Przedmiotem dzisiejszej prezentacji będzie coś do warsztatu. Coś, co przydatne jest zwłaszcza dla serwisanta sprzętu audio i nie tylko - w każdym razie urządzeń, do którego dostępu do wnętrza broni wiele śrubek/blachowkrętów czy śrubek metrycznych. W każdym razie będzie to przyrząd niezmiernie ułatwiający pracę - a szczególnie prace przygotowawcze przed rozpoczęciem diagnozy i naprawy.
Wstępniak
O ile amator zajmuje się naprawami dorywczo - raz na miesiąc czy nawet rzadziej - sensu zakupu takiego wkrętaka nie ma raczej. Natomiast, gdy ktoś osiągnie pewny poziom i zdobędzie markę lub przejdzie z amatorki na zawodowstwo (założy serwis) Wkrętak elektryczny przyda się na pewno. Sam wiem o tym doskonale; w serwisach audio przepracowałem ponad pół wieku i najbardziej upierdliwą czynnością było wykręcanie (a po naprawie wkręcanie) niezliczonej ilości wkrętów, śrubek... Na początku nie było innego wyjścia - ręczny wkrętak nieskładający się z plastikowej rączki, stalowego pręta wetkniętego w tę rączkę na stałe z drugiej strony pręt oszlifowany do odpowiedniego kształtu nacięć w łbie śruby i... sprawne ręce.
Po prostu nic innego nie było. Dopiero po latach (kilkunastu chyba) zaczęły się pojawiać na rynku wkrętaki elektryczne - dość duże, często o rączce "łamanej" (co ułatwiało operowanie takim narzędziem, a w szczególnych okolicznościach pomagało zmieścić się w nieco ograniczonej przestrzeni) lub na stałe wyprofilowanych w coś na kształt pistoletu czy małej wiertarki. Różnica pomiędzy tą ostatnią polegała na tym, że wkrętak miał możliwość kręcenia uchwytem w obie strony - zależnie od tego, który klawisz zostanie wciśnięty. Obroty uchwytu były małe - ok. 160-200 na minutę, a zasilane to narzędzie było akumulatorami schowanymi w rączce. Akumulatory wówczas były "jedynie słuszne" czyli niklowo-kadmowe. Podstawowa ich wada to pamięć. Miały taki wredny charakterek, że nie można ich było doładowywać, a jedynie ładować po całkowitym rozładowaniu. Doładowywanie traktowały jako niechęć do posiadania przez właściciela dużej pojemności akumulatora i ograniczały je do mniej więcej poziomu przed doładowaniem. W rezultacie taki wkrętak potrafił się rozładować w najmniej odpowiednim momencie, bo nie można było przed planowanym użyciem go doładować do pełna. Były co prawda też takie narzędzia, które oferowane były z dwoma akumulatorami - co w pewnym stopniu ułatwiało pracę, bo podczas gdy w użytku był jeden - można było w międzyczasie ładować drugi. Niemniej jednak rozładowanie do końca obowiązywało nadal...
Nawet w pewnym momencie i ja skusiłem się na taki wynalazek marki "no name" czy jakiegoś innego TOYA (był taki producent), i nawet fajnie się tym pracowało, ale... akumulator dość szybko się był skończył - nowych wtedy jeszcze nie można było tak łatwo dostać i skończył jako wkrętak na drucie - nadal pracował, ale z zasilacza podłączonego doń półtora metrowym przewodem 2,5mm2. Ogólnie bardzo fajnie się mi takim wkrętakiem pracowało - po kilku próbach opracowałem "chwyt" tego narzędzia do perfekcji i nauczyłem się nim operować tak, żeby "i gwint nieuszkodzony i śruba cała" były. Zdrowie w końcu uniemożliwiło mi pracę zawodową i wkrętak zabrany do domu do niedawna jeszcze pracował "na sznurku", aż wreszcie i on doczekał się powrotu do przeszłości, ale w nowym wykonaniu - z akumulatorem Li-Ion. Ten akumulator już pamięci nie miał, a pojemnością dorównuje praktycznie oryginalnym dwóm ogniwom akumulatorów niklowych. Nie o nim jednak ten temat, a o narzędziu już fabrycznie w taki akumulator Li-Ion wyposażonym.
