sorry, że odgrzewam temat, ale ostatnio miałem okazję skorzystać z kabli (stary akumulator i włączone światła na postoju), więc dodam swoje spostrzeżenia:
1. u mnie zawsze dawca miał włączony silnik, na obrotach jałowych. Zwiększanie obrótów za wiele nie da, bo i tak napięcie nie będzie wyższe. Prąd i tak głównie płynie z akumulatora - na rozruch potrzeba przecież kilkaset (100 a może 300 A) prądu, a żaden NORMALNY alternator nie daje tyle prądu. Z reguły jest to około 80A.
Praca silnika dawcy uwarunkowana jest kilkoma względami:
a) żeby jego akumulator nie zdechł;
b) alternator podaje te dodatkowe ampery, a także podciąga nieco napięcie w instalacji, które u biorcy spada poprzez kable rozruchowe i ich rezystancję przy takich dużych poborach prądu.
2. podłączając kable rozruchowe, podłączamy wpierw plusy, a potem minusy akumulatorów. Przy mocno rozładowanych akumulatorach (takich, że totalnie nic się nie kręci) czekamy kawałek czasu, w zależnośći od stopnia rozładowania, będzie to minuta, a nawet i 15 minut (co na mrozie -26°C może być trudne). Wierzcie mi, ten czas bardzo się przydaje: dawca w tym momencie ładuje nam akumulator. Dzięki temu kable rozruchowe nie będą tak obciążone i nie będzie duzych spadków napiecia przy włączeniu rozrusznika.
Wiem, co mówię, ostatniej zimy (styczeń) odpalałem swoje auto, które przez tydzień stało na takim mrozie (byłem słuzbowym w delegacji). Aku padnięty totalnie (udało mi się tylko otworzyć centralny zamek i na więcej prądu nie starczyło), a w firmie oddalonej od domu 30 km brak jakiegokolwiek prostownika. Po JEDNEJ GODZINIE kombinacji udało się odpalić. Ponieważ był ekstremalny mróz, sprawę utrudniał również zagęszczony olej z silnika oraz ciecz chłodząca, która przypominała niestężałą do końca galeretkę. Po kilku próbach (ładowania po 10 minut) i coraz żwawszego kręcenia się silnika, udało się.
Obalam teraz mity:
Skala dawca/biorca
- auto dawca: nowe Polo z silniczkiem 1.1 TD
- auto biorca: 1991 BMW z silnikiem 2.5L benzyna na wtrysku.
Udało się, nic nikomu się nie spaliło, oprócz paliwa dawcy.
Kolejny mit
ładowanie z klemami, czy bez
- zauważyliście, że prostownik nie podaje stałego napięcia, tylko tętniące? Mostek Graetza? A patrzeliście jaki jest napięcie na szczycie?
- akumulator działa podobnie jak kondensator i dużą część napięcia wygładza, ale w ekstremalnych sytuacjach, np. gdy akumulator będzie miał przerwę (o czym dowiemy się dopiero później), taki prostownik poda sobie przykładowo 17V na układy. Dzieńdobry..
- zalecam odłączyć przynajmniej jedną klemę, żeby wyłączyć aku z obwodu. Wszelkie przypadki elektrostatyki, różnicy potencjałów między autem a ziemią są oczywiście możliwe i może się zdarzyć, że ładunek przeskoczy podczas dotykania klemy. Ale równie dobrze możemy wstając z łóżka skręcić kostkę.
Elektronika zgłupieje
- i co z tego? Po ponownym podłączeniu aku, samochód odpali i przez chwilę będzie ogłupiały. Ale po 3km znowu będzie wszystko grało. Ustawi się odpowiednia dawka, wczta odpowiednia mapa itp. Lepsze to niż spalony cpu.
Ja za każdym odłączam OBYDWA przewody. Jest tego jeszcze jedna WAŻNA zaleta: można wyczyścić zaciski oraz klemy. Bierzemy drobny papier ścierny i czyścimy do błyszczącego i gładkiego. Nie sipeszmy się z tym i zróbmy to dokładnie. Potem zaprocentuje to nam. Szczotka druciana to ostateczność, bo z reguły każdy machnie pięć razy i gotowe. A na pewno nie będzie to dokładne oczyszczenie styków. Podczas zakładania mamy znowu pewność, że styk jest prawidłowy. Warto jeszcze zabezpieczyć założone klemy wazeliną techniczną przed wilgocią i tlenkami.
Tak samo zaniesienie aku do domu na czas ładowania ma swoje zalety: można akumulator wyczyścić gąbką z brudu, przy okazji mu się przyjrzeć, czy nie ma pęknięć i wycieków, można sprawdzić czy poziom elektrolitu jest w normie (czy przykrywa płyty). A wszystko to mozna zrobić w spokoju, nie w deszczu, nie w śniegu, nie w mrozie. Poza tym pełniej naładuje się aku, jak jest ciepło. A każdy Amper na rozruch po mroźnej nocy się przyda. Poza tym noszenie akumulatora i wstrząsy (podczas stawiania) spowodują, że pył (tlenki) z płyt może oderwać się. Ale oderwie się tylko ten, który słabo się trzyma. Ilość tlenków związana jest stopniem naładowania aku. Dobrze, niech odpadną w domu, a nie w aucie przy pierwszej dziurze.
Reasumując
- czy to tak trudno jest odłączyć klemy?
- czy to jest problem, żeby przeczyścić aku i styki?
- czy nie szkoda wam kabli rozruchowych? (nawet na tych kiepskich odpali auto, jeśli się zastosujecie do mojej metody - gwarantuję)
Jeśli ktoś ma radio kodowane, które blokuje się po awarii zasilania, to proponuję podłączać na czas nieobecności akumulatora, mały akumulator żelowy 12V. Powinno wystarczyć spokojnie, o ile w nocy alarm nie będzie wył co pięć minut, bo w środku przy czujniku jest pająk.
Polecam wszystkim również podczas zakładania drugiej klemy, po naładowaniu, sprawdzić amperomierzem, jaki jest pobór prądu w spoczynku auta. Jeśli jest większy niż 50mA (!) to szukajcie. U mnie jest 40mA, ale doskonale to rozumiem, bo mam autoalarm i zegarek z wyświetlaczem. Wierzcie mi, to jest kolejny, bardzo ważny powód, dla którego powinniście zdejmować klemę/klemy. Bo notoryczne ładowanie i wymiana akumulatora na nowe nie da nic, skoro instalacja pobiera ciągle duzy prąd.
Również zbyt duży prąd ładowania może być szkodliwy - wierzcie lub nie, ale nic nie zastąpi powolnego ładowania małym prądem. Mój aku, to 62Ah, a ładuję go około 3A na początku, przez całą dobę. Efekt jest genialny. 13.42V, 8 lat działania. Warto przy okazji sprawdzić czy pasek klinowy do alternatora jest właściwie naciągnięty. Za luźny może być przyczyną niedoładowania akumulatora.
Na koniec mam do Was wielką prośbę - piszczie z uwzględnieniem zasad ortografii. Takie oczywiste błędy w stylu "m o r z n a", "s a m o c h u d" bardzo źle świadczą o piszącym. Czytając takie kwiatki zastanawiam się czy w innych sprawach autor też jest tak profesjonalny...
zapraszam do dyskusji.