Z okazji Dnia Dziecka.
Strzały pod Belwederem.
Fucha w warszawskich Łazienkach wpadła zupełnie niespodziewanie. W zasadzie nic wielkiego. Konserwacja oświetlenia w parku. Zasadniczo nie moja robota. Park ma własnego konserwatora. Ale wiecie jak to jest. Ktoś ma urlop, ktoś „elczteruje”, a ten na kogo liczyli, miał właśnie chrzciny w rodzinie i zapił czy jakoś tak. Po prostu życie.
Raczej nie jest to problem. Przepalona żarówka nie płacze i nie pisze w social mediach, jaki dziwny jest ten świat. Ale tak się złożyło, ze akurat stolica spodziewała się wizyty „kogoś ważnego”, kto miał oczywiście odwiedzić Belweder i podać łapę naszemu słońcu narodu i innej wierchuszce chcącej się pławić w międzynarodowej sławie.
A ponieważ tenże pałacyk przylega do Łazienek i niestety park widać z okien, to jak to w takich chwilach bywa, ktoś dostał małpiego rozumu. Na gwałt, na już, na szybko ma być wszystko tip-top.
Jak to nie ma komu robić? To brać zastępstwo!
Reszta to w zasadzie ten słyszał, tamten zna, tego poproszą to załatwi... I trafiło na mnie.
Takie szczęście w życiu. Jak tylko jest robota, to spada na mnie. Widocznie taki już los syna robotniczej rodziny.
Westchnąłem, podałem stawkę, dane do faktury, wziąłem torbę z gratami i drabinę. Reszta to w zasadzie spacerek po urokliwych alejkach pełnych upierdliwych wiewiórek nauczonych, że każdy w parku ma dla nich orzeszki, roszczeniowych pawi i łabędzi... Wiecie jak taki pierzasty kłąb waty może udziabać? Nie wiecie? Ja już wiem... W każdym razie jakoś spacer nie był specjalnie relaksujący.
Park w zasadzie był pusty. Dzień powszedni, pogoda taka sobie (przynajmniej nie padało), temperatura prawie pokojowa. Amatorów przechadzki, szczególnie o tej porze, nie było wielu. Jedynie w okolicach Pałacu na Wodzie kręciła się kolorowa gromadka. Jakiś event "cosplayerów" czy co. Kręcili się jacyś przebierańcy w domowej roboty kostiumach. Połowa robiła za popularnych superbohaterów. Samych Batmanów naliczyłem pięciu. Reszta udawała mniej znane postacie z popkultury. Główne zajęcia chyba się kończyły, bo towarzystwo zaczynało się rozchodzić po parku. Zupełnie mi nie przeszkadzali.
Załatwiłem latarenki przy Świątyni Sybilli zszedłem alejką przy Belwederze nad pobliski staw. W planach miałem przejście nad kanałek łączący Staw Belwederski ze Stawem Południowym. Wiecie, to ten na którym jest Teatr na Wyspie. Jakiś czas temu wystroili brzegu tego kanałku „kwiatowymi” latarniami. Dużo ich jest. Jednak dochodząc już do Stawu Belwederskiego, poczułem w żołądku, że zbliża się pora śniadaniowa. Mówcie co chcecie, ale śniadanie w robocie to święta rzecz.
Nad stawem stała przy alejce ławka. W sam raz, żeby przysiąść, odpocząć od ciężkiej torby i odstawić niewygodną drabinę.
Niestety ławka nie była pusta. Siedział na niej jeden facet i ćmił papierosa. Od razu uznałem, że to uczestnik tego eventu przebierańców. Zasadniczo chyba się przebrał za Amora, bo przynajmniej na to wskazywały białawe skrzydełka na placach i mały łuk z kołczanem leżący obok. No i był blondynem. Tyle cech wspólnych z pierwowzorem dojrzałem. Poza tym, był nieogolony, a kilkudniowy zarost nie wyglądał ani trochę elegancko, blond loki zmierzwione i w nieładzie. Poza tym miał na sobie pomięty i poplamiony prochowiec z dziurą na skrzydełka z tyłu i paskudne sztruksowe spodnie w brzydką kratę. Jedyne ustępstwo na rzecz greckiego stroju stanowiły niebieskie „crocsy”. W końcu prawie sandały...
Sam nie wiem, co mnie skłoniło, żeby podejść. Facet ewidentnie wyglądał na skacowanego i zniechęconego życiem. W zasadzie, gdyby miał w sobie odrobinę empatii, poszedł bym do następnej ławki. Jakoś jednak moje umiejętności społeczne dziś zawiodły i podszedłem do ławki zajętej przez uroczego przebierańca.
- Można?
Spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył na podeszwie coś, w co można wdepnąć, zmierzył wzrokiem, a potem westchnął, odwrócił się i wykonał nieokreślony gest ręką w sensie „a co mi tam”...
Zdjąłem torbę i odstawiłem drabinę. Usiadłem na ławce, sięgnąłem do torby i wyciągnąłem zawiniątko z kanapką. Sam robiłem. Dobry wiejski chleb, prawdziwe masło, posmarowana musztardą, w środku boczuś wędzony w szerokim pasku – szwagier wędził na działce i odpalił mi z pół kilo – ser, tylko gouda, ale świeża i smaczna. Porządna duża kanapka. Jedynie zielenina psuła męskie danie. Ale Anka upierała się, żebym miał zbilansowaną dietę. Tak do kanapki trafił pomidor, ogórek i liść sałaty. O ile mi, jako miłośnikowi ketchupu pomidor nie przeszkadzał, ogórek mogłem przeżyć, tak liść sałaty wywoływał jednak pewną niechęć. Uznałem jednak, że warto się poświęcić.
Wciągnąłem w nozdrza zapach i ugryzłem porządny kęs.
Siedzieliśmy na ławce, ja jadłem kanapkę, a facet od czasu do czasu pociągał swojego „fajka”, choć prawdę mówiąc, doszedł już prawie do filtra. W końcu skończyła się kanapka, ale żołądek zrobił się pełny. Sięgnąłem po mały termos z herbatą i nalałem sobie gorącego napoju w kubek od termosu.
Facet w tym czasie pożegnał się ze swoim petem, wysyłając go pstryknięciem w daleką podróż na drugą stronę alejki, a po chwili westchnął i sięgnął do kieszeni, żeby za chwilę zaciągnąć się dymem z nowego.
