Niedawno TechEkspert opublikował dwa ciekawe artykuły, jeden na temat konstruktorów audio używających gotowych modułów, drugi zaś dotyczył budowania własnego wyposażenia warsztatowego i zasilaczy. Z komentarzy w obu tematach wyłania się obraz dwojaki. Z jednej strony elektronicy starszej daty wszystko budowali, i często wciąż budują od zera, sięgając po gotowce, zwłaszcza sprzęt warsztatowy, gdy budowa zwyczajnie nie ma sensu. Młodsi elektronicy zaś składają wszystko z gotowych modułów, a jeśli któryś buduje coś od zera, to zwykle powiela jeden z wielu błędnie zaprojektowanych i niedopracowanych projektów. Pierwszym przykładem z brzegu jest zasilacz ElectronicsLabs, którego budowa i uruchomienie nastręcza każdemu całą masę problemów. Niedawno też inny elektrodowicz, janokoza, przedstawił swoje wykonanie wzmacniacza słuchawkowego Whammy. Wykonanie bardzo ładne, problemem jest sam projekt wzmacniacza, który jest zwyczajnie niepotrzebnie skomplikowany i pełen szkolnych błędów.
Elektroniką interesuję się od lat. Mój pierwszy telewizor rozebrałem mając 8 lat, pierwsze eksperymenty z elektroniką i elektryką robiłem niewiele później. Pierwszy kit zlutowałem z bratem mając bodaj 10 lat. Przez kolejne lata nie miałem zbyt wielkich możliwości na rozwój, bo moja matka zawsze się bała, iż coś robiąc przypadkiem wydłubię sobie oko, albo wbiję w nie lutownicę. Na poważnie zająłem się elektroniką dużo później, powoli rozwijając swoje umiejętności i zdobywając wiedzę przez ostatnie 15 lat. W tym czasie zaobserwowałem wiele zmian, zarówno w całym świecie elektroników-hobbystów, jak i na samej Elektrodzie.
Od lat interesuję się także zagadnieniami popularno-naukowymi, szczególnie dla naukowców-amatorów czy innych majsterkowiczów. Z powodu tych zainteresowań nie tylko mam kolekcję historycznych książek i artykułów (głównie skany), ale też na bieżąco przeglądam różne projekty, które podrzuca mi YouTube albo na które trafiam na HackADay. I, szczerze pisząc, jestem rozczarowany tym, co widzę.
Ło, panie, kiedyś to było...
Moją pierwszą książką o majsterkowaniu było dzieło o nieznanym mi tytule, ale z którego pamiętam ramię robota, gdzie w roli siłowników były wkręty i nakrętki maszynowe napędzane silniczkami elektrycznymi, kilka stron dalej była gitara hawajska, a w innym miejscu porady o wykonywaniu abażurów i zaplataniu dwóch sznurków w linkę/brelok. Z tej ostatniej porady skorzystał mój brat zaplatając dwa przewody elektryczne, po czym przetestował swój wyrób w roli broni na moim tyłku. Oj, bolało. Potem zrobił krótszą wersję z rurek igelitowych akwariowych, wyszedł solidny brelok do kluczy. W latach dwutysięcznych ten splot stał się popularny dzięki modzie na zaplatanie cienkich rureczek w bransoletki i inne takie.
