce, przynajmniej na jakiś czas. No i zlecić poszukiwania stałej asystentki.
    Przypilnowanie tego wszystkiego obciążało mnie. Dorotka miała w tym tygodniu jeszcze większe urwanie głowy, gdyż do czwartku musieliśmy zakończyć całą reorganizację struktur organizacyjnych banku.
    Sama narzuciła taki termin chcąc, aby nowy zarząd zdążył wejść w obowiązki jeszcze przed naszym urlopem. Dlatego też, w piątek miał ponownie przylecieć wiceprezes Wiliam Bernet, wyposażony w pełnomocnictwa Hammersa, aby mianować nowych członków zarządu i pośrednio przyklepać decyzje Dorotki, zmieniające cały schemat organizacyjny banku. Do tego czasu wszystko musiało być przygotowane na tip, top, łącznie z wieloma przeróżnymi drobiazgami, typu gabinety nowych członków zarządu, sekretariaty, łączność i wszystko, co miało służyć ich efektywnej oraz wydajnej pracy.

    Wiadomo już było kto te stanowiska obejmie. Niestety, pomimo moich poważnych zastrzeżeń i po kilku wcześniejszych, wieczornych kłótniach w sypialni, Dorotka nie ustąpiła. Szefem Pionu Ryzyka Kapitałowego oraz członkiem zarządu, postanowiła mianować Jacka Mielewicza. Tego od czerwonego porsche. Moje zastrzeżenia, iż ten człowiek samym swoim widokiem wzbudza we mnie agresję, oddaliła spokojnym tekstem, że on nie ma wyglądać, lecz pracować! A skoro Dom Handlowy wraca pod bezpośredni nadzór struktur banku, więc to miejsce jemu się należy.
    Dostanie ponadto nadzór nad kilkoma departamentami, między innymi Inwestycji Kapitałowych oraz Obsługi Korporacyjnej, więc nie będzie miał czasu na głupstwa. Musiałem się z tym pogodzić. W końcu nie ja kierowałem bankiem i nie ja za wszystko odpowiadałem, co też przypomniał jej Hammers w jednym z wcześniejszych, mało oficjalnym przekazów.

    Jacob napisał go sam. Wysłał bez dziennika i rejestrowania, jako wiadomość taką bardziej prywatną, ale nie pozostawił Dorotce żadnych wątpliwości. Bez względu na to, jak polskie prawo traktuje odpowiedzialność innych członków zarządu, on będzie rozliczał ją i wyłącznie ją samą. Niech więc robi co uważa, ale też uważa co robi. Jak na razie wyniki ma świetne, dlatego nie widzi powodu, aby jej nie zaufać. Dlatego też, nie będzie nawet analizował proponowanych zmian i akceptuje je w ciemno. Zarówno te personalne jak i organizacyjne.
    Przypomina jednak, że jeśli nie zadba, aby mieć zawsze decydujący głos we wszystkich kwestiach, jeśli zostanie przegłosowana na zarządzie, nie będzie to przed nim żadnym usprawiedliwieniem! Niech więc dokładnie przemyśli schemat organizacyjny, aby współpracownicy byli jej pomocą, a nie ograniczeniem, gdyż personalnie odpowiada również za ich decyzje!

    To była odpowiedź na jeden z wcześniej przedstawionych mu pomysłów, który na moje zlecenie opracował pewien pan profesor z Instytutu Organizacji, a jego nazwisko litościwie teraz przemilczę. Sam go wyszukałem, wydawał się wtedy kompetentny, wiarygodny i chyba dopiero spotkanie z Dorotką zmieniło mu sposób myślenia. Pewnie sądził, że taka małoletnia pani prezes szuka sposobu na uniknięcie personalnej odpowiedzialności. Że sytuacja ją przerosła. Do takich wniosków doszliśmy później, analizując tę sytuację.
    No i w efekcie swojej analizy, pan profesor przedstawił strukturę z dwoma dodatkowymi członkami zarządu, którzy mogliby w każdej chwili ubezwłasnowolnić prezesa, robiąc z niego figuranta. Takiego świecącego oczami, bez realnego wpływu na działanie instytucji. Oczywiście, opracowanie poszło do kosza, szkoda było tylko wydanych pieniędzy.

    W rezultacie zrezygnowałem z szukania zewnętrznych fachowców. Tym bardziej, że jakieś przecieki o planowanych zmianach przedostały się na giełdę, w rezultacie czego kurs akcji banku spadł o ponad półtora procent i nie chciał wzrastać. Musieliśmy zrobić to wszystko własnymi siłami, sznurując usta, aby nic nie wydostało się na zewnątrz. Giełda nie lubi niewiadomych. Zmiany, dopóki nie nastąpią, zawsze generują wątpliwości.
    Nasz departament organizacji dostał wtedy potężnego kopa, a ja zrobiłem się nadzorcą ich burzy mózgów, który wyławia ciekawe pomysły i próbuje poskładać to wszystko w całość. Na premie dla ich zespołu poszło mniej pieniędzy niż na wynagrodzenie profesora, ale po miesiącu zaczął się wyłaniać z tego całkiem niezły obraz, korygowany na bieżąco przez Dorotkę. Przycięty pod jej potrzeby, który teraz był już ostatecznie zaakceptowany i czekał tylko na zatwierdzenie, oraz podpis Berneta.
    Od piątku, bank będzie miał sześć pionów, na czele trzech z nich będą stać dyrektorzy – członkowie zarządu, dwóch szefów nie będzie miało takiego statusu, a szósty miał pozostać pod wyłącznym nadzorem Dorotki.

    Ten ostateczny układ sam dopracowałem. W dodatku, do statutu banku miała zostać wprowadzona klauzula, że w sprawach ogólnych, prezesowi mogą sprzeciwić się wyłącznie wszyscy pozostali członkowie zarządu razem wzięci, stosując instytucję weta. Inaczej sprzeciw prezesowi miał być nieskuteczny. W dodatku, prezes zachowywał prawo okresowego zawieszania w obowiązkach pozostałych członków zarządu, nawet bez podania przyczyn.

    To była moja zemsta za Mielewicza i zrobiłem to pod… Romka! To ja wymyśliłem mianowanie go członkiem zarządu, jako swoiste zabezpieczenie dla Dorotki. Przecież nie będzie chyba robił spółki z innymi. A że to nie było takie głupie, przyznała sama, kiedy finalizowaliśmy rozmowy o przyszłości. W końcu kto jak kto, ale Romek był teraz jednym z najlepszych specjalistów od technologii jutra, dlatego postawienie go na czele pionu Rozwoju Produktów Bankowych miało wielki sens! Dorotka akceptowała to od początku, ale nie przewidywała funkcji członka zarządu dla niego, jednak tym razem ja się uparłem i w końcu taki pomysł zaakceptowała.

    Czwartym zaś do kompanii, miał zostać niejaki pan Robert Larczyk. Widziałem go dotychczas tylko dwa razy. Owszem, robił dobre wrażenie, z akt wynikało, że ma czterdzieści dwa lata, niezłe wykształcenie i dobre referencje, w tym staż w londyńskim City. Ale w rzeczywistości nie wiedziałem skąd go Dorotka wytrzasnęła. Może konsultowała z Johnem? Nie wiem. Twierdziła, że spotkali się kiedyś na jednym z jej wykładów. Mówiła mi o nim już wcześniej, kiedy zmiany były tylko mglistą przyszłością, potem sam szukałem informacji po necie na jego temat, a te były bardzo pozytywne.
    Kiedy zjawił się w banku na rozmowę z Dorotką, prezentował się o wiele lepiej niż Mielewicz, przynajmniej dla mnie. Konkretny, ścisły, dokładny, chociaż swobodny i nie wahający się zażartować. Miałem nadzieję, że z nim nie będę miał problemów. Miał objąć pion Gospodarki Kapitałowo – Pieniężnej, czyli zarówno departamenty obsługi ludności, jak i współpracy z zagranicą. Oczywiście, w jego gestię miały też przejść oddziały. Mnóstwo pracy go czekało.

    Pozostały jeszcze trzy piony, na czele których mieli stać dyrektorzy, ale bez wchodzenia w skład zarządu. Struktury podległe wyłącznie prezesowi. To była księgowość i rachunkowość, z głównym księgowym na czele, oraz pion Zabezpieczeń Bankowych i Techniki, z Pawłem Dedejko w roli dyrektora. Tym razem Romek wyprzedził Pawła w hierarchii, chociaż nie sądziłem, że będzie im to przeszkadzać w kontynuowaniu wzajemnych, doskonałych relacji.

    No i pozostał ten trzeci pion, bez dyrektora na czele, gdzie Dorotka zastrzegła sobie nadzór bezpośredni. Oczywiście, Dyrektor Gabinetu Prezesa Zarządu wchodził w jego skład, jako samodzielny departament, podległy jedynie prezesowi. Ale tak naprawdę, to na mnie spadał cały, nieformalny nadzór nad pozostałymi komórkami, wchodzącymi w skład pionu. I nie było tego mało, gdyż jego elementami były departamenty Organizacji i Zarządzania, Kontroli Wewnętrznej i Rewizji, Polityki Zatrudnienia, Prawny, oraz Promocji i Informacji, a także Dział Kredytów Trudnych.
    Tym niemniej, moja rola cichej, szarej eminencji, wszędzie się panoszącej, właśnie się w banku kończyła. Nie spodziewałem się, że zarówno Mielewicz, jak i Lasowacz, będą się spokojnie przyglądać, gdybym próbował ingerować w pracę ich pionów. Ciekawe, jak to się wszystko między nami ułoży. Na razie, wraz z szefem działu gospodarczego, przy pomocy Artura, Romka i Pawła, kończyliśmy przygotowania techniczne. Niemal gotowe gabinety czekały na nowych szefów, a Dorotka, przy pomocy redaktora Jacka Protasiuka, nowego szefa departamentu Promocji i Informacji, przygotowywała od rana komunikat giełdowy.

    Dochodziła dziesiąta. Joasia jeszcze się nie pokazała, chociaż zadzwoniłem do niej rano i obiecała, że się zjawi. Nie było na co czekać, wyszedłem więc do sekretariatu. Kilka osób czekało w kolejce z jakimiś papierami w dłoniach. Na mój widok zareagowali tylko ukłonami oraz poprawieniem własnej postawy, czyli nikogo do mnie nie było.
  • Nazwa.pl
  • #2
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Pani Kasiu! Proszę zaglądnąć do mnie, jeśli pani znajdzie chwilę czasu – uśmiechnąłem się do niej.
    - Dobrze, panie dyrektorze! – odwzajemniła uśmiech. – Zaraz się uwolnię, koleżanka da sobie radę znakomicie.

    Jeszcze nie zdążyłem usiąść za biurkiem, a już była w gabinecie. Zdecydowałem się na rozmowę w fotelach i poprosiłem, by tam usiadła.
    - Kawa, herbata? – zażartowałem.
    - Nie no! – roześmiała się. – Panie dyrektorze, aż tyle czasu to ja nie mam.
    - Wiem, żartowałem przecież, ale sprawę mam poważną.
    - Słucham pana.
    - Pani Kasiu, sprawa jest nieciekawa. Otóż Joasia odmówiła mi posłuszeństwa i nagle zrezygnowała z pracy. Więc na gwałt potrzebujemy asystentki dla szefowej. Czy pani mogłaby chociaż na kilka dni przejąć te obowiązki? A może wie pani o kimś, kto mógłby ją z marszu zastąpić?
    - O, kurczę! – zawahała się. – Nie, to nie jest takie proste. A przekazała dotychczasowy kalendarz komukolwiek?
    - Właśnie że nie. Czekam na nią, na razie ma wyłączony telefon.
    - O, ja padam! A pani Dorota ma swój terminarz?
    - Nie wiem. Raczej nie.
    - Cholera…

    - Pani Kasiu, moja cała nadzieja w pani. Nikt inny nie da rady wejść tak z marszu w to zagadnienie. Zrobi to pani?
    - Uch… skoro muszę, to zrobię. Czyli mam przejąć te obowiązki?
    - Bardzo bym panią prosił.
    - Więc proszę spowodować, aby mi jej numer telefonu podłączyli do sekretariatu i to bardzo pilnie. Ja nie będę odbierała rozmów w jej gabinecie.
    - Załatwione. Co jeszcze?
    - Jeśli się Joasia pojawi, niech jednak do mnie przyjdzie.
    - To oczywiste.
    - Szefie, reszta potem. Zorientuję się co jest grane, ale będę wchodziła do pana gabinetu bez względu na sytuację, dobrze?
    - Ma pani moją pełną zgodę.
    - Dobrze. Uciekam już, bo pracy dzisiaj jak na złość…
    - Wiem, nie zatrzymuję i już załatwiam ten telefon.

    Zadzwoniłem do Artura i po kilku minutach odmeldował mi załatwienie problemu. Cóż, nowe czasy, wystarczyło wystukać na klawiaturze komputera zmianę połączeń i rozmowy na dowolny numer trafiały w inne miejsce. Na wszelki wypadek wybrałem numer Joasi i odezwała się Kasia.
    - Pani Kasiu, numer już pani ma – oznajmiłem.
    - Właśnie podpięli mi dodatkowy aparat, dziękuję! Ale ma pan gościa.
    - Kogo?
    - Sam pan zobaczy! – roześmiała się, po czym odłożyła słuchawkę.
    Zanim przetrawiłem tę informację, do gabinetu weszła Lidka.

    - Cześć, dyrektorze! – zawołała od drzwi. – Tylko mi nie mów, że mój widok nie wprowadził cię w ekstazę!
    - O ja p…rzepraszam – odpowiedziałem, nie kryjąc zaskoczenia. – Najlepsza klientka naszego banku, we własnej osobie. Witam panią kandydatkę na posła, ach witam! I to nie do własnego męża skierowała swoje kroki, a do gabinetu takiego pośledniego dyrektora jak ja… A czemuż to zawdzięczam ten przeogromny zaszczyt?
    - Mój mąż nie rozrabiał kiedyś tak jak ty, więc mogę sobie w spokoju darować wizytę w jego gabinecie. Ty natomiast lepiej teraz usiądź, chociaż jesteś tak niemiły, że mnie krzesła nie zaproponowałeś.
    - Oho, Lidka się wkurzyła – stwierdziłem spokojnie. – Zwróć uwagę, że nie zdążyłem też zapytać czego się napijesz, ani czy masz ochotę na seks ze mną. Nie zgłaszaj pretensji przed czasem i nie poganiaj mnie, bo stracę oddech. Siadaj i jeśli czegoś chcesz, mów czego dusza pragnie. A jeśli ma być coś rozrywkowo, to też mów.
    - Rozrywkowo, to będzie chyba tylko dla ciebie. Za chwilę będziesz mógł się rozrywać do woli – cedziła, zajmując miejsce w fotelu.
    Bywała tutaj tak często, że wiedziała nawet jakiego rodzaju gatunki alkoholi stoją w moim barku.

    - Kawę, herbatę?
    - Dawaj kawę, tylko nie z automatu. Ta dla prezesostwa jest o niebo smaczniejsza.
    - Od piątku Romek też będzie ją miał – przypomniałem.
    - Ty, słuchaj. Powiedz mi, kto wymyślił Romka w składzie zarządu banku?
    - Ja sam – przyznałem. – Poczekaj, zamówię kawę – otwarłem drzwi do sekretariatu. Po chwili wróciłem na fotel za stolikiem. – Coś ci nie odpowiada? – zapytałem.
    - Nie o to chodzi. Najbardziej mi odpowiada jego przyszła kasa – powiedziała cicho. – Bo chyba dostanie jakaś podwyżkę?
    - Nie picuj. Powiedz prawdę, nie jesteś zadowolona?
    - Jestem i zarazem nie jestem – odpowiedziała spokojnie. Miałem wrażenie że szczerze, że już porzuciła wygłupy.
    - A konkretniej?
    - Konkretniej, to jest tabula rasa – westchnęła. – Mam bowiem mgliste, chociaż nieodparte wrażenie, że my obydwoje będziemy kiedyś tego żałować. Znaczy zarówno ty, jak i ja.
    - Nie pieprz! – zaprotestowałem. – Romkowi się to należało. A poza tym, ma stanowić przeciwwagę dla tych dwóch nowych adeptów. Dorotka wie, że ja nie toleruję Mielewicza, a gdyby on zawarł jakiś cichy sojusz z tym nowym, znaczy się Larczykiem, ja nie miałbym już tu co robić.
    - Mnie wasz bank nie interesuje, miałam na myśli coś innego.
    - A co?

    Nie odpowiedziała. Nie zdążyła, gdyż w gabinecie pojawiła się Kasia z filiżankami, więc odruchowo przerwaliśmy rozmowę, a kiedy wyszła, Lidka nie kontynuowała tematu, tylko zaczęła z innej beczki.
    - Wiesz, że wczoraj umówiłam się z twoją Anną na spotkanie?
    - Jeśli lubisz… – zignorowałem jej wyznanie. – A mnie co do tego?
    - Przestań pieprzyć! – warknęła. – Teraz mówię poważnie!
    - No dobrze już, dobrze. Co ja mam mieć z tym wspólnego?
    - Czyli teraz się zdziwisz! – podniosła filiżankę do ust.
    - Mało co może mnie zdziwić.
    - Byłam w jej biurze poselskim…
    - Każdemu wolno.
    - Ale nie wiesz, kogo tam spotkałam.
    - Papę Smerfa?
    - Gorzej – powiedziała niby spokojnie, a potem dodała. – Dla ciebie gorzej, bo to była Smerfetka!
    - Możesz konkretnie? – zapytałem sztywno, chociaż coś się we mnie zagotowało.

    - Uspokój się i posłuchaj – podniosła pojednawczo dłoń. – Umówiłam się wczoraj z Anną, że przed południem zaglądnę do jej biura poselskiego i zabiorę przygotowane dla mnie materiały przedwyborcze. Miałam też podpisać swoje zgody i takie tam różne oświadczenia. I kiedy zamierzałam to wszystko zrobić, nieoczekiwanie do lokalu weszła…
    - Baba jaga! – przerwałem jej.
    - Nie, Tomeczku! – wysyczała nieco złośliwie. – Twoja wielbicielka z ubiegłego roku.
    - Kto? – nie skojarzyłem.
    - Naszą wizytę w Białymstoku pamiętasz?
    - Owszem, a co to ma wspólnego? Alę widziałaś?
    - Jaką Alę! – zaśmiała się. – Nie udawaj! Chodzi o twoją wielbicielkę spod strzechy!

    - Jak jej było… – usiłowałem sobie przypomnieć imię dziewczyny. – Czyżby Beatkę? – zdziwiłem się, wspominając tamtą sytuację.
    - Tak, proszę pana. Beatkę. Dokładnie tę samą!
    - Pieprzysz! A co tam robiła?
    - To jest właśnie informacja, którą chciałam ci przekazać bezpośrednio, nie ufając ani telefonom, ani poczcie elektronicznej. Beatka jest córką Anny!
    - Pier...dolisz! – wyrwało mi się.
  • Nazwa.pl
  • #3
    Mierzejewski46
    Level 36  
    retrofood wrote:
    Pier...dolisz! – wyrwało mi się.

    To samo wyrwało się mojej żonie. Aż mam ciarki.
  • #4
    clubber84
    Level 32  
    Akcja się rozkręca.
    Ja tylko czekam na wieści od męża Zwieriewej. :cool:
  • #5
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Łudzisz się! – odparowała beznamiętnie. – Ale takie są fakty! Natomiast resztę musimy rozważyć.
    - Ja pieprzę! Przecież mówiłaś wtedy, że nazywa się… chyba Dąbrowska…
    - To jest prawda. Zmieniła nazwisko, już jako pełnoletnia dziewczyna.
    - Ja pierdolę! Jeszcze mi powiedz, że to jest moja córka?!
    - To nie jest wykluczone. Dlatego też przyszłam z tym do ciebie.
    - O jasny szlag! Mało mi było problemów…
    - Uspokój się! – porzuciła swój lekceważący ton. – Przyszłam do ciebie bezpośrednio po rozmowie z nią, jeszcze nikt o tym nie wie.
    - I co z tego?
    - Ona też niczego nie wie.
    - Skąd wiesz?
    - Bo wiem! Wysłuchasz mnie w końcu?
    - Mów!

    - Posłuchaj! Beata przyszła dzisiaj zupełnie nieprzypadkowo. Siedziałam wtedy w takiej ogólnie dostępnej części biura, bokiem do drzwi i przeglądałam stos materiałów leżących przede mną na stoliku. Anna załatwiała jakieś swoje sprawy w gabinecie, kilka osób tam wchodziło, wychodziło, mnie to niezbyt interesowało, aż w końcu usłyszałam dość gniewny, ale i znajomy głos. Odwróciłam się, patrzę… a to ona!
    Wtedy skontaktowałam, że słyszałam jej rozmowę z Anną. Odzywała się do niej bez wielkiego szacunku. Ale gdy wychodziła z gabinetu, na mój widok zamilkła. Ukłoniła się tylko i wyszła. Posiedziałam jeszcze trochę, Anna uwolniła się od obowiązków, przyszła do mnie, więc podpisałam to co miałam podpisać i opuściłam biuro. Ona zaś czekała na parkingu…
    - Na ciebie?
    - Tak, siedziała w swoim samochodzie.
    - Poznała cię?
    - Bez problemu. Powołała się na tę ubiegłoroczną znajomość i poprosiła o pomoc w znalezieniu pracy.

    - Czego? Pracy? Przecież pracowała wtedy.
    - Nadal pracuje. Powiedziała jednak, że ma dość tej firmy i szuka czegoś innego. Może sobie ją weźmiesz?
    - Anna nie może jej znaleźć pracy?
    - Tomek… Wygląda na to, że one się nadmiernie nie kochają. Powiedziała mi otwarcie, że nie chce niczego zawdzięczać matce. Dlatego nawet zmieniła nazwisko, kiedy tylko osiągnęła pełnoletniość. Tam jest coś w tle, chociaż nie wiem co. Nie chciała też, żeby Anna widziała naszą rozmowę i dlatego nie podeszła do stolika w biurze poselskim, tylko czekała na zewnątrz. Chociaż poznała mnie bez trudu.
    - A czemu ty jej nie zatrudnisz?
    - Nie chcę wchodzić w jakiś konflikt z Anną, chyba sam rozumiesz. Poza tym, pomyślałam sobie, że niechęć Anny do ciebie musi mieć jakieś głębsze podłoże, musi być jakaś inna przyczyna. Nie tylko to, że ją porzuciłeś. Słuchaj, a może Beatka jest naprawdę twoją córką? Może Anna była wtedy w ciąży?
    - Niemożliwe…

    - Faceci gówno wiedzą na ten temat, szczególnie tacy małoletni, jakim ty byłeś. Weź ją zatrudnij, przecież gdzieś upchniesz. Będziesz miał wtedy wgląd w jej życiorys i sam sobie policzysz.
    - Myślisz, że teraz pamiętam takie daty? Po tylu latach?
    - Ale datę swojego ślubu znasz, datę urodzin Damiana również. Będziesz mógł sobie porównać.
    - Ja pieprzę… muszę zapytać Dorotkę. Angielski zna?
    - Zna, sprawdziłam. Może nie jest to poziom tłumacza, ale słownictwem operuje bardzo swobodnie. Uważam, że wystarczająco sprawnie, nawet jak na bank.
    - Dorotka musi o tym wiedzieć – zadecydowałem. – Poczekaj chwilkę, zobaczę czy jest mocno zajęta.

    Była zajęta, ale wiedziała też, że bez potrzeby jej nie przeszkadzam, dlatego bez protestu zostawiła Protasiuka w gabinecie i poszła ze mną. Lidka powtórzyła jej wszystko, a ja w skupieniu czekałem na to co teraz powie.
    - Nie! – rzuciła krótko, głęboko westchnąwszy. – Nie chcę więcej żadnych twoich córek obok siebie, ty sam mi wystarczysz! – kręciła zdecydowanie głową. – Chcesz, to zrób ją swoją asystentką, przyda ci się. Natomiast dla siebie zatrudnię całkiem obcą osobę.
    - Ja nie sądzę, że to jest moja córka – protestowałem.
    - To nie ma większego znaczenia – ucięła dyskusję. – Przyjąć ją możesz, a jakie studia skończyła? – zapytała Lidkę.
    - Mówiła, że psychologię i pracuje w kadrach.
    - Twoją asystentką może być – spojrzała na mnie. – A jeśli nie zechce, to i u nas może pracować w kadrach. Macie jeszcze coś do mnie?
    - Słuchaj, a na piątek nie potrzebujesz tłumacza?
    - Potrzebuję, ale to musi być tłumacz przysięgły. Protasiuk tym się zajmie, możesz sobie temat odpuścić. Idę już, skoro nie macie więcej pilnych spraw. Pamiętaj tylko, że podczas rozmowy wstępnej musisz ją uprzedzić o konieczności badań na wariografie. Jeśli się nie zgodzi na nie, to nici z pracy. Warunki standardowe, ze stażu możemy zrezygnować, więc pierwsza umowa roczna, a bezterminowa dopiero po roku.
    - Dobrze, proszę pani! – odparłem.
    Pocałowała mnie wtedy w policzek i wyszła.

    - Jak się z nią umówiłaś? – zwróciłem się do Lidki.
    - Obiecałam, że jeszcze dzisiaj do niej zadzwonię.
    - Poczekaj. Znaczy Beatka nie jest w pracy, skoro była w biurze Anny?
    - Nie. Dzisiaj ma urlop.
    - Więc zadzwoń do niej, niech przyjdzie na rozmowę, powiedzmy… o czternastej. Dobrze, aby zdążyła.
    Lidka wyjęła telefon i odszukała numer, po czym w krótkich słowach przekazała całą informację, wraz z moim nazwiskiem i adresem banku.
    - Załatwione! – oznajmiła, chowając aparat do torebki, po czym podniosła się z fotela. – Idę już, wiesz już wszystko, więc baw się dobrze. Ale bym rechotała, gdyby to okazało się prawdą! – roześmiała się przy drzwiach, przesyłając mi jeszcze dłonią całusa.
    Wyszła, kręcąc głową z niedowierzaniem.

    Wielkiego pola manewru nie miałem. Połączyłem się niezwłocznie z Pawłem i poprosiłem aby pilnie mnie nawiedził, jeśli tylko znajdzie czas. Przyszedł po kilku minutach, więc kiedy usiadł, opowiedziałem mu wszystko z detalami, wspominając nawet swoje, nieśmiałe wtedy podejrzenia dotyczące Beatki. I wrażenie, jakobym ją już kiedyś widział.
    - Co zatem proponujesz? – zapytał, kiedy umilkłem.
    - Po pierwsze uprzedź ochronę, że taka osoba do mnie przyjedzie, poza tym niech ma dostęp do parkingu. Ale drugie jest jeszcze ważniejsze. Mógłbyś opracować tak badanie, żebym czegoś się dowiedział?