I tak sobie siedzieliśmy i kompletowaliśmy widok. Staw z brązową wodą, nad nim zielone habazie, i kilka kaczek obrażonych, że nikt nie rzuca im chleba. Na wzniesieniu spomiędzy drzew wyłania się jasna bryła Świątyni Sybilli. Rezydencja Słońca Narodu, nie psuje widoku, po bez skręcenia głowy jej nie widać. Sama natura.
- Po co to wszystko?
Facet rzucił pytanie gdzieś w stronę wszechświata. Ten jednak nie raczył udzielić odpowiedzi. Zanim pomyślałem wyrwało mi się...
- Hmm?
- Po co to wszystko? Po co robić to co ci każą? Jaki jest tego sens?
Pytanie istotnie miało sens. Zrozumiałem, że pyta ogólnie, a nie konkretnie o moją aktualną sytuację. Zastanowiłem się.
- Pewnie dla zachowania porządku... Czy tam równowagi.
Facet gapił się w powierzchnię stawu jakby złota kaczka robiła tam striptiz.
- A po co komu ten porządek? Przecież to wszystko się zmienia. Po co trwać ciągle przy tym samym?
- Niektórzy lubią jak działa się z ustalonymi regułami. W pewnym sensie procedury są potrzebne każdemu. Dużo ułatwiają.
Napiłem się herbaty z kubka. Facet oderwał na chwilę wzrok od stawu i spojrzał na mnie z mieszaniną ciekawości i obojętności. Potem wrócił do szukania ryb w brudnej wodzie.
- A co jak zmieniają się okoliczności? Jeżeli procedury przestają działać? Jeśli działanie traci sens?
Wzruszyłem ramionami.
- Szefowie zwykle robią jedną z dwóch rzeczy. Ci mądrzejsi po prostu dostosowują się do sytuacji i zmieniają strategię.
Milczenie trwało chwilę. Zaciągnął się dymem. Po chwili odezwał się znowu.
- A co z tymi niemądrymi?
Zerknąłem szybko w stronę Belwederu. Pewnie zupełnie bez związku.
- Tym jest trudno zrozumieć, że rzeczy się zmieniają. Nie rozumieją na czym polega mechanizm zmian, ale wierzą, że trzeba się trzymać starych procedur aż zaczną znów działać. W końcu dla nich, wcześniej działały...
Facet zaciągnął się tak mocno, że czubek papierosa zrobił się prawie żółty, a sam papieros mocno się skrócił, zostawiając długi wałek popiołu, który zaraz opadł na ziemię. Wydmuchał dym i przeniósł wzrok na świątynię widoczną na górce.
- Lubię to miejsce. Może i jest nowe, ale ma coś w sobie. Taki tu spokój...
Też przez chwilę popatrzyłem na jasny budyneczek.
- Założyciele chcieli, by kojarzyło się z idyllą dawnej Grecji. Wie, pan. Kolebka cywilizacji, źródło inspiracji...
- Gówno tam, nie kolebka. Był pan w Grecji?
- Niestety, nie złożyło się. Ale chciałbym kiedyś pojechać...
Skrzywił się.
- Ja byłem. Długo byłem. Tak naprawdę jest to miejsce mocno przereklamowane. W każdym razie nie polecam.
- Znajomy sobie chwalił...
- Znajomy... Wie pan jak w upalne lato śmierdzi stajnia osłów? I ludzie.. Zazdrośni, leniwi... Ech... Zresztą przez nich w tej robocie tkwię...
- A można spytać o branżę?
Popatrzył na mnie niechętnym wzrokiem i za chwilę znów podziwiał tatarak.
- Powiedzmy, terapie dla par...
Zawód jak zawód. Miało to sens. Pewnie się facet nasłuchał różnych brudów...
- Nie łatwa branża.
- Taaa. Teraz to kompletnie nie ma sensu. Widzisz pan te strzały – wskazał na łuk na ławce – dwadzieścia lat miłości po trafieniu. Weźmy takie średniowiecze. Ludzie się żenili jak byli młodzi, trafienie i dwadzieścia lat miłości. Akurat odchowali dziatwę i umierali szczęśliwie zakochani w wieku czterdziestu lat... A teraz? Tindery, srery. Wszyscy chcą się tylko bzykać, miłości nikt nie potrzebuje. A jak już, trafisz kogoś strzałą w serce bo młody, dwadzieścia lat – ledwo dobije do czterdziestu już po miłości. A jak nie ma miłości, to jest nienawiść. Bo za wszystko trzeba zapłacić. I znów dwadzieścia lat nienawiści, a tu nawet emerytury jeszcze nie ma. To ludziom zostaje po nienawiści? Obojętność. Zwykła, nudna, tępa obojętność i tak potrafią jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat ciągnąć. I co? Mam umawiać wizyty ponowne? A co z młodymi? Przecież ludzi przybywa... Kiedy mam się wyrobić? Robota już dawno dla mnie sensu nie ma.
W sumie rozumiałem sens jego słów. Sam też kiedyś miałem beznadziejną robotę.
- Można się przebranżowić. Zmienić pracę.
- Taaa... Jakby to takie proste było...
Dolałem sobie herbaty do kubka. Kończyła się. Termos był mały.
- Dla każdego jest to trudne. Czasem najtrudniejsze jest zrozumienie, że to od nas zależy zmiana w naszym życiu. Strach przed zmianą i porzuceniem dotychczasowej pracy dotyka wielu. Boimy się czy znajdziemy nową, co będzie z nami, czy będzie lepiej czy nie. Czasem musimy po prostu zostawić za sobą przeszłość i żyć dalej. Pana znajomi nie zmienili nigdy pracy?
Skrzywił się...
- Zmienili. Szef przeszedł do konkurencji i nawet się wysoko ustawił, nawet najmłodszego syna wciągnął i teraz prowadzą niezłą korporację. Kumpel co mi ten łuk zmajstrował, poszedł do jakiejś amerykańskiej firmy. Jakieś telefony robi czy komputery uczy myśleć... Zawsze miał hopla na punkcie ożywiania przedmiotów. Ale on zawsze był zdolny... A jaką żonę sobie znalazł... Istna bogini, robi teraz w modzie i kosmetykach. Mają z tego niezły pieniądz. Inny otworzył firmę kurierską. Ale mój kumpel Bachus, ten to zawsze się umie ustawić. Robi imprezy dla znanych celebrytów... Ma powodzenie... Ale co ja mogę? Będę tkwił w tej robocie po wieki...
Pociągnąłem kolejny łyk herbaty. Stygła już.