W późnych latach 90tych trafiłem na kilka innych książek o majsterkowaniu z lat 70tych i 80tych. Było tam wszystko. W jednej książce była opisana budowa kilku typów silników parowych, pralki elektrycznej typu "Frania" z metalowej beczki, czy makiety kolejowej ukrytej pod zdejmowanym blatem stołu wraz z samodzielnie wykonanym modelem pociągu, czy torami zrobionymi przez zaginanie pasków blachy na odpowiedni kształt. Z książek imć Sękowskiego zaś młody człowiek mógł się dowiedzieć, jak samodzielnie wyprodukować najróżniejsze odczynniki i przeprowadzić (czasem niebezpieczne) eksperymenty. Zdobyta kiedyś na pchlim targu książka o majsterkowaniu dla dzieci w wieku 6-10 lat pokazywała m.in. proste radio AM strojone indukcyjnie przez obracanie dwóch paletek z cewkami. W książce o historii techniki i elektroniki z lat bodaj 50tych można było się nauczyć, jak zbudować radio lampowe (pod nadzorem osoby dorosłej, bo jednak występują wysokie napięcia), jak to Rosjanie wynaleźli absolutnie wszystko, co się dało oraz zapoznać się z licznymi listami Marksa i Engelsa. Książka z lat późniejszych wyjaśniła mi przystępnie, czym jest proton, elektron i kim był Lenin. Zawierała też naprawdę świetne opisy budowy i działania lamp elektronowych, ich historię, sposób działania diod i tranzystorów półprzewodnikowych i wiele innych rzeczy. Później był kupiony na pchlim targu Poradnik Radioamatora - świetna publikacja pełna praktycznej wiedzy, choć trochę przestarzała pod względem używanych komponentów w przykładowych projektach. Ale nie ma problemów, by te projekty "uwspółcześnić". Zresztą bardziej współczesnym źródłem wiedzy może być ARRL Handbook, czyli podręcznik dla amerykańskich radioamatorów.
Równolegle z tym miałem dostęp do różnych czasopism o elektronice, z których też się wiele dowiedziałem. Niestety, nie były to dochodowe publikacje, więc powoli zniknęły z rynku. W roku 2001 zostałem uszczęśliwiony pokaźnym zbiorem czasopisma Świat Nauki, czyli polskim wydaniem Scientific American. Szczególnie polubiłem dział "Naukowiec-amator", gdzie prezentowano najróżniejsze eksperymenty, od pomiaru ekstremalnie małych mas z użyciem wskazówki mikroamperomierza, wykrywanie promieniowania kosmicznego, czy jak przeprowadzić w domowych warunkach proces wydobywania DNA, reakcję łańcuchową polimerazy i elektroforezę żelową. Znalazłem potem zbiór starszych artykułów "Naukowca-amatora", gdzie znalazłem na przykład projekt urządzenia do badania próbek chemicznych metodą rezonansu magnetycznego. To jeden z tych projektów, które chciałbym wykonać w wersji współczesnej - oryginał używał lamp elektronowych.
Ale to jeszcze nic! Mam kilka skanów książek z XIX wieku oraz z początku XX wieku, zawierających wiedzę dziś zasadniczo zapomnianą. Na przykład książka Henley's twentieth century formulas, recipes and processes z 1914 roku, na którą trafiłem przypadkiem przez artykuł na Hackaday o człowieku, który wykorzystał przepis na wosk Faradaya, szczeliwo do aparatury próżniowej. Przy okazji trafiłem też na książkę Johna Stronga Procedures in esperimental physics. Inną, ciekawą, acz zapomnianą książką jest The Construction and Principal Uses of Mathematical Instruments Nicholasa Biona, z 1709 roku (sic!). Jednak książką, na której najwięcej skorzystałem w ostatnim czasie było Watch & Clockmakers' Handbook autorstwa F. J. Brittena, wydanie z 1881 roku. Dzięki niej zaprojektowałem dwa mechanizmy wychwytu: jeden do zegara, a drugi do rzeźby kinetycznej. Te projekty czekają na czas, gdy będę miał czas.
No a teraz?
Internet, ciocia Wikipedia, wujek Google, hurtownie części elektronicznych i mechanicznych, łatwy dostęp do bardzo zaawansowanego oprogramowania i narzędzi produkcyjnych w rodzaju frezarek CNC i drukarek 3D, czy choćby możliwość zamówienia profesjonalnego wykonania płytek drukowanych w Chinach za dosłowne grosze sprawiły, iż bycie elektronikiem-amatorem czy majsterkowiczem w ogólności jest niebywale łatwe. Dosłownie na wyciągnięcie ręki mam budżetowy oscyloskop o możliwościach, które jeszcze 15-20 lat temu były dostępne w urządzeniu kosztującym tyle, co nowy samochód. Za oscyloskopem stoi warsztatowy zasilacz impulsowy, a obok frezarka CNC i kilka tanich multimetrów i generator DDS 10MHz. I to wszystko kosztowało mniej niż dwie-trzy średnie pensje. Do kompletu brakuje mi jeszcze drukarki 3D. Każdy może zdobyć podobny sprzęt bez większych problemów. No może z wyjątkiem nastolatków, którzy miewają problemy z płynnością finansową - wiem coś o tym, bo rodzice niechętnie finansowali moje i brata zainteresowania.