Bohater tematu
Jak pisałem na wstępie - jest to produkt oparty zarówno wzorniczo, jak i zapewne konstrukcyjnie do jednego z modeli firmy znanej i uznanej od lat - BOSCH. Niemniej jednak żadnego znaczka firmowego (poza czymś w rodzaju stylizowanego napisu "LongSA" na nalepce) czy innego logo na nim nie uświadczysz, więc zapewne (jak to u chińczyków w zwyczaju) jest to niejako wersja "na wzór i podobieństwo" oryginału.
Pierwsze wrażenie
To jak dla mnie wypadło niezbyt ciekawie - podczas wyjmowania z opakowania:
Wkrętak się włączył... Mimo, że nie dotykałem części z przyciskami, a ciągnąłem go za uchwyt. W pudełku prócz bohatera tematu jako dodatkowe wyposażenie były dwa bity oraz kabel USB do ładowania:
- i wszystko.
Kolega, który jest właścicielem (i od niego też i ten wkrętak do mnie przywędrował na testy), postanowił bowiem wybrać opcję maksymalnie ubogą w dodatki - czemu? Z dwóch powodów:
po pierwsze - przeważnie bity dodawane do takiego narzędzia są najtańsze (a więc i najgorsze) z możliwych, a po drugie - bity są uniwersalne - Kolega nie od dziś używał ręcznego wkrętaka z takimi (znormalizowanymi) bitami, więc po prostu ma już ich kilka zestawów, w tym najdziwniejsze bity dopasowane do "śrub gwarancyjnych", czyli takich, których bez ściśle dopasowanych do nich końcówek nie ruszy...
Wróćmy do prezentacji:
Jak pisałem - w pudełku prócz rzeczonego wkrętaka znajdował się kabelek USB i dwa bity "startowe":
Może nie najpiękniejsze, ale dość dobrze wyglądające (i co najważniejsze w szczególności do śrub z nacięciem typu Philips dobrze dopasowanych do nacięć w łbach śrub). Jak będzie w praniu? Pewnie dość szybko zaczną się wyrabiać, ale jak na razie (a kilka śrubek nimi miałem okazję wkręcić i odkręcić - zdjęcia przedstawiają stan PO!) trzymają się dzielnie.
Wrócę teraz do wady - czyli zbyt czułych jak na tego typu narzędzie włączników.
Wystarczy naprawdę niewielka siła, by wywołać załączenie obrotów - w zależności od tego, który klawisz zostanie dotknięty, prawych lub lewych. O ile w pracy stricte serwisowej w stałym miejscu (warsztacie czy serwisie) można to "olać", to w skrzynce narzędziowej już nie. Po prostu najmniejsze "naduszenie" klawisza wywoła włączenie silnika i w konsekwencji (w zależności od ilości czy też czasu takiej bezproduktywnej pracy) akumulator się rozładuje. Co prawda można - jak praktycznie każde urządzenie ładowane poprzez USB - skorzystać z powerbanku, niemniej jednak... nie polecam na wyjazdy.
Jednak "stacjonarnie" sprawdzi się na pewno. W ręce leży na tyle solidnie (fakt faktem uchwyt/rączka jest po bokach wyłożona/oklejona czymś w rodzaju gumy), że nawet przy maksymalnym ustawieniu sprzęgła (bo jest - elektroniczne - ale o tym potem) nie powinno być problemu z utrzymaniem wkrętaka bez obawy, że się przekręci. Co do sprzęgła - jak wspomniałem - zrealizowane jest elektronicznie - po przekroczeniu hamującej siły zadanej, po prostu odłącza zasilanie. Stopień siły dokręcania (sprzęgło) ustawić można w jednej z czterech pozycji dodatkowym (tym razem nie aż tak czułym na wciśnięcie) switchem z rysunkiem wkręta. Poziom siły dokręcania jest sygnalizowany kolejnym zapaleniem się diodek:
Same LED są mocowane najwidoczniej pod nalepką z "okienkami" (przezroczystymi) nalepki osłaniającej i sam switch, bo podświetlane jest częściowo i okienko o poziom wyżej, niemniej jednak jest to mało widoczne (na zdjęciach bardziej niż w realu) i nie ma problemu, by poprawnie odczytać ustawioną wartość. Cztery poziomy momentu dokręcającego - dużo czy mało? Dla mnie - mało. W posiadanym wkrętaku TOYA mam 6 stopni ustawianych, a w dodatku w miarę płynnie - mogę więc ustawić np. pokrętło pomiędzy 4 a 5 i mieć dodatkowy "poziom" regulacji (siłę dokręcania), jednak w praktyce dość szybko zorientowałem się, że dla dokręcania M3 powinno być ustawione na 1 przy blachowkrętach średnicy gwintu ok. 3,5mm mniej więcej 3 itd. Jak będzie w tym wkrętaku - to już zależy, co Kolega będzie dokręcać czy odkręcać. Nie sądzę jednak, by nie można było dokręcać śrubki M3. Mniejszych już raczej bym się bał - do nich już lepszym będzie opisywany wcześniej wkrętak ( https://www.elektroda.pl/rtvforum/topic3942296.html ).