- Klienci odpływają, bo nie zaspokajają swoich potrzeb. W takim wypadku należy zastanowić się nad ich nowymi potrzebami. Rozszerzyć ofertę, odejść od starej strategii. Zaoferować im to co czego szukają. Choć rozumiem, że trudno czasem odejść od czegoś, co robiło się długo i włożyło w to sporo pracy.
Facet popatrzył na swojego, bardzo już krótkiego papierosa. Z obojętną miną pstryknął palcami posyłając go w ślad za poprzednim. Nie ładnie tak śmiecić.
- Ja w swoją włożyłem naprawdę dużo pracy. Chciałem, by ludzie się kochali. Rozumieli. Ale już nie chcecie się kochać. Zapomnieliście jak to jest. A może już nie chcecie się poświęcać dla innych.
Pokiwałem głową.
- Miłość jest trudna i ciężka. Wymaga troski o innego człowieka i poświęcania mu uwagi. W dzisiejszych czasach ludzie skupiają się na sobie. Może to przez ten pośpiech, może to wina telewizji?
Zerknął na mnie.
- Ciekawe. A co takiego jest w tych ruchomych obrazkach, że każe skupiać się na sobie?
Trudne pytanie. Upiłem kolejny łyk herbaty.
- Moim zdaniem, za dużo złych informacji. Kiedyś człowiek znał siebie, rodzinę, znajomych. Dziś dowiadujemy się, że na drugim końcu świata, ktoś komuś w łeb dał. Ktoś kogoś zabił. Wybuchła wojna. Tu gwałt, tam oszustwo. A świat jest wielki. I nagle okazuje się, że taki człowiek jak my, musi się martwić o biednych, o wykorzystywanych, o planetę, o prawa kobiet do chodzenia bez stanika, o bite dzieci z końca kraju. Za dużo tego. Widzimy jaki świat jest zły i nawet jeśli to zło jest tylko ułamkiem tego co się dzieje na świecie, to i tak jest go za dużo dla takiego zwykłego człowieka. No bo jak sobie poradzić z tym wszystkim? Nie możemy pomóc wszystkim. Boimy się o to co spotka nas lub naszych bliskich. Chcemy się przed tym bronić.
Facet patrzył na mnie z zainteresowaniem.
- A jak się bronić przed czymś co człowieka przerasta?
- Jako terapeuta wie, pan o mechanizmach obronnych pewnie więcej ode mnie. Ale najpopularniejszym wyborem będzie zwykle obojętność. Jako ludzie potrafimy świetnie ignorować to, co nam nie pasuje. Skoro odrzucamy świat, zostajemy sami. A skoro czujemy się samotni, skupiamy się na sobie. Na swoich potrzebach. Do tego strach.
- Strach?
- Skoro wiemy tak wiele o wszystkim co złe, boimy się że dotknie to nas lub co gorsza kogoś, kogo kochamy. Ludzie mogą wytrzymać wiele zadanych im ciosów, ale krzywda kogoś, kogo kochamy i nie możemy ochronić, boli nas o wiele więcej. Wiemy, że nie obronimy się przed czymś takim. Ergo, lepiej jest nie kochać nikogo. Mniejsze ryzyko, mniejszy strach. A strachu nie lubimy.
- Czyli uważasz, że ze strachu przed utratą bliskich, ludzie nie chcą już kochać?
- Myślę, że chcą kochać – Dopiłem ostatni łyk z kubka – Ale boją się bólu jaki może to przynieść. Zwykle strach przed bólem lub stratą jest większy, niż sam ból. Bardziej boimy się, że spotka nas kara, niż samej kary.
Pomyślałem o Ance. Spotykaliśmy się od paru miesięcy, ale ostatnio coś nie grało jak wcześniej. Szybko przypomniałem sobie jak wyglądała nasz znajomość.
- Kiedy spotkamy kogoś, kto faktycznie nas poruszy i czujemy, że staje się nam bliski, zaczynami się bać, że to nas dotknie bardziej niż wcześniej. Opadają emocje, pojawiają się wątpliwości, strach. Myślę, że zaczynamy odruchowo się oddalać od siebie. Początkowo małe różnice, zmieniamy w problemy, problemy w kłótnie, a potem się odpychamy. Pozostaje nam tylko uczucie straty i niespełnienia, ale unikamy bólu.
- Interesujące. Odrzucać wspaniałą nagrodę, żeby nam ktoś jej nie odebrał. Nie sądzisz, że to dziwne zachowanie?
- Ludzie nie znają przyszłości. Możemy ją tylko przewidywać. A gdy dowiadujemy się, że wokół nas co chwilę ktoś coś traci, wydaje nam się, że my też stracimy to co jest dla nas cenne. Dla wielu to straszne uczucie. Wyrywamy sobie dziurę w duszy, by ktoś nam jej nie zrobił.
- No tak, ale zawsze zostaje pustka. Lubicie czuć się puści?
Wzruszyłem ramionami.
- Można próbować zapełnić pustkę czymś mniej wartościowym, co i tak szybko znika. Mała wartość, mała strata. Emocje, namiętność, hormony. Ersatze wielkich uczuć. Szybko przychodzą, szybko znikają. Myślę, że się sprawdza, a przynajmniej daje chwilową ulgę. Skoro zbudowaliśmy na tym całą nową kulturę życia bez miłości.
- Czyli ludzie dziś będą woleli prymitywną namiętność i szybki seks?
- Prawo ekonomii. To co gorsze wypiera to co lepsze. Poza tym, skoro tak wielu wokół, wybiera taki model życia, wydaje się nam, że jest to model słuszny. Ludzie zawsze chcieli być częścią większej grupy. Lubimy być po stronie zwycięzców.
- I tak już będzie zawsze? Odrzucicie miłość na wieki, dla prostej namiętności, bez zobowiązań, dla prymitywnego zaspokajania potrzeb seksualnych?
Westchnąłem. Wytrząsnąłem resztki herbaty z kubka i zamknąłem termos. Schowałem go torby.
Dało mi to chwilę na zastanowienie się.
- Ludzie nie lubią stałości. Lubimy się zmieniać. Pewnie przez jakiś czas będzie nam to wystarczać. Ale jednak cenimy sobie miłość. Idziemy do teatru oglądać „Romeo i Julia” po raz enty, czytamy romanse, słuchamy opowieści o kochających się ludziach, o wielkich czynach popełnionych dla miłości. Chcemy kochać i pożądamy miłości. Ale potrzebujemy nauczyć się jak radzić sobie ze strachem, że możemy miłość stracić. A to wymaga czasu.