    Paweł pokręcił przecząco głową.
    - Wiesz, to nie będzie takie proste. Ja nie mogę sięgać do informacji dotyczących życia osobistego, jeśli nie wiążą się z teoretycznym przynajmniej zagrożeniem. A tu jaki może być powód? Poza tym, taka wiedza jest archiwizowana, a ty pewnie wolałbyś aby nie pozostawiać niepotrzebnych śladów?
    - Zdecydowanie.
    - W takim razie mam inną propozycję. Prostszą, chociaż kosztowniejszą.
    - Jak wygląda?
  • #6
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Poczęstuj ją kawą, herbatą, czy też innym napojem i zadbaj o to, aby nasze dziewczyny nie zabrały jej szklanki po rozmowie. Przy czym, ty również tej szklanki nie dotykaj! Ja ją później wezmę i jeszcze dzisiaj dam do analizy, a pojutrze będziesz miał jednoznaczny wynik.
    - Tak szybko?
    - Tak. Mam znajomych w centralnym laboratorium kryminalistycznym. Maja nową aparaturę i oferują odpłatne analizy na życzenie. Zarówno firmom, jak i osobom fizycznym. To nie ma rangi dowodu sądowego, jest raczej na potrzeby wewnętrzne pilnej diagnozy w postępowaniach policyjnych. Analiza dla sądu trwałaby dłużej, sporządza się je znacznie dokładniej, ale ty przecież nie potrzebujesz sądowego dokumentu.
    - Oczywiście, że nie. Ile to kosztuje?
    - Około sześciuset złotych. Przygotuj więc taką sumę w gotówce, ponadto dasz mi jeszcze kilka swoich włosów jako materiał porównawczy. Ja to zabiorę i już we środę dostaniesz orzeczenie. Jeśli chodzi o wykluczenie ojcostwa, to uzyskiwane tutaj wyniki są w zasadzie ostateczne. Jeśli zaś chodzi o potwierdzenie, trafność analiz sięga tylko dziewięćdziesięciu pięciu procent. Dlatego dla sądu się nie nadają.

    - Chcesz mi wyrwać resztę włosów? – zażartowałem.
    - Musisz się poświęcić – uśmiechnął się. – Coś za coś. Tylko nie zapomnij, w żadnym wypadku nie dotykaj szklanki, z której będzie piła. Nie podawaj jej, nie pomagaj, wszystko musi zrobić sama lub ktoś inny, z tobą nie spokrewniony – roześmiał się już głośno.
    - Zapamiętam, bez obawy.
    - Dobrze, masz jeszcze coś?
    - No wiesz, tak czy inaczej, chyba ją do pracy przyjmę, więc będziesz musiał wyznaczyć jej termin rozmowy.
    - Zróbmy to inaczej. Zadzwoń do mnie, kiedy będzie miała wychodzić, a ja przyjdę i ją przejmę. Porozmawiamy sobie krótko o badaniu na wariografie, a potem umówię się z nią na samo badanie i tyle. Ty będziesz wolny.
    - A jak zabierzesz przy niej szklankę?
    - Damy radę, bez obawy – uśmiechnął się.
    - To świetnie! – ucieszyłem się i ja.

    - W takim razie idę do siebie – wstał z fotela. – Robię jeszcze przegląd papierów, bo do mnie też może ktoś w piątek zaglądnąć – przyznał.
    - Tak mi to wszystko pasuje w tym tygodniu jak wrzód na czterech literach! – również powstałem. – Nie dość, że jej mamusia zajęła nam większą część weekendu, przy czym w sobotę zdenerwowała mnie mocno, a w niedzielę się nie odzywała, to jeszcze teraz ta latorośl będzie mi psuła nastrój przez tydzień…
    - Czyli świętowaliście raczej tak sobie?
    - Ty, poczekaj! Znasz ten system śledzący zamontowany u nas w domu?
    - Nad jeziorem?
    - Tak.
    - Znam. Ale funkcjonują tylko kamery monitoringu zewnętrznego.
    - A jakiś sprytny technik nie uruchomił w razie takiej w naszej sypialni?
    - Tam w ogóle nie ma kamery. Poza tym próby ingerencji w połączenia są zapisywane w pamięci serwera, a ja to okresowo sprawdzam i porównuję z dziennikiem, gdzie technicy są obowiązani wpisywać wszystkie swoje czynności konserwacyjne. Ale przyglądnę się temu i sprawdzę dokładniej, tylko muszę pojechać na miejsce.
    - Ten tydzień sobie odpuść, ale proszę, zrób to przed naszym urlopem. Może nawet umówimy się na wspólny wyjazd? Podszkolisz mnie nieco, aby znów nie pokazywali kąpiącej się Dorotki w hotelowej telewizji.
    - Aż tak było? – roześmiał się. – Przecież to bardzo ładny widok!
    - Ale nie dla wszystkich przeznaczony.
    - Żartuję! – oznajmił. – Dobrze, uzgodnimy to później, będę pamiętał.
    - Świetnie, a ja zadzwonię po wstępnej rozmowie z Beatką.
    - Będę u siebie.

    Kiedy wyszedł, poprosiłem z kolei Agnieszkę, drugą z naszych sekretarek.
    - Pani Agnieszko, około godziny czternastej ma się u mnie zjawić pewna młoda panienka. Nazywa się Beata Dąbrowska. Kiedy się pojawi, proszę mi ją zaanonsować, a kiedy wejdzie, proszę wejść za nią i zapytać jakie ma preferencje kawowe, albo może herbaciane.
    - Taka ważna to osoba?
    - Jakby to pani powiedzieć… spróbuję wyrazić tak. Chciałbym, żeby pani potraktowała ją co najmniej niczym córkę posłanki, więc proszę pozwolić jej wybierać, grymasić i niech się zachowuje jak chce, dobrze? I proszę w miarę możliwości, zaspokoić jej zachcianki.
    - Nie będzie problemu – obiecała, uśmiechając się. – Jakiś eksperyment?
    - Mniej więcej. Ta pani chce być moją asystentką, więc muszę się jej przyglądnąć z boku.
    - Oj, panie dyrektorze, zapomniałam. Przyszła Joasia i Kasia jest teraz u niej.
    - Czyli musi pani już iść…
    - Tak.
    - Dobrze, nie zatrzymuję pani i dziękuję za wiadomość!
    Znowu zostałem sam. Chyba też pójdę jeszcze do Joasi.

    Była w świetnym humorze, zupełnie nie wiedziałem dlaczego. Szczebiotała wesoło z Kasią przeglądając swoje biurko i tak samo, wręcz entuzjastycznie zareagowała na mój widok.
    - Cześć tato! – śmiała się od ucha do ucha. – Przekazałam już Kasi cały kalendarz, wraz z nazwiskami – spokojnie opróżniała szuflady biurka. Kasia siedziała na krześle obok.
    - A skąd u ciebie ta wesołość? – zainteresowałem się.
    - Bo się dzisiaj wyspałam – padła żartobliwa odpowiedź. Niczego nie wyjaśniała, więc zmieniłem temat.
    - Byłaś już w kadrach?
    - Byłam. Tato, ja mam jeszcze osiemnaście dni urlopu. Podpiszę papier o rozwiązaniu umowy za porozumieniem stron, a datę wstawisz sam, wraz z ostatnim dniem.
    - A czemu sama tego nie zrobisz?
    - Nie dam rady. Jeszcze dzisiaj jadę do mamy, a na weekend lecę już do Anglii – oznajmiła całkiem poważnym, nie podlegającym dyskusji głosem. – Wszystkie dokumenty zabierz później i przy okazji przekażesz Damianowi, dobrze?
    - Skoro muszę…

    - Tak będzie lepiej, będę miała dłuższy staż – wytłumaczyła.
    - A co będziesz robiła w Anglii?
    - Nie wiem jeszcze – padła spokojna odpowiedź. – Na razie chcę się zorientować jak tam jest. Chcę obejrzeć Londyn, pozwiedzać trochę, a potem coś wymyślę.
    - Ech, chyba coś kombinujesz – westchnąłem. – Żebyś tylko nie przekombinowała. Zajrzyj do mnie jak będziesz kiedyś w Warszawie.
    - Zaglądnę – wstała, podeszła blisko i objęła mnie za szyję, kładąc głowę na ramieniu. – Trzymaj się tatku, nie mam zamiaru o tobie zapominać! – pocałowała mnie w policzek.
    - To pa, córeczko! – teraz ja ją pocałowałem. – Zawsze możesz tutaj wrócić, coś wtedy wymyślimy.
    - Dzięki, tatku, ale nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki – rzuciła filozoficzną sentencją. – Nie martw się o mnie, dam sobie radę.
    - Różnie z tym bywa – podsumowałem.
    - Spoko, wszystko jest w porządku i pod kontrolą – nie ustępowała.
    - To powodzenia! – jeszcze raz na moment ją przytuliłem. – Idę, bo zajęć mam dzisiaj niemało. Pani Kasiu, orientuje się już pani we wszystkim?
    - Tak, jest zdecydowanie lepiej. Nie powinno być problemów – zapewniła.
    - Tato, zaglądnę jeszcze do ciebie, zostawię to podanie, żebyś nie zapomniał.
    - Dobrze – oświadczyłem, po czym wyszedłem z pokoju.
    Dochodziła pierwsza, czas było coś zjeść, bo pewnie dzisiaj posiedzimy trochę dłużej.
  • #7
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Beatka przyszła kilka minut wcześniej, przed umówionym czasem. O ile trochę nerwowo czekałem na tę chwilę, co raz spoglądając nerwowo na zegarek, niemal jak małolat przed swoją pierwszą randką, to kiedy już się pojawiła, natychmiast przyszło uspokojenie. Doświadczenie robiło swoje.
    Ubrana była starannie i elegancko, pierwsze wrażenie zrobiła bardzo pozytywne.

    Kiedy się przedstawiła, wyciągnąłem do niej rękę, zapraszając dalej. Uścisnęła ją dość niepewnie, jednak wynikało to chyba z zaskoczenia, czego nie ukrywała.
    - To pan? – zdumienie brzmiało w jej głosie. – Przepraszam, tego się absolutnie nie spodziewałam…
    - Tak, to ja. We własnej osobie – śmiałem się na głos. – Proszę! Proszę dalej! – gestem reki wskazałem jej fotel. – Proszę usiąść!
    Zagłębiła się w fotelu już trochę pewniej i natychmiast pojawiła się przy niej Agnieszka.
    - Czego się pani napije? – wyprzedziłem ją, ale natychmiast rozwinęła moją propozycję tak, jak tego chciałem. Beatka usiłowała się rozluźnić.
    - To są aż takie możliwości wyboru? – próbowała żartować.
    - Powiedzmy, że nie wszyscy tutaj takie mają. Ja jednak, chwilowo, zaliczam się do grona tych uprzywilejowanych – wyjaśniłem, zajmując miejsce po przeciwnej stronie stolika.
    Zgodnie z obowiązującą damską modą wybrała kawę latte, ja natomiast poprosiłem o taką tradycyjną, z ekspresu. Agnieszka skinęła nam uprzejmie głową, po czym wyszła.

    Beata spojrzała mi wtedy w oczy.
    - Ja przepraszam, naprawdę zostałam zaskoczona. Do głowy mi nie przyszło, że pracuje pan w Warszawie, a jeszcze, że w takim banku…
    - Przecież nic takiego się nie stało – bagatelizowałem jej słowa. – Zupełnie nie miała pani obowiązku tego wiedzieć.
    - Tak, tylko wszystko mi się w głowie rozsypało… Mnie, która sama podobne rozmowy o pracy przeprowadzałam… – usiłowała się tłumaczyć.
    - Bywa, że szewc bez butów chodzi, proszę się tym nie przejmować – uśmiechałem się do niej. – Dawno pani nie widziałem, nie bywa pani nad tamtym jeziorem? – zmieniłem temat, chcąc jej ułatwić rozmowę.
    - Nie – pokręciła głową. – To raczej nie na moją kieszeń. Przy recepcji wisi informacja o cenach, jakie tam obowiązują. Nam tyle nie płacili, aby korzystać z takich hoteli.
    - Czyli wtedy to był wyjazd sponsorowany?
    - Tak, oczywiście. Integracja załogi.
    - A słyszałem, że pracuje pani w kadrach. Czyli integracja obejmuje też takie stanowiska? Szefom nie przeszkadza taka komitywa z handlowcami?
    - Nie. Takimi, w pewnym sensie oczywiście, przeciwnikami, jesteśmy do momentu ich zatrudnienia. A później to obserwacja zatrudnionych, ma być niby pomocna w ocenie stanowisk. Ale to fikcja. Decydujący głos ma zawsze przełożony. My natomiast jesteśmy od wykonywania poleceń. I to wszystko.

    Do gabinetu weszła Agnieszka z tacą. Zgrabnie zastawiła stół, ukłoniła się i wyszła, a my wróciliśmy do rozmowy. Beata chyba już odetchnęła.
    - A dlaczego pani chciała wtedy wyjechać? Sprawy firmowe zagrały, czy jakieś osobiste?
    Opuściła powieki i zajęła się kawą. Pytanie jej nie posmakowało, próbowała zyskać na czasie.
    - Jedno i drugie – cedziła powoli. – Wolałabym jednak o tym nie mówić.
    - Oczywiście, przepraszam. To są pani osobiste sprawy – wycofałem się.
    I wtedy do gabinetu zaglądnęła Joasia.

    - Wejdź! – powiedziałem, wstając z fotela. – Przepraszam panią! – skinąłem głową Beatce.
    - Ależ proszę! – odparła.
    Joasia weszła z głośnym "dzień dobry!" i zatrzymała się przy biurku.
    - Tu masz komplet papierów wraz z długopisem, którym podpisywałam to wszystko – wręczyła mi foliowy, otwarty pakiet. – Prosiłam wprawdzie dyrektora, aby ostatniego dnia mojego urlopu, przypomniał ci o wprowadzeniu tego na dziennik. Jeśli jednak możesz, to sam pamiętaj o tym, dobrze? – jej zalotnie wypowiedziane słowa wręcz ociekały lukrem.
    - Nie podlizuj się – odpowiedziałem przekornie.
    - Aha, podsuń to do podpisu Dorocie. Wolałabym, żeby tam nie było pieczątki z twoim nazwiskiem.

    - O! Przeszłyście już na ty? – zdziwiłem się. – Można wiedzieć od kiedy?
    - A i owszem, owszem! – pochwaliła się dumnie. – Co, nie można? Nie jest znowu tak wiele ode mnie starsza, a ja nie jestem już jej podwładną.
    - Jeszcze jesteś, skoro datę mam uzupełnić później.
    - Och, nie bądź taki drobiazgowy. A mówiąc prawdę, sama mi to zaproponowała.
    - Kiedy?
    - W ostatnią sobotę, późnym wieczorem, chociaż właściwie to już niedługo było do świtu. W dodatku wypiłyśmy bruderszaft! – roześmiała się na głos.
    - W sobotę? Rozmawiałaś z nią? Nie widziałem, a poza tym nic takiego mi nie mówiła.
    - Byłeś wtedy już mocno zajęty z panem Romkiem i resztą towarzystwa – nie przestawała się śmiać. – Zapytaj jej, jeśli nie wierzysz. Dobrze, uciekam już, pa! – pochyliła się całując mnie w policzek, a wtedy objąłem ją i uściskałem.
    - To trzymaj się! Daj cynk o tym, co się będzie z tobą działo.
    - Zadzwonię, spoko! – pomachała mi jeszcze palcami na pożegnanie i wyszła.

    Zupełnie rozkojarzony wróciłem na fotel. Beata siedziała nieruchomo i wpatrywała się we mnie. Nie, to nie było to spojrzenie, nie było w nim niczego z Joasi.
    - Przepraszam panią, dzisiejsza młodzież bywa mocno niesforna! – tłumaczyłem się.
    Uśmiechnęła się wtedy, jakby ze zrozumieniem.
    - Nie ma za co przepraszać, nic się stało.
    - Proszę się częstować – wskazałem gestem stolik, gdzie piętrzyły się różnorodne, cukiernicze przekąski.
    - Dziękuję. Skorzystam symbolicznie i proszę mnie więcej nie zachęcać. Może nie mam jeszcze problemów z nadwagą, ale i tak muszę się pilnować.
    - Będzie według pani życzenia. Proszę jednak pamiętać, że wszystko jest tu do pani dyspozycji. Ale wracajmy do naszej rozmowy. Proszę mi powiedzieć, dlaczego chce pani zmienić pracę?
    - Przede wszystkim dlatego, że tam nie mam już możliwości ani rozwoju, ani awansu. Typowe, rutynowe zajęcia. Powtarzalne i dla mnie już nudne. Niczego nowego się nie nauczę, a atmosfera w pracy wciąż się pogarsza, zarobki natomiast nie rosną.
    - I ujrzawszy panią Dalerską, doznała pani olśnienia?

    Wpiła we mnie wzrok, jakby sprawdzając, czy z niej nie drwię.
    - Nie. Pracy szukam na poważnie już co najmniej od pół roku. Niestety, jak dotąd bez efektu. Dlatego też, ujrzawszy tę panią, skorzystałam po prostu z okazji. Nie znałam nawet jej nazwiska, tylko podglądnęłam dokumenty w biurze.
    - A nie może pani poprosić mamę o pomoc?
    - Nie mogę – odwróciła głowę. – Przepraszam, mama nie ma tu nic do rzeczy i nie wie, że rozmawiałam z panią Dalerską. Prosiłam też ją samą o dyskrecję.
    - Czy powody tego są aż tak osobiste, że nie chce pani o tym mówić?
    - Tak, niczego nie chcę mamie zawdzięczać. Wie, że tak jest i musiała się z tym pogodzić.
    - Niech i tak będzie… A jaką pracą byłaby pani ewentualnie zainteresowana u nas? Czy chciałaby pani pracować w naszych kadrach, czy raczej coś innego?
    - A to coś innego na czym miałoby polegać?
  • #8
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Pani jest absolwentką psychologii? – zignorowałem jej pytanie.
    - Tak, mam tytuł magistra psychologii.
    - Jakiej uczelni?
    - Uniwersytetu w Krakowie.
    - Nie studiowała pani w Warszawie?
    - Nie. Nie chciałam by kojarzono mnie z matką.
    - Udało się?
    - Niestety, nie do końca. Dlatego byłam zmuszona zmienić nazwisko i zrobiłam to po pierwszym roku studiów.
    - Ale jakąś motywację do zmiany musiała pani podać.
    - Właśnie taką. Nie chcę matce przeszkadzać w karierze.

    Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Kłamała, aż miło. Nieoczekiwanie drzwi gabinetu znowu się otwarły i weszła Dorotka, zdecydowanym, pewnym krokiem.
    - Dzień dobry! – powiedziała, podchodząc do naszego stolika. Beata odkłoniła się, ale siedziała, ja natomiast chciałem wstać.
    - Siedź! – oparła dłoń o moje ramię, po czym bez wahania zajęła miejsce w fotelu obok.
    - To jest pani Beata Dąbrowska, kandydatka do pracy w naszym banku – próbowałem przybrać oficjalny ton.
    - Piękne panie chcą u nas pracować? – skomentowała jakby pytająco, ani słowem nie mówiąc niczego o sobie. Beata miała prawo być zdezorientowana, ale przytomnie podziękowała.
    - Masz w dzbanku kawę?
    - Oczywiście, dla ciebie wszystko! – chciałem schwycić dzbanek.
    - Zostaw, sama się obsłużę – odparła spokojnie, po czym napełniła wolną filiżankę. – A co pani chciałaby robić? – zwróciła się do Beaty. Zanim ta zdążyła odpowiedzieć, głośno zaprotestowałem.
    - Właśnie o to zapytałem, a ty mi przeszkadzasz.

    Spojrzała na mnie z przekąsem.
    - Mogę wcale do ciebie nie przychodzić, chcesz?
    - Tego nie chcę.
    - Więc nie krzycz na mnie. Kawy mi żałujesz? Ja ciebie śniadaniem poczęstowałam.
    - Przecież nie żałuję, tylko pani Beata pomyśli sobie, że ja to już nie potrafię rozmawiać.
    - Wcale pani tak nie pomyśli, prawda? – zwróciła się do niej.
    - Już nie wiem, co mam myśleć – Beatka bezradnie rozłożyła ręce.
    - Dlaczego?
    Znowu uprzedziłem odpowiedź Beaty.
    - Bo co chwilę przychodzą tu jakieś dziewczyny i mnie całują, a ty bezceremonialnie siadasz i nic!
    - Nie żartuj. Kto tu był przede mną?
    - Joasia.
    - Ale się nacałowałeś! – lekceważąco wydęła wargi. – Ja to zrobię później, nie będę ci straszyła pani kandydatki. Jeszcze pomyśli, że to w ramach obowiązków służbowych.

    - Tu zawsze jest taka frywolna atmosfera? – Beata odważyła się przerwać nasz dialog.
    - Nie! – Dorotka roześmiała się, popijając kawę, po czym zadała pytanie po angielsku. – Pani Beato, co pani może powiedzieć o swojej znajomości języka angielskiego?
    Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną, ale wybrnęła z problemu, lekko się tylko zacinając. Dorota kiwała głową, jakby akceptując odpowiedź, po czym posypały się następne pytania. Wszystkie dotyczyły najprostszych faktów, jak nazwy kursów językowych, nazwy ulic, historii całej nauki i podobnych, życiowych spraw. Dorotka nie dotykała żadnych informacji wrażliwych, chodziło jej przecież o słownictwo i budowę zdań, a nie kontrolę życiorysu. Często przerywała Beatce chcąc, aby ta zaprzeczała lub potakiwała, oraz poruszała się w czasie. Trwało to pięć, może osiem minut, po czym wrócono do polskiego.
    - Przyznam, że zupełnie nieźle, jak na brak ukończonej filologii – pochwaliła ją Dorotka, po czym wstała z fotela, spoglądając na mnie. – Ty lubisz piękne kobiety, więc myślę, że dasz pani szansę!
    - Ja kocham tylko jedną, bardzo piękną damę, więc pani Beaty mi nie strasz.
    - Niczego złego nie miałam na myśli. To co, idę do siebie. Przyjdź, jak już będziesz wolny. Do widzenia pani! – spojrzała na Beatę. – Sądzę, że jeszcze się zobaczymy.
    - Do widzenia pani! – odparła ta, tym razem unosząc się nieco z fotela.

    - Czyli co, możemy kontynuować naszą rozmowę, język angielski pani zaliczyła.
    - Ależ ta pani świetnie mówi po angielsku! – zachwyciła się. – Chyba nawet lepiej niż moi nauczyciele na kursach. A miały być takie fachowe, na najwyższym poziomie w Polsce!
    - W Polsce może i były, ale ta pani jest Amerykanką, więc nic dziwnego, że świetnie zna tamtejszy język.
    - Tak? – zdumiała się. – Ale po polsku mówi bez tamtejszego akcentu.
    - Bo jest Polką z pochodzenia i nie widzi potrzeby mówienia w kraju z amerykańską naleciałością. Wróćmy jednak do naszego tematu. Co pani chciałby u nas robić?

    - Proszę pana… – widziałem bezradność w jej oczach. – Przyznam się szczerze, że jestem teraz tak skołowana… Nie wiem. Po prostu nie wiem. Nie odrobiłam zadania domowego, bo nie miałam na to czasu! Termin, jaki mi pan wyznaczył, był tak krótki, że zdążyłam znaleźć w necie tylko stronę banku i to wszystko. Ja naprawdę znam tylko pana nazwisko, ale nie wiem nawet kim pan jest. Nie znam nazwiska prezesa, nie zdążyłam zapoznać się z bankową strukturą i nie to, że nie chciałam, ja po prostu nie zdążyłam! Przepraszam!
    - Nie ma więc za co przepraszać – machnąłem lekceważąco dłonią. – Rozumiem, zatem przedstawię teraz pani kilka informacji. Ja, jak pani pewnie wie, nazywam się Tomasz Barycki…
    - To akuratnie wiem.
    - A jestem w banku dyrektorem gabinetu prezesa zarządu – kontynuowałem – oraz szefem zespołu jego doradców. Taką szarą eminencją, której wszyscy się tutaj do piątku boją. Do piątku dlatego, że wtedy odbędzie się posiedzenie rady nadzorczej, która ma zmienić strukturę zarządzania i moja władza zostanie poważnie ograniczona. Ale cóż… Ja się tym wcale nie martwię.
    A ponieważ i tak mam coraz więcej różnych, różnorodnych zajęć, potrzebuję asystentki, która o mnie zadba. Czyli załatwi za mnie niektóre sprawy na mieście, będzie pilnowała mojego kalendarza i terminarza, będzie umawiała mnie na spotkania z różnymi, ważnymi ludźmi, wertowała jakieś materiały, żeby wyszukać w nich coś dla mnie istotnego, zresztą, pani chyba wie, jakie obowiązki mają asystenci pani matki, bo pewnie ma takich?

    - Nie, nie ma – sprostowała. – Wszyscy asystenci podlegają teraz dyrektorom biur poselskich.
    - Czyli tak, jak powiedziałem. Będzie pani musiała o mnie dbać, gdyż będę pani jedynym szefem i tylko mnie będzie pani podlegała. Nie będzie nudy, rutyny, chociaż pewne sprawy będą się zapewne powtarzały. W niewielkim zakresie. Czy taki rodzaj zajęć odpowiadałby pani?
    - Brzmi zachęcająco…
    - Proszę mi powiedzieć jakiej płacy pani oczekuje?
    - Jeśli chodzi o płacę, to zarabiałam dotychczas średnią krajową, może kilka procent wyżej i nie ukrywam, że chciałabym więcej.
    - Ile więcej?
    - Nie wiem. To zależałoby od obciążenia pracą, od ilości czasu, od złożoności pracy, nie potrafię teraz przymierzyć się do tego.
    - Pani jest mężatką?
    - Nie, co nie znaczy, że jestem dyspozycyjna przez całą dobę.
    - Dzieci pani na razie nie ma?
    - Nie mam.

    - Czy byłoby możliwe, żeby od czasu do czasu, na przykład wyjechała pani z nami na weekend nad jezioro? Oczywiście, za dodatkowym wynagrodzeniem.
    - Nie, panie dyrektorze! Taka praca mnie nie interesuje! – podniosła się z fotela.
  • #9
    ArturP
    Level 22  
    No to zrobiło się Nieco "fopa" Hy Hy ;) .
  • #10
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    W jednej chwili uzmysłowiłem sobie, jak zrozumiała moją propozycję.
    - Proszę usiąść! – podniosłem dłoń.
    Zatrzymała się i spoglądała na mnie z ironią.
    - Jak na psychologa ma pani zbyt nadpobudliwe reakcje, szanowna pani! – zakpiłem. – Proszę siadać i wysłuchać mnie do końca.
    Usiadła, ale już nie tak głęboko, jakby zaraz miała się zerwać ponownie.
    - Czy przypomina sobie pani naszą rozmowę pod wiatą, nad jeziorem?
    - Mniej więcej…
    - Przypomina sobie pani swoją reakcję, kiedy oznajmiliśmy, że jesteśmy właścicielami tego hotelu?
    - Tak, pamiętam. Nie dowierzałam, ale okazało się to prawdą.
    - A czy pamięta pani słowa Lidki, czyli pani Dalerskiej, która powiedziała, że ja się kocham w jednej, amerykańskiej milionerce?
    - Tak, ale co to ma do rzeczy?
    - Ano to, że ta amerykańska milionerka, która według pani kolegów miała być stara i garbata, że innych określeń nie powtórzę, właśnie przed chwilą testowała panią ze znajomości języka angielskiego.

