Jadąc w poniedziałek do radiowego studia, nie miałem praktycznie żadnej wiedzy o echu, które wywołała moja piątkowa decyzja. Taki był zresztą cel weekendowych działań Dorotki, do którego mnie przekonała. Nie mogłem tam wystąpić w roli wahającego się decydenta. Mój przekaz miał być spójny i zdecydowany, bez względu na zaistniałe okoliczności. Gdybym na przykład znał wcześniej negatywne opinie o tej decyzji, mógłbym próbować się tłumaczyć i stałbym się w pewnym sensie niewiarygodny.
Bo jakie inne opinie mogły pojawić się podczas weekendu? Tylko i wyłącznie negatywne! Przecież udupieniem nowego algorytmu byli zainteresowani wyłącznie jego przeciwnicy! I to im zależało na szybkości działań. To oni, nie zważając zupełnie na weekend, zwierali szeregi i szykowali atak. Zwolennicy świętowali raczej sukces i nie spieszyli się z pochwałami.
Spodziewałem się takiego scenariusza, stąd moja wcześniejsza decyzja o poniedziałkowym wywiadzie, Dorotka jednak poszła dalej i uchroniła mnie przed negatywną wiedzą, abym nie dawał się sprowokować.
- Nawet nie myśl o tym, że ktoś jest ci przeciwny! – wyposażała mnie rano we wskazówki. – Podjąłeś w piątek decyzję, moim zdaniem ostateczną i słuszną. Prezentuj ją więc jako swoje osiągnięcie! Bądź pewien tego, co zrobiłeś. Nie próbuj również dyskutować z argumentami przeciwników, choćby samych prowadzących. Odsyłaj ich od razu do opracowania profesora Grodzicy, bo się pogubisz. Niech próbują się zmierzyć z jego analizami, a nie twoimi, cząstkowymi słowami, bo cię zapędzą w kozi róg! To starzy wyjadacze, a jeśli trafisz na wyszczekanego przeciwnika, to będzie się starał nie dopuścić cię do słowa. Nie masz żadnego doświadczenia studyjnego, w tej scenerii łatwo o panikę i błędy.
- Spokojnie! – trzymałem fason. – Zapominasz, że kiedyś wykładałem na różnych kursach, czyli audytorium nie jest dla mnie nowością.
- Tomek… kiedy to było?
- Dawno, ale mam pewien handicap, o którym mało kto wie.
- Jaki?
- Mam ciebie! I wierzę, że nawet jeśli przegram, to mnie z domu nie wyrzucisz.
- Paskudnik! Wracaj, choćby zaraz po tym wywiadzie! Dla nas i tak zawsze będziesz autorytetem.
Czy mogłem wystąpić w programie bez wiary w siebie?
Nawet Anna uznała później ten mój ruch za znakomity. Nie chwaliłem w nim siebie, wręcz przeciwnie. Po cichu przemyciłem na początku dawniejsze wypowiedzi samego szefa rządu jak i kilku najważniejszych działaczy partyjnych o tym, że trzeba promować nowoczesność i wyrównywać szanse rozwojowe. Że należy niwelować historyczne zaszłości, a potem wyjaśniłem, że moja ostatnia decyzja jest właśnie realizacją tych planów i dokładnie wpisuje się w strategię rządu, zmierzającą do stwarzania wszystkim równych szans rozwojowych.
Jej praktycznym wypełnieniem były wnioski wynikające z analizy dotychczasowego sposobu podziału funduszy, dokonanej przez Zespół Analiz Gospodarczych z profesorem Adamem Grodzicą na czele. Wypadła niepomyślnie, dlatego ministerstwo zdecydowało się skorzystać z dalszej części tego opracowania i wprowadziło sugerowane w nim zmiany.
Moja w tym rola jest bardziej techniczna. Sam nie mam aż tak głębokiej wiedzy, by z jego wnioskami polemizować. Ponadto, pełniąc uprzednio funkcję doradcy ministra, a obecnie będąc sekretarzem stanu w ministerstwie, wielokrotnie spotykałem się w terenie z zarzutami, że stosowany dotychczas algorytm, niczego nie niweluje i niczego nie zmniejsza. Jego stosowanie wręcz pogłębia podziały regionalne w kraju, niwecząc wysiłek rozwojowy zarówno władz samorządowych jak i mieszkańców mniejszych regionów.
Te opinie współgrają z wnioskami wynikającymi z rzetelnego, naukowego opracowania, dlatego mam głębokie przekonanie, że tym razem nie popełniamy błędu, korzystając z wniosków w nim zawartych i wprowadzając w życie zalecane sugestie. Natomiast czas pokaże, na ile specjaliści mieli rację. Skoro na wnioski z poprzedniego podziału środków czekaliśmy wiele lat, musimy teraz dać szansę zaistnienia innego sposobu podziału. I oceniać należy go po latach, nie dzisiaj.
A po wywiadzie, sympatyczni redaktorzy podarowali mi na pożegnanie płytę DVD z nagraniem całej audycji.
W resorcie nie pozwoliłem na żadne rozprężenie. Mimo że moja piątkowa decyzja była już znana wszystkim pracownikom, większość znała również treść porannego wywiadu, nie pozwoliłem nikomu na żadne pogaduszki, polecając zajmować się bieżącymi obowiązkami.
Sam podobnie, poprosiłem jeszcze rano o pomoc Jachimiaka i obydwaj staraliśmy się pilnie, by Annie nie narobić wielu zaległości. Wewnętrznie jednak nie byłem taki pewny siebie, a cały ten spokój był udawany. Co jakiś czas sprawdzałem serwisy informacyjne i śledziłem pojawiające się w nich komentarze, chociaż dwie osoby z mojej ekipy miały dokładnie takie samo zadanie i co godzinę, półtorej, ktoś z nich meldował się w moim gabinecie z relacjami.
Reakcje jednak mocno mnie zaskoczyły. Większość komentarzy dziennikarskich była bardzo pozytywna. W godzinach południowych już nie udawaliśmy i obydwaj z profesorem analizowaliśmy powstałą sytuację.
- Coś mi tu się nie zgadza – stwierdził Jachimiak. – Jak na poniedziałek, pozytywnych komentarzy w tej masie jest zbyt wiele.
- Nie dowierza pan ludzkim przekonaniom? Może większość tak właśnie myśli?
- Nie o to mi chodzi! – zaśmiał się. – To nie jest żadne myślenie. A właściwie jest, ale z drugiej strony, tej negatywnej.
- Nie rozumiem pana.
- Panie Tomaszu! Proszę zestawić ze sobą trzy dowolne opinie pozytywne i tak samo trzy negatywne. Ma pan?
- Tak.
- A teraz proszę porównać argumentację. Opinie negatywne nie odwołują się do faktów, a do uczuć, albo przekonań. Do tradycji, a może też do wiary. Oni wierzą, że pana decyzja jest błędna, więc odwołują się do emocji.
- Mają takie prawo.
- Mają, ale to nie jest rozmowa o uczuciach, lecz o finansach. Tutaj nie jest potrzebny spowiednik, a wyłącznie księgowy.
- No dobrze, a co po drugiej stronie?
- I to jest dla mnie bardzo zaskakujące. Jakby się umówili. Komentarze są wypracowane i powołują się na prawdziwe wielkości ze statystyk. Tak jakby redaktorzy spędzili weekend na czytaniu opracowania naszego zespołu i przygotowywali wcześniej swoje opinie. A to już nie może być realne.
- Ależ może… – odezwałem się cicho.
- Pan coś kombinował? – spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Ja? Absolutnie! – roześmiałem się na głos. – Przez weekend nie wziąłem do ręki nawet telefonu. Zająłem się wyłącznie dziećmi oraz relaksem w basenie i ogrodzie. Żona zabroniła mi nawet myślenia o pracy.
- Skąd więc to poprzednie stwierdzenie?
- Niczego nie wiem, ale się domyślam – wyznałem. – Żona zabroniła myśleć o pracy mnie, ale to nie znaczy, że sama o niej nie pomyślała…
Analizował moje słowa przez kilka sekund, a potem pokiwał głową.
- Nie znam możliwości pana żony w podobnych sprawach, ale skoro pan dopuszcza taki wariant… to chyba wszystko się zgadza. Ktoś taką akcję musiał zorganizować.
Ale to dobrze, a nawet bardzo dobrze! Antagoniści mają od razu skrócone pole manewru, bo nie powołują się na fakty, więc łatwo z nimi polemizować. Zobaczymy co będzie dalej. Inaugurację na razie przegrali i to bezapelacyjnie.
Moje dobre samopoczucie po jego słowach niemal natychmiast zgasiła Kinga, wchodząc do gabinetu bez pukania. Miała do tego prawo, ale nigdy nie korzystała z niego bez powodu, więc natychmiast przerwaliśmy rozmowę.
- Panie ministrze, otrzymałam pilną wiadomość z kancelarii pana premiera – oznajmiła, nie próbując nawet usiąść. – Prezes rady ministrów prosi pana na rozmowę dzisiaj, na godzinę szesnastą. Co mam odpowiedzieć?
- Jak to co? O szesnastej będę w poczekalni u pana premiera! – oznajmiłem dobitnie.
- Dziękuję, niezwłocznie przekażę – odwróciła się na pięcie i wyszła.
Spojrzeliśmy po sobie.
- Czyli leci pan dzisiaj na dywanik… – westchnął profesor.
Bo jakie inne opinie mogły pojawić się podczas weekendu? Tylko i wyłącznie negatywne! Przecież udupieniem nowego algorytmu byli zainteresowani wyłącznie jego przeciwnicy! I to im zależało na szybkości działań. To oni, nie zważając zupełnie na weekend, zwierali szeregi i szykowali atak. Zwolennicy świętowali raczej sukces i nie spieszyli się z pochwałami.
Spodziewałem się takiego scenariusza, stąd moja wcześniejsza decyzja o poniedziałkowym wywiadzie, Dorotka jednak poszła dalej i uchroniła mnie przed negatywną wiedzą, abym nie dawał się sprowokować.
- Nawet nie myśl o tym, że ktoś jest ci przeciwny! – wyposażała mnie rano we wskazówki. – Podjąłeś w piątek decyzję, moim zdaniem ostateczną i słuszną. Prezentuj ją więc jako swoje osiągnięcie! Bądź pewien tego, co zrobiłeś. Nie próbuj również dyskutować z argumentami przeciwników, choćby samych prowadzących. Odsyłaj ich od razu do opracowania profesora Grodzicy, bo się pogubisz. Niech próbują się zmierzyć z jego analizami, a nie twoimi, cząstkowymi słowami, bo cię zapędzą w kozi róg! To starzy wyjadacze, a jeśli trafisz na wyszczekanego przeciwnika, to będzie się starał nie dopuścić cię do słowa. Nie masz żadnego doświadczenia studyjnego, w tej scenerii łatwo o panikę i błędy.
- Spokojnie! – trzymałem fason. – Zapominasz, że kiedyś wykładałem na różnych kursach, czyli audytorium nie jest dla mnie nowością.
- Tomek… kiedy to było?
- Dawno, ale mam pewien handicap, o którym mało kto wie.
- Jaki?
- Mam ciebie! I wierzę, że nawet jeśli przegram, to mnie z domu nie wyrzucisz.
- Paskudnik! Wracaj, choćby zaraz po tym wywiadzie! Dla nas i tak zawsze będziesz autorytetem.
Czy mogłem wystąpić w programie bez wiary w siebie?
Nawet Anna uznała później ten mój ruch za znakomity. Nie chwaliłem w nim siebie, wręcz przeciwnie. Po cichu przemyciłem na początku dawniejsze wypowiedzi samego szefa rządu jak i kilku najważniejszych działaczy partyjnych o tym, że trzeba promować nowoczesność i wyrównywać szanse rozwojowe. Że należy niwelować historyczne zaszłości, a potem wyjaśniłem, że moja ostatnia decyzja jest właśnie realizacją tych planów i dokładnie wpisuje się w strategię rządu, zmierzającą do stwarzania wszystkim równych szans rozwojowych.
Jej praktycznym wypełnieniem były wnioski wynikające z analizy dotychczasowego sposobu podziału funduszy, dokonanej przez Zespół Analiz Gospodarczych z profesorem Adamem Grodzicą na czele. Wypadła niepomyślnie, dlatego ministerstwo zdecydowało się skorzystać z dalszej części tego opracowania i wprowadziło sugerowane w nim zmiany.
Moja w tym rola jest bardziej techniczna. Sam nie mam aż tak głębokiej wiedzy, by z jego wnioskami polemizować. Ponadto, pełniąc uprzednio funkcję doradcy ministra, a obecnie będąc sekretarzem stanu w ministerstwie, wielokrotnie spotykałem się w terenie z zarzutami, że stosowany dotychczas algorytm, niczego nie niweluje i niczego nie zmniejsza. Jego stosowanie wręcz pogłębia podziały regionalne w kraju, niwecząc wysiłek rozwojowy zarówno władz samorządowych jak i mieszkańców mniejszych regionów.
Te opinie współgrają z wnioskami wynikającymi z rzetelnego, naukowego opracowania, dlatego mam głębokie przekonanie, że tym razem nie popełniamy błędu, korzystając z wniosków w nim zawartych i wprowadzając w życie zalecane sugestie. Natomiast czas pokaże, na ile specjaliści mieli rację. Skoro na wnioski z poprzedniego podziału środków czekaliśmy wiele lat, musimy teraz dać szansę zaistnienia innego sposobu podziału. I oceniać należy go po latach, nie dzisiaj.
A po wywiadzie, sympatyczni redaktorzy podarowali mi na pożegnanie płytę DVD z nagraniem całej audycji.
W resorcie nie pozwoliłem na żadne rozprężenie. Mimo że moja piątkowa decyzja była już znana wszystkim pracownikom, większość znała również treść porannego wywiadu, nie pozwoliłem nikomu na żadne pogaduszki, polecając zajmować się bieżącymi obowiązkami.
Sam podobnie, poprosiłem jeszcze rano o pomoc Jachimiaka i obydwaj staraliśmy się pilnie, by Annie nie narobić wielu zaległości. Wewnętrznie jednak nie byłem taki pewny siebie, a cały ten spokój był udawany. Co jakiś czas sprawdzałem serwisy informacyjne i śledziłem pojawiające się w nich komentarze, chociaż dwie osoby z mojej ekipy miały dokładnie takie samo zadanie i co godzinę, półtorej, ktoś z nich meldował się w moim gabinecie z relacjami.
Reakcje jednak mocno mnie zaskoczyły. Większość komentarzy dziennikarskich była bardzo pozytywna. W godzinach południowych już nie udawaliśmy i obydwaj z profesorem analizowaliśmy powstałą sytuację.
- Coś mi tu się nie zgadza – stwierdził Jachimiak. – Jak na poniedziałek, pozytywnych komentarzy w tej masie jest zbyt wiele.
- Nie dowierza pan ludzkim przekonaniom? Może większość tak właśnie myśli?
- Nie o to mi chodzi! – zaśmiał się. – To nie jest żadne myślenie. A właściwie jest, ale z drugiej strony, tej negatywnej.
- Nie rozumiem pana.
- Panie Tomaszu! Proszę zestawić ze sobą trzy dowolne opinie pozytywne i tak samo trzy negatywne. Ma pan?
- Tak.
- A teraz proszę porównać argumentację. Opinie negatywne nie odwołują się do faktów, a do uczuć, albo przekonań. Do tradycji, a może też do wiary. Oni wierzą, że pana decyzja jest błędna, więc odwołują się do emocji.
- Mają takie prawo.
- Mają, ale to nie jest rozmowa o uczuciach, lecz o finansach. Tutaj nie jest potrzebny spowiednik, a wyłącznie księgowy.
- No dobrze, a co po drugiej stronie?
- I to jest dla mnie bardzo zaskakujące. Jakby się umówili. Komentarze są wypracowane i powołują się na prawdziwe wielkości ze statystyk. Tak jakby redaktorzy spędzili weekend na czytaniu opracowania naszego zespołu i przygotowywali wcześniej swoje opinie. A to już nie może być realne.
- Ależ może… – odezwałem się cicho.
- Pan coś kombinował? – spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Ja? Absolutnie! – roześmiałem się na głos. – Przez weekend nie wziąłem do ręki nawet telefonu. Zająłem się wyłącznie dziećmi oraz relaksem w basenie i ogrodzie. Żona zabroniła mi nawet myślenia o pracy.
- Skąd więc to poprzednie stwierdzenie?
- Niczego nie wiem, ale się domyślam – wyznałem. – Żona zabroniła myśleć o pracy mnie, ale to nie znaczy, że sama o niej nie pomyślała…
Analizował moje słowa przez kilka sekund, a potem pokiwał głową.
- Nie znam możliwości pana żony w podobnych sprawach, ale skoro pan dopuszcza taki wariant… to chyba wszystko się zgadza. Ktoś taką akcję musiał zorganizować.
Ale to dobrze, a nawet bardzo dobrze! Antagoniści mają od razu skrócone pole manewru, bo nie powołują się na fakty, więc łatwo z nimi polemizować. Zobaczymy co będzie dalej. Inaugurację na razie przegrali i to bezapelacyjnie.
Moje dobre samopoczucie po jego słowach niemal natychmiast zgasiła Kinga, wchodząc do gabinetu bez pukania. Miała do tego prawo, ale nigdy nie korzystała z niego bez powodu, więc natychmiast przerwaliśmy rozmowę.
- Panie ministrze, otrzymałam pilną wiadomość z kancelarii pana premiera – oznajmiła, nie próbując nawet usiąść. – Prezes rady ministrów prosi pana na rozmowę dzisiaj, na godzinę szesnastą. Co mam odpowiedzieć?
- Jak to co? O szesnastej będę w poczekalni u pana premiera! – oznajmiłem dobitnie.
- Dziękuję, niezwłocznie przekażę – odwróciła się na pięcie i wyszła.
Spojrzeliśmy po sobie.
- Czyli leci pan dzisiaj na dywanik… – westchnął profesor.