
Rankiem obudziłem się z nadzieją, że nasze problemy mamy już za sobą i teraz wrócą poprzednie, trochę szalone, ale też dość wesołe, beztroskie dni. Do końca wakacji pozostało niemal dwa tygodnie i chciałem jeszcze nacieszyć się obecnością Doroty. A wiszące nade mną, niczym miecz Damoklesa, pytanie, co będzie potem, starałem się odsuwać od siebie jak najdalej, wręcz wyrzucać z głowy tak długo, jak tylko się da.
Jednak z upływem dnia, coraz bardziej zdumiony, odkrywałem, iż tamta beztroska nie wraca i nic już nie dzieje się tak samo jak wcześniej. Chociaż patrząc na wszystko z boku, tak pobieżnie, można było tego nie zauważyć.
Wszystkie pozostałe dni lata, które spędziliśmy we dwoje z Dorotą, tylko na pozór przypominały jego pierwszą część. Bo ona była całkiem inna, a właściwie zachowywała się zupełnie inaczej. Jakby na feralnej dyskotece ktoś ją podmienił. I oddał mi inną osobę. Początkowo nie tak od razu zdałem sobie z tego sprawę. Najpierw sądziłem, że to chwilowe i przejdzie samo.
Ale nie przechodziło i już nie przeszło.
Lidka przed południem pojechała do domu, a my zostaliśmy sami. Kiedy przed gankiem zapytałem Dorotę co będziemy robić, wzruszyła tylko ramionami.
- Nie wiem, nie mam ochoty na nic. Mam kaca moralnego i psychicznego.
- A po czym moralnego? – próbowałem żartować. – Nawet ze mną nie kochałaś się już prawie dwie doby.
- Wiem – oparła dłonie na mojej piersi, a potem przytuliła głowę. – Nie gniewaj się, ale jakoś... nie czuję się na siłach.
- To może pojedziemy na wycieczkę, gdzieś dalej, odetchniemy innym powietrzem? – próbowałem ją rozruszać. Ale pokręciła głową przecząco.
- Nigdzie nie pojadę. Jak chcesz, to jedź sam. Ja trochę poleżę, a potem przygotuję obiad.
Pomijam już fakt, że wcale nie paliłem się do wyjazdu. Od powrotu z dyskoteki czułem gdzieś we wnętrzu jakąś awersję do siadania za kierownicą. Chciałem się jednak przełamać i sądziłem, że ona mi pomoże. A tu taki zonk! W dodatku, jeśli wcześniej mogłem zignorować fakt, iż rano nie biegaliśmy, bo nie chciała po prostu wstać i uznać jej zachowanie za chwilowy kaprys, to teraz wręcz zaniemówiłem. Tego jeszcze nie było! Przecież nawet na Lidki imieninach, gdy zostawiała mnie samego, najpierw dokładnie tłumaczyła, dlaczego uważa, że to konieczne.
- Chcesz zostać sama? – zapytałem ją otwarcie.
- Nie, nie chcę – jakby się zreflektowała i wtedy objęła mnie mocniej. – Wolałabym, żebyś tu został. Tylko że ja… czuję się jakaś taka rozbita…
- Boli cię coś?
- Nie, nic z tych rzeczy – zaprzeczyła szybko i zdecydowanie. – Na pewno nie jestem chora, tym nie musisz się martwić.
- A mogę ci jakoś pomóc?
- Nie wiem. Niczego nie wiem. Gdybym wiedziała, to próbowałabym pomóc sobie sama.
- To o czym myślisz? Dorotko, czy ja ciebie czymś uraziłem?
Zarzuciła mi ręce na szyję.
- Nawet tak nie myśl! Jest wręcz przeciwnie. To ja czuję się…
- Dorotko… – tuliłem ją do siebie. – Nie opowiadaj głupstw! Jesteś moim słoneczkiem i zawsze nim będziesz!
W jakimś paroksyzmie uścisnęła mnie bardzo mocno, a potem zobaczyłem, że jej oczy się zaszkliły. Nagle wyrwała się z objęć i wbiegła do domu. Przez zaskoczenie straciłem kilka sekund, ale natychmiast pobiegłem za nią.
Zastałem ją w sypialni. Leżała z głowę wciśniętą w poduszkę, a szlochy wstrząsały całym jej ciałem. Mimo wyraźnego oporu, odwróciłem ją twarzą ku sobie i mocno objąłem, podnosząc z pościeli, a wtedy oplotła mi szyję rękami i teraz jej łzy moczyły mi twarz. Jednak nie wyrywała się już i nie opierała. Przyciskałem ją do siebie i o nic nie pytałem, czekając aż się uspokoi.
- Daj mi chusteczki – poprosiła nagle. Natychmiast spełniłem jej życzenie. Jeszcze spazmy wstrząsały jej ciałem, jeszcze łapała oddech, ale widziałem, że próbuje się opanować. Po chwili usiadła na łóżku. Oddychała już spokojnie.
- Tomek, proszę cię, zostaw mnie samą. To nie potrwa długo. Przyjdę później. Sama przyjdę.
Straszne podejrzenie przemknęło mi przez głowę i chyba odmalowało się na mojej twarzy, bo wtedy oparła głowę o moje ramię.
- No nie… – próbowała się roześmiać. – Absolutnie nie mam zamiaru popełniać samobójstwa. Zapewniam cię! Na odwrót, ja chcę i muszę żyć. Nie obawiaj się. Przyjdę do ciebie. Naprawdę!