    - Tak? To ta pani?
    - Ta pani! – powtórzyłem. – Ta pani, prywatnie jest moją żoną, a służbowo jest prezesem zarządu banku.
    Zaniemówiła.
    - Nie rozumiem… – wybąkała po chwili.
    - Nie ma tu nic niezrozumiałego. Pytając, czy mogłaby pani pojechać z nami na weekend nad jezioro, miałem na myśli mnie, żonę i dzieci, a nie seksualne orgie. Poprzednia asystentka jeździła z nami i przyznam, że czasem pilnowała też maluchów, mają teraz już dziewiąty rok. Najczęściej jednak siedziała w necie i wybierała materiały, a także pełniła rolę gospodyni domu, kiedy na przykład szliśmy z dziećmi na wycieczkę do lasu, lub kąpaliśmy się w jeziorze.
    Pani jeszcze o tym nie wie, ale musimy na bieżąco czytać serwisy finansowe. To są płatne strony, ogólnie niedostępne, jednak i tam jest masa zbędnych informacji, z których trzeba wyławiać konkrety. I to jest rolą asystentki. Nieważne gdzie, nieważne kiedy, trzeba odsiewać zamówione ziarno od plew. Wyławiać rodzynki z całego informacyjnego ciasta, bo my nie mamy na to czasu!
    Oczywiście, są też inne obowiązki, o których już wspominałem. Pilnowanie terminarza, czy organizowanie wyjazdów służbowych. Teraz pani rozumie, co miałem na myśli?
    - Sądzę, że tak…

    - Jezioro pani zna. Mieszkamy w tym domu, który się wtedy remontował, są w nim i pokoje gościnne. Aha, jeszcze jedno. Ta pierwsza panienka, która wchodziła dzisiaj do gabinetu, jest moją córką. Więc i w tym wypadku, jeśli pomyślała pani o czymś zdrożnym, to bezsensownie.
    - Przepraszam…
    - Proszę w ogóle przestać myśleć takimi kategoriami w tej instytucji. Za tego typu zachowania wylatuje się tutaj z pracy! A niemal wszędzie jest monitoring i zapewniam panią, że technicznie sprawny. Ten żart, na który pozwoliliśmy sobie z żoną, był testem pani zachowania, gdyż nawet wobec pracowników nie pozwalamy sobie na podobne, publiczne poufałości. Chociaż wszyscy wiedzą, że jesteśmy małżeństwem.
    Natomiast wejście córki nie było planowane. Postanowiła jednak zakończyć już pracę w banku, więc wpadła się tylko pożegnać, gdyż wyjeżdża do Anglii.

    - Dlaczego nie chce tutaj pracować?
    - Podobna sprawa jak i z panią, czyli prawdy nie znam. To jest moja córka z pierwszego małżeństwa. Była najpierw asystentką poprzedniego prezesa zarządu, ale później została asystentką mojej drugiej żony, co niezbyt jej odpowiadało. Jak pani słyszała, ponoć w sobotę wypiły z żoną bruderszaft, dlatego myślę, że to koniec nieporozumień.
    - Pani prezes ma na imię Dorota?
    - Tak. Dorota Warwick.

    - A jak wypadłam w teście?
    - Myślę, że dobrze. Skoro panią zaakceptowała, ja również nie będę stawiał przeszkód. Jest natomiast jeszcze jedna sprawa, o której muszę panią uprzedzić.
    - Słucham!
    - Pani Beato! Bank Solution S.A., mimo, że jest notowany na warszawskiej giełdzie, w przeważającej części stanowi własność amerykańskiej korporacji Solution Inc. I dlatego obowiązują w nim amerykańskie standardy bezpieczeństwa. Z tego też powodu, wszyscy pracownicy na szczeblach dostępu do informacji niejawnej, muszą posiadać odpowiedni certyfikat.
    - A gdzie go można zdobyć?
    - Tutaj, na miejscu. Tylko, że jego uzyskanie poprzedzone jest obowiązkowym badaniem na wariografie, na co kandydat musi wyrazić zgodę. Jeśli się nie zgadza, to nie może zostać przyjęty do pracy.

    - Na czym to badanie polega? To boli?
    - Nie. Co też pani mówi! Nie słyszała pani o wykrywaczu kłamstw?
    - O tym słyszałam.
    - To jest właśnie wariograf. Podłączą pani do rąk jakieś elektrody i będą zadawać pytania.
    - Intymne też?
    - Nie. Pytania dotyczące zakresu spraw mogących mieć wpływ na bezpieczeństwo banku. Zresztą, jeśli pani nie rezygnuje, to poproszę tutaj dyrektora ochrony banku, on pani wszystko dokładnie wyjaśni i umówi się z panią na konkretny termin.
    - I wszyscy takie sprawdzenie przechodzą?
    - Wszyscy, proszę pani. Od niedawna nawet zwykłe kasjerki.
    - Pan też?
    - Tak, ja też.

    - Ależ to masa informacji w posiadaniu pracodawcy!
    - Tak, z tym, że informacji dla nikogo niedostępnej. Nawet dla zarządów i działów kadr.
    - Nie wierzę…
    - O tym proszę porozmawiać z szefem ochrony. Ja wiem, że taka zasada istnieje i o niej uprzedzam. Zawsze może pani odmówić poddania się badaniu, ale wtedy, niestety, nie będę mógł pani zatrudnić. Dlatego też, aby dać pani czas do namysłu, podsumujmy naszą rozmowę.
    Ma pani dwa warianty pracy do wyboru. Stanowisko w departamencie polityki zatrudnienia, z płacą, powiedzmy o dwadzieścia procent wyższą niż pani wynagrodzenie obecne, oraz stanowisko asystentki dyrektora gabinetu prezesa zarządu, z wynagrodzeniem co najmniej pięćdziesiąt procent wyższym niż obecne, za zwykłe godziny pracy. Za pracę w nadgodzinach wynagrodzenie odpowiednio rośnie.
    W obydwu przypadkach omija pani staż, tym niemniej na początek podpisujemy tylko umowę okresową, dajmy na to roczną, a jeśli nie ma większych zastrzeżeń do pracownika, druga jest już na czas nieokreślony. Tyle mogę pani zaoferować, a decyzja należy teraz do pani.
  • #11
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Proszę mi powiedzieć, czy te warunki są takie dlatego, bo pani Dalerska dzwoniła, czy wszyscy takie dostają?
    - Co też pani wymyśla! Nie ma mowy o jakichś „wszystkich”! Każdy ma inne umiejętności. Praca w banku jest w ogóle uwarunkowana znajomością języka angielskiego, więc trudno zastosować tutaj jakąś „urawniłowkę”. Jedni potrafią to, inni coś innego…
    - Znam to, miałam na myśli umiejętności i wiedzę porównywalną.
    - A jak jest w pani firmie?
    - Beznadziejnie. Liczą się tylko układy i znajomości.
    - Wszędzie tak jest, więc jak się wskoczy powyżej jakiejś tam poprzeczki, znajomi nie pozwolą zginąć. Dlatego proszę nie narzekać. W tym banku, jak sama pani widzi, moja żona nie zatrudniła pani Dalerskiej, chociaż jest jej najbliższą przyjaciółką. Nie zatrudniła też swojej siostry, gdyż jest lekarzem i na finansach się nie zna. Głowa do góry! Tu jest więcej normalności niż powszechnie, chociaż wiadomo, że ufa się tym, których się zna.

    - Ale przecież mnie pan nie zna…
    - Och, pani Beato, to już chyba rok upłynął – roześmiałem się.
    - Jaka to znajomość… – odpowiedziała uśmiechem.
    - Ale pani drąży, ale drąży… no dobrze. Na jakie pytanie mam pani odpowiedzieć?
    - Chodzi mi o to, czy to ze względu na moją matkę…
    - A jeśli odpowiem, że i tak, i nie? Co pani na to?
    - Tego nie rozumiem. Pół na pół?
    - Nie. Zróbmy inaczej. To, że pani matka jest posłanką na sejm, nie miało w pani sytuacji żadnego znaczenia, zapewniam. Wystarczy?
    - Nie, ale to już dużo.
    - Więcej nie będzie – oświadczyłem. – Teraz dam pani dobrą radę. Jeśli pani nie przyjmie mojej oferty, proszę się nawet nie chwalić w domu wizytą w naszym banku. Natomiast jeśli pani ją przyjmie, proszę ukrywać ten fakt jak najdłużej. Pani matka nie jest naszą zbyt wielką sympatyczką, nie będzie z tego zadowolona.

    - Pan zna moją matkę?
    - Proszę o następny zestaw pytań.
    - Rozumiem… skąd więc taka łaskawość dla mnie?
    - Pani Beato… zastanawiam się od pewnego czasu, czy pani naprawdę szuka pracy, czy jest pani czyimś agentem?
    - Ja??? Agentem? Proszę pana…
    - Zaczyna mnie pani przesłuchiwać, pani nie pomyliły się czasem role?
    - Przepraszam pana, nie chciałam…
    - Może pani i nie chciała, proszę jednak powstrzymać się z wyciąganiem zbyt pochopnych wniosków, złożonych z różnych, oddzielnych faktów. Niczego sensownego pani nie złoży.

    Opuściła wzrok, jakby wykazując skruchę, po chwili jednak uniosła dumnie głowę.
    - Trudno, poświęcę tę pracę, chociaż przedstawił pan bardzo dobrą dla mnie ofertę, może mnie pan potem wyrzucić, lecz proszę powiedzieć szczerze, dlaczego pan tak zrobił?
    - Lidka mnie o to poprosiła.
    - Jaka Lidka?
    - Pani Dalerska, która była przed południem w biurze poselskim.
    - To jest matki koleżanka?
    - Pani Beato… zaczynam nabierać wątpliwości odnośnie pani…
    - Tak, oczywiście – odpowiedziała, trochę podniesionym tonem. – To ja jestem nienormalna, bo chcę się czegoś dowiedzieć, a wszyscy z wodą w ustach są normalni. Pan zapomniał, że ja jestem psychologiem. Widzę jak na dłoni, że pan ukrywa prawdę i mnie oszukuje. Za co? Co ja złego zrobiłam?
    - Czego chce się pani dowiedzieć? – usiłowałem zachować spokój.
    - Pan zna moją matkę, prawda?
    - Owszem. Wczoraj i przedwczoraj, czyli przez miniony weekend, wraz z innymi osobami była naszym gościem. Nad jeziorem. Wystarczy?

    Na chwilę zaniemówiła, ale tylko na chwilę.
    - Powiedział pan, że matka będzie niezadowolona…
    - Pani Beato! – przerwałem jej wywód. – Powiedziałem to, co powiedziałem i niczego nie cofam. Pani mama znalazła się u nas przypadkiem, kiedy wraz z marszałkiem województwa szukali pani Dalerskiej, chcąc z nią porozmawiać o wyborach. W sobotę. A że Lidka była właśnie u nas, więc tam ich gminna społeczność skierowała, gdy pytali o drogę.
    I wtedy Lidka postawiła weto, że będzie z nimi rozmawiała dopiero w niedzielę, więc musieli zostać. Z czego pani mama była bardzo niezadowolona. Ze mną rozmawiała najwyżej kilka minut… Proszę zrozumieć, mieliśmy przez weekend naprawdę wielu gości. Z wieloma, oprócz takich zwykłych grzeczności, nie zamieniłem więcej ani słowa.

    Przerwałem, czekając na jakąś jej odpowiedź, ale milczała, nie patrząc na mnie, Wtedy postanowiłem przerwać ten spektakl.
    - Pani Beato, mój czas się kończy. Proszę zatem o pani decyzję.
    Spojrzała na mnie i oznajmiła zupełnie spokojniutko. – Jeśli pan podtrzymuje propozycję, to bardzo chętnie z niej skorzystam. Będę lojalną pracownicą, będę się starała, aby pana nie zawieść. Jestem otwarta na wszelkie zlecenia, byleby nie wiązały się… wie pan z czym.
    Pilnowanie dzieci też mi nie przeszkadza, komputer mam w małym palcu, a kawę gościom tak samo umiem podawać. Czy coś jeszcze pana interesuje?

    - Tak. Ma pani prawo jazdy?
    - Mam.
    - Jakim jest pani kierowcą?
    - Nie chcę się chwalić, powiedzmy że średnim.
    - Należy pani do jakiejś partii politycznej?
    - Nie.
    - O posiadane poglądy polityczne pytał nie będę, bo te można mieć dowolne. Jednak będąc pracownikiem banku, blisko związanym z zarządem, lepiej nie być członkiem żadnego ugrupowania. A więc, jeśli pani nigdzie nie należy, wolałbym aby tak pozostało. Ale to nie jest obowiązkiem.
    - Cieszę się, że nikomu nie dałam się dotąd namówić.
    - Czyli rozumiem, że mogę dzwonić po szefa ochrony, tak?
    - Proszę dzwonić.

    Połączyłem się z Pawłem i zanim przyszedł, zdążyłem zadać jeszcze jedno pytanie.
    - Od kiedy zamierza pani podjąć pracę? Jak się pani rozstanie z poprzednim pracodawcą?
    - Z tym nie ma u nas problemu – zapewniła. – Właśnie ogłoszono zwolnienia grupowe, więc wystarcza tylko zgłosić chęć. Dodatkowo, dostanę jeszcze odprawę.
    - Proszę więc się sprężyć, chciałbym aby pani szybko zorientowała się o co chodzi, bo za niecały miesiąc wybieramy się na urlop. Czekam na panią jak najwcześniej.
    - Postaram się! – skinęła głową.

    Do gabinetu wszedł Paweł. Maleńką walizeczkę postawił dyskretnie za moim biurkiem, po czym przywitał się oficjalnie z Beatą, usiadł i zerknął na mnie.
    - Co mi się tak przyglądasz, wcale nie jestem taki ładny – rozluźniałem atmosferę.
    - Sprawdzam, ile masz jeszcze włosów na głowie – oznajmił dwuznacznie.
  • #12
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Nie przesadzasz, aby? Chcesz, żeby mi wszystkie wypadły?
    - A kto cię tam wie. Parę razy już mnie zaskoczyłeś.
    - Tak też bywa… Paweł, pani Beata przyjęła wstępną propozycję warunków płacy i pracy na stanowisku mojej asystentki. Teraz już twoje zadanie, aby otrzymała odpowiedni certyfikat dostępu. Zajmiesz się tym?
    - Oczywiście. Zabezpieczasz się przed piątkiem, aby nowy zarząd nie postawił weta na wzrost zatrudnienia?
    - Jasne! – roześmiałem się. – Chcą mnie wygryźć, ale ja się przyczaję.
    Jak na zawołanie, drzwi stanęły otworem i do gabinetu wdarł się Romek.
    - Witajcie! – zawołał.

    Chyba nie zauważył głowy Beaty, wystającej nad oparciem fotela.
    - Tomek! – zawołał. – Kto odpowiadał za ostatni kontrakt na karty nowego typu? Czy aby nie marketing?
    - Uspokój się i nie wrzeszcz! Mam gościa – odpowiedziałem.
    Romek przystanął i wreszcie zauważył.
    - Przepraszam! – podszedł do stolika i spojrzał Beacie w oczy. – Przepraszam jeszcze raz! – powtórzył. – Holender, że też do mnie takie ładne dziewczyny nie przychodzą – pozwolił sobie na dość kiepski tekst.
    - No, zachowuj się odpowiednio w moim gabinecie, ty seksisto! – powiedziałem ostro. – A odpowiadając na twoje szczegółowe pytanie wyjaśniam, że za to zamówienie odpowiada departament rozwoju produktów bankowych, czyli twoi podwładni, a więc i ty sam! Odwróć się zatem i łap swój własny ogon.
    - Poważnie? – nie dowierzał.
    - Jak najbardziej. Romek, sorry, jestem teraz zajęty.
    - Dobrze już, dobrze – odwrócił się. – Pogadamy w przyszłym tygodniu! – rzucił jeszcze i wyszedł.

    - Patrz, jeszcze nie awansował, a już mnie straszy – zwróciłem się do Pawła. – Dopiero w piątek będzie członkiem zarządu, ale już dzisiaj warczy! Jakbym to nie ja rekomendował go na ten fotel.
    - Myślałby kto, że się tym warczeniem bardzo przejąłeś.
    - Sam już nie wiem, czy dobrze robimy, ale dłużej tak się nie da, idzie się wykończyć.
    - Dawno ci mówiłem, że łapanie trzech srok za ogon naraz, nikomu nie może wyjść na zdrowie. Bank, departament inwestycji, wykłady… kto tyle wytrzyma? Jak długo? To jest katorga, a nie praca!
    - A spróbuj jej to wytłumaczyć.
    - Wiem, ale nie dyskutujmy o tym teraz. Proszę pani! – zwrócił się do Beaty. – Pełnię w banku funkcję szefa pionu zabezpieczeń. Nazywam się Paweł Dedejko i do moich kompetencji należy między innymi wydawanie certyfikatów, które są warunkiem koniecznym otrzymania pracy w banku. Są określone stopnie badań, w zależności od pełnionego stanowiska i stopnia dostępu do informacji niejawnych, ale szczegółami nie będę teraz mieszał pani w głowie. Proszę tylko mi oznajmić, do jakiego stanowiska pani pretenduje.
    - Asystentka dyrektora gabinetu prezesa.
    - Dobrze, czyli to jest drugi stopień dostępu.

    - Chciałam się dowiedzieć, czego będą dotyczyć pytania…
    - To nie tutaj, proszę pani – wyjaśnił Dedejko. – Zapraszam teraz do siebie, przez kilka, kilkanaście minut porozmawiamy o tym teście, a potem pani zadecyduje, czy wyraża zgodę, czy też nie. Może tak być?
    - Dobrze! – Beata podniosła się z fotela.
    - Do zobaczenia zatem. Życzę pani powodzenia! – wstałem i wyciągnąłem dłoń.
    - Do widzenia! – uścisnęła ją znacznie mocniej niż na powitanie.
    - Proszę poczekać na mnie w sekretariacie – odezwał się Paweł. – Za minutę będę.
    - Dobrze. Do widzenia! – rzuciła i wyszła.

    Wtedy Paweł schwycił swoją walizeczkę, położył na biurku, otwarł i wyciągnął cienkie, gumowe rękawiczki, błyskawicznie zakładając je na dłonie. Potem wyjął jakiś pojemnik, wyglądający niczym mały termos i podszedł do stolika, z którego zabrał filiżankę Beaty. Włożył ją do tego pojemnika i skrupulatnie zamknął, nie zwracając nawet uwagi na resztki, które w niej pozostały.
    - Masz te swoje włosy? – zapytał.
    - Nie mam. Nie mówiłeś, że sam mam je wyrwać.
    - To daj głowę – tym razem wyjął z walizeczki mały, foliowy woreczek ze strunowym zamknięciem i małą pęsetę. – Proszę mi się ukłonić głową! – polecił.
    Zrobiłem to i po chwili poczułem ukłucie bólu.
    - Wystarczy.
    Włożył ze trzy włosy do torebki, dokładnie ją zamknął i wsunął do walizki, po czym zdjął rękawiczki i również tam je wrzucił.
    - Gotowe. Niech stoi pod twoim biurkiem, później zabiorę.
    - Jak chcesz – odparłem obojętnie. – Załatw to jak najszybciej, bo jest potrzebny niezależnie od wyniku badań.
    - Dobrze! – odparł i wyszedł, a ja dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie wyjaśniłem, iż chodzi mi o certyfikat, a nie badanie DNA. Trudno, nie chciałem mu już zawracać głowy i poszedłem do Dorotki.

    Siedziała nad teczką z jakimiś dokumentami.
    - I jak kandydatka? – zapytałem krótko.
    - Ona nie jest twoją córką – odparła obojętnie.
    - Lidka ma wątpliwości.
    - Wiesz, Lidka nie ma w domu podwójnego materiału porównawczego od niemal dziesięciu lat i nie miała bliskich, niemal codziennych kontaktów z twoją realną córką. Ja miałam okazję obserwowania gestów i różnych zachowań Joasi, jej mimiki, a chłopcy też mają niemało twoich cech. Natomiast u tej pani, twojego nie ma niczego. Jej reakcje są zupełnie odmienne, nie ma ani twoich oczu, ani uszu, ani nosa, ani ust, nic! Naprawdę nic!
    A to, że czasem uśmiecha się podobnie jak Joasia i podobnie reaguje, wynika raczej z tendencji mody w tym pokoleniu, a nie genetyki. Dlatego możesz się nie martwić.

    - W ubiegłym roku jednak, jakieś podobieństwo do Joasi chodziło mi po głowie.
    - To chyba podobieństwo do Anny, a nie do Joasi.
    - Więc skąd to Anny zachowanie? A i ta córka coś kręciła. Powiedziała, że niczego nie chce zawdzięczać matce i koniecznie chciała wiedzieć, czy przyjmuję ją do pracy ze względu na nią – pokrótce streściłem Dorotce naszą rozmowę.
    - Widocznie ma do matki jakiś żal. O co, tego nie zgadniemy. Ale słuchaj, pomyślałam, że skoro nie jest twoją córką, może i ze mną pracować, chcesz?
    - Eee… już się przyzwyczaiłem, że będę miał asystentkę – skrzywiłem się.
    - Jak chcesz. Ale kiedy Anna uzmysłowi sobie, że jej córka… – roześmiała się nagle. – Albo gdy Beata się dowie, że sypiałeś z jej matką…
  • #13
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Ja jej tego nie powiem.
    - Tyle, że sama Anna może wobec niej użyć tego argumentu, nie sądzisz? Jak się dowie, że szefem córki jest doskonale jej znany, niejaki Tomasz Barycki…
    - A jak będzie u ciebie to nie użyje?
    - To jednak wygląda zupełnie inaczej i ze mną rozmawiała całkiem normalnie.
    - Nie wiem, czy one w ogóle rozmawiają o takich sprawach.
    - Najgorzej wierzyć, że zbieg okoliczności nie nastąpi. Otóż mylisz się. Prawo Murphy’ego działa! I to zawsze.
    - Wiem, że działa, bo inaczej nie miałbym ciebie! – podszedłem do ogromnego fotela za biurkiem i usiłowałem ją z niego wyłuskać. Uśmiechnęła się tylko, po czym sama wstała, a wtedy objęliśmy się, na przemian trącając się nosami i całując.
    - Jednemu maszyniście kolejowemu zdarzyło się szarpnąć nadmiernie składem pociągu i dzięki temu pewna śliczna Dorotka została moją żoną!
    - Bo jesteś łobuzem! – mruczała. – Nie rób tak …

    Wtem na biurku rozległ się głos Agnieszki z sekretariatu.
    - Pani prezes, pan dyrektor Larczyk do pani.
    - Niech wejdzie! – głośno rzuciła Dorotka, odwracając na chwilę głowę, ale zaraz wróciła do poprzednich karesów. – Idź już! – zażądała, pocierając mi nos.
    - Nie chcę – protestowałem.
    Drzwi się otwarły.
    - Przepraszam – zawołał osłupiały Larczyk, chcąc się wycofać.
    - Proszę wejść! – zawołała Dorotka, przestając na mnie napierać, ale wciąż obejmowałem jej talię. – Proszę przejść dalej, zaraz uwolnię się od tego napastnika i wrócimy do normalnych zadań.
    - Mogę poczekać – odpowiedział.

    Dorotka spojrzała mi w oczy i wiedziałem, że wystarczy. Zabrałem od niej dłonie.
    - Jesteś niemożliwy! – powiedziała. – Podrywasz mój autorytet i to w samych początkach mojej współpracy z panem dyrektorem.
    - Mam tutaj nie przychodzić?
    - Tego nie powiedziałam.
    Staliśmy we dwoje obok biurka, a Larczyk nie wiedział jak się ma zachować.

    To ja przeprowadziłem z nim pierwszą rozmowę i ja złożyłem mu propozycję objęcia funkcji. Tocząc z Dorotką spór o członkostwo Mielewicza w zarządzie, nie chciałem dopuścić do tego, żeby następny jego członek miał podobny charakter. I Dorotka ustąpiła. Dlatego kontakt z nim nawiązaliśmy poprzez firmę head-hunterską, aby oferta miała charakter formalny, ale dla obydwu stron niezobowiązujący. A moją rolą było przeprowadzenie testu. Na zasadach przez siebie wymyślonych.
    Formalne kwalifikacje kandydata były nam znane, liczyły się więc inne cechy, przede wszystkim temperament i zdolność do współpracy, a te u niego zapowiadały się nie najgorzej. Był typem profesora akademickiego. Cichy i rzeczowy, spokojny, opanowany, uważnie słuchał interlokutora, ale umiał też mieć własne zdanie i raczej je uzasadniał, nie próbując niczego narzucać z góry.

    Pierwsze nasze spotkanie odbyło się w „Talizmanie”, gdzie zaprosiłem go na kolację. Restaurację wybrałem dlatego, aby uniknąć sztywności pierwszego kontaktu. Stworzyć atmosferę na tyle luźną i niezobowiązująca, żeby się nieco odkrył. Żeby pokazał kim jest naprawdę. I nie zawiodłem się.
    Piliśmy wtedy niewiele, ale jednak piliśmy i po alkoholu nie podnosił głosu. Zachowywał się tak jak wcześniej, więc test zaliczył pozytywnie.
    Oczywiście, od samego początku wiedział o co chodzi. Że jest kandydatem do zarządu, ale niczego mu nie gwarantuję, oraz to, że jestem tylko wysłannikiem i nie ode mnie zależy jego nominacja. Tę kwestię wyjaśniłem bardzo zwyczajnie. Skoro prezes zarządu jest kobietą, byłoby niezręcznością z jej strony spotykać się z nim w restauracji. Dlatego to zadanie zleciła mnie. Dyrektorowi swojego gabinetu. Przyjął to z deklarowanym zrozumieniem i temat przestał istnieć. Nie wiedział tylko, że pani prezes jest moją żoną, gdyż tego mu nie ujawniłem, bo i po co? Wtedy nie było takiej potrzeby. Był zaledwie kandydatem, mógł nie zostać zaakceptowany.

    Drugi raz widzieliśmy się, kiedy przyjechał do banku na rozmowę z Dorotką i ja byłem mu przewodnikiem. Wprowadziłem go do jej gabinetu, aby zostawić ich sam na sam. Skąd miał cokolwiek wiedzieć?
    A teraz stał, zdezorientowany, nie wiedząc jak zareagować na zachowanie tej, która miała być jego przełożoną, a zachowywała się niczym kochanka podstarzałego amanta.

    - Panie dyrektorze! – Dorotka zwróciła się do niego. – Muszę pana przeprosić za swoje zachowanie. A tego ancymonka będę chyba musiała w przyszłości podporządkować panu, wyrazi pan zgodę?
    - Najpierw mnie zapytaj, czy się na to zgodzę – nie dopuściłem Larczyka do głosu.
    - Z tego co się orientuję, pan Barycki jest dyrektorem pani gabinetu, a nie mojego – odparł przytomnie.
    - Owszem – przyznała. – I wykorzystuje to bez skrupułów. Miewał pan takie przypadki w życiu, żeby małżeństwa pracowały razem?
    - Na tak wysokich szczeblach nie spotkałem – patrzył na nas z zaciekawieniem. – Państwo jesteście małżeństwem?
    Dorotka spojrzała na mnie podejrzliwie.
    - Nie wiedział pan tego?
    - Nie…
    Spojrzała na mnie z przyganą, pokręciła głową, po czym westchnęła głośno, wznosząc oczy ku niebu.