Nie pisałem wcześniej, ale wkrętak jest wyposażony w dwie białe LED podświetlające pole robocze - niestety zapalane wraz z włączeniem silnika. Natomiast można tę niedogodność "obejść" włączając na chwilę wkrętak przed rozpoczęciem pracy - LED pozostaną zapalone przez ok. 8 sekund od momentu zwolnienia nacisku i wyłączenia zasilania silnika.
Czy opisany wkrętak wart jest uwagi i ew. zakupu?
Jak w tekście - do pracy stacjonarnej jak najbardziej tak. Oczywiście, o ile potrzebujemy - liczymy się z koniecznością uciążliwego wkręcania/odkręcania dużej ilości śrubek. Jest to narzędzie typowo stacjonarne i niestety (ze względu na brak zabezpieczenia przed przypadkowym uruchomieniem, o czym pisałem), na pewno nie przystosowane do małych średnic (a więc i małych sił dokręcania) śrubek. Natomiast jest to coś, co znacząco skraca czas na rozbiórkę urządzenia naprawianego, jego ponowne złożenie - oraz oszczędzające nadgarstek - każdy, kto miał do rozkręcenia np. wieżę Philipsa skręconą na 8 blachowkrętów (sama obudowa) odczuje różnicę już po pierwszym użyciu.
Na jak długo wystarcza akumulator? Od momentu wyłączenia ładowanie po naładowaniu go do oporu - długo. Jak długo, to już zależy od ustawionego sprzęgła i ilości śrub (a także ich długości...), niemniej jednak myślę, że ładowanie raz dziennie wystarczy nawet przy dość poważnym wykorzystywaniu sprzętu. No i - zawsze można podładować akumulator w trakcie - bez obawy, że nabędzie efekt pamięciowy. Po podłączeniu ładowarki (może być od telefonu, a nawet USB w komputerze) zapalają się diody służące do określenia momentu dokręcania - migająca "najwyższa" dioda pokazuje poziom osiągnięty podczas ładowania, a ciągłe świecenie się wszystkich czterech LED sygnalizuje osiągnięcie zakończenie ładowania - typowe jak w Bosch (a przynajmniej tym, jaki ja mam, czyli GSR 1000).
O czym zapomniałem? Może o tym, że uchwyt bitów jest wyposażony w magnes (widać to na filmie) na tyle mocny, że bez problemu utrzyma nawet długie bity, oraz o tym, że sam uchwyt nie jest blokowany przy braku włączonego silnika - nie można więc używać wkrętaka tradycyjnie jak normalnego wkrętaka. Zresztą nie wydaje mi się, by było to bezpieczne dla przekładni...
Aha, no i (chociaż to wydaje się oczywiste) nie można używać wkrętaka, gdy ten jest w trakcie ładowania.
Przypomnę jeszcze na koniec, że nie jest to wkrętak do kół samochodowych... Jego przeznaczenie jest dedykowane dla może ciut bardziej zaawansowanych, niemniej jednak amatorów; nie służy więc do pracy na taśmie przy dokręcaniu śrub M10 przez osiem godzin non stop. Piszę to jako informację dla wszystkich malkontentów i innych czepialskich, którzy wynajdą natychmiast setki zarzutów w stylu "ale nie można nakrętek M16 dokręcić "na chama", czy też "Jak nie da się zerwać gwintu w śrubie M10 to do niczego". To narzędzie dla ludzi myślących i wiedzących, że nie ma rzeczy do wszystkiego - w myśl zasady "Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego" - ten wkrętak jest do upierdliwego odkręcania śrubek, tam, gdzie będzie wykorzystywany po max kilka godzin dziennie po kilka-kilkanaście minut jednorazowo - sprawdzi się idealnie. A do przykręcenia głowicy silnika okrętowego proszę poszukać odpowiedniejszych narzędzi.