Dalej, platformy w rodzaju Arduino, ESP8266/ESP32 czy Raspberry Pi mocno obniżyły koszty "wejścia" w elektronikę cyfrową, programowanie, zaawansowane systemy kontroli, uczenia maszynowego czy automatyki domowej. Części i moduły są tanie i powszechnie dostępne, nie brakuje też źródeł wiedzy. Jest super, nie?
Lipa, panie, lipa...
Mimo gigantycznych ułatwień i ogromnych zasobów wiedzy jakość amatorskich projektów elektronicznych wcale nie poszła w górę. Ba, często wręcz odwrotnie. Radioamatorzy kiedyś projektowali i budowali swój sprzęt od zera i zawsze byli w czołówce elektroników-amatorów. Teraz prawie wszyscy kupują gotowe urządzenia i zwykle nie są nawet w stanie ich naprawić. Większość projektów dostępnych w Internecie używa części nieprodukowanych od lat. Nowych projektów zaś jest jak na lekarstwo. Wielu użytkowników Arduino, ESP8266/ESP32 i RPi nie potrafi dobrze programować. Współczesny "majsterkowicz" pozbawiony drukarki 3D staje się bezradny. A ilu młodych elektroników-amatorów byłoby w stanie zaprojektować stopień wzmacniający na tranzystorze?
Mam wrażenie, iż te wszystkie ułatwienia rozleniwiły amatorów i sprawiły, że sztuka projektowania elektroniki i budowania czegokolwiek odręcznie, bez użycia gotowych modułów i zaawansowanych maszyn w rodzaju drukarek 3D czy frezarek CNC powoli zanika. Po co coś budować, skoro są gotowce? Po co coś projektować, skoro są projekty w necie (pełne błędów, ale to zobaczy tylko ten, co rozumie elektronikę, a nie tylko powiela bez sensu)? Po co robić obudowę ręcznie, skoro drukarka 3D stoi i czeka? Po co uczyć się sztuki programowania, skoro zawsze można zamienić Arduino na kompatybilną płytkę z szybszym mikrokontrolerem, a w sieci nie brakuje (marnej jakości) bibliotek? Po co się w ogóle starać?
Oczywiście przesadzam i przejaskrawiam, ale czy na pewno? Warto się nad tym zastanowić i podyskutować. Czy na prawdę dziś prawdziwych elektroników-amatorów już nie ma?
Elektroniką interesuję się od lat. Mój pierwszy telewizor rozebrałem mając 8 lat, pierwsze eksperymenty z elektroniką i elektryką robiłem niewiele później. Pierwszy kit zlutowałem z bratem mając bodaj 10 lat. Przez kolejne lata nie miałem zbyt wielkich możliwości na rozwój, bo moja matka zawsze się bała, iż coś robiąc przypadkiem wydłubię sobie oko, albo wbiję w nie lutownicę. Na poważnie zająłem się elektroniką dużo później, powoli rozwijając swoje umiejętności i zdobywając wiedzę przez ostatnie 15 lat. W tym czasie zaobserwowałem wiele zmian, zarówno w całym świecie elektroników-hobbystów, jak i na samej Elektrodzie.
Od lat interesuję się także zagadnieniami popularno-naukowymi, szczególnie dla naukowców-amatorów czy innych majsterkowiczów. Z powodu tych zainteresowań nie tylko mam kolekcję historycznych książek i artykułów (głównie skany), ale też na bieżąco przeglądam różne projekty, które podrzuca mi YouTube albo na które trafiam na HackADay. I, szczerze pisząc, jestem rozczarowany tym, co widzę.
Ło, panie, kiedyś to było...