    - Czyli wyszłam u pana na osobę, powiedzmy delikatnie, niezbyt poważną…
    - To przesada. Miałem przyjemność rozmawiać już z panią i wnioski wtedy wyciągnąłem zupełnie inne.
    Dorotka nie wyglądała na przekonaną.
    - Mam nadzieję, że nie sądzi pan, abym pozwoliła komukolwiek innemu na takie zachowanie w moim własnym gabinecie. Nic to, wracamy do rzeczywistości. Tomek, może pojedziesz już po dzieci, co? Idź już!
    - A ty o której wrócisz?
    - Nie wiem. Chcę jeszcze poznać perspektywy rozwoju detalu, które pan dyrektor był uprzejmy opracować, a potem muszę skontaktować się z prezesem Bernetem…
    - Mam lepszą propozycję.
    - Jaką?
    - Przecież rozmowa o detalu bez Romka jest niepełna.
    - Guzik prawda! – zirytowała się. – Chcę poznać stanowisko pana dyrektora właśnie bez skażenia go poglądami Romka To, że przyjdzie potem poskładać wszystko w jedną całość, jest zupełnie inną kwestią, nie wolno tego mieszać! To będzie później zadaniem całego zarządu.

    - Dobrze, to jest jakiś pomysł. Ale porozmawiać z Bernetem możesz w domu. Ja się zajmę chłopcami, żeby ci nie przeszkadzali, a wieczorem zostawimy z nimi Helenę i urwiemy się gdzieś na kolację przy świecach… Co ty na to? Odpoczniesz trochę, potańczymy…
    Spojrzała na mnie i zauważyłem, że uśmiecha się pod nosem.
    - Miewasz całkiem niezłe pomysły – przyznała. – Gdzie mnie zaprosisz?
  • #14
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Gdzie tylko zechcesz, byle nie do „Talizmana”!
    - Dlaczego nie? To jest restauracja na poziomie – wtrącił Larczyk, a wtedy Dorotka roześmiała się na głos.
    - Tak, wiemy o tym. To nasz ulubiony lokal, ale nie na dziś. Bywa pan tam?
    - Owszem, byłem kilka razy, ma całkiem dobrą kuchnię.
    - Panie Robercie, w takim razie urządzimy w niej wieczorne party dla integracji nowego zarządu. Już po jego wyborze, powiedzmy w sobotni wieczór, odpowiada panu?
    - Czemu nie od razu w piątek?
    - Może będzie i w piątek, tego dowiem się dopiero po rozmowie z prezesem Bernetem. Jeszcze nie znam całego scenariusza posiedzenia Rady, nie wiem jak długo pozostaną goście, to wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin.
    - Rozumiem, ma pani rację.

    - To co – zwróciła się do mnie. – Propozycja została przyjęta z uznaniem, a teraz jedziesz grzecznie do szkoły, zabierasz chłopców, a ja dołączę do was najszybciej jak będę mogła.
    - A może trzeba zarezerwować gdzieś stolik, nie uważasz?
    - Uważam. No cóż… Nie mam nawet asystentki, a ktoś to zrobić musi. Nie tylko dzisiaj.
    - Słoneczko… – zrozumiałem, że usiłuje teraz upiec kilka pieczeni naraz.
    Odpowiedziała dobrze mi znanym, figlarnym uśmieszkiem.
    - No, chyba że się dogadamy…
    - Dzisiaj wieczorem?
    - A skądże! Wieczorem, to na pewno się dogadamy, w to nie wątpię i tobie też wątpić nie radzę.
    Zrozumiałem jej zawoalowaną sugestię i roześmiałem się.
    - A weź ją sobie.
    - Trzeba było tak ze mną od początku! – uśmiechała się zwycięsko. – Patisson może być?
    - Oczywiście.
    - Więc działaj. Wierzę w ciebie! – pocałowała mnie symbolicznie, po czym natychmiast się odsunęła. – Czyli jedziesz teraz do szkoły? – jej głos przybrał oficjalny ton.
    - Owszem.
    - Niech pan Kazimierz czeka na mnie już za godzinę, przekaż to Kasi.
    - Dobrze. Do zobaczenia, panie dyrektorze! – podszedłem do niego z wyciągniętą ręką.
    - Do widzenia! – uśmiechnął się, wstając i oddając uścisk. – Ech, skomplikowane jest życie…

    - Przepraszam, że zapytam, pan jest żonaty, prawda?
    - Tak, moja żona uczy chemii w szkole średniej, ale teraz jestem już dziadkiem, więc takie sytuacje są dla mnie nieco archaiczne. Ja już zapomniałem, jak się wychowuje dzieci.
    - Tomkowi też się tak kiedyś wydawało – zauważyła Dorotka ze śmiechem. – Nic to, panie dyrektorze, wracamy do pracy. Może wyszłam dzisiaj w pana oczach na niezbyt solidną białogłowę, ale to jedynie epizod, gdyż tylko z dyrektorem własnego gabinetu nie potrafię sobie poradzić. Z innymi osobami radzę sobie doskonale, mogę pana o tym zapewnić.
    - W to akuratnie nie wątpię, gdyż zebrałem o pani odrobinę informacji w serwisach gospodarczych i finansowych. Ciekawym zagadnieniem jest jednak to, że nie natknąłem się na informację, iż jest pani mężatką. W dodatku, te różne nazwiska niczego przecież nie sugerują. O panu dyrektorze Baryckim też jest niewiele. Pan ma jakąś firmę?
    - Miałem. Dawne dzieje…
    - Czyli jednak. Sieć o nikim nie zapomina! – westchnął filozoficznie.
    - Panowie, proszę! Wystarczy na dziś!
    - Tak jest, pani szefowo! Czekam na ciebie z utęsknieniem!
    - Nie zapomnij o rezerwacji! – pogroziła mi palcem.
    - Nie śmiał bym!
    - Kochany jesteś, ale zmykaj już.
    - Pa! Czekam.
    - Tomek, proszę! – zirytowała się.
    - Do widzenia! – zawołałem i słuchając adekwatnej odpowiedzi Larczyka, opuściłem gabinet.

    Tak więc, brak asystentki wychodził na wierzch już pierwszego dnia, takie sprawy należały przecież do jej obowiązków. Zarezerwowanie stolika na wieczór, ustawienie kierowcy… Przecież nie będę głosował przy ulicy na taksówkę, skoro mamy do dyspozycji wypasionego mercedesa wraz z kierowcą!
    Prawdę mówiąc, pan Kazimierz, służbowy kierowca Dorotki, poznany przez nas dawno temu, mógł się u nas czuć niczym pączek w maśle. A dawną znajomość i moją do niego słabość, wykorzystywał do granic. Na jego szczęście, był przy tym absolutnie lojalny i dyskretny, chociaż początkowo miałem pewne wątpliwości, czy nie będzie nadużywał mojego zaufania. Jednak jak dotychczas, nic na to nie wskazywało, sprawował się doskonale.

    O sugestii Lidki, podczas naszej pamiętnej wyprawy do Białegostoku, nie zapomniałem. Dorotka także zaakceptowała wersję z oddzielnym, służbowym kierowcą. Więc kiedy zadzwoniłem do niego, przypominając sytuację jak to wymykaliśmy się z „Patissona” do „Talizmana”, roześmiał się tylko i po kilkudziesięciu minutach zjawił się u mnie w gabinecie.
    Zdumiony i zaskoczony, gdyż ochrona dostarczyła go do mnie bezpośrednio, nie mógł uwierzyć w to co widzi. Jeszcze bardziej zdziwiła go moja propozycja, żeby został etatowym kierowcą Dorotki, przy czym poprosiłem go, aby doradził mi wybór odpowiedniego samochodu marzeń. Nie ograniczając go przy tym ani ceną, ani dostępnością marki.
    Widziałem jak wtedy zagrały w nim emocje i o ile wahał się z przyjęciem etatu, to pokusa zasiadania za kierownicą takiego pojazdu, który sobie sam wymarzył, okazała się silniejsza, mimo że auto nie było przecież jego własnością! Trafiłem tutaj w jego czuły punkt!

    Przyjął wtedy propozycję pracy, sam dopieścił całe nasze zamówienie, które złożyliśmy w zaprzyjaźnionym salonie, serwisującym nasze jeepy i po trzech tygodniach, super luksusowy mercedes został przez nas odebrany.
    Widziałem jego błyszczące oczy, kiedy pierwszym razem z dumą otwierał drzwi przed Dorotką, po czym wręcz obiegł mercedesa, aby zasiąść za kierownicą. Tylko białej czapki mu brakowało, nie różniłby się niczym od dawnego lokaja.
    Niestety, zapału wystarczyło mu na zaledwie na kilka tygodni. Przyszedł kiedyś do gabinetu w środku roboczego dnia, smutny i oklapły, by oznajmić, że się u nas dusi. I kiedy wyłuszczył wszystkie swoje żale, musiałem mu przyznać rację.

    Jego praca była nudna i nieciekawa. Rano przyjeżdżał swoim samochodem do garażu naszego apartamentowca, zostawiał go, przesiadając się do mercedesa, a następnie wiózł Dorotkę do banku. Potem przeważnie się nudził, czekając na jakieś dyspozycje. A tych najczęściej nie było. Dorotka nie tak znów często wyjeżdżała, więc Kazimierz czekał na popołudnie, żeby odwieźć ją z powrotem, zabrać swoje auto i pojechać do domu.
    Zapytałem go wtedy, czy chce zrezygnować z pracy, ale zaprotestował. Oznajmił, że przecież jest mu u nas dobrze, żadnej podwyżki nie chce, ceni nas i szanuje. Jednak on zrobiłby to inaczej, bo jeśli nie będzie jeździł, czeka go jakiś uwiąd starczy. Dlatego marzy, żebym się zgodził na jego wariant swojego zatrudnienia, po czym przedstawił całą sytuację tak, jak on ją widzi.
  • #15
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Rozumiał, że mercedesem nie może dysponować tak jak chce i tego tematu nawet nie poruszał. Zaproponował natomiast, że na parkingu bankowym zostawi swoją taksówkę i jeśli nie będzie w jakimś dniu potrzebny do popołudnia, to po prostu wyjedzie nią w miasto.

    Oczywiście, wszystkie wyjazdy będzie uzgadniał z asystentką, bo już wiedział, że to Joasia ma najlepsze informacje o harmonogramie zajęć Dorotki, a ponadto przyrzekał, że nie będzie brał żadnych dalekich kursów. Więc jeśli pojawi się nagła potrzeba, postara się niezwłocznie przybyć na miejsce.
    W zamian zaoferował swoje usługi, oczywiście w ramach etatu, przy ewentualnych wyjazdach weekendowych, wieczornych i tym podobnych. Po prostu stawiał się do pełnej, całodobowej dyspozycji, bez dodatkowej zapłaty. Oczywiście w sytuacjach doraźnych.

    Zapytałem go wtedy o relacje rodzinne, jednak zapewnił , że żona dawno pogodziła się już z takim trybem jego pracy. Pieniędzy nie żałuje ani jej, ani dzieciom, jego pasją jest kręcenie kierownicą, więc na alkohol wydaje niewiele. Pije rzadko, chociaż wtedy sobie nie żałuje. Dlatego jego rodzina na takiej umowie nie ucierpi, wręcz odwrotnie. On przestanie być rozdrażniony i harmonia będzie jeszcze lepsza.

    Cóż było robić! Zgodziłem się wtedy na takie rozwiązanie, zastrzegając jego czasowy okres obowiązywania i nie konsultując decyzji nawet z Dorotką. Dopiero później o wszystkim jej powiedziałem. I, o dziwo, ta umowa zadziałała! Kazimierz solidnie dbał o swoje obowiązki, nie przedkładał swoich interesów nad nasze i zawsze był do dyspozycji wtedy, kiedy była taka potrzeba.
    Przy okazji znosił nam różne plotki i ciekawostki z miasta, zasłyszane u kolegów oraz swoich pasażerów. Wieści, których byliśmy pozbawieni, prowadząc życie nieco odizolowane od miejskiej społeczności. Dlatego też, ten niby czasowy układ nadal trwał i nic nie wskazywało, żeby coś miało go przerwać.

    Sekretariat pracował normalnie.
    - Pani Kasiu! – przystanąłem obok boksu dziewczyn. – Pan Kazimierz musi wiedzieć, że to do pani powinien się teraz zgłaszać po dyspozycje.
    - Już wie. Niedawno dzwonił i mu to przekazałam.
    - Gdzie teraz jest?
    - Chyba na dole.
    - Proszę do niego zadzwonić, niech się u mnie zaraz pokaże.
    - Może Agnieszka zadzwoni? – spojrzała na mnie bezradnie, widocznie dezorganizowałem jej jakąś pracę.
    - Sorry, Winnetou! – roześmiałem się. – Sam zadzwonię, tylko wpuśćcie go do mnie jak tylko przyjdzie.
    - Ja zadzwonię! – druga z kobiet już wybierała numer. Nie było sensu się z nią spierać.

    Kazimierz zameldował się po kilku minutach. Przywitałem się z nim jak ze starym kumplem, gdyż był jednym z nielicznych pracowników, którzy mieli za nic moje stanowisko służbowe. Natomiast budziłem jego uznanie swoim zachowaniem i swoimi decyzjami. Ja z kolei, chociaż widywałem go rzadko, wciąż pamiętałem, że jego umiejętnościom powierzam niemal codziennie swoje szczęście, w osobie Dorotki.
    - Witam pana Kazimierza! – podałem mu rękę. – Dawno pana nie widziałem!
    - Dawno, bo wczoraj – zaśmiał się, odwzajemniając uścisk.
    - Co słychać po wyprawie nad jezioro? Żona nie złożyła jeszcze pozwu o rozwód?
    - A z kim jej będzie lepiej? – nie przestawał żartować. – Panie dyrektorze, kobiety są bardzo interesowne w dzisiejszych czasach. Jeśli jest kasa, to i licealistek wokół masa!
    - Aż tak?
    - Szkoda gadać! – machnął ręką pogardliwie. – Ku czemu ten świat zmierza, to ja już sam nie wiem. Pani prezes jeszcze pracuje? – raczej się upewniał niż zapytał.

    - Tak, rozmawia z nowym członkiem zarządu, bo w piątek czeka nas mała rewolucja. Panie Kaziu, ale ja z panem nie o tym chciałem porozmawiać.
    - Są jakieś skargi na mnie? – zdziwił się.
    - Nie. Nie o to chodzi – zapewniłem go spokojnym głosem. – Mam do pana dwie sprawy. Po pierwsze, potrzebujemy pana na dzisiejszy wieczór, a po drugie, może zna pan jakiś dobry lokal? Powiedzmy najlepszy o jakim pan słyszał, żeby zjeść w nim kolację. Słyszał pan coś o takim?
    Zapadła cisza, którą przerwał po dłuższej chwili.
    - No cóż, słowo się rzekło, kobyłka u płota…
    - Nie rozumiem.
    - Nic to! Będę o wyznaczonym czasie.
    - Więc skąd takie milczenie?
    - A tam, umawiałem się ze szwagrem na wieczorne piwo, ale on poczeka. Skoro jestem potrzebny, to będę.

    - Może weźmiemy taksówkę? – zaproponowałem rozjemczo.
    - Tego mi pan nie zrobi! – zaprotestował. – Jeszcze jakby pan takiemu powiedział, że ja tu pracuję, a państwo jeździcie taksówką, to by mnie wyśmiali w całej Warszawie! Nie, nie ma mowy. Będę o czasie!
    - A wie pan o jakimś dobrym miejscu? Nie musi być horrendalnie drogie, chociaż pan wie, że stać nas na wszystko. Ale ma być dobra kuchnia. No i tańce, nie mówiąc już o eleganckiej obsłudze.
    - Szefie… – popatrzył na mnie. – Da mi pan trochę czasu?
    - Ma pan do samego wieczora – uśmiechnąłem się. – W rezerwie pozostaje Patisson, jeśli nie znajdzie pan czegoś ciekawszego, dobrze?
    - Spróbuję – westchnął. – Wbrew pozorom, nie jest tak łatwo utrafić w gust. Kuchnie włoskie, francuskie, chińskie, meksykańskie, wietnamskie i diabli wiedzą jakie! My tam z nich nie korzystamy, słyszymy tylko co mówią klienci.
    - To od razu odpada – oświadczyłem. – Żadnej egzotyki, nie dzisiaj! Ma być dobra kuchnia, raczej uniwersalna. A jeśli już z jakimś akcentem, to z powodu umiejętności szefa kuchni, a nie nazwy lokalu.
    - Pojąłem. Szefie, znam takie jedno miejsce, restauracja nazywa się „Teddeo”. Ja tam oczywiście nie byłem, ale klientelę ma wybraną i z najwyższej półki.
    - Niczego więcej pan nie wie? Szefowa nie lubi dziennikarzy.
    - Nie, nie wiem. W komputerze są same ogólniki, ale są również numery telefonów.
    - Ano zobaczmy co to jest – podszedłem do biurka i wystukałem nazwę w wyszukiwarce.

    Wyglądało zachęcająco. Strona nie epatowała wielką ilością reklamowych przymiotników i bardzo dyskretnie oznajmiała o kosztach, podając je tylko w odniesieniu do niektórych kategorii ekskluzywnych dań. Od razu się zdecydowałem.
    - Proszę poczekać, spróbuję się do nich dodzwonić.
    Rezerwacja stolika nie przysparzała problemów, rozstałem się więc z panem Kazimierzem już konkretnie umówiony. A w domu, pani Helena bez śladu niechęci przyjęła wiadomość, iż zostawiamy chłopców pod jej opieką.

    - A niby na co macie czekać? Pora korzystać z tego co jest teraz. Ono się już nie powtórzy! – oznajmiła troskliwie, porzucając na moment swoje kuchenne zajęcia. – Dzieci będą ze mną bezpieczne, bawcie się zatem dobrze! A tak w ogóle, powinien pan częściej o tym pomyśleć! – dodała jeszcze, wracając do swoich, kuchennych zajęć.
  • #16
    Bieda z nędzą
    Level 35  
    Powiem prawdę, że mam jakieś reminiscencje; wszystko to już widziałem; choć tekstu było mniej, ubogaciłeś to; szacunek za kolorystykę. To był jakiś niemiecki pornuch z lat '80.
  • #17
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Bieda z nędzą wrote:
    Powiem prawdę, że mam jakieś reminiscencje; wszystko to już widziałem; choć tekstu było mniej, ubogaciłeś to; szacunek za kolorystykę. To był jakiś niemiecki pornuch z lat '80.


    Nie oglądałem, a szkoda. :D
  • #19
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Usiadłem na stołku przy wyspie dzielącej kuchnię od salonu i sącząc wodę mineralną, przyglądałem się jej precyzyjnym i niesłychanie skoordynowanym ruchom w tej, nie tak znów wielkiej przestrzeni, w której zorganizowała swoje miejsce pracy. Pomyślałem, że nasi telewizyjni kucharze mogliby się jeszcze u niej niemało nauczyć. Tu nie było żadnych zbędnych gestów, wszystko co potrzebne miała pod ręką, a jednocześnie nie było niczego, co by jej przeszkadzało. Tysiące godzin praktyki, miały jednak swoją wartość.
    - Panie Tomaszu, proszę mnie nie podglądać! – zaprotestowała nagle.
    - Ech, pani Heleno, dlaczego wciąż to samo? – zapytałem. – Pani mogłaby być świetną mistrzynią i nauczycielką fachu. Wręcz aktorką.
    - Nie będę żadną aktorką. I nikogo nie będę uczyła, a tym bardziej pana – protestowała bez przekonania, nie pierwszy raz zresztą, co wciąż mnie bawiło. Moje starcia z nią przy wyspie były dość częste i wciąż nie ustępowała ani na jotę.

    Czas, kiedy z dużą sympatią przyjmowała moje opowieści, jak to w Moskwie gotowaliśmy wieczorami wspólnie z Anią, albo nawzajem coś dla siebie, minął bezpowrotnie. Teraz, według niej, powinienem o tym zapomnieć, bo moim powołaniem nie jest kuchnia.
    Owszem, wysłuchiwała moich pochwalnych ocen jej posiłków, ale zdradzać mi tajemnic ich przygotowania zupełnie nie zamierzała. I nic nie było w stanie zmienić jej stanowiska, nawet prośby Dorotki.
    Już dawno oznajmiła, że nie wypada, aby głowa rodziny zaglądała do garnków i tego stanowiska twardo się trzymała. Mogłem ją prosić, łasić się, kombinować, to wszystko pozostawało bez echa. Była nieugięta i za nic miała nawet moje, zupełnie jawne próby przekupstwa. Wciąż nie wiedziałem co tak naprawdę jadamy, bo znałem tylko piękne i wymyślne nazwy potraw, które dowolnie im nadawała, niczym w wykwintnej restauracji. Ale co się za tymi nazwami kryło, często pozostawało dla mnie tajemnicą.

    Dorotka też tego nie wiedziała, jednak nie zaprzątała sobie głowy w najmniejszym stopniu. Nie tylko w tym temacie ufała Helenie niemal bezgranicznie. Bardziej niż siostrze, bardziej niż matce, nawet bardziej niż Lidce i podejrzewałem, że bardziej niż mnie. Otwarcie nie chciała się do tego przyznać, tego tematu nie poruszały, tym niemniej fakty nie pozostawiały tutaj żadnych wątpliwości. Byłem w tym domu owszem, najważniejszym mężczyzną, ale to Helena, chociaż na pozór forowała mnie nieustannie, wciąż pozostawała w całkowitej więzi z Dorotką. Działały obydwie niczym idealny mechanizm. Dokładnie nasmarowany, bez żadnych tarć i zgrzytów, doskonale się rozumiejący i nawzajem uzupełniający. Nie potrzebujący też zbyt wielu słów.
    To z Heleną Dorotka konsultowała czasami swój wygląd i ubiór, przeważnie z nią uzgadniała swoje stylistki, czy też manikiurzystki, nie wspominając już o sprzątaczkach albo personelu technicznym. To Helena miała tutaj głos decydujący i bez jej akceptacji nikt do mieszkania nie wszedł. Zarówno tutaj, jak i w Podkowie.

    Kilka miesięcy temu spodobały się jej dwie młode Białorusinki, Nina i Oksana, które Liman przysłał do sprzątania. Czym się dla niej tak zasłużyły, tego nie wiedziałem, w każdym razie szybko zmusiła Lidkę, aby załatwiła im pozwolenie na pracę, no i teraz pracowały już tylko u nas. Przy czym to Helena decydowała ile i kiedy mają pracować, co mają robić, oraz jaką mają dostawać zapłatę. Lidka musiała też wynająć im mieszkanie w swoich pracowniczych zasobach mieszkalnych, a ja kupić nie tak znów długo używaną astrę, aby miały czym dojeżdżać.
    Szybko też okazało się, że wożą Helenę po zaopatrzenie do Talizmana, gdzie Baśka wysyłała dla nas z Czyżyn nie tylko ryby, oraz po warszawskich sklepach z niby zdrową żywnością. A także spędzają u nas o wiele więcej czasu niż potrzeba, towarzysząc Helenie niemal całymi dniami. O co tutaj chodziło, nie miałem zielonego pojęcia, jednak Dorotka w pełni to aprobowała. Kilka razy zastaliśmy je po powrocie i naprawdę, pracownicy banku chcieliby zapewne, aby traktowała ich tak łaskawie, jak te dwie dziewczyny.

    Owszem, głupie nie były. Obydwie nie miały jeszcze trzydziestu lat i jak nam powiedziały, poznały się w szkole powszechnej gdzieś za Grodnem, w której Nina, absolwentka akademii wychowania fizycznego, prowadziła zajęcia sportowe. Natomiast Oksana ukończywszy w Mińsku pedagogikę, uczyła języka rosyjskiego. Razem też doszły do wniosku, że kariery tam nie zrobią i zdecydowały się na wyjazd do Polski, wybierając posady sprzątaczek. No i miały niesamowite szczęście, że trafiły na Helenę. A może nie było to szczęście?

    Kilka razy, co też zainicjowała Helena, zostały u nas na obiad. Dorotka traktowała je wtedy bardzo uprzejmie, usiłując rozmawiać z nimi po rosyjsku i śmiejąc się, że bardzo jej się przydadzą takie lekcje. Oprócz dwukrotnego, krótkiego pobytu w Moskwie, nie miewała kontaktów z żywym językiem i zapominała nawet tego, czego się wcześniej nauczyła. A że chłopcy niewiele wtedy rozumieli z naszych dialogów, podjęliśmy decyzję, aby od września zaczęli naukę języka rosyjskiego, co Oksana przyjęła z dużym entuzjazmem.
    Nina natomiast pozwoliła sobie na kilka uwag dotyczących wyposażenia naszej siłowni w Podkowie, co Dorotka równie szybko wykorzystała, proponując jej opracowanie i wprowadzenie kompleksowych zmian. Dziewczyny poczuła, że złapała wiatr w żagle i wcale się nie myliła. Helena z miejsca przyklasnęła naszym postanowieniom. Była zadowolona, że wykorzystujemy je bardziej zgodnie z kwalifikacjami, nie tylko do robienia porządków.

    Zastanawiałem się czasami, czy to nie jest jakaś próba dla mnie. Dziewczyny były młode, atrakcyjne, wysportowane a także inteligentne. Dość często je spotykałem, bo wracałem do domu zazwyczaj wcześniej niż Dorotka. Jednak nigdy nie pozwoliłem sobie wobec nich na żadne poufałości. Owszem, witałem się z nimi sympatycznie i zawsze, trochę grzecznościowo oraz jakby po amerykańsku, pytałem jak im leci. Ale na takich zdawkowych sloganach nasze rozmowy przeważnie się kończyły.

    One też się zorientowały, że ich obecność ani mnie nie drażni, ani zbytnio nie interesuje, więc nie poświęcały mi zbyt wiele czasu. Nie zauważałem też żadnych takich powłóczystych spojrzeń, ani prób wpychania nosa w nie swoje sprawy, dlatego też z dużym spokojem tolerowałem zachciankę Heleny, nie widząc w niej żadnego dla siebie zagrożenia.

    Więź pomiędzy Heleną i Dorotką uwidaczniała się szczególnie niektórymi wieczorami, kiedy chłopcy już spali. Dorotka inicjowała wtedy wieczór na stołkach przy wyspie, lub na fotelach w salonie.
    Sączyliśmy wtedy różne alkohole, przygotowywane przez Helenę, rozmawiając o wszystkim i o niczym, chociaż nierzadko opowiadaliśmy jej nasze przygody sprzed lat. Helena pytała mnie czasami o różne sprawy z przeszłości, ale tak ogólnie. Szczegóły mojego pożycia z Martą omijała szerokim łukiem. Raczej interesowała się tym gdzie pracowałem, jak wyglądało nasze miasto, jak przebiegało wychowywanie dzieci, jak się uczyły…
    Ciekawiła ją na przykład moja poprzednia praca w Moskwie i przez kilka wieczorów musiałem jej opowiadać jak to miasto wygląda, jak żyją tam ludzie, jak radziłem sobie sam i podobne. Czasami wracała do niektórych tematów na następnych spotkaniach, pytając o jakiś drobiazg. Na przykład kto u nas w domu odwoził dzieci do przedszkola i tym podobne, według mnie nieważne sprawy.