Pozdrawiam.
Wstępniak
O ile amator zajmuje się naprawami dorywczo - raz na miesiąc czy nawet rzadziej - sensu zakupu takiego wkrętaka nie ma raczej. Natomiast, gdy ktoś osiągnie pewny poziom i zdobędzie markę lub przejdzie z amatorki na zawodowstwo (założy serwis) Wkrętak elektryczny przyda się na pewno. Sam wiem o tym doskonale; w serwisach audio przepracowałem ponad pół wieku i najbardziej upierdliwą czynnością było wykręcanie (a po naprawie wkręcanie) niezliczonej ilości wkrętów, śrubek... Na początku nie było innego wyjścia - ręczny wkrętak nieskładający się z plastikowej rączki, stalowego pręta wetkniętego w tę rączkę na stałe z drugiej strony pręt oszlifowany do odpowiedniego kształtu nacięć w łbie śruby i... sprawne ręce.
Po prostu nic innego nie było. Dopiero po latach (kilkunastu chyba) zaczęły się pojawiać na rynku wkrętaki elektryczne - dość duże, często o rączce "łamanej" (co ułatwiało operowanie takim narzędziem, a w szczególnych okolicznościach pomagało zmieścić się w nieco ograniczonej przestrzeni) lub na stałe wyprofilowanych w coś na kształt pistoletu czy małej wiertarki. Różnica pomiędzy tą ostatnią polegała na tym, że wkrętak miał możliwość kręcenia uchwytem w obie strony - zależnie od tego, który klawisz zostanie wciśnięty. Obroty uchwytu były małe - ok. 160-200 na minutę, a zasilane to narzędzie było akumulatorami schowanymi w rączce. Akumulatory wówczas były "jedynie słuszne" czyli niklowo-kadmowe. Podstawowa ich wada to pamięć. Miały taki wredny charakterek, że nie można ich było doładowywać, a jedynie ładować po całkowitym rozładowaniu. Doładowywanie traktowały jako niechęć do posiadania przez właściciela dużej pojemności akumulatora i ograniczały je do mniej więcej poziomu przed doładowaniem. W rezultacie taki wkrętak potrafił się rozładować w najmniej odpowiednim momencie, bo nie można było przed planowanym użyciem go doładować do pełna. Były co prawda też takie narzędzia, które oferowane były z dwoma akumulatorami - co w pewnym stopniu ułatwiało pracę, bo podczas gdy w użytku był jeden - można było w międzyczasie ładować drugi. Niemniej jednak rozładowanie do końca obowiązywało nadal...
Nawet w pewnym momencie i ja skusiłem się na taki wynalazek marki "no name" czy jakiegoś innego TOYA (był taki producent), i nawet fajnie się tym pracowało, ale... akumulator dość szybko się był skończył - nowych wtedy jeszcze nie można było tak łatwo dostać i skończył jako wkrętak na drucie - nadal pracował, ale z zasilacza podłączonego doń półtora metrowym przewodem 2,5mm2. Ogólnie bardzo fajnie się mi takim wkrętakiem pracowało - po kilku próbach opracowałem "chwyt" tego narzędzia do perfekcji i nauczyłem się nim operować tak, żeby "i gwint nieuszkodzony i śruba cała" były. Zdrowie w końcu uniemożliwiło mi pracę zawodową i wkrętak zabrany do domu do niedawna jeszcze pracował "na sznurku", aż wreszcie i on doczekał się powrotu do przeszłości, ale w nowym wykonaniu - z akumulatorem Li-Ion. Ten akumulator już pamięci nie miał, a pojemnością dorównuje praktycznie oryginalnym dwóm ogniwom akumulatorów niklowych. Nie o nim jednak ten temat, a o narzędziu już fabrycznie w taki akumulator Li-Ion wyposażonym.
Bohater tematu
Jak pisałem na wstępie - jest to produkt oparty zarówno wzorniczo, jak i zapewne konstrukcyjnie do jednego z modeli firmy znanej i uznanej od lat - BOSCH. Niemniej jednak żadnego znaczka firmowego (poza czymś w rodzaju stylizowanego napisu "LongSA" na nalepce) czy innego logo na nim nie uświadczysz, więc zapewne (jak to u chińczyków w zwyczaju) jest to niejako wersja "na wzór i podobieństwo" oryginału.