Moją pierwszą książką o majsterkowaniu było dzieło o nieznanym mi tytule, ale z którego pamiętam ramię robota, gdzie w roli siłowników były wkręty i nakrętki maszynowe napędzane silniczkami elektrycznymi, kilka stron dalej była gitara hawajska, a w innym miejscu porady o wykonywaniu abażurów i zaplataniu dwóch sznurków w linkę/brelok. Z tej ostatniej porady skorzystał mój brat zaplatając dwa przewody elektryczne, po czym przetestował swój wyrób w roli broni na moim tyłku. Oj, bolało. Potem zrobił krótszą wersję z rurek igelitowych akwariowych, wyszedł solidny brelok do kluczy. W latach dwutysięcznych ten splot stał się popularny dzięki modzie na zaplatanie cienkich rureczek w bransoletki i inne takie.
W późnych latach 90tych trafiłem na kilka innych książek o majsterkowaniu z lat 70tych i 80tych. Było tam wszystko. W jednej książce była opisana budowa kilku typów silników parowych, pralki elektrycznej typu "Frania" z metalowej beczki, czy makiety kolejowej ukrytej pod zdejmowanym blatem stołu wraz z samodzielnie wykonanym modelem pociągu, czy torami zrobionymi przez zaginanie pasków blachy na odpowiedni kształt. Z książek imć Sękowskiego zaś młody człowiek mógł się dowiedzieć, jak samodzielnie wyprodukować najróżniejsze odczynniki i przeprowadzić (czasem niebezpieczne) eksperymenty. Zdobyta kiedyś na pchlim targu książka o majsterkowaniu dla dzieci w wieku 6-10 lat pokazywała m.in. proste radio AM strojone indukcyjnie przez obracanie dwóch paletek z cewkami. W książce o historii techniki i elektroniki z lat bodaj 50tych można było się nauczyć, jak zbudować radio lampowe (pod nadzorem osoby dorosłej, bo jednak występują wysokie napięcia), jak to Rosjanie wynaleźli absolutnie wszystko, co się dało oraz zapoznać się z licznymi listami Marksa i Engelsa. Książka z lat późniejszych wyjaśniła mi przystępnie, czym jest proton, elektron i kim był Lenin. Zawierała też naprawdę świetne opisy budowy i działania lamp elektronowych, ich historię, sposób działania diod i tranzystorów półprzewodnikowych i wiele innych rzeczy. Później był kupiony na pchlim targu Poradnik Radioamatora - świetna publikacja pełna praktycznej wiedzy, choć trochę przestarzała pod względem używanych komponentów w przykładowych projektach. Ale nie ma problemów, by te projekty "uwspółcześnić". Zresztą bardziej współczesnym źródłem wiedzy może być ARRL Handbook, czyli podręcznik dla amerykańskich radioamatorów.
Równolegle z tym miałem dostęp do różnych czasopism o elektronice, z których też się wiele dowiedziałem. Niestety, nie były to dochodowe publikacje, więc powoli zniknęły z rynku. W roku 2001 zostałem uszczęśliwiony pokaźnym zbiorem czasopisma Świat Nauki, czyli polskim wydaniem Scientific American. Szczególnie polubiłem dział "Naukowiec-amator", gdzie prezentowano najróżniejsze eksperymenty, od pomiaru ekstremalnie małych mas z użyciem wskazówki mikroamperomierza, wykrywanie promieniowania kosmicznego, czy jak przeprowadzić w domowych warunkach proces wydobywania DNA, reakcję łańcuchową polimerazy i elektroforezę żelową. Znalazłem potem zbiór starszych artykułów "Naukowca-amatora", gdzie znalazłem na przykład projekt urządzenia do badania próbek chemicznych metodą rezonansu magnetycznego. To jeden z tych projektów, które chciałbym wykonać w wersji współczesnej - oryginał używał lamp elektronowych.
Ale to jeszcze nic! Mam kilka skanów książek z XIX wieku oraz z początku XX wieku, zawierających wiedzę dziś zasadniczo zapomnianą. Na przykład książka Henley's twentieth century formulas, recipes and processes z 1914 roku, na którą trafiłem przypadkiem przez artykuł na Hackaday o człowieku, który wykorzystał przepis na wosk Faradaya, szczeliwo do aparatury próżniowej. Przy okazji trafiłem też na książkę Johna Stronga Procedures in esperimental physics. Inną, ciekawą, acz zapomnianą książką jest The Construction and Principal Uses of Mathematical Instruments Nicholasa Biona, z 1709 roku (sic!). Jednak książką, na której najwięcej skorzystałem w ostatnim czasie było Watch & Clockmakers' Handbook autorstwa F. J. Brittena, wydanie z 1881 roku. Dzięki niej zaprojektowałem dwa mechanizmy wychwytu: jeden do zegara, a drugi do rzeźby kinetycznej. Te projekty czekają na czas, gdy będę miał czas.
