Witajcie.
Dzisiaj pomagałem w przygotowaniach przedświątecznych. Po ubraniu choinki okazało się, że stoi krzywo, więc chciałem ją ustawić. Jest to żywe drzewko, więc wsadzone zostało w stojak, którego działanie polega na silnym nadepnięciu na coś w kształcie pedała, co powoduje zaciśnięcie się zębów na pniu drzewka. Pech chciał, że na choince były już lampki, które się świeciły. Nie zauważyłem, że przedłużacz, do którego były podłączone jakimś cudem wplątał się w ów pedał i kiedy na niego nadepnąłem to nastąpił huk, lampki zgasły i zaśmierdziało spalenizną. Początkowo nie mogliśmy się doszukać przyczyny, dopiero po chwili doszliśmy, że kabel przedłużacza został przecięty praktycznie na pół i jest w tym miejscu aż czarny. Co dziwne, nie wywaliło korków, lampki choinkowe po podłączeniu do innego przedłużacza działają, a gniazdko nadal przewodzi prąd. Chociaż jest to stary blok z lat 70 i ze starą instalacją, więc nie wiem czy bezpieczniki wszędzie działają - skrzynka niby na korytarzu jest.
Kiedy to się stało prawą nogą naciskałem na pedał, a prawą ręką trzymałem drzewko za czubek. Na nogach miałem jakieś domowe ciapy. Nic nie poczułem. Żadnego bólu, drętwienia, ukłucia, błysku, nie straciłem przytomności, nie rzucało mną itd. Albo po prostu byłem w szoku i wydawało mi się, że nic nie czułem, chociaż osoby, które stały obok stwierdziły, że nie zauważyły żeby coś się ze mną działo. Nie mam też żadnych śladów oparzeń na nodze czy na ręce.
Dlaczego więc piszę? Nie wiem czy to jest spowodowane stresem związanym z tym wydarzeniem i po prostu odczuwam zwykły nerwoból (a jestem hipochondrykiem), ale czuję dziwny ból w klatce piersiowej i ogólnie mam dziwne samopoczucie. Mierzyłem zaraz po tym ciśnienie i było 110/70, czyli moje standardowe. Tętno 72.
Moje pytanie jest takie - czy możliwym jest, że w moim przypadku jednak doszło do porażenia prądem i powinienem, wbrew temu co mówią mi wokół, pojechać na ostry dyżur?
Pozdrawiam!
Dzisiaj pomagałem w przygotowaniach przedświątecznych. Po ubraniu choinki okazało się, że stoi krzywo, więc chciałem ją ustawić. Jest to żywe drzewko, więc wsadzone zostało w stojak, którego działanie polega na silnym nadepnięciu na coś w kształcie pedała, co powoduje zaciśnięcie się zębów na pniu drzewka. Pech chciał, że na choince były już lampki, które się świeciły. Nie zauważyłem, że przedłużacz, do którego były podłączone jakimś cudem wplątał się w ów pedał i kiedy na niego nadepnąłem to nastąpił huk, lampki zgasły i zaśmierdziało spalenizną. Początkowo nie mogliśmy się doszukać przyczyny, dopiero po chwili doszliśmy, że kabel przedłużacza został przecięty praktycznie na pół i jest w tym miejscu aż czarny. Co dziwne, nie wywaliło korków, lampki choinkowe po podłączeniu do innego przedłużacza działają, a gniazdko nadal przewodzi prąd. Chociaż jest to stary blok z lat 70 i ze starą instalacją, więc nie wiem czy bezpieczniki wszędzie działają - skrzynka niby na korytarzu jest.
Kiedy to się stało prawą nogą naciskałem na pedał, a prawą ręką trzymałem drzewko za czubek. Na nogach miałem jakieś domowe ciapy. Nic nie poczułem. Żadnego bólu, drętwienia, ukłucia, błysku, nie straciłem przytomności, nie rzucało mną itd. Albo po prostu byłem w szoku i wydawało mi się, że nic nie czułem, chociaż osoby, które stały obok stwierdziły, że nie zauważyły żeby coś się ze mną działo. Nie mam też żadnych śladów oparzeń na nodze czy na ręce.
Dlaczego więc piszę? Nie wiem czy to jest spowodowane stresem związanym z tym wydarzeniem i po prostu odczuwam zwykły nerwoból (a jestem hipochondrykiem), ale czuję dziwny ból w klatce piersiowej i ogólnie mam dziwne samopoczucie. Mierzyłem zaraz po tym ciśnienie i było 110/70, czyli moje standardowe. Tętno 72.
Moje pytanie jest takie - czy możliwym jest, że w moim przypadku jednak doszło do porażenia prądem i powinienem, wbrew temu co mówią mi wokół, pojechać na ostry dyżur?
Pozdrawiam!