- Czyli jest nadzieja?
- Nadzieja jest zawsze. Czy to nie ją Pandora zostawiła sobie na koniec?
- Elpis... W sumie faktycznie dawno o niej nie myślałem. Ale wracając, czy naprawdę ludziom wystarczy zwykły seks, jako zamiennik miłości?
Przez myśl przebiegły mi moje własne przygody w sypialni.
- Raczej nie. Ale tego się spodziewają. Mają nadzieję, że wystarczy. Wszak seks kojarzy im się z przyjemnością i uniesieniem. Wydaje nam się, że każda przygoda przyniesie nam taką nagrodę.
- A przynosi?
- Zwykle nie. Początkowo są emocje, nowość, ale potem robi się z tego tylko inna wersja zapasów. Głupie ruchy, macanki, do tego brak umiejętności. Facet myśli, że jak połomocze, to wielki z niego Casanova, a Kobieta myśl, że jak się położy plackiem i pojęczy to poczuje orgazm stulecia. Mało kto umie coś więcej.
- A gdyby umiał? Gdyby człowiek mógł się stać, na powiedzmy dwadzieścia lat, wspaniałym, namiętnym kochankiem i czerpać z każdego zbliżenia pełnię doznań?
- Dla wielu byłby to pewnie atrakcyjny zamiennik. Lubimy jak łatwo nam przychodzą nagrody o które się staramy.
- Ciekawe.
- Tylko co z kosztem? - Dodałem. - Skoro bez wysiłku, to za jaką cenę? Czy nie wspominałeś, że za wszystko trzeba płacić?
- Owszem. Zawsze jest cena. Ale przeciwieństwem namiętnej miłości, jest impotencja… A na to są już lekarstwa. Koszt można przenieść. Na przykład na zdrowie…
- To fakt. Ludzie nie cenią sobie zdrowia, póki go nie stracą.
Facet zapatrzył się w dal i kilka kolejnych minut siedzieliśmy, patrząc się na staw i dwie kaczki, które najwyraźniej pobiły się o jakiś patyk na wodzie. Starcie było krótkie, a przegrany odleciał.
- Dziękuję za rozmowę – Facet, poderwał się z ławki i obciągnął prochowiec. Dziwne, ale skrzydełka na plecach mu się poruszyły. Pewnie sprężyna w płaszczu. Gdzieś widziałem takie mechanizmy.
- Muszę lecieć. Naprawdę miło się z panem gawędziło. - Kiwnął mi głową i poszedł w stronę Teatru na Wodzie. Zauważyłem, że zostawił na ławce swój rekwizyt.
- Przepraszam! Zapomniał pan! - Wskazałem na pozostawione eksponaty, łuk i kołczan z dwoma strzałami.
Obejrzał się i uśmiechnął.
- Weź pan sobie. Mnie nie będą potrzebne. Zmieniam branżę. Będę używał innych.
Kiwną mi głową i poszedł. Popatrzyłem na staw. No to sobie pogadałem z nawiedzonym menelem. Ale w sumie, było całkiem miło.
Wzruszyłem ramionami i sięgnąłem po zostawiony łuk. Myślałem, że jest z jakiejś żywicy, bo wyglądał jak zrobiony ze szkła. Ale w dotyku był zaskakująco lekki, miałem wrażenie jakbym trzymał patyk z waty. Postukałem w ławkę. Mocne i twarde jak stal. Dziwny materiał. Cięciwa wykonana z jakiejś struny chyba, bo była cienka i mieniła się złotem. Ciekawe. Odłożyłem łuk i sięgnąłem po kołczan. Był ze skóry, też bardzo dziwnej. Była srebrzysta i nie wyglądała na malowaną. Wytłoczony wzór drobnych łusek... Nie, to były łuski. Skóra z węża? Nie wiem. Wyjąłem strzały. Wyglądały jakby były zrobione ze szkła, ale w dotyku też przypominały watę. Niemal niematerialne. A zamiast grotu, miały czerwono lśniący kamień. Rubin? Odlew z żywicy? Szkło? W środku kamieni coś migotało.
Przełknąłem ślinę. Dziwne podejrzenie zaczęło kiełkować mi w głowie. Obejrzałem się za facetem. Nie zobaczyłem go. Katem oka coś mignęło między drzewami. Coś przeleciało za koronami drzew, coś dużego z białymi skrzydłami. Łabędź. To musiał być łabędź. Tak... to był łabędź.
Zebrałem nowy nabytek i wstałem. Wystarczyła trytytka, łuk z kołczanem przypiąłem do torby. Drabina na ramię i czas wracać do roboty. Dziwne, że nikt nie zwrócił uwagi na elektryka z łukiem...
Jakiś czas później przechodziłem koło Pałacu na Wodzie. Na postumentach stały tu antyczne rzeźby. Jedną pamiętałem. Przedstawiała Amorka... Małego cherubinka z łukiem i strzałami. Tak, był tu … Kiedyś. Teraz postument był pusty. Pewnie zabrali rzeźbę do konserwacji.
Wróciłem do domu. Anka już była. Oglądała serial. Nawet się nie obejrzała jak wchodziłem.
- Obiad masz w kuchni na stole – Rzuciła obojętnie.
- Też cię kocham...
Postawiłem torbę i dotknąłem kołczanu ze strzałami. Jak ten gość mówił? Dwadzieścia lat prawdziwej miłości. Gwarantowanej miłości. Dwie strzały spod Belwederu. Dwie osoby.
Prawdziwa miłość, bez wysiłku, bez starania się. To mogło być takie łatwe. Ale czy byłoby warte? Ile warte jest coś co dostajemy bez wysiłku? Czy tego chcemy? Czy wolno mi podjąć decyzję samemu? A potem co? Dwadzieścia lat nienawiści. Za wszystko się płaci. Czy to będzie tego warte? Czy miłość będzie warta takiej ceny? A może trzeba za nią zapłacić inaczej? Zamiast raz, za trochę, płacić stale, przez całe życie? To może być ciężkie i kosztowne. Ale możemy mieć ją natychmiast, na dwadzieścia lat. A co za dwadzieścia lat? Dożyjemy? Ryzykować czy nie?
Tak... to trudne pytanie.
Odpowiem sobie później. Najpierw zjem obiad.
END.