No a teraz?
Internet, ciocia Wikipedia, wujek Google, hurtownie części elektronicznych i mechanicznych, łatwy dostęp do bardzo zaawansowanego oprogramowania i narzędzi produkcyjnych w rodzaju frezarek CNC i drukarek 3D, czy choćby możliwość zamówienia profesjonalnego wykonania płytek drukowanych w Chinach za dosłowne grosze sprawiły, iż bycie elektronikiem-amatorem czy majsterkowiczem w ogólności jest niebywale łatwe. Dosłownie na wyciągnięcie ręki mam budżetowy oscyloskop o możliwościach, które jeszcze 15-20 lat temu były dostępne w urządzeniu kosztującym tyle, co nowy samochód. Za oscyloskopem stoi warsztatowy zasilacz impulsowy, a obok frezarka CNC i kilka tanich multimetrów i generator DDS 10MHz. I to wszystko kosztowało mniej niż dwie-trzy średnie pensje. Do kompletu brakuje mi jeszcze drukarki 3D. Każdy może zdobyć podobny sprzęt bez większych problemów. No może z wyjątkiem nastolatków, którzy miewają problemy z płynnością finansową - wiem coś o tym, bo rodzice niechętnie finansowali moje i brata zainteresowania.
Dalej, platformy w rodzaju Arduino, ESP8266/ESP32 czy Raspberry Pi mocno obniżyły koszty "wejścia" w elektronikę cyfrową, programowanie, zaawansowane systemy kontroli, uczenia maszynowego czy automatyki domowej. Części i moduły są tanie i powszechnie dostępne, nie brakuje też źródeł wiedzy. Jest super, nie?
Lipa, panie, lipa...
Mimo gigantycznych ułatwień i ogromnych zasobów wiedzy jakość amatorskich projektów elektronicznych wcale nie poszła w górę. Ba, często wręcz odwrotnie. Radioamatorzy kiedyś projektowali i budowali swój sprzęt od zera i zawsze byli w czołówce elektroników-amatorów. Teraz prawie wszyscy kupują gotowe urządzenia i zwykle nie są nawet w stanie ich naprawić. Większość projektów dostępnych w Internecie używa części nieprodukowanych od lat. Nowych projektów zaś jest jak na lekarstwo. Wielu użytkowników Arduino, ESP8266/ESP32 i RPi nie potrafi dobrze programować. Współczesny "majsterkowicz" pozbawiony drukarki 3D staje się bezradny. A ilu młodych elektroników-amatorów byłoby w stanie zaprojektować stopień wzmacniający na tranzystorze?
Mam wrażenie, iż te wszystkie ułatwienia rozleniwiły amatorów i sprawiły, że sztuka projektowania elektroniki i budowania czegokolwiek odręcznie, bez użycia gotowych modułów i zaawansowanych maszyn w rodzaju drukarek 3D czy frezarek CNC powoli zanika. Po co coś budować, skoro są gotowce? Po co coś projektować, skoro są projekty w necie (pełne błędów, ale to zobaczy tylko ten, co rozumie elektronikę, a nie tylko powiela bez sensu)? Po co robić obudowę ręcznie, skoro drukarka 3D stoi i czeka? Po co uczyć się sztuki programowania, skoro zawsze można zamienić Arduino na kompatybilną płytkę z szybszym mikrokontrolerem, a w sieci nie brakuje (marnej jakości) bibliotek? Po co się w ogóle starać?
Oczywiście przesadzam i przejaskrawiam, ale czy na pewno? Warto się nad tym zastanowić i podyskutować. Czy na prawdę dziś prawdziwych elektroników-amatorów już nie ma?
Cool? Ranking DIY