Pacjent: Fiat Uno Fire 1,0 benzyna
Objawy: gaśnie w drodze
Przypuszczenia: szwagier twierdzi, że akumulator, ale coś mi nie pasuje.
Szczegóły:
Samochód jest siostry, ale czasem używam, więc interesuje mnie, żeby był na chodzie
Z zeznań świadków (siostry) wynika, że po jakimś czasie samochód po prostu staje...
Z zeznań własnych:
Trasa Katowice-Zawiercie-Katowice
Z Katowice do Zawiercia zajechaliśmy we trójkę, więc dość załadowanym uniaczem, jechaliśmy po wiochach, więc prędkość umiarkowana 50-80 km/h.
Żadnych problemów.
Drogę powrotną odbyłem już sam, a że jestem leniwym, to wbiłem się na trasę Zawiercie-Siewierz-Katowice, prędkości jako takie, obroty silnika czasem duże.
Szczęście w nieszczęściu samochód wyzionął ducha kilkaset metrów od domu. Po prostu zaczął się krztusić, zwalniać, aż zupełnie umarł. Po przekręceniu stacyjki rozrusznik zrobił na oko pół obrotu i rybka.
Przyjechął po mnie szwagier z siostrą i do domu dojechaliśmy tak, że szwagier na szybko podpiął akumulator z Matiza, ja pełny gaz, że nie zgasł, a szwagier w tym czasie szybciutko przepinał z powrotem akumulator, nim obroty spadły do zera. W ten sposób jakoś wróciliśmy...
Do rzeczy: jestem informatykiem i patrzę na to tak, że np. jak laptopa (samochód) zasilamy zasilaczem sieciowym (alternator) to podczas pracy cały laptop zasilany jest z niego, a nie z baterii (akumulator), więc nawet jak bateria nadaje się tylko jako przycisk do papieru cały laptop chodzi...
Szwagier twierdzi, że akumulator jest do wymiany, ale przeczy mi to logice, która zadaje proste pytanie: jak mógł wysiąść akumulator, który przez kilkadziesiąt kilometrów był (powinien?) być doładowywany z alternatora.
Tak więc zadaję chyba proste pytanie: co się stało?
Mnie to wygląda na alternator, który nie ładuje. Ale to tylko moje zdanie.
Proszę o pomoc w diagnozie...
Objawy: gaśnie w drodze
Przypuszczenia: szwagier twierdzi, że akumulator, ale coś mi nie pasuje.
Szczegóły:
Samochód jest siostry, ale czasem używam, więc interesuje mnie, żeby był na chodzie

Z zeznań świadków (siostry) wynika, że po jakimś czasie samochód po prostu staje...
Z zeznań własnych:
Trasa Katowice-Zawiercie-Katowice
Z Katowice do Zawiercia zajechaliśmy we trójkę, więc dość załadowanym uniaczem, jechaliśmy po wiochach, więc prędkość umiarkowana 50-80 km/h.
Żadnych problemów.
Drogę powrotną odbyłem już sam, a że jestem leniwym, to wbiłem się na trasę Zawiercie-Siewierz-Katowice, prędkości jako takie, obroty silnika czasem duże.
Szczęście w nieszczęściu samochód wyzionął ducha kilkaset metrów od domu. Po prostu zaczął się krztusić, zwalniać, aż zupełnie umarł. Po przekręceniu stacyjki rozrusznik zrobił na oko pół obrotu i rybka.
Przyjechął po mnie szwagier z siostrą i do domu dojechaliśmy tak, że szwagier na szybko podpiął akumulator z Matiza, ja pełny gaz, że nie zgasł, a szwagier w tym czasie szybciutko przepinał z powrotem akumulator, nim obroty spadły do zera. W ten sposób jakoś wróciliśmy...
Do rzeczy: jestem informatykiem i patrzę na to tak, że np. jak laptopa (samochód) zasilamy zasilaczem sieciowym (alternator) to podczas pracy cały laptop zasilany jest z niego, a nie z baterii (akumulator), więc nawet jak bateria nadaje się tylko jako przycisk do papieru cały laptop chodzi...
Szwagier twierdzi, że akumulator jest do wymiany, ale przeczy mi to logice, która zadaje proste pytanie: jak mógł wysiąść akumulator, który przez kilkadziesiąt kilometrów był (powinien?) być doładowywany z alternatora.
Tak więc zadaję chyba proste pytanie: co się stało?
Mnie to wygląda na alternator, który nie ładuje. Ale to tylko moje zdanie.
Proszę o pomoc w diagnozie...