![[Tytuł]: Konserwacja oświetlenia w Łazienkach przed ważną wizytą - Strzały pod Belwederem [Tytuł]: Konserwacja oświetlenia w Łazienkach przed ważną wizytą - Strzały pod Belwederem](https://obrazki.elektroda.pl/2869913300_1685635521_thumb.jpg)
Strzały pod Belwederem.
Fucha w warszawskich Łazienkach wpadła zupełnie niespodziewanie. W zasadzie nic wielkiego. Konserwacja oświetlenia w parku. Zasadniczo nie moja robota. Park ma własnego konserwatora. Ale wiecie jak to jest. Ktoś ma urlop, ktoś „elczteruje”, a ten na kogo liczyli, miał właśnie chrzciny w rodzinie i zapił czy jakoś tak. Po prostu życie.
Raczej nie jest to problem. Przepalona żarówka nie płacze i nie pisze w social mediach, jaki dziwny jest ten świat. Ale tak się złożyło, ze akurat stolica spodziewała się wizyty „kogoś ważnego”, kto miał oczywiście odwiedzić Belweder i podać łapę naszemu słońcu narodu i innej wierchuszce chcącej się pławić w międzynarodowej sławie.
A ponieważ tenże pałacyk przylega do Łazienek i niestety park widać z okien, to jak to w takich chwilach bywa, ktoś dostał małpiego rozumu. Na gwałt, na już, na szybko ma być wszystko tip-top.
Jak to nie ma komu robić? To brać zastępstwo!
Reszta to w zasadzie ten słyszał, tamten zna, tego poproszą to załatwi... I trafiło na mnie.
Takie szczęście w życiu. Jak tylko jest robota, to spada na mnie. Widocznie taki już los syna robotniczej rodziny.
Westchnąłem, podałem stawkę, dane do faktury, wziąłem torbę z gratami i drabinę. Reszta to w zasadzie spacerek po urokliwych alejkach pełnych upierdliwych wiewiórek nauczonych, że każdy w parku ma dla nich orzeszki, roszczeniowych pawi i łabędzi... Wiecie jak taki pierzasty kłąb waty może udziabać? Nie wiecie? Ja już wiem... W każdym razie jakoś spacer nie był specjalnie relaksujący.
Park w zasadzie był pusty. Dzień powszedni, pogoda taka sobie (przynajmniej nie padało), temperatura prawie pokojowa. Amatorów przechadzki, szczególnie o tej porze, nie było wielu. Jedynie w okolicach Pałacu na Wodzie kręciła się kolorowa gromadka. Jakiś event "cosplayerów" czy co. Kręcili się jacyś przebierańcy w domowej roboty kostiumach. Połowa robiła za popularnych superbohaterów. Samych Batmanów naliczyłem pięciu. Reszta udawała mniej znane postacie z popkultury. Główne zajęcia chyba się kończyły, bo towarzystwo zaczynało się rozchodzić po parku. Zupełnie mi nie przeszkadzali.
Załatwiłem latarenki przy Świątyni Sybilli zszedłem alejką przy Belwederze nad pobliski staw. W planach miałem przejście nad kanałek łączący Staw Belwederski ze Stawem Południowym. Wiecie, to ten na którym jest Teatr na Wyspie. Jakiś czas temu wystroili brzegu tego kanałku „kwiatowymi” latarniami. Dużo ich jest. Jednak dochodząc już do Stawu Belwederskiego, poczułem w żołądku, że zbliża się pora śniadaniowa. Mówcie co chcecie, ale śniadanie w robocie to święta rzecz.
Nad stawem stała przy alejce ławka. W sam raz, żeby przysiąść, odpocząć od ciężkiej torby i odstawić niewygodną drabinę.
Niestety ławka nie była pusta. Siedział na niej jeden facet i ćmił papierosa. Od razu uznałem, że to uczestnik tego eventu przebierańców. Zasadniczo chyba się przebrał za Amora, bo przynajmniej na to wskazywały białawe skrzydełka na placach i mały łuk z kołczanem leżący obok. No i był blondynem. Tyle cech wspólnych z pierwowzorem dojrzałem. Poza tym, był nieogolony, a kilkudniowy zarost nie wyglądał ani trochę elegancko, blond loki zmierzwione i w nieładzie. Poza tym miał na sobie pomięty i poplamiony prochowiec z dziurą na skrzydełka z tyłu i paskudne sztruksowe spodnie w brzydką kratę. Jedyne ustępstwo na rzecz greckiego stroju stanowiły niebieskie „crocsy”. W końcu prawie sandały...
Sam nie wiem, co mnie skłoniło, żeby podejść. Facet ewidentnie wyglądał na skacowanego i zniechęconego życiem. W zasadzie, gdyby miał w sobie odrobinę empatii, poszedł bym do następnej ławki. Jakoś jednak moje umiejętności społeczne dziś zawiodły i podszedłem do ławki zajętej przez uroczego przebierańca.
- Można?
Spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył na podeszwie coś, w co można wdepnąć, zmierzył wzrokiem, a potem westchnął, odwrócił się i wykonał nieokreślony gest ręką w sensie „a co mi tam”...
Zdjąłem torbę i odstawiłem drabinę. Usiadłem na ławce, sięgnąłem do torby i wyciągnąłem zawiniątko z kanapką. Sam robiłem. Dobry wiejski chleb, prawdziwe masło, posmarowana musztardą, w środku boczuś wędzony w szerokim pasku – szwagier wędził na działce i odpalił mi z pół kilo – ser, tylko gouda, ale świeża i smaczna. Porządna duża kanapka. Jedynie zielenina psuła męskie danie. Ale Anka upierała się, żebym miał zbilansowaną dietę. Tak do kanapki trafił pomidor, ogórek i liść sałaty. O ile mi, jako miłośnikowi ketchupu pomidor nie przeszkadzał, ogórek mogłem przeżyć, tak liść sałaty wywoływał jednak pewną niechęć. Uznałem jednak, że warto się poświęcić.
Wciągnąłem w nozdrza zapach i ugryzłem porządny kęs.
Siedzieliśmy na ławce, ja jadłem kanapkę, a facet od czasu do czasu pociągał swojego „fajka”, choć prawdę mówiąc, doszedł już prawie do filtra. W końcu skończyła się kanapka, ale żołądek zrobił się pełny. Sięgnąłem po mały termos z herbatą i nalałem sobie gorącego napoju w kubek od termosu.
Facet w tym czasie pożegnał się ze swoim petem, wysyłając go pstryknięciem w daleką podróż na drugą stronę alejki, a po chwili westchnął i sięgnął do kieszeni, żeby za chwilę zaciągnąć się dymem z nowego.