    Jednak sama nigdy nie powiedziała niczego, co pozwoliłoby mi poznać jej przeszłość. O sobie mówiła wyłącznie historyjkami z czasów, kiedy pracowała już w Czyżynach, oraz te późniejsze, a ja nigdy nie miałem odwagi zapytać ją wprost o przeszłość. Miałem wrażenie, że samo zapytanie byłoby wobec niej bardzo nieeleganckie, więc dałem sobie spokój. Czekałem, aż kiedyś sama się otworzy. Nic jednak dotąd nie wskazywało, że się doczekam. I tak naprawdę, to losów Heleny nie znałem.
    Kiedyś zapytałem o to Dorotkę, ale spojrzała na mnie zdumiona.
    - A jakie znaczenie ma dla nas przeszłość Heleny? – wzruszyła ramionami. – Nie znam jej. Nigdy mi o tym nie mówiła, czyli doszła do wniosku, że nie jest to niezbędne w naszych relacjach. A ja nie mam zamiaru nie sypiać z tego powodu.
    Cóż, pozostało mi tylko pójść w jej ślady

    „Teddeo” powitało nas dużym, kolorowym neonem, umieszczonym nad oknami lokalu, co niezbyt mi się spodobało. Lokal dużej klasy nie powinien mieć takiej przesadnej reklamy wizualnej. Ale pal sześć, można było nie zaprzątać sobie tym głowy. Bo nastroje mieliśmy znakomite.
    Dorotka, tym razem założyła małą czarną i prezentowała się w niej szałowo. Zresztą, zastanawiałem się kiedyś, czy cokolwiek byłoby w stanie zepsuć jej figurę i urodę. Porzekadło, że suknia zdobi człowieka, w jej przypadku nie działało. Byłem wręcz pewny, że nawet w zwyczajnym worku jutowym, z otworem wyciętym na głowę, prezentowałaby się równie elegancko co w wytwornej sukni i nikt nie miałby wątpliwości z kim ma do czynienia.
    A jednak…
  • #20
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    W drzwiach powitano nas z pełną maestrią i zaraz potem zaoferowano… stolik tuż przy wejściu na salę. Z towarzystwem wszystkich osób, korzystających z drzwi. Dorotkę aż cofnęło na taką propozycję, a ja wtedy uzmysłowiłem sobie, że zamawiając miejsce, nie postawiłem żadnych warunków.
    - Pan chyba sobie żartuje! – Dorotka zwróciła się do naszego cicerone.
    - Przepraszam panią, ale miejsce odpowiada warunkom zamówienia – giął się w ukłonie, próbując tłumaczy swoją sytuację. – Mamy naprawdę mnóstwo chętnych, więc proszę się decydować! – rzucił mało uprzejmym tonem.
    Pewnie liczył, że nas przestraszy.

    - Zdecydowałam, proszę pana. Zaoferujcie to śliczne miejsce innym chętnym – rzuciła. – Dziękujemy za przyjęcie i nie omieszkamy zrobić wam za to odpowiedniej reklamy. Tego może być pan pewien! – odwróciła się i biorąc mnie pod rękę, ruszyła do wyjścia.
    Nasz przestraszony kelner kilkukrotnie spojrzał w stronę baru niepewnym i bezradnym wzrokiem i chyba zwrócił na siebie uwagę szefostwa, bo zauważyłem, że ku nam skierował się jakiś człowiek.
    - Proszę państwa! – zawołał w naszym kierunku, jednak nikt go już nie słuchał.

    Nieoczekiwanie, tuż przy drzwiach wejściowych, jakiś przechodzący typ, schwycił Dorotkę w talii. Już miałem wyprowadzić prawy prosty, kiedy doszło do mnie to co mówi, a mówił po angielsku.
    - Lady Dorota, co za spotkanie! Dobry wieczór, będę szczęśliwym człowiekiem!
    - Harry, witaj! Skąd się tutaj wziąłeś?
    Dorotka zatrzymała się oddychając z ulgą, rozluźniona i zadowolona. Wtedy go poznałem. Zrozumiałem, że jego zaczepka nie była niegrzecznością, nie miał takiego zamiaru. Po prostu chciał zwrócić na siebie jej uwagę w przyćmionym, słabym świetle wieczoru. Widocznie wcześniej go nie zauważyła.
    - To nie ja, lecz my! – śmiał się. – Świętujemy nadejście lata, bo już tak nieco nudno, ciągle we własnym sosie… a ty już wychodzisz?
    - Niestety. Zaoferowano nam najgorszy stolik na sali, poszukamy więc lepszego lokalu. Ten nam nie odpowiada.
    - Żartujesz! Odważyli się ciebie obrazić? Biedni nieszczęśnicy. Zatem więcej tutaj już nie zaglądniemy, ale dzisiaj zapraszam do nas! Mamy tutaj swój ekskluzywny room…
    - A zauważyłeś, że nie jestem tutaj sama, lecz w towarzystwie męża? Męża formalnego!
    Dopiero wtedy się rozejrzał.
    - Tommy, dobry wieczór! – rzucił, wyciągając do mnie dłoń i uśmiechając się od ucha do ucha. – Jesteście małżeństwem? Naprawdę? Gratuluję!

    Nie znałem jego stanowiska w ambasadzie, ale był ode mnie młodszy i nieco zdziwiło mnie to odezwanie się do mnie po imieniu. Pierwszy raz widziałem go w Pokrzywnie, kiedy jeszcze gościł ich John, a potem spotykaliśmy się kilka razy w szkole, lecz niewiele rozmawialiśmy. Ale niech tam, przynajmniej pamiętał moje imię.
    - Cześć, Harry! Jak ci się powodzi w Polsce? – zapytałem po polsku.
    - Świetnie! Jak sam widzisz! – roześmiał się teraz na całą szerokość ust. Był już wyraźnie wstawiony. – Tommy, zapraszam was do naszej kompanii. Chodźcie do nas, będzie weselej!
    W międzyczasie, podszedł do nas jakiś ważniejszy kierownik sali i zginając się w ukłonie, zaproponował inny, według niego lepszy stolik. Ale zanim zdążyliśmy zareagować, Harry zrobił to za nas, przemawiając przy tym niezłą polszczyzną.
    - Człowieku, jak ty śmiałeś obrazić swoją durną propozycją naszą damę, panią prezes najlepszego amerykańskiego banku! Gdzie wy macie oczy i nos! Zejdź mi z drogi i niech jutro zjawi się u mnie wasz szef w pokutnym wdzianku z Canossy, a teraz się wynoś! Państwo są naszymi gośćmi!

    Człowieka normalnie zatkało, stał nie wiedząc jak zareagować, a Dorotka spojrzała na mnie, podnosząc pytająco powieki. W odpowiedzi mrugnąłem oczami, a wtedy pozwoliła by Harry ujął ją pod rękę. Razem przedefilowali poprzez jakiś korytarz, aż znaleźliśmy się w wydzielonym saloniku, który, o dziwo, niemal sąsiadował z główną salą restauracyjną. Ale o tym przekonałem się dopiero później.

    Biesiadników przy stole było nie tak wielu, wszystkiego dziesięć, może dwanaście osób i co ciekawsze, było tu dwoje wychowawców naszych chłopaków. To od razu poprawiło mi nastrój, przynajmniej miałem paru znajomych z widzenia. Przywitałem się z nimi, potem z pozostałymi siedzącymi za stołem i spojrzałem w stronę tych, którzy otoczyli Dorotkę.
    Dopiero wtedy zauważyłem Marka, poznanego na lotnisku Szeremietiewo w Moskwie. Już się przywitał z Dorotką, już się w nią wpatrywał…
    - Hallo, Mark! – podszedłem bliżej i uśmiechając się do niego.
    - Hallo! – wyciągnął rękę. – Kogo ja widzę! – powiedział głośno po angielsku. – To ty nie jesteś w Moskwie?
    - Nie mów, że się mnie przestraszyłeś – odparłem wymijająco.
    Dorotka włączyła się w nasz dialog.
    - Mark, chciałam ci przedstawić mojego obecnego męża!

    Gość zamrugał powiekami. – Przecież my się znamy! – odparł, niemal niezmieszany.
    - Znacie się, jednak wtedy Tomek jeszcze nie był moim mężem – uśmiechnęła się do niego znacząco. – Ale teraz już jest. A ty jesteś tutaj sam, czy z kimś? – zapytała, niemal opierając się o mnie, a wtedy położyłem dłoń na jej talii.
    - Sam, ciągle sam – westchnął smutno. – Nic to, najwyżej będę miał jutro mniejszą wydajność w pracy.

    Tak to, nasza romantyczna kolacja we dwoje, zakończyła się zbiorową imprezą. W polsko – amerykańskim stylu. Niby w saloniku był ogólny stół, jednak początkowo wszyscy pili wyłącznie drinki, a jedzenia było tyle co kot napłakał. No i towarzystwo gdzieś się szwendało. Dopiero po jakimś czasie przekonaliśmy ich, aby zrobić imprezę bardziej po polsku. Zamówiliśmy wtedy uczciwe jedzenie, normalną żubrówkę i wykwintnego szampana, martini zaś zeszło na drugi plan.

    A na koniec okazało się, że zostałem fundatorem ich spotkania, bo cały rachunek, na wyraźne życzenie Dorotki, zapłaciłem po cichu swoją kartą. No cóż, oni mieli może władzę i stanowiska, ale pieniędzmi nie mogli się z Dorotką równać. Przecież gdyby byli milionerami, nie przyjeżdżaliby do pracy w Polsce, to było oczywiste.
    W dodatku, już na pożegnanie, Dorotka zaprosiła ich do wznowienia wakacyjnych pobytów w Pokrzywnie, chociażby dla gry w golfa, co przyjęto z entuzjazmem i solennie obiecano nam odwiedziny podczas wakacji. A w okolicach pierwszej po północy, byliśmy już w domu.

    Dorotka była zadowolona ze spotkania, a i ja nie miałem powodów do narzekań. To było zupełnie dziwne, zupełnie nie polskie, że traktowano mnie tam tak, jak wcześniej Johna. Czyli z pełnym szacunkiem i życzliwością. Dla nich nie byłem żadnym pariasem, któremu udało się usidlić Dorotkę, którą zresztą podziwiali niczym wzorzec metra z Sevres. Bo, skoro Dorotka mnie wybrała, byłem wystarczająco dobrym dla nich partnerem. Zarówno do rozmów, jak i do zabawy.
    Mało tego, w pewnych sprawach próbowali mnie traktować niemal jak autorytet, co lekko mnie bawiło. Moje niektóre, mało powściągliwe oraz żartobliwe opinie o pewnych bieżących wydarzeniach politycznych, czy też gospodarczych, przyjmowano z zupełną powagą, chociaż czasami wręcz cytowałem niektóre teksty z naszych kabaretów. Wyszło na to, że kiepsko znali polską myśl artystyczno – polityczną, szczególnie tę dawniejszą, co im pod koniec imprezy zarzuciłem, sugerując sięgnięcie do źródeł. Obiecali na pożegnanie, że tak zrobią.

    Rozmyślałem o wszystkim już podczas drogi do domu. Wprawdzie Dorotka większość czasu poświęciła tego wieczoru tamtym, swoim wielbicielom i rozmówcom, jednak nie mogłem mieć o nic pretensji. Zachowywała się przez cały czas lojalnie i odpowiedzialnie. Nie znikała mi z oczu, a że mało potańczyliśmy… trudno! Nie zawsze jest tak, jak się zamarzy.
    Za to później, już w sypialni, było jak dotąd. Fantastycznie i bez zarzutu. Tylko czasu na sen zostało nam nie tak wiele, no i rano pan Kazimierz musiał wyjątkowo wieźć nas wszystkich. Nie odważyłem się wsiadać za kierownicę.
  • #21
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Następny dzień miał mi w pracy minąć niczym sen. Nieco zmęczony i niewyspany, zamierzałem go tylko przetrwać, gdyż Dorotka spędzała wtorki w departamencie wschodnim, rozstrzygając rekomendacje i zmiany ratingów, oraz inne problemy firm z tego obszaru Europy. A ja bardzo rzadko tam zaglądałem. Z nikim też nie miałem bliższych kontaktów, nawet z Dorotki zastępcami. Tym bardziej, że byli nimi Austriak i Słoweniec czy też Chorwat.
    Jakoś nie doszło do nawiązania z nimi konkretnej znajomości, mimo że na początku zamierzałem poznawać tematykę pracy departamentu. W końcu kiedy jeszcze pracowałem w Moskwie, byłem w nim maleńkim trybikiem. To moje opinie wpływały w jakimś sensie na ogólne oceny, to moja praca była wtedy oceniana. A teraz, każdego tygodnia, zbierało się poważne konsylium i wydawało swój osąd na podstawie podobnie zebranych opinii. I Dorotka miała w nim przeważający głos.
    Czasami wspominała o tym w domu, sondując moje zdanie w niektórych kwestiach. I chyba stąd brały się te ciągoty głębszego poznania mechanizmów, składających się na ich ostateczną decyzję. Ciągle jednak odkładałem to na później, mając niemało pracy w banku. Dzisiaj w dodatku dokładała się do tego specyficzna niemoc…

    Te decyzje były przez wiele osób oczekiwane. Ratingi baku Solution Inc. niezwłocznie były publikowane, najpóźniej o szesnastej polskiego czasu. Ale żeby uzyskać do nich dostęp, jak też dostęp do pełnego serwisu informacyjnego departamentu wschodniego, należało wcześniej słono za to zapłacić.
    Mimo wysokiej ceny, wpływy z tego tytułu wciąż rosły, stając się niebagatelnym atutem, potwierdzającym słuszność decyzji o lokalizacji departamentu w Warszawie. Umacniała się też pozycja Dorotki w całej strukturze banku. Powoli, ale bardzo skutecznie, bank Solution Inc. stawał się instytucją jedną z najlepiej poinformowanych o tym, co się w tej części Europy może wydarzyć. Siatka naszych przedstawicielstw i agencji bankowych okazywała się bardziej skuteczna i szybsza niż renomowane agencje ratingowe. One reagowały z większym opóźnieniem i mniej zdecydowanie, jakby nie całkiem rozumiejąc konsekwencję określonych wydarzeń. Dorotka nie miała takich wahań, a dowodem na skuteczność jej taktyki były oceny chociażby Zielonika, który już od dawna kierował się jej zaleceniami i bardzo sobie je chwalił.

    W Polsce były banki o większym kapitale i większej ilości oddziałów, jednak Solution Poland S.A., stawał się powoli przede wszystkim bankiem prestiżowym, a lokalizacja departamentu wschodniego tylko dodawała mu splendoru. Może jeszcze nie przekładało się to na modę młodzieżową, ale Romek pilnie nad tym pracował. Wraz z naszym redaktorem, którego postawiliśmy na czele departamentu promocji, dostali strategiczne zadanie i zapowiedziałem, że flaki z nich wypruję, jeśli się nie postarają.
    Romek wprawdzie głośno stawiał mi się okoniem, ale to były pozory. Sam rozumiał ogrom zadań, które go czekały. A że za parę dni miał zostać członkiem zarządu banku, to i jego protesty słabły, chociaż udawał, że się na mnie wypina, bo przestanie się mnie bać.
    Owszem, formalnie przestanę być jego szefem. Ale żeby się nie zdziwił…

    Dorotka zostawiała mi zwyczajowo na ten dzień stos wewnętrznych, bankowych spraw do rozstrzygnięcia w jej imieniu i miała rację. Dziewięćdziesiąt procent prostych dylematów rozstrzygałem sam, podpisując papiery z jej upoważnienia. W taki sposób, w środę dostawała już niewielki pakiet bardziej złożonych problemów.
    Będąc jednak odpowiedzialnym człowiekiem i nie chcąc postawić jej w głupiej sytuacji, musiałem najpierw rozgryźć każde zagadnienie, aby podjąć konkretną decyzję. Dlatego też, wtorki były dla mnie dniem biurowym, chociaż bardzo wyczerpującym. Do wielu spraw musiałem kogoś wzywać i wysłuchiwać wyjaśnień czy też informacji, a to zabierało mi mnóstwo czasu. Nic więc dziwnego, że pojawienie się w moim gabinecie Pawła Dedejki przyjąłem bez większego entuzjazmu.

    - Cześć! – odezwał się od drzwi. – Bardzo jesteś zajęty?
    - Witaj! – odsunąłem papiery. – Mam nieodparte wrażenie, że nie przyszedłeś pytać mnie o samopoczucie – odpowiedziałem kwaśno.
    - Czyli nastrój masz dzisiaj nienajlepszy – westchnął, podając mi rękę.
    Uścisnęliśmy sobie dłonie i gestem wskazałem mu fotel.
    - Nie drażnij mnie! – warknąłem. – Spałem może trzy godziny, a może i tego nie…
    - Wow! Znaczy, wczoraj były jakieś manewry.
    - A były, były… Nawet auta nie mam, bo wolałem nie jechać w takim stanie…
    - Czyli wybrałem moment najgorszy z możliwych… Cóż, musisz mi to wybaczyć, ale nie mogę dłużej czekać.
    - Co się stało?
    - Nie, nic takiego – zmarszczył brwi. – Tyle, że swoją wczorajszą inicjatywą dodałeś mi impulsu i ja też postanowiłem dłużej nie czekać.
    - Paweł… – spojrzałem na niego podejrzliwie. – Wal prosto z mostu, bo coś owijasz w bawełnę. Ktoś ci nadepnął na odcisk?
    - Nie, nie! – zaprotestował z uśmiechem. – Z takimi problemami to sobie sam poradzę. Mam jednak inny, nie cierpiący zwłoki.
    - Więc mów! – rzuciłem krótko.
    Dedejko westchnął głęboko.
    - Słuchaj, chciałbym, aby pani prezes zatrudniła pewnego człowieka jako mojego zastępcę. Sam go wybrałem, sprawdziłem, znamy się od kilku dobrych lat, a teraz przyszedł czas, żeby do nas dołączył.
    - Już dzisiaj?
    - Właściwie to tak. Najlepiej dzisiaj. I to z dwóch powodów.
    - Jakich?

    - Dobrze… – powiedział po chwili jakiegoś zawahania. – Powiem ci to, ale zachowaj rzecz dla siebie.
    - Oczywiście. Kto to jest?
    - Podinspektor z Centralnego Biura Śledczego. Ma sytuację dość podobną do mojej dawnej i pilnie musi wiedzieć na czym stoi. A po zmianach organizacyjnych u nas i powołaniu nowego zarządu, przyjęcie kogoś na takie stanowisko będzie się wiązało z niemałymi problemami. Tego już nie da się zrobić od ręki. Wczoraj, kiedy rozmawialiśmy o twojej asystentce właśnie to sobie uzmysłowiłem.
    - Możliwe, ale przecież nie ja przyjmuję ludzi do pracy.
    - Ale ty możesz pójść do szefowej i z nią o tym porozmawiać, bardzo cię o to proszę!

    - Paweł… – skrzywiłem się. – Ale się dzisiaj udałeś… Jeden, jedyny dzień od dawna, kiedy jestem w pracy skacowany i miałem zamiar jakoś zniknąć ludziom z oczu… gdzie byłeś wcześniej? Dlaczego dziś? – jęknąłem.
    - Sorry, nie wiedziałem przecież – spoglądał na mnie z sympatią. Wiedział, że bardziej udaję niż cierpię naprawdę. – Poradzisz sobie, powiadom tylko żonę i poproś o jej opinię, resztę załatwimy sami.
    - Jesteś go pewien?
    Pokiwał głową potakująco.
    - Wiesz i znasz mnie. Skoro ten człowiek ma mnie zastępować, inna opcja nie istnieje. Poza tym przeszedł już wszystkie badania, gdyż nie mam zamiaru naruszać reguł bezpieczeństwa. Teraz chodzi tylko o podjęcie decyzji przed piątkiem, bo inaczej to wszystko się rozmydli i może być za późno. A ja naprawdę potrzebuję zastępcy.
    - W to akuratnie nie wątpię – zapewniłem go. – Dobra, co mam robić? Czego oczekujesz?
    - Naczelną sprawą jest zgoda szefowej. Im wcześniej, tym lepiej – zauważył. – Dlatego proszę cię, byś do niej poszedł i powiadomił ją o całej sprawie. Czyli o tym, że wnioskuję o przyjęcie do pracy mojego zastępcy i proszę ją o wyrażenie na to zgody.
    - Skoro muszę… ale pozwolisz, że najpierw wypiję drugą kawę.
    - Możesz i mnie zafundować – uśmiechnął się.

    Po kawie wybrałem się do Dorotki. Była zajęta, lecz sekretarki wiedziały kim jestem i nie śmiały mnie zatrzymywać. Tyle, że w jej gabinecie właśnie trwała odprawa. Dlatego nawet tam nie wchodziłem i z nikim się nie witałem. Uchyliłem jedynie drzwi i zajrzałem do środka. Dorotka wtedy przeprosiła zebranych i wyszła ze mną do sekretariatu.
    - Co się stało? – zapytała krótko.
    - Nic, nie tutaj – odparłem obojętnie, po czy wyszliśmy na korytarz.
    - Czyli? – rzuciła krótko, gdy zamknąłem za sobą drzwi.
    - Przyszedł do mnie Paweł Dedejko z prośbą, abyś zgodziła się na zatrudnienie jego zastępcy.
    - I to jest taka awaria? – zdziwiła się. – Nie mógłby poczekać?
    - Mówi, że raczej nie. Według postanowień nowego statutu, powołanie na takie stanowisko będzie wymagało podjęcia uchwały, dlatego też chciałby to wszystko wyprzedzić.
    Zastanawiała się przez kilka sekund.

    - Tomek, tak pomiędzy nami. Jeśli któryś z członków zarządu spróbuje przeszkadzać mi w prowadzeniu polityki kadrowej, to musisz wiedzieć, że szybko przestanie być członkiem zarządu. Ale niech będzie, opcja Pawła jest dobra, powinni go już tutaj zastać – zauważyła. – Podejrzewam, że już go sprawdził?
    Spojrzała na mnie, a ja potwierdziłem skinieniem głowy.
    - Słuchaj, zostawiam wszystko do twojej decyzji. Spotkaj się z nim wcześniej, skoro wymogi formalne spełnia. Zorientujesz się wtedy, czy będzie pasował do naszego zespołu, bo ja nie chcę tutaj żadnych podchodów. Paweł ma inną psychikę, a tego gościa możemy przecież nie trawić. Zresztą, nie muszę chyba ciebie uczyć – wsparła dłonie o moje ramię, wspięła się na palce i cmoknęła w policzek.
    - Czyli wstępnie się zgadzasz? – zapytałem.
    - Sam o tym zadecydujesz.
    - A ewentualna płaca?
    - Ustalisz to z kadrami i Pawłem. Pa! Idę już, bo nie mam czasu – pocałowała mnie jeszcze raz, po czym zniknęła za drzwiami sekretariatu.

    Moje marzenie o spokojnym przetrwaniu dnia właśnie się rozwiewało niczym dym na wietrze.
  • #22
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Stos papierów na biurku wcale się nie zmniejszył, kiedy wróciłem do siebie. Zniechęcony zawróciłem i wszedłem do gabinetu Dorotki, od razu udając się na zaplecze. Tam zdjąłem marynarkę, po czym zjadłem kanapkę i jakąś warzywną sałatkę, przygotowaną w domu przez Helenę, a następnie zdjąłem buty i na chwilę wyciągnąłem się na sofie. Diabli nadali tego faceta, zepsuł mi cały dzień.
    Po kilkunastu minutach usłyszałem jak ktoś wchodzi do gabinetu, ale nie chciało mi się podnieść. Sądziłem, że któraś z sekretarek przyszła porządkować gabinet, jednak była to Dorotka. Weszła na zaplecze i roześmiała się, widząc mnie leżącego.

    - O, ła! Aż tak?
    - Nie jest tak źle – zaoponowałem, siadając. – Wpadłem tutaj tylko na kilka minut, żeby zebrać myśli.
    - Jadłeś już?
    - Jedną kanapkę.
    - Dobre i to, chcesz drugą? – krzątała się przy stoliku.
    - Nie, dziękuję. Nie jestem głodny, tylko cholernie zmęczony i nie bardzo rozumiem skąd się to wzięło. To coś nietypowego, zwykle nie miewam takich stanów, nawet po imprezach.
    - Mogę ci oznajmić przyczynę – stwierdziła jakimś takim, dość obojętnym tonem, nie przerywając przygotowania swojego lunchu.
    - Mianowicie? – wpiłem w nią spojrzenie.
    - Pomieszałeś wczoraj alkohole niemal jak nowicjusz. Pamiętasz co piłeś?
    - Jasne, że pamiętam, ale jak miałem im odmawiać?
    - W porządku, zrobię ci w domu szkolenie na temat imprez z Amerykanami, teraz nie ma na to czasu – stwierdziła siadając za stołem i zabierając się do jedzenia. – I co, widziałeś już tego zastępcę?
    - Nie, dopiero mam zamiar skontaktować się z Pawłem.

    - Wiesz co? Przemyślałam to wszystko i muszę przyznać, że Paweł obudził się w samą porę. Rzeczywiście, później mogłyby wystąpić problemy, gdyż każdy z członków zarządu ma prawo przesłuchania kandydata i wyrażenia o nim swojej opinii, więc jakiś czas by to trwało i nie wiadomo czym się zakończyło. W początkowym okresie funkcjonowania nowych zasad, ja miałabym nieco związane ręce ich opiniami, byłoby mi niezręcznie pacyfikować ich w tak błahej w sumie dla banku sprawie. Błahej, gdyż organizacyjnej, nie znaczy to, że lekceważę jego zadania. Dlatego niech Paweł zatrudnia go już, chociaż tak otwarcie nie musisz mu tego mówić.
    - Rozumiem.
    - Jego płacą się nie martw, przyjmij to, co Paweł zaproponuje. Przecież nie da mu więcej niż ma sam, a kadry niech to zatwierdzą. No i już jutro Paweł ma się zameldować u mnie wraz z nim. Może nie z samego rana, ale przed południem, dobrze?

    - Ok. Wybierasz się dzisiaj gdzieś?
    - Nie, a dlaczego pytasz?
    - Mam zamiar wziąć Kazimierza, żeby mnie zawiózł do domu po jeepa.
    - Daj spokój, pojedziemy do szkoły razem, szkoda czasu.
    - A zdążysz?
    - Postaram się.
    - Tyle, że papierów na biurku dzisiaj mi nie ubywa.
    - Odrobisz to jutro – roześmiała się figlarnie. – Nic ci nie przepadnie.
    - Ale ty jesteś…
    - Dobrze, podzielimy się – wstała i pochyliwszy się, potarła nosem mój. – Kończ już sjestę, myj zęby i do pracy, kochanie! – przytuliła się na moment, po czym skierowała swoje kroki w stronę łazienki.
    Czas było i na mnie.