Pocałowała mnie i patrząc w oczy, powtórzyła smutnym głosem. – Nie gniewaj się na mnie. Na pewno ugotuję nam dzisiaj obiad. Tylko potrzebuję chwili spokoju. Daj mi chociaż kilkanaście minut!
Pocałowałem ją i wyszedłem. Co miałem robić? Co zrobić mogłem? Przecież musiałem jej zaufać, uwierzyć w jej zapewnienia. Bo gdyby planowała je złamać, to i tak by to zrobiła. Wcześniej albo później. Jednak najgorsze było to, że kompletnie nie rozumiałem jej zachowania. A właściwie to jego powodów. Skąd to wszystko? Przecież mówi, że nie ma do mnie żalu o dyskotekę, ani o nic innego, wręcz przeciwnie. Zresztą, wczoraj też tak twierdziła. A przecież poza tym, nic innego się nie wydarzyło. Nie próbowałem jej zdradzić, nie zostawiłem samej, nie skląłem… więc co się stało? Czy ja czegoś nie zauważyłem? A może Szwedzi jednak coś jej zrobili? Zatruli, albo co? Przecież od powrotu z dyskoteki zachowuje się zupełnie inaczej…
A skoro nie rozumiałem powodów, to nie wiedziałem też, co zrobić mogę. Byłem zupełnie zdezorientowany i rozkojarzony. Nie wiedziałem gdzie idę, na co patrzę, co widzę i skąd to wszystko…
Wróciła, kiedy siedziałem w kuchni przy stole i bezmyślnie patrzyłem przez okno. W całkiem odmienionej wizualizacji. Z dyskretnym, eleganckim makijażem na twarzy, ubrana starannie, pewnym krokiem podeszła do mnie i przykucnęła obok krzesła, opierając głowę na mojej piersi, A potem wyciągnęła ręce i schwyciła moją głowę, a nasze usta się połączyły. Pachniała tym swoim cudownym zapachem.
- Przepraszam cię – mówiła, pomiędzy całusami. – Uwierz mi, że nie masz nic wspólnego z moimi humorami. I nie ma tu żadnej twojej winy.
- Słoneczko, nie masz za co przepraszać. Ja się o nic nie gniewam. A wyglądasz cudownie!
- Chodź do sypialni… – wyszeptała mi do ucha.
- Dorotko, skarbie…
Podniosłem się z krzesła i schwyciłem ją w ramiona. Poddała się moim uściskom, ale zaraz mruknęła niecierpliwie, dając mi do zrozumienia, że tracimy czas…
Jej prowokujące zachowanie, połączone z zapachem sprawiło, że już w korytarzu mogłaby mnie schwycić za sterczącą męskość. Dwudniowa przerwa sprawiła w dodatku, że oczy niemal zachodziły mi mgłą… Już dawno nie pragnąłem jej aż tak mocno.
A w sypialni jej ubranie niemal porwałem…
Potem, już w kuchni, Dorota zajęła się przygotowaniem obiadu, tak jak wcześniej obiecywała. Wszystko było właściwie normalnie. Rozmawialiśmy swobodnie, pozwoliła mi obrać ziemniaki, żartowaliśmy cały czas…
Jednak przez moją głowę co i raz przelatywały myśli o naszych wcześniejszych, bliskich chwilach w sypialni. Coś mi się tam nie zgadzało.
Na bieżąco nie byłem wówczas w stanie niczego analizować. Zbyt mocno pragnąłem jej wdzięków. Domyślała się tego i zrobiła chyba wszystko, żebym na nic nie mógł się poskarżyć. Żeby mnie zadowolić. Więc byłem zadowolony!
Ale teraz… coś wtedy było nie tak, ale nie wiedziałem co. To nie było nic konkretnego. Nie zauważyłem żadnej jej niechęci, żadnego wahania, żadnego oporu. A jednak…
Miałem przecież niemało lat i sypiałem w życiu z wieloma kobietami. W różnych miejscach i sytuacjach. Ale nazwijmy to wszystko umownie sypialnią.
Sypialnia, to jest takie miejsce, gdzie od dawna nie dawałem się oszukać. Wyczuwam tam wszystko, zupełnie nie wiedząc nawet na czym to polega. Podejrzewam, że to jest efekt cierpliwych nauk Anny, kiedy uczyła mnie odczytywania pragnień i oczekiwań kobiecego ciała. A przecież była bardzo cierpliwą nauczycielką. I teraz każda próba udawania bliskości, udawania orgazmu, różne teatralne gesty, raczej nie miały u mnie szans. Zawsze wiedziałem, kiedy jest to tylko udawanie.
Z Dorotą dotychczas wszystko układało się niemal idealnie. Od samego początku, od chwili kiedy pierwszy raz znaleźliśmy się w sypialni we dwoje, byliśmy wobec siebie naturalni i szczerzy. I co najważniejsze, wiedzieliśmy o tym, niczego nie uzgadniając! To właśnie było to, jej cudowne, spontaniczne zachowanie, które mężczyzn potrafi rozpalić do białości! Za które warto dać się posiekać! Nie ukrywała przede mną swoich reakcji, czułem wtedy jej nastrój, jej podniecenie, jej emocje i tak samo ja, nie dusiłem w sobie ani nie ukrywałem przed nią niczego. Jakoś tak od razu wszystko się ułożyło. A to, co wymyślaliśmy w łóżku, albo było akceptowane bez zastrzeżeń, albo z mety przecinane. I później nie pozostawało żadnych niedomówień. Nigdy potem nie czułem jakiegoś niesmaku.