I tak sobie siedzieliśmy i kompletowaliśmy widok. Staw z brązową wodą, nad nim zielone habazie, i kilka kaczek obrażonych, że nikt nie rzuca im chleba. Na wzniesieniu spomiędzy drzew wyłania się jasna bryła Świątyni Sybilli. Rezydencja Słońca Narodu, nie psuje widoku, po bez skręcenia głowy jej nie widać. Sama natura.
- Po co to wszystko?
Facet rzucił pytanie gdzieś w stronę wszechświata. Ten jednak nie raczył udzielić odpowiedzi. Zanim pomyślałem wyrwało mi się...
- Hmm?
- Po co to wszystko? Po co robić to co ci każą? Jaki jest tego sens?
Pytanie istotnie miało sens. Zrozumiałem, że pyta ogólnie, a nie konkretnie o moją aktualną sytuację. Zastanowiłem się.
- Pewnie dla zachowania porządku... Czy tam równowagi.
Facet gapił się w powierzchnię stawu jakby złota kaczka robiła tam striptiz.
- A po co komu ten porządek? Przecież to wszystko się zmienia. Po co trwać ciągle przy tym samym?
- Niektórzy lubią jak działa się z ustalonymi regułami. W pewnym sensie procedury są potrzebne każdemu. Dużo ułatwiają.
Napiłem się herbaty z kubka. Facet oderwał na chwilę wzrok od stawu i spojrzał na mnie z mieszaniną ciekawości i obojętności. Potem wrócił do szukania ryb w brudnej wodzie.
- A co jak zmieniają się okoliczności? Jeżeli procedury przestają działać? Jeśli działanie traci sens?
Wzruszyłem ramionami.
- Szefowie zwykle robią jedną z dwóch rzeczy. Ci mądrzejsi po prostu dostosowują się do sytuacji i zmieniają strategię.
Milczenie trwało chwilę. Zaciągnął się dymem. Po chwili odezwał się znowu.
- A co z tymi niemądrymi?
Zerknąłem szybko w stronę Belwederu. Pewnie zupełnie bez związku.
- Tym jest trudno zrozumieć, że rzeczy się zmieniają. Nie rozumieją na czym polega mechanizm zmian, ale wierzą, że trzeba się trzymać starych procedur aż zaczną znów działać. W końcu dla nich, wcześniej działały...
Facet zaciągnął się tak mocno, że czubek papierosa zrobił się prawie żółty, a sam papieros mocno się skrócił, zostawiając długi wałek popiołu, który zaraz opadł na ziemię. Wydmuchał dym i przeniósł wzrok na świątynię widoczną na górce.
- Lubię to miejsce. Może i jest nowe, ale ma coś w sobie. Taki tu spokój...
Też przez chwilę popatrzyłem na jasny budyneczek.
- Założyciele chcieli, by kojarzyło się z idyllą dawnej Grecji. Wie, pan. Kolebka cywilizacji, źródło inspiracji...
- Gówno tam, nie kolebka. Był pan w Grecji?
- Niestety, nie złożyło się. Ale chciałbym kiedyś pojechać...
Skrzywił się.
- Ja byłem. Długo byłem. Tak naprawdę jest to miejsce mocno przereklamowane. W każdym razie nie polecam.
- Znajomy sobie chwalił...
- Znajomy... Wie pan jak w upalne lato śmierdzi stajnia osłów? I ludzie.. Zazdrośni, leniwi... Ech... Zresztą przez nich w tej robocie tkwię...
- A można spytać o branżę?
Popatrzył na mnie niechętnym wzrokiem i za chwilę znów podziwiał tatarak.
- Powiedzmy, terapie dla par...
Zawód jak zawód. Miało to sens. Pewnie się facet nasłuchał różnych brudów...
- Nie łatwa branża.
- Taaa. Teraz to kompletnie nie ma sensu. Widzisz pan te strzały – wskazał na łuk na ławce – dwadzieścia lat miłości po trafieniu. Weźmy takie średniowiecze. Ludzie się żenili jak byli młodzi, trafienie i dwadzieścia lat miłości. Akurat odchowali dziatwę i umierali szczęśliwie zakochani w wieku czterdziestu lat... A teraz? Tindery, srery. Wszyscy chcą się tylko bzykać, miłości nikt nie potrzebuje. A jak już, trafisz kogoś strzałą w serce bo młody, dwadzieścia lat – ledwo dobije do czterdziestu już po miłości. A jak nie ma miłości, to jest nienawiść. Bo za wszystko trzeba zapłacić. I znów dwadzieścia lat nienawiści, a tu nawet emerytury jeszcze nie ma. To ludziom zostaje po nienawiści? Obojętność. Zwykła, nudna, tępa obojętność i tak potrafią jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat ciągnąć. I co? Mam umawiać wizyty ponowne? A co z młodymi? Przecież ludzi przybywa... Kiedy mam się wyrobić? Robota już dawno dla mnie sensu nie ma.
W sumie rozumiałem sens jego słów. Sam też kiedyś miałem beznadziejną robotę.
- Można się przebranżowić. Zmienić pracę.
- Taaa... Jakby to takie proste było...
Dolałem sobie herbaty do kubka. Kończyła się. Termos był mały.
- Dla każdego jest to trudne. Czasem najtrudniejsze jest zrozumienie, że to od nas zależy zmiana w naszym życiu. Strach przed zmianą i porzuceniem dotychczasowej pracy dotyka wielu. Boimy się czy znajdziemy nową, co będzie z nami, czy będzie lepiej czy nie. Czasem musimy po prostu zostawić za sobą przeszłość i żyć dalej. Pana znajomi nie zmienili nigdy pracy?
Skrzywił się...
- Zmienili. Szef przeszedł do konkurencji i nawet się wysoko ustawił, nawet najmłodszego syna wciągnął i teraz prowadzą niezłą korporację. Kumpel co mi ten łuk zmajstrował, poszedł do jakiejś amerykańskiej firmy. Jakieś telefony robi czy komputery uczy myśleć... Zawsze miał hopla na punkcie ożywiania przedmiotów. Ale on zawsze był zdolny... A jaką żonę sobie znalazł... Istna bogini, robi teraz w modzie i kosmetykach. Mają z tego niezły pieniądz. Inny otworzył firmę kurierską. Ale mój kumpel Bachus, ten to zawsze się umie ustawić. Robi imprezy dla znanych celebrytów... Ma powodzenie... Ale co ja mogę? Będę tkwił w tej robocie po wieki...