    Inspektor Zbigniew Rybacki nie wyglądał na groźnego policjanta. Dość wysoki, szczupły i jakby nieco przygarbiony, przypominał raczej mola książkowego, a nie stróża prawa. Dłoń miał suchą, a uścisk oddał wcale mocny.
    - Witam pana! Proszę usiąść, panie inspektorze! – wskazałem fotele.
    - Przepraszam – zawahał się. – Mój stopień funkcjonuje tylko służbowo. Tutaj nie mogę być inspektorem, gdyż występuję w zupełnie innej roli.
    - Mam nadzieję, że pana nie uraziłem?
    - Nie! Nie o to chodzi! – zaprotestował, ale wtedy nie dopuściłem go do głosu.
    - Proszę zatem spocząć i wszystko powoli sobie wyjaśnimy – nie pozwalałem odebrać sobie inicjatywy. – Czego się pan napije? Kawy? Herbaty?
    - Poproszę kawę, jeśli można.
    - Pani Kasiu, trzy kawy poproszę! – rzuciłem do mikrofonu i wyłączyłem komunikator. Trzy, bo przecież Paweł też był z nami.
    Zająłem miejsce w swoim fotelu i zacząłem rozmowę od najbardziej rzucającej się w oczy kwestii.

    - Ale się złożyło! – żartowałem. – Pan nosi nazwisko Rybacki, ja natomiast nazywam się Barycki, może to jakaś rodzina, jedynie jakiś urzędnik się jąkał i pomylił? – śmiałem się.
    - Nie wiem – odrzekł rozweselony. – Ale ja nie jestem warszawiakiem.
    - Ja też nie – oznajmiłem. – Nas z żoną to nawet trudno nazwać słoikami, bo tak naprawdę to nadal mieszkamy poza Warszawą. A pan z jakiego regionu pochodzi?
    - Z Mazur.
    Kasia przyniosła kawę i nakrywała stolik, ale nie przerywaliśmy rozmowy.
    - Znamy się jeszcze z tamtych lat – podpowiedział Paweł.
    - Aaa… z czasów, kiedy sam byłeś stróżem prawa publicznego?
    - Nie inaczej – przyznał.
    - Kto był czyim szefem?
    Spojrzeli na siebie i Rybacki odpowiedział pierwszy.

    - Nie pracowaliśmy w jednym pionie, więc takiej sytuacji nie było…
    - A kto miał wtedy wyższy stopień?
    - Nawet nie pamiętam… – odezwał się Paweł. – Chyba też byłeś wtedy komisarzem? – zwrócił się do kolegi.
    - Wtedy chyba tak, nie pamiętam dokładnie. Ale gdy ty odszedłeś, a potem jeszcze kilku śledczych, cały konflikt próbowano załagodzić między innymi awansami, więc i ja dostałem kolejny szczebelek. Mimo to podałem raport o przeniesienie do CBŚ, gdy pojawiła się taka szansa. Raport przyjęto, uzyskałem zgodę, a później awansowałem z okręgu do stolicy, gdzie chyba cztery lata temu dosłużyłem się stopnia inspektora.
    Teraz natomiast złożyłem raport o zwolnienie ze służby i przejście na emeryturę. Zaliczyłem dwadzieścia sześć lat pracy i wystarczy.
    - Panie inspektorze, dyrektor Dedejko pewnie to wie, gdyż oświadczył, że przeszedł pan bankowe procedury sprawdzenia życiorysu. Ja tego jednak nie słyszałem. Proszę mi zatem powiedzieć, jaki jest rzeczywisty powód pana odejścia ze służby?
    - No cóż… – westchnął, ale jego wyraz twarzy świadczył, iż niezbyt przejął się wścibskim pytaniem. – Taki odwieczny konflikt pokoleń, może też nieco polityki się tutaj wmieszało…

    - Policja miała być apolityczna przecież – zauważyłem.
    - Tak jest! Miała być… – powtórzył. – Identycznie jak prokuratorzy, sędziowie oraz cała reszta. Ale komendanci jakieś własne poglądy jednak mają, więc każdy nowy próbuje przede wszystkim zgromadzić wokół siebie swoich ludzi. A ja nie mam już ochoty wykazywać, że w tym co robię jestem lepszy od nowych kandydatów, pomimo poglądów, nie całkiem zgodnych z poglądami szefów. A więc zasługuję na to, aby pozostawiono mnie w spokoju. Oczywiście, chodzi tu o politykę, nie o zadania służbowe.
    - A jakie pan ma poglądy polityczne?
    - Służbowo żadne! – oświadczył zdecydowanie. – W pracy nie uznaję żadnej partii, żadnej grupy, do żadnego zespołu sympatyków nie należę, tym bardziej do kółka miłośników…
    - A prywatnie? – przerwałem mu.
    - Prywatnie, to jestem państwowcem – oznajmił zdecydowanie. – Oprócz prawa, ukończyłem studia podyplomowe w Szkole Administracji Państwowej, gdzie bardzo przystępnie wykładano nam zasady apolityczności i dlatego niezmiennie jestem apolityczny.

    - A gdyby to pana kuzyn naruszył prawo? – zagrałem va banque. – Jakby się wtedy pan zachował?
    - Z tym byłoby gorzej – przyznał. – Co wcale nie oznacza, że bardzo inaczej niż z innymi osobami. W zasadzie próbujemy zawsze, już na etapie dochodzenia, zrozumieć motywację postępowania sprawcy…
    - Próbowaliśmy! – przerwał mu Paweł. – Nie jesteś teraz w pracy, przestań więc sadzić androny. Dyrektor Barycki zna to wszystko z autopsji, o czym zresztą wiesz, nie musisz mu mydlić oczu.
  • #23
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Przepraszam, niby o czym mam wiedzieć? – moje zdumienie nie było udawane.
    - O tym, jak przez swoje dociekanie motywacji musiałem odejść z policji. Zbyszek zna całą tamtą sprawę, bo przecież brał w niej bezpośredni udział.
    - Owszem, ale o co ci teraz chodzi? – teraz Rybacki był zdezorientowany.
    - Zbyszku, pamiętasz sprawę o której wczoraj rozmawialiśmy?
    - Oczywiście, że pamiętam.
    - Czyli pamiętasz, że dokładnie wtedy poznałem historię całego zdarzenia oraz wszystkich uczestniczących w nim osób i nie znalazłem tam nawet odrobiny chęci naruszenia prawa, a czym się to dla mnie skończyło? Pamiętasz chyba…
    - Tak, pamiętam…

    - Poczekaj, bo i ja czegoś nie wiem… to przez tę historię odszedłeś z policji?
    - Między innymi przez tę też, już ci to kiedyś delikatnie mówiłem – oświadczył. – Był taki pomysł, żeby was zamknąć w miejsce tych Szwedów, bo przecież operacja nie powinna zakończyć się klęską. Posiedzielibyście przez kilka miesięcy, odtrąbiono by sukces, a potem by się was po cichutku wypuściło i fajrant. Byłyby premie, medale, awanse…
    A ja to wszystko zepsułem. Nie zgodziłem się na wasze zatrzymanie, ani na dalsze dochodzenie, no i stałem się czarną owcą. Moje odejście stało się kwestią niezbyt długiego czasu.
    - Czemu tak otwarcie nie powiedziałeś mi tego wcześniej?
    - A po co? Żebyś czuł się wobec mnie do czegoś zobowiązany? Nie, Tomek! Pamiętasz tę chwilę, kiedy w kuchni waszego domostwa pytałem ciebie z kim jechałeś motocyklem? I nie chciałeś mi niczego powiedzieć? Ja zapamiętałem doskonale tamto wejście pani Doroty! I słowa, które wtedy padły. Nikt mnie w życiu tak nie zaskoczył, jak wtedy obecna szefowa. I nikt nie przemawiał do mnie tak zdecydowanie. Dlatego też uważałem, że byłoby przestępstwem z mojej strony karać ciebie za próbę obrony swoich partnerek, obojętnie jakimi metodami to zrobiłeś.
    Nieważne nawet, że zepsułeś dużą akcję, którą cały zespół przygotowywał przez kilka miesięcy. Niestety, byłem w tym poglądzie dość osamotniony i chociaż to ja dowodziłem akcją i moje zdanie było wtedy ostateczne, to nie zyskałem wielkiego poklasku. Atmosfera wokół mnie stężała, awans ominął, no i wyszło, tak jak wyszło.

    - Życie płata figle, przecież teraz nie jest ci chyba u nas źle! – zażartowałem.
    - Nie jest, ale nie mów tak – skrzywił się. – Zbyszek gotów sobie jeszcze wyobrazić, że dostałem to stanowisko za dawne wobec was zasługi i dlatego.
    - No sorry, jesteś tutaj dłużej niż my! – zaśmiałem się. – Ja przyszedłem, kiedy ty byłeś już dyrektorem, więc nie przesadzaj! Niczego mi nie zawdzięczasz.
    - A rzeczywiście! – uśmiechnął się. – Zupełnie o tym zapomniałem.
    - Oj, Paweł!... – śmiałem się. – Dobrze, wracamy zatem do skrzeczącej rzeczywistości. Tłumaczyć się z niczego nie mam zamiaru, natomiast prosiłbym pana inspektora o podanie mi informacji czym się wtedy zajmował. Skoro zna takie różne fragmenty naszych życiorysów, pora bym i ja co nieco wiedział.
    - Ich komórka zajmowała się wtedy regionalną narkomanią i podobnymi patologiami, ale to ja pracowałem w pionie śledczym, więc ja dowodziłem całą akcją i ja zebrałem jej żniwa. Oni nie brali udziału w podsumowaniu, dostarczali nam tylko informacji przed operacją i w jej trakcie.
    - Rozumiem zatem, że mimo upływu lat, żadnych niesnasek pomiędzy panami nie ma i nic nie będzie przeszkadzało w zgodnej współpracy?
    - Nie, nie! – zapewnił Rybacki. – Ja w ogóle do tamtej sprawy powróciłem dopiero wczoraj, kiedy Paweł przedstawiał mi sytuację w banku i opowiedział, że państwo właśnie tutaj pracujecie. A o tym, że ta sprawa była impulsem, który zdecydował o jego odejściu z policji, dowiedziałem się dopiero teraz. Proszę zrozumieć, podczas prywatnych spotkań raczej nie rozmawiamy o pracy, tego mamy dość na co dzień.

    - Czym się pan zajmował ostatnio? – zmieniłem nagle temat.
    - Tematyka od lat taka sama, do piątku byłem szefem wydziału w CBŚ.
    - Czyli pan już tam nie pracuje?
    - Nie, od wczoraj jestem emerytem.
    - Skąd więc ten pośpiech w kwestii pracy?
    - Jak już wspomniałem, nie jestem rodowitym warszawianinem i mieszkam z rodziną w lokalu służbowym, który muszę teraz w ciągu trzech miesięcy opróżnić. W grę wchodzi więc albo wyjazd z Warszawy i powrót na stare śmiecie, które wcale na mnie nie czekają, albo szukanie jakiegoś zajęcia, które pozwoliłoby nam wynająć inne mieszkanie, gdyż na zakup nowego raczej mnie nie stać.
    - Dzieci państwo nie macie?
    - Mamy dwoje, ale są już samodzielne.
    - Gdzie mieszkają?
    - W Warszawie, jednak kwestii wprowadzenia się do któregoś z nich nie biorę pod uwagę. To jest raczej wykluczone.

    - Rozumiem. A jak pan sądzi, co nowego wniósłby pan do służb bankowych, podejmując u nas pracę? Na czym polega pańska przewaga nad innymi, ewentualnymi kandydatami?
    - Przewaga… mówi pan… Bez wątpienia mam wiedzę unikalną, o jaką trudno jakiejkolwiek osobie z zewnątrz. Światek patologii narkotykowej jest tak złożony i urozmaicony, że kwestia jego poznania wymaga posiadania wszechstronnych umiejętności dochodzeniowych, czego nie nabywa się w szkole, a wyłącznie w życiu. I uważam, że moje doświadczenie w tych sprawach jest warte wiele, gdyż moja wiedza jest świeża i aktualna.
    Paweł natomiast przez jakiś czas nie miał z tym bieżącego kontaktu, więc niektórych spraw po prostu nie zna i mogą go zaskakiwać. Natomiast uważam, że kwestia procedur bankowych, jeszcze mi nieznana, jest do opanowania i po kilku miesiącach będę mógł bez problemów wyręczać i zastępować Pawła. Poza tym nie mam większych problemów zdrowotnych, badania stanu zdrowia przechodzimy regularnie i w dość szerokim zakresie, więc tutaj nie oczekuję niespodzianek ze strony swojego organizmu.
    - Dobrze… A jakiej płacy oczekuje pan w przypadku zatrudnienia?
    - Czy moje dotychczasowe zarobki mogą mieć na to jakiś wpływ?
    - Nie, nie sądzę. Chociaż przyznam, że nie wiem dokładnie, chyba tylko staż pracy się liczy. Paweł, jak to jest u nas?
    - Pewien nie jestem, więc wolałbym się nie wypowiadać.

    Włączyłem komunikator.
    - Pani Kasiu, proszę pilnie poprosić do mnie szefa departamentu kadr, dobrze?
    - Już! – usłyszałem w odpowiedzi, więc wyłączyłem mikrofon.
    - Wróćmy zatem do tematu – spojrzałem pytająco na inspektora.
    - Panie dyrektorze, a czy mógłby pan coś zaproponować? Są przecież jakieś widełki, a Paweł podczas naszej wczorajszej rozmowy nie pisnął o tym ani słowa. Tematyki płacy nie poruszaliśmy w ogóle. Ja sam przeprowadzałem podobne rozmowy z podwładnymi i wiem, że jest to kwestia dość ważna, jednak dotyczy bardziej osób na dorobku. Szefom natomiast przedstawia się warunki, które oni albo przyjmują, albo nie. Dlatego wołałbym taki wariant naszej rozmowy…
    - Panie dyrektorze! – z głośnika popłynęło wyjaśnienie Kasi. – Szef kadr przebywa w tym tygodniu na urlopie, czy może być jego zastępca?
    - Nie, dziękuję! – zdecydowałem nagle, wyłączając urządzenie. – Paweł, masz jakąś propozycję?
    - Nie myślałem jeszcze o tym.

    - Dobrze. Nie znam twoich zarobków, ale zaoferuję panu inspektorowi płacę podstawową w wysokości dziewięćdziesięciu procent twojej, dodatek funkcyjny o dwieście dolarów mniejszy, poza tym inne warunki adekwatne do twoich. Oczywiście w pakiecie świadczenia medyczne i program emerytalny, to wszystko co obejmuje wyższy personel banku. Co na to powiesz?
    - Uważam, że te warunki są do przyjęcia.
    - A pan co o tym sądzi? – zwróciłem się do inspektora.
  • #24
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Zbyt wiele to nadal nie wiem, ale zaufam Pawłowi i wyrażę zgodę.
    - Świetnie! Witam zatem pana w gronie bankowych pracowników! – podałem mu dłoń, którą skwapliwie uścisnął. – Paweł, przejmiesz teraz pana inspektora, wezwij sobie kogoś z kadr i załatwcie sprawy od strony formalnej, możesz z datą dzisiejszą. Oczywiście, pan inspektor musi dostać skierowanie na nasze badania medyczne…
    - Wiem. Procedury są mi znane – wtrącił Dedejko. – Jeśli chodzi o płacę, to powołać się na ciebie, tak?
    - Tak. Oczywiście, zaokrąglicie te wszystkie kwoty w rozsądnych granicach, żeby tam jakieś dziwne końcówki nie powstały, no i cała reszta spoczywa już na twojej głowie. A po wakacjach, powiedzmy z początkiem września, oczekuję meldunku, że pan dyrektor Rybacki jest już w pełni wprowadzony w swoje obowiązki i doskonale cię w pracy uzupełnia. Panu natomiast – zwróciłem się do Rybackiego – życzę powodzenia i zadowolenia z pracy u nas. Mam też nadzieję, że warunki płacy pana usatysfakcjonują.
    Inspektor leciutko i aprobująco kiwał głową.

    -Jeszcze tylko jedna uwaga na przyszłość – gestem dłoni powstrzymałem go, gdyż chciał powstać z fotela. – W naszym banku panuje od zawsze zasada, że to szefowie ponoszą pełną odpowiedzialność za pracę podległych sobie komórek. Natomiast zastępcy mogą tylko tyle i aż tyle, na ile im szef pozwoli. Do czego ich upoważni. To wygląda trochę tak, jak z amerykańskim wiceprezydentem. To prezydent wyznacza mu obszar działania. Dlatego proszę pamiętać, że pana przełożonym będzie odtąd dyrektor Dedejko i raczej nikt inny. To on zakreśli pana obszar działania, który przekażesz Paweł do formalnej akceptacji szefowej albo mnie, dobrze? – spojrzałem w jego stronę.
    Aprobujące skinienie głową było jedyną odpowiedzią.
    - To jest dla mnie oczywiste – odpowiedział Rybacki. – U nas panowały podobne zasady.
    - Świetnie, że się rozumiemy. To cóż, panowie, czy coś jeszcze pozostało dzisiaj do rozstrzygnięcia?
    - Jeśli mógłbym zapytać…
    - Proszę bardzo!
    - Paweł coś mi wspominał o zmianach organizacyjnych, planowanych w tym tygodniu. Czy to ma jakiekolwiek przełożenie na moją sytuację?

    - Teraz już żadnej – zapewniłem. – Pewnie chodziło o to, że nowy statut, w kwestii zatrudniania pracowników na dyrektorskich stanowiskach, daje prawo wszystkim członkom zarządu do wyrażania swojej opinii. Zapewniam was jednak, że realnie niewiele się zmieni i że to pani prezes nadal będzie prowadziła samodzielną politykę kadrową. To jednak informacja poufna, proszę się nią nie chwalić.
    - Czyli mnie to już nie dotyczy?
    - Nie dotyczy. Szerokiego zarządu jeszcze nie ma, a pan został do pracy przyjęty dzisiaj. Za wiedzą i zgodą pani prezes, sprawującej wciąż pełny zarząd, dlatego jej decyzja jest prawomocna i ostateczna…

    Nagle drzwi się otwarły i do gabinetu, swoim tanecznym krokiem, weszła Dorotka.
    - Dzień dobry panom! – przywitała się optymistycznym głosem. – Jak przebiegają obrady?
    Paweł zerwał się z fotela, a za nim to samo zrobił inspektor, więc i ja wstałem. W końcu wszyscy byliśmy w pracy.
    - Moje ukłony dla pani prezes! – wyrwał się Paweł. – Pozwolę sobie na przedstawienie pani mojego kandydata na zastępcę, inspektora Zbigniewa Rybackiego.

    - Bujasz! – rzuciłem krótko. Dorotka spojrzała na mnie. – To już nie jest kandydat, lecz zastępca! – wyjaśniłem.
    - Czyli doszliście do porozumienia? – zapytała retorycznie, po czym podała Rybackiemu dłoń. – Witam zatem pana w szeregach moich współpracowników! Nazywam się Dorota Warwick i jestem prezesem zarządu banku… – zaczęła pewnym głosem, jednak nagle zawahała się i nie cofnęła dłoni. – Ale my się chyba z panem znamy, prawda? Mam wrażenie, że pan świetnie zna język angielski…
    Rybacki stał jak posąg, wyraźnie pobladły.
    - Tak, teraz pamiętam…

    Zrobiło mi się wstyd. Przyjmowałem człowieka do pracy w amerykańskim banku i nawet nie zapytałem o znajomość angielskiego. Ale plama…
    - Proszę, siadajcie panowie! – Dorotka nie traciła animuszu i bez skrupułów zaczęła pełnić rolę gospodarza. Tym bardziej, że Kasia przyniosła właśnie dla niej kawę. – Może panowie czegoś jeszcze sobie życzą? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. – Kasiu, proszę, podaj jakieś rogaliki i herbatę. Widzę, że Tomek jest wyczerpany wręcz… – musnęła dłonią mój policzek.
    - Ale jesteś domyślna – mruknąłem, starając się nie okazać mojej wewnętrznej reprymendy, którą sobie udzielałem.
    - Staram się! – podsumowała wesoło i natychmiast przeszła do innej roli. – Czyli jednak zapamiętał pan nasze poprzednie spotkanie? – zwróciła się do Rybackiego.

    Ten już chyba ochłonął, a może Dorotka świadomie dała mu nieco czasu?
    - Trudno tego nie pamiętać, pani chyba się nie zmieniła od tamtych lat – tym razem jego głos był już odważniejszy.
    - Dziękuję, jest pan bardzo uprzejmy – skinęła głową, ale uśmiech znikał z jej twarzy. – Ale wie pan co? Przez te wszystkie lata intrygowało mnie pytanie, dlaczego pan na to wszystko pozwolił? Był pan w sercu wydarzeń, w samym jego centrum, a ja dopiero w następnych dniach byłam w stanie cokolwiek analizować normalnie. Dlaczego wystawiliście mnie wtedy na taką próbę, na takie niebezpieczeństwo? Do dzisiaj tego nie rozumiem.
    - Proszę pani… – Rybacki wyraźnie się spocił. – Pełniłem wtedy rolę agenta, podległego operacyjnemu dowodzeniu i nie miałem prawa do innych zachowań…
    - Rozumiem, ale czy nagłość zmian w danej sytuacji nie pozwalała na inne reakcje?
    - Nie. Wtedy nie mieliśmy jeszcze bezpośredniej łączności, nie miałem też zgody na inne postępowanie… Pani ochrona nie wchodziła w zakres moich zadań, przy czym pani była dla nas wtedy osobą zupełnie przypadkową. To inny zespół miał się wami ewentualnie zająć.
    - Jasne. Niech panu będzie.

    - O czym wy rozmawiacie? – zapytałem zdumiony. – O tamtej dyskotece? Wciąż to pamiętasz?
    - Ja niczego nie zapominam. Nie poznałeś pana? – Dorotka była zdziwiona.
    - Nie…
    - Pan inspektor jest tą samą osobą, która na naszej pamiętnej, ostatniej w moim życiu dyskotece, pokazała nam z Lidką kciuk, kiedy rozmawiałyśmy ze Szwedami, rozumiesz? Pan siedział wtedy przy sąsiednim stoliku i obserwował wydarzenia przy naszym…
    - Ja tego nie widziałem. Znam temat wyłącznie z waszych późniejszych opowiadań.
    - Rzeczywiście, nie miałeś okazji zwrócić na pana uwagi, zwracam więc honor.
    - Proszę pani, ja nie mogłem wtedy postąpić inaczej…

    - Rozumiem, rozumiem! – przerwała mu. – Jak pan widzi, efektem całej tamtej sytuacji jest to, że przestałam uczestniczyć w takich zabawach, Tomek został moim mężem, Paweł jest dyrektorem mnie podległym, a i pan teraz do nas doszlusował. Gratuluję panu i życzę powodzenia w pracy, a także zadowolenia z niej. Proszę się nie obawiać, nie mam zamiaru w przyszłości wracać do dawnych skojarzeń. Nie będzie pan oceniany przez pryzmat tamtej historii. Proszę mi tylko powiedzieć jeszcze, skąd u pana taka dobra znajomość języka angielskiego? Jestem przekonana, że tamten pański kciuk odnosił się do naszej rozmowy.
    - To prawda, rozumiałem wszystko doskonale. A odpowiadając na pani pytanie, jestem magistrem filologii angielskiej.
  • #25
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - To tak, jak i ja. Gdzie pan kończył studia?
    - W Olsztynie, na Uniwersytecie Technicznym, a później ukończyłem również językowe szkolenia wewnętrzne, wcale nie najgorszych lotów. Byłem kandydatem na polskiego przedstawiciela w jednej z europejskich organizacji policyjnych, chociaż ostatecznie nic z tego nie wyszło.
    - Proszę zatem, oprócz standardowych dokumentów dla kadr, zgromadzić do mojego wglądu te wasze dokumenty. Ja je przejrzę, a potem zastanowimy się jak to będzie można wykorzystać w naszej dalszej współpracy, dobrze?
    - Jestem za.
    - Czyli temat mamy rozwiązany. A teraz Paweł. Mam do ciebie pretensje!

    - Dlaczego?
    - Dziwisz się? Nie stawiaj mnie bez uprzedzenia w takim położeniu jak dzisiaj!
    - Chciałem zdążyć z zatrudnieniem przed posiedzeniem…
    - Nie pieprz, dobrze? – Dorotka się zirytowała. – Nie chodzi o zatrudnienie w ogóle, ale wiedziałeś, że jest to kandydat związany z tamtymi wydarzeniami. I o tym zupełnie mnie nie uprzedziłeś!
    - Przepraszam, ja już o tym nawet nie pomyślałem…
    - Więc nie zapominaj się więcej! – Dorotka mu przerwała. – Dobrze, zostawmy wszystko, Tomek, na czym zakończyliście rozmowę?
    - W zasadzie to mieliśmy się już pożegnać. Pan inspektor przyjął oferowane warunki pracy i płacy w pewnej proporcji do zarobków Pawła, reszta spraw organizacyjnych również pozostaje pod Pawła nadzorem, więc sytuacja jest pod kontrolą.
    - Znakomicie. Proszę jednak dostarczyć mi jutro rano propozycję angażu pana inspektora. Warunki płacy ustalę sama, przy czym na pewno nie będzie to mniej niż pan uzgodnił. Zechcę raczej nieco panu dodać. A teraz, jeśli panowie nie macie więcej pytań, to już wam dziękuję i życzę sukcesów w pracy!

    - Masz wobec niego jakieś zastrzeżenia? – zapytałem, kiedy zostaliśmy sami.
    - Nie, z niego będzie chyba dobry pracownik – odparła. – Podejrzewam, że Paweł cały czas utrzymywał z nim kontakty. Kim jest teraz?
    - Był. Szefem pionu narkotykowego w CBŚ. Przeszedł na emeryturę, gdyż ponoć młodsi się panoszą.
    - W Warszawie?
    - Tak. Centrale zazwyczaj są w Warszawie.
    - Świetnie. To powinien być niezły nabytek. Ile dałeś im czasu na naukę?
    - Do września.
    - Bardzo dobrze! Od września chcę mieć robiony dyskretnie pełny przegląd kadr pod względem używek. Nie uprzedzaj ich o tym, temat wstrzelimy we właściwym czasie, na razie niech się uczy. Doszedłeś już do siebie? – zapytała nagle z troską.
    - A miałem inne wyjście? – odpowiedziałem pytaniem. – Wiesz co? Zaczynam się bać. Ciągle spotykamy na naszej drodze tamtą dyskotekę. Czy ona nie da nam w końcu spokoju? Ile to już lat minęło? Setki kilometrów dzielą nas od tamtego miejsca, a wciąż poznajemy ludzi, którzy maczali w tym palce…
    - Bez przesady! – roześmiała się. – Ty akuratnie nie masz się czego obawiać, a ja z zasady nie rozmawiam nigdy ze Szwedami. Czasami prowadzi to do nietypowych zachowań, gdyż na jednym z wykładów, a raczej po nim, zaczęłam rozmowę z pewnym profesorem. Ale gdy się przedstawił, że pochodzi ze Szwecji, oznajmiłam mu ozięble, iż nie jestem zainteresowana kontynuowaniem dialogu.
    Bardzo go to zdziwiło, ale powodów mojej odmowy nie poznał. Trudno, czuję wobec nich awersję i lepiej, aby trzymali się ode mnie z daleka. Mogę wtedy gryźć i kopać.