Pierwsze wrażenie
To jak dla mnie wypadło niezbyt ciekawie - podczas wyjmowania z opakowania:
Wkrętak się włączył... Mimo, że nie dotykałem części z przyciskami, a ciągnąłem go za uchwyt. W pudełku prócz bohatera tematu jako dodatkowe wyposażenie były dwa bity oraz kabel USB do ładowania:
- i wszystko.
Kolega, który jest właścicielem (i od niego też i ten wkrętak do mnie przywędrował na testy), postanowił bowiem wybrać opcję maksymalnie ubogą w dodatki - czemu? Z dwóch powodów:
po pierwsze - przeważnie bity dodawane do takiego narzędzia są najtańsze (a więc i najgorsze) z możliwych, a po drugie - bity są uniwersalne - Kolega nie od dziś używał ręcznego wkrętaka z takimi (znormalizowanymi) bitami, więc po prostu ma już ich kilka zestawów, w tym najdziwniejsze bity dopasowane do "śrub gwarancyjnych", czyli takich, których bez ściśle dopasowanych do nich końcówek nie ruszy...
Wróćmy do prezentacji:
Jak pisałem - w pudełku prócz rzeczonego wkrętaka znajdował się kabelek USB i dwa bity "startowe":
Może nie najpiękniejsze, ale dość dobrze wyglądające (i co najważniejsze w szczególności do śrub z nacięciem typu Philips dobrze dopasowanych do nacięć w łbach śrub). Jak będzie w praniu? Pewnie dość szybko zaczną się wyrabiać, ale jak na razie (a kilka śrubek nimi miałem okazję wkręcić i odkręcić - zdjęcia przedstawiają stan PO!) trzymają się dzielnie.
Wrócę teraz do wady - czyli zbyt czułych jak na tego typu narzędzie włączników.
Wystarczy naprawdę niewielka siła, by wywołać załączenie obrotów - w zależności od tego, który klawisz zostanie dotknięty, prawych lub lewych. O ile w pracy stricte serwisowej w stałym miejscu (warsztacie czy serwisie) można to "olać", to w skrzynce narzędziowej już nie. Po prostu najmniejsze "naduszenie" klawisza wywoła włączenie silnika i w konsekwencji (w zależności od ilości czy też czasu takiej bezproduktywnej pracy) akumulator się rozładuje. Co prawda można - jak praktycznie każde urządzenie ładowane poprzez USB - skorzystać z powerbanku, niemniej jednak... nie polecam na wyjazdy.
Jednak "stacjonarnie" sprawdzi się na pewno. W ręce leży na tyle solidnie (fakt faktem uchwyt/rączka jest po bokach wyłożona/oklejona czymś w rodzaju gumy), że nawet przy maksymalnym ustawieniu sprzęgła (bo jest - elektroniczne - ale o tym potem) nie powinno być problemu z utrzymaniem wkrętaka bez obawy, że się przekręci. Co do sprzęgła - jak wspomniałem - zrealizowane jest elektronicznie - po przekroczeniu hamującej siły zadanej, po prostu odłącza zasilanie. Stopień siły dokręcania (sprzęgło) ustawić można w jednej z czterech pozycji dodatkowym (tym razem nie aż tak czułym na wciśnięcie) switchem z rysunkiem wkręta. Poziom siły dokręcania jest sygnalizowany kolejnym zapaleniem się diodek:
Same LED są mocowane najwidoczniej pod nalepką z "okienkami" (przezroczystymi) nalepki osłaniającej i sam switch, bo podświetlane jest częściowo i okienko o poziom wyżej, niemniej jednak jest to mało widoczne (na zdjęciach bardziej niż w realu) i nie ma problemu, by poprawnie odczytać ustawioną wartość. Cztery poziomy momentu dokręcającego - dużo czy mało? Dla mnie - mało. W posiadanym wkrętaku TOYA mam 6 stopni ustawianych, a w dodatku w miarę płynnie - mogę więc ustawić np. pokrętło pomiędzy 4 a 5 i mieć dodatkowy "poziom" regulacji (siłę dokręcania), jednak w praktyce dość szybko zorientowałem się, że dla dokręcania M3 powinno być ustawione na 1 przy blachowkrętach średnicy gwintu ok. 3,5mm mniej więcej 3 itd. Jak będzie w tym wkrętaku - to już zależy, co Kolega będzie dokręcać czy odkręcać. Nie sądzę jednak, by nie można było dokręcać śrubki M3. Mniejszych już raczej bym się bał - do nich już lepszym będzie opisywany wcześniej wkrętak ( https://www.elektroda.pl/rtvforum/topic3942296.html ).