Jednak teraz czegoś mi zabrakło… I nie wiedziałem czego.
Nie od razu zrozumiałem o co chodzi. Bo późniejsze godziny i dni przyniosły mi cały szereg niespodzianek, tak, że w pewnym momencie zacząłem tracić już głowę. Wszystko było takie niby podobne, ale jednak zupełnie inne.
Po obiedzie Dorota dała się namówić na wypad nad jezioro, jednak wcale nie miała ochoty na kąpiel. Rozłożyła sobie koc pod klonem i usiadła w cieniu, lekko opierając się plecami o pień drzewa. A mnie, ani nie przepędzała, ani nie zachęcała, bym dotrzymywał jej towarzystwa. Kiedy leżałem obok, swoim ulubionym gestem czesała palcami moje włosy. Tyle, że jej uśmiech był chwilami jakiś taki nienaturalny.
A do jeziora chodziłem sam. Nie chciała nawet się zamoczyć.
Następne dni nie przyniosły zmiany. Wprawdzie próbowała udowadniać mi, że wszystko jest jak dawniej; znowu rano biegaliśmy, wróciło też jej zainteresowanie pływaniem, ale nadal czułem, że to nie jest to. Dorota nie chciała robić zdjęć, nie zaglądała do laptopa, nie chciała tańczyć, nie chciała sauny… natomiast kosiła ze mną trawę, sprzątaliśmy też w budynku gospodarczym, a mimo to widziałem, że w sumie była jakoś taka apatyczna. Często też uciekała wzrokiem w nieokreśloną przestrzeń, a pytana co jej dolega, uśmiechała się tylko i zapewniała, że nic jej nie jest i czuje się całkowicie zdrowa. I niczego nadzwyczajnego nie potrzebuje.
Może tak i było. Może była zdrowa. Ale dlaczego odmawiała pójścia ze mną do sklepu? Od czasu dyskoteki, z wyjątkiem biegania, nie wyszła poza teren działki. Nie dała się namówić na motocyklową wycieczkę, odmówiła wyjścia na zakupy, wszystko za bramą musiałem robić sam. Zajmowała się tylko codziennymi sprawami. Normalnie gotowała, prała, sprzątała na bieżąco, a pozostałe godziny spędzała najczęściej nad jeziorem. Czasem trochę popływała, ale leniwie, bez ikry, a potem długo przesiadywała na brzegu.
Nie mogę powiedzieć, że myślami była nieobecna. Rozmawiała ze mną, na nic się nie skarżyła, czasem też żartowała… ale to wszystko było inne niż wcześniej!
Przecież jeszcze nie tak dawno nie chciała pozostać beze mnie ani minuty. A teraz przeciwnie. Nie mówiła tego wyraźnie, jednak czasami delikatnie sugerowała, że wolałaby zostać sama. Żebym pozostawił ją w spokoju. Tak przynajmniej rozumiałem jej zachowanie. Co miałem o tym myśleć? Kiedy otwarcie o to pytałem, wszystkiemu zaprzeczała. Twierdziła, że moja bujna wyobraźnia płata mi figle.
W łóżku natomiast, w następnych dniach, nie zauważyłem różnicy. Jeśli pominąć fakt, że przestała mnie prowokować w dzień i kochaliśmy się już tylko w sypialni, prawie wyłącznie z mojej inicjatywy. Ale jednak jej zaangażowanie było wtedy pełne. Nie czułem w nim żadnego fałszu ani udawania. I te chwile pozwalały mi zachować optymizm oraz wierzyć w jej zapewnienia, że wszystko jest w porządku.
Chociaż i tutaj, już po akcie, była bardziej milcząca. Nie chciała wtedy rozmawiać jak dawniej, tylko tuliła się, leżąc w swojej ulubionej pozycji dziewczynki, z moją ręką obejmującą jej talię. Ale na późniejsze pieszczoty już nie pozwalała. Mruczała tylko z niechęcią i zabierała moją dłoń ze swojego biustu, kiedy próbowałem nim się bawić. Jakbym sprawiał jej ból, albo dłonie były dla niej jakieś obce, czy też niemiłe.
Czułem, że pomiędzy nami szybko wyrasta mur niedomówień. I nie potrafię go ani rozbić, ani przeskoczyć. A on rośnie! Każdego dnia przybywa mu wysokości.
Najdziwniejsze było to, że nie miałem zielonego pojęcia, co jest jego fundamentem. Bo gdyby zabrać fundament, to mur sam by się zawalił. Ale jak go odnaleźć? Co nim jest? Czyżby jednak dyskoteka? Ale dlaczego? Dorota powtarza, że nie ma do mnie najmniejszego żalu o cały ciąg wydarzeń. Sypia ze mną bez odrazy i wyjąwszy ten jeden, jedyny raz, tuż po całych wydarzeniach, kiedy wyczułem w łóżku jakiś daleki cień jej dyskomfortu, później to się już nie powtórzyło. Kochała się ze mną szczerze i naprawdę. Nie udawała. Więc o co chodzi? Co ją boli? Dlaczego w ciągu dnia coraz wyraźniej separuje się ode mnie? Nie fizycznie, bo niemal zawsze była albo ze mną, albo tuż obok... Jednak dostępu do jej skrytych myśli już nie miałem.