Pociągnąłem kolejny łyk herbaty. Stygła już.
- Klienci odpływają, bo nie zaspokajają swoich potrzeb. W takim wypadku należy zastanowić się nad ich nowymi potrzebami. Rozszerzyć ofertę, odejść od starej strategii. Zaoferować im to co czego szukają. Choć rozumiem, że trudno czasem odejść od czegoś, co robiło się długo i włożyło w to sporo pracy.
Facet popatrzył na swojego, bardzo już krótkiego papierosa. Z obojętną miną pstryknął palcami posyłając go w ślad za poprzednim. Nie ładnie tak śmiecić.
- Ja w swoją włożyłem naprawdę dużo pracy. Chciałem, by ludzie się kochali. Rozumieli. Ale już nie chcecie się kochać. Zapomnieliście jak to jest. A może już nie chcecie się poświęcać dla innych.
Pokiwałem głową.
- Miłość jest trudna i ciężka. Wymaga troski o innego człowieka i poświęcania mu uwagi. W dzisiejszych czasach ludzie skupiają się na sobie. Może to przez ten pośpiech, może to wina telewizji?
Zerknął na mnie.
- Ciekawe. A co takiego jest w tych ruchomych obrazkach, że każe skupiać się na sobie?
Trudne pytanie. Upiłem kolejny łyk herbaty.
- Moim zdaniem, za dużo złych informacji. Kiedyś człowiek znał siebie, rodzinę, znajomych. Dziś dowiadujemy się, że na drugim końcu świata, ktoś komuś w łeb dał. Ktoś kogoś zabił. Wybuchła wojna. Tu gwałt, tam oszustwo. A świat jest wielki. I nagle okazuje się, że taki człowiek jak my, musi się martwić o biednych, o wykorzystywanych, o planetę, o prawa kobiet do chodzenia bez stanika, o bite dzieci z końca kraju. Za dużo tego. Widzimy jaki świat jest zły i nawet jeśli to zło jest tylko ułamkiem tego co się dzieje na świecie, to i tak jest go za dużo dla takiego zwykłego człowieka. No bo jak sobie poradzić z tym wszystkim? Nie możemy pomóc wszystkim. Boimy się o to co spotka nas lub naszych bliskich. Chcemy się przed tym bronić.
Facet patrzył na mnie z zainteresowaniem.
- A jak się bronić przed czymś co człowieka przerasta?
- Jako terapeuta wie, pan o mechanizmach obronnych pewnie więcej ode mnie. Ale najpopularniejszym wyborem będzie zwykle obojętność. Jako ludzie potrafimy świetnie ignorować to, co nam nie pasuje. Skoro odrzucamy świat, zostajemy sami. A skoro czujemy się samotni, skupiamy się na sobie. Na swoich potrzebach. Do tego strach.
- Strach?
- Skoro wiemy tak wiele o wszystkim co złe, boimy się że dotknie to nas lub co gorsza kogoś, kogo kochamy. Ludzie mogą wytrzymać wiele zadanych im ciosów, ale krzywda kogoś, kogo kochamy i nie możemy ochronić, boli nas o wiele więcej. Wiemy, że nie obronimy się przed czymś takim. Ergo, lepiej jest nie kochać nikogo. Mniejsze ryzyko, mniejszy strach. A strachu nie lubimy.
- Czyli uważasz, że ze strachu przed utratą bliskich, ludzie nie chcą już kochać?
- Myślę, że chcą kochać – Dopiłem ostatni łyk z kubka – Ale boją się bólu jaki może to przynieść. Zwykle strach przed bólem lub stratą jest większy, niż sam ból. Bardziej boimy się, że spotka nas kara, niż samej kary.
Pomyślałem o Ance. Spotykaliśmy się od paru miesięcy, ale ostatnio coś nie grało jak wcześniej. Szybko przypomniałem sobie jak wyglądała nasz znajomość.
- Kiedy spotkamy kogoś, kto faktycznie nas poruszy i czujemy, że staje się nam bliski, zaczynami się bać, że to nas dotknie bardziej niż wcześniej. Opadają emocje, pojawiają się wątpliwości, strach. Myślę, że zaczynamy odruchowo się oddalać od siebie. Początkowo małe różnice, zmieniamy w problemy, problemy w kłótnie, a potem się odpychamy. Pozostaje nam tylko uczucie straty i niespełnienia, ale unikamy bólu.
- Interesujące. Odrzucać wspaniałą nagrodę, żeby nam ktoś jej nie odebrał. Nie sądzisz, że to dziwne zachowanie?
- Ludzie nie znają przyszłości. Możemy ją tylko przewidywać. A gdy dowiadujemy się, że wokół nas co chwilę ktoś coś traci, wydaje nam się, że my też stracimy to co jest dla nas cenne. Dla wielu to straszne uczucie. Wyrywamy sobie dziurę w duszy, by ktoś nam jej nie zrobił.
- No tak, ale zawsze zostaje pustka. Lubicie czuć się puści?
Wzruszyłem ramionami.
- Można próbować zapełnić pustkę czymś mniej wartościowym, co i tak szybko znika. Mała wartość, mała strata. Emocje, namiętność, hormony. Ersatze wielkich uczuć. Szybko przychodzą, szybko znikają. Myślę, że się sprawdza, a przynajmniej daje chwilową ulgę. Skoro zbudowaliśmy na tym całą nową kulturę życia bez miłości.
- Czyli ludzie dziś będą woleli prymitywną namiętność i szybki seks?
- Prawo ekonomii. To co gorsze wypiera to co lepsze. Poza tym, skoro tak wielu wokół, wybiera taki model życia, wydaje się nam, że jest to model słuszny. Ludzie zawsze chcieli być częścią większej grupy. Lubimy być po stronie zwycięzców.
- I tak już będzie zawsze? Odrzucicie miłość na wieki, dla prostej namiętności, bez zobowiązań, dla prymitywnego zaspokajania potrzeb seksualnych?
Westchnąłem. Wytrząsnąłem resztki herbaty z kubka i zamknąłem termos. Schowałem go torby.
Dało mi to chwilę na zastanowienie się.
- Ludzie nie lubią stałości. Lubimy się zmieniać. Pewnie przez jakiś czas będzie nam to wystarczać. Ale jednak cenimy sobie miłość. Idziemy do teatru oglądać „Romeo i Julia” po raz enty, czytamy romanse, słuchamy opowieści o kochających się ludziach, o wielkich czynach popełnionych dla miłości. Chcemy kochać i pożądamy miłości. Ale potrzebujemy nauczyć się jak radzić sobie ze strachem, że możemy miłość stracić. A to wymaga czasu.
