
Jakiś czas temu zauważyłem tę latarkę w koszu na elektrośmieci. Wiedziony ciekawością zabrałem ją, by popatrzeć jak jest zbudowana i czemu została wyrzucona. Po otwarciu obudowy, moim oczom ukazała się tak konkretna lipa, że aż postanowiłem ją udokumentować i przedstawić w tym krótkim artykule.
Pierwsze wrażenie
Latarka jest wykonana z porządnego tworzywa, ma wygodny uchwyt i swoje waży - nie sprawia wrażenia jakiejś lipnej wydmuszki. Na spodniej części obudowy, pod klapką kryje się krótki (ok. 50 cm) przewód z wtyczką sieciową, służący do ładowania wbudowanego akumulatora. Przewód jest dość cienki jak na coś, co ma być podłączane do sieci, ale mimo wszystko ma podwójną izolację (co prawda pękniętą przy wtyczce). Z przodu znajduje się 13 białych diod, każda umieszczona we własnym, plastikowym reflektorku. Z boku jest dodatkowe źródło światła w postaci krótkiego modułu COB. Mimo zatartych napisów, udało mi się zidentyfikować tę latarkę i odszukać ją na Allegro. Kosztuje tam 39 złotych bez grosza i ma całkiem dobrą ocenę:

Wnętrze
W celu dostania się do środka, wystarczy wykręcić 4 wkręty oraz odkręcić pierścień mocujący plastikowe okienko przedniego reflektora. Połówki obudowy dają się wówczas rozdzielić, odsłaniając taki widok (przecięte przewody to oczywiście moja sprawka):

Źródłem zasilania jest więc mały akumulator żelowy. Nadmiar miejsca, w którym mógłby się zmieścić drugi a może i trzeci taki akumulator, wypełniono szarymi ciężarkami wykonanymi z czegoś, co wygląda jak sprasowana chałwa z piaskiem i włosami. Gównolit pierwszej jakości!

Poza tym widać transformatorek sieciowy, tuż obok płytkę z prymitywnym układem ładowania oraz moduł z diodami. Nie wygląda to źle! Tak się prezentuje cała elektronika wyjęta z obudowy:

Ale zaraz, zaraz... Jakiś dziwny ten transformator! Jak on ma podłączone te uzwojenia? Gdzie one w ogóle są?

Odwinięcie 3 warstw taśmy odkrywa całą prawdę:

Ktoś pracowicie poskładał rdzeń z blaszek EI tylko po to, by w latarce było więcej żelastwa. Obwód ładowania jest tak naprawdę zasilany przez szeregowy kondensator widoczny na płytce i nie ma żadnej izolacji od sieci. Niby to nie przeszkadza, bo obudowa nie pozwala dotknąć żadnego elementu pod napięciem, ale trochę szkoda. Pojemność kondensatora, według oznaczenia, wynosi 1 µF. Przekłada się ona na prąd ładowania o natężeniu ok. 100 mA. Może to nawet trochę za dużo jak na taki mały akumulatorek? To właśnie zniszczony akumulator był przyczyną wylądowania latarki w śmietniku...
Jak to świeci?
Przedni reflektor świeci tak, jak każda tania latarka z wieloma diodami 5 mm, czyli niezbyt jasnym i zimnym światłem. Muszę jednak przyznać, że reflektorki przy diodach się komuś udały. Snop światła jest wąski i faktycznie można to nazwać szperaczem.
Ładniej świeci boczny pasek COB, bo daje więcej światła niż główny reflektor, a do tego jest to światło bliższe białemu. Ogólnie rzecz ujmując, pod względem świecenia faktycznie nie jest źle, jak na produkt tej klasy. Konstrukcja w zamyśle też była dobra, ale po uproszczeniach zostało z niej tyle, ile widać. 39 złotych za taką jakość? Może nie najtaniej, ale jako tako.
Cool? Ranking DIY