Teraz to juz nie wiem co o tym myśleć, po tej "awarii" kilka razy włączałem wzmacniacz i nic, zero reakcji. Teraz go wyciągnąłem, przegotowałem do pomiarów włączyłem i działał... Chodził może dwie minuty i znów zaczął charczeć. Włączałem wyłączałem i raz charczał raz nie, ale zawsze coś tam si działo, już nie umilkł. Z pomiarów wyszło tak jak było wcześniej czyli ok 270V na anodzie i siatce drugiej, 7,5V na katodzie, ok. -7,5V siatka pierwsza - katoda. Chociaż przy jednym pomiarze pokazało mi 315V na anodzie i siatce drugiej. Zauważyłem jeszcze że jest jeden kabelek, leci od płytki do katody, (po drodze opiera się o kondensator filtra, nie wiem czy to ma znaczenie, ale wspominam) i jak poruszyć tym kabelkiem gdy wzmacniacz działa normalnie to słychać w głośniku taki huk o jakim wspominałem na początku i od jakiego się wszsytko zaczęło.
No ale przynajmniej nic się nie spaliło skoro czasem działa normalnie.
Tak więc chyba zostaje mi przelutowanie wszystkiego do nowa, jakiś zimny lut czy inny czort?