Nie pisałem wcześniej, ale wkrętak jest wyposażony w dwie białe LED podświetlające pole robocze - niestety zapalane wraz z włączeniem silnika. Natomiast można tę niedogodność "obejść" włączając na chwilę wkrętak przed rozpoczęciem pracy - LED pozostaną zapalone przez ok. 8 sekund od momentu zwolnienia nacisku i wyłączenia zasilania silnika.
Czy opisany wkrętak wart jest uwagi i ew. zakupu?
Jak w tekście - do pracy stacjonarnej jak najbardziej tak. Oczywiście, o ile potrzebujemy - liczymy się z koniecznością uciążliwego wkręcania/odkręcania dużej ilości śrubek. Jest to narzędzie typowo stacjonarne i niestety (ze względu na brak zabezpieczenia przed przypadkowym uruchomieniem, o czym pisałem), na pewno nie przystosowane do małych średnic (a więc i małych sił dokręcania) śrubek. Natomiast jest to coś, co znacząco skraca czas na rozbiórkę urządzenia naprawianego, jego ponowne złożenie - oraz oszczędzające nadgarstek - każdy, kto miał do rozkręcenia np. wieżę Philipsa skręconą na 8 blachowkrętów (sama obudowa) odczuje różnicę już po pierwszym użyciu.
Na jak długo wystarcza akumulator? Od momentu wyłączenia ładowanie po naładowaniu go do oporu - długo. Jak długo, to już zależy od ustawionego sprzęgła i ilości śrub (a także ich długości...), niemniej jednak myślę, że ładowanie raz dziennie wystarczy nawet przy dość poważnym wykorzystywaniu sprzętu. No i - zawsze można podładować akumulator w trakcie - bez obawy, że nabędzie efekt pamięciowy. Po podłączeniu ładowarki (może być od telefonu, a nawet USB w komputerze) zapalają się diody służące do określenia momentu dokręcania - migająca "najwyższa" dioda pokazuje poziom osiągnięty podczas ładowania, a ciągłe świecenie się wszystkich czterech LED sygnalizuje osiągnięcie zakończenie ładowania - typowe jak w Bosch (a przynajmniej tym, jaki ja mam, czyli GSR 1000).
O czym zapomniałem? Może o tym, że uchwyt bitów jest wyposażony w magnes (widać to na filmie) na tyle mocny, że bez problemu utrzyma nawet długie bity, oraz o tym, że sam uchwyt nie jest blokowany przy braku włączonego silnika - nie można więc używać wkrętaka tradycyjnie jak normalnego wkrętaka. Zresztą nie wydaje mi się, by było to bezpieczne dla przekładni...
Aha, no i (chociaż to wydaje się oczywiste) nie można używać wkrętaka, gdy ten jest w trakcie ładowania.
Przypomnę jeszcze na koniec, że nie jest to wkrętak do kół samochodowych... Jego przeznaczenie jest dedykowane dla może ciut bardziej zaawansowanych, niemniej jednak amatorów; nie służy więc do pracy na taśmie przy dokręcaniu śrub M10 przez osiem godzin non stop. Piszę to jako informację dla wszystkich malkontentów i innych czepialskich, którzy wynajdą natychmiast setki zarzutów w stylu "ale nie można nakrętek M16 dokręcić "na chama", czy też "Jak nie da się zerwać gwintu w śrubie M10 to do niczego". To narzędzie dla ludzi myślących i wiedzących, że nie ma rzeczy do wszystkiego - w myśl zasady "Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego" - ten wkrętak jest do upierdliwego odkręcania śrubek, tam, gdzie będzie wykorzystywany po max kilka godzin dziennie po kilka-kilkanaście minut jednorazowo - sprawdzi się idealnie. A do przykręcenia głowicy silnika okrętowego proszę poszukać odpowiedniejszych narzędzi.

Pozdrawiam.
Cool? Ranking DIY