Elektroda.pl
Elektroda.pl
X
Please add exception to AdBlock for elektroda.pl.
If you watch the ads, you support portal and users.

C.O.V.I.D. [Powieść hard SF]. Kontynuacja serii Blackout.

ArturAVS 30 Nov 2021 10:28 3834 100
Nazwa.pl
  • #1
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    Jest to w pewnym sensie kontynuacja Blackout'u mojego autorstwa.




    C.O.V.I.D. [Powieść hard SF]. Kontynuacja serii Blackout.



    Prolog



    Przypadkowe zaniki zasilania mieliśmy już dawno za sobą. Choć ten zimowy z 2019 roku dał nam się trochę we znaki, jednak przetrwaliśmy wzajemnie sobie pomagając. Za namową jednego z sąsiadów wspólnymi siłami na udostępnionym przez Radka fragmencie jego działki zabudowaliśmy solidny przemysłowy agregat prądotwórczy a w bliskim sąsiedztwie ukryliśmy (pod pretekstem budowy zbiornika na nieczystości) magazyn paliwa oraz wody pitnej. Zapas dla naszych sąsiadujących ze sobą domów powinien według dość pobieżnych wyliczeń starczyć na kilka miesięcy. Nasze instalacje PV choć niezależne to pracowały na wspólny magazyn energii który również ze względu wielkość terenu ulokowaliśmy na Radka działce. Marysia nabrała do mnie pewnego rodzaju milczącego szacunku, mój stan zdrowia bardzo się niestety pogorszył i w zasadzie poza porannymi spacerami z Dzillą nie odwiedzałem nawet swojego warsztatu. Czasem przy dobrej pogodzie po prostu siadałem na schodach ganku i patrzyłem na Dzillę buszującą w okolicznych krzewach.

    Kilka miesięcy po zimowym blackout'cie pojawiło się inne zagrożenie. Nowy wirus z grupy koronawirusów przypominający nieco zwykłą grypę był jednak bardziej od niej zjadliwy. Według skąpych i dość mętnych statystyk przedstawianych przez publiczne serwisy informacyjne był śmiertelny w wyniku komplikacji po zakażeniu. Od czasu wykrycia pierwszych zakażeń wszyscy czołowi medycy świata zgodnie twierdzili że nie ma na niego lekarstwa. Kilka dużych firm farmaceutycznych podjęło badania nad szczepionką jednak dość niepewne wyniki ich badań kazały na siebie czekać. Rządy różnych krajów stopniowo zaczęły wprowadzać różne obostrzenia mające na celu ograniczenie rozprzestrzenianie się wirusa. Dla mnie w zasadzie wszelkie ograniczenia były obojętne gdyż i tak prawie z domu nie wychodziłem. Marysia codziennie przywoziła mi bieżące zakupy jadąc z pracy, czasem też moje siostrzenice podwoziły pilne potrzeby jak karma czy żwirek dla Dzilli.

    Każde włączenie TV zwiastowało kolejne rekordy zakażeń i zgonów osób zarażonych. Paski informacyjne wciąż podsycały atmosferę strachu i zagrożenia. Po pewnym czasie pokazały się informacje o opracowaniu pierwszych szczepionek przeciw wirusowi. Firmy z branż „Big-Pharma” niezależnie od siebie opracowały eksperymentalne preparaty które większość z rządów od razu zaakceptowała. Zjadliwość samego wirusa była mocno dyskusyjna a opracowane w początkowej fazie szybkie testy mające wykryć zakażenie bywały mocno wątpliwe. Zdarzało się że test wykonany w kilkugodzinnym odstępie pokazywał całkiem odmienne wyniki. Zaczęto wprowadzać coraz mocniejsze obostrzenia z godzinami policyjnymi włącznie. Nakaz noszenia maseczek chirurgicznych, a w zasadzie szmat mających zasłaniać nos i usta był już codziennością. Gulson z elektrody zorganizował nawet takie z logo forum i jedna dyżurna sztuka wisiała w moim warsztacie.

    Pewnym postępem w sprawie było wprowadzenie szczepień przeciw wirusowi. Choć nikt w praktyce nie podjął się zbadania skuteczności tych preparatów to rządy wielu krajów zaakceptowały ryzyko z tym związane i wprowadziły programy szczepień dla odpowiednich grup wiekowych obywateli. Większość społeczeństwa przyjęła te programy dość pozytywnie, jednak pojawianie się kolejnych odmian i mutacji wirusa a co za tym idzie przyjmowanie kolejnych dawek szczepionki wzbudziło dużo kontrowersji. Doniesienia ze strony wolnych mediów mówiły o powikłaniach poszczepiennych oraz zgonach osób przewlekle chorych. Media rządowe w tych sprawach milczały nakłaniając jedynie do przyjęcia szczepionki. Wprowadzano różne loterie czy inne systemy promocyjne dla gmin czy powiatów mające na celu zwiększyć ilość szczepień wśród obywateli.

    Oczywiście zaczęło to wywoływać dużo kontrowersji oraz protestów wśród społeczeństwa. Obywatele różnych krajów zaczęli dzielić się na tych za szczepionkami oraz przeciw. W kilku krajach Europejskich a także w USA wybuchły zamieszki. Sprawę mocno pogarszał fakt że co kilka miesięcy pojawiała się nowa mutacja wirusa co wymagało opracowania nowych wersji szczepionek... Różne lockdown'y wprowadzane przez rządy które miały ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa okazały się w praktyce gwoździem do trumny gospodarki. Inflacja rosła w zastraszającym tempie co nasilało niepokoje społeczne. Wbrew podawanym publicznie informacjom trup nie słał się gęsto i nasza małomiasteczkowa społeczność żyła prawie normalnie.

    Siedziałem na schodach i paliłem papierosa rozmyślając o przyszłości. Dzilla buszowała w pobliskich krzakach polując raczej dla zabawy niż z prawdziwej potrzeby. Ciepły letni wieczór był wytchnieniem od upałów które od kilku dni dawały się we znaki. Usłyszałem dobiegający z oddali gwizd pociągu a w chwilę później coś błysnęło na niebie. Pewnie jakieś dzieciaki bawią się racami. Nagle wśród krzaków gdzie buszowała Dzilla coś mocno zatrzeszczało, dźwięk przypominał przewracające się drzewo. Ułamek sekundy później usłyszałem ostrzegawczy syk Dzilli.

    Sięgnąłem po leżącego obok smarfona i wstałem powoli sprawdzić co się dzieje. Może to lis albo kuna? Już raz Ogon miał spotkanie z kuną i został mocno pogryziony, nie chciałem aby i Dzillę to spotkało. Przejście tych kilkunastu metrów bez kuli to było dla mnie prawdziwe wyzwanie. Błyskająca uszkodzoną rtęciówką latarnia uliczna mi tego nie ułatwiała. Wąska ścieżka biegnąca między drzewami w stronę przebiegającej w pobliżu linii kolejowej była jednym z ulubionych terenów łowieckich Dzilli i tam właśnie spodziewałem się ją znaleźć.

    Wstrząsnąłem Moto G7 aby włączyć latarkę, niewielka dioda ledwo rozświetlała leśny mrok. Tuż obok ścieżki lekko zasłonięta zaroślami stała zjeżona Dzilla. Jednak nie to było dziwne. Na przeciwko niej stało (siedziało?) jakieś stworzenie wielkości kilkuletniego dziecka które lekko kiwając się na boki cichutko pomrukiwało. Cholera co to jest?! Nie przypominało żadnego znanego mi zwierzęcia choć gdybym był w ameryce południowej uznałbym je za pumę. Ciemne połyskujące futro, małe uszy z jasnymi zakończeniami podobnie jak u żbika. Czas jakby stanął w miejscu.

    Po chwili owo coś podniosło łeb (głowę?) i utkwiło we mnie spojrzenie. Zadrżałem. Oczy nie były kocie, bardziej przypominały ludzkie. Odbijające się w nich światło latarki lśniło błękitnym poblaskiem. W tym momencie poczułem jakby coś próbowało wedrzeć się do mojego umysłu. To coś nie było agresywne i po chwili zniknęło. Zobaczyłem jakby nić zrozumienia w tych błękitnych oczach które mi się intensywnie przyglądały. Mrugnąłem. Stworzenie bardzo powoli również mrugnęło. Nagły pisk opon w pobliżu spowodował że odwróciłem wzrok, na ulicy zaparkował jakiś samochód i ktoś z niego wysiadał. Powróciłem spojrzeniem do nietypowego stworzenia jednak już zniknęło. Coś mocno huknęło i ujrzałem jak Dzilla zostaje poderwana w górę i upada pod moimi stopami. Słysząc metaliczny szczęk uświadomiłem sobie że był to strzał z broni palnej! W miejscu nakrapianego futra na brzuchu Dzilli widniała wielka postrzępiona dziura. Padłem na kolana i chwyciłem łeb kotki, jeszcze żyła. Ostatnim wysiłkiem wyrwało się z jej krwawiącego pyszczka cichutkie Miau i zesztywniała. Łzy stanęły mi w oczach, kochane kocisko. Nagle w jej zgasłych oczach ujrzałem jakieś przebłyski czerwieni, coś (ktoś?) się zbliżało. Zacząłem odwracać głowę i w tym samym momencie huknął kolejny strzał. Świat zawirował a potworny ból wbił się w mój mózg.


    Leżałem twarzą w leśnym poszyciu z trudem usiłując złapać oddech, udało mi się lekko przekręcić głowę. Czułem falę gorąca rozlewającą się w okolicach prawego biodra, sięgnąłem prawą ręką w to miejsce. Biodra nie było! Coś oślizłego i mokrego wylewało się ze mnie! Po chwili uświadomiłem sobie że są to moje wnętrzności.

    Zbliżały się jakieś głosy.

    - Dwójka melduj!
    - To nie obiekt tylko zwykły kot domowy!
    - Cywil?
    - Jeszcze dycha ale już po nim, Trójka poczęstował go „dwunastką”.
    - Dobić!

    Poczułem jak wielki wojskowy bucior opiera się na moim karku a coś zimnego dotyka tyłu mojej głowy. Trzask odwodzonego kurka nie pozostawiał żadnej nadziei. Kątem oka zauważyłem jeszcze naszywkę na rękawie munduru. ABW...


    Cdn..
  • Nazwa.pl
  • #2
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    Rozdział 1


    Przebudzenie



    Jakieś przebłyski półświadomości wgryzały się w mój umysł. Młoda Dzilla ze swoim potomstwem, małe futrzane kuleczki buszujące po mieszkaniu. Śnieg, dużo śniegu. Droga, ja siedzący obok kierowcy. Licznik pokazujący 200 km/h. Znów śnieg. Ja z Basią opalający się nago na leśnej polance. ŚNIEG! Mnóstwo śniegu! Wirujące chmury na tle błękitu nieba. -Czy tak wygląda śmierć?
    Ponoć tuż przed śmiercią człowieka widzi on całe swoje życie w jakby telegraficznym skrócie. Przecież słyszałem dźwięk przeładowywanej broni! Twardy but przyciskał mnie do ziemi a ja z rozerwanym bokiem nie mogłem się ruszyć. Nie żyję! Gasnące życie w oczach Dzilli. Umarłem i chyba jestem w drodze do piekła...

    Coś, jakiś ledwo słyszalny szeleszczący dźwięk stopniowo przebijał się przez ciszę. W tle tego szelestu jakieś dźwięk przypominający pracę szpitalnej aparatury. Pik, pik, pik. -Obudź się! No jak? Przecież umarłem! Obudź się! Co? Jak? Dlaczego? Obudź się! Mrok nieświadomości powoli zaczął przemieniać się w szarość a następnie bladą przypominającą śnieg biel. Obudź się!

    Powoli i z wielkim wysiłkiem uniosłem powieki. W mglistej przestrzeni ujrzałem jakieś twarze nieprzypominające ludzkich. Lekko podłużne i podobne trochę do kocich pyszczków. Dzilla!
    Nie! Przecież umarłem! Obudź się! Lekka mglistość się rozwiała i powoli odzyskiwałem ostrość widzenia. Coś poza zasięgiem mojego wzroku cichutko popiskiwało, nad sobą widziałem plątaninę rur i przewodów elektrycznych. Spojrzałem przed siebie i ujrzałem dziwne koto-podobne stworzenie. Pysk czy raczej twarz tego stwora była jakby połączeniem kociego pyska z ludzką twarzą. Błyszczące inteligencją oczy stworzenia były niemalże ludzkie, delikatny błękitny poblask dodawał spojrzeniu majestatyczności oraz swego rodzaju uroku. Przeniosłem spojrzenie nieco niżej, stworzenie pokryte było gęstym czarnym futrem. Lekko rysujące się piersi świadczyły że zapewne jest to samica (kobieta?) innej rasy. Tuż za nią coś nerwowo podrygiwało, po chwili uświadomiłem sobie że to jest ogon! Długi, sięgający do barków stworzenia cały w czarno-rude pręgi z białą końcówką. Ogon podrygiwał nerwowo podobnie jak u zdenerwowanego kota domowego! -Obudź się w końcu!

    Przebiegłem spojrzeniem na prawo i lewo, jakieś inne stworzenie, dużo mniejsze było poza zasięgiem mego wzroku. Z nad krawędzi „łóżka” widziałem jedynie wystające jasne końcówki uszu. Ufff, to chyba to samo stworzenie które spotkała Dzilla! Obudź się!
    Poczułem mocne pacnięcie łapą po twarzy, przeniosłem wzrok na prawą stronę. Dzilla! Siedziała przy moim prawym boku liżąc podniesioną łapę i intensywnie mi się przyglądając. Dopiero teraz zauważyłem że leżę na czymś przypominającym łóżko szpitalne. Moje ciało było przypięte do tego stołu pasami, tuż za Dzillą widziałem w okolicach swego biodra wielką postrzępioną dziurę pokrytą jasnobłękitną mazią przypominającą kisiel. Z obu moich rąk sterczały kłębki cienkich wężyków którymi przepływały różnokolorowe ciecze.

    Tuż nad łbem Dzilli na jakby półce popiskiwało jakieś urządzenie, przypominało kardiomonitor jednak wyświetlało całkiem niezrozumiałe symbole na swym jakby ekranie. Przeniosłem wzrok ponownie na Dzillę. Nie, to nie mogła być ona! Jednak niczego nie brakowało, pręgowano-nakrapiany pyszczek, pięć podłużnych prążków na niewielkiej czaszcze. Uszy! Zaraz zaraz, Dzilla miała charakterystyczny ślad na prawym uchu. Wyglądało to jakby ktoś ostrym narzędziem naciął małżowinę. Była to pamiątka z czasów gdy jeszcze jako młoda kotka spotkała się w krzakach z łasicą.

    Spojrzałem dokładniej, tak to ten sam ślad. -Już się obudziłeś? Co? Kto? Wygląd kotki jednak nieco się różnił, miała na karku delikatnie lśniącą błękitną obrożę. Kurwa! Ja jej nigdy nie zakładałem obroży! Bałem się że gdzieś podczas swych kocich wędrówek zaczepi się o wystające kikuty gałęzi i zrobi sobie krzywdę. Coś nagle pacnęło mnie po twarzy! - Patrz na mnie!


    - Czyli kurwa na kogo?
    - Na mnie, Dzillę!
    - Że co?
    - Nazwałeś mnie Dzillą Art'hurr choć to nie jest moje prawdziwe imię. Thrr'uthhh Ci to wyjaśni.
    - A kim jest ta Thr'h kurwa coś tam?
    - Stoi naprzeciwko wraz ze swym synem, oczekiwała kiedy odzyskasz świadomość. Tylko dzięki jej synowi żyjemy. Ja w pełni, ty Art'hurr nie do końca.

    Spojrzałem ponownie na koto-podobne stworzenie. Powoli zamknęło i otworzyło oczy.

    - Art'hurr witam Cię, nazywam się Thrr'uthhh a to młode kocię to Trr'achhh mój pierworodny.

    Zaraz! Jak? Skąd znam Twój język i go rozumiem? - Kocica (tak nazwałem tą osobniczkę) zbliżyła się do łóżka.

    - Art'hurr wybacz, nie chciałam Cię przestraszyć, wybacz proszę.

    W tym momencie jej młody potomek (jak dobrze zrozumiałem) wskoczył na łóżko i usiadł na moich nogach.

    - Art'hurr jestem Trr'achhh. - To mówiąc zmrużył powoli oczy podobnie jak jego matka chwilę wcześniej.
    - Ja Ciebie znalazł, Ja!
    - Cicho Trr'achhh! - Thrr'uthhh usiłowała uciszyć swą latorośl.

    Młodzież skuliła uszy i przypadła do łóżka niczym kot w pozycji bochenka. Z jego trzewi zaczął dobiegać przypominający mruczenie kota dźwięk. Skądś go kojarzyłem... Te błyszczące niebieską poświatą oczy bardzo przypominające ludzkie...

    - Art'hurr muszę Ci wiele wyjaśnić!

    Ha! Co mówiący kot wielkości mojej sąsiadki ma mi wyjaśniać? ŚPIĘ! I to dobrym snem.

    - Art'hurr jesteśmy tu naprawdę i nie śnisz!
    - To co się kurwa dzieje?!
    - Art'hurr, możemy komunikować się dzięki połączeniu neuralnemu z twoim mózgiem. Te wszystkie rurki i kable łączą twój mózg z systemem podtrzymywania który utrzymuje twą świadomość i mózg przy życiu. Ciało niestety umarło.

    Ale, zaraz chwila. Byłem niepełnosprawny lecz prawą rękę miałem na chodzie! - Nie mogłem poruszyć żadną kończyną a jedynie oczyma. Czułem co prawda Dzillę na ręku, jednak poruszyć nią nie mogłem.

    - Art'hurr, to Thrr'achhh was odnalazł. A raczej odnalazł Dzill'uthhrrr na podstawie jej DNA.
    - Ale jak?!
    - Długa to jest historia i teraz nie mamy czasu na jej opowiadanie. Dzill'uthrrr to nasza daleka krewna a jej przodkami byli uczestnicy jednej z pierwszych naszych wypraw w tę część galaktyki. W tej chwili musisz podjąć decyzję dotyczącą swego życia, technologia którą dysponujemy umożliwia pełne odtworzenie ciała lecz organizm z naszą rasą niespokrewniony genetycznie a mający pełną świadomość musi się zgodzić na transfer umysłu. Tak nakazuje nasze prawo!

    - Czyli że co? Zrobicie nowego mnie i przeszczepicie mózg?

    - Nie, żaden przeszczep nie jest konieczny.
    - No to jak?
    - Po prostu, jak wy ludzie to nazywacie „zgramy” twoją świadomość do postaci elektronicznej i po wyhodowaniu nowego ciała przetransferujemy ją do nowego nośnika czyli ciała. Wyhodowanie nośnika oraz transfer trwa około 2 hrat czyli jedną dobę planetarną twojej planety. Musimy się jednak śpieszyć gdyż nawet nasza technologicznie zaawansowana aparatura nie jest w stanie utrzymać twego mózgu przy życiu. Już zaczął się proces obumierania komórek, dlatego potrzebna szybka decyzja.