- Czyli jest nadzieja?
- Nadzieja jest zawsze. Czy to nie ją Pandora zostawiła sobie na koniec?
- Elpis... W sumie faktycznie dawno o niej nie myślałem. Ale wracając, czy naprawdę ludziom wystarczy zwykły seks, jako zamiennik miłości?
Przez myśl przebiegły mi moje własne przygody w sypialni.
- Raczej nie. Ale tego się spodziewają. Mają nadzieję, że wystarczy. Wszak seks kojarzy im się z przyjemnością i uniesieniem. Wydaje nam się, że każda przygoda przyniesie nam taką nagrodę.
- A przynosi?
- Zwykle nie. Początkowo są emocje, nowość, ale potem robi się z tego tylko inna wersja zapasów. Głupie ruchy, macanki, do tego brak umiejętności. Facet myśli, że jak połomocze, to wielki z niego Casanova, a Kobieta myśl, że jak się położy plackiem i pojęczy to poczuje orgazm stulecia. Mało kto umie coś więcej.
- A gdyby umiał? Gdyby człowiek mógł się stać, na powiedzmy dwadzieścia lat, wspaniałym, namiętnym kochankiem i czerpać z każdego zbliżenia pełnię doznań?
- Dla wielu byłby to pewnie atrakcyjny zamiennik. Lubimy jak łatwo nam przychodzą nagrody o które się staramy.
- Ciekawe.
- Tylko co z kosztem? - Dodałem. - Skoro bez wysiłku, to za jaką cenę? Czy nie wspominałeś, że za wszystko trzeba płacić?
- Owszem. Zawsze jest cena. Ale przeciwieństwem namiętnej miłości, jest impotencja… A na to są już lekarstwa. Koszt można przenieść. Na przykład na zdrowie…
- To fakt. Ludzie nie cenią sobie zdrowia, póki go nie stracą.
Facet zapatrzył się w dal i kilka kolejnych minut siedzieliśmy, patrząc się na staw i dwie kaczki, które najwyraźniej pobiły się o jakiś patyk na wodzie. Starcie było krótkie, a przegrany odleciał.
- Dziękuję za rozmowę – Facet, poderwał się z ławki i obciągnął prochowiec. Dziwne, ale skrzydełka na plecach mu się poruszyły. Pewnie sprężyna w płaszczu. Gdzieś widziałem takie mechanizmy.
- Muszę lecieć. Naprawdę miło się z panem gawędziło. - Kiwnął mi głową i poszedł w stronę Teatru na Wodzie. Zauważyłem, że zostawił na ławce swój rekwizyt.
- Przepraszam! Zapomniał pan! - Wskazałem na pozostawione eksponaty, łuk i kołczan z dwoma strzałami.
Obejrzał się i uśmiechnął.
- Weź pan sobie. Mnie nie będą potrzebne. Zmieniam branżę. Będę używał innych.
Kiwną mi głową i poszedł. Popatrzyłem na staw. No to sobie pogadałem z nawiedzonym menelem. Ale w sumie, było całkiem miło.
Wzruszyłem ramionami i sięgnąłem po zostawiony łuk. Myślałem, że jest z jakiejś żywicy, bo wyglądał jak zrobiony ze szkła. Ale w dotyku był zaskakująco lekki, miałem wrażenie jakbym trzymał patyk z waty. Postukałem w ławkę. Mocne i twarde jak stal. Dziwny materiał. Cięciwa wykonana z jakiejś struny chyba, bo była cienka i mieniła się złotem. Ciekawe. Odłożyłem łuk i sięgnąłem po kołczan. Był ze skóry, też bardzo dziwnej. Była srebrzysta i nie wyglądała na malowaną. Wytłoczony wzór drobnych łusek... Nie, to były łuski. Skóra z węża? Nie wiem. Wyjąłem strzały. Wyglądały jakby były zrobione ze szkła, ale w dotyku też przypominały watę. Niemal niematerialne. A zamiast grotu, miały czerwono lśniący kamień. Rubin? Odlew z żywicy? Szkło? W środku kamieni coś migotało.
Przełknąłem ślinę. Dziwne podejrzenie zaczęło kiełkować mi w głowie. Obejrzałem się za facetem. Nie zobaczyłem go. Katem oka coś mignęło między drzewami. Coś przeleciało za koronami drzew, coś dużego z białymi skrzydłami. Łabędź. To musiał być łabędź. Tak... to był łabędź.
Zebrałem nowy nabytek i wstałem. Wystarczyła trytytka, łuk z kołczanem przypiąłem do torby. Drabina na ramię i czas wracać do roboty. Dziwne, że nikt nie zwrócił uwagi na elektryka z łukiem...
Jakiś czas później przechodziłem koło Pałacu na Wodzie. Na postumentach stały tu antyczne rzeźby. Jedną pamiętałem. Przedstawiała Amorka... Małego cherubinka z łukiem i strzałami. Tak, był tu … Kiedyś. Teraz postument był pusty. Pewnie zabrali rzeźbę do konserwacji.
Wróciłem do domu. Anka już była. Oglądała serial. Nawet się nie obejrzała jak wchodziłem.
- Obiad masz w kuchni na stole – Rzuciła obojętnie.
- Też cię kocham...
Postawiłem torbę i dotknąłem kołczanu ze strzałami. Jak ten gość mówił? Dwadzieścia lat prawdziwej miłości. Gwarantowanej miłości. Dwie strzały spod Belwederu. Dwie osoby.
Prawdziwa miłość, bez wysiłku, bez starania się. To mogło być takie łatwe. Ale czy byłoby warte? Ile warte jest coś co dostajemy bez wysiłku? Czy tego chcemy? Czy wolno mi podjąć decyzję samemu? A potem co? Dwadzieścia lat nienawiści. Za wszystko się płaci. Czy to będzie tego warte? Czy miłość będzie warta takiej ceny? A może trzeba za nią zapłacić inaczej? Zamiast raz, za trochę, płacić stale, przez całe życie? To może być ciężkie i kosztowne. Ale możemy mieć ją natychmiast, na dwadzieścia lat. A co za dwadzieścia lat? Dożyjemy? Ryzykować czy nie?
Tak... to trudne pytanie.
Odpowiem sobie później. Najpierw zjem obiad.
END.