Skrywała je przede mną i nie zamierzała nimi dzielić się tak jak dawniej. Cóż za paradoks! Dwa miesiące temu nie znaliśmy się zupełnie, ale wystarczyła niecała doba, żebyśmy znaleźli się w łóżku, ofiarowując sobie w ten sposób najwyższe wzajemne zaufanie. I rozmawialiśmy o wszystkim. A teraz wiedzieliśmy o sobie bardzo dużo, obydwoje deklarowaliśmy wobec siebie, że czujemy się razem bardzo dobrze, że nie ma żadnego powodu do nieporozumień, żadnych ukrytych pretensji albo żalu, a jednak....
Te deklaracje niczego nie zmieniały w realnej rzeczywistości. Były puste. Dorota była niby ze mną, ale jednocześnie coraz bardziej obok…
Tak, ja to już znałem. Znałem takie zachowanie i te reakcje. Tak wyglądało moje życie z Martą, kiedy wróciłem do Polski. Ale wtedy, na początku, nie miałem do niej pretensji, bo wiedziałem, że to ja jestem winny. To ja byłem powodem i przyczyną jej zachowania. Tyle, że ono potem już jej nie przeszło. Przeciwnie. Z czasem umocniło się i nabrało betonowego zabarwienia.
W ciągu dnia rozmawialiśmy normalnie, sprawialiśmy wrażenie zwyczajnego małżeństwa, chociaż nie przepadaliśmy za sobą. Ale fason trzymaliśmy. Przed rodziną, znajomymi i całym otoczeniem. Ale kiedy wracaliśmy do domu i zostawaliśmy sami, Marta najczęściej zamykała przede mną drzwi swojej sypialni. Chociaż bywało, że nie protestowała, kiedy jednak te drzwi otwarłem i do niej przyszedłem.
To były rzadkie dni. Poza tym w łóżku oddawała niewiele pieszczot. Wiedziałem, że jej uczucie do mnie przeminęło i traktuje mnie teraz całkowicie instrumentalnie. Mimo to od czasu do czasu przekraczałem tamte progi, bo co miałem zrobić? Pieprzone życie, mieszkasz z żoną, ale przespać się nie ma z kim …
Na jakiś podryw może miałbym czas, jednak nie miałem ochoty. Wolałem się nie błaźnić. Bo co mógłbym zaoferować jakiejś kobiecie? Swoje bezrobocie? To już miałem z Martą…
Może nawet, gdybym miał jej czym zaimponować, spojrzałaby na mnie inaczej. Ale jak miałem to zrobić? Wszelkie sukcesy życiowe były raczej poza mną. Te lata, które dają możliwość wspinania się po drabinie, odchodziły w niepamięć. Takie czasy u nas w kraju nastały. Tacy starzy jak ja, przestawali być potrzebni. Przestali się liczyć. Pieprzeni Szwedzi, którzy wykończyli firmę Mariusza i chyba ostatecznie pogrążyli też moją karierę. Teraz tak samo nie dawali o sobie zapomnieć. Co za cholerny naród! Dlaczego tak się na mnie uwziął? To przez nich Dorota zmieniła swoje podejście do mnie…
Koniec naszego lata nastąpił znacznie szybciej niż się tego spodziewałem i zastał mnie wtedy, kiedy byłem na to zupełnie nieprzygotowany.
To były jeszcze te dni, kiedy próbowałem rozgryzać ten mur, kiedy szukałem fundamentu na którym się opierał i kiedy wierzyłem, że mogę dać radę. Ale nie podołałem i wszystko się zawaliło. Mur wprawdzie zniknął, ale okazało się, że za nim, oprócz pustki, niczego już nie było. Nie pozostało mi nic, wyjąwszy trochę wspomnień.
Było późne popołudnie. Pływałem wtedy w jeziorze, a kiedy wróciłem pod klon do Doroty, powiedziała mi, że właśnie rozmawiała z Lidką. Że jest w tej chwili sama w domu, państwo Segdowie są w ośrodku, więc mam dobrą okazję do zwrócenia jej motocykla. Bo nie będzie nam więcej potrzebny, skoro wycieczek już nie planujemy.
Było mi trochę przykro, ale jakoś dałem się otumanić jej słowom. Do końca wakacji był jeszcze tydzień i sam zdawałem sobie sprawę, że nadchodzą dni, kiedy będziemy musieli porozmawiać tak od serca… Ciągle jednak odwlekałem ten moment. Łudziłem się, że to wszystko jakoś samo znajdzie rozwiązanie… oczywiście, korzystne dla mnie. Życie z nią było przecież takie cudowne!
Ale teraz należało poddać się tym sugestiom. Zrobiłem to z żalem, bo polubiłem Lidki maszynę. Zresztą, od zawsze lubiłem jazdę motocyklem. W dodatku nasze wspólne wycieczki pozwoliły mi go poznać i poczuć niemal tak, jak żywy organizm, będący przedłużeniem moich rąk i nóg. Darzyłem go niemałym sentymentem.
I chyba te myśli nie pozwoliły mi zastanowić się poważnie nad słowami Doroty. Nie zauważyłem, że dzwon trwogi zabrzmiał po raz pierwszy. Nie wiedziałem o tym i nawet się tego nie domyślałem…
Nie zwróciłem również uwagi na to, że niemal świadomie wpychała mnie w objęcia Lidki. Dopiero później, kiedy analizowałem te godziny i ten dzień, przyszło mi to do głowy. Lidka sama… rodziców nie ma… O czym wtedy myślała?
Nigdy się tego nie dowiedziałem.
A wtedy posłusznie pojechałem do Lidki. Oddałem jej maszynę, dokumenty i usiedliśmy na chwilę w pokoju. Kiedy zacząłem opowiadać co się u nas dzieje – nie uwierzyła. Odpaliła toyotę i po paru minutach byliśmy w Pokrzywnie.
c.d.n.
Dodano po 3 [godziny] 22 [minuty]:
Dorota najzwyczajniej nas wyśmiała. Odrzucała wszelkie moje zastrzeżenia, zresztą, nie ma co ukrywać, wizyta Lidki wyraźnie poprawiła jej nastrój. Pierwszy raz od tamtego dnia śmiała się serdecznie, była wesoła i porzuciła to swoje spoglądanie w przestrzeń. Zapewniała nas, że czuje się znakomicie i w końcu Lidka zaczęła na mnie spoglądać jak na panikarza. Czułem się głupio, bo żadnych materialnych dowodów na poparcie swoich przeczuć nie miałem. Liczyłem tylko na to, że Lidka nie da się zwieść i nie uwierzy w moją naiwność.
Miałem rację. Nie uwierzyła. A co najmniej zaczęła się zastanawiać. Tylko co z tego? Nie mogła u nas zostać i po paru godzinach odjechała, tłumacząc się nawałem zaległych obowiązków. Na moje szczęście zapowiedziała się na jutro po obiedzie i obiecała, że zrobimy sobie fantastyczną imprezę, bo zostanie z nami do następnego dnia. Dlatego rozstaliśmy się z nią w bardzo optymistycznym nastroju. Przynajmniej ja.
Reszta popołudnia upłynęła nam w zasadzie zwyczajnie. Nie tak jak dawniej, tylko tak jak od paru dni. Dorota chciała posiedzieć nad jeziorem, więc jej tam towarzyszyłem, a kiedy zapadł zmrok, wróciliśmy do salonu. O tańcach nawet nie wspomniałem, bo tak jak od kilku dni, włączyła telewizor i usiadła na sofie, jednocześnie przyzywając mnie do siebie.
Oglądała program, ale nie wiem co wtedy myślała. Miałem wrażenie, że jest jej wszystko jedno na co patrzy. Mimo wszystko, ułożyłem się z głową na jej kolanach. Lubiła to. Przeczesywała wtedy palcami moje włosy, od czasu do czasu pochylała się, a wtedy całowaliśmy się i pieścili. Mógłbym tak leżeć i leżeć…
Skąd miałem wiedzieć, że jest to nasz ostatni wieczór? Że jutro o tej porze będę wył jak pies do księżyca?
Po którejś serii pocałunków, zaproponowała żebyśmy poszli spać. Nie ociągałem się, więc spokojnie odwiedziliśmy łazienkę a potem poszliśmy do łóżka. Wszystko przebiegało zwyczajnie, bez szaleństw. I tak jak dotąd, zaczęliśmy się pieścić przed snem.
Ale dzisiaj to wszystko przebiegało nie tak, jak przez ostatnie kilka wieczorów. Dorota, po raz pierwszy od dnia dyskoteki, wyraźnie przejęła inicjatywę. Przestała być cichą myszką, poddającą się tylko i reagującą na moje zabiegi. Nieoczekiwanie postanowiła grać pierwsze skrzypce.
Robiła to rewelacyjnie. Była jednocześnie i dziewicą, i kurtyzaną. Początkowo, gdzieś tam w zakątku głowy błysnęła mi myśl, takie bezgłośne pytanie, czy naprawdę jest to ta sama dziewczyna, która nie za bardzo wiedziała jak ma rozsunąć nogi, kiedy pierwszy raz poszliśmy do sypialni? Ale pojawiła się i przepadła. Na myśli nie było czasu. Pierwotny instynkt, tkwiący gdzieś w genach, zawładnął nami zupełnie. Pieściliśmy się tak zachłannie, jakby jutro świat miał już nie istnieć. Zresztą, jaki świat, o czym ja mówię. Byliśmy tylko my i to my byliśmy całym światem. Reszta nie miała znaczenia, nie liczyła się zupełnie. Poza nami nie istniało już nic… To my tworzyliśmy jeden organizm, bo nasze ciała przeniknęły się nawzajem. Pochłonąłem ją w całości, albo to ona pochłonęła mnie… sam już tego nie wiedziałem. Wiedziałem tylko, że zjednoczyliśmy się absolutnie.
Tego nie da się opowiedzieć ani opisać. Nic więc dziwnego, że już po wszystkim, kiedy nasze oddechy trochę się uspokoiły, całowaliśmy się jak szaleni, dziękując sobie nawzajem za fantastyczny spektakl. To było niesamowite! W życiu się tak nie kochałem!
Próbowałem jej o tym powiedzieć, ale tylko mruknęła z niezadowoleniem i przycisnęła swój palec do moich warg. Znowu nie chciała słów. Wolała, bym milczał. Więc zamilkłem. I tylko nasze ciała jeszcze długo trwały w pełnym oddania uścisku.
Tym razem inaczej się nie dało. Musieliśmy jeszcze raz brać prysznic, oraz zmienić prześcieradło. I tu Dorota przez cały czas zachowywała się wobec mnie tak miło, tak czule, aż pomyślałem, że na szczęście wszystko rozeszło się po kościach. Bo była taka jak dawniej. Wesoła, rozmarzona i wręcz prowokująca. I nie robiła niczego wbrew mnie, tylko sama prosiła o współdziałanie. Chociażby przy zmianie prześcieradła. W dodatku znowu dumnie paradowała zupełnie nago…
Było to o tyle interesujące, że od czasu dyskoteki zrobiła się jakoś dziwnie wstydliwa. Nie chciała rozebrać się nad jeziorem, a kiedy próbowałem pod klonem dobrać się ustami do jej piersi, to szybko mnie odpychała i od razu poprawiała stanik, jakby ktoś mógł nas zobaczyć. Wieczorem zaś, już w łóżku, zawsze prosiła, żebym zgasił światło. Zostawała nam wtedy tylko symboliczna lampka, przy świetle której można było bez problemów trafić do drzwi i niewiele więcej. Tyle światła dawała.
Zupełnie nie rozumiałem jej zachowania, tym bardziej, że teraz oglądając ją w pełnej krasie, nie widziałem niczego, co mogłaby chcieć przede mną skrywać. Jej ciało było nadal kwintesencją urody, wdzięku i piękna. Wszystko miała na swoim miejscu, w odpowiedniej ilości oraz wielkości. Była po prostu śliczna. A dyskoteka wcale nie przyniosła jej żadnego szwanku na urodzie.
Gdy wróciliśmy już do łóżka, wszystko działo się normalnie. Po kilku pocałunkach na dobranoc, ułożyła się obok mnie w swojej ulubionej pozycji. Takiej, jaką wybrała u mojego boku jeszcze na początku lata. I już jej nie zmieniła. Teraz też, wtuliła się plecami we mnie i tylko jej dłonie, dzisiaj wyjątkowo mocno ściskały moją rękę, obejmującą jej talię. Jakby nie chciała, żebym ją stamtąd zabrał…
Ranek też zaczął się zwyczajnie. Przypilnowała abym zażył leki, potem pobiegaliśmy trochę, poszliśmy pod prysznic, a później wypiliśmy kawę i zjedliśmy skąpe śniadanie.
Należało zrobić zakupy. Przecież na popołudnie zapowiedziała się Lidka. Nie wiadomo czy coś przywiezie.
Ale Dorota znowu odmówiła wyjścia do sklepu.
- Jedź sam – oznajmiła. – Wiesz równie dobrze jak ja, co można kupić. Ja nie mam ochoty nikogo oglądać.
- Słoneczko, powiesz mi wreszcie co się stało? – zapytałem. Powrót jej fochów zaczynał mnie irytować.
- Nic się nie stało – oświadczyła kategorycznie. – Już ci mówiłam. Nie chcę iść do sklepu i już. Po prostu. Nie lubię się tam pokazywać.
Westchnąłem tylko i wyszedłem z domu.
Pojechałem rowerem. Barbara wprawdzie była na rannej zmianie, ale trafiłem na spore oblężenie klientów i nie było mowy, aby porozmawiać o czymś innym, poza zakupami. Poprosiłem ją tylko, żeby dała mi coś na wieczornego grilla, doliczyłem ją do uczestników, żeby wiedziała o jakie ilości chodzi, z czego była wyraźnie zadowolona, potem wszystko wrzuciłem do siatek, zapłaciłem i wróciłem do domu.
Doroty tam nie było. Trochę byłem zdziwiony, bo raczej pilnowała moich powrotów i zawsze starała się sprawdzać jakość towaru. Ale teraz musiałem poradzić sobie sam. Wypakowałem więc zakupy, powkładałem do lodówki i pojemników, a potem stanąłem nieco zdezorientowany. Należało jej poszukać. Mogła być w łazience, ale na wszelki wypadek, po drodze, zajrzałem do salonu.
Siedziała nieruchomo na sofie i patrzyła w ścianę naprzeciwko. Nawet nie odwróciła głowy, gdy wszedłem i podchodziłem do niej.
- Stało się coś? – zapytałem pełen niepokoju, bo jej zachowanie było całkowicie nienaturalne. Słyszała przecież, że wchodzę, ale nawet nie drgnęła i nie spojrzała w moją stronę. Dopiero po chwili odwróciła głowę, uśmiechnęła się niepewnie, po czym wstała i ujęła moją dłoń.
- Chodź ze mną – powiedziała cicho i łagodnie.
Zaprowadziła mnie do sypialni, a tam od razu zrzuciła bluzkę i rozpięła biustonosz.
- Popieść mnie, proszę! – wyszeptała jakoś tak niepewnie, że nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć. Ale posłusznie ułożyłem ją na łóżku i zacząłem zabawę piersiami.
To było zupełnie nie to, co wczoraj wieczór. Jakieś głupie myśli zawładnęły moją głową i nie umiałem skoncentrować się na tym co robię. Próbowałem się otrząsnąć, ale to nic nie dawało. Wiedziałem, że zachowuję się niczym automat, jak mechaniczna zabawka i po raz pierwszy, pieszcząc Dorotę, miałem problemy ze wzwodem. Wczorajszy wieczór był bardzo wyczerpujący, co teraz czułem w lędźwiach, ale raczej nie dlatego nie czułem podniecenia! I jeszcze ta świadomość, kiedy panicznie zdałem sobie z tego sprawę… Tylko pogorszyła sytuację. Moja męskość najnormalniej zwisała! I nie chciała się podnieść!
Także rozpaczliwe, niepewne i nieskoordynowane próby zajęcia się jej ciałem dawały opłakany rezultat, aż w końcu się poddałem. Padłem na łóżko obok i znieruchomiałem. Było mi wstyd. Prosiła mnie o pieszczoty, a ja ją zawiodłem… Czułem się fatalnie. Zamknąłem oczy i leżałem nieruchomo.
Po chwili wzięła… sprawę w swoje ręce. Jakby sprawdzała moje możliwości. Nie reagowałem. Bo co mogłem zrobić? Wiedziałem, że słów zachwytu raczej nie usłyszę…
Ona jednak nie zrezygnowała. Pobawiła się trochę moją męskością, chociaż tak naprawdę, dzisiaj nie było czym, a kiedy zorientowała się, że to nie przynosi rezultatu, jej gorące usta zaczęły całować moje oczy. Leżałem bez ruchu, a ona powoli, z namysłem, jakby się delektując, całowała moje policzki, nos… i wreszcie nasze wargi się spotkały.
To nie były zdawkowe pocałunki, jednak oczu nie otwierałem, bo nie chciałem spotkać jej spojrzenia. Bałem się, że jej wzrok będzie bardzo ironiczny.
I nie wiem, jakie to jej spojrzenie było. Bo usta powędrowały niżej. Całowała moją szyję, piersi, pępek… aż wreszcie dotarła i niżej. Jednocześnie całe jej ciało przesuwało się, coraz bardziej zbliżając tułów do mojej twarzy. A kiedy otwarłem oczy…
Znów świat odpłynął gdzieś w nieznane… i znowu to my byliśmy całym światem. A poza nami nie było niczego, a przynajmniej nic się nie liczyło.
Kochałem ją i dawałem temu wyraz, chociaż znowu, gdy chciałem o tym mówić, położyła mi palec na ustach. Uznałem to za nową konwencję i nie protestowałem. Jeszcze wtedy świat był taki piękny!
Grom z jasnego nieba strzelił zaraz później, kiedy wróciliśmy do sypialni, żeby się ubrać.
Zbierałem z krzeseł i podłogi swoje części odzieży, nie zwracając uwagi na to, co zakłada na siebie. Poza tym przyszedłem już do siebie i moje myśli powędrowały w stronę planów na resztę dzisiejszego dnia. Chciałem jej opowiedzieć o tym, co przyniosłem ze sklepu i co można przygotować na dzisiejszy wieczór.
- Wiesz, Barbara wcisnęła mi jakieś żeberka i coś z indyka na dzisiejszego grilla...
- Tomek, proszę! Przestań! – usłyszałem wrzaskliwy protest. Spojrzałem na nią, zaskoczony. To nie był jej styl! Tak samo ton był niecodzienny. Nigdy tak nie zareagowała na jakiekolwiek moje słowa! A jeszcze teraz? Po tym jak dopiero byliśmy w łóżku?
Jeszcze niczego nie rozumiałem.
Stała przy szafie, już w bieliźnie a jej dłonie skrywały twarz.
- Nie rozumiem... – powiedziałem, zaskoczony i zupełnie bezradny. – O co ci chodzi?.
Opuściła ręce i zobaczyłem jej wzrok. Spłoszonego zająca. Serce mi niemal stanęło.
- Tomek… – odezwała się już spokojnie i wolnym krokiem podeszła bliżej. – Usiądź! – powiedziała.
Przysiedliśmy na krawędzi łóżka i zaraz usłyszałem wyrok.
- Ja... wyjeżdżam. Wyjeżdżam dzisiaj. Muszę! Rozumiesz?
W sypialni nie było tyle tlenu, żeby umożliwić mi oddychanie. Padłem do tyłu, na plecy, zamroczony jak po nokaucie. Dorota natychmiast mnie podniosła, poklepała po plecach i widząc, że jednak żyję, przytuliła do mnie swoją głowę.
- Tomek, wybacz mi… Proszę!... Zrozum, ja muszę!...
Nie płakała, ale dusiła w sobie łzy.
- Dlaczego musisz?.. – zaskowyczałem resztką tchu.
- Jutro wraca Kamil – padła prosta odpowiedź. – Kiedy byłeś w sklepie, miałam telefon od taty. Moja teściowa podniosła alarm. Tomek… ja naprawdę chciałam być z tobą jeszcze przez ten tydzień, do końca wakacji. Bo tylko tyle mogłam ci jeszcze ofiarować. Ale to się nie udało…
Oszalałem. Przez pierwszą sekundę miałem w głowie tysiąc myśli, których realizacja umożliwiała nam dalsze wspólne życie, żeby w drugiej zorientować się że nie ma tam nic. Była tylko pustka. Niemożliwość. I znów za moment wszelkie możliwe kombinacje krystalizowały mi się pod czaszką i znowu wierzyłem, że wszystko jest możliwe, a zaraz potem następowała pełna dekompresja i do głowy dochodziła wiadomość, że to już koniec. Nic tego nie zmieni. Pełny kolaps. Przed chwilą kochaliśmy się ostatni raz w życiu. I więcej nie będzie. Nigdy. Myśli falowały mi w głowie, jednak po kilku cyklach ta druga wersja przeważyła i falowanie zaczęło się uspokajać. Byłem na tyle dorosły i doświadczony, żeby przestać się łudzić. Kiedyś, złudzenia kosztowały mnie zbyt wiele, odcierpiałem swoje i teraz byłem trochę uodporniony.
Ale i tak nie rezygnowałem.
- Dlaczego mówisz, że „tylko tyle”? – próbowałem ją jeszcze sprowokować.
Mówiłem głupio, ale w duchu już się nie łudziłem. Miałem za dużo lat i zbyt wiele już przeszedłem. Po pierwszej chwili szoku, pomimo ogromnej goryczy, zaczynałem myśleć logicznie. I wiedziałem, że nie mam szans. Takie słowa nie padają przypadkiem, tym bardziej zaraz po tym, kiedy wychodzi się z łóżka. Dorota miała wszystko wyliczone i przemyślane. Mówiła prawdę. W dalszym jej życiu ja się już po prostu nie mieściłem.
- A co byś chciał jeszcze? – zapytała niby zdziwiona, chociaż smutna.
Intonacja jej głosu nie wskazywała jednak na bezczelność tych słów. Przeciwnie, brzmiały tak, jak jakieś pytanie, na które spodziewała się odpowiedzi. Być może nie zdawała sobie sprawy jak to zabrzmi. I jak ja mógłbym to odebrać. Miała też prawo nie całkiem siebie kontrolować. Dlatego puściłem je mimo uszu i pomimo obraźliwego wyrażenia, udałem, że niczego nie zauważyłem..
- Dorotko, ja ciebie kocham! – objąłem ją i uścisnąłem. Najpierw nie broniła się, skłoniła ku mnie głowę, oddała kilka pocałunków, jednak zaraz wyswobodziła się z objęć. Ale nie odeszła, tylko nadal siedziała obok. I zaczęła mówić, a jej słowa już nie były płaczliwe, tylko siekły mnie, niczym listopadowy deszcz powiązany z jesiennym wiatrem.
- Tomek, nie wiem czy pamiętasz, ale obiecywałam ci tylko to lato. I starałam się dotrzymać słowa. Dawałam ci wszystko co mogłam, to co umiałam i co potrafiłam. Jeśli oczekiwałeś więcej, to cię przepraszam, ale na więcej nie było mnie stać. Wiem też, jak wiele zawdzięczam tobie. Dużo, bardzo dużo. Więcej nawet niż myślisz. Dałeś mi więcej niż podejrzewasz. Ale to i tak nie zmienia całej sytuacji. Ty masz żonę, rodzinę, a ja mam męża i nadszedł czas rozstania. Dłużej nie możemy być razem.
- Kocham cię! – zawołałem rozpaczliwie, bo przez chwilę znowu łudziłem się, że zostawi mi jakąś szansę.
- Tomek, wybacz! – zawołała i wstała z łóżka. – Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Wiem, że sprawiam ci przykrość, ale mnie też nie jest łatwo. Chyba nawet trudniej niż tobie. Możesz w to nie wierzyć, ale tak właśnie jest.
Podeszła do szafy i zaczęła się ubierać. A mnie wtedy zmroziło. Czy jest taka twarda czy taka nieczuła? Niedawno lepiłem ją w łóżku niczym plastelinę… i poddawała się temu bez oporu, a nawet wręcz z radością… Która jej twarz jest prawdziwa?
- Dorotko… a gdybym rozwiódł się z Martą…
- Ani się waż! – zawołała i szybko wróciła, sadzając mnie znowu na łóżku. Usiadła obok i spojrzała w oczy.
- Wiesz, ja ostatnio widzę w myślach twoją żonę, gdy mnie pyta, dlaczego zabrałam jej męża. I nigdy nie byłabym w stanie uwolnić się od tego obrazu. Dlatego porzuć swoje urojenia. Nigdy, przenigdy, to się już nie powtórzy. Dzisiaj kochaliśmy się ostatni raz. Chyba, że teraz chcesz jeszcze. Proszę bardzo. Jestem gotowa się rozebrać. Możesz robić ze mną co tylko zechcesz. Ale gdy wyjadę poza ten płot, to nie możesz liczyć na nic. Bo mam wielki dług wobec twojej żony i wiem że nigdy nie będę mogła go spłacić. Będę musiała żyć z jego świadomością. Dlatego proszę cię, nie szukaj mnie nigdy, nie dzwoń, nie pisz, nie nachodź, bo to nie ma sensu. Wiem, że znasz mój adres, numer telefonu i bez trudu mógłbyś mnie odnaleźć. Ale bardzo ciebie proszę i błagam, przez pamięć dla tych naszych wspólnie spędzonych dni, nie rób tego! Nie próbuj wdzierać się w mój los i w moje życie. Bo tylko je utrudnisz i skomplikujesz, sam niczego nie osiągając. Znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć kiedy żartuję. A teraz nie żartuję. Było mi z tobą bardziej niż dobrze. I ja też dawałam ci tyle, ile mogłam. Nie skrywałam i nie żałowałam niczego. Ale więcej dać ci już nie mogę i twoją kochanką nigdy już nie będę. Nasze drogi po prostu się rozchodzą. Byłam twoją kometą, jak to kiedyś trafnie zauważyłeś, los sprawił że nasze życiowe drogi się przecięły, ale komety mają to do siebie że szybko przemijają. I bardzo rzadko wracają. Uznaj mnie zatem za kolejną kometę w swoim życiu. Pojawiła się, błysnęła i już jej nie ma. I nigdy nie wróci. A teraz pozwól mi się po prostu spakować. Dzisiaj muszę stąd wyjechać.
c.d.n.