    - Rozumiem, że inspektora to nie dotyczy?
    - Nie, jego nie. Jeszcze wtedy, kiedy wraz z Lidką rozmawiałyśmy z Pawłem, zanim podjął pracę w banku, ta tematyka została wyjaśniona, zakończona i na co dzień nie istnieje. To dlatego musiałam dzisiaj Pawła sprowadzić do pionu, gdyż naruszył naszą niepisaną umowę.
    - Jaką umowę?
    - Ma mnie zawsze informować, jeśli ktoś z dawnych lat nagle zacząłby się mną interesować, lub taka osoba próbowałaby dostać się w moje otoczenie.
    - Obawiasz się czegoś? – zaniepokoiłem się.
    - Nie, skądże! – odpowiedziała szybko i pogładziła mnie dłonią po policzku. – To raczej wtedy ciekawiła mnie cała akcja i próbowałam zrozumieć tutejsze zasady rządzące postępowaniem policji w podobnych przypadkach. Bardziej od strony ochrony interesu mieszkańców oraz zwyczajnych praw obywatelskich. Wiesz, policja w Stanach i policja w Polsce, to jednak spora różnica, a ja byłam zaszczepiona amerykańskimi zasadami i podczas rozmowy z Pawłem, zwyczajnie wykorzystałam sytuację.
    - I do jakich konkluzji doszłaś?

    - Porzuciłam to, miałam ciekawsze i bardziej zajmujące tematy. Tym niemniej umowy nigdy nie odwołałam, więc Paweł powinien o niej pamiętać.
    - Teraz już nie zapomni, jestem o tym przekonany.
    - To oczywiste, będą z niego ludzie! Idę już – wstała z fotela. – Weź jeszcze zepchnij trochę papierów, ile dasz radę. Tylko nie zrób mi jakiejś niemiłej niespodzianki. Lepiej zostaw na jutro, niż mają wyjść z czegoś kretyństwa…
    - No wiesz co? – oburzyłem się. – Kiedy ci coś takiego zrobiłem?
    - Nie mówię, że zrobiłeś! – opuściła nieco głowę, po czym podeszła i usiadła na krawędzi mojego fotela. Minę miała taką jak kiedyś, czyli rozkapryszonego dziecka, które nie dostaje ulubionej zabawki. – Ja tylko nie chcę, żebyś ryzykował. Lepiej nic nie rób, jeśli masz coś zrobić źle!
    - Guwernantka się znalazła…
    - Nie przezywaj mnie! – zaprotestowała. – Ja do ciebie z sercem…

    - A ja nie mogę tutaj z czymś innym… – szepnąłem jej do ucha, obejmując jednocześnie w talii. – To nie nasza sypialnia!
    - Nie rób tak! Łobuz jesteś! – roześmiała się uwalniając z objęć, po czym wstała i odeszła na kilka kroków. – Idę, pa! Przed szesnastą bądź gotów, pojedziemy razem.
    - Narobiłaś mi apetytu i zostawiasz głodnego… – podniosłem się z fotela.
    - Po pierwsze, jesteś teraz w pracy, a po drugie… sprawdzę wieczorem ten twój głód! – uśmiechnęła się obiecująco i tajemniczo, po czym kontynuowała zupełnie innym tonem. – Mamy jeszcze dość wątpliwe kwestie na tapecie, na górze trwa burza mózgów. Zostawiłam ich samych i mam nadzieję, że się nie pozabijają...

    - Czasami miewam ochotę zainteresować się bardziej waszą pracą.
    - Proszę bardzo! Jednak sam wiesz, że tam się rozmawia wyłącznie po angielsku.
    - Przecież nie będę wygłaszał tyrad, ale mógłbym czasami posłuchać.
    - Bardzo mnie to cieszy. Chcesz iść teraz ze mną, czy zostawimy początki na po urlopie?
    - Zostawimy – spasowałem.
    - Nie widzę problemu. Wprowadzę cię później w tematykę procedur, żebyś się orientował w warsztacie podejmowania decyzji i proszę bardzo! Możesz być niezłym recenzentem. Ja wciąż wierzę w twój nos, bo w Moskwie kilka razy uchroniłeś nas przed wpadką, w jaką wdepnęła konkurencja…
    - Ale teraz urosłem! – zażartowałem.
    - A ja ciebie kocham, takiego „urośniętego” też! Jednak naprawdę muszę już iść. Pa! – pomachała mi dłonią i nie czekając na odpowiedź, zniknęła za drzwiami.

    Po takim wyznaniu niewiele już służbowych spraw załatwiłem do końca roboczego dnia. Niby czułem się całkiem zdrowy, poranny kac był ledwie wspomnieniem, a jednak wciąż nie potrafiłem się skupić. Coś nie dawało mi spokoju, coś mi przeszkadzało i gryzło. Miałem wrażenie, że jakaś fraza niebezpiecznie blisko przeszła mi dzisiaj koło nosa. Dotknęliśmy bardzo ważnego tematu. Czegoś, co mogło decydować o moim, a nawet o naszym losie. Ale w którym momencie i czym to było? Kto o tym wspomniał? O czym wtedy rozmawialiśmy?

    Dyskoteka? Bez przesady! Wydarzenie sprzed wielu lat, dawno rozpracowane i niemal archeologiczne. Najlepszym na to dowodem było zapomnienie Pawła. Na jego miejscu też bym o tym zapomniał, wcale mu się nie dziwiłem. Inspektor? A w czym mógłby nam pomieszać? I cóż, że niedawno był bardzo ważnym gliną, przecież doskonale znałem te zasady i zachowania. Był! Więc już nie jest.
    Emeryci bardzo często nie potrafią się z tym pogodzić i nie mogą zrozumieć, że wczoraj byli ważnymi ludźmi, od ich decyzji zależały losy innych i nagle, następnego dnia, okazywali się nikim! Ich zdanie, ich poglądy, ich stwierdzenia, były kwitowane najwyżej pogardliwym uśmieszkiem i to wszystko. Już o niczym nie decydowali, więc otoczenie, które w pracy pozostało, litościwie jeszcze nie kazało im po prostu spieprzać. Jednak słuchać ich rad wcale nie zamierzało!
    Jeszcze przez jakiś, niedługi czas, uśmiechano się do nich, ale to był tylko łabędzi śpiew. Życie nie znosi próżni. Nowi szefowie już wypruwali żyły, aby udowodnić, że zbyt długo czekali na swoją szansę i teraz dopiero pokażą, jak się powinno rządzić!

    Wprawdzie nie byłem jeszcze emerytem, ale doskonale znałem tę zasadę z kolejnych firm, w których kiedyś pracowałem. Jednego dnia jesteś dyrektorem, od twojego podpisu zależy wszystko, a jutro możesz się podpisywać ile razy chcesz i pies z kulawą nogą nawet na to nie spojrzy. Przeżyłem już to wszystko i nie miałem złudzeń. Mnie to też dotyczy. Nawet tutaj, w tym banku. Ale czy wie o tym inspektor? Czy już zrozumiał?
    Chyba wie, na głupiego nie wyglądał. Zresztą, oświadczył bez wahania, że oddał pole młodym. Pewnie zdawał sobie sprawę, że z nimi nie wygra. Więc to na pewno nie o to chodzi. Czyli o co? Co mi umknęło sprzed nosa?
    Niestety, do końca roboczego dnia nie znalazłem odpowiedzi na swoje wątpliwości i dopiero po paru latach przypomniałem sobie dylematy dzisiejszego dnia. Wtedy, kiedy było już o wiele za późno na jakąkolwiek próbę uniknięcia tego, co przygotowała nam przyszłość. Widocznie musiało się dokonać to, co się wydarzyło, a los po raz kolejny zakpił sobie ze mnie niemiłosiernie. Cóż, nie byłem jego wybrańcem…

    Dopiero w szkole zapomniałem o wszystkim, zanim jeszcze zdążyłem podzielić się z Dorotką swoimi myślami. Były i odpłynęły... Nigdy już do tego nie nawiązałem.
  • #26
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    A powód zmiany mojego myślenia był bardzo prozaiczny. Wprawdzie powitani zostaliśmy bardzo miło, powiedziałbym nawet, że z wielkimi honorami, tym niemniej, wychowawca wbił nam szpilkę. Bo nie wzięliśmy udziału w zebraniu rodziców, na którym podejmowano decyzje odnośnie wyjazdów wakacyjnych dzieci, więc nie wie, czy wyrażamy na to zgodę. Ratując naszą pozycję, zapytaliśmy po cichu chłopców, czy chcą gdzieś tam pojechać ze swoją klasą, a napotkawszy radosny wrzask, że tak, nie mieliśmy już wątpliwości i zaczęło się omawianie kwestii organizacyjnych.

    Straciliśmy ponad pół godziny, gdyż należało podpisać również kilka dokumentów, ale chłopcy byli zadowoleni, a my chyba też. Mieli spędzić trzy tygodnie w lipcu nad Jeziorem Bodeńskim, dokładnie w terminie naszego urlopu. Czyli opieka nad nimi w Pokrzywnie nie będzie nam zaprzątała głowy. W sierpniu natomiast mieli polecieć na Kretę, tym razem niemal na cały miesiąc.
    Oczywiście, będziemy musieli ich odwiedzać, ale entuzjazm, z jakim przyjmowali wieści od wychowawcy, był całkowicie jednoznaczny. Chcieli przebywać razem z kolegami i bez żalu zrezygnowali z wakacji w Pokrzywnie, co mnie wcale nie zdziwiło. To tylko my czuliśmy sentyment do tego miejsca, tylko dla nas było ono ważne, bo kojarzyło się z pięknym okresem naszego poznania się i wspaniałego lata, które tam spędziliśmy.
    A chłopcy próbowali z radości dokazywać już przez drogę do domu, aż musieliśmy gasić ten ich zapał, żeby pan Kazimierz mógł się skoncentrować na prowadzeniu auta. Dowiózł nas szczęśliwie i wtedy Dorotka wpadła na znakomity pomysł, aby po obiedzie pojechać do Podkowy i tam spędzić wieczór oraz noc. Pan Kazimierz otrzymał stosowne dyspozycje na jutro, a my pojechaliśmy windą na górę.

    Helena nawet nie mruknęła, kiedy Dorotka zaraz po wejściu do apartamentu oznajmiła jej swoją decyzję.
    - Nie widzę żadnego problemu. Spakuję do pojemników dzisiejszą kolację i za pól godziny będę gotowa – oświadczyła.
    Kiedy jedliśmy obiad, zadzwoniła nawet do ochrony, uprzedzając o naszych planach.

    Wszystko dalej przebiegło zgodnie z zamierzeniami. Wymoczyliśmy się w basenie niczym wydry, Dorotka w międzyczasie kontynuowała z bliźniakami naukę pływania, chociaż radzili sobie całkiem dobrze, a potem spaliśmy aż do świtu, jak niemowlęta. Wtedy Dorotka obudziła się, no i zajęliśmy się sobą, nadrabiając wieczorne zaniedbanie i zmęczenie. A potem znowu zasnęliśmy snem sprawiedliwych i dopiero Helena nas obudziła, kiedy pan Kazimierz zameldował się już przed drzwiami.
    Śmiechu było co niemiara. Dorotka wcale nie panikowała, że jesteśmy spóźnieni. Zarówno my do pracy, jak i chłopcy do szkoły. Dlatego pan Kazimierz dostąpił zaszczytu zaproszenia na krótkie śniadanie, aby nie sterczał gdzieś tam, lecz poznawał kaprysy swojej szefowej. I przyzwyczajał się do nich, niezależnie od sytuacji zewnętrznej.
    Wreszcie byliśmy gotowi. Dorotka tym razem pojechała z chłopcami, a ja wiozłem jedynie Helenę. W ten sposób mieliśmy szansę zjawić się w pracy mniej więcej o tej samej porze.

    Nic jednak z tego. W banku zjawiłem się dopiero po dziesiątej, gdyż nie miałem takich umiejętności unikania porannych korków jak pan Kazimierz, oraz znajomości różnych objazdów. Paweł już na mnie czekał w sekretariacie.
    - Pewnie jakaś rzeka cię porwała – przywitał mnie dość optymistycznie.
    - Nie inaczej. A że nie lubię walki z wiatrakami, to dałem się ponieść prądowi. Masakra! – weszliśmy do gabinetu. – Wiesz, czasem zazdroszczę mieszkańcom Moskwy tego, że kiedyś Stalin budował tam drogi nie oglądając się na prawo własności. Teraz Sadowe Kolco ma osiem do dwunastu pasów ruchu w jednym kierunku, chociaż muszę przyznać, że i tak bywa zatłoczone. Ale zostawmy to. Dorotka jest na miejscu?
    - Już od dawna, pan Kazimierz sprawuje się lepiej niż ty.
    - Oj tam! Nigdy nie pretendowałem do zawodów z nim. Od tego jest, żeby za kierownicą być lepszym niż ja. Powiedz co u ciebie nowego, inspektor zadowolony?
    - Siedzi dzisiaj u medyków, ale ogólnie jest dobrze, jestem ci zobowiązany.
    - Nie przesadzaj. Kiedy będziesz miał wyniki badań? – rzuciłem dość enigmatycznie, gdyż sekretarka właśnie przyniosła kawę.
    - Już mam – oznajmił dość obojętnie, odprowadzając jej postać spojrzeniem.
    - No i?
    - Jesteś czysty! – podkreślił, po czym wyjął z kartonowej teczki arkusik, drukowany na komputerowym sprzęcie.

    Analiza tekstu który tam widniał, nie pozostawiała wątpliwości. Materiał genetyczny pochodzący ze szklanki został odpowiednio zidentyfikowany i określony, jednak nie wykazał zbieżności z DNA, zawartym w materiale porównawczym, zawartym w dołączonych włosach. Pokrewieństwo między tymi osobami zostało wykluczone z prawdopodobieństwem sięgającym co najmniej dziewięćdziesięciu dziewięciu procent.
    - Czyli jedną tajemnicę mamy rozwiązaną – westchnąłem. – Tak prawdę powiedziawszy, już zacząłem przygotowywać się na rozmowę z Anną, gdyby Beatka okazała się moją córką. Chociaż Dorotka po rozmowie z nią mówiła to samo, co zawiera papier.
    - Tomek… chcesz znać moją opinię?
    - Oczywiście.
    - Pytam dlatego, bo nie chciałbym ciebie urazić, to nie będzie przyjemne…
    - Mów! – zażądałem.

    - Według mnie… – zaczął powoli, ale dość pewnym głosem. – Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, ale spędziłem wczorajszy wieczór w banku, studiując życiorys twój i tej panienki, gdyż swoje dossier zostawiła w kadrach. Zebrałem i porównałem wszystkie daty, a w jej kwestionariuszu osobowym znalazłem interesującą rzecz. Otóż imię jej ojca jest nieznane!
    - Pieprzysz! To co tam pisze?
    - To co mówię, ojciec nieznany. Wtedy wyszło mi na to, że albo ty jesteś jej realnym ojcem, czego pani Anna nie chciała ujawnić, albo błyskawicznie po waszym rozstaniu pocieszyła się z kimś innym. I Beata jest właśnie owocem tego zapomnienia.
    Ty zostałeś dzisiaj wykluczony, czyli bardzo prawdopodobna jest ta druga wersja, co też dobrze tłumaczy ich całe późniejsze zachowanie. Pani Anna do dzisiaj nie jest mężatką, czyli ówczesnego partnera później nie zaakceptowała. To była chwila i nawet wspólne potomstwo nie zmieniło jej nastawienia.
    Być może, właśnie dlatego córka ma z nią konflikt i nie mogą go przezwyciężyć. Wyobrażasz sobie dorastającą panienkę, która w akcie urodzenia ma wpisane imię ojca „nieznany”? Przecież to ją stygmatyzuje na całe życie! I jeszcze własna matka zafundowała jej taką sytuację!
    Dziwisz się teraz, że zmieniła nazwisko? Że nie chce niczego zawdzięczać matce? Znasz Annę z dawnych lat. Zastanów się teraz, czy realna jest sytuacja, że do dzisiaj nie powiedziała ani ojcu o córce, ani córce o ojcu?

    - Tak… To bardzo możliwe… Nie będę cię wprowadzał w szczegóły mojego dawnego pożycia z Anną, ale jest to zupełnie prawdopodobne. Była wtedy ze mną, młodym szczylem, chociaż całe ważniejsze i starsze towarzystwo szanowało ją i na pewno o niej marzyło. Mnie zaledwie tolerowali, ale w jej zdanie się wsłuchiwali i nikt, nigdy jej głosu nie lekceważył. Kiedy się odezwała, gasiła wszystkie kłótnie, a przecież nie podnosiła głosu.
    - Tak jak pani Dorota – przerwał mi.
    - Żebyś wiedział – przyznałem. – A teraz wyobraź sobie sytuację, że musi powiedzieć znajomym dlaczego została sama, bo znalazłem sobie inną… Łatwiej przez lata nosić do mnie żal i opowiadać dookoła, jak to młody głupiec zrobiwszy jej dziecko, po prostu uciekł ze strachu, gdy się dowiedział o ciąży! Wszyscy jej współczują i nie staje się obiektem pełnych politowania spojrzeń. Pewnie jeszcze z dumą zapowiedziała, że skoro jestem tak podły, to ona ambitnie nie będzie się starała o alimenty. W ten sposób mogła przez lata dumnie nosić głowę, w jej mniemaniu oczywiście.

    - Mówiłem ci kiedyś, że byłbyś niezłym śledczym. Ja doszedłem do bardzo podobnych wniosków. Jednak aby ponownie nie skrzywdzić jej córki, zostaw wszystko mnie i nie próbuj działać na własną rękę. Pani poseł Lechowicz jest silną osobowością, muszę zatem zebrać o niej więcej informacji, gdyż dotychczas korzystałem zaledwie ze stron sejmowych.
    - A jeśli znowu się z nią spotkam? Mam udawać, że się nie znamy?
    - Nie, bez przesady! To już wasze sprawy, na ile teraz się porozumiecie. W każdym razie, Beata nie jest twoją córką, więc traktuj ją tak, jak każdą inną pracownicę.
    - Chyba Dorotka mi ją weźmie. Sama doszła do podobnych wniosków jak ty.
    - I słusznie! Róbcie zatem jak dla was lepiej, to już nie moja sprawa – podniósł się z fotela.

    - A gdzie ona jest dzisiaj?
    - Pewnie u lekarzy, spokojnie. Przepustkę już ma, więc może tu przyjść w każdej chwili, doczekasz się i ty.
  • #27
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Złośliwy jesteś – roześmiałem się. – Niech będzie. Powiedz mi jeszcze jak przebiegają przygotowania do przyjazdu gości?
    - Z mojej strony wszystko jest pod kontrolą, mogę cię uspokoić. Natomiast mam pewne problemy z zespołem konserwatorów, jeśli chodzi o miejsce pracy Zbigniewa.
    - Przecież od dawna masz wolny gabinet po drugiej stronie sekretariatu.
    - Tak, ale on nie ma wyposażenia.
    - No, nie żartuj! Chciałbyś mieć końcówki operacyjne pozostawione bez nadzoru?
    - Oczywiście, że nie, ale teraz trzeba to pilnie nadrobić!
    - To działaj! Chcesz i to mi wrzucić? Paweł, jesteś dyrektorem!
    - Ale departamenty Romka już oczekują niezależności i stają okoniem. Podobno czasu nie mają w tym tygodniu…

    - To im przekaż, że jeśli komuś coś się nie podoba, to powieszę go za jaja przewleczone przez własne uszy! Mało w takim razie zrozumieli z planów reorganizacji, a jeśli uważają, że to ich zwalnia z wykonywania swoich obowiązków, to szybko się pożegnamy! Koniec i kropka! Masz wszelkie pełnomocnictwa do załatwienia tego tematu, nawet gdyby trzeba było działać brutalnie!
    - Aż tak, to chyba nie…
    - Paweł! Kiedy przestaniecie mnie karmić głupstwami?
    - Tomek, teraz nie chodzi o konkretną robotę, ale o podział kompetencji. Oni identyfikują się z Romkiem i chcą wykonywać tylko polecenia z jego strony.
    - Ty jesteś ponad podziałami i reprezentujesz prezesa zarządu, a ja jestem jego emanacją. Niech nikt nie próbuje uważać inaczej, bo będzie zaskoczony. Nieważne czy będzie to Romek, czy też Mielewicz, albo Larczyk. Rozumiesz?
    - Rozumiem, że mam to przyjąć jako wytyczną mojego postępowania na przyszłość…
    - Nie inaczej – zapewniłem. – Kumplować możesz sobie z kim tylko chcesz, ale szefa masz tylko jednego. Jedną przełożoną i nikomu innemu z zarządu nie będziesz podlegał, czy to jest jasne?
    - To będzie w nowym statucie?
    - Tak. Twój pion jest wyłączony z nadzoru członków zarządu, będziesz samodzielnym dyrektorem, podległym jedynie prezesowi. Nie wiedziałeś o tym?

    - Tomek, niby wiem, ale w obiegu kursuje tyle wersji schematów organizacyjnych, że zaczynam się już gubić…
    - A kto je kolportuje? Wiesz coś o tym?
    - Cholera wie. To jest tak namiętny temat rozmów, że trudno już odróżnić ziarno od plew. Ktoś zasiał plotki, a te się rozrosły do monstrualnych rozmiarów i szukaj wiatru w polu! Nie spodziewałem się tego, bo niby po co mieliśmy się do tego przygotowywać? Przecież sytuacji pracowników reorganizacja w niczym nie zmieni. A jednak ciągle prowadzą kasandryczne dialogi, jakby czekało ich tornado, jakby wszystkie plagi egipskie miały spaść na bank…
    - Daj na wsteczny – zniesmaczyłem się. – Nieufność to nasz ulubiony, polski, narodowy sport. Podsycany zresztą z prawa i z lewa, cóż się teraz ludziom dziwić? Nawet ty masz przecież chwile zwątpienia.

    - To prawda – przyznał niespodziewanie. – Może nie zwątpienia, ale pewnego zmęczenia. Tomek, potrzebuję odpoczynku! Przez kilka lat nie byłem na urlopie, dlatego jestem ci bardzo wdzięczny za to, że bez problemów przeszło przyjęcie Zbyszka do pracy. Naprawdę, jest to człowiek tutaj potrzebny i będę spokojny, jeśli jemu pozostawię na jakiś czas kwestie bezpieczeństwa banku.
    - Mam nadzieję, że to nie będzie jutro, lecz za parę miesięcy? – zapytałem żartobliwie.
    - To chyba oczywiste – zgodził się. – Możesz spać spokojnie. Dostanie odpowiednią dawkę nauk oraz informacji bez szczegółów was dotyczących, po których będzie całkiem niezłym ochroniarzem. A jaką inwencją się wykaże, to już zobaczymy później.

    - Przyjedź do nas w lipcu, do Pokrzywna – zaproponowałem nagle. – Wczoraj, zupełnie nieoczekiwanie, sprzedaliśmy dzieci na wakacje. Pojadą do Szwajcarii, wyprawa organizowana przez szkołę. Czyli będziemy sami, bez zewnętrznych obowiązków.
    - Dziękuję ci bardzo, ale nie gniewaj się, musimy się zastanowić.
    - Rozumiem, to oczywiste. Tym niemniej, weźcie to pod uwagę. Ze swojej strony, chcemy spotkać się wtedy ze wszystkimi znajomymi. Tymi, którzy coś dla nas znaczą. Chcemy odetchnąć innym powietrzem, a tobie też by się to przydało. I nie tylko tobie.
    - Rozważymy to, dziękuję za zaproszenie! – podniósł się z fotela. – Aha, jest jeszcze jedna sprawa…
    - To siadaj, nie lubię dyskutować na stojąco. Co jeszcze?

    - Porozmawiaj z żoną. Nie chcę jej już zawracać głowy przed piątkiem, ale skoro mam teraz zastępcę, to czas najwyższy sformalizować kwestię naszych działań w departamencie wschodnim. Pamiętasz sytuację, ja tam działam trochę na dziko, na podstawie ustnych i mało konkretnych pełnomocnictw. Ktoś się może do tego przyczepić.
    - Znaczy, chcesz formalnie przejąć jego ochronę?
    - Tak, to będzie najrozsądniejsze wyjście. Trzeba to jednak formalnie zatwierdzić. Nie wiem czy podpis szefowej wystarczy. Czy nie musi tego podpisać Bernet. A skoro już u nas będzie, niech się to rozstrzygnie, im wcześniej tym lepiej.
    - Dziwne, ludzie starają się pozbywać obowiązków, a ty je na siebie nakładasz…
    - No cóż! – wzruszył ramionami. – Ktoś musi to zrobić. Siedziałem sobie wczoraj w ciszy i analizowałem całą sytuację. To była taka prywatna, moja jednoosobowa burza mózgu. Żona jest teraz w centrum rehabilitacyjnym na zabiegach, więc nie musiałem się nigdzie spieszyć. Do domu mnie nie ciągnęło, myśli nieskażone, więc i do jakichś wniosków dochodziłem.
    Pomyślałem, że skoro pion Romka i tak sprawuje nadzór nad informatyką i łącznością, to naturalnym będzie, jeśli i nasz pion ochrony oficjalnie przejmie kwestie innych zabezpieczeń. Każdy inny wariant wprowadziłby zamieszanie i groźbę luk w systemie.

    - Popieram. W porządku. Wspomnę jej o tym i spróbujemy przygotować jakiś dokument, chociaż najlepiej by było, aby twoje dziewczyny przygotowały projekt odpowiedniej decyzji.
    - Przygotują, tylko ja muszę mieć wskazówki, czyja to decyzja będzie. Jaką ma mieć formę. Czy wystarczy zarządzenie dyrektora departamentu, czy musi być prezesa korporacji… nie wiem! I o taką informację mi chodzi. Niech szefowa o tym zadecyduje, a ja się już podporządkuję i postaram o resztę!
    - Dobrze! Dostaniesz taką informację!
    - To już uciekam i życzę miłego dnia! – wstał z fotela, uniósł dłoń na pożegnanie i wyszedł. Nie mieliśmy zwyczaju, by przedłużać momenty rozstań przed południem. I tak jeszcze się dzisiaj zobaczymy.

    Sądziłem, że taka pauza potrwa dłużej, zabrałem się bowiem za nadrabianie wczorajszych zaległości, kiedy Agnieszka z sekretariatu zasygnalizowała mi powrót Pawła. Poprosiłem więc aby wszedł, a wtedy zjawił się w towarzystwie szefa działu technicznego.
    - Panie dyrektorze! – zwrócił się do mnie Paweł. – Ponoć służby techniczne są tak zajęte przygotowaniami do reorganizacji, że nie mają na nic czasu. Proszę zatem pana kierownika o powtórzenie odpowiedzi, którą mi pan udzielił – zwrócił się do towarzyszącego mu człowieka.
    - Panie dyrektorze! – odezwał się wywołany. – Dostałem jednoznaczne dyspozycje od swoich przełożonych, że mamy teraz wszystkie siły skierować na sprawdzenie techniki w gabinetach członków zarządu oraz w departamencie wschodnim, tam też skierowałem pracowników, a przecież tutaj zrobimy wszystko w przyszłym tygodniu!
    - Kto wydał takie dyspozycje?
    - Pan dyrektor Dalerski!

    - Pani Agnieszko! – powiedziałem do mikrofonu, po włączeniu komunikatora. – Proszę zaprosić do mnie pana dyrektora Dalerskiego. Pilnie! – po czym wyłączyłem aparat.
    - Moja decyzja jest następująca – aż zmrużyłem oczy, kiedy spojrzałem na tego biednego człowieka. – Natychmiast wydzieli pan dwuosobowy zespół, który pod dyktando pana dyrektora Dedejki wyposaży gabinet jego zastępcy w odpowiednie urządzenia i sprawdzi je. Natomiast kwestię pana odpowiedzialności za zmianę planów, pozostawi pan mnie! Czy to jest jasne?
    - Tak… – bąknął.
    - A na przyszłość, żeby pan nie miał wątpliwości. Polecenia pana dyrektora Dedejki w kwestiach bezpieczeństwa są już teraz i nadal będą najważniejsze w tym banku! Pierwsze po poleceniach pani prezes i moich, czy to jest zrozumiałe? Proszę sobie to dobrze zapamiętać.
    - Tak jest!
  • #28
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Cieszę się zatem, że nie muszę pana wyrzucać z pracy i proszę o wręcz natychmiastowe zorganizowanie odpowiedniego zespołu, a po zakończeniu prac chcę dostać meldunek, że gabinet zastępcy dyrektora do spraw bezpieczeństwa został wyposażony zgodnie z naszymi wymogami. Dokumentacja jest przygotowana od dawna, instalacje położone, godzina czasu, czy też dwie i powinno być po problemie! A teraz już panu dziękuję i proszę zabrać się do pracy!
    - Tak jest! – odwrócił się i wyszedł z gabinetu.

    - Nie mogłeś tego załatwić z Romkiem sam? – zwróciłem się do Pawła.
    - Nie mogłem. Jest tak przejęty swoją nową rolą, że nic innego go nie interesuje. Nie wiem, ale mam wrażenie, że dla niego ważniejszy staje się wizerunek niż treść. Chce być perfekcyjny w tym co robi, jednak przełożenie tego na efekty finansowe banku jest jednak nieznane. Na razie wprowadza najwięcej chaosu, ale twierdzi, że w przyszłości będą wyniki. Według mnie, to scenariusz pisany palcem na wodzie.
    - Rozmawiałeś z nim?
    - Tak. Pokłóciliśmy się wtedy i podejrzewam, że cała ta dzisiejsza sytuacja jest tegoż efektem. Poczuł się mocny i postanowił realizować wyłącznie swoje pomysły.
    - Dziwne… Niedawno rozmawiałem z Lidką, zapytała mnie wtedy kto był pomysłodawcą powołania Romka na członka zarządu. A kiedy przyznałem, że to ja sam, podsumowała krótko, iż obydwoje będziemy kiedyś tego żałować.
    - No nie! Nie przesadzaj! Romek jest świetnym fachowcem, ale rzeczywiście, według mnie, powinien koncentrować się na technice, a nie na zarządzaniu, to nie jest jego dobra strona.
    - Czyli zgłoszenie go do zarządu to jest błąd?

    - Myślę, że tak. Nie gniewaj się, ale znam go chyba lepiej niż ty. To jest człowiek techniczny i w tym konkretny, naprawdę wybitny. Ale wszystkie nowe pomysły organizacyjne systemu, wymagają wielu krytycznych uwag użytkowników, a Romek tego nie lubi! Drażni go, jakby nie rozumiał, iż jest normalną procedurą, aby nowatorskie rozwiązania poddać działaniu wszelkich plag egipskich, co pozwala oddzielić ziarno od plew. Nie to jest dobre, co podoba się Romkowi, lecz to, co spodoba się klientom! Nie zapominaj, jak wiele niby wynalazków nie spotkało się z uznaniem i przepadło, mimo pozytywnych opinii najważniejszych guru telekomunikacji, podczas gdy zlekceważone przez nich takie sms-y okazały się strzałem w dziesiątkę!
    - Wiem o tym, jednak moim i twoim zadaniem jest sprowadzanie go na ziemię. Dorotka chce zdjąć ze swoich barków część zadań polegających na dochodzeniu do consensusu, jednak nie sądzę, aby zdecydowała się wypuścić władzę z rąk. Ostateczne decyzje i tak będą należały do niej, lecz przecież nie musi być obecna przy każdej dyskusji wiodącej ku ostatecznej propozycji. Poza tym wiesz doskonale, że nasze rozmowy bywają bardzo męskie, a wypowiedzenie niektórych słów w obecności kobiety…
    - Oczywiście – roześmiał się. – Tomek, pójdę już! – zmienił nagle temat.
    - W porządku! – zrozumiałem bez dalszych szczegółów.
    Chciał przypilnować tego, z czym do mnie przyszedł, dlatego nie zatrzymywałem go ani na chwilę.

    No i zanim zabrałem się do swojej pracy, do gabinetu wparował Romek, oczywiście bez zapowiedzi, czyli Agnieszka nie zdążyła mnie zawiadomić.
    - Cześć! – podszedł i podał mi rękę. – Słyszałem, że bardzo się rządzisz moimi ludźmi! Ładnie to tak? – usiadł w fotelu, nie czekając na zaproszenie i sięgnął po krakersa, nie dbając o los okruchów.
    - Może i nieładne – odparłem ze spokojem – ale konieczne! Nie miałem czasu ciebie szukać i czekać na uzgodnienia.
    - No dobrze – odparł pojednawczo i nawet bez kwaśnej miny. Jakby chodziło o to, kto postawi następnym razem piwo. – Mam nadzieję, że to wyjątek?
    - Oczywiście. Chyba nie uważasz, że co drugi dzień będę przyjmował do pracy Pawła zastępcę? I że przed piątkiem musi być zagospodarowany w swoim gabinecie?
    - To normalne – machnął ręką. – Szkoda, że ja o tym nie wiedziałem kogo alert dotyczy, bo sam bym ich pogonił.

    - Spoko, spoko! – przystopowałem go. – To jest, a w zasadzie powinno być, sprawą Artura! I nie podoba mi się, że ciągle wleczesz za sobą ogon, próbując podporządkować sobie dawny pion, jakbyś nie rozumiał, że ty już nie kierujesz nim operacyjnie. Romek! Czas najwyższy przestawić się na myślenie strategiczne, a nie na zajmowanie się pierdołami w stylu co pan Kazio ma na dzisiaj zlecone na warsztacie!
    - Ja się zajmuję jednym i drugim.
    - Stop! Jeśli jeszcze raz się dowiem, że wtrącasz się Arturowi w jego kompetencje, to powiem o tym Dorotce! Chcesz?
    - Skarżypyta!
    - Mnie jest obojętne, jak mnie nazywasz. Powiem ci więcej, zaraz wzywam do siebie Artura i mu zapowiem, że wprowadzam zmianę do schematu organizacyjnego, która wyłącza go na stale spod twojego nadzoru! Chcesz tego?
    - Coś się tak, kurczę, wpienił?

    - Przecież jestem spokojny. Tylko ty nie chcesz zrozumieć, że masz inne zadania przed sobą! Co cię, kurwa, interesują jakieś kable czy sprzęty w pomieszczeniach? Wiesz co? Jak mi Paweł powiedział, że skierowałeś cały pion techniczny do jakichś nagłych robót, to ja się ciebie pytam, gdzie, kurwa, byli dotychczas? Gdzie byłeś ty?
    - No właśnie. Przygotowywałem strategię, a przypilnować ich nie miał kto! Wiesz ile zmian trzeba było wprowadzić? Ile oprogramowania sprawdzić przed wizytacją?
    - Bo ciągle dezorganizujesz im robotę. Romek, koniec! Koniec twojego wtrącania się w bieżące zadania departamentu technicznego! Zajmuj się oprogramowaniem ile chcesz, masz swój zespół, ale do informatyków z warsztatu więcej nie próbuj się wtrącać, bo ci jaja usmażę!
    - Zobaczymy w przyszłym tygodniu… – westchnął. – Czyli ja nie mogę niczego, ale ty możesz?
    - Ja mogę, taki mój los – przyznałem. – Bo to do mnie spływają zewsząd informacje i to ja mogę wtedy podejmować decyzje. Co najpierw, a co potem. Ty zajmujesz się jednym wycinkiem, nie znasz reszty, więc nie próbuj też oceniać całości. Mam nadzieję, że się teraz zrozumieliśmy?

    - Aleś pojechał! – skrzywił się. – Dobrze, niech ci będzie. Zobaczymy, jak dacie sobie radę sami, cześć! – zerwał się nagle. – Idę już, mam nadzieję, że ci nie przeszkodziłem zbytnio.
    - Zawsze możesz przyjść na kawę – roześmiałem się.
    Pokiwał głową, ale się nie odezwał i wyszedł z gabinetu.

    Zrozumiałem dokładnie jego przesłanie. Próbował mi przekazać, że kiedy już zostanie pełnoprawnym członkiem zarządu, będę miał z nim o wiele większe problemy niż dotąd. Ciekawe, czy to były tylko żarty, czy on sobie to wyobraża naprawdę. O co ta gra? Przecież nie ma w niej szans! Instynkt go zawodzi?
    - Pani Agnieszko! – włączyłem komunikator. – Poproszę do siebie pana Kostrzyńskiego. Niech przyjdzie kiedy tylko da radę.
    - Dobrze. Ale panie dyrektorze, czeka tutaj pani, która ponoć ma być przyjęta do pracy.
    - Niech wejdzie, proszę! – oznajmiłem, spoglądając w stronę drzwi.

    Tak, to była Beata.
  • #29
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    Pozdrowiła mnie raczej niepewnie, jednak, próbując natychmiast przestawić się na inne fale po rozmowie z Romkiem, przywitałem ją niczym damę, po czym usadowiłem w fotelu.
    - Pani Beato! Cieszy mnie niezmiernie zarówno pani widok jak i fakt, że szef ochrony wydał pani odpowiedni certyfikat i może już pani pracować w naszym banku. Zatem co pani wybiera, kawę może? – lekko zażartowałem.
    - Poproszę, jeśli można.
    - Pani Agnieszko… – użyłem komunikatora.
    - Minuta, panie dyrektorze, już przygotowuję! – usłyszałem wesoły głos.
    Usiadłem więc naprzeciwko swojego gościa, zastanawiając się jak całą sprawę rozegrać. Nie miałem czasu na przygotowania, ani na przemyślenia, musiałem działać na wyczucie.

    - Jak pani samopoczucie po wstępnych przejściach? – zapytałem wymijająco na początek.
    - Mam powiedzieć prawdę? – odpowiedziała zaczepnie, co mnie nieco zdziwiło.
    - Tak by było najlepiej – oznajmiłem obojętnym tonem.
    - Nie spodziewałam się aż tak drobiazgowej procedury. W naszych firmach ludzie sarkają, że pozwalamy sobie na zbyt wiele, ale to i tak ma się ma nijak w stosunku do tego, z czego trzeba się tutaj spowiadać.
    - Ma pani na myśli wariograf?
    - Tak, a właściwie zestaw pytań do tego badania.
    - Z tego co wiem, to zaliczyła pani ten test bez problemów.
    Przerwaliśmy, gdyż Agnieszka wniosła serwis, ale jeszcze przy niej, Beata tłumaczyła dalej.
    - Byłam zaskoczona i chciałam tej pracy, więc odpowiadałam bez wahania. Ale teraz, kiedy już wszystko przemyślałam, nie wiem czy ponownie wyraziłabym zgodę.

    - Pani Beato! – zaczynałem się uspokajać i ją jakby prosiłem o to samo. – Nie ma wszak powszechnego obowiązku pracy w naszym banku, dlatego proszę mieć na uwadze również to, że pani kandydowała do stanowiska bardzo blisko związanego z kierownictwem banku. To dlatego zakres pytań dla pani był większy, niż w standardowych wymaganiach dla szeregowych pracowników. Tego wymaga bezpieczeństwo naszych wewnętrznych procedur.
    - Niby to wiem, ale… czuję się jakoś tak… jakby ktoś próbował mnie rozbierać i pozbawiać intymności.
    - Nie ma takiej opcji, nie ma pani powodu do obaw – przypomniałem. – Lista pytań, które zadał pani szef ochrony jest utajniona przed wszystkimi. Może zostać ujawniona wyłącznie członkom specjalnej komisji dochodzeniowej i tylko w przypadku świadomego oraz ciężkiego naruszenia przez taką osobę zasad bezpieczeństwa. W dodatku wina takiej osoby musi być wysoce prawdopodobna, aby postępowanie w ogóle wszczęto. Jak dotychczas, jeszcze takiego w banku nie było. Mieliśmy dwie sytuacje, kiedy takie sprawy były rozważane, ale do powołania komisji nie doszło, gdyż były to sprawy karne, postępowanie prowadziła prokuratura i nie widzieliśmy potrzeby przeszkadzania jej w czynnościach.
    - Tutaj w Warszawie?
    - Nie, w oddziałach terenowych. Jeszcze się pani przekona, że to jest prawdą i nawet szef departamentu kadr otrzymuje jedynie końcowy wynik badania i musi wystarczyć mu orzeczenie, że kandydat do pracy je zaliczył. To wszystko.

    Milczała. Coś tam rozważała w głowie, jednak przez jakiś czas nie podzieliła się tymi myślami, aż nagle wystrzeliła.
    - A tak naprawdę, skąd pan zna moją mamę?
    Zupełnie nie byłem na to przygotowany, ale chyba nawet nie drgnąłem. Nie odzywałem się przez chwilę, spoglądając w jej oczy. To było spojrzenie Anny i niemal te same, dumnie zaciśnięte wargi…
    - Skąd takie pytanie? – zapytałem chyba za ostro, z trudem panując nad mimiką.
    Pokiwała głową.
    - Mama zareagowała podobnie, kiedy ją o to zapytałam.
    - I co pani odpowiedziała?
    - To samo, co pan, czyli nic.
    - Więc ja pani powiem, gdyż nie ma tu żadnej tajemnicy. Pani mamę poznałem w czasach studenckich. Byłem wtedy reporterem radia międzyuczelnianego, dlatego też znałem mnóstwo różnych ludzi. Natomiast pani mama już wtedy była zaangażowaną działaczką samorządu studenckiego, dlatego nawet ci, którzy nie znali jej osobiście, raczej wiedzieli kim jest. To chyba oczywiste i naturalne.

    - Czyli pan również studiował w Krakowie?
    - Tak, ukończyłem tę samą uczelnię co i pani mama.
    Westchnęła wręcz głośno i lekko pokiwała głową w milczeniu.
    - Powie mi pan, dlaczego mama… wprost pana nie cierpi?
    - Aż tak? – udałem zdziwienie.
    - Odniosłam takie wrażenie, kiedy wspomniałam jej o ostatniej sobocie.
    - No cóż… Nie zawsze między ludźmi powstaje chemia, nie zawsze się lubią…
    - Przecież i pan, i mama, mają wspólne wspomnienia. Ta sama uczelnia, tamte czasy… to powinno wręcz generować różne wspominki! A tu jest zupełnie na opak.
    - Też byłem tym cokolwiek zdziwiony – odparłem wymijająco, chociaż nerwy miałem napięte jak postronki. – Może dlatego, że byliśmy w sobotę w gronie wielu osób, tematy rozmów były bardzo odległe od przeszłości, czasami wręcz oficjalne i skierowane w przyszłość, a nie wspomnieniowe. To nie był zjazd absolwentów.

    - Może… Trudno, nie będę więcej pytała i przepraszam pana za swoje zachowanie, bo chyba postępuję chwilami jak gówniara. Spróbuję więcej tego nie robić i jeszcze raz przepraszam!
    - Cieszę się bardzo z pani deklaracji i bardzo proszę oraz uczulam, aby dbała pani o wizerunek naszej firmy, oraz osób ją reprezentujących, gdyż pani miejsce pracy będzie znajdowało się na bardzo wrażliwym styku banku ze światem zewnętrznym! Wiele ważnych i wpływowych osób, a także reprezentantów firm, urzędów i instytucji, właśnie poprzez panią będzie miało pierwszy kontakt z naszym bankiem i od tego, jak go pani zaprezentuje, tak najczęściej będą go postrzegać!
    - Czy mogę dowiedzieć się już konkretnie na czym będą polegały moje obowiązki? Od kogo je przejąć? Gdzie będę miała swoje miejsce?

    - Powoli. Pani Beato, zaszła niewielka zmiana. Będzie pani pracowała jako asystentka pani prezes zarządu. Czy pani zgadza się na taką zmianę?
    - Ja? – zaskoczyłem ją. – Bardzo chętnie! Czyli to stanowisko, które zajmowała pani… pani…
    - Joasia, moja córka! – podpowiedziałem.
    - O, właśnie… – westchnęła cicho. – Czyli kto byłby moim przełożonym? – spojrzała na mnie.
    - Merytorycznie, podlegałaby pani wyłącznie mojej żonie i wszelkie zadania dostawałaby pani bezpośrednio od niej. Natomiast administracyjnie, będzie pani podlegała mnie, jako że ja sprawuję nadzór nad wszystkimi służbami i departamentami pomocniczymi.
    - Rozumiem, to dla mnie oczywiste.
    - Mam teraz do pani jedno pytanie.
    - Słucham!
    - Czy fakt, że jest pani córką pani posłanki Lechowicz, chciałaby pani ukryć?
    - Tak, chciałabym! – oznajmiła, spoglądając mi prosto w oczy. – Wiem jednak, że to się nie uda, wcześniej lub później, stanie się publiczną tajemnicą i wtedy stanę się powodem plotek. Dlatego pozostawiam to kwestii pańskiego uznania.
    - Dlatego proponuję pani, aby niczego nie ukrywać. Tutaj i w tej sytuacji, nie wzbudzi pani żadnej sensacji, a na przyszłość wyprostuje układ. Uważam, że tak by było najlepiej.
    - Skoro pan tak uważa, to bardzo proszę.
    - Dziękuję pani! – skinąłem głową i sięgnąłem do przycisku komunikatora.
  • #30
    retrofood
    VIP Meritorious for electroda.pl
    - Pani Kasiu, znajdzie pani chwilę czasu? – zapytałem głośno.
    - Oczywiście! Minutka… – rozległo się z głośnika.
    - Dobrze – zdjąłem dłoń z przycisków. – Pani Kasia, jedna z naszych sekretarek – wyjaśniałem Beacie – chwilowo i częściowo przejęła zadania asystentki. Dlatego czeka panią najpierw rozmowa z nią, aby przynajmniej tak ogólnie zapoznała się pani z nimi. Chociaż tak naprawdę, będzie ich o wiele więcej. Proszę się jednak nie bać, wszystko jest dla ludzi.
    - Ja się nie boję – zapewniła pospiesznie. – Skoro zdecydowałam się na pracę tutaj, będę starała się być lojalnym pracownikiem i uważam, że z obowiązkami, jakie by nie były, szybko sobie poradzę.
    - Znakomicie! – pochwaliłem i… ugryzłem się w język.
    Już miałem dodać, że jest tak pewna siebie, jak jej mama w łóżku… Na szczęście, do gabinetu weszła Dorotka, a za nią Kasia.

    - Dzień dobry pani! – Dorotka podeszła do Beaty i wyciągnęła rękę. Ta wstała, uścisnęła podaną dłoń i tak samo przywitała się z nią Kasia.
    - Proszę, usiądźcie panie! – wskazałem fotele.
    Nie krępowały się zupełnie, obydwie zajęły miejsca, niczym u siebie w domu.
    - Czemu ty mi Kasię molestujesz? – zapytała Dorotka, poprawiając jakieś niewidoczne fałdki na spódnicy kostiumu. – Masz coś w barku?
    - Co tylko zechcesz! – odparłem. – Niby kiedy miałem cokolwiek wypić? – zapytałem retorycznie.
    - Skąd mam wiedzieć?! – obruszyła się. – Do pracy się spóźniasz, poza tym jak już się zjawisz, to przesiadujesz w gabinecie z młodymi paniami…
    Kasia chichotała pod nosem, więc i ja uśmiechnąłem się, opuszczając nieco głowę, zaś Dorotka kontynuowała.
    - Muszę ci ograniczyć takie wspaniałe możliwości. Pani Beato! – zwróciła głowę w bok. – Może jednak zostanie pani moją asystentką?
    - Pani Beata już wie – spojrzałem na Dorotkę.
    - Tak? I jak brzmi pani odpowiedź?
    - Bardzo chętnie! – odpowiedziała sama.
    - Doskonale! – Dorotka roześmiała się. – Tomek, daj nam szampana, proszę!
    - W pracy? – zdziwiłem się.
    - Udzielam nam dyspensy na jeden kieliszek.
    - Proszę bardzo! – podniosłem się z fotela, a za mną wstała Kasia.

    Barek był tak naprawdę chłodziarką, wbudowaną w meble, z paroma komorami o określonej przeznaczeniem temperaturze, więc i Don Perignon miał zawsze temperaturę właściwą do spożycia. Wspólnie z Kasią napełniliśmy i podaliśmy kieliszki, po czym ponownie zajęliśmy swoje miejsca. A wtedy Dorotka ujęła swój w dłoń.

    - Pani Beato, przede wszystkim do pani skieruję swój toast, jako swojej przyszłej, bardzo bliskiej współpracownicy. Moje zadania tutaj nie polegają na piciu szampana, ale też tego nie wykluczają! Kiedyś i pani będzie doskonale wiedziała co, kiedy, z kim i na co, można sobie będzie pozwolić. Oczywiście, mam na myśli sprawy służbowe, a nie prywatne – uśmiechnęła się. – Chciałam przywitać panią niekonwencjonalnie, gdyż z czasem pozna pani wiele naszych prywatnych tajemnic. Będzie pani niemal domownikiem, więc aby skrócić okres zrozumiałej sztywności pierwszych kontaktów, wznoszę toast za naszą przyszłą, dobrą i wyrozumiałą współpracę! Obiecuję pani, że nie będę tyranem, chociaż jestem wymagającą przełożoną, ale podobno daje się ze mną żyć. Prawda, Kasiu?
    - Prawda, szefowo! – roześmiała się Kasia.
    - Wypijmy zatem za naszą zgodną i długotrwałą współpracę! – Dorotka wzniosła kieliszek, a my, posłusznie zrobiliśmy to samo.

    - Gratuluję! Została pani przyjęta do społeczności pracowników! – kontynuowała Dorotka, dodając już zupełnie mniej oficjalnie. – A teraz do dna, bo wyjątkowo mi dzisiaj smakuje – wychyliła zawartość, po czym odstawiła kieliszek. – I żeby nie tracić czasu, zapraszam panie do swojego gabinetu na drugie śniadanie. Porozmawiamy sobie spokojnie, poplotkujemy, a co! Jakiś przerywnik też nam się należy – wstała z fotela, a wtedy i one powstały.
    - Czyli ja mam tylko posprzątać? – skrzywiłem się, wyraźnie spóźniając się z przybraniem pionowej pozycji.
    - Nigdy w życiu! – Dorotka zaprotestowała skwapliwie. – Czyżbyś potrzebował ode mnie specjalnego zaproszenia? Czy do końca życia to ja mam zawsze ciebie podrywać, bez szansy na rewanż z twojej strony? Tomek! Ja jestem kobietą!
    - Ale w pracy jesteś moją szefową i w dodatku opieprzasz mnie w obecności podległego personelu.
    - Oj, widzę, że się bardzo przejąłeś – cmoknęła mnie w policzek. – Przypomnę ci więc, że ty do mnie zaproszenia nie potrzebujesz. Masz je stale, od dawna i mam nadzieję że nadal będziesz z niego korzystał.
    - To brzmi już lepiej – uśmiechnąłem się.

    - Ech, męska dumo! – pokiwała głową. – Idziesz z nami, czy masz jeszcze coś pilnego do załatwienia? – zmieniła ton na normalny.
    - Nad ciebie nie mam nic i nikogo! – wyznałem.
    - To mnie cieszy, zatem chodźmy – odparła krótko.
    - Szampana zabrać?
    - Nie, wystarczy na dzisiaj. Kasia wie, co z nim zrobić.
    - Jasne! Wypijemy go z Agnieszką!
    - To już wasze zmartwienie. Proszę! – skomentowała Dorotka, wskazując gestem kierunek ku drzwiom.

    Tak od dawna wyglądały relacje pani prezes ze swoją sekretarką, o czym przekonałem się pamiętnego dnia po balu, kiedy prezesem wciąż jeszcze był John. Dziwna sprawa. Kasia została sekretarką Johna nieco wcześniej niż Dorotka asystentką, no i później obydwie współpracowały ze sobą. Z czasem Dorotka awansowała i zastąpiła Johna w fotelu prezesa, jednak Kasia wciąż trwała na swoim stanowisku. Miała wszelkie predyspozycje, żeby awansować. Wyższe, ekonomiczne wykształcenie, niezłą znajomość angielskiego, ale niczego innego nie chciała i tak powoli stawała się bankową ostoją.

    Nie zazdrościła Dorotce ani awansu, ani wielkich pieniędzy. Była lojalna i cieszyła się jej ogromnym zaufaniem, chociaż Dorotka nigdy jej do nas nie zapraszała. Jeśli rozmawiały sobie o jakichś damskich sekretach, typu moda, czy jakieś wydarzenie ze świata warszawki, zawsze odbywało się to w gabinecie i bez świadków. Tylko mnie i Joasi się nie krępowały, a Kasia czuła się wtedy Dorotki koleżanką. Bywało też, że mówiła jej po imieniu, chociaż i tak traktowała ją wtedy jak autorytet, a także wyrocznię w większości spraw. To Dorotka była jej konsultantką w kwestii kosmetyków, odzieży, butów, fryzjerów i tym podobnych rzeczy.
    Natomiast poza gabinetem, była wyłącznie sekretarką i chociaż nie przejawiała jakiejś czołobitności, nigdy też nie pozwoliła sobie na najmniejszą oznakę braku służbowego szacunku. Dorotka była zawsze „panią prezes” i tylko wobec wysokich pracowników pozwalała sobie na określenie „szefowa”.

    Ciekawe, że miała osobowość zupełnie inną niż Ania, późniejsza asystentka Johna i moja współpracownica z Moskwy. Kasia bardziej już przypominała Lidkę, ale brakowało jej Lidki przebojowości i odwagi, a może ją w sobie stłumiła? Może nawet była trochę podobna do mnie i tak samo nie nadawała się na głównodowodzącego? Ja doskonale odnajdowałem się pod parasolem Dorotki. Miałem w niej swojego szefa, który mnie pilnował i recenzował, dlatego byłem skuteczny, a Kasia chyba podobnie. Doskonale radziła sobie z całą plejadą naszych pomniejszych dyrektorów, pozwalała im tylko na tyle, na ile pozwolić chciała. Poza tym nie mieli niczego do gadania.

    Tak samo wychowywała Agnieszkę, gdyż była kierowniczką sekretariatu i jej przełożoną, chociaż na co dzień mało kto zdawał sobie z tego sprawę. Kilka razy usłyszałem jej pouczenia tyczące różnych spraw, widziała że ją obserwuję, ale nie uważała za stosowne nawet się przede mną tłumaczyć. Mnie nie bała się wcale.