    - Ale...? A nowe ciało/powłoka... To będę inny „ja”?
    - Niekoniecznie. Nośnik/ciało powstanie bazując na twoim oryginalnym DNA choć można wprowadzić pewne modyfikacje.
    - Jakie? Znów będę sprawny?
    - Synteza nowego nośnika odbudowuje całkowicie budowę ciała oraz połączenia nerwowe. Obszary mózgu odpowiadające za motorykę oraz haptykę zostaną całkowicie odbudowane, można zmodyfikować DNA nośnika dzięki czemu nowe ciało uzyska odporność na większość chorób występujących na twojej planecie a także uzyska większą siłę mięśni i zdolność do regeneracji.

    - Czyli co? Urwę np. rękę i sama mi odrośnie?
    - W zasadzie tak, chociaż to już sprawa nanotechnologii. Po wyhodowaniu nowe ciało otrzymuje dawkę nanorobotów skonfigurowanych indywidualnie pod ciało nosiciela i pod pełną jego kontrolą. A to dzięki wszczepionemu na etapie hodowli neuroprzekaźnikowi. Umożliwia on kontrolę nad botami oraz łączność poprzez energię PSI. Umożliwia on również szybkie uczenie czy też tłumaczenia w celu komunikacji.
    - …
    - Art'hurr! Mamy coraz mniej czasu! Zgadzasz się?!

    Jakby nie patrzeć zapowiadała się ciekawa sprawa. Będę żył, odzyskam sprawność i trochę więcej.

    - Zgadzam się!

    Zapadła ciemność...

    Ponowne „narodziny” trwały dla mnie krótką chwilę. Teraz obudziłem się w pełni świadomy na nieco innym łóżku, nade mną rozpościerała się jakby pokrywa z przeźroczystego tworzywa przypominająca szkło. W około pobłyskująca błękitem unosiła się lekka mgiełka, poruszyłem lekko palcami dłoni i nóg. Wyglądało się że wszystko działa w porządku. Wstać nie mogłem gdyż kopuła nade mną mi to uniemożliwiała. Świadomość że upłynęła doba kiedy znalazłem się w nowym ciele była pokrzepiająca. Po krótkiej chwili z cichym sykiem pokrywa nade mną odsunęła się na bok. Mogłem wstać. Niepewnie zsunąłem nogi za krawędź mego „legowiska”, chłód posadzki był ledwo wyczuwalny. Trzymając się dłońmi krawędzi łóżka powiodłem dookoła spojrzeniem...

    Pomieszczenie bardzo się różniło od tego w którym wcześniej „rozmawiałem” z koto-podobnymi przedstawicielami innej cywilizacji. Tu ściany były pokryte mnóstwem różnych wyświetlaczy i o dziwo potrafiłem odczytać informacje na nich wyświetlane! Część sufitu nade mną świeciła zimnym białym światłem z nutą fioletu. - Czyżby ultrafiolet?

    - Witaj ponownie Art'hurr! - Obejrzałem się, to Thrr'achhh a obok niego na czymś jakby poduszce zwinięta w kłębek leżała Dzilla.

    Dopiero teraz uświadomiłem sobie że stoję nagi.

    - Witaj Thrr'achhh! - „Kotek” powoli mrugnął oczami a ja uzmysłowiwszy sobie że to coś w rodzaju powitania odpowiedziałem my tym samym powoli zamykając i otwierając oczy.

    - Widzę że szybko się uczysz Art'hurr! - To mówiąc zastrzygł lekko zakończonymi białymi plamami uszami. Same uszy były dużo mniejsze niż u zwykłego kota a wyglądem przypominały te u żbika czy rysia, dzikich drapieżnych kotów żyjących w Polsce.

    - Thrr'achhh czy znajdzie się jakieś okrycie dla mnie? - Przecież nie będę paradował z gołym tyłkiem w gościnie u „obcych”.

    - Art'hurr! Po co? My nie używamy żadnych okryć!

    - No tak, wy macie futra czyli naturalne okrycia. Moja rasa potrzebuje okrycia i pokazywanie się bez niego jest źle odbierane przez innych.

    - Art'hurr! - Zauważyłem że „kocia” rasa każde zdanie zaczyna od imienia swego rozmówcy, dobrze bo chociaż wiadomo do kogo kierowana jest
    wypowiedź. - Jak na samca swojego gatunku wyglądasz całkiem dobrze, na pewno przypadniesz do gustu dla Mgr'ittt!

    - A któż to znowu?
    - Samica twego gatunku którą również udało się nam odnaleźć i (nieprzetłumaczalne). - Niedługo się zobaczycie.

    Tą kocio-ludzką rozmowę przerwało wejście Thr'uthhh. Tym razem wyglądała nieco inaczej, wokół bioder/talii była przepasana jakby obręczą która kojarzyła mi się z wojskową uprzężą bojową. Znając już zwyczaje powitalne „kotów” zmrużyłem powoli oczy. Odpowiedziała takim samym gestem.

    - Witaj Thr'uthhh!
    - Witaj Art'hurr!

    Coś/ktoś za plecami Thr'uthhh! usiłowało przedostać się do pomieszczenia. „Kocica” zręcznie wyginając ciało oraz manipulując swym pręgowanym ogonem starała się nie wpuścić do pomieszczenia tego „kogoś”. Ów ktoś był zbliżony wzrostem do Thr'uthhh! W końcu owy ktoś przebił się do wewnątrz i stanął przede mną w całej okazałości. Kobieta, na pierwszy rzut oka około trzydziestki ubrana w czarny ściśle opinający jej ciało kombinezon uwydatniający kształtne ciało. Krótkie, czarne, ledwo sięgające ramion włosy oraz intensywnie zielone oczy. Z lekko ironicznym szerokim uśmiechem obwiodła mnie swym spojrzeniem...

    - Thr'uthhh! Ale ciacho mi tu sprowadziłaś!
    - Art'hurr! To jest Mgr'ittt!

    W swym kombinezonie prezentowała się olśniewająco, mój mały żołnierz w ułamku sekundy stanął na baczność. Starając się zachować resztki przyzwoitości usiłowałem zakryć się porwaną na prędce ze stołu obok tacą (przynajmniej wyglądała jak taca).

    Kobieta podeszła do mnie i wyciągając rękę powiedziała;

    - Cześć, jestem Mgr'ittt! A dla ludzi Meggy lub Małgorzata po Polsku. Czyli Gosia.
    - Art'hurr! Kur... Artur, miło mi.

    Przeniosła spojrzenie na tacę którą usiłowałem ukryć swe podniecenie. - Ooo! Sprzęt też Ci zmodyfikowali.
    Wykwit rumieńców na mojej twarzy choć go nie widziałem był dla mnie wyczuwalny.
    - Gosia, a skąd takie ubranie jak twoje zdobyć? - Podeszła jeszcze bliżej i chwytając moją rękę odsuneła tacę. - Uuu! Takiego rozmiaru chyba nie ma!

    - Mgr'ittt! - Odezwała się Thr'uthh! - Zostaw Art'hurr'a ! Wasze gatunkowe sprawy rozrodcze nie są na miejscu!


    **********



    Małgosia z uśmiechem na ustach wyszła z pomieszczenia a po chwil wróciła niosąc niewielki pakunek.

    - Masz. Będziesz miał się w co ubrać. - To powiedziawszy rzuciła zawiniątko w moją stronę.
    - Art'hurr! Chodź za mną, zaprowadzę cię do twojej legowiska (kajuty?/ lokalu?). - Thr'uthh! dawała jasny sygnał kto tu rządzi.

    Ułożyłem ciągle śpiącą Dzillę na paczce z ubraniem, podniosłem i podążyłem za Thr'uthhh! Krok miałem trochę niepewny i lekko kręciło mi się w głowie, czułem się jak po solidnej popijawie. Korytarz którym szliśmy miał na ścianach mnóstwo różnych uchwytów, uświadomiło mi to że najprawdopodobniej znajdujemy się na pokładzie statku kosmicznego. Podobnie jak w pomieszczeniu z którego wyszliśmy tak i tu oświetleniem były płyty sufitu. Ale zaraz! Jeśli jesteśmy w kosmosie to... to gdzie jest nieważkość? Postanowiłem zapytać przewodniczkę.

    - Thr'uthh! Gdzie właściwie jesteśmy?
    - Art'hurr! Znajdujemy się na statku zwiadowczym Federacji na orbicie parkingowej przy drugiej planecie gwiazdy tego układu (Wenus). Jesteśmy w trybie kamuflażu i żadne urządzenia nie są w stanie wykryć naszej obecności.
    - A grawitacja?
    - Grawitacja jest najprostszą rzeczą.

    Przeszliśmy tak około stu metrów według mojej ziemskiej rachuby. Co jakiś czas po obu stronach widoczne były różnej wielkości drzwi opisane nieznanymi mi symbolami. W końcu się zatrzymaliśmy. W tym miejscu korytarza po obu stronach naprzeciwko siebie znajdowały się identyczne drzwi oznaczone błękitnym okręgiem z czerwoną falą wewnątrz. Drzwi po prawej po chwili się rozsunęły ukazując wnętrze. Na pierwszy rzut oka bardzo przypominało ono niewielką kajutę na statku morskim, niewielka koja z materacem, mały stojący w kącie kuferek czy też skrzynka oraz wąskie drzwi naprzeciw wejściowych.

    - Art'hurr! Tu zamieszkasz, za tymi małymi drzwiami są urządzenia higieniczne twojej rasy. Zanim ubierzesz okrycie które Mgr'ittt ci przyniosła radziłabym z nich skorzystać. W jednej ze ścian jest port syntezera materii więc jeśli będziesz potrzebował pożywienia czy innych rzeczy po prostu wydaj takie polecenie przekaźnikowi neuralnemu. Syntezer dostarczy każdą rzecz z wyjątkiem broni ze względów bezpieczeństwa. Przekaźnika możesz również używać do nauki lub komunikacji, zasoby bazy informacji statku są bardzo obszerne.

    Wszedłem do pomieszczenia, Gosia stojąca tuż za plecami Thr'uthh! rzuciła w moją stronę;
    – Wiesz Artek! Jakby co to mam kajutę naprzeciwko. - Po czym znikła za drzwiami tejże.

    - Art'hurr! Odpocznij i coś zjedz, nanoboty potrzebują dużo energii! - Po czym oddaliła się razem z Thrr'achhh! w bliżej nieznanym mi celu i kierunku. Położyłem pakunek z ubraniem na materacu, Dzilla przeciągając się „spłyneła” z tobołka na materac i spojrzała mi przeciągle w oczy;

    - Umyj się, śmierdzisz (nieprzetłumaczalne). Po czym ostentacyjnie zakrywając pyszczek zwinęła się w kłębek na materacu.

    Obejrzałem dokładnie swoje nowe „mieszkanie”. Nie przedstawiało się imponująco, żadnych ozdób a jedynie szaro-metaliczne pokrycia. Podobnie jak w innych częściach statku źródłem światła były panele w suficie. Idąc za radą Thr'uthh! Postanowiłem skorzystać z urządzeń higienicznych. Podszedłem do drzwi „łazienki”, otworzyły się automatycznie. Pomieszczenie „higieniczne” przypominało zwykłą kabinę prysznicową jednak żadnego źródła wody nie znalazłem. Mocno niepewny stanąłem na środku „prysznica”, drzwi automatycznie się za mną zasunęły a ściana naprzeciwko zmieniła się w lustro. Pomyślałem że jest to ciekawa technologia. Przyjrzawszy się swemu nagiemu ciału uznałem że niewiele się zmieniłem. Raczej typowy obraz czterdziestolatka ze wschodniej europy. Ale zaraz! Przecież wszczepiono mi jakieś nano-roboty które mogę kontrolować! - Nano! Rozbudowa masy mięśniowej tricepsu! Przez chwilę nic się nie działo, następnie poczułem ciepło i w swym odbiciu zobaczyłem jak moje mięśnie rosną i nabierają kształtów niczym u Arnolda. Hmmm... Działa! A co by było gdyby... Tu spojrzałem na moje przyrodzenie... - Nano! Rozbudowa organów rozrodczych! Patrzyłem z niedowierzaniem jak miliony nanobotów rozbudowują mój „sprzęt”. Mógłbym za gwiazdę filmów porno pracować. W tym momencie film mi się urwał. Ostatnim obrazem była wpadająca do „łazienki” Gosia...

    - Obudź się durniu!
    - Sze so? Jak?
    - Chcesz się zabić durniu!?
    - Hale ja tyko...
    - Cicho! Leż i jedz!
    - Łosia so ty tu...
    - Leż durniu! Boty to nie zabawka! Trzeba było najpierw się najeść! Boty jako energię wykorzystują zasoby ciała, a ty idioto dałeś im mnóstwo roboty ledwo wstawszy z reproduktora! - Po czym wcisnęła mi w usta jakąś tubkę z przypominającą krem zawartością.

    Powoli dochodziłem do siebie, leżałem na podłodze swego „legowiska” a Gosia wciskała mi w usta zawartość tuby. Dzilla siedziała na koi i z zaciekawieniem się przyglądała.

    - Ty idioto! Gdybym nie była tuż obok już byś się „produkował” na nowo w syntezerze ciał!
    - Hosia ale ja... - Język ciągle mi płatał figle.

    - Dureń jesteś i tyle!
    - Chciałech sprawdziś!
    - Dureń!

    Po chwili zaciągnęła mnie z powrotem do komory higienicznej. - Tylko bez numerów! - To mówiąc zdjęła z siebie kombinezon. - Czyszczenie standardowe i regeneracja. - Rzuciła (chyba do komputera).

    - Jedyny facet na tym pierdolonym kawałku żelastwa i taki głupi!
    - Omiotłem ją spojrzeniem... - Wiesz Gosia...
    - Nie kombinuj! Nie teraz!

    Wielkość komory higienicznej nie dawała szans na jakieś damsko-męskie manewry i ledwo dałem radę wstać i się wyprostować. Musiałbym trzymać ręce w górze lub objąć Gosię. Wybrałem to drugie... Lewą ręką chwyciłem jej pierś a prawą oparłem na płaskim brzuchu. Zesztywniała.

    - Zabieraj łapy bo pożałujesz!
    - Mhmmm... - Sunąłem prawą dłonią coraz niżej...
    - Artur! - Dłoń minęła wzgórek pokryty miękkim futerkiem i już czułem na palcach jej wilgoć.

    Nagły rozbłysk bólu i znów znalazłem się na na podłodze, promieniujący z przedramienia ból wbijał się niczym rozżarzony gwóźdź w mój mózg.

    - Ostrzegałam!

    Spojrzałem na dłoń, palce całe. Nieco wyżej mniej więcej w połowie między łokciem a nadgarstkiem ujrzałem pod skórą połamane kości. Podniosłem na Gosię pytające spojrzenie.

    - Ups! Chyba trochę przesadziłam! Boty ci to naprawią. - Ubrała kombinezon i wyszła z mojej kajuty.

    Znów wstałem a wokół moich stóp pokazała się blada mgiełka której wcześniej nie zauważyłem. Powoli unosiła się w górę okrywając mnie całego. Oprócz działania czyszczącego musiała chyba pełnić też funkcje przeciwbólowe i regeneracyjne gdyż już po chwili poczułem się znacznie lepiej. Ból zelżał do lekkiego pulsowania a ja miałem wrażenie jakbym dopiero wyszedł z sauny.

    W oczekiwaniu aż boty zregenerują mi kości postanowiłem coś przekąsić. - Syntezer tak? - Schabowy z ziemniakami i kiszoną kapustą! - Wydałem nieme polecenie neuroprzekaźnikowi. Po chwili coś cichutko pisnęło i na ścianie przy której stało łóżko zapaliła się mała zielona lampka. Podszedłem zaciekawiony, koja podzieliła się na trzy części. Środkowa uniosła się kilkadziesiąt centymetrów tworząc jakby blat a boczne fragmenty „odjechały” na boki. Całość przypominała lożę barową.

    Pełen obaw co do posiłku jaki zaserwuje mi syntezer rozsiadłem się wygodnie na jednej z utworzonych ławek. Fragment ściany obok blatu uniósł się i wysunął się talerz z parującym pożywieniem. Nie będąc pewnym czym właściwie syntezer mnie próbuje nakarmić przysunąłem talerz bliżej. Kotlet wyglądał raczej normalnie podobnie jak ziemniaki, choć te były w zasadzie całe razem ze skórką czyli w mundurkach jak się je tak podane nazywało w moich stronach na Ziemi. Zapach był w zasadzie taki sam jaki zapamiętałem z domu. Za to kapusta wyglądała jak garść wijących się blado-zielonych robaków i była surowa. Choć czułem wilczy głód postanowiłem nauczyć syntezer przyrządzania potraw. Po kilku kolejnych próbach gdzie w myślach tłumaczyłem jak przyrządzać składniki wreszcie uzyskałem odpowiedni efekt.

    Obiad wyglądał jak typowy polski, z burczeniem w brzuchu i cieknącą śliną uzmysłowiłem sobie że nie mam żadnych sztućców. Po chwili syntezer już wysunął ze swych czeluści widelec oraz łyżkę. - A gdzie nóż? Powtórzyłem „zamówienie” i znów tylko łyżka i widelec. Nie będąc do końca przekonany czy syntezer dobrze rozumie „zamówienie” postanowiłem zapytać o to;

    - Syntezer! Zamawiam trzy przedmioty a dostaję dwa, wytłumacz!
    - Trzeci przedmiot = Broń sieczna! Zakazane!

    Ach, a więc o to chodzi! Chwyciłem schabowego w dłoń a w drugą widelec i zacząłem w końcu jeść. Potrawa mimo pewnego metalicznego posmaku była bardzo dobra (chyba że mój burczący brzuch zakłócił mi wrażenia smakowe). Po posiłku już miałem zażądać wody lecz pomyślałem że nauczę głupią maszynę wytwarzania nieco mocniejszych trunków. Po kilku nieudanych próbach wreszcie udało mi się zmusić bezduszne urządzenie do wyprodukowania 40% roztworu etanolu o temperaturze 4 stopni Celsjusza.

    Paczuszka którą otrzymałem od Gosi zawierała identyczny jak jej kombinezon oraz buty przypominające typowe wojskowe „trepy”. Kombinezon był podobny do jednoczęściowego ubioru roboczego jednak nie posiadał żadnych zapięć czy to w postaci guzików czy zamka błyskawicznego. Wydawał się nieco zbyt obszerny jak na moje ciało, wszedłem do „WC” jak nazwałem pomieszczenie higieniczne i stojąc przed lustrem założyłem go. Rozcięcie z przodu po włożeniu rąk do rękawów błyskawicznie się zasklepiło nie pozostawiając żadnych śladów szwów czy łączeń. Na lewej piersi widniał taki sam emblemat jak na drzwiach mojej „kajuty”. - Błękitny okrąg z czerwoną falą. Kombinezon dopasował się do mego ciała niczym druga skóra którą przypominał w dotyku. Moja twarz prawie wcale się nie zmieniła, zniknęła jedynie blizna na czole która była pamiątką z młodości. Ta sama fryzura z prześwitującymi tu i ówdzie siwymi włosami zwiastującymi koniec wieku średniego.

    Trochę zmęczony wrażeniami dopiłem resztę alkoholu i położyłem się na łóżku które w między czasie wróciło do pierwotnego stanu. Krążący we krwi trunek oraz kłębiące się w głowie myśli spowodowały że szybko zasnąłem...


    **********


    Cdn...
  • #3
    And!
    Admin of Design group
    No nieźle :) masz wyobraźnię i piszesz tak, że łatwo wyobrazić sobie kolejne sceny. Czytając doszedłem do wniosku, że rozwój wydarzeń był trudny do przewidzenia, to dobrze.
  • #4
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    Ciężko mi pisać na telefonie niestety. Może dziś dodam kolejny fragment. Szczegółów nie zdradzę gdyż powstają live podczas pisania :D
  • Nazwa.pl
  • #5
    pierkwadrat
    Level 12  
    Szacun. Będzie dzisiaj dalszy ciąg, czy mogę iść spać?
  • #6
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    Każdy rozdział będzie w osobnym wpisie a w miarę postępów będę dopisywał treść poprzez edycję postów. Wstępnie uruchomiłem jeden z komputerów (kolejny dysk mi padł) na Linuxie Live z pendrive jednak przed wysłaniem muszę poprawiać dialogi ale będzie mi łatwiej pisać.
  • #7
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    Rozdział 2


    Federacja


    Nie wiem jak długo spałem, suty posiłek i spora dawka alkoholu wyłączyły mnie skutecznie. Nawet mój biologiczny zegar na którym zwykle polegałem mnie nie obudził. Obudziła mnie potrzeba fizjologiczna. Silny ucisk na pęcherz jasno dawał do zrozumienia co muszę zrobić. Wstałem rozglądając się za Dzillą, - pogryzała coś w kącie „kajuty” cicho powarkując. Niepewny co zrobić wszedłem do „WC”, dotknąłem ruchem przypominającym rozpinanie rozporka kombinezonu w kroczu. Ku mojemu zdumieniu w kombinezonie natychmiast zrobił się otwór pozwalający załatwić palącą potrzebę. Nie widząc nigdzie niczego przypominającego sedesu czy pisuaru a nawet nocnika, postanowiłem oddać mocz na podłogę. Cienka żółtawa ciecz utworzyła powiększającą się stopniowo kałużę, ponownie pokazała się znikąd mgiełka i mocz zniknął bez śladu. A więc to tak!

    Nieduża chmurka mgiełki uniosła się ogarniając moje genitalia i zbierając kilka pozostałych kropelek. Schowawszy sprzęt z powrotem kombinezon znów się zasklepił. - Chodź, mamy naradę! - dobiegł mnie od strony kajuty głos Dzilli.

    Założyłem buty które podobnie jak kombinezon same się dopasowały do moich stóp i wyszedłem za kotką na korytarz. Ruszyliśmy w kierunku dalszej części korytarza. Postanowiłem zapytać kotkę w jaki sposób ze mną rozmawia.

    - Dzillu a w jaki sposób możesz ze mną rozmawiać?
    - Poprzez obrożę którą noszę, łączy się ona z twoim implantem neuro-przekaźnikowym tłumacząc na bieżąco język.
    - Ale dlaczego obroża? Nie mogli ci też wszczepić implantu?
    - My koty mamy zbyt małe mózgi niestety.

    Powoli zbliżaliśmy się do drzwi będących jednocześnie końcem korytarza. Te w przeciwieństwie do innych które mijaliśmy po drodze nie posiadały żadnych emblematów ani oznaczeń.

    Wewnątrz pomieszczenia do którego weszliśmy stał ogromny wręcz stół, kształtem przypominał wielki owal. Na około ulokowanych na swych stanowiskach siedziało (leżało/stało?) kilkadziesiąt całkowicie odmiennych od nas ludzi istot. Kilka pływało w przypominających akwaria zbiornikach różnej wielkości a część tkwiła w jakby balonach (podejrzewałem że były wypełnione różnymi mieszaninami gazów umożliwiających im „oddychanie”). W szczycie stołu usadowiła się Thr'utthh! A Dzilla nabrawszy rozbiegu wskoczyła na „mebel” i ułożyła się na jego środku. Tuż obok Thr'uthh! siedziała Gosia. Powiodłem niepewnym spojrzeniem w około siebie. Nie bardzo byłem pewny gdzie mam usiąść. Gosia uśmiechnęła się lekko i poklepała stojące tuż obok niej siedzisko. Idąc na około stołu starałem się opuścić wzrok aby moje ciekawość nie została w nie właściwy sposób odebrana.

    Usadowiwszy się końcu obok Gosi śmiało rozejrzałem się po sali. Thr'uthh! Wstała ze swego miejsca i głośno powiedziała;

    - Witamy Was mieszkańcy Ziemi w grupie członków Federacji Galaktycznej! - Rozległy się różne dźwięki, czasem przypominające świergot ptaków a innym razem bulgot ziemskich delfinów. Uzmysłowiłem sobie że jest to jakby powitanie ze strony zgromadzonych przy stole istot a także swego rodzaju owacja.

    **********


    Cdn...
  • #9
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    @tos18 dopisuję powoli bo większość po padnięciu dysku zagineła :-( Kilka stron mam już gotowe i być może dziś dodam. Nie ukrywam że ostatni nawał zajęć i problemy ze zdrowiem mocno opóźniły kolejne wpisy. No cóż, życie...
  • #11
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    tos18 wrote:
    Pozostał głód ciągu dalszego.

    Zostaniesz "nakarmiony" jeśli hard s-f lubisz :D.
  • #12
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    Powiodłem dookoła wzrokiem, stworzenia siedzące przy stole były tak różne i odmienne od ludzi jakby były wytworem pijanego genetyka. Na przykład siedzący tuż obok mnie w czymś przypominającym kuliste akwarium ni to pająk ni to ośmiornica. Kilkadziesiąt par odnóży (macek?) wiło się w jakimś przeźroczystym płynie co kojarzyło mi się z językiem migowym. Tuż za nim kolejny był ptak (chyba) który oprócz zielono-żółtych piór na skrzydłach miał też nogi oraz ręce podobne do małpich pokryte jasnobrązowym krótkim futerkiem. Następna była biała jak śnieg kula z czterema nogami oraz dwoma rękoma zakończonymi długimi pazurami zamiast palców. Głowa stwora unosiła się na podobnej do łabędziej szyi długiej macce. W owej głowie zaś było umieszczone sześć par oczu. Na powierzchni ciała (kuli) co chwila pojawiały się i znikały różnokolorowe plamy. Mój neuroprzekaźnik podpowiadał mi że jest to forma komunikacji za pomocą chromatoforów które są spotykane u ziemskich zwierząt i roślin. Kurcze, cała menażeria.


    Thr'uthh! kontynuowała swój elaborat przedstawiając nas galaktycznemu gronu, puknąłem lekko łokciem Gosię żeby wstać z szacunku dla zebranych. Ja w zasadzie coś tylko pomrukiwałem i potakiwałem, Gosia próbowała odpowiadać na powitania choć po chwili zaczęła robić to samo co ja. Trudno raczej sensownie odpowiadać na chrumkania czy chrząknięcia lub kolorowe plamy na ciele witającego. Nasze implanty musiały się nauczyć właściwie tłumaczyć zarówno nasze jak i naszych rozmówców intencje i wyrażenia. Tym bardziej że nalegałem aby naszym oficjalnym językiem był polski. Co prawda znałem angielski techniczny i to mi w moim ziemskim życiu wystarczało jednak dogadanie się z rodowitym anglikiem czy amerykaninem „face to face” było problematyczne o czym kilka razy się przekonałem. Gosia choć była angielką, to jej babcia pochodziła z Polski i bardzo dobrze nauczyła ją mojego rodowitego języka. Razem doszliśmy do wniosku że zostaniemy przy polskim a w międzyczasie będę szlifował swój angielski.

    Wreszcie powitanie dobiegło końca i głęboko się skłoniwszy mogliśmy usiąść, Gosia poza tym ładnie dygnęła jakby przed samą królową Elżbietą. Thr'uthh! spojrzała na nas i zastrzygła kocimi uszami:

    - Arthurr i Mgritt, zapewne macie wiele pytań i oczekujecie odpowiedzi. Pytajcie zatem a postaramy się wszystko wyjaśnić.
    No cóż. - Mimo tego że chciałem wszystkiego się dowiedzieć to Gosia była pierwsza.
    - Może opowiedz nam, czym jest Federacja?

    - Federacja Galaktyczna to związek inteligentnych ras które opanowały technologię podróży kosmicznych, nasza historia jest długa a jej początki sięgają około 100 tysięcy ziemskich lat wstecz. Prekursorami jej istnienia byli Sssst! - tu wskazała na siedzące kilkanaście miejsc ode mnie stworzenie przypominające wielkiego pająka pokrytego kolorowym futrem. Ów pająk spoczywał w czymś przypominającym wolnostojący kwietnik, szesnaście jego odnóży zwisało po bokach a oczy umieszczone w jakby szypułkach wystawały na przypominających łabędzie szyje „wysięgnikach”. Stwór zakołysał szypułkami jakby dając znać że to o niego chodzi.

    - Sssst! Jako pierwsi opanowali przestrzeń kosmiczną i zaczęli poszukiwać inteligentnego życia w kosmosie. Pierwsze kontakty były trudne i doszło do kilku wojen, jednak w miarę poznawania innych ras zrodził się pomysł aby powołać do życia organizację zrzeszającą inteligentne życie w kosmosie oraz w pewnym sensie nadzorować oraz zapobiegać konfliktom zbrojnym.

    - Jednym z pierwszych wyzwań jakie stanęło przed Federacją było opracowanie wspólnego języka oraz odpowiednich translatorów aby móc bez przeszkód nawiązać komunikację z nowo spotkanymi rasami. W miarę upływu czasu poradziliśmy sobie z tym stosując implanty. Oczywiście nie każdy je ma, rodowity mieszkaniec danej planety o ile nie wybiera się w kosmos ich nie dostanie.

    - No dobrze, ale dlaczego teraz i dlaczego my?

    - Od wielu lat, naprawdę wielu, śledzimy rozwój waszej cywilizacji. Teraz powstało zagrożenie które może wpłynąć na przetrwanie rasy ludzkiej. Już jakiś czas temu zorientowaliśmy się że nie tylko Federacja miała z Ziemią kontakt. I prawdę mówiąc to właśnie kto inny przyczynił się w głównej mierze do rozwoju ludzkości. Swój rozwój oraz zagrożenie upadkiem zawdzięczacie rasie Tur.



    - A ci Tur kim są?

    - Podobnie jak wam Ziemianom tak i im Federacja dyskretnie pomagała w rozwoju. Przy naszej niewielkiej pomocy osiągnęli niesamowite efekty inżynierii genetycznej. Przez kilka tysięcy lat istnienia swojej cywilizacji doprowadzili sztukę modyfikacji genetycznych do perfekcji. Zmodyfikowali tak mocno swoje DNA że w zasadzie na bieżąco mogą sami dokonywać zmian w swoich organizmach co pozwoliło im na dostosowywanie biologiczne ich organizmów do prawie dowolnych warunków uwzględniając w tym zmianę kształtu czy transfer świadomości. Częściowo nasze urządzenia pozwalające „odbudować” ciało czy przetransferować świadomość opierają się na ich doświadczeniu.

    - Skoro nam Ziemianom pomagali, to dlaczego są teraz zagrożeniem?


    - Trzeba zacząć od początku naszej pomocy dla Tur. Federacja stara się pomóc w rozwoju cywilizacji bez widocznej ingerencji co mogłoby wywołać konflikty. Tak też było w przypadku Tur, grupa obserwatorów Federacji „podkładała” ich naukowcom i wynalazcom różne pomyły i rozwiązania. Ich społeczeństwo oparte było na tzw. roju gdzie jedyną niepodważalną władzą była królowa. Cała rasa pochodziła od niej, co jakiś czas po jej śmierci wśród potomków szukano jednej samicy posiadającej geny królowej i to ona była następczynią.
    Po wielu latach wraz z rozwojem astronomii kilku badaczy odkryło lecącą w stronę ich rodzimej planety asteroidę. Wszystkie badania wskazywały na nieuchronne zderzenie z planetą mające nastąpić w najbliższych kilku setkach lat. Królowa zadecydowała o rozpoczęciu badań w celu uratowania rasy. Doprowadziło to do gwałtownego rozwoju genetyki oraz technologii kosmicznych. Poświęcając wszystkie zasoby planety zbudowano trzy statki kosmiczne. Powstał jednak problem natury logistycznej, jak zmieścić kilkaset miliardów mieszkańców na trzech niewielkich statkach. Tu opracowano i wdrożono transfer świadomości, wzór genetyczny oraz świadomość każdego mieszkańca były kopiowane to ogromnych banków pamięci na statkach a ci których dane zostały zapisane byli uśmiercani.
    Statki były napędzane reaktorami fuzyjnymi i miały na pokładach syntezery materii które pozwalały na odbudowanie ciał mieszkańców planety oraz transfer świadomości po dotarciu w miejsce przeznaczenia.

    - Dwa z trzech statków miały na pokładach dane większości mieszkańców, trzeci zaś królową oraz resztę. Mimo tego że statki posiadały pełną automatykę lotu w przestrzeni kosmicznej posiadały również żywą załogę liczącą kilkunastu osobników. W ostatniej chwili przed uderzeniem asteroidy w planetę wszystkie statki odleciały w poszukiwaniu „nowej ojczyzny”. Część zbuntowanych mieszkańców została na planecie ginąc. Zlokalizowaliśmy dwie planety do których dotarły statki. Nazwaliśmy je Tur A oraz Tur B. Planety te były jałowymi pustyniami, jednak Tur dzięki swoim umiejętnościom przystosowały je do życia częściowo poprzez modyfikację swego DNA. Trzeciego statku z królową nie udało nam się zlokalizować. Ponieważ jak wspomniałam rasa Tur jest wybitnie hierarchiczna a na tych dwóch skolonizowanych planetach nie ma żadnego osobnika z genami królowej to cały czas trwają wojny.

    - No i co w związku z tym?

    - I podczas poszukiwań trzeciego statku trafiliśmy do układu Słonecznego gdzie odnaleźliśmy ślady DNA królowej.



    **********


    Cdn...


    PS.

    Wybaczcie poślizgi w publikowaniu kolejnych części, mój stan zdrowia oraz wredność sprzętu nie pozwala na szybszą publikację :-(.
  • #13
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    **********


    - Gdzie i jakie to ma dla nas znaczenie?
    - Ślady odnaleźliśmy na czwartej planecie waszego systemu czyli Marsie, są też na Ziemi.
    - Nie możemy prowadzić jawnie poszukiwań ze względu na to iż pewne organizacje na waszej planecie monitorują wszelką działalność innych cywilizacji zarówno w kosmosie jak i na powierzchni planety.

    - Masz na myśli np. ABW która „upolowała” Dzillę i mnie? - Przypomniałem sobie naszywkę na mundurze człowieka który mnie postrzelił.
    - Tak. Między innymi, choć jest to wiele różnych organizacji z innych krajów. NASA, CIA czy europejska EASA.

    - Ale dlaczego? Przecież kontakt ludzkiej cywilizacji z inną inteligentną rasą mógłby przenieść wiele dobrego obu stronom?
    - Nie jest to takie proste jak się wydaje, poza różnicami biologicznymi i mentalnymi są także religijne a to jest największy problem.

    W tym momencie oświetlenie sali zmieniło kolor na czerwono-żółty i rozległ się jakiś piszczący drażliwy dźwięk.

    - Thrr'uthhh! Co się dzieje?! - Na krótką chwilę zastygła w bezruchu jakby czegoś nasłuchując...
    - Rozbłysk słoneczny! Musimy schować się za planetą! Wszyscy do swoich kajut!
    - Dokończymy później!

    Pobiegliśmy natychmiast do wyjścia mijając po drodze inne formy życia które również się ewakuowały. Wpadłem zdyszany do swego lokum a zaraz za mną Gosia i Dzilla.

    - We trójkę zawsze raźniej! Powiedziała Gosia siadając na koi, po chwili Dzilla zwinęła się w kłębek na jej kolanach. Wzruszyłem ramionami i usiadłem obok.


    Centrum kontroli misji teleskopu kosmicznego Jamesa Webb'a, NASA. 12 lipca 2022 roku.


    Martin siedział przed monitorem obserwując parametry JWST który po kilkumiesięcznym orbitowaniu w przestrzeni kosmicznej był już prawie gotowy do podjęcia pracy. Zostało co prawda trochę kosmetyki w kalibracji luster ale w ciągu kilku tygodni spodziewane było oddanie go do użytku niecierpliwym naukowcom. Był w zasadzie technikiem zajmującym się nawigacją i systemami napędowymi i jego praca polegała głównie na siedzeniu za pulpitem kontrolnym i nadzorowanie pracy automatyki. Po stażu w JPL z chęcią przyjął posadę w NASA jako kolejny szczebel w swojej drabinie kariery. Zawsze ładnie w dokumentach wyglądał zapis o pracy w tej instytucji.

    - Chcesz kawy? To Tes, asystentka głównego inżyniera misji weszła do pokoju kontrolnego.
    - Z chęcią. Coś ciekawego na nocnej zmianie się wydarzyło?
    - Poza silnym rozbłyskiem słonecznym w zasadzie nic, ale co niektórzy sraczki dostali. - Odparła ze śmiechem.
    - Strasznie się boją aby ich najnowsze dziecko się nie uszkodziło!

    - A jak wyszły pierwsze serie zdjęć kalibracyjnych? Coś ciekawego?
    - Nie wiem, jeszcze nikt ich nie oglądał. Skończyli tuż przed końcem zmiany i są tylko zapisane w bazie. Kawa ma być z mlekiem?
    - Tak, i dwie łyżeczki cukru.

    Przełączył się na wewnętrzną bazę danych i zaczął przeglądać katalogi; - 12 lipca 22... -Jest! Około 1000 zdjęć, część pojedynczych a większość w sekwencjach w różnych pasmach widma elektromagnetycznego. Zanim Tes wróciła z kawą zdążył przejrzeć kilka setek fotografii.

    - Kawa Martin!
    - Postaw na stole.
    - Co przeglądasz? Próbne zdjęcia?
    - Tak. Odwrócił się zamieszać napój jednocześnie ciągle naciskając na kursory klawiatury i przewijając fotografie.
    - Stój! To Tes krzyknęła z wzrokiem wbitym w ekran monitora.
    - Cofnij o jedną pozycję!
    - Ale co?
    - Cofnij!

    Posłusznie przywrócił poprzednio wyświetlany obraz.
    - W prawym górnym rogu! Co to jest?
    Stopniowo powiększając obraz zauważył obiekt o kształcie jakby grzyba tuż przy koronie Wenus. Podświetlony od tyłu słońcem obiekt posiadał jakby przeźroczystą kopułę i ciemny pień.

    - Co to?

    Oboje zamarli z otwartymi ustami wpatrując się w wyświetlany obraz. - Powiększ jeszcze!
    Na tle kopuły uwidoczniły się dwa maleńkie humanoidalne kształty. - O kurwa!

    Przestrzeń kosmiczna na orbicie Wenus.

    Siedzieliśmy z Gosią kilka godzin rozmawiając o różnych sprawach. W końcu oświetlenie alarmowe wróciło do normalnego stanu.

    - Artur, a może masz ochotę popływać?
    - Gdzie? Na statku kosmicznym? Chyba żartujesz!
    - Nie, poważnie. Jest tu coś jakby osłona antyradiacyjna składająca się z płynnej wody, przypadkowo ją odkryłam jak zwiedzałam statek.
    - Ale pewnie zimna ta woda co?
    - Nie, po takich manewrach jak niedawne ma temperaturę 30 – 40 stopni Celsiusza więc do kąpieli w sam raz. No chyba że nie umiesz pływać?
    - Yyyy... No umiem.
    - To chodźmy.

    Dzilla zerwała się z kolan Gosi i z dużym niesmakiem odpowiedziała;

    - A idźcie sobie! Nie chce zmoczyć futerka!

    Przeszliśmy kilkaset metrów wzdłuż różnych korytarzy, w końcu stanęliśmy przed oznakowanymi na czerwono drzwiami.

    - Gośka, ale czerwone to chyba niebezpieczne?
    - No skąd? Tylko podczas manewrów, wtedy trochę manipulują w środku grawitacją. Normalnie jest tam nieważkość.


    Drzwi posłusznie się rozsunęły. Wewnątrz ujrzałem ogromną kulę wody a przez przejrzyste ściany widać było gwiazdy i pokrytą chmurami powierzchnię Wenus.
    - Pamiętaj że za drzwiami nie ma grawitacji!

    Po chwili już stała naga przede mną i zapraszającym ruchem wyskoczyła przez drzwi w kierunku kuli wodnej. Zdjąłem kombinezon i wskoczyłem za nią zastanawiając się jednocześnie jak w takiej masie wody będę w stanie wypłynąć i złapać oddech. Kula choć ogromna to w stanie nieważkości była bardzo łatwa do przepłynięcia. Oddechem nie musiałem się zbytnio przejmować, nanoboty w moim organizmie łapały tlen całą powierzchnią ciała więc poczułem się naprawdę jak ryba w wodzie. Nigdy nie czułem się super pływakiem jednak w nieważkości to co innego. Ścigaliśmy się w tej wodnej plamie jakiś czas, w końcu Gosia podpłynęła do mnie i objęła mnie rękoma;

    - Artur mam na Ciebie chęć!
    - Taaak?
    - Tak! Tu i teraz! To mówiąc objęła mnie dodatkowo nogami. - Teraz!


    **********


    Cdn...
  • #14
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    **********



    Leżeliśmy pod drzwiami osłony antyradiacyjnej niczym dwa wyrzucone na brzeg wieloryby, sex w nieważkości był wyczerpujący i niebezpieczny. Świadczył o tym solidny siniak pod moim lewym okiem i opuchnięty tyłek Gosi. Na całe szczęście nasi maleńcy przyjaciele krążący w żyłach już naprawiali uszkodzenia o czym świadczyło lekkie mrowienie obolałych miejsc.

    - Wiesz? Nie robiłam tego dziesięć lat.
    - Taaak? Jakoś nie wyglądało abyś wyszła z wprawy. Odrzekłem z uśmiechem.

    Stuknęła mnie w ramię i mocniej się przytuliła, po chwili poczułem ze płacze.

    - No coś Ty Gośka? Żałujesz? Co Ci jest?
    - Nie, nie żałuję. Ale ostatni raz robiłam to z mężem tuż przed wypadkiem i jego śmiercią.
    - A co to za wypadek?

    - Wiesz, po studiach geologicznych nie było zbytnio zapotrzebowania na moją specjalizację więc zgłosiłam się do wojskowego korpusu inżynieryjnego na ochotnika. Po kilku miesiącach awansowali mnie na sierżanta i wysłali na szkolenie z obsługi systemów walki radioelektronicznej i łączności. Tam poznałam Jima. Był instruktorem w stopniu porucznika. Jakoś tak od razu poczuliśmy do siebie sympatię i zaczęliśmy się spotykać. Gdzieś po około roku wzięliśmy ślub. Niedługo miał się skończyć mój kontrakt i zaczęliśmy planować rodzinę. Okazało się jednak że nie mogę mieć dzieci. - Tu znów głośniej chlipnęła. Jim bardzo chciał mieć syna i znalazł klinikę leczącą bezpłodność. Jeździliśmy tam co kilka tygodni na kolejne badania.

    - Tego feralnego dnia Jim bardzo się śpieszył, jakiś wysoko postawiony generał miał odwiedzić ośrodek szkoleniowy gdzie służył. Ruszyliśmy i choć czułam pośpiech to Jim zawsze był ostrożny i nie przekraczał setki. W pewnym momencie zadzwonił jego służbowy telefon. Nie zdążył odebrać.

    - Ostatnie co pamiętam to ogromny jeleń na drodze. - Odzyskałam przytomność w szpitalu.
    - Na moje pytania co z mężem lekarze i pielęgniarki kręcili tylko głowami i spuszczali wzrok.
    - Domyśliłam się wtedy że Jim nie żyje.
    - Przykro mi. - Odparłem ze smutkiem.
    - Najgorsze przyszło jednak później gdy lekarze powiedzieli że amputowano mi obie nogi w połowie ud...

    - O żesz...
    - Uzmysłowiłam sobie wtedy że nie będę mogła nawet odwiedzić grobu Jima. Cóż z tego że byłam w szpitalu wojskowym i miałam zapewnioną najlepszą możliwą opiekę? Zapewniali mnie że dopasują mi super protezy zbudowane w najlepszej dostępnej wtedy technologii wspomaganej elektrycznie. Jednak to nie to samo co chodzić na własnych nogach...


    - Po dwóch latach rehabilitacji i poprawek protez w końcu mogłam sama chodzić, jednak w domu wolałam jeździć na wózku inwalidzkim a protezy zakładałam tylko gdy wychodziłam do miasta. Wtedy też postanowiłam że nie zwiążę się z żadnym facetem do końca życia.
    - W międzyczasie ukończyłam kilka kursów korespondencyjnych z branży informatycznej i zaczęłam działalność jako wolny strzelec w IT.

    - Dlaczego wybrałaś mnie?

    Wzięła głęboki oddech.


    - Wtedy jak weszłam do sali reproduktora i na ciebie spojrzałam jak zasłaniasz się tą tacką to poczułam taki dreszczyk jak wtedy gdy pierwszy raz ujrzałam Jima. Takie, wiesz jak to mówią kobiety; "motyle w brzuchu". I te Twoje spojrzenie, czujne i analizujące otoczenie. Nie strach czy obawę a jedynie ciekawość i upór. Chyba się znów zakochałam.

    Analizowałem powoli to co mi opowiedziała gładząc jednocześnie jej jedwabiste włosy, każde z nas miało jakieś niemiłe życiowe przejścia niestety. Przesunąłem powoli dłonią po jej łydce w górę do obolałego pośladka;

    - Ale te nowe nogi masz bardzo zgrabne...


    Obróciła się momentalnie siadając na mym brzuchu, zbliżyła swą twarz i spojrzała na mnie zielonymi zapłakanymi oczyma.

    - Nie wiem jak ta historia się zakończy ale chcę nadrobić ten stracony czas. - To mówiąc zaczęła wymownie poruszać biodrami. Położyłem dłonie na jej pośladkach i z lekkim powątpiewaniem zapytałem;

    - Już nie boli?
    - Nie!
    - A ciebie? - To mówiąc zostawiła całusa na moim podbitym oku.
    - Ujdzie, oko mi do tego nie jest potrzebne. - Odrzekłem i ścisnąłem mocno jędrne pośladki.
    - Ale tym razem zrobimy to na podłodze. - I zaczęła sięgać ręką w stronę mego przyrodzenia.


    Mostek kapitański statku federacji.


    - Kiedy im powiemy?
    - Przyjdzie na to pora! - Thru'thhh! Gniewnie prychnęła. - Jak idą przygotowania promu patrolowego?
    - Już prawie na ukończeniu, za kilka godzin będzie gotowy. - Zgodzą się?
    - Raczej nie mają innego wyjścia! - Patrzyła z obrzydzeniem na ekran przedstawiający kopulującą parę ziemian na podłodze tuż przy śluzie osłony antyradiacyjnej. - I to sprawia im przyjemność?

    **********


    Cdn...
  • #15
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    **********




    - Oooch Ty! Niestety Gośka nie mogła odpowiedzieć zbyt zajęta „obróbką” mego ludzkiego wyposażenia.
    - Robisz to specjalnie Gosia! Daj chwilę odpocząć!
    - Mmmhhmmm!

    Podniosła na mnie spojrzenie;

    - Jaka ja głupia byłam, przez tyle lat odmawiać sobie chłopa!
    - Przestań już!
    - A co mi zrobisz? - Oblizała się wymownie patrząc mi w oczy.
    - Uznam Cię za nimfomankę! Mamy czas, spokojnie!
    - Gośka!
    - No co?
    - Przestań! - Mamy jeszcze robotę do zrobienia!
    - Robimy od kilku godzin...

    - Musimy coś zjeść (bardziej myślałem o solidnej dawce etanolu) i wrócić do Thr'uthh! Niech dokończy opowiadać.
    - Ale ona (to mówiąc wypięła w mą stronę swoją kobiecą część ciała) jeszcze by chciała...
    - Później!

    Nie zwracając większej uwagi na mocno rozochoconą Gosię wstałem i ubrałem się. Te kombinezony to była super sprawa, wystarczyło zarzucić na siebie i dotknąć w odpowiednim miejscu a przylegał do ciała jak druga skóra włącznie z obuwiem. Gośka patrzyła na mnie ze smutną miną;

    - Artek, chociaż chwilę jeszcze?
    - Później!


    Z widoczną niechęcią sięgnęła po leżący tuż obok jej stóp kombinezon;

    - Ale obiecujesz?
    - Tak. Jak będę najedzony i trochę odpocznę (w co mocno wątpiłem).


    Ruszyliśmy powoli w stronę naszych kajut mijając w milczeniu kolejne odgałęzienia korytarzy. W końcu zatrzymałem się i obróciłem do idącej tuż za mną Gosi;

    - O co Ci chodzi! Zobaczyłem łzy napływające do jej oczu.
    - Bo... Bo... Mi się ciągle chce. I chcę ciebie. - Rozbeczała się na dobre i wtuliła w moją pierś.
    - Przestań. Nigdzie nie uciekam, jeść mi się chce.
    - Artur, nie wiem co się ze mną dzieje. Nigdy się tak nie zachowywałam.
    - Oj, po prostu brakuje ci sexu!
    - Śmiej się śmiej! Co poradzę jak ciągle mi mało?
    - Oj, chyba nie trafiłaś nigdy na odpowiedniego faceta! - Ugryzłem się w język mając w pamięci jej zmarłego męża.

    - Przepraszam Gosia.


    Po krótkiej chwili dotarliśmy do naszych kajut. Pod drzwiami czekał Trr'achh!

    - Kiedy będziecie mieć kocięta?

    Spojrzałem zszokowany na Gosię. Że co? Byliśmy cały czas obserwowani? Gosia spojrzała na Trr'ach!'a;

    - Wiesz koteczku, nawet jak bym bardzo chciała to i tak nie mogę mieć dzieci.
    - Spuściłem wzrok, wiesz Gośka w razie co to byłbym dumny z potomka.
    - Tłumaczyłam Ci że nic z tego!
    - Okey, okey! - Tak tylko powiedziałem!


    Zjedliśmy schabowego z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty. Gosia zachwycona smakiem potrawy ciągle mnie dopytywała czy jemy to w Polsce na co dzień. Ciężko było jej wytłumaczyć iż tego typu dania są raczej sporadycznie przyrządzane i spożywane, poza tym trzeba je umieć przyrządzić.

    - A Ty Artur co najbardziej lubisz?
    - Ostatnio bigos, choć w zasadzie nigdy za nim nie przepadałem a wręcz miałem obrzydzenie.
    - Pewnego razu moja ex dziewczyna ze wsi przygotowała taki smaczny że nie mogłem się powstrzymać i spróbowałem. Od tamtego czasu bigos jest super, nawet na zimno!


    - A ten bigees to z czego się składa? Trochę „przeciągnęła” nazwę potrawy do brytyjskiej grupy rockowej o zbliżonym fonetycznie brzmieniu „Bee Gees”.
    - Oj, ta sama kiszona kapusta z dodatkami typu podwędzony i podsmażony boczek oraz kiełbasa. Szczegóły zależą od rejonu w którym jest robiony. Trzeba tylko długo gotować!

    - I to jest dobre? A jak smakuje?
    - Oj Gosia, będziemy w Polsce to na pewno spróbujesz! Zwłaszcza jak moja mama go zrobi!

    Wrzuciliśmy pozostałości posiłku do recyklera. Maszyna wszystko przetwarzała na dające się ponownie użyć komponenty.

    - Gosia?
    - Uhmmm?
    - A może po drinku?
    - Chyba żartujesz?! Syntezer tego nie umie!
    - Oj umie, trzeba go tylko nauczyć. - Co pijesz?
    - Szkocką z lodem! Nie lubiłem strasznie woni „księżycówki” który zalatywał mi od tych „markowych” alkoholi.
    - Ja tam wolę czystą. Po wydaniu stosownej komendy syntezerowi, ukazały się nam dwie szklaneczki wypełnione trunkami.

    W tym momencie do kajuty wskoczyła Dzilla. Omiotła pomieszczenie i z wielkim żalem stwierdziła;

    - Pobiegam sobie jeszcze i pozwiedzam statek! - Zakręciła pręgowaną kitą i się odaliła.



    Gosia po wypiciu drinka znów się rozochociła i zrzuciwszy z siebie kombinezon ponownie zaczęła robić podchody. Niestety, mimo tego że miałem chęć na małe co nieco to zmęczenie oraz dawka alkoholu zrobiła swoje. Zasnęliśmy mocno do siebie przytuleni a Gośka nawet przez sen ocierała się swym łonem o moje udo.


    **********


    Cdn...
  • #16
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    **********


    Powolutku wstałem z koi aby nie obudzić śpiących stworzeń, Gosia lekko się przekręciła przytulając się do kotki. - Echhh... Nimfomanka! Patrzyłem jak ściska kocie futerko. Dawno takiej jazdy nie miałem, spojrzałem w dół na „moje maleństwo”. Nawet ciężka praca nanobotów nie zdołała ukryć „zużycia materiału”. Muszę trochę odpocząć – pomyślałem.

    Cichy dźwięk komunikatora wyrwał mnie z zamyślenia.

    - Arth'urr! - To Thr'uthh! - Przyjdźcie do mnie!
    - Po co! Zagrożenie już mineło?
    - Tak, musimy pilnie porozmawiać!

    Delikatnie poruszając nagim ramieniem Gosi usiłowałem ją obudzić, kotka już patrzyła na mnie usiłując wyrwać się z objęć kobiety. W końcu odbiła się od Gosi brzucha zostawiając ślad pazurami. Gośka momentalnie otworzyła oczy i spojrzała na mnie.

    - So... A ty kocie wredny! Pazurami?! Mnie?!
    - Dzilla „zamerdała” ogonem w kocim gniewie!
    - A co?! - Myślisz że możesz mnie dusić jak mojego Pańciowego?! I najeżyła się do ataku.

    - Spokój dziewczyny! Jakoś nie uśmiechało mi się patrzeć na walkę dwóch samic.-
    - Ubieraj się Gośka i idziemy do Thr'uthh!

    Dzilla szybko doprowadziła swoje futro do porządku a Gosia po krótkiej wizycie w komorze higienicznej już stała przede mną wpatrując się swymi zielonymi oczyma. - Idziemy! Zakomenderowałem i ruszyliśmy na mostek.


    Tym razem Thr'uthh! była jedynie z Thrr'achhh!'em a mostku.

    - Art'hurr! Czas nam się kończy!
    - Ale jak to?
    - Wirus który od jakiegoś czasu atakuje waszą cywilizację został sztucznie stworzony przez Tur, miał za zadanie eksterminację najsłabszej części ludności. Okazał się jednak mniej skuteczny jak tego oczekiwano. Dlatego wprowadzono szczepienia...
    - No co Ty? Żartujesz? Przecież to od jakiegoś nietoperza chyba?
    - Nie. Wirus ten został sztucznie stworzony. Naciski na szczepienia całej ziemskiej populacji mają za zadanie podnieść skuteczność wirusa!
    - Ale to bez sensu! Przecież to rządy i różni specjaliści o tym decydują!


    - No i właśnie dlatego nie mamy dużo czasu, za kilka dni w siedzibie WHO odbędzie się posiedzenie z udziałem specjalistów oraz głów państw a także przedstawicieli firm farmaceutycznych które produkują szczepionki.
    - Musicie tam się dostać i zlokalizować Tur! Zapewne kilku z nich zarządza tą „epidemią”!

    - Ale jak? - Potrzebne będą pieniądze i jakaś pomoc na Ziemi!
    - Hhmm... - To Gosia odchrząkneła.
    - Tak?
    - Moja siostra jest w armii, służy w sztabie i zapewne by nam pomogła. Ma też duże znajomości w głównym dowództwie.
    - ?
    - No, służy w stopniu majora w sztabie dowódcy sił lądowych. Jest jego asystentką.
    - Pomoże?
    - Na pewno!

    - No dobrze, ale jakiś sprzęt też będzie potrzebny, a także pieniądze. Nikt przecież ot tak nie wejdzie do siedziby WHO a w zasadzie ONZ, zwłaszcza przy takiej ochronie jaka będzie w czasie zjazdu głów państw!


    Thr'uthh! Pokiwała głową.

    - Rozumiem wasze wątpliwości. Niestety nasz kodeks zabrania udostępniania jakiejkolwiek broni nowym członkom federacji galaktycznej.

    - Mogę zapewnić jedynie transport na ziemię, na miejscu będziecie musieli poradzić sobie sami.


    Zastanowiłem się lekko; - No tak, broni nie dostaniemy, żadnej praktycznie pomocy ze strony Federacji i mamy sobie radzić sami... Potrzebne będą pieniądze, dużo pieniędzy...

    - co z funduszami Thr'uthh!?
    - A w jakiej postaci chcecie środki? - Złoto, diamenty czy inne cenne minerały?

    Żadne fundusze w kruszcach czy kamieniach szlachetnych raczej w grę nie wchodziły ze względu na czas potrzebny do „upłynnienia” towaru. Tu wchodziła w grę tylko czysta, żywa gotówka.

    - To raczej nie przejdzie, potrzebowalibyśmy dużo czasu na spieniężenie. Potrzebna będzie gotówka!
    - Hhmmm... - Znów Gosia znacząco odchrząknęła.

    - Mam trochę akcji oraz udziałów, jakbym je spieniężyła to pewnie ze 3 – 4 miliony funtów by się nazbierało...


    Uśmiechnąłem się szeroko, ładna dziewczyna, mądra i bogata. Czasem ma się farta. Zastanawiała mnie kwestia transportu na ziemię.



    - Thr'uthh! A co z tym transportem?
    - Dam wam prom zwiadowczy. Mały, ale do tego zadania powinien wystarczyć. - To mówiąc, gestem nakazała nam iść za sobą.

    Wyszliśmy z mostka i innym nieco szerszym i wyższym korytarzem podążyliśmy za „kocicą”. Dzilla wraz z Thrr'achhh!'em podążali w pewnym oddaleniu za nami prowadząc kocią rozmowę którą dało się słyszeć jako typowe dla kotów prychnięcia i syknięcia.

    Stanęliśmy w końcu przed wielkimi wrotami opisanymi nieznanymi dla mnie „hieroglifami”.

    - To hangar bojowy. - Thr'uthh! Dotknęła dłonią (łapą?) panelu dostępowego na ścianie tuż obok wrót, a ten rozbłysnął po chwili jaskrawym seledynem i wrota zaczęły się odsuwać na boki.

    Wewnątrz panowała ciemność, po chwili gdy wrota do końca się rozsunęły, stopniowo rozjaśniający się mrok ukazał mym oczom niebywały widok.

    Kupa żelastwa stojąca na środku hangaru z wyglądu przypominała transporter opancerzony „SKOT” z czasów PRL'u w Polsce. Choć lata temu konstrukcja tego pojazdu budziła mój podziw dla jego prostoty i funkcjonalności to teraz mocno dała mi do myślenia. Fakt był nie co większy, pozbawione kół napędowych podwozie oparte było na sześciu wyglądających na solidne łapach. Sam kadłub był co najmniej dwa-trzy razy dłuższy od typowego „SKOT'a”, był również znacznie szerszy i wyższy. Całość dopełniały krótkie, kilkumetrowe skrzydła sterczące po obu stronach pojazdu w miejscu gdzie w pierwowzorze były osie kół napędowych.

    - Co, co to jest?!
    - Prom zwiadowczy. - Thr'uthh! Nawet nie mrugnęła okiem.
    - Opancerzenie klasy siódmej, co znaczy że wytrzymuje bezpośrednie trafienie głowicą atomową o mocy 100kt, pełen kamuflaż czyli jest niewidoczny dla przyrządów optycznych a także w ograniczonym zakresie dla radarów i lidarów.

    - Ładowność około 40 ton z pełną załogą wynoszącą 20 osób o wadze około 80 kg.
    - Napęd grawitoniczny klasy trzeciej, lot w przestrzeni o szybkości max 0,10C, w atmosferze zależnie od gęstości 20-30 Mach'a. Dla ziemi bezpieczna prędkość to około 15-17 Mach, powyżej poszycie zewnętrzne może zbyt mocno się nagrzewać.

    - Zasilanie to izotopy wodoru i helu przechwytywane automatycznie podczas lotu w kosmosie, w przypadku planet które w swej atmosferze zawierają te izotopy odbywa się to tak samo. Reaktory fuzyjne są obliczone na minimum dwieście ziemskich lat pracy przy maksymalnym obciążeniu.
    - Powłoka jest biologicznym-nanosyntetykiem który samoczynnie regeneruje uszkodzenia. Płaty skrzydłowe zostały dodane w celu łatwiejszej kontroli lotu w atmosferze.


    - Broni ofensywnej niestety brak, jedynie działka plazmowe oraz wyrzutnie grav jako broń defensywna.
    - Łoo żesz ty... - Zaniemówiłem. Mając jedną taką maszynkę to każdą ziemską wojnę w kilka dni można byłoby zakończyć!

    **********


    Cdn...
  • #17
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    **********




    Kupa żelastwa nazywanego promem zwiadowczym była wręcz piękna w swej brzydocie. Ciekawe co na takiego dziwoląga powiedzieliby ziemscy konstruktorzy samolotów i promów kosmicznych? Aerodynamika zapewne leżała maksymalnie, być może niewiele się różniąc od latającej cegły.

    - Chodźcie do środka! - To Thrr'achhh! wyraźnie rozbawiony moją miną otworzył boczny luk pojazdu.

    Podszedłem do wejścia i dotknąłem zewnętrznego poszycia kadłuba. Przypominało w dotyku bardzo miękko wyprawioną skórę, coś jakby zamsz. Pod wpływem mego dotyku zmieniało również kolor. Gosia również podeszła i przesunęła dłonią po kadłubie.

    - O! - Jakie miłe w dotyku!
    - To płaszcz maskowania, działa we wszystkich zakresach światła widzialnego a jednocześnie poprzez swą włóknistą strukturę pochłania niezbędne do pracy reaktorów fuzyjnych izotopy.

    Przekroczyłem próg wehikułu, wnętrze zaskoczyło mnie swą przestronnością. W tylnej części na środku podłogi umieszczone były dwa sześcienne urządzenia od których czuć było bijące ciepło.

    - To reaktory fuzyjne. Thrr'achhh! już umościł się w czymś podobnym do kojca a co zapewne stanowiło coś w rodzaju fotela dla kociej rasy. Tuż obok było drugie takie samo legowisko, zapewne dla Dzilli która obwąchiwała nowe miejsce. Przed tymi niby-kojcami stały dwa fotele bardzo podobne do typowo lotniczych. Podniosłem pytające spojrzenie na Thr'uthh!

    - To dla was. Uznaliśmy że będzie wam wygodniej w tych jak je nazywacie „fotelach”. Dostosowaliśmy też systemy sterowania na wasze potrzeby.

    Spojrzałem, i faktycznie. Przed każdym z foteli widać było drążek a we wnęce na nogi dwa pedały. Coś jakby w samolocie.

    - Sterowanie jest takie jak w śmigłowcu przy locie atmosferycznym, w przestrzeni kosmicznej dochodzi jeszcze kilka innych elementów ale jest to łatwe do opanowania. Ty Art'hurr! Masz jakieś doświadczenie w pilotażu śmigłowców?

    - No... Niby mam. Prawdę mówiąc o licencji pilota śmigłowca już dawno marzyłem, zacząłem nawet kurs dla amatorów. W sumie za sterami spędziłem jedynie kilka godzin wliczając w to kilka startów i lądowań.
    - Chyba sobie poradzę.
    - W razie problemów Thrr'achhh! podpowie co i jak. A teraz siadajcie bo za chwilę start!

    Spojrzeliśmy po sobie z Gosią, co już? Usadowiłem się w lewym fotelu a Gosia tuż obok w prawym. Dzilla zagnieździła się w przewidzianym dla niej kojcu.

    - Jak to się u was na ziemi mówi? Powodzenia! Po czym wyszła z pojazdu. „Kotek” coś włączył i kokpit przed naszymi oczami rozjarzył się wyświetlając mnóstwo danych i obraz z zewnątrz. Z dużą ulgą zauważyłem że wszystkie informacje są prezentowane w języku polskim.
    - Tak będzie prościej. Ponownie coś uruchomił i usłyszeliśmy trzask zamykanego włazu.
    - Start i lądowanie na statku odbywa się automatycznie, niczym nie trzeba się przejmować.

    Na olbrzymim wyświetlaczu przed sobą ujrzałem widok otwierających się wrót zewnętrznej śluzy,
    były olbrzymie. Po chwili promem lekko szarpnęło i odniosłem wrażenie jakbym się unosił, po krótkim czasie uczucie ustąpiło. - Zaraz, Thr'uthh! coś mówiła o grawitacji, przypomniałem sobie jej słowa. Coś o tym ze grawitacja jest prosta. Odwróciłem się i spojrzałem na Thrr'achhh!'a;

    - To stabilizatory grawitacyjne! - Niezły bajer co? Uświadomiłem sobie że „kotek” nauczył się od Dzilli kilku ziemskich zwrotów i często je stosował.
    - No fajne. A powiedz, ile czasu spędziliśmy na statku federacji?

    - Około tygodnia według ziemskiego czasu.

    Zaniemówiłem. Zniknęło jakby nigdy nic dwoje ludzi i odnajdą się po jakimś czasie cali i zdrowi, na pewno wzbudzi to jakieś podejrzenia.

    - Nie przejmujcie się, dylatacja czasu zrobi swoje. Statek krążył na orbicie Wenus z prędkością prawie dwa razy większą niż światło, mamy w zapasie około 36 godzin.
    - ?
    - Teraz będziemy podróżować o wiele wolniej i dolecimy do ziemi kilka godzin po wydarzeniach jakie z niej zapamiętaliście.

    No tak... Dylatacja czasu. Przyszedł mi do głowy szalony pomysł, a gdyby tak poznać wyniki losowania na loterii i „polatać” z prędkością większą od światła? Ehhh, może spróbuję. Obraz na monitorach lekko drgnął i zaczęliśmy wydostawać się w przestrzeń kosmiczną, Thrr'achhh! Ponownie coś nacisnął i stwierdził;

    - Teraz mamy czas porozmawiać, automatyka pokieruje promem i umieści go na ziemskiej orbicie.
    - O co chodzi z tą grawitacją? - Byłem bardzo ciekaw tej technologii.

    - To lustra grawitacyjne, podobnie jak zwykłe odbijają promieniowanie świetlne tak te odbijają grawitację.

    - A jak to wygląda w praktyce?
    - Samo lustro to bardzo cienka płyta ze stopu cyrkonu, palladu i plutonu, po przyłożeniu do przeciwległych krawędzi płyty prądu o odpowiednim natężeniu i częstotliwości zaczyna odbijać grawitację zależnie od przyłożonej mocy. Ustawiając płytę pod odpowiednim kątem można sterować kierunkiem odbicia grawitacji. Takie rozwiązanie używane było w pierwszych tego typu napędach grav, teraz stosuje się wiele takich płyt będących jednocześnie poszyciem kadłuba i elementami konstrukcyjnymi pojazdu. Odpowiednie oprogramowanie steruje dostarczaną to poszczególnych płyt mocą co zapewnia bezpieczeństwo załogi pojazdu oraz zapewnia kontrolę nad trajektorią ruchu.

    - Uhhmm...

    Technologia wydawała się bardzo prosta, jednak uzyskanie tego typu stopów możliwe było tylko w stanie nieważkości. Co prawda od lat przeprowadzano badania nad nowymi materiałami np. na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) ale jak dotąd nie udało się uzyskać wyników umożliwiających produkcję na większą skalę. Próbki stopów otrzymywali naukowcy do pastwienia się nad nimi i poznania ich właściwości.

    - Już niedługo będziemy na orbicie ziemi! - Thrr'achhh! wyraźnie poweselał.


    Spojrzałem na monitor, już było widać niewielką błękitną kropkę która z każdą chwilą się powiększała. Dotąd nie byłem świadom tego jaka ziemia z kosmosu jest piękna, kilka fotografii zrobionych z pokładu ISS czy wahadłowców NASA widziałem, jednak rzeczywistość była o wiele lepsza. Byliśmy już na tyle blisko że można było rozpoznać zarysy kontynentów, widoczna linia terminatora wyraźnie oznaczała strefy czasowe. Wielkie kobierce chmur pokrywały obszar nad Polską.

    - Gdzie lądujemy?
    - Gosia?
    - Tttak?
    - Gdzie mieszkasz?
    - W domu po ciotce, na odludziu.
    - Jest gdzie schować prom?
    - Tak, jest duża szopa. - U mnie nie było gdzie, gęsta zabudowa i mnóstwo sąsiadów.


    Nadlatywaliśmy od wschodu, tu mnie zastanawiało jak automatyka poradzi sobie z wejściem w atmosferę planety. Niewłaściwy kąt podejścia oraz prędkość mogły skutkować „odbiciem” się od górnych warstw atmosfery. „Kotek” spojrzał na mnie wymownie;

    - Nie martw się Art'hurr! Automatyka wyhamuje prom i pod odpowiednim kątem wejdziemy w atmosferę ziemi.
    - Ulżyło mi! - Nie ma to jak spłonąć w atmosferze własnej planety.

    - Nic się nie stanie!

    Choć deceleracja nie była wewnątrz promu wcale wyczuwalna to na monitorach zewnętrznych widać było rozgrzewające się do białości poszycie promu. Skutki tarcia przy prędkościach sięgających dziesiątek i setek tysięcy km/h skutecznie blokowały rozwój pojazdów kosmicznych na ziemi.





    Baza NATO Ramstein Niemcy



    Operator radaru meteorologicznego Steve Wang prawie zasypiał przy pulpicie, noc spędzona u dziewczyny i solidna dawka alkoholu robiły swoje. Żadnych anomalii pogodowych nie zapowiadano więc głośno brzmiący sygnał ostrzegawczy z konsoli obudził go z drzemki. Spojrzał na monitor radaru dopplerowskiego i zamarł. Od wschodu, znad Ukrainy przemieszczała się bardzo szybko chmura burzowa. Było jednak coś dziwnego w tej chmurze, poruszała się zbyt szybko jak na tego rodzaju zjawisko pogodowe. To chyba jakiś samolot bądź rakieta, podejrzenia miały racjonalne poparcie, zwłaszcza wobec narastającego konfliktu Rosji z Ukrainą.

    - Hej! - Johnny! - Krzyknął do siedzącego kilka metrów dalej operatora radaru wojskowego.
    - Co jest?
    - Spójrz na wschód, znad Ukrainy. Coś leci?

    Johnny przerzucił obrazy na monitorach.

    - Niee... Czekaj chwilę. - Na podczerwieni coś jest!
    - To nie chmura! Za duża prędkość!
    - Ile?
    - Poddźwiękowa, jakieś 800 km/h!
    - Rakieta? - Samolot?

    - Nie wiem! Alarm! - Wcisnął czerwony przycisk, nastąpiło automatyczne przekazanie parametrów i trajektorii lotu do dyżurnej pary myśliwców F16 i jednoczesne powiadomienie dowództwa.
    - Koniec spokoju!


    **********
  • #20
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    Mam już prawie gotowy kolejny fragment, jutro postaram się dodać.
  • #21
    Olkus
    Level 31  
    ArturAVS wrote:
    Mam już prawie gotowy kolejny fragment, jutro postaram się dodać.


    A więc czekamy :)

    Pozdrawiam,
    A.
  • #23
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    **********



    Piloci dyżurnej pary myśliwców F16D należący do NRF* które stacjonowały w Ramstein siedzieli w mesie oficerskiej i popijając lurowatą przydziałową kawę grali w pokera. Myśliwce zatankowane i maksymalnie uzbrojone czekały na płycie lotniska w gotowości do startu.

    - Poker! - Kapitan pilot John Devalt rzucił karty na stół z uśmiechem. - Znów przegrałeś

    Siedzący naprzeciwko porucznik pilot Jerry Theodore Joseph przez znajomy nazywany „T.J.” pokręcił zrezygnowany głową;


    - Grać z panem kapitanem to już nie hazard a czysta porażka, osiemnaste rozdanie które dziś pan wygrał.
    - Idę do kibelka, stanowczo za dużo kawy dzisiaj. - Devalt wstał od od stołu. Zanim jeszcze zrobił kilka kroków w kierunku ubikacji rozległo się przeciągłe wycie alarmu. Stanął gwałtownie z jedną nogą w powietrzu i niedowierzającym wzrokiem spojrzał na TJ.

    - Co jest kurwa? Wojna?!
    - Leć raz dwa do kibla, ja biegnę na pas startowy! - TJ złapał leżący na sąsiednim krześle hełm i wybiegł.


    Gdy dotarł do swego myśliwca, ekipa naziemna już zdążyła uruchomić silniki w obu maszynach. Gdyby nie utrzymywanie w gotowości startowej przez agregaty lotniskowe, uruchomienie systemów kontroli lotu oraz uzbrojenia i silników nie byłoby możliwe w tak krótkim czasie. Kiedy wchodził po drabince do kokpitu zobaczył biegnącego do swojej maszyny Devalt'a. Kapitan w biegu dopinał klamry kombinezonu anty-przeciążeniowego. Po chwili już siedział w swoim kokpicie i po krótkim spojrzeniu na przyrządy wysunął dłoń z uniesionym kciukiem. TJ pomachał głową i powtórzył gest w stronę kapitana. Czule pogładził stery a w myślach powiedział; - Dziś sobie polatamy kochanieńki!

    Obsługa naziemna już kończyła zwijać kable łączące myśliwce z agregatami lotniskowymi i czekała na sygnał aby wyjąć spod kół maszyn kliny.

    - Bravo 1, gotowy? - Usłyszał w słuchawkach hełmu. - Gotowy! - Potwierdził.
    - Alfa 1, gotowy? - Gotowy! - Kapitan również potwierdził.

    - Start za 30 sekund, kierunek wschód. Maksymalna poddźwiękowa, szczegóły na linku!
    - Alfa 1, potwierdzam!
    - Bravo 1, potwierdzam!

    Na dany przez kapitana znak obsługa naziemna wyrwała kliny blokujące koła. Popchnął lekko dźwignię przepustnicy i odczuł znajome wibracje potężnego silnika Pratt & Whitney F-100-PW-220. Potwór budził się do życia. Nakierował nos myśliwca na koniec pasa startowego, po prawej stronie identyczny manewr zrobiła maszyna kapitana. Tak zwany start w tandemie był praktykowany tylko nagłych sytuacjach gdyż ze względu na bliskość startujących maszyn łatwo był o wypadki. Znali się z kapitanem od dawna i wspólnie wykonali już kilkaset takich startów.

    - Bravo, take off! - Odruchowo pchnął przepustnicę na 3/4 mocy i poczuł potężne kopnięcie w plecy. Maszyna błyskawicznie nabierała szybkości, pociągnął drążek ostro do siebie. Myśliwiec prawie stanął dęba na ogonie. Kapitan opieprzał go za każdym razem gdy tak gwałtownie startował choć zmniejszało to ryzyko zderzenia z sąsiednią maszyną tuż po starcie. TJ uwielbiał to uczucie wgniatania w fotel chociaż bez kombinezonu przeciw-przeciążeniowemu bałby się wykonać taki manewr.

    - Bravo 1, w powietrzu!
    - Alfa 1, w powietrzu! TJ znów nie mogłeś się powstrzymać co ?! - Głos kapitana nieco ostudził jego gwałtowność.
    - Przepraszam John.
    - Po powrocie czeka nas poważna rozmowa!



    Przestrzeń powietrzna nad Polską.

    - Thrr'achhh! - Korciło mnie niezmiernie sterowanie własnoręczne tego „latającego cudu techniki”.
    - Tak?
    - Mogę go pilotować?
    - Oczywiście, po to dostosowaliśmy układy sterowania.
    - A jak coś spieprzę i się rozbijemy? - Wiesz że dawno nawet śmigłowcem nie latałem!
    - Och spokojnie! Pokładowa automatyka do tego nie dopuści, jest to tak jak byście ją nazwali Sztuczna Inteligencja. Nie pozwoli rozbić ani uszkodzić promu, czyli siebie. Jest integralną częścią pojazdu choć w sytuacjach zagrożenia musi przede wszystkim chronić dowódcę i pasażerów.
    - Taak?!
    - Tak.
    - A jak się ta SI nazywa?
    - Nie ma imienia, my sztucznym inteligencjom nie nadajemy imion.
    - A jeśli będę chciał aby wykonała jakieś obliczenia czy symulacje manewrów to jak mam się do niej zwracać?
    - Zawołaj ją przez neuroprzekaźnik!

    - SI? - Słyszysz mnie?
    - Oczywiście Art'hurr! - Aksamitny kobiecy głos rozległ się nie tylko w mojej głowie, ale także w kabinie!
    - Głos można zmienić jeśli wam nie odpowiada. - „Kotek” spojrzał na siedzącą w fotelu obok Gośkę.
    - Dla mnie może być, a ty Gosiu jak myślisz?
    Zaspanymi oczyma spojrzała na nas. - Wolałabym męską tonację.
    - Nie widzę problemu. - SI odezwała się niskim aksamitnie brzmiącym barytonem.
    - O! - Tak już lepiej. Gosia chyba całkowicie się rozbudziła.

    - A ja cię nazwać SI?
    - Dla mnie jest to całkowicie obojętne, mam wykonywać wasze polecenia i dbać o bezpieczeństwo!

    - Nasze polecenia?! - Pewnie miałem tak głupią minę że Gośka nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
    - Tak, wasze. To znaczy Twoje Art'hurr! i Mgr'ittt!
    - To znaczy?!
    - Art'hurr! jesteś dowódcą tej jednostki a Mgr'ittt! Twoim zastępcą. Tak zostało to ustalone. Thrr'achhh! Pełni funkcję obserwatora i doradcy.
    - Oooo!


    - SI, czyli wykonujesz moje i Gosi polecenia?
    - Tak.

    - W takim razie pierwsze polecenie! - Od teraz nazywasz nas Artur i Gosia!
    - Polecenie przyjęte.

    - A może nadamy jej imię? - Całkowicie już rozbudzona Gosia przeciągnęła się na fotelu.
    - Męskie?
    - No oczywiście!

    Przyszło mi na myśl aby nazwać SI imieniem nieżyjącego już męża Gosi ale z drugiej strony mogłoby to być dla niej zbyt bolesnym przypomnieniem przeszłości.

    - To może Czarek, Czaruś, Czaromir? - Przypomniałem sobie potomka Dzilli.
    - O tak! - Może być. - Gosia klasnęła w dłonie, to takie Polskie imię.
    - Tak w zasadzie to Cezary, jak Cezary Pazura jeden z polskich aktorów. - SI, od teraz wszystkie wymienione dotyczą ciebie!
    - Polecenie przyjęte.



    - Czarek! Sterowanie ręczne!
    - Przekazuję!

    - Artur, wiesz co robisz? - Gosia niespokojnie się kręciła w fotelu.
    - Nie, ale spróbuję. - Wyszczerzyłem zęby i przejąłem stery.

    - Czarek pilnuj abym krzywdy nam nie zrobił!
    - Przyjąłem.







    Alfa 1, Bravo 1, myśliwce F16D NRF* nad Niemcami wschodnimi.

    - Bravo 1 masz coś na radarze?
    - Nie.
    - U mnie to samo. - Kapitan jako dowódca grupy przechwytującej porównywał wskazania radarów z obu myśliwców.
    - TJ, przełącz na podczerwień!
    - Przełączam.

    - Alfa 1! - Widzę jakby rozgrzaną chmurę przed nami, na radarze nic nie ma i to samo na widzialnej!
    - Prędkość?
    - Około 0,7 Macha!


    - Skanuj radarem jeszcze raz!



    Prom zwiadowczy, przestrzeń powietrzna nad Niemcami.

    - Artur, dwa pojazdy powietrzne skanują pojazd wiązką radarową!
    - Odległość?
    - 130 kilometrów.
    - Prędkość?
    - 940km/h.
    - Widzą nas na radarze?

    - Nie powinni, chyba że dysponują inną technologią ale to mało prawdopodobne.
    - Czaruś, jaki kurs?

    - Na przechwycenie.
    Czyli widzą nas na przyrządach. - Jakim sposobem skoro jesteśmy niewidzialni dla radarów i lidarów? - No jasne, podczerwień! Wchodząc w atmosferę poszycie kadłuba rozgrzało się do kilku tysięcy stopni celsjusza emitując promieniowanie podczerwone.
    - Dobrze, poczekamy na nich.

    Ściągnąłem drążek do siebie pozostawiając dźwignię z boku fotela na tej samej pozycji, mimo tak gwałtownego hamowania nie odczułem żadnych przeciążeń. Prom po prostu stanął w „zawisie” na wysokości 12000 metrów. Dla pilotów myśliwców musiał to być szok. Żaden statek powietrzny na ziemi nie potrafił zrobić takiego manewru.


    - Czarek jaką łącznością dysponujemy?
    - Nie możesz... - „Kotek” zabrał głos.
    -Mogę! Jestem dowódcą!
    - Czarek?
    - Łączność w dowolnym paśmie, analogowa lub cyfrowa. Każde ziemskie szyfrowanie mogę w niecałą sekundę złamać.
    - Nadaj na 121,5 MHz z modulacją AM, - „Odpuśćcie, nie stanowimy zagrożenia”. Nasłuchuj na tej częstotliwości odpowiedzi.




    **********



    *) NRF - NATO Response Force
  • #25
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    **********


    Przestrzeń powietrzna.



    T.J. patrzył w osłupieniu na wyświetlacz radaru pokładowego. - To niemożliwe! - Żaden pojazd poruszający się z taką prędkością nie mógł raptownie stanąć w miejscu! Nałożony na ekran z radaru obraz termowizyjny pokazywał przebijającą podczerwienią chmurę.

    - Bravo 2, widzisz to samo co ja?! - W głosie kapitana również dało się odczuć zdumienie.
    - Bravo 1 potwierdzam! - Co robimy?
    - Odległość?
    - 50 km!
    - Spróbujemy przechwycić i zmusić do lądowania!

    A to co znowu? - Pomyślał, wsłuchując się w głos płynący z cywilnej radiostacji ustawionej standardowo na kanale alarmowym;

    - „Odpuśćcie, nie stanowimy zagrożenia”.


    Głos brzmiał trochę mechanicznie, jakby komputerowo. Po chwili rozległ się ponownie.

    - Bravo 1, słyszysz wywołanie na cywilu? - Tak nazywali w swym lotniczym żargonie komunikację w cywilnym paśmie.
    - Słyszę!
    - Co robimy?
    - Nadaj standardową formułę o przechwyceniu i ewentualnym ostrzale ostrzegawczym. Mamy zgodę na użycie broni!

    Kapitan jak to miał w swym zwyczaju, zrzucał wszystkie poważniejsze zadania na swego podkomendnego.

    - Do niezidentyfikowanego statku powietrznego! Zidentyfikuj się, włącz transponder! Podążaj za nami do najbliższego lotniska! W razie niewykonania poleceń użyjemy broni!


    Prom zwiadowczy.


    - „Do niezidentyfikowanego statku powietrznego! Zidentyfikuj się, włącz transponder! Podążaj za nami do najbliższego lotniska! W razie niewykonania poleceń użyjemy broni!”
    - Czaruś to do nas?
    - Tak.
    - Cholera! Ostro idą! - Mają możliwość coś nam zrobić?
    - Raczej nie. Chyba że dysponują jakąś nietypową technologią.

    Spojrzałem z wyrzutem na Thrr'achhh!'a.
    - Tak samo jak mieliśmy być niewykrywalni?
    - Nooo... Termowizji nie braliśmy pod uwagę przy budowie promu...
    - Co!
    - Został zbudowany specjalnie dla was na potrzeby tej misji!

    O rzesz w mordę, pomyślałem. Jaką trzeba dysponować technologią aby w tak krótkim czasie zbudować taką maszynę? Aż strach pomyśleć co jeszcze Federacja potrafi zrobić.

    - Ziemskie pojazdy są już bardzo blisko! - Czaruś czuwał swymi systemami nad sytuacją.
    - Ile?
    - 10 km. Miną nas z prędkością około 800 km/h.


    Tu wychodziła na pierwszy plan przewaga promu nad myśliwcami. Prom nie musi poruszać się aby utrzymać w powietrzu, a myśliwce tak. Nie mogły zwolnić za bardzo gdyż groziło to przeciągnięciem i utratą siły nośnej, a w takim przypadku samolot spadał jak kamień. Niewielu pilotom udało się ujść z życiem z takiej sytuacji.


    - Czaruś, daj mi łączność z myśliwcami.

    Nie byłem pewny jak zacząć rozmowę, wszak ja ziemianin (czy jeszcze na pewno?) sterujący pojazdem kosmicznym nie z tego świata wywołam tym większą chęć na przechwycenie promu. Nie chciałem jednak by podczas naszych manewrów coś stało się pilotom myśliwców. Wykonują tylko swoje obowiązki.

    - Czaruś, nadawaj!


    Przestrzeń powietrzna.


    T.J. wsłuchiwał się w głos płynący ze słuchawek jego hełmu, tym razem był przekonany że mówi człowiek choć z bardzo silnym wschodnioeuropejskim akcentem;

    - Proszę, panowie odpuśćcie ten pościg i przechwycenie. - Ja też mam swoją misję do wykonania.
    - Nie stanowimy żadnego zagrożenia!

    Zastanawiając się co zrobić, T.J. przeniósł spojrzenie w bok. Tuż obok przeleciał kapitan z uruchomionymi hamulcami aerodynamicznymi.

    - Bravo 2, hamuj i trzymaj się jak najbliżej obiektu!
    - Przyjąłem Bravo 1!

    Zwolnił przepustnicę i pociągnął dźwignię hamulca, gwałtowna decceleracja rzuciła go na kokpit.
    F16 mógł się jeszcze utrzymać w powietrzu przy około 230 km/h, poniżej tej prędkości nawet przy pomocy bardzo rozbudowanej awioniki był w zasadzie spadającym kawałkiem metalu. Zdając sobie z tego sprawę T.J. popchnął nieco przepustnicę i cofnął hamulec.

    - Brawo 2! Ósemka!

    Ósemką nazywali naprzemienne okrążanie przechwytywanego obiektu przez dwa myśliwce.

    - Bravo 1! - Przyjąłem!

    - „Do niezidentyfikowanego statku powietrznego! Zidentyfikuj się, włącz transponder! Podążaj za nami do najbliższego lotniska! W razie niewykonania poleceń użyjemy broni!”


    Tym razem to kapitan nadał żądanie do przechwytywanego obiektu. - Choć raz zrobił coś sam. Uśmiechnął się w myślach T.J.

    - Panowie!, nie mamy czasu! - Obiekt znów się odezwał, po czym ruszył gwałtownie przyśpieszając.

    - Bravo 2! Za nim!



    Prom zwiadowczy.


    - Czaruś! Ruszamy!



    Przestrzeń powietrzna.


    - Bravo 1, obiekt przyśpiesza!
    - Bravo 2, prędkość?

    - Mach 1,4!
    - Włącz dopalacz i za nim!

    Choć F-16 był cudem techniki wojskowej, to przy dużych prędkościach oraz włączonym dopalaczu pochłaniał ogromne ilości paliwa. T.J. patrzył z niepokojem na wskaźnik paliwa oraz szybkościomierz. - Mach 1,6, Mach 1,8, Mach 2,0. Tu kończyły się możliwości myśliwca. Wskazówka zapasu paliwa opadała w zatrważającym tempie.

    - Bravo 1 zabraknie nam paliwa!
    - Damy radę!
    - Mach 5! - Co to kurwa jest?!


    Prom zwiadowczy.




    Może już im wystarczy, spojrzałem na mapę. W niecałą minutę przelecieliśmy nad Niemcami, Belgią oraz fragmentem Francji. Mach 5, nie jest źle. Po krótkiej chwili myśliwce nas dogoniły. Tu już byłem prawie pewny że w zasadzie lecą na oparach paliwa. Ponieważ Czaruś cały czas nasłuchiwał rozmów pomiędzy pilotami, postanowiłem ponownie z nimi porozmawiać.


    - Czaruś! - Daj ponownie łączność.
    - Już.
    - Grupa Bravo, odpuście!

    - Ląduj albo zostaniecie ostrzelani! - To Bravo 1 się odezwał.
    - Kończy się wam paliwo, więc możecie wylądować w kanale La Manche.



    Przestrzeń powietrzna.




    - Bravo 2, seria ostrzegawcza!
    - Potwierdzam!

    T.J. przełączył system kierowania ogniem na pokładowe działko M61 Vulcan, położył palec na spuście i lekko nacisnął. Trzydziesto-nabojowa seria pocisków po rozpędzeniu do prędkości operacyjnej wielu luf rzygnęła strumieniem pocisków kaliber 20mm w stronę widniejącej na ekranie radaru chmury.


    Prom zwiadowczy.



    - Krr.. trrr.. hhhii. - Czaruś wydał dziwne dźwięki.
    - Co jest Czaruś?
    - Nic nic, połaskotali mnie. - Uświadomiłem sobie iż wcześniejsze dźwięki to coś w rodzaju śmiechu SI.


    - Ostrzelali nas?!
    - Tak. Kaliber 20mm.

    Pchnąłem do końca drążek, tak aby wyszła ładna pętla w powietrzu. Czaruś chyba wyczuł co mam na myśli i wspomógł mnie swym sterowaniem. Dla pilotów myśliwców musiał to być szok. Ruszający z miejsca pojazd, w kilka sekund uzyskujący Mach 15 i robiący pętlę? Przy schodzeniu, wywinąłem jeszcze całkiem udaną beczkę. Tu jednak nie wziąłem pod uwagę bliskości jednego z myśliwców. Soniczna fala uderzeniowa potężnie nim rzuciła w powietrzu.


    Przestrzeń powietrzna.


    T.J. poczuł jakby potężny koń kopnął jego maszynę. Obiekt na radarze ruszył z prędkością ponad Mach 10 i zrobił w powietrzu pętlę oraz beczkę. Po chwili zdał sobie sprawę z tego iż to fala dźwiękowa rzuciła jego myśliwcem jakby był piłką na wodzie.


    **********
  • #26
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    **********


    Po krótkiej chwili zaczęły wyć alarmy, kokpit rozbłysł czerwonymi kontrolkami sygnalizując różne awarie. Spojrzał za siebie, - O Boże! - Brakowało fragmentu statecznika pionowego! Przeniósł spojrzenie na panel kontroli silnika. Obroty potężnej turbiny gwałtownie spadały i po chwili rosły przekraczając bezpieczne maksimum. - Pompaż! Uświadomiwszy sobie powagę sytuacji w jakiej się znalazł cofnął przepustnicę do obrotów jałowych. Głośny huk uzmysłowił mu że zrobił to za późno. Poczuł uderzenie w fotel. Zaburzenia przepływu powietrza spowodowało cofnięcie się mieszanki do sprężarki wstępnej i niekontrolowaną pracę silnika co spowodowało rozerwanie turbiny przez wibracje i siłę odśrodkową. - Mam przesrane! - Pomyślał.

    - Bravo 2! - Co z tobą T.J?
    - Poszedł silnik i statecznik pionowy!
    - Dasz radę?
    - Spróbuję!

    W ciągu kilku sekund myśliwiec spadł na 10000 m, w dole widział wody kanału La Manche. Co gorsza, zapowiadało się że nie uda mu się wyrównać lotu i samolot wpadnie w płaski korkociąg.
    Przy niepracującym silniku stery działały bardzo opornie, udało mu się nieco zmniejszyć prędkość spadania i zaczynał mieć nadzieję że zdąży się katapultować poniżej 3000m gdzie będzie mógł oddychać bez maski tlenowej.


    - Bravo 2, katapultuj się!
    - Za wysoko!
    - Wpadłeś w płaski korkociąg!
    - Dam radę!

    Patrzył na altimetr, 6000, 5500, 5000. Przez długie sekundy wpatrywał się w tarczę przyrządu, przy 4000 metrów mógł już odstrzelić pleksiglasową osłonę kokpitu. Pociągną zdecydowanym ruchem dźwignię i przy wtórze detonujących ładunków osłona poleciała w dal. 3500, 3000. Szarpnął dźwignię katapultowania i, i nic się nie stało. Mimo zimna poczuł pot na czole. - Już po mnie!

    - Katapultuj się! - Zniecierpliwiony głos kapitana odezwał się w słuchawkach.
    - Nie mogę! - Pewnie rozpadająca się turbina coś uszkodziła!

    - Czekaj! - Ten obiekt się zbliża!
    - Co?!

    Siła odśrodkowa przycisnęła go do boku kokpitu, kątem oka ujrzał tarczę altimetru wskazującego niecałe 1000 metrów wysokości. Zaczynał już widzieć mroczki przed oczyma.

    - T.J. oznaczę pozycję i wrócę, nie mam już paliwa!




    Prom zwiadowczy.


    - Jeden z pojazdów ma kłopoty! - Czarek czuwał cały czas.
    - Nic mu nie będzie, katapultuje się.
    - Z usłyszanej rozmowy wnioskuję iż jest to niemożliwe. Wystąpiła jakaś awaria.
    - O w mordę! - Możemy mu jakoś pomóc? Nie chciałem aby w następstwie moich popisów ktoś zginął.

    - Mam na pokładzie generator pola ściągającego i w teorii możemy unieść ciężar kikaset razy przekraczający naszą własną masę. Wymaga to jednak precyzyjnego manewru ze względu na szybkość spadania samolotu.
    - Czaruś, zdaję się na Ciebie!
    - Pilot może doznać niewielkich obrażeń ale będzie żył.
    - Wykonać!

    Przestrzeń powietrzna.


    Devalt patrzył jak myśliwiec T.J.'a zbliża się do wód kanału, 300 – 400 metrów? Nagle nad nim ujrzał jakby roziskrzoną płatkami śniegu chmurę, obiekt z niesamowitą prędkością spadał na myśliwiec. Kilkanaście metrów nad wodą samolot zatrzymał się jakby połączywszy z iskrzącym obiektem, woda pod samolotem zawrzała i opadła jakby ktoś wyjął korek w dnie kanału La Manche. W mgnieniu oka zagadkowa chmura uniosła się pionowo w powietrze, a w ślad za nią wytrysnął z morza potężny gejzer wody przypominający wybuch niewielkiej bomby atomowej. Po chwili jedynym śladem tych zdarzeń była plama spienionej wody w miejscu gdzie myśliwiec uderzyłby w wodę. - Żegnaj T.J.


    Prom zwiadowczy.



    - I jak Czaruś? - Udało się?
    - Tak. Pilot żyje. Odczuwam funkcje jego organizmu.
    - Uff. - Co z nim teraz zrobimy?

    - Sugeruję transport na najbliższy ląd.
    - Czyli gdzie?
    - Kilka lotnisk jest blisko lecz ze względu na wielkość raczej odpadają, jest jedno stare z czasów wojny niedaleko Brighton.

    - O! - Gosia poderwała się z fotela. - To już będzie blisko do mnie.



    Falmer nieopodal Brighton, północna Anglia.


    Troy O'Malley spojrzał na świeżo skoszoną murawę lotniska, emerytowany pilot RAFu z drugiej wojny światowej pamiętał czasy gdy startowały stąd bombowce na Berlin. Mimo swego podeszłego wieku trzymał się całkiem dobrze i cieszył się iż może pomóc w utrzymaniu zabytkowego obiektu. Obiekt choć od lat nie służył celom wojskowym to często był wykorzystywany w celach szkoleniowych lub jako tymczasowy parking dla samolotów rolniczych robiących opryski okolicznych pól.

    Troy skończył czyścić kosiarkę i po wprowadzeniu jej do niewielkiej szopki pełniącej rolę magazynu ogrodnika usiadł i sięgnąwszy do stojącej obok lodówki wyjął chłodne piwo. Kapsel z cichym brzękiem trafił idealnie do kosza. Upiwszy łyk chłodnego Guinessa przekręcił głowę i zaczął nasłuchiwać. Coś jakby niski pomruk silnika, po chwili dźwięk przybrał postać bardziej buczenia. Wyszedł przed budynek i rozejrzał się, w oddali ujrzał jakiś ciemniejszy kształt wyraźnie odcinający się na tle błękitu nieba. Obiekt szybko się zbliżał, jednak był całkowicie nieruchomy.
    Po chwili obiekt znalazł się już nad świeżo skoszoną murawą lotniska. Przyjrzał się dokładnie, tak jakby F16. Brakowało osłony kokpitu oraz statecznika pionowego, spód maszyny był mocno poszarpany jakby coś rozerwało silnik. Podwozie również było schowane.

    Samolot zatrzymał się około 50 metrów od niego i płynnym ruchem opadł na trawę, nad nim, widoczna przez chwilę ukazała się jakby mgła. - Może to jakiś nowy model? - Zadał sobie w myślach pytanie.

    Podszedł do samolotu i spojrzał do wnętrza kokpitu, człowiek siedzący za sterami oddychał.
    Spojrzał na hełm, T.J.


    **********
  • #27
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    **********


    Rozdział 3


    Pocahontas



    Po zostawieniu myśliwca na zabytkowym lotnisku zawróciliśmy i lecąc wzdłuż angielskiego wybrzeża kanału podążaliśmy na zachód. Obserwowałem z wysokości, za Chichester odbiliśmy na północ w kierunku parku narodowego South Downs. Według instrukcji którymi Gosia kierowała Czarka, zrozumiałem że mieszka na obrzeżach parku.

    - Gosia, daleko jeszcze?
    - Jeszcze trochę, z góry trochę ciężko zobaczyć.


    Na końcu wąskiej polnej drogi, otoczony gęstymi drzewami zaczął prześwitywać jaśniejszy budynek. Czaruś obniżył lot i utrzymywał prom kilka metrów nad ziemią. Dom był stary, bardzo stary. Wysokie kamienne fundamenty oraz betonowa dachówka pogłębiały wrażenie wieku budynku, wyblaknięta drewniana elewacja sprawiała iż całość sprawiała ponure wrażenie. Na około budynku rosło dużo dębów i klonów, sądząc po ich wielkości były równie wiekowe. Nieopodal domu również skryta pod koronami drzew stała drewniana szopa, wokół siedliska rosły jakby celowo obsadzone niewielkie krzaki która miały zapewne być żywopłotem. Za domem na kilku niewielkich i dość szeroko rozstawionych grządkach zaczynały kiełkować jakieś rośliny. Pomyślałem że Gosia specjalnie w taki sposób uformowała swój ogródek aby łatwiej było nim się zająć poruszając się na wózku inwalidzkim.


    - Czaruś wyląduj, wyjdę i otworze drzwi szopy.

    Prom miękko osiadł na ziemi, z lekkim sykiem otworzyły się drzwi i owiało nas rześkie wilgotne powietrze. Po kilkugodzinnym locie z radością wyskoczyłem z promu.

    - Czarek wyłącz maskowanie!

    Powietrze przede mną zadrżało jakby było rozgrzane i po chwili ujrzałem prom. Spojrzałem na szopę, Gosia gramoliła się powoli.

    - Oj chyba się nie zmieści!
    - Się popieści to się zmieści! - Gośce znów zapaliły się iskierki w oczach. Pobiegła z uśmiechem i pociągnęła jedno ze skrzydeł drzwi szopy.
    - Co się gapisz! - Chodź i pomóż!

    Podbiegłem i szarpnąłem, uhhh to nie były drzwi a raczej wrota. Każde miało jakiś cztery metry szerokości i tyle samo wysokości. Po chwili tymczasowy hangar dla Czarka stał otworem. Wewnątrz stał stary poobijany Land Rover, chyba w wersji LWB. Naklejka na tylnej szybie głosiła iż jest to auta dla niepełnosprawnych. Po chwili Gosia wrzuciła wsteczny i wyjechała zatrzymując się przed domem.

    - Czaruś! Dawaj!

    Prom uniósł się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemię i powoli wsunął się do wnętrza szopy. Ruszyłem powoli w stronę domu. Dzilla z Thrr'achhh!'em obwąchiwali już obejście.

    - Wiesz Gosia, jakoś tu ponuro i posępnie.
    - Jak okoliczne wrzosy zakwitną to wszystko się zmieni.
    - Mam poważne wątpliwości. - Skrzywiłem się pod nosem.



    Wyjęła z kieszeni pilota i po chwili drzwi wejściowe majestatycznie się otworzyły, przestąpiłem próg i otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. Wnętrze wyglądało zupełnie inaczej niż się tego spodziewałem, nie było nawet w części podobne do zewnętrznego wyglądu. Umeblowanie było proste a zarazem funkcjonalne, całość psuły trochę zamontowane do ścian co kilkadziesiąt centymetrów poręcze ze stali kwasoodpornej ale było to zrozumiałe gdy domownik poruszał się na wózku.

    - Chodź na górę, przebierzemy się w coś normalnego! - Pobiegła po schodach na górę. Mi się nie zbytnio nie śpieszyło, bardziej wolałbym chlapnąć w normalne łóżko i solidnie się wyspać.

    Powoli doczłapałem się na poddasze i słysząc głos Gośki wszedłem do jednego z pokoi. Stała przed wielką szafą i przerzucała zawartość coś mamrocząc pod nosem, po chwili kilka sukienek rzuciła na stojące obok krzesło. Za moment poleciał tam również mundur polowy, na środku pokoju stało wielkie łóżko. Nie pytając jej o zgodę rzuciłem się w miękką pościel. Po chwili zdjęła kombinezon i kręcąc nagim tyłkiem otworzyła szufladę komody. Ponownie jakieś fragmenty bielizny poleciały na bok. Odwróciła się w moją stronę trzymając w dłoni jakąś pajęczynę;

    - Podobają Ci się?
    - Nooo, fajne. - Oczy mi już się powoli same zamykały.

    - Won mi stąd! - Podniosłem wzrok i zobaczyłem jak z wściekłością kopie w kąt pokoju swoje protezy.

    Po chwili stanęła przede mną ubrana w pajęczynę, no bo jak można nazwać kilka związanych nitek?

    - I jak?
    - Mruuuu... - To jedyne co zdołałem z siebie wydusić! O ile nago wyglądała świetnie, to ubrana w białą bieliznę była wręcz olśniewająca.

    - Artek! Będziesz spał?
    - Tak. Chwilkę tylko.
    - Dobra. Ja skoczę do miasta, załatwię sprawy w banku i zrobię zakupy. Zadzwonię do Mary żeby wpadła do nas.

    - Ok. - Zostaw otwarte drzwi jakby koty chciały wejść.
    - Jasne.

    Nie wiem ile spałem, obudziłem się wypoczęty i z chęcią do działania. Przeciągnąłwszy się usiałem na łóżku, na stoliku nocnym zobaczyłem kartkę;


    - Artek, przebierz się. Przygotowałam Ci ubrania po Jimie, powinny pasować.
    Dzwoniłam do Mary, może przyjechać pod moją nieobecność.
    Kocham Cię. Gosia.


    Ruszyłem na badanie terenu, na korytarzu znalazłem jeszcze trzy sypialnie. Podobnie umeblowane jak ta Gośki, w jednej oprócz barku znajdował się sprzęt grający marki NAD wraz ze sporą kolekcją płyt. Wielkie, solidnej budowy kolumny głośnikowe robiły wrażenie. Jednak większe wrażenie zrobiła na mnie kolekcja płyt, zarówno CD, jak też tradycyjnych winyli. Kolekcja była naprawdę imponująca, lata 60-te, 70-te , 80-te i nowsze, choć tu było niewiele pozycji. Wpadło mi w oko Dire Straits, oooo, "Smoke On The Water" to było coś! Uruchomiłem sprzęt i włożyłem CD do odtwarzacza. Ach, jeszcze barek! Tu żadne zaskoczenie, nic normalnego. Ale zaraz, jest butelka szkockiej whiskey! Nie przepadam za takimi wynalazkami ale z braku laku... Napełniłem solidnie będącą na wyposażeniu szklankę i zamierzając wziąć prysznic rozejrzałem się po pokoju. Na komodzie stało kilka oprawionych w ramki zdjęć, dwie dziewczynki o kruczoczarnych włosach ubrane w typowo indiański strój. Kolejne zdjęcie ukazywało blondynkę i brunetkę, tu już chyba były dorosłe. Podpis po postacią blondynki brzmiał; Mojej drogiej Pacahontas. Babskie pierduły.
    Wcisnąłem Play w odtwarzaczu i przekręciłem regulator głośności prawie na maksimum. Zrzuciwszy z siebie kombinezon poszedłem do łazienki wziąć prysznic.

    Ochhh... Dotyk gorącej wody to było to! Muzyka swymi gitarowymi akordami jakby szarpała całym budynkiem. Upiłem solidny łyk ze szklanki i odkręciłem zimną wodę. Tego było mi trzeba, choć federacyjne komory higieniczny robiły swoje, to jednak poczucie wody na swym ciele było zdecydowanie lepsze.

    Sięgając po ręcznik usłyszałem że muzyka cichnie, owinąłem się w pasie i wyszedłem z łazienki. Wyszedłem na korytarz i ruszyłem do sypialni ze sprzętem grającym. W pokoju ujrzałem czarną czuprynę Gosi w głębi szafy i podrygujący w rytm muzyki tyłeczek. Wąska linia "sznureczka" nie zostawiała złudzeń, zrzuciłem opasający mnie ręcznik i synchronizujac ruchy z wypiętą przede mną pupą przytuliłem się do niej. Zatrzymała się na krótką chwilę a później ponowiła swe ruchy. Przesunąwszy dłonią po jej brzuchu, zjechałem w pobliże jej łona. Co jest!? Moja dłoń raptownie się zatrzymała, gdzie futerko?

    Nie wiem jak, ale dostałem tak silny cios że pociemniało mi w oczach. Po chwili leżałem rozciągnięty na wznak a Gosia kolanami dociskała moje rozrzucone szeroko ramiona do podłogi. Poczułem również dotyk zimnego metalu na czole.

    Po chwili otworzyłem oczy, przed sobą widziałem otwartą na oścież jej kobiecość. Ten jedwabny spłachetek materiału mający przysłaniać co nieco, w zasadzie tylko eskalował wrażenia. Zdębiałem.

    Powoli przeniosłem wzrok wyżej, Glock 19 opierał się o moje czoło a tuż powyżej jędrne piersi potwierdzały iż mam do czynienia z kobietą.



    - Ho are you! - Wysyczała przez zaciśnięte z wciekłości zęby.

    Byłem bardzo niepewny jak mam się zachować, starałem się nie robić żadnych podejrzanych ruchów. W tym momencie lekko zaskrzypiały drzwi do pokoju.

    - Aaaa, widzę że się już poznaliście! - To Gosia weszła do pokoju.

    Popatrzyłem na jedną i druga, gdyby nie to że różniły się swą kobiecością, to były identyczne!

    - Mary to Arthur, mój przyjaciel.

    Nacisk Glock'a zelżał, a po chwili stuknął bezpiecznik.

    - Dlaczego mi nie powiedziałaś że jesteście bliźniaczkami!

    **********
  • #28
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    **********



    Mary patrzyła szeroko otwartymi oczyma na zgrabne nogi Gosi oraz opięty krótką spódniczką tyłek.

    - Ale? Jak?
    - Później ci wyjaśnię, ubierzcie się!

    Ucisk kolan na moje ramiona zelżał a po chwili znikł ciężar z mojej piersi. Powoli podniosłem się z podłogi i spojrzałem na twarz Mary, była identyczna jak Gosi. Jedyną różnicą były oczy, w przeciwieństwie do Gosi jej były całkowicie czarne.

    - Jestem Artur. - Wyciągnąłem do niej swoją prawicę. Omiotła mnie pełnym złości spojrzeniem i zatrzymała wzrok na moim nieco już przywiędłym przyrodzeniu. Teraz już z uśmiechem spojrzała mi w twarz.

    - Nice! - I'm Mary. - I zdecydowanym gestem uścisnęła moją dłoń. Odwróciła się i ponownie zaczęła przeglądać zawartość szafy. Podreptałem do sypialni w której czekały przygotowane dla mnie przez Gosię ubrania. - No nie! W sypialni czekał na mnie garnitur, jedwabna koszula oraz krawat. Nie ma takiej opcji, nie byłem rodzajem człowieka strojącego się bez okazji a już chodzenie "pod krawatem" całkowicie odpadało. Tę męską część garderoby miałem tylko raz na swej szyi i nie zamierzałem mieć ani razu więcej.
    Zacząłem przetrząsać szafę w celu znalezienia czegoś bardziej stosownego. Po chwili już miałem spodnie i kurtkę munduru polowego oraz chyba nowe wojskowe buty.

    Zszedłem do salonu, dziewczyny siedziały z parującymi kubkami kawy w dłoniach. Zajrzałem do kuchni a tam Dzilla z Thrr'achhh!'em zajadali się jakim mięskiem z dużej miski. Nalałem sobie kawy i wróciłem do Gosi i Mary. Gosia relacjonowała Mary nasze kosmiczne przygody a ta siorbając co chwilę łyk kawy słuchała z szeroko otwartymi oczami. Przysiadłem naprzeciwko nich w jednym z foteli. Gosia spojrzała na mnie z wyrzutem.

    - Dlaczego nie założyłeś garnituru?!
    - Punkt A, nie chodzę w garniturach bez okazji. Punkt B, nie założę krawata. Kropka. - Krótko uciąłem dalsze dywagacje. Skrzywiła się i kontynuowała opowieść.

    Po chwili z kuchni przybiegła Dzilla a za nią Thrr'achhh! Dzilla umościła się na moich kolanach a Thrr'achhh! usiadł obok na dywanie. Mary z widocznym na twarzy napięciem przysłuchiwała się Gosi, ja lub któryś z kotów co jakiś czas dodawał coś od siebie. Smak mocnej gorzkiej kawy spowodował że chciało mi się zapalić papierosa, oczywiście Gośka nie kupiła mi fajek. Z pomocą przyszła Mary.

    - Mam w schowku w samochodzie dwie paczki Cameli. Tak na wszelki wypadek, sama nie palę.
    Auto zostawiłam otwarte, śmiało się częstuj.

    - Tylko nie w domu! - Gosia skarciła mnie wzrokiem.

    Założyłem buty i wyszedłem przed dom, tuż obok Rovera Gosi stało jaskrawo czerwone Maserati MC12. Choć nigdy nie miałem własnego auta i nie czułem się fanem motoryzacji to pojazd zrobił na mnie wrażenie. Otworzyłem drzwi od strony kierowcy i się zdziwiłem, zapomniałem że jesteśmy w Anglii i kierownica jest po innej stronie. Otworzywszy schowek znalazłem w nim oprócz jakichś dokumentów dwie paczki papierosów oraz zapalniczkę.

    Przypaliłem jednego i głęboko się zaciągnąłem, ach... tego mi brakowało. Ruszyłem spacerkiem wokół domu aby nieco dokładniej zbadać otoczenie. Za budynkiem, niewidoczna od frontu stała posadowiona na ziemi potężna antena satelitarna. Napis na czaszy "TooWay" wszystko wyjaśniał, zapewne nie było innej możliwości połączenia z internetem i Gosia zdecydowała się na takie rozwiązanie. Wpadł mi pewien pomysł do głowy.

    - Czaruś?

    - Tak Artur? - SI promu czuwała.
    - Możesz połączyć się z ziemskimi sieciami komputerowymi?
    - Oczywiście!
    - Sprawdź co co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku dni w Grajewie.
    - Chwileczkę.

    Papieros powoli się dopalał i za chwilę trzeba wracać, ciekawiło mnie jak władze tłumaczyły to co się stało w pobliżu mego domu.

    - W zasadzie nic szczególnego nie miało miejsca, jedynie wykolejenie pociągu relacji Ełk-Białystok. Kilka ofiar śmiertelnych i duże straty materialne.

    - Dzięki Czaruś.

    Ruszyłem powoli z powrotem do domu. Dziewczyny już skończyły pogawędki i przygotowywały kolację.

    - Rano przyjedzie generał i wszystko uzgodnimy. - Mary dzwoniła do niego i wszystko opowiedziała.
    - Uhmm. - Mruknąłem pod nosem.
    - Musimy odpocząć i solidnie się wyspać. - To mówiąc mrugnęła do mnie znacząco.

    Zasiedliśmy całą piątką do stołu, my ludzie po jednej stronie a koci towarzysze po przeciwnej. Mary przygotowała wspaniałą sałatkę, lubiłem co prawda różne warzywa ale kombinacja stworzona przez Gosi siostrę wyjątkowo mi smakowała.

    - Nie zjedz wszystkiego! - Strofowała mnie Gośka.
    - Mogę zrobić więcej jeśli ci smakuje? - Mary uśmiechnęła się do mnie.
    - Dzięki, nie trzeba. Ten półmisek mi wystarczy. - Przydałoby się coś mocniejszego niż to białe winko!

    Mary ruszyła do kuchni aby po chwili wrócić z litrową butelką "Czystej".

    - Specjalnie dla ciebie! - Postawiła przede mną butelkę i usiadła. Podniosłem pytające spojrzenie na Gosię.

    - No wiesz, pomyślałam że ucieszy cię akcent narodowy i odwiedziłam sklep z Polską żywnością.
    - Uuuu, dziękuję.

    Wódka była idealnie schłodzona, sięgnąłem po szklankę i napełniłem ponad połowę. Przytknąłem do ust i powoli jakby to była woda wypiłem do dna. Napełniłem ponownie i sięgnąłem po papierosa. Patrzyły na mnie ze zdumieniem.

    - To tak pije się w Polsce? - Mary przyglądała mi się zaciekawiona.
    - W zasadzie nie, ale nie macie odpowiednich naczyń. - Uśmiechnąłem się.

    - Tylko mi się nie upij! - Masz byś sprawny! - Gosia musiała wtrącić swe zdanie.
    - No to na drugą nóżkę! - Tym razem zdecydowanym ruchem przechyliłem naczynie i jednym haustem pochłonąłem jego zawartość. Wstałem od stołu i ruszyłem na podwórko nie chcąc dziewczynom dymić w kuchni.

    Zaczynało już powoli zmierzchać, usiadłem na schodach przed domem i zastanawiałem się co nas czeka w przyszłości. Teoretycznie razem z kotami i Gosią byliśmy nieśmiertelni o ile będzie w pobliżu reproduktor i transmiter umysłu tak aby przed śmiercią dało się przetransferować świadomość. Postanowiłem zapytać o to SI.

    - Czaruś?
    - Tak Artur?
    - Czy masz na pokładzie transmiter umysłu?
    - Tak.
    - A reproduktor?
    - Nie.
    - To co się stanie w razie śmierci któregoś z nas?
    - O ile w wyniku ran i obrażeń nie zostanie uszkodzony mózg oraz implant to świadomość w kilkanaście nanosekund zostanie przetransferowana do mojej bazy danych. Po nawiązaniu łączności z jakimkolwiek okrętem federacyjnym dane zostaną przesłane i ciała zostaną odtworzone.

    - Acha, czyli musimy uważać na głowy.
    - Tak, unikać poważnych ran i obrażeń głowy.

    - Jeszcze jedno Czaruś, czy masz możliwość monitorowania przestrzeni wokół domu?
    - Oczywiście! - Mogę monitorować zarówno obiekty naziemne jak i te w przestrzeni powietrznej.
    - Ok. - Informuj nas gdyby coś się zbliżało.

    Wróciłem do domu, dziewczyny uprzątnęły po kolacji i o czymś jeszcze rozmawiały a koty gdzieś znikły. Pomyślałem że pewnie Dzilla będzie uczyć Thrr'achhh!'a nocnych łowów. Ruszyłem do sypialni i po krótkiej wizycie w łazience zrzuciłem z siebie ubranie i padłem na łóżko. Musiałem zasnąć na krótką chwilę, gdy otworzyłem oczy wnętrze pokoju rozjaśniał tylko wpadający przez okno blask księżyca. Lekki szelest spowodował że obróciłem głowę, Gosia ubrana w zwiewną koszulkę nocną wychodziła z łazienki. Położyła się obok mnie i zaczęła obsypywać moją twarz i pierś pocałunkami, odrzuciła na bok kołdrę i sunąc dłonią po mym brzuchu sięgnęła pod bieliznę.
    Starałem się zablokować ogarniające mnie podniecenie, wszak mieliśmy nazajutrz mieć pracowity dzień więc wolałem być wypoczęty. Myślałem o wszystkim tylko nie o sexie. Gosia cichutko zamruczała i się wycofała, stanęła przed łóżkiem i powolnym ruchem zsunęła z siebie koszulkę. Promień księżycowego światła padł na jej płaski brzuch oświetlając jej ociekającą wilgocią kobiecość, teraz dopiero przystąpiła do frontalnego ataku na mnie. Tym razem jej pocałunki zaczęły zbliżać w stronę mojej męskości, po chwili czułem już jej język a następnie pieszczące mnie usta. Tego już było zbyt wiele i mimo całego uporu nie mogłem opanować reakcji ciała. Pieściła mnie jeszcze trochę a później dosiadła jak rasowego ogiera. Kątem oka zauważyłem jakiś ruch, w drzwiach stała ubrana w podobną do Gosi koszulkę Mary. Nie wstydziłem się, a wręcz jeszcze mnie bardziej podnieciło gdy sięgnęła dłonią do swego krocza. Usłyszałem jej westchnienie, Gosia się odwróciła.

    - A, to Ty! - Ładnie to tak podglądać?
    - Mogę, mogę się do was przyłączyć? - Spuściła głowę niczym mała dziewczynka.
    - Jeśli Artur nie ma nic przeciwko to czemu nie? - Przeniosła wzrok na mnie.
    - Hmm.. Tego... - Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, choć pewnie większość mężczyzn o tym marzy.
    - Tylko mnie nie zjedzcie! - I pamiętajcie że mamy jutro dużo pracy!

    Mary podeszła do krawędzi łóżka i podobnie jak wcześniej Gosia, tak i ona zsunęła z siebie nocną koszulkę.

    - Nie przejmuj się Artek, Mary też jest bezpłodna a wszystko zostanie w rodzinie. - Gosia podjęła galop.

    Mary dała mi soczysty pocałunek a następnie pocałowała Gosię, umościła się na mojej piersi wypinając swą kobiecość w stronę moich ust...


    Obudziłem się o poranku niewiele pamiętając z naszych nocnych wyczynów, obie spały przytulone do moich boków. Plecy mnie bolały a w ustach czułem suchość jakbym był na pustyni. Starając się nie obudzić dziewczyn, wstałem z łóżka. Nie ubierając się zszedłem do kuchni i wyjąłem z lodówki flaszkę "Czystej", pociągnąłem solidny łyk aby dać nanobotom paliwo do regeneracji mojego wymęczonego ciała. Z dyndającym między nogami zmaltretowanym przyrodzeniem usiadłem na ganku i zapaliłem papierosa. Wydałem botom polecenie regeneracji i po kolejnym łyku "paliwa" zauważyłem że ból pleców znika a moje "maleństwo" zaczyna przybierać naturalną barwę.

    - Czaruś?
    - Tak?
    - Coś się działo w nocy?
    - Nic ciekawego, Dzilla upolowała dwie myszy polne a Thrr'achhh! wiewiórkę.

    - Kawa! - To Gośka krzyknęła z kuchni.

    Dokończyłem papierosa i poszedłem do kuchni. Nalałem sobie kubek parującej kawy i słysząc szczebiotanie dziewczyn z góry wszedłem po schodach zobaczyć co robią. Obie były pod prysznicem wzajemnie myjąc swoje ciała. Teraz tak naprawdę było widać jak niewiele różnią się od siebie, poza kępką włosów łonowych Gosi oraz innym kolorem oczu były praktycznie identyczne. Mary miała co prawda wyraźniej zarysowane mięśnie ale to było zrozumiałe przez wojskowe treningi. Odwróciły twarze w moja stronę.

    - Chodź do nas!
    - Przyłącz się!

    Lubieżnie patrzyły na mnie zielone i czarne oczy. Jak na komendę odwróciły tyłki w moim kierunku.

    - No chodź!

    Gosia też chyba użyła botów do szybszej regeneracji gdyż wyglądała normalnie, tyłek i kobiecość Mary były mocno zaczerwienione.

    - Nie teraz! - Niedługo zjawi się generał.

    Wróciłem do kuchni i z kawą w ręku znów usiadłem na ganku. Koty już buszowały w okolicznych zaroślach, z trawy prześwitywały tylko ich ogony.

    - Artur, zbliża się pojazd. - SI była czujna.
    - Naziemny?
    - Nie, wygląda na to że jest to śmigłowiec. - To pewnie generał pomyślałem.

    Wróciłem do sypialni i ubrałem się.

    - Dziewczyny generał leci, ubierajcie się!

    Już ubrany znów usiadłem przed domem i zapijając wódkę kawą czekałem na śmigłowiec. UH-60 Blackhawk wyłonił się zza wzgórza nieopodal, pomalowany w barwy maskujące piechoty nie robił takiego wrażenia jak wersje przeznaczone dla sił specjalnych malowane na czarno. Przy podchodzeniu do lądowania zauważyłem w kokpicie dwie osoby, zapewne generał nie siedział osobiście za sterami. Śmigłowiec był również uzbrojony, po bokach kadłuba widać było kilka rakiet a z lewych drzwi wystawał wielolufowy karabin maszynowy M134 Minigun. Dotknął płozami ziemi i pilot wyłączył silniki. Cichnący wizg turbowałowych silników General Electric T700-700 z wolna zamierał. Dziewczyny wyszły z domu obie ubrane w mundury polowe, po chwili przybiegły koty.

    Generał okazał się dość postawnym facetem, lekko przyprószone siwizną skronie oraz sumiasty wąs dodawały jego wyglądowi pewności siebie. Krótkie przedstawienie i silny uścisk dłoni. Przenieśliśmy się do kuchni gdzie przy kawie zreferowaliśmy nasze dotychczasowe ustalenia i przemyślenia. Generał Will Thomas z ciekawością słuchał naszej relacji zadając kilka pytań.

    - Ten Czaruś to gdzie jest?
    - Schowany w szopie, chce pan zobaczyć?
    - Oczywiście!

    Zaprowadziłem generała do szopy, zanim wszedł na pokład obejrzał prom z każdej strony.

    - Faktycznie brzydki. - Pokręcił głową. Weszliśmy do środka.
    - Czaruś pokaż sytuację taktyczną.
    - Promień?
    - Powiedzmy 100 mil. Ekrany w kokpicie rozjarzyły się pokazując wszystkie pojazdy w powietrzu oraz na ziemi wraz ze stosownymi opisami.

    - Ale cudo! - Uśmiechnął się generał. - Gdybyśmy takie mieli w Iraku!
    - To pomoże pan?
    - Zaryzykuję. Mam trzy plutony zaufanych komandosów.

    Wracając do domu uzgodniliśmy szczegóły, generał zadzwonił do swego biura i wydał dyspozycje.

    - A pan Arturze wystąpi jako cywil?
    - No raczej tak, nigdy nie służyłem w armii.
    - Tymczasowo mianuję pana porucznikiem aby nie wprowadzać zamieszania w szeregach.- W biurze przygotują odpowiednie dokumenty.

    - Ok.

    Usiedliśmy w salonie i raczyliśmy się zimną whisky, przez okno widziałem jak Mary wraca od strony śmigłowca gdzie zaniosła pilotowi kanapki i herbatę. W krzakach za helikopterem widziałem buszującego Thrr'achhh!'a wraz z Dzillą.

    - Artur! Zbliżają się dwa pojazdy naziemne!
    - Co?
    - Od strony lasu, najprawdopodobniej będą atakować!

    - Generale! Jesteśmy atakowani!
    - Mam uzbrojony śmigłowiec, odpiął przyczepiony do pasa radiotelefon i rzucił do niego.
    - Poruczniku uruchomcie silniki!

    Zauważyłem że wirniki śmigłowca zaczynają się powoli rozpędzać, narastający pomruk przeradzał się w wizg turbin.

    - Nie mamy żadnej broni!
    - Mamy! Poklepał się po spoczywającym w kaburze u jego boku Glocku 19. - Pani major też ma broń służbową.
    - Co się dzieje? Mary przybiegła z kuchni z bronią w ręku.

    Ruszyli oboje do drzwi i w tym samym momencie rozległa się głośna seria z jakiegoś większego kalibru karabinu maszynowego. Najprawdopodobniej był to Browning M2 używany przez wojsko. Seria roztrzaskała kokpit śmigłowca a po chwili kolejna spowodowała że główny wirnik eksplodował gradem odłamków. Generał również musiał zostać trafiony gdyż zachwiał się na nogach opierając ciężko o ścianę, lewa ręka zwisała mu bezwładnie a w okolicach łopatki widniała poszarpana krwawiąca dziura. Mimo to wyjął pistolet i rozglądał się w poszukiwaniu celu. Mary ukryta za kamienną ścianą również lustrowała otoczenie.

    W oddali, w wysokiej trawie zobaczyłem dwa Humvee z karabinami M2 na stojakach, jeden jechał prosto na dom a drugi jakby próbował nas oskrzydlić. Tuż za nimi biegło kilka odzianych na czarno postaci z karabinami w dłoniach. Koty które po pierwszej serii ukryły się za stertą kamieni polnych próbowały się przedostać, strzelec z drugiego pojazdu to zauważył i zaczął je ostrzeliwać. Pociski kaliber 12,7mm zwane w armii pięćdziesiątką to potężna broń, dłuższy ostrzał rozłupał by kamienie w proch. Krew zawrzała mi w żyłach, z rykiem wypadłem na podwórko.

    - Moje koty! Ja wam pokażę skurwysyny!

    Śmigłowiec choć nigdzie już nie poleci miał na pokładzie idealną broń, jego pilot zapewne już nie żył i nie pomoże w obsłudze. Dopadłem dymiącego śmigłowca, turbiny bez obciążenia i smarowania wyły jakby miały się zaraz rozpaść. Nie chcąc dostać odłamkami zacząłem rozglądać się po kokpicie w poszukiwaniu przepustnicy, nigdy nie byłem wewnątrz śmigłowca wojskowego i mimo tego iż elementy sterownicze były tak samo rozmieszczone jak w cywilnych maszynach to już przepustnicy nie mogłem zlokalizować. Cichy jęk za plecami spowodował że się odwróciłem, pilot jeszcze żył. Seria rozpłatała mu pierś i brzuch, wnętrzności wypłynęły na kolana. O ironio, w dłoni wciąż trzymał kanapkę a z ocalałego kubka unosiła się woń herbaty. Mrugnał do mnie jakby rozumiejąc co chcę zrobić.

    - Idle, Idle! Power! - Wskazywał mi oczyma dwa przełączniki nad swą głową.

    Spojrzałem, są. Jeden opisany jako "Throttle" ustawiony był na Auto, pozostałe opcje to Off i Idle. Bez namysłu przełączyłem w pozycję Idle co było taką luźną pracą turbin, przekładnia główna wtedy nie pracowała a jedynie generatory prądu zapewniające zasilanie pokładowe. Tego potrzebowałem gdyż M134 Minigun do swej siły ognia potrzebował jeszcze dużo energii elektrycznej. Tuż obok znalazłem niewielką dźwigienkę opisana jako "Weapon System", jeśli dobrze rozumiałem był to włącznik zasilania systemów uzbrojenia. On. Spojrzałem na pilota, już nie żył. Zabrałem się za karabin, szybki rzut okiem pozwolił dostrzec mi przełącznik "RUN/STOP".
    Bez wahania przełączyłem w pozycję RUN, sześć obrotowych luf napędzanych silnikiem elektrycznym zaczęło nabierać prędkości. Rozejrzałem się po polu walki, ten z prawej ciągle ostrzeliwał stertę kamieni za którą schował się Thrr'achhh! z Dzillą, ten po lewej przyśpieszył gwałtownie a po chwili przednia szyba rozprysła się i przekoziołkował. Zobaczyłem biegnącą w jego kierunku Mary. Generał lub ona musieli trafić kierowcę, Gosi nigdzie nie widziałem.

    Głośny szum wirujących luf napełnił mnie nadzieją, wycelowałem w pojazd po prawej i nacisnąłem spust. Wrażenie było takie jakbym trzymał w rękach młot udarowy, celowanie ułatwiały pociski smugowe. Nie na darmo M134 był nazywany "Metal Storm", grad ołowiu jakim zalałem Humvee prawie przeciął auto na pół.

    Tuż obok usłyszałem łup łup łup, to Mary dorwała się do piećdziesiątki drugiego wozu i ostrzeliwała piechurów. Nie zwalniając palca ze spustu omiotłem kilkukrotnie całe przedpole.
    Zabrakło mi tchu, tylko buzująca w żyłach krew zmieszana z adrenaliną sprawiła że nie zemdlałem.

    Usłyszałem krótką serię i Browning obsługiwany przez Mary ucichł, wyjrzałem za kadłub zniszczonego śmigłowca i zobaczyłem że zwisa ona bezwładnie przez burtę pogiętego nadwozia.
    Strzały ucichły. Wybiegłem ze śmigłowca i dotarłem do Gosi siostry, ściągnąłem ją z samochodu i ułożyłem na trawie. Prawą stronę munduru miała zakrwawioną, rozerwałem jej bluzę. Prawej piersi nie było wcale, trzy plujące krwią otwory po pociskach mówiły wszystko. Podniosła na mnie wzrok.

    - Zerżnij mnie jeszcze raz przed śmiercią! - I opiekuj się Gosią. Obiecaj!
    - Głupia cipa jesteś! Będziesz żyć!

    Myślałem gorączkowo co robić. A pierdolić Federację i ich zakazy!

    - Implant! Mogę w pełni sterować botami?
    - Tak.
    - Przeniosą się na innego człowieka jeśli tak będę chciał?
    - Tak.

    Wydałem w myślach rozkaz nanobotom aby zebrały się w mojej prawej dłoni.

    - Emigracja! Dostosowanie i rozmnażanie! Priorytet; ratować życie. Usunąć urazy!

    Zauważyłem kawał rozerwanej blachy sterczącej z karoserii pojazdu, bez zastanowienia przeciągnąłem po niej dłonią rozcinając głęboko skórę. Krew trysnęła strumieniem, przcisnąłem dłoń do ran na piersi Mary.

    - Dziękuję. - Szepnęła i straciła przytomność.

    **********
  • #30
    ArturAVS
    Moderator HP/Truck/Electric
    Olkus wrote:
    Super! Już nie mogę się doczekać dalszego ciągu

    Spokojnie, muszę wzbudzić zainteresowanie. Akcja z bliźniaczkami w łóżku wydarzyła się naprawdę, oczywiście została dopasowana do fabuły tekstu. :D Dotychczas tekst zajmuje 46 stron formatu A4 z docelowych 200-250 (moi nauczyciele języka polskiego byliby ze mnie dumni, zawsze wolałem czytać niż pisać :D). Zakończenie może okazać się zaskakujące, mam pomysły na kolejne dwa tomy i jak zdrowie pozwoli to powstaną w bliżej nieokreślonej